
Anna
–
Dean, co jest z tobą nie tak? – Anna była zła i nie zamierzała tego
ukrywać. Już dawno przekonała się, że jeśli coś ma być zrobione dobrze,
najlepiej robić to samemu, ale mimo wszystko i tak przynajmniej starała
się wierzyć w to, że od czasu do czasu należy dać komuś szansę. Niestety.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś był ostrożny. Dlaczego, do diabła, nie
przyszedłeś od tyłu?! – syknęła, ledwo panując nad tonem głosu i tym, żeby
mówić szeptem.
Dean nerwowo przestąpił z nogi na nogę. W słabym
świetle gwiazd oraz ulicznych latarni, jego włosy wydawały się bardzo jasne,
niemal srebrne. Anna mimowolnie pomyślała, że za życia miał pewnie niebieskie
oczu i był olśniewający, w ten szczególny sposób, który objawiał się
również teraz, kiedy już był wampirem. Swoją drogą, gdyby jego oczy nie
świeciły czerwienią (chociaż teraz były prawie czarne – ze zmartwienia albo
głodu), trudno byłoby uwierzyć, że cokolwiek jest z nim nie tak.
To właśnie był cały Dean: niepozorny, wzbudzający zaufanie
i mający łatwość w owijaniu sobie dziewcząt wokół palca. Nawet Ona musiała przyznać, że jest do tej roli idealny, nawet jeśli
jak każdy facet nie grzeszył rozumem.
– Przepraszam cię – zreflektował się natychmiast, unosząc
obie ręce ku górze. Brwi Anny uniosły się nieznacznie, sprawiając, że włoskie
rysy kobiety wyostrzyły się i teraz wyglądała nie tylko pięknej, ale
również bardziej surowo. To, specyficzna uroda oraz fakt, że wciąż pozostawała
stosunkowo młodą wampirzycą, wydawało się wzbudzać w innych swego rodzaju
szacunek, wręcz strach, stanowiąc niezwykle miłą odmianę po wszystkich tych
latach spędzonych w ciągłym strachu, kiedy jeszcze pracowała
w Volterze. – Chciałem iść od tyłu, ale ktoś znajomy mnie zauważył
i byłoby raczej podejrzane, gdybym skierował się tutaj. Teraz też nie mam
zbyt dużo czasu, zwłaszcza, że twój szef stoi za barem.
– Michael nie jest moim szefem. Jesteśmy… partnerami –
poprawiła go machinalnie, właściwie samej nie będąc pewną, dlaczego próbowała
się przed nim tłumaczyć. – Zresztą nieważne. Powiedz mi to, co chcę wiedzieć.
Czy wszystko idzie zgodnie z planem? – przeszła do rzeczy, odrobinę
spuszczając z tonu, ale wciąż nie spuszczając z niego wzroku nawet na
moment.
– Nie jestem idiotą, Anno. Oczywiście, że wszystko idzie
zgodnie z planem – żachnął się, najwyraźniej urażony sugestią, że mogłoby
być inaczej. – Dzisiaj znowu się spotykamy, tym razem poza miastem. Będziemy
sami, a reszta to bułka z masłem.
Był pewny tego, co mówił i to było na swój sposób
uspokajające, ale Anna wcale nie czuła się rozluźniona. Żeby w pełni
odetchnąć, potrzebowała czegoś więcej, poza tym zdawała sobie sprawę
z tego, że zbyt wielka pewność siebie bywa zgubna. Doświadczenia
z pracy pod ciągłą presją i nadzorem najbardziej wymagającej,
niebezpiecznej wampirzej rodziny, były znakomitym źródłem informacji i sposobem
na to, żeby nabyć kilku istotnych doświadczeń, które teraz mogła wykorzystać.
Cóż, na pewno nauczyła się kilku istotnych rzeczy. Po
pierwsze, nigdy nikomu nie ufaj – nawet wyglądającym niewinnie nastolatkom,
zwłaszcza kiedy te przejawiają coś, co można by uznać za słabość. Po drugie,
owe niewinne nastolatki również gryzą.
