
Lorena
Lorena
spłynęła po schodach, słysząc pukanie do drzwi. Nie musiała patrzeć na zegarek,
żeby wiedzieć, która jest godzina i kogo zastanie w progu. Jeśli
istniał ktoś, kogo mogłaby określić mianem naprawdę punktualnego, to bez wątpienia był to Dean. Layla zawsze
powtarzała, że w przypadku ówczesnych facetów to była prawdziwa rzadkość,
więc chyba z czystym sumieniem mogła uznać się za prawdziwą szczęściarę –
trafił jej się ideał.
Raz jeszcze przeczesała palcami ciemne włosy, wygładziła
materiał ciemnozielonej sukienki i głęboko odetchnąwszy, szarpnęła za
klamkę. Natychmiast zobaczyła jasnowłosego anioła, który wpatrywał się
w nią uważnie, wyraźnie zaintrygowany. Czując na sobie jego intensywne
spojrzenie, zaczęła błogosławić to, że w przedpokoju panował przyjemny
półmrok, skutecznie ukrywający rumieńce, które wstąpiły na jej blade policzki.
Dean uśmiechną w ten swój wyjątkowy, zawadiacki sposób, a serce
Loreny w zdradziecki sposób zabiło szybciej, wprawiając ją w jeszcze
większe zakłopotanie.
– Witaj, moja piękna pani – powiedział. Głos miał
melodyjny, ciepły i przyjemny dla ucha. – Czy pozwolisz…? – Wyciągnął rękę
w jej stronę, w ten oficjalny sposób, który urzekł ją już za
pierwszym razem.
Podała mu rękę, jednocześnie cofając się, żeby mógł wejść
do środka. Dłoń miał lodowatą, a uścisk mocny, ale przy tym niezwykle
delikatny, jakby bał się, że w każdej chwili będzie w stanie zrobić
jej krzywdę. Nie odrywając od niej wzroku, skłonił się w ten staroświecki
sposób, po czym przycisnął swoje chłodne wargi do wierzchu jej dłoni. Nie tylko
w jej obecności zachowywał się jak dżentelmen, ale wręcz sprawiał, że
czuła się jak księżniczka; dość ironiczne, jeśli spojrzeć na jej przeszłość,
ale niezwykłe.
Machinalnie dygnęła, dokładnie tak, jak nauczyła ją kiedyś
Sulpicia, kiedy jeszcze miała z wampirzycą styczność. Uważała wtedy, że
nawet jeśli pozostawała w ukryciu, warto było potrafić zachować się
w towarzystwie. Teraz miała idealny dowód na to, że zapobiegliwość
popłaca.
– Witaj – odpowiedziała, uśmiechając się. – Ach… Wciąż nie
mogę przywyknąć do tego, że traktujesz mnie w taki sposób, Dean.
– To znaczy w jaki? – zapytał, spoglądając na nią
z błyskiem w rubinowych oczach. – Za moich czasów, kobiecie należał
się szacunek. To była moja codzienność, oczywiście nie chwaląc się… Wiesz,
muszę ci kiedyś opowiedzieć o moim człowieczeństwie. Sądzę, że ta historia
mogłaby cię zainteresować. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wciąż trzymał ją za rękę,
co samo w sobie było miłe, nie wspominając o sposobie w jaki na
nią patrzył – z taką uwagą i szacunkiem, jakby była centrum
wszechświata. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek jakiś inny mężczyzna
traktował ją tak wyjątkowo, nawet… No cóż, Angel. Jej zmarły narzeczony był
zdecydowanie inny, może dlatego, że przez lata pełnił funkcje jej przyjaciela
i powiernika, dzięki czemu znał ją jak nikt, dzięki czemu oboje czuli się
przy sobie swobodnie.
Coś ścisnęło ją w gardle na wspomnienie Angela.
