28 kwietnia 2014

Sto sześć

Anna
– Dean, co jest z tobą nie tak? – Anna była zła i nie zamierzała tego ukrywać. Już dawno przekonała się, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, najlepiej robić to samemu, ale mimo wszystko i tak przynajmniej starała się wierzyć w to, że od czasu do czasu należy dać komuś szansę. Niestety. – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś był ostrożny. Dlaczego, do diabła, nie przyszedłeś od tyłu?! – syknęła, ledwo panując nad tonem głosu i tym, żeby mówić szeptem.
Dean nerwowo przestąpił z nogi na nogę. W słabym świetle gwiazd oraz ulicznych latarni, jego włosy wydawały się bardzo jasne, niemal srebrne. Anna mimowolnie pomyślała, że za życia miał pewnie niebieskie oczu i był olśniewający, w ten szczególny sposób, który objawiał się również teraz, kiedy już był wampirem. Swoją drogą, gdyby jego oczy nie świeciły czerwienią (chociaż teraz były prawie czarne – ze zmartwienia albo głodu), trudno byłoby uwierzyć, że cokolwiek jest z nim nie tak.
To właśnie był cały Dean: niepozorny, wzbudzający zaufanie i mający łatwość w owijaniu sobie dziewcząt wokół palca. Nawet Ona musiała przyznać, że jest do tej roli idealny, nawet jeśli jak każdy facet nie grzeszył rozumem.
– Przepraszam cię – zreflektował się natychmiast, unosząc obie ręce ku górze. Brwi Anny uniosły się nieznacznie, sprawiając, że włoskie rysy kobiety wyostrzyły się i teraz wyglądała nie tylko pięknej, ale również bardziej surowo. To, specyficzna uroda oraz fakt, że wciąż pozostawała stosunkowo młodą wampirzycą, wydawało się wzbudzać w innych swego rodzaju szacunek, wręcz strach, stanowiąc niezwykle miłą odmianę po wszystkich tych latach spędzonych w ciągłym strachu, kiedy jeszcze pracowała w Volterze. – Chciałem iść od tyłu, ale ktoś znajomy mnie zauważył i byłoby raczej podejrzane, gdybym skierował się tutaj. Teraz też nie mam zbyt dużo czasu, zwłaszcza, że twój szef stoi za barem.
– Michael nie jest moim szefem. Jesteśmy… partnerami – poprawiła go machinalnie, właściwie samej nie będąc pewną, dlaczego próbowała się przed nim tłumaczyć. – Zresztą nieważne. Powiedz mi to, co chcę wiedzieć. Czy wszystko idzie zgodnie z planem? – przeszła do rzeczy, odrobinę spuszczając z tonu, ale wciąż nie spuszczając z niego wzroku nawet na moment.
– Nie jestem idiotą, Anno. Oczywiście, że wszystko idzie zgodnie z planem – żachnął się, najwyraźniej urażony sugestią, że mogłoby być inaczej. – Dzisiaj znowu się spotykamy, tym razem poza miastem. Będziemy sami, a reszta to bułka z masłem.
Był pewny tego, co mówił i to było na swój sposób uspokajające, ale Anna wcale nie czuła się rozluźniona. Żeby w pełni odetchnąć, potrzebowała czegoś więcej, poza tym zdawała sobie sprawę z tego, że zbyt wielka pewność siebie bywa zgubna. Doświadczenia z pracy pod ciągłą presją i nadzorem najbardziej wymagającej, niebezpiecznej wampirzej rodziny, były znakomitym źródłem informacji i sposobem na to, żeby nabyć kilku istotnych doświadczeń, które teraz mogła wykorzystać.
Cóż, na pewno nauczyła się kilku istotnych rzeczy. Po pierwsze, nigdy nikomu nie ufaj – nawet wyglądającym niewinnie nastolatkom, zwłaszcza kiedy te przejawiają coś, co można by uznać za słabość. Po drugie, owe niewinne nastolatki również gryzą.