A po trzecie – i zarazem najważniejsze – emocje bywają
zgubne, szczególnie kiedy w grę wchodzi nadmierna pewność siebie.
Widziała nie raz zgubne działanie uczuć, czy to
w przypadku Aro, którego ambicje kilka razy doprowadziły jego działania do
klęski, czy to nawet na naiwnym przykładzie Demetriego, któremu wydawało się,
że jest wstanie okręcić sobie wokół palca każdą kobietę. Cóż, jej jakoś nie
mógł, co bez wątpienia zraniło jego męskie ego, zwłaszcza, że była wtedy
zaledwie marnym, nic nie znaczącym człowiekiem. Ciekawe co takiego on albo
„wielka trójca” powiedzieli by teraz, widząc jak bardzo się zmieniła
i jaka była… niebezpieczna.
– Uważaj, Dean – upomniała go ostro, uważnie mierząc go
wzrokiem. – To, że zdobyłeś jej zaufanie, jeszcze niczego nie świadczy. Nie
zapominaj kim jest ta dziewczyna.
– Och, to już zostaw mnie. Doskonale zdaję sobie sprawę
z tego, jak bardzo jest nieprzewidywalna. – Machnął niecierpliwie ręką,
wręcz porażając bijąca po oczach krótkowzrocznością. Najwyraźniej Lorena
jeszcze nie miała okazji po raz kolejny wykorzystać swoich zdolności, które… No
cóż, w obliczu zagrożenia mogły objawić się jakkolwiek. – Mówię poważnie.
Jak dobrze pójdzie, Lorena jeszcze tej nocy powie mi wszystko, co jest nam
potrzebne. A jak pójdzie jeszcze lepiej… – Urwał i wzruszył
ramionami.
Anna skrzywiła się, zniesmaczona. Dobry Boże, skąd na tym
świecie brali się tacy idioci? Gdyby nie to, jak bardzo ważne było to, żeby
uszczęśliwić Ją, może nawet zaczęłaby Lorenie współczuć. Nie żeby
kiedykolwiek pałały do siebie sympatią, ale kobieca solidarność wydawała się
stosowna, zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak Dean, gdzie pod ładną
buzią i pozornie idealnym charakterem, krył się prawdziwy dupek.
– Masz zrobić to, co do ciebie należy. Weź tylko pod uwagę
to, że Lorena może nie pamiętać wszystkiego, może nawet nic. W zasadzie
stawiałabym na to, że tak właśnie jest, bo i po co miałaby przez tyle lat
udawać, że wierzy w każde słowo Aro i w to, że jest jakąś
pieprzoną wampirzą księżniczką?
– Czy ja wiem? To twój plan, jakbyś już zapomniała –
przypomniał bez większego zainteresowania. – A udawać mogłaby z wielu
powodów. Dla bezpieczeństwa, wygodny, w dążeniu do władzy… Bycie blisko
Volturi jest chyba dobrą opcją, jeśli chce się coś zyskać, prawda?
– Nie wszyscy są tak prostolinijni jak ty – stwierdziła
Anna chłodno. – I nie, Volturi wcale nie są tacy świetni, jak mogłoby się
im wydawać. Kiedyś tak sądziłam, ale później trafiłam tutaj i to trochę
zmieniło mój pogląd na całą sprawę. Powiedziałabym wręcz, że Volturi są słabi,
więc tym bardziej nie warto się nimi przejmować. – Niemal parsknęła śmiechem,
usatysfakcjonowana takim stanem rzeczy. – Tak czy inaczej, nie spieprz tego.
Jeśli będziesz musiał, zaciągnij ją do łóżka. Uderz ją, zastrasz… Ale uważaj,
bo równie dobrze nagle może okazać się, że jest w stanie wysadzić cię
w powietrza. Mnie naprawdę nie obchodzi to, jak to zrobisz, jeśli tylko
zrobić to dobrze. Rozumiemy się?