Pierścionek – złocista obrączka, która okalała środkowy palec jej prawej dłoni
– przez ułamek sekundy wydawał jej się rozgrzany i tak ciężki, jakby
został wykonany z ołowiu. Przez chwilę naprawdę poczuła się zagubiona,
jakby właściwie posuwała się do czegoś niewłaściwego i to na dodatek
w domu, który miał należeć do nich, ale natychmiast odrzuciła od siebie
wszelakie emocje i przykre myśli. Musiała odciąć się od przeszłości, poza
tym od lat wszyscy powtarzali jej, że Angel chciałby, żeby znów zaznała
szczęścia. Dean był szansą i zamierzała ją wykorzystać.
– Naprawdę? – podjęła, bez trudu przybierając pogodny ton
głosu. Nawet jeśli wampir był w stanie zauważyć to, że zawahała się na
ułamek sekundy, nie dał tego po sobie poznać. – Dlaczego dopiero kiedyś?
Czyżbyś miał coś do ukrycia? – zapytała zaczepnie.
– Hm… Być może. – Oczy Deana zabłysły, ale nie poczuła się
zaniepokojona. W zasadzie nie sądziła, żeby mogła poczuć się przy nim
jakkolwiek źle. Dziwne, zwłaszcza, że nigdy nie była przesadnie ufna, ale
i to, jak niepokojąco dobrze czuła się przy Deanie jej nie alarmowało. –
A ty? – zagaił, po czym zmarszczył brwi i ponad jej ramieniem
spojrzał w głąb domu. – Och, może przejdziemy do salonu, co ty na to? Nie
mam nic przeciwko stania w przedpokoju, ale i tak wygodniej byłoby,
gdybyśmy mogli usiąść – wyjaśnił, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
– Ojejku, przepraszam! – wyrwało jej się. Zaczerwieniła się
jeszcze bardziej, jednocześnie zła na siebie za to, jak bardzo czuła się przy
nim zakłopotana. – Ja nie… Jasne, wchodź – wymamrotała nerwowo, ciągnąc go
w stronę salonu.
Dean zaśmiał się cicho. Miał ładny śmiech – melodyjny,
przyjemny i tak bardzo… obezwładniający. Wydawał owijać się wokół niej,
wprawiając w stan uniesienia albo wręcz euforii. Lorena nie potrafiła
sobie wyobrazić, że istniał ktokolwiek, kto mógłby Deana nie lubić. Przy nim po
prostu wszyscy czuli się dobrze, a bijąca od niego aura miała w sobie
coś, co sprawiało, że każdy pragnął się nim zaprzyjaźnić. Przebywanie obok
przypominało pławienie się w ciepłym złocie, a Lorena czuła się
prawdziwą szczęściarą, skoro ten cudowny mężczyzna w ogóle zdecydował się
zwrócić na nią uwagę.
Salon był niewielki i trochę zaniedbany, bo wychowana
na kogoś ważnego Lorena nigdy nie zawracała sobie głowy sprzątaniem. Chociaż od
lat starała się wyzbyć pewnych nawyków, chyba nigdy nie miała odnaleźć się
w roli pani domu, zwłaszcza teraz, kiedy mieszkała sama. Teraz, widząc jak
Dean rozgląda się z zainteresowaniem, spróbowała w pośpiechu zgarnąć
kilka rozrzuconych niedbale ubrań, wiszących na oparciu kanapy. Cisnęła je
gdzieś w kąt, po czym usiadła z gracją, zakładając nogę na nogę
i czuje obserwując swojego towarzysza. Na moment przestała oddychać, czekając
aż zdecyduje się zająć miejsce tuż obok niej. Usiadł tak blisko, że niewiele
brakowało, żeby zaczęli się o siebie ocierać, co jeszcze bardziej
utrudniało Lorenie koncentrację. Przecież doskonale czuła jego słodki zapach,
chłód bijący od ciała, ten stoicki sposób i pewność siebie…
Tak bardzo… No cóż, idealny. To nie powinno być możliwe,
zwłaszcza, że tylko ktoś naiwny wierzyłby w ideały, a jednak nie
mogła określić go w żaden inny sposób. Dean był wyjątkowy i chociaż
ta nienaturalna doskonałość sama w sobie była niepokojąca, coś powodowało,
że Lorena wcale nie czułą się zaniepokojona.