A po trzecie – i zarazem najważniejsze – emocje bywają zgubne, szczególnie kiedy w grę wchodzi nadmierna pewność siebie.
Widziała nie raz zgubne działanie uczuć, czy to w przypadku Aro, którego ambicje kilka razy doprowadziły jego działania do klęski, czy to nawet na naiwnym przykładzie Demetriego, któremu wydawało się, że jest wstanie okręcić sobie wokół palca każdą kobietę. Cóż, jej jakoś nie mógł, co bez wątpienia zraniło jego męskie ego, zwłaszcza, że była wtedy zaledwie marnym, nic nie znaczącym człowiekiem. Ciekawe co takiego on albo „wielka trójca” powiedzieli by teraz, widząc jak bardzo się zmieniła i jaka była… niebezpieczna.
– Uważaj, Dean – upomniała go ostro, uważnie mierząc go wzrokiem. – To, że zdobyłeś jej zaufanie, jeszcze niczego nie świadczy. Nie zapominaj kim jest ta dziewczyna.
– Och, to już zostaw mnie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest nieprzewidywalna. – Machnął niecierpliwie ręką, wręcz porażając bijąca po oczach krótkowzrocznością. Najwyraźniej Lorena jeszcze nie miała okazji po raz kolejny wykorzystać swoich zdolności, które… No cóż, w obliczu zagrożenia mogły objawić się jakkolwiek. – Mówię poważnie. Jak dobrze pójdzie, Lorena jeszcze tej nocy powie mi wszystko, co jest nam potrzebne. A jak pójdzie jeszcze lepiej… – Urwał i wzruszył ramionami.
Anna skrzywiła się, zniesmaczona. Dobry Boże, skąd na tym świecie brali się tacy idioci? Gdyby nie to, jak bardzo ważne było to, żeby uszczęśliwić , może nawet zaczęłaby Lorenie współczuć. Nie żeby kiedykolwiek pałały do siebie sympatią, ale kobieca solidarność wydawała się stosowna, zwłaszcza w przypadku kogoś takiego jak Dean, gdzie pod ładną buzią i pozornie idealnym charakterem, krył się prawdziwy dupek.
– Masz zrobić to, co do ciebie należy. Weź tylko pod uwagę to, że Lorena może nie pamiętać wszystkiego, może nawet nic. W zasadzie stawiałabym na to, że tak właśnie jest, bo i po co miałaby przez tyle lat udawać, że wierzy w każde słowo Aro i w to, że jest jakąś pieprzoną wampirzą księżniczką?
– Czy ja wiem? To twój plan, jakbyś już zapomniała – przypomniał bez większego zainteresowania. – A udawać mogłaby z wielu powodów. Dla bezpieczeństwa, wygodny, w dążeniu do władzy… Bycie blisko Volturi jest chyba dobrą opcją, jeśli chce się coś zyskać, prawda?
– Nie wszyscy są tak prostolinijni jak ty – stwierdziła Anna chłodno. – I nie, Volturi wcale nie są tacy świetni, jak mogłoby się im wydawać. Kiedyś tak sądziłam, ale później trafiłam tutaj i to trochę zmieniło mój pogląd na całą sprawę. Powiedziałabym wręcz, że Volturi są słabi, więc tym bardziej nie warto się nimi przejmować. – Niemal parsknęła śmiechem, usatysfakcjonowana takim stanem rzeczy. – Tak czy inaczej, nie spieprz tego. Jeśli będziesz musiał, zaciągnij ją do łóżka. Uderz ją, zastrasz… Ale uważaj, bo równie dobrze nagle może okazać się, że jest w stanie wysadzić cię w powietrza. Mnie naprawdę nie obchodzi to, jak to zrobisz, jeśli tylko zrobić to dobrze. Rozumiemy się?
– Oczywiście, Anno.