– Oczywiście, Anno.
Skinęła głową, po czym gestem ręki dała mu do zrozumienia,
żeby się oddalił. Przynajmniej miał w głowie dość oleju, żeby nie wracać
do kawiarni, tylko skierować się w głąb bocznej uliczki, gdzie oboje
stali. Sama została w miejscu, obserwując go w milczeniu, póki nie
zniknął za rogiem budynku…
A potem pojawił się ponownie, odrobinę zaniepokojony.
– Co? – warknęła. Nie musiała podnosić głosu, bo i tak
miał ją usłyszeć.
Dean cofnął się o kilka kroków, żeby ja lepiej
widzieć. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, poza tym jednak
udało mu się zapanować nad emocjami.
– A co z Rufusem? – zapytał ni stąd, ni
z owąd. – To znaczy… No wiesz, może nie jest blisko Loreny, ale to mimo
wszystko facet najlepszej przyjaciółki Lo.
– Masz wrażenie, że cię rozpoznał? – zapytała ostrożnie.
Wampir zawahał się, ale ostatecznie potrząsnął przecząco głową. – Więc gdzie
widzisz problem?
– Nie wiem. Na pewno mnie nie pamięta, ale to w każdej
chwili może się zmienić. Poza tym… Cóż, mam wrażenie, że on mnie nie lubi.
Anna uśmiechnęła się pobłażliwie.
– O ile mi wiadomo, Rufus Prime nikogo nie lubi,
a przynajmniej niewielu. Póki masz pewność, że cię nie rozpoznał, możesz
działać śmiało – zauważyła przytomnie. Postanowiła powstrzymać się od
komentarza na temat tego, że wciąż istnieją na świecie istoty dość
inteligentne, żeby nie darzyć go sympatią, ale wątpiła, żeby to było najlepszy
pomysłem. Dean był jej potrzebny, przynajmniej tymczasowo. – Coś jeszcze?
Wydawało mi się, Dean – ciągnęła, kładąc nacisk na jego imię – dopiero co
podchodziłeś wyjątkowo optymistycznie do tego, co masz zrobić. Idź się zabawić,
bo widzę, że aż cię świerzbi… Ach, taka mała rada. Wątpię, żeby ten namiot
z twoich spodni zadowolił Lorenę. Ona przez lata była wychowywana na
księżniczkę, nie dziwkę.
Dean zmieszał się i naprawdę niewiele brakowało, żeby
jakimś cudem się zarumienił. Nie minęła sekunda, jak zniknął jej z oczu,
puszczając się biegiem przed siebie i znikając w ciemności. Anna
przez kilka sekund wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął, po czym
z gracją odwróciła się na pięcie. Uliczka była opustoszała,
a obecność kontenerów ze śmieciami wcale nie czyniła tej części miasta
specjalnie urokliwą, ale nie przeszkadzało jej to. Czuła się zbyt pobudzona,
jeśli w ogóle w przypadku wampira coś takiego było możliwe. Jej wzrok
na ułamek sekundy powędrował w stronę atramentowego nieba, ale prawie nie
widziała rozjaśniających ciemności gwiazd oraz księżyca.
Zmiany były blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Anna
czuła to i chociaż myśl o tym w jakimś stopniu ją przerażała,
jednocześnie czuła się podekscytowana. Michael uważał, że oszalała i że
nie chce przekonać się w co tak naprawdę się pakuje, ale ona wiedziała
swoje. Kto jak kto, ale on musiał wiedzieć, że pewnych rzeczy nie dało się
uniknąć. A skoro to i tak miało się wydarzyć, wtedy lepiej było
zdecydować po której stronie należy stanąć.
Ona zamierzała być po tej właściwej.
A Michael?,
przypomniała sobie własne pytanie sprzed kilku zaledwie dni. Nie zależało jej
na nim w jakiś szczególny sposób – kiedyś, przez jakąś chwilę tak, ale on
już na początku dał jej do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany w taki sposób – ale mimo wszystko doceniała to, co dla niej
zrobił. Miała wobec niego dług i czuła się zobowiązana do tego, by go
spłacić.