– Więc? – odezwał się Dean, siadając w taki sposób,
żeby wciąż mieć ją na oku. Krwisty odcień jego tęczówek miał w sobie coś,
co pobudzało jej instynkt, przypominając jej, że ma do czynienia z pijącym
krew łowcą, ale skutecznie ją w sobie zdusiła. Przecież sama też piła
krew, poza tym Dean na pewno by jej nie skrzywdził. – Odpowiedz mi na pytanie.
– Które?
Słodki Jezu, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę
z tego, co takiego wyczyniał z rzęsami? Kiedy tak patrzył na nią,
a twarz częściowo przysłaniały mu lśniące blond włosy, myślenie wydawało
się czym naprawdę trudnym.
Poza tym czuła się przy nim dobrze. Może nawet więcej niż
dobrze, tak bezpiecznie i swojsko, jakby znali się od lat. Z jakiegoś
powodu miała wrażenie, że tak jest w istocie – że oto ma przed sobą kogoś
ze swojej przeszłości – jednak to było niemożliwe. Co prawda cudownie byłoby
spotkać na swojej drodze kogoś, kto by ją znał i był wstanie powiedzieć
jej coś na temat jej przeszłości, ale już zaczynała godzić się ze świadomością
tego, że najprawdopodobniej nie dowie się, kim mogłaby być, gdyby nie trafiła
do Volterry, gdzie od dzieciństwa karmiono ją kłamstwami. Angel próbował jej
pomóc, ale od jego śmierci zmieniło się wszystko, bo Lorena całkiem straciła
motywację do tego, żeby w ogóle próbować szukać.
Dean zaśmiał się ponownie, wyraźnie rozbawiony tym, jak
bardzo była rozkojarzona. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, kiedy nachylił
się w jej stronę, kładąc dłoń na jej policzku i zachęcając, żeby
spojrzała mu w oczy. Owijał ją sobie wokół palca, a ona
z rozkoszą mu na to pozwalała, jak pierwsza naiwna rozpływając się za
sprawą jego dotyku, spojrzeń i słów, których pragnęła, chociaż pozornie
wydawały się puste.
Jakaś część niej zdawała sobie sprawę z tego, że to
niczym gra i że wcale nie powinna być aż tak ufna, tak… naiwna,
a jednak wciąż w tym trwała. Możesz mu ufać, mówił
jakiś cichy głoski w jej głowie, ciało zaś reagowało na Deana i jego
zachowanie, tak bardzo spragnione pieszczoty i bycia pożądaną. Miała dość
samotności i trwania w żałobie, podobnie jak i miała dość tego,
że wszyscy trwali w przekonaniu, że nigdy nie uda jej się znaleźć kogoś,
kogo będzie w stanie pokochać i kto pokocha ją. Nikt tego nie
powiedział, ale Lorena była tego pewna. Mówili o niej, szeptali
i kręcili głową ze współczuciem albo pogardą – oni wszyscy, nawet Layla.
Teraz zamierzała im wszystkim udowodnić, że się mylili.
Zamierzała pokazać im, że ma Deana i może być szczęśliwą.
– Czy masz coś do ukrycia? – zapytał cierpliwie,
powtarzając wcześniejsze pytanie. Ton miał lekki i żartobliwy, ale coś
podpowiedziało jej, że odpowiedź jest dla niego istotna. – No wiesz… Jakiś
sekret?
Nagle nachylił się nad nią, tak blisko, że czuła jego
oszałamiająco słodki oddech na twarzy. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc,
próbując jakoś zwalczyć zawroty głowy oraz otępienie, które znacznie spowolniło
jej reakcję. Czuła na sobie badawcze spojrzenie Deana i to wcale jej nie
pomagało, chociaż jednocześnie nadal nie czuła się zagrożona.