Skinęła głową, po czym gestem ręki dała mu do zrozumienia, żeby się oddalił. Przynajmniej miał w głowie dość oleju, żeby nie wracać do kawiarni, tylko skierować się w głąb bocznej uliczki, gdzie oboje stali. Sama została w miejscu, obserwując go w milczeniu, póki nie zniknął za rogiem budynku…
A potem pojawił się ponownie, odrobinę zaniepokojony.
– Co? – warknęła. Nie musiała podnosić głosu, bo i tak miał ją usłyszeć.
Dean cofnął się o kilka kroków, żeby ja lepiej widzieć. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, poza tym jednak udało mu się zapanować nad emocjami.
– A co z Rufusem? – zapytał ni stąd, ni z owąd. – To znaczy… No wiesz, może nie jest blisko Loreny, ale to mimo wszystko facet najlepszej przyjaciółki Lo.
– Masz wrażenie, że cię rozpoznał? – zapytała ostrożnie. Wampir zawahał się, ale ostatecznie potrząsnął przecząco głową. – Więc gdzie widzisz problem?
– Nie wiem. Na pewno mnie nie pamięta, ale to w każdej chwili może się zmienić. Poza tym… Cóż, mam wrażenie, że on mnie nie lubi.
Anna uśmiechnęła się pobłażliwie.
– O ile mi wiadomo, Rufus Prime nikogo nie lubi, a przynajmniej niewielu. Póki masz pewność, że cię nie rozpoznał, możesz działać śmiało – zauważyła przytomnie. Postanowiła powstrzymać się od komentarza na temat tego, że wciąż istnieją na świecie istoty dość inteligentne, żeby nie darzyć go sympatią, ale wątpiła, żeby to było najlepszy pomysłem. Dean był jej potrzebny, przynajmniej tymczasowo. – Coś jeszcze? Wydawało mi się, Dean – ciągnęła, kładąc nacisk na jego imię – dopiero co podchodziłeś wyjątkowo optymistycznie do tego, co masz zrobić. Idź się zabawić, bo widzę, że aż cię świerzbi… Ach, taka mała rada. Wątpię, żeby ten namiot z twoich spodni zadowolił Lorenę. Ona przez lata była wychowywana na księżniczkę, nie dziwkę.
Dean zmieszał się i naprawdę niewiele brakowało, żeby jakimś cudem się zarumienił. Nie minęła sekunda, jak zniknął jej z oczu, puszczając się biegiem przed siebie i znikając w ciemności. Anna przez kilka sekund wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął, po czym z gracją odwróciła się na pięcie. Uliczka była opustoszała, a obecność kontenerów ze śmieciami wcale nie czyniła tej części miasta specjalnie urokliwą, ale nie przeszkadzało jej to. Czuła się zbyt pobudzona, jeśli w ogóle w przypadku wampira coś takiego było możliwe. Jej wzrok na ułamek sekundy powędrował w stronę atramentowego nieba, ale prawie nie widziała rozjaśniających ciemności gwiazd oraz księżyca.
Zmiany były blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Anna czuła to i chociaż myśl o tym w jakimś stopniu ją przerażała, jednocześnie czuła się podekscytowana. Michael uważał, że oszalała i że nie chce przekonać się w co tak naprawdę się pakuje, ale ona wiedziała swoje. Kto jak kto, ale on musiał wiedzieć, że pewnych rzeczy nie dało się uniknąć. A skoro to i tak miało się wydarzyć, wtedy lepiej było zdecydować po której stronie należy stanąć.
Ona zamierzała być po tej właściwej.
A Michael?, przypomniała sobie własne pytanie sprzed kilku zaledwie dni. Nie zależało jej na nim w jakiś szczególny sposób – kiedyś, przez jakąś chwilę tak, ale on już na początku dał jej do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany w taki sposób – ale mimo wszystko doceniała to, co dla niej zrobił. Miała wobec niego dług i czuła się zobowiązana do tego, by go spłacić.