Michael podejmie decyzję, kiedy nadejdzie czas, pało wtedy w odpowiedzi. Wierz mi, Anno. Wszystko się ułoży, kiedy nadejdzie czas.
I Anna w to wierzyła.

Marco
Znalezienie
uliczki, gdzie mieściło się laboratorium Rufusa, było wyzwaniem, tym bardziej,
że Marco był zdenerwowany. Wiedział, że z Deanem było coś nie tak, ale ta
dziwna rozmowa… Cholera, mniejsza z tym. Zrozumiał piąte przez dziesiąte,
ale dwie sprawy wydawały się oczywiste – a w zasadzie trzy.
Po pierwsze, Lorena miała kłopoty.
Po drugie, Dean to dupek.
I po trzecie – Rufus miał z całym tym cyrkiem jakiś
związek, nawet jeśli niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.
Tak czy inaczej, Marco zamierzał zadbać, żeby wampir się
szybko tego dowiedział.
Praktycznie nie zarejestrował drogi ciemnymi uliczkami,
kierując się przede wszystkim instynktem i tym, co zdążył zarejestrować
wcześniej. Kiedy w końcu dotarł do ciemnego zaułka, mieszczącego się
w słabo oświetlonej, niedostępnej alejce pomiędzy dwoma nachylonymi do
siebie kamieniczkami, wcale nie poczuł się pewniej. W ułamku sekundy
znalazł się przy drzwiach na samym końcu, omal nie wyrywając ich
z zawiasów, po czym spłynął po prowadzących w dół schodach. Ciemność
ustąpiła, a jego oczom ukazało się oświetlone anemicznym blaskiem
rozmieszczonych w strategicznych miejscach podobnych do pochodni lamp
laboratorium.
W pośpiechu rozejrzał się dookoła. Zdążył zaledwie zrobić
krok do przodu, kiedy zauważył ruch po swojej lewej stronie, a chwilę
później coś śmignęło tuż obok niego, materializując się tuż przed nim.
– No bez przesady. – Rufus nie był zadowolony i to
było widać. – Primo, to nie jest plac, żeby każdy mógł się tutaj kręcić, więc
naprawdę nie wiem, co tutaj robisz. A secundo…
Marco zupełnie instynktownie zamachnął się i walnął go
pięścią w twarz. Wampir zaklął, zatoczył się i zgiął w pół,
oszołomiony. Powietrze wypełnił słodki zapach krwi z rozciętej wargi, ale
rana zasklepiła się zdecydowanie zbyt szybko, żeby czerpać z tego
przyjemność.
Rufus wyprostował się, wyraźnie rozeźlony. Jego oczy
zabłysły czerwienią, a kiedy splunął krwią, Marco dostrzegł błysk
wyostrzonych kłów. Taka reakcja była do przewidzenia, ale nawet się nie
przejął, zbyt zniecierpliwiony, żeby w ogóle brać pod uwagę to, że teraz
naukowiec mógłby się na niego rzucić.
– Nie lubię łaciny. A tak swoją droga, to za moją
córkę, kretynie – oznajmił chłodno. – Co prawda w dość subtelny sposób
dała mi do zrozumienia, że wcale nie wypłakuje oczu z twojego powodu, ale
ja nie jestem ślepy. I tak, jest cała i dochodzi do siebie. Dzięki za
zainteresowanie – zadrwił. Wyrzucał z siebie słowa z prędkością
karabinu maszynowego, nie zamierzając czekać aż Rufus otrząśnie się na tyle,
żeby przejąć kontrolę nad sytuacją. – Wierz mi, nie jestem tutaj dla
przyjemności. Nie jestem tutaj nawet z powodu Layli, ale o tym możemy
porozmawiać sobie później. Teraz, jeśli łaska, rusz swój kościsty tyłek, zanim
ci w tym pomogę, bo naprawdę nie jestem w nastroju do tego, żeby
cierpliwie czekać!