– Ja… Ja nie wiem – przyznała, spoglądając na niego
niepewnie. Lekko uniósł brwi, ale skinął głową, odniosła jednak wrażenie, że go
rozczarowała. Nie chciała, żeby tak było, ale co takiego miała mu powiedzieć. –
Może. Chyba każdy ma.
Ja chociażby lata spędziłam jako córka Sulpicii i Aro, pomyślała i ledwo powstrzymała się od powiedzenia
tego na głos. Nie była gotowa na aż taką szczerość, poza tym zdążyła wyrobić
w sobie nawyk tego, żeby ostrożnie podchodzić do obcych, którzy mogli
poznać jej tajemnice. Kto wie, mój pseudo ojciec pewnie nadal mnie szuka. Dla
niego jestem cenna z powodu swoich umiejętności…
Nie, nie mogła tego powiedzieć.
Z drugiej strony, to był Dean, ale…
Po prostu nie.
– Loreno, wyluzuj. Za chwilę mi tutaj zemdlejesz,
a przecież nie o to chodzi, prawda? – zauważył Dean, odsuwając się
nieznacznie. Odetchnęła, chociaż jednocześnie poczuła się rozczarowana tym, że
znalazł się tak daleko od niej. Poczuła się… pusta. – Zdenerwowałem cię?
Przepraszam.
– Nie szkodzi – zapewniła natychmiast, nieco zbyt
nachalnie. – To znaczy… Nie zdenerwowałam się. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Chciałbym cię zaskakiwać w nieco bardziej pozytywny
sposób – przyznał i jego twarz po raz kolejny rozjaśnił promienny uśmiech.
– W takim razie zapomnij o tym, o co pytałem. Jesteśmy tutaj,
więc wykorzystajmy ten czas jak najlepiej, dobrze?
Serce znów zabiło jej szybciej, zwłaszcza, że Dean nie wiadomo
kiedy znów przysunął się na tyle blisko, że miała doskonały wgląd na jego
pełne, stworzone do pocałunków usta. Do tej pory zdarzało im się kilka razy
całować i za każdym razem to było fantastycznym doświadczeniem. Tym razem
sytuacja wyglądała inaczej, może dlatego, że byli tutaj razem – w jej
domu, siedząc tak blisko na kanapie. To nie było jakieś neutralne, niewinne
miejsce, w które do tej pory zabierał ją Dean, zachowując się jak na
staroświeckiego dżentelmena przystało. Wcześniej wydawał się skrępowany tym, że
w ogóle mógłby pozwolić sobie na dotknięcie jej, najwyraźniej wychowany
w czasach, kiedy na randki i spacery chodziło się z przyzwoitką.
Teraz wydawał jej się inny, jakby zniecierpliwiony. Wciąż
wyglądał słodko i niewinnie, tak niezwykle pociągająco, ale pod maską
uśmiechu i czarującym wyrazem twarzy, znajdowało się coś jeszcze. Kto wie,
może to coś było tam od początku, tylko wcześniej nie zdawała sobie z tego
sprawy. Pierwszy raz tego wieczoru i w towarzystwie Deana poczuła
ukłucie niepokoju, ale wszelakie wątpliwości zniknęły, kiedy wampir zmarszczył
brwi i wprawnym ruchem nachylił się w jej stronę, składając na jej wargach czuły, ale przy tym
niezwykle gwałtowny pocałunek. Wszystkie myśli momentalnie ulotniły się
z jej głowy, wyparte przez falę pożądania, rozkoszy i niepohamowanego
wręcz pragnienia, żeby jak najszybciej odwzajemnić pieszczotę. Intensywność
pocałunku i energia, która biła od Deana – to czyste, złote światło, które
teraz ją zalewało, zwłaszcza, że znaleźli się tak blisko siebie – uderzyły jej
do głowy niczym najlepszy szampan, wprawiając w dezorientację, ale
i euforię, która zawsze towarzyszyła jej, kiedy byli razem.