Michael podejmie decyzję, kiedy nadejdzie czas, pało wtedy w odpowiedzi. Wierz mi, Anno. Wszystko się ułoży, kiedy nadejdzie czas.
I Anna w to wierzyła.
Marco
Znalezienie uliczki, gdzie mieściło się laboratorium Rufusa, było wyzwaniem, tym bardziej, że Marco był zdenerwowany. Wiedział, że z Deanem było coś nie tak, ale ta dziwna rozmowa… Cholera, mniejsza z tym. Zrozumiał piąte przez dziesiąte, ale dwie sprawy wydawały się oczywiste – a w zasadzie trzy.
Po pierwsze, Lorena miała kłopoty.
Po drugie, Dean to dupek.
I po trzecie – Rufus miał z całym tym cyrkiem jakiś związek, nawet jeśli niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.
Tak czy inaczej, Marco zamierzał zadbać, żeby wampir się szybko tego dowiedział.
Praktycznie nie zarejestrował drogi ciemnymi uliczkami, kierując się przede wszystkim instynktem i tym, co zdążył zarejestrować wcześniej. Kiedy w końcu dotarł do ciemnego zaułka, mieszczącego się w słabo oświetlonej, niedostępnej alejce pomiędzy dwoma nachylonymi do siebie kamieniczkami, wcale nie poczuł się pewniej. W ułamku sekundy znalazł się przy drzwiach na samym końcu, omal nie wyrywając ich z zawiasów, po czym spłynął po prowadzących w dół schodach. Ciemność ustąpiła, a jego oczom ukazało się oświetlone anemicznym blaskiem rozmieszczonych w strategicznych miejscach podobnych do pochodni lamp laboratorium.
W pośpiechu rozejrzał się dookoła. Zdążył zaledwie zrobić krok do przodu, kiedy zauważył ruch po swojej lewej stronie, a chwilę później coś śmignęło tuż obok niego, materializując się tuż przed nim.
– No bez przesady. – Rufus nie był zadowolony i to było widać. – Primo, to nie jest plac, żeby każdy mógł się tutaj kręcić, więc naprawdę nie wiem, co tutaj robisz. A secundo…
Marco zupełnie instynktownie zamachnął się i walnął go pięścią w twarz. Wampir zaklął, zatoczył się i zgiął w pół, oszołomiony. Powietrze wypełnił słodki zapach krwi z rozciętej wargi, ale rana zasklepiła się zdecydowanie zbyt szybko, żeby czerpać z tego przyjemność.
Rufus wyprostował się, wyraźnie rozeźlony. Jego oczy zabłysły czerwienią, a kiedy splunął krwią, Marco dostrzegł błysk wyostrzonych kłów. Taka reakcja była do przewidzenia, ale nawet się nie przejął, zbyt zniecierpliwiony, żeby w ogóle brać pod uwagę to, że teraz naukowiec mógłby się na niego rzucić.
– Nie lubię łaciny. A tak swoją droga, to za moją córkę, kretynie – oznajmił chłodno. – Co prawda w dość subtelny sposób dała mi do zrozumienia, że wcale nie wypłakuje oczu z twojego powodu, ale ja nie jestem ślepy. I tak, jest cała i dochodzi do siebie. Dzięki za zainteresowanie – zadrwił. Wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie zamierzając czekać aż Rufus otrząśnie się na tyle, żeby przejąć kontrolę nad sytuacją. – Wierz mi, nie jestem tutaj dla przyjemności. Nie jestem tutaj nawet z powodu Layli, ale o tym możemy porozmawiać sobie później. Teraz, jeśli łaska, rusz swój kościsty tyłek, zanim ci w tym pomogę, bo naprawdę nie jestem w nastroju do tego, żeby cierpliwie czekać!