Naukowiec zmarszczył brwi. Błyski w jego oczach stały
się bardziej intensywne, kiedy stanął pochylony na lekko ugiętych nogach, tym
samym dając do zrozumienia, że jest gotowy do walki. Nie żeby Marco zamierzał
walczyć (nawet perspektywa złamania mu czegokolwiek nie była pocieszająca,
skoro bez trudu miał dojść o siebie), ale to nie znaczyło, że nie posunąłby
się do rękoczynów, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Czy ty właśnie próbujesz mi rozkazywać? – syknął Rufus.
Marco miał ochotę wywrócić oczami.
– Owszem, chociaż równie dobrze możesz uznać to za
wyjątkowo uprzejmą wersję prośby – rzucił niecierpliwie. – Nie byłoby mnie
tutaj, gdybym nie miał powodów.
– Z tym się nie sprzeczam. – Rufus wciąż był spięty,
ale kiedy wywołany uderzeniem szok minął, na jego twarzy pojawiła się
konsternacja. – Wpadasz tutaj i już na wstępie dajesz mi w twarz.
Gdyby to był twój syn, nie byłbym zaskoczony, aczkolwiek…
– Czy możemy poplotkować sobie przy innej okazji? – wtrącił
szorstko Marco. – Teraz idziemy, chyba, że zamierzasz całkiem wytrącić mnie
z równowagi. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale raczej nie pozbierasz się,
kiedy urwę się głowę, prawda?
Rufus zmierzył go wzrokiem, najwyraźniej próbując ocenić,
czy ma powody do tego, żeby się obawiać. Marco sam nie był pewien, co takiego
byłby w stanie zrobić, ale czuł się na tyle zdesperowany, że mógł posunąć
się stosunkowo daleko.
– Ciekawa perspektywa. Nie skorzystam, ale doświadczenie
mogłyby być całkiem interesujące… – O dziwo, na jego ustach pojawił się
cień uśmiechu. Nie objął zimnych, błyskających czerwienią oczu, ale to
i tak wyglądało niepokojąco, może nawet szalenie. On był szalony. – Masz
rację, to dla mnie śmiertelne. Przyszedłeś tylko po to, żeby mi grozić, czy
może łaskawie wyjaśnisz mi, czego tutaj szukasz? Bo w nagłe pojawienie się
ojca roku jakoś średnio wierzę.
– Na litość bogini… – jęknął Marco. Rufus założył ramiona
na piersi, wciąż uważnie lustrując go wzrokiem. Był uparty i wszystko
wskazywało na to, że nie odpuści, nawet gdyby wiązało się to z tym, że
ktoś jednak przetrąci mu kark. – Anielski facet przyjaciółki Layli. Mówi ci to
coś? – westchnął, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Ten… Dean? – Chociaż wciąż czujny, wampir nieco spuścił
z tonu. Wyglądał na zdezorientowanego, chociaż… – Taa… Co z nim?
Marco rzucił mu przenikliwe spojrzenie.
– Znasz go? – zapytał bez ogródek, decydując się przejść do
rzeczy. Mieli mało czasu, a nastawienie Rufusa specjalnie nie pomagało.
– Oczywiście, pytaniem na pytanie… Dlaczego to mnie nie
dziwi? – mruknął pod nosem. Mamrotał coś jeszcze, niekoniecznie z sensem.
– Nie wiem, może. A powinienem?
– Z tego, co mi wiadomo, możliwe. Tak czy inaczej, to
skurwiel, a ty musisz mi pomóc.