Nie była pewna, w którym momencie sprawy się
skomplikowały, a Dean zdecydował posunąć się dalej. Jęknęła cicho,
z ustami wciąż przy jego ustach, kiedy delikatnie na nią naparł, zmuszając
żeby wygięła się do tyłu. Jego oczy zalśniły, Lorena zaś położyła się na
plecach, pozwalając żeby wampir znalazł się tuż nad nią, coraz bardziej
podekscytowany i pewny tego, co robił. Jego dłonie wylądowały na jej
biodrach i rozpoczęły pozbawioną krępacji, niezwykle odważną wędrówkę
wzdłuż jej talii. Drżała pod lodowatym dotykiem, jednocześnie czując, jak
w jej wnętrzu wybucha ogień, chociaż było to zaledwie cieniem tego, co
zdarzało jej się czuć przy Angelu. Usta miała wilgotne i napuchnięte od
pocałunku, poza tym powoli zaczynało jej brakować tchu, ale Dean wydawał się
tego nie zauważać, zbyt skoncentrowany na pieszczocie oraz uważnym śledzeniem
krzywizn jej ciała, jakby chciał nauczyć się ich na pamięć.
Jego dłonie delikatnie wsunęły się jej pod plecy.
Instynktownie uniosła biodra, po czym objęła go za szyję, mocno przywierając do
jego torsu. Podniósł ją do góry, a jego dłonie zsunęły się niżej, muskając
jej pośladki, a później uda. Zanim się obejrzała, wsunął ręce pod materiał
jej sukienki, palcami zahaczając o krawędź majtek. To odkrycie trochę ją
otrzeźwiło, zwłaszcza, że wszystko działo się zbyt szybko, a ona nie czuła
się gotowa – nie tak po prostu, nie w takich warunkach, nie…
Och, strasznie dużo było tych „nie”.
– Dean… – wymamrotała, odsuwając się na tyle, żeby mieć
przynajmniej cień szansy na to, żeby się odezwać. Mimo wszystko i tak
wyszedł jej z tego bełkot, a Dean się nie zatrzymał, dlatego
odepchnęła go bardziej stanowczo, tym razem skutecznie zwracając na siebie jego
uwagę. – Dean, przestań.
– Co…? – Zamrugał, po czym spojrzał na nią nieco zamglonym
wzrokiem. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie. – Co znowu, Lo?
Coś w jego słowach ją zaalarmowało. Miała wrażenie, że
gdzieś zniknął ten dobry, idealny Dean i teraz ma przed sobą kogoś innego.
Nie była pewna skąd to wrażenie, ale tym razem czuła się bardziej przytomna,
nie mając już problemu z ukierunkowaniem myśli i wyciąganiem
wniosków. Pierwszy raz w obecności Deana poczuła się naprawdę przytomna,
zupełnie jakby przebudziła się z długiego snu i teraz miała oswoić
się z rzeczywistością.
Niepokój i strach pojawiły się w tym samym
momencie, przerywając dotychczasowe bariery, którymi do tej pory wydawał się
otaczać jej umysł. Aż zachłystnęła się powietrzem, oszołomiona tym, że wszystko
zmieniło się w zaledwie ułamku sekundy. Dean wciąż wyglądał olśniewająco,
ale kiedy spojrzała mu w oczy, a później przyjrzała się uśmiechowi,
wcale nie wydał jej się słodki i niewinny jak wcześniej.
Nie. Oto miała przed sobą doskonałego łowcę, który właśnie
zamierzał dostać ofiarę, której pragnął już od dłuższego czasu.