Naukowiec zmarszczył brwi. Błyski w jego oczach stały się bardziej intensywne, kiedy stanął pochylony na lekko ugiętych nogach, tym samym dając do zrozumienia, że jest gotowy do walki. Nie żeby Marco zamierzał walczyć (nawet perspektywa złamania mu czegokolwiek nie była pocieszająca, skoro bez trudu miał dojść o siebie), ale to nie znaczyło, że nie posunąłby się do rękoczynów, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Czy ty właśnie próbujesz mi rozkazywać? – syknął Rufus.
Marco miał ochotę wywrócić oczami.
– Owszem, chociaż równie dobrze możesz uznać to za wyjątkowo uprzejmą wersję prośby – rzucił niecierpliwie. – Nie byłoby mnie tutaj, gdybym nie miał powodów.
– Z tym się nie sprzeczam. – Rufus wciąż był spięty, ale kiedy wywołany uderzeniem szok minął, na jego twarzy pojawiła się konsternacja. – Wpadasz tutaj i już na wstępie dajesz mi w twarz. Gdyby to był twój syn, nie byłbym zaskoczony, aczkolwiek…
– Czy możemy poplotkować sobie przy innej okazji? – wtrącił szorstko Marco. – Teraz idziemy, chyba, że zamierzasz całkiem wytrącić mnie z równowagi. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale raczej nie pozbierasz się, kiedy urwę się głowę, prawda?
Rufus zmierzył go wzrokiem, najwyraźniej próbując ocenić, czy ma powody do tego, żeby się obawiać. Marco sam nie był pewien, co takiego byłby w stanie zrobić, ale czuł się na tyle zdesperowany, że mógł posunąć się stosunkowo daleko.
– Ciekawa perspektywa. Nie skorzystam, ale doświadczenie mogłyby być całkiem interesujące… – O dziwo, na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Nie objął zimnych, błyskających czerwienią oczu, ale to i tak wyglądało niepokojąco, może nawet szalenie. On był szalony. – Masz rację, to dla mnie śmiertelne. Przyszedłeś tylko po to, żeby mi grozić, czy może łaskawie wyjaśnisz mi, czego tutaj szukasz? Bo w nagłe pojawienie się ojca roku jakoś średnio wierzę.
– Na litość bogini… – jęknął Marco. Rufus założył ramiona na piersi, wciąż uważnie lustrując go wzrokiem. Był uparty i wszystko wskazywało na to, że nie odpuści, nawet gdyby wiązało się to z tym, że ktoś jednak przetrąci mu kark. – Anielski facet przyjaciółki Layli. Mówi ci to coś? – westchnął, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Ten… Dean? – Chociaż wciąż czujny, wampir nieco spuścił z tonu. Wyglądał na zdezorientowanego, chociaż… – Taa… Co z nim?
Marco rzucił mu przenikliwe spojrzenie.
– Znasz go? – zapytał bez ogródek, decydując się przejść do rzeczy. Mieli mało czasu, a nastawienie Rufusa specjalnie nie pomagało.
– Oczywiście, pytaniem na pytanie… Dlaczego to mnie nie dziwi? – mruknął pod nosem. Mamrotał coś jeszcze, niekoniecznie z sensem. – Nie wiem, może. A powinienem?
– Z tego, co mi wiadomo, możliwe. Tak czy inaczej, to skurwiel, a ty musisz mi pomóc.