– O ile mi wiadomo, nie muszę niczego ponad to, co sam
sobie wyznaczę – i to zwłaszcza w sytuacji, kiedy prosisz mnie o to ty – przypomniał chłodno, nagle znów
rozeźlony i niebezpieczny. Nastroje zmieniały mu się w zastraszającym
tempie, poza tym – co było do przewidzenia – żadne z targających nim
emocji nie były pozytywne. – Dobra, może i kiedyś spotkałem Dean’a. Tylko może, bo on faktycznie
wygląda znajomo, chociaż nie pamiętam, gdzie i kiedy mogłem mieć
z nim styczność. Poza tym wyjątkowo jesteśmy zgodni w kwestii
nastawienia, bo podejrzewam, że obaj za nim nie przepadamy, ale to dalej nie
wyjaśnia, dlaczego wpadasz do mojego laboratorium i zachowujesz się jak,
cóż, idiota. – Zamrugał, po czym w zamyśleniu przyłożył dłoń do policzka.
– Wciąż mam krew w ustach. To tak dla przypomnienia, jakbyś miał
wątpliwości co do tego, dlaczego nie zamierzam być jakoś wybitnie gościnny.
Dobra, może faktycznie takie przywitanie nie było
najlepszym pomysłem, ale hej!, przynajmniej poczuł się trochę lepiej. Nie żeby
chodziło wyłącznie o przyjemność, bo Rufus sobie zasłużył, ale również
możliwość wyładowania frustracji była zbawienna.
– Gdzie mieszka Lorena? – zapytał, mimo uszu puszczając
sarkastyczne uwagi naukowca.
– Poszukaj. – Rufus wzruszył ramionami. – To nie takie duże
miasto, a skoro tak lubisz wpychać się tam, gdzie nikt cię nie chce…
Zareagował zupełnie machinalnie, skacząc do przodu
i zaciskając palce na przedzie laboratoryjnego płaszcza wampira.
W ułamku sekundy przycisnął go do ściany, warcząc cicho i wymownie
wpatrując się w odsłonięte gardło naukowca.
– Słuchaj, to mnie nie bawi – warknął, nie kryjąc
poirytowania. – Nie chcesz wystawić moich nerwów na próbę.
– Jak wyżej – zgodził się usłużnie.
A potem palce Marco zacisnęły się wokół pustki, tak łatwo
udało mu się oswobodzić. Na moment Rufus znów zamienił się w wielobarwną
smugę, ostatecznie materializując się przy oddalonym kilka metrów dalej
laboratoryjnym stole. Oparł się o niego plecami i kątem oka obserwując
Marco, niedbale wygładził ubranie, wyraźnie poirytowany.
Kiedy zdecydował się odezwać, głos miał opanowany; niemal…
znudzony.
– Dam ci dobrą radę. Mianowicie – uśmiechnął się pod nosem
– nigdy nie podnoś ręki na kogoś, kogo pomocy oczekujesz. I to zwłaszcza
w jego własnym domu, że tak się wyrażę. – Wymownie rozejrzał się po
laboratorium, żeby podkreślić swoje słowa.
Marco zacisnął dłonie w pięści; korciło go, żeby
rzucić się Rufusowi do gardła, ale wątpił, żeby to mu się udało – nie kiedy
naukowiec był przygotowany.
– Więc nie pomożesz, tak?
Wampir spojrzał na niego obojętnie.
– Nie sądzę. Drzwi są na górze – dodał od niechcenia. – To
mimo wszystko wyrozumiałość z mojej strony, że daję ci szansę do nich
dojść. Niemniej jeśli zamierzasz zwlekać…
– Dzięki. Od razu mi lepiej – warknął Marco. – Więc nie
zamierzasz mi pomóc… – Rzucił wampirowi przenikliwe spojrzenie; odpowiedział mu
nieco roztargniony, wręcz rozbawiony uśmiech. – Dobrze. A zrobiłbyś to dla
Layli?
Przestał się uśmiechać i nie odpowiedział. Jego oczy
raz jeszcze zamigotały czerwienią, zaledwie przez ułamek sekundy, zanim znów
przybrały swój zwykły, czekoladowy odcień. W tym oświetleniu wyglądały na
ciemniejsze – prawie czarne – a świetlne refleksy sprawiały, że spojrzenie
Rufusa wydawało się jeszcze mniej zrównoważone niż zazwyczaj.