– Dean, puść mnie – powiedziała, siląc się na spokój. Coś
zmieniło się w twarzy blondyna i przez ułamek sekundy znów poczuła to
przyjemne otępienie i słodycz, i niemal była skłonna uwierzyć, że
jest przewrażliwiona. Przecież wszystko jest w porządku… Z tym, że nie było i musiała zdawać sobie z tego
sprawę. – Proszę. Co ty wyrabiasz?
– Czy coś jest nie tak? – zapytał, siląc się na
cierpliwość, ale jego oczy nieznacznie pociemniały. Wyglądał na coraz bardziej
zniecierpliwionego, a w jego postawie i pozornej doskonałości
Lorena dostrzegała coraz więcej rys, których wcześniej nie była świadoma. –
Chcesz, żebyśmy zwolnili tempa? Przepraszam, jeśli troszeczkę się
zagalopowałem, ale naprawdę mi się podobasz. Poza tym… Nie podoba ci się?
– Podoba. Oczywiście, że podoba – zapewniła go natychmiast.
Cóż, przynajmniej podobało, jeśli wciąż pod uwagę to, co czuła wcześniej. – Ale
tego nie chcę. Proszę, nie tak i nie w ten sposób. To wszystko… –
Wzruszyła ramionami. – Dean, to dla mnie za szybko.
Oczekiwała zrozumienia i teoretycznie je okazał, ale
w jego oczach przez ułamek sekundy zdążyła dostrzec wyraźne
niezadowolenie. Do diabła, coś było nie tak i teraz to czuła, jakby opadła
kurtyna, która do tej pory przysłaniała rzeczy oczywiste, trzymając ją w niepewności.
– W takim razie, możemy zwolnić – odparł obojętnie.
Zesztywniała, kiedy przycisnął twarz do wgłębienia jej szyi, głęboko wciągając
jej słodki zapach do płuc. Wargami musnął wrażliwą skórę jej gardła,
przyprawiając ją o palpitacje serca. – Ładnie pachniesz… Tak
z czystej ciekawości, czy ten komplet bielizny jest dopasowany? – zapytał
ni stąd, ni zowąd, muskając palcami wystające spod sukienki ramiączko jej
stanika.
Z jakiegoś powodu właśnie w tamtym momencie przelała
się czarna goryczy. Lorena warknęła ostrzegawczo, po czym pchnęła go
z całej siły, chociaż był od niej zdecydowanie silniejszy. Przynajmniej
zdołała go zaskoczyć, bo odsunął się w popłochu, wystarczająco, żeby miała
okazję się uwolnić. Natychmiast wyślizgnęła się spod jego ciężaru, sturlała się
z kanapy i stanęła na nogach, lekko chwiejąc się w swoich
czarnych szpilkach.
Kiedy spojrzała na Deana, wciąż praktycznie leżał na
kanapie, szukając jej wzrokiem. Jego krwiste tęczówki pociemniały,
a z oczu zniknęły ciepło oraz czułość, które do tej pory wzbudzały
jej zaufanie i pewność siebie. W zasadzie już nie było niczego, co
mogłaby uznać za dobre, nawet po prostu sympatycznie.
Nie było nic ponad złość… A ostatecznie i ta,
pobudzana pożądaniem, przemieniła się w zimna furię.
– Cholera, czy ty właśnie mi odmówiłaś, suko? – zapytał
i jego słowa były niczym wymierzony prosto w nią sztylet.
– Jak…? – Drżąc, zaczerpnęła powietrza do płuc. Czuła, że
trzęsie się od nadmiaru emocji oraz adrenaliny, która nagle wypełniła jej żyły.
– Jak ty mnie nazwałeś?
– Nazywałem cię suką – powtórzył, zrywając się
z miejsca. Nie minęła sekund i już stał zaledwie metr od niej,
mierząc ją wzrokiem i wyraźnie będąc gotowym na to, żeby do niej
doskoczyć. – Czy jakoś specjalnie się pomyliłem? Dlaczego nie zrobisz tego ze
mną, skoro niejednokrotnie robiłaś to z innymi? – zapytał. Przy końcu jego
głos przypominał warknięcie, co dodatkowo uwypukliło coś na kształt pogardy,
ukrytej w jego słowach.