– O ile mi wiadomo, nie muszę niczego ponad to, co sam sobie wyznaczę – i to zwłaszcza w sytuacji, kiedy prosisz mnie o to ty – przypomniał chłodno, nagle znów rozeźlony i niebezpieczny. Nastroje zmieniały mu się w zastraszającym tempie, poza tym – co było do przewidzenia – żadne z targających nim emocji nie były pozytywne. – Dobra, może i kiedyś spotkałem Dean’a. Tylko może, bo on faktycznie wygląda znajomo, chociaż nie pamiętam, gdzie i kiedy mogłem mieć z nim styczność. Poza tym wyjątkowo jesteśmy zgodni w kwestii nastawienia, bo podejrzewam, że obaj za nim nie przepadamy, ale to dalej nie wyjaśnia, dlaczego wpadasz do mojego laboratorium i zachowujesz się jak, cóż, idiota. – Zamrugał, po czym w zamyśleniu przyłożył dłoń do policzka. – Wciąż mam krew w ustach. To tak dla przypomnienia, jakbyś miał wątpliwości co do tego, dlaczego nie zamierzam być jakoś wybitnie gościnny.
Dobra, może faktycznie takie przywitanie nie było najlepszym pomysłem, ale hej!, przynajmniej poczuł się trochę lepiej. Nie żeby chodziło wyłącznie o przyjemność, bo Rufus sobie zasłużył, ale również możliwość wyładowania frustracji była zbawienna.
– Gdzie mieszka Lorena? – zapytał, mimo uszu puszczając sarkastyczne uwagi naukowca.
– Poszukaj. – Rufus wzruszył ramionami. – To nie takie duże miasto, a skoro tak lubisz wpychać się tam, gdzie nikt cię nie chce…
Zareagował zupełnie machinalnie, skacząc do przodu i zaciskając palce na przedzie laboratoryjnego płaszcza wampira. W ułamku sekundy przycisnął go do ściany, warcząc cicho i wymownie wpatrując się w odsłonięte gardło naukowca.
– Słuchaj, to mnie nie bawi – warknął, nie kryjąc poirytowania. – Nie chcesz wystawić moich nerwów na próbę.
– Jak wyżej – zgodził się usłużnie.
A potem palce Marco zacisnęły się wokół pustki, tak łatwo udało mu się oswobodzić. Na moment Rufus znów zamienił się w wielobarwną smugę, ostatecznie materializując się przy oddalonym kilka metrów dalej laboratoryjnym stole. Oparł się o niego plecami i kątem oka obserwując Marco, niedbale wygładził ubranie, wyraźnie poirytowany.
Kiedy zdecydował się odezwać, głos miał opanowany; niemal… znudzony.
– Dam ci dobrą radę. Mianowicie – uśmiechnął się pod nosem – nigdy nie podnoś ręki na kogoś, kogo pomocy oczekujesz. I to zwłaszcza w jego własnym domu, że tak się wyrażę. – Wymownie rozejrzał się po laboratorium, żeby podkreślić swoje słowa.
Marco zacisnął dłonie w pięści; korciło go, żeby rzucić się Rufusowi do gardła, ale wątpił, żeby to mu się udało – nie kiedy naukowiec był przygotowany.
– Więc nie pomożesz, tak?
Wampir spojrzał na niego obojętnie.
– Nie sądzę. Drzwi są na górze – dodał od niechcenia. – To mimo wszystko wyrozumiałość z mojej strony, że daję ci szansę do nich dojść. Niemniej jeśli zamierzasz zwlekać…
– Dzięki. Od razu mi lepiej – warknął Marco. – Więc nie zamierzasz mi pomóc… – Rzucił wampirowi przenikliwe spojrzenie; odpowiedział mu nieco roztargniony, wręcz rozbawiony uśmiech. – Dobrze. A zrobiłbyś to dla Layli?
Przestał się uśmiechać i nie odpowiedział. Jego oczy raz jeszcze zamigotały czerwienią, zaledwie przez ułamek sekundy, zanim znów przybrały swój zwykły, czekoladowy odcień. W tym oświetleniu wyglądały na ciemniejsze – prawie czarne – a świetlne refleksy sprawiały, że spojrzenie Rufusa wydawało się jeszcze mniej zrównoważone niż zazwyczaj.
Cholera, Marco już rozumiał, co takiego było w tych wszystkich plotkach o tym, że jest szalony i niebezpieczny. Nie wyobrażał sobie, jak Layla przez tak długi okres czasu była w stanie sobie z nim radzić, ale to akurat było w tym momencie najmniej istotne.