Cholera, Marco już rozumiał, co takiego było w tych
wszystkich plotkach o tym, że jest szalony i niebezpieczny. Nie
wyobrażał sobie, jak Layla przez tak długi okres czasu była w stanie sobie
z nim radzić, ale to akurat było w tym momencie najmniej istotne.
– Jak sobie chcesz – dał za wygraną. Ruszył w stronę
schodów, nawet się nie oglądając, chociaż i tak był świadom tego, że Rufus
czujnie go obserwuje. – Ale jeśli coś stanie się Lorenie, ona ci tego nie
wybaczy. Wiesz to, prawda?
Znów odpowiedziała mu cisza, ale niczego innego się nie
spodziewał.
Palant, pomyślał,
w biegu przeskakując po kilku stopniach na raz. Miał ochotę zawrócić
i tak dla zasady przyłożyć mu raz jeszcze, ale nie było na to czasu,
a skutek i tak byłby niesatysfakcjonujący. Teraz musiał znaleźć
Lorenę, co już samo w sobie wydawało się wystarczająco skomplikowane.
– Poczekaj. – Zesztywniał, trzymając dłoń na lekko
chwiejących się na zawiasach drzwiach. Kiedy się obejrzał, Rufus stał tuż za
nim, chociaż Marco nie usłyszał, kiedy właściwie się tam znalazł. Zrzucił już
laboratoryjny płaszcz, zostając w doskonale czarnym komplecie ubrań,
doskonałym, jeśli chciało się pozostać w mroku niezauważonym. – Idę
z tobą. Zaprowadzę cię, jednak… – Wzruszył ramionami. – Ustalmy sobie na
wstępie, że nie robię tego dla ciebie. I przestań się rządzić, jasne?
– No jasne – odparł wymijająco, niekoniecznie się
zgadzając. Liczyło się tylko to, żeby w końcu zrobić coś sensownego
i to bez użycia siły. – Idziemy.
Rufus warknął i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale
przynajmniej ruszył się z miejsca. Chwilę później obaj ruszyli w noc.
Najpierw jeden błąd, który wyłapałam :D : pało wtedy w odpowiedzi. - wydaje mi się, że powinno być "padło" ;)
OdpowiedzUsuńDobra przejdą od razu do tej "zabawniejszej" części rozdziału. To przywitanie zdecydowanie do najmilszych nie należało, ale najwyraźniej Marco nie mógł się powstrzymać, aby tego nie zrobić. No i ja mu się nie dziwię xd ech, wybuchowy ten wampir :D podoba mi się to, że Marco w jakiś sposób martwi się o Lorenę. Nawet jeśli robi to tylko dla Layli to mimo wszystko wydaje mi się, że czuje się odrobinę za nią odpowiedzialny, ale to tylko może być moje odczucie^^
Wiedziałam, że ten Dean nie jest taki święty jak Lo go opisywała ;-; zawsze się znajdzie taki dupek, który będzie chciał wykorzystać biedną dziewczynę. Zastanawia mnie czemu Anna z nim współpracuje, a raczej czemu Dean współpracuje z Anną. Czego ona od niej chce?
Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału *.*
Pozdrawiam,
Gabrysia ;***
Wow.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że nic się nie stanie Lorenie, i że Anna i Dean nie przyczynią się do zrobienia czegoś naprawdę głupiego.
Słyszę "Volturi" to ciśnienie mi skacze. :)
Kto jak kto ale Anna dobrze wie jacy są, w końcu była ich sekretarką. Na początku byłam zadowolona że Nessie ją ugryzła a Michael ugryzł, w pewnym sensie przeżyła, prawda? Teraz nie wiem czy Michael dobrze zrobił.
OMG! Jakby mi tak ktoś do domu wparował i na dodatek grożąc że jak mu nie pomogę to chyba bym zawału dostała :)
Marco więcej kultury :)
I tu Marco ma Rufusa! Dobrze wie że zrobi wszystko dla Lay.
Rozdzialik genialny! Nie mogę doczekać się następnego :)
Pozdrawiam
Lila