Zesztywniała i skuliła się, co najmniej jakby ją
uderzył. Nie wykluczała, że rękoczyny były jedynie kwestią czasu – widziała to
w jego oczach – ale jak na razie zachowywali pozornie bezpieczny dystans.
– O czym ty mówisz? – Jej oczy rozszerzyły się
w geście niedowierzania. – Ja i Angel…
– Nie mówię o Angelu! – przerwał jej niecierpliwie. –
Mówię o tych wszystkich… Bo w końcu zawsze miałaś wszystko to, czego
chciałaś, prawda księżniczko?
Jeśli wcześniej wyzwisko ją oszołomiło, teraz czuła się
tak, jakby ktoś z całej siły przyłożył jej czymś ciężkim w głowę. On
wiedział! Nie rozumiała jak, nie rozumiała skąd, ale…
Księżniczko. Naprawdę nazwał ją księżniczką!
Dean zrobił krok do przodu, nie dorywając od niej oczu.
Zaciskał usta, jego oczy zaś wyrażały taką niechęć, że aż robiło jej się
niedobrze.
– Nie zbliżaj się – ostrzegła, machinalnie cofając się o krok.
– Do cholery, kimkolwiek jesteś, stój tam gdzie stoisz! – dodała i do jej
głosu wkradła się panika.
Znał ją i próbował omamić. Zaraz ją zaatakuje,
a później…
Wykorzysta? Zabije? Być może oba, chociaż równie
prawdopodobny wydawał się najgorszy scenariusz, który od jakiegoś czasu chodził
jej po głowie.
Taki, że ktoś kiedyś ją odnajdzie i zaprowadzi
ponownie do Volterry. Odda Aro, dla przyjemności, nagrody albo korzyści –
cokolwiek to było, mogło jej zaszkodzić.
A ona nie chciała wrócić. Za nic.
– Naprawdę sądzisz, że możesz mi rozkazywać? Mnie, księżniczko? – Dean
pokręcił z niedowierzaniem głową. – Nagle mnie nie pamiętasz, tak? Nie
masz prawda wydawać mi poleceń. Miałaś zbyt wiele przywilejów przez te
wszystkie wieki, nawet później potrafiłaś się ustawić… Ale już koniec. Już
koniec, do cholery!
Jego wybuch ją zaskoczył, ale nie tak jak to, co nagle
sobie uświadomiła i co omal nie ścięło jej z nóg. Przez warstwę
oszołomienia i strachu przedarła się do niej świadomość tego, co właśnie
próbował przekazać jej Dean – to, że wcale nie mówił o czasie, który
spędziła w Volterze.
On ją znał. Znał taką, jaką
była. Znał w sposób, którego sama nie pamiętała i który tak bardzo
chciała poznać, który…
Dean ją znał i właśnie zamierzał skrzywdzić.
Kuuurde!! *-* zapowiadał się romantyczny wieczór we dwoje, a tu nagle... nie wiedziałam, że Dean wie kim Lorena w przeszłości była. Hm, czy to znaczy, że Anna tez o tym wiedziała i chciała ją odesłać do Włoch? O.O to... to... dobra nie mam słów, aby to opisać ;-;
OdpowiedzUsuńDead to dupek bardzo dupkowaty na dodatek. Mam nadzieje, ze Rufus i Marco szybko dotrą do jej domu - niech tutaj Marco się nie powstrzymuje^^ może zrobić z nim cokolwiek mu się zamarzy xD
Biedna Loreba :( dlaczego musiałaś umieścić Angela? No tak, aby wprowadzić Deana... ^^:
Ja juz teraz wiem, że nie mogr doczekać się następnego rozdziału *-*
Pozdrawiam i życzę miłego dnia :*
Gabrysia ;***