– Jak sobie chcesz – dał za wygraną. Ruszył w stronę schodów, nawet się nie oglądając, chociaż i tak był świadom tego, że Rufus czujnie go obserwuje. – Ale jeśli coś stanie się Lorenie, ona ci tego nie wybaczy. Wiesz to, prawda?
Znów odpowiedziała mu cisza, ale niczego innego się nie spodziewał.
Palant, pomyślał, w biegu przeskakując po kilku stopniach na raz. Miał ochotę zawrócić i tak dla zasady przyłożyć mu raz jeszcze, ale nie było na to czasu, a skutek i tak byłby niesatysfakcjonujący. Teraz musiał znaleźć Lorenę, co już samo w sobie wydawało się wystarczająco skomplikowane.
– Poczekaj. – Zesztywniał, trzymając dłoń na lekko chwiejących się na zawiasach drzwiach. Kiedy się obejrzał, Rufus stał tuż za nim, chociaż Marco nie usłyszał, kiedy właściwie się tam znalazł. Zrzucił już laboratoryjny płaszcz, zostając w doskonale czarnym komplecie ubrań, doskonałym, jeśli chciało się pozostać w mroku niezauważonym. – Idę z tobą. Zaprowadzę cię, jednak… – Wzruszył ramionami. – Ustalmy sobie na wstępie, że nie robię tego dla ciebie. I przestań się rządzić, jasne?
– No jasne – odparł wymijająco, niekoniecznie się zgadzając. Liczyło się tylko to, żeby w końcu zrobić coś sensownego i to bez użycia siły. – Idziemy.
Rufus warknął i rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale przynajmniej ruszył się z miejsca. Chwilę później obaj ruszyli w noc.

2 komentarze:

  1. Najpierw jeden błąd, który wyłapałam :D : pało wtedy w odpowiedzi. - wydaje mi się, że powinno być "padło" ;)
    Dobra przejdą od razu do tej "zabawniejszej" części rozdziału. To przywitanie zdecydowanie do najmilszych nie należało, ale najwyraźniej Marco nie mógł się powstrzymać, aby tego nie zrobić. No i ja mu się nie dziwię xd ech, wybuchowy ten wampir :D podoba mi się to, że Marco w jakiś sposób martwi się o Lorenę. Nawet jeśli robi to tylko dla Layli to mimo wszystko wydaje mi się, że czuje się odrobinę za nią odpowiedzialny, ale to tylko może być moje odczucie^^
    Wiedziałam, że ten Dean nie jest taki święty jak Lo go opisywała ;-; zawsze się znajdzie taki dupek, który będzie chciał wykorzystać biedną dziewczynę. Zastanawia mnie czemu Anna z nim współpracuje, a raczej czemu Dean współpracuje z Anną. Czego ona od niej chce?
    Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału *.*
    Pozdrawiam,
    Gabrysia ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow.
    Mam nadzieję że nic się nie stanie Lorenie, i że Anna i Dean nie przyczynią się do zrobienia czegoś naprawdę głupiego.

    Słyszę "Volturi" to ciśnienie mi skacze. :)
    Kto jak kto ale Anna dobrze wie jacy są, w końcu była ich sekretarką. Na początku byłam zadowolona że Nessie ją ugryzła a Michael ugryzł, w pewnym sensie przeżyła, prawda? Teraz nie wiem czy Michael dobrze zrobił.

    OMG! Jakby mi tak ktoś do domu wparował i na dodatek grożąc że jak mu nie pomogę to chyba bym zawału dostała :)
    Marco więcej kultury :)

    I tu Marco ma Rufusa! Dobrze wie że zrobi wszystko dla Lay.

    Rozdzialik genialny! Nie mogę doczekać się następnego :)
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa