29 kwietnia 2014

Sto siedem

Lorena
Lorena spłynęła po schodach, słysząc pukanie do drzwi. Nie musiała patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, która jest godzina i kogo zastanie w progu. Jeśli istniał ktoś, kogo mogłaby określić mianem naprawdę punktualnego, to bez wątpienia był to Dean. Layla zawsze powtarzała, że w przypadku ówczesnych facetów to była prawdziwa rzadkość, więc chyba z czystym sumieniem mogła uznać się za prawdziwą szczęściarę – trafił jej się ideał.
Raz jeszcze przeczesała palcami ciemne włosy, wygładziła materiał ciemnozielonej sukienki i głęboko odetchnąwszy, szarpnęła za klamkę. Natychmiast zobaczyła jasnowłosego anioła, który wpatrywał się w nią uważnie, wyraźnie zaintrygowany. Czując na sobie jego intensywne spojrzenie, zaczęła błogosławić to, że w przedpokoju panował przyjemny półmrok, skutecznie ukrywający rumieńce, które wstąpiły na jej blade policzki. Dean uśmiechną w ten swój wyjątkowy, zawadiacki sposób, a serce Loreny w zdradziecki sposób zabiło szybciej, wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie.
– Witaj, moja piękna pani – powiedział. Głos miał melodyjny, ciepły i przyjemny dla ucha. – Czy pozwolisz…? – Wyciągnął rękę w jej stronę, w ten oficjalny sposób, który urzekł ją już za pierwszym razem.
Podała mu rękę, jednocześnie cofając się, żeby mógł wejść do środka. Dłoń miał lodowatą, a uścisk mocny, ale przy tym niezwykle delikatny, jakby bał się, że w każdej chwili będzie w stanie zrobić jej krzywdę. Nie odrywając od niej wzroku, skłonił się w ten staroświecki sposób, po czym przycisnął swoje chłodne wargi do wierzchu jej dłoni. Nie tylko w jej obecności zachowywał się jak dżentelmen, ale wręcz sprawiał, że czuła się jak księżniczka; dość ironiczne, jeśli spojrzeć na jej przeszłość, ale niezwykłe.
Machinalnie dygnęła, dokładnie tak, jak nauczyła ją kiedyś Sulpicia, kiedy jeszcze miała z wampirzycą styczność. Uważała wtedy, że nawet jeśli pozostawała w ukryciu, warto było potrafić zachować się w towarzystwie. Teraz miała idealny dowód na to, że zapobiegliwość popłaca.
– Witaj – odpowiedziała, uśmiechając się. – Ach… Wciąż nie mogę przywyknąć do tego, że traktujesz mnie w taki sposób, Dean.
– To znaczy w jaki? – zapytał, spoglądając na nią z błyskiem w rubinowych oczach. – Za moich czasów, kobiecie należał się szacunek. To była moja codzienność, oczywiście nie chwaląc się… Wiesz, muszę ci kiedyś opowiedzieć o moim człowieczeństwie. Sądzę, że ta historia mogłaby cię zainteresować. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wciąż trzymał ją za rękę, co samo w sobie było miłe, nie wspominając o sposobie w jaki na nią patrzył – z taką uwagą i szacunkiem, jakby była centrum wszechświata. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek jakiś inny mężczyzna traktował ją tak wyjątkowo, nawet… No cóż, Angel. Jej zmarły narzeczony był zdecydowanie inny, może dlatego, że przez lata pełnił funkcje jej przyjaciela i powiernika, dzięki czemu znał ją jak nikt, dzięki czemu oboje czuli się przy sobie swobodnie.
Coś ścisnęło ją w gardle na wspomnienie Angela. Pierścionek – złocista obrączka, która okalała środkowy palec jej prawej dłoni – przez ułamek sekundy wydawał jej się rozgrzany i tak ciężki, jakby został wykonany z ołowiu. Przez chwilę naprawdę poczuła się zagubiona, jakby właściwie posuwała się do czegoś niewłaściwego i to na dodatek w domu, który miał należeć do nich, ale natychmiast odrzuciła od siebie wszelakie emocje i przykre myśli. Musiała odciąć się od przeszłości, poza tym od lat wszyscy powtarzali jej, że Angel chciałby, żeby znów zaznała szczęścia. Dean był szansą i zamierzała ją wykorzystać.
– Naprawdę? – podjęła, bez trudu przybierając pogodny ton głosu. Nawet jeśli wampir był w stanie zauważyć to, że zawahała się na ułamek sekundy, nie dał tego po sobie poznać. – Dlaczego dopiero kiedyś? Czyżbyś miał coś do ukrycia? – zapytała zaczepnie.
– Hm… Być może. – Oczy Deana zabłysły, ale nie poczuła się zaniepokojona. W zasadzie nie sądziła, żeby mogła poczuć się przy nim jakkolwiek źle. Dziwne, zwłaszcza, że nigdy nie była przesadnie ufna, ale i to, jak niepokojąco dobrze czuła się przy Deanie jej nie alarmowało. – A ty? – zagaił, po czym zmarszczył brwi i ponad jej ramieniem spojrzał w głąb domu. – Och, może przejdziemy do salonu, co ty na to? Nie mam nic przeciwko stania w przedpokoju, ale i tak wygodniej byłoby, gdybyśmy mogli usiąść – wyjaśnił, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
– Ojejku, przepraszam! – wyrwało jej się. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, jednocześnie zła na siebie za to, jak bardzo czuła się przy nim zakłopotana. – Ja nie… Jasne, wchodź – wymamrotała nerwowo, ciągnąc go w stronę salonu.
Dean zaśmiał się cicho. Miał ładny śmiech – melodyjny, przyjemny i tak bardzo… obezwładniający. Wydawał owijać się wokół niej, wprawiając w stan uniesienia albo wręcz euforii. Lorena nie potrafiła sobie wyobrazić, że istniał ktokolwiek, kto mógłby Deana nie lubić. Przy nim po prostu wszyscy czuli się dobrze, a bijąca od niego aura miała w sobie coś, co sprawiało, że każdy pragnął się nim zaprzyjaźnić. Przebywanie obok przypominało pławienie się w ciepłym złocie, a Lorena czuła się prawdziwą szczęściarą, skoro ten cudowny mężczyzna w ogóle zdecydował się zwrócić na nią uwagę.
Salon był niewielki i trochę zaniedbany, bo wychowana na kogoś ważnego Lorena nigdy nie zawracała sobie głowy sprzątaniem. Chociaż od lat starała się wyzbyć pewnych nawyków, chyba nigdy nie miała odnaleźć się w roli pani domu, zwłaszcza teraz, kiedy mieszkała sama. Teraz, widząc jak Dean rozgląda się z zainteresowaniem, spróbowała w pośpiechu zgarnąć kilka rozrzuconych niedbale ubrań, wiszących na oparciu kanapy. Cisnęła je gdzieś w kąt, po czym usiadła z gracją, zakładając nogę na nogę i czuje obserwując swojego towarzysza. Na moment przestała oddychać, czekając aż zdecyduje się zająć miejsce tuż obok niej. Usiadł tak blisko, że niewiele brakowało, żeby zaczęli się o siebie ocierać, co jeszcze bardziej utrudniało Lorenie koncentrację. Przecież doskonale czuła jego słodki zapach, chłód bijący od ciała, ten stoicki sposób i pewność siebie…
Tak bardzo… No cóż, idealny. To nie powinno być możliwe, zwłaszcza, że tylko ktoś naiwny wierzyłby w ideały, a jednak nie mogła określić go w żaden inny sposób. Dean był wyjątkowy i chociaż ta nienaturalna doskonałość sama w sobie była niepokojąca, coś powodowało, że Lorena wcale nie czułą się zaniepokojona.
– Więc? – odezwał się Dean, siadając w taki sposób, żeby wciąż mieć ją na oku. Krwisty odcień jego tęczówek miał w sobie coś, co pobudzało jej instynkt, przypominając jej, że ma do czynienia z pijącym krew łowcą, ale skutecznie ją w sobie zdusiła. Przecież sama też piła krew, poza tym Dean na pewno by jej nie skrzywdził. – Odpowiedz mi na pytanie.
– Które?
Słodki Jezu, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co takiego wyczyniał z rzęsami? Kiedy tak patrzył na nią, a twarz częściowo przysłaniały mu lśniące blond włosy, myślenie wydawało się czym naprawdę trudnym.
Poza tym czuła się przy nim dobrze. Może nawet więcej niż dobrze, tak bezpiecznie i swojsko, jakby znali się od lat. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że tak jest w istocie – że oto ma przed sobą kogoś ze swojej przeszłości – jednak to było niemożliwe. Co prawda cudownie byłoby spotkać na swojej drodze kogoś, kto by ją znał i był wstanie powiedzieć jej coś na temat jej przeszłości, ale już zaczynała godzić się ze świadomością tego, że najprawdopodobniej nie dowie się, kim mogłaby być, gdyby nie trafiła do Volterry, gdzie od dzieciństwa karmiono ją kłamstwami. Angel próbował jej pomóc, ale od jego śmierci zmieniło się wszystko, bo Lorena całkiem straciła motywację do tego, żeby w ogóle próbować szukać.
Dean zaśmiał się ponownie, wyraźnie rozbawiony tym, jak bardzo była rozkojarzona. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, kiedy nachylił się w jej stronę, kładąc dłoń na jej policzku i zachęcając, żeby spojrzała mu w oczy. Owijał ją sobie wokół palca, a ona z rozkoszą mu na to pozwalała, jak pierwsza naiwna rozpływając się za sprawą jego dotyku, spojrzeń i słów, których pragnęła, chociaż pozornie wydawały się puste.
Jakaś część niej zdawała sobie sprawę z tego, że to niczym gra i że wcale nie powinna być aż tak ufna, tak… naiwna, a jednak wciąż w tym trwała. Możesz mu ufać, mówił jakiś cichy głoski w jej głowie, ciało zaś reagowało na Deana i jego zachowanie, tak bardzo spragnione pieszczoty i bycia pożądaną. Miała dość samotności i trwania w żałobie, podobnie jak i miała dość tego, że wszyscy trwali w przekonaniu, że nigdy nie uda jej się znaleźć kogoś, kogo będzie w stanie pokochać i kto pokocha ją. Nikt tego nie powiedział, ale Lorena była tego pewna. Mówili o niej, szeptali i kręcili głową ze współczuciem albo pogardą – oni wszyscy, nawet Layla.
Teraz zamierzała im wszystkim udowodnić, że się mylili. Zamierzała pokazać im, że ma Deana i może być szczęśliwą.
– Czy masz coś do ukrycia? – zapytał cierpliwie, powtarzając wcześniejsze pytanie. Ton miał lekki i żartobliwy, ale coś podpowiedziało jej, że odpowiedź jest dla niego istotna. – No wiesz… Jakiś sekret?
Nagle nachylił się nad nią, tak blisko, że czuła jego oszałamiająco słodki oddech na twarzy. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, próbując jakoś zwalczyć zawroty głowy oraz otępienie, które znacznie spowolniło jej reakcję. Czuła na sobie badawcze spojrzenie Deana i to wcale jej nie pomagało, chociaż jednocześnie nadal nie czuła się zagrożona.
– Ja… Ja nie wiem – przyznała, spoglądając na niego niepewnie. Lekko uniósł brwi, ale skinął głową, odniosła jednak wrażenie, że go rozczarowała. Nie chciała, żeby tak było, ale co takiego miała mu powiedzieć. – Może. Chyba każdy ma.
Ja chociażby lata spędziłam jako córka Sulpicii i Aro, pomyślała i ledwo powstrzymała się od powiedzenia tego na głos. Nie była gotowa na aż taką szczerość, poza tym zdążyła wyrobić w sobie nawyk tego, żeby ostrożnie podchodzić do obcych, którzy mogli poznać jej tajemnice. Kto wie, mój pseudo ojciec pewnie nadal mnie szuka. Dla niego jestem cenna z powodu swoich umiejętności…
Nie, nie mogła tego powiedzieć.
Z drugiej strony, to był Dean, ale…
Po prostu nie.
– Loreno, wyluzuj. Za chwilę mi tutaj zemdlejesz, a przecież nie o to chodzi, prawda? – zauważył Dean, odsuwając się nieznacznie. Odetchnęła, chociaż jednocześnie poczuła się rozczarowana tym, że znalazł się tak daleko od niej. Poczuła się… pusta. – Zdenerwowałem cię? Przepraszam.
– Nie szkodzi – zapewniła natychmiast, nieco zbyt nachalnie. – To znaczy… Nie zdenerwowałam się. Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Chciałbym cię zaskakiwać w nieco bardziej pozytywny sposób – przyznał i jego twarz po raz kolejny rozjaśnił promienny uśmiech. – W takim razie zapomnij o tym, o co pytałem. Jesteśmy tutaj, więc wykorzystajmy ten czas jak najlepiej, dobrze?
Serce znów zabiło jej szybciej, zwłaszcza, że Dean nie wiadomo kiedy znów przysunął się na tyle blisko, że miała doskonały wgląd na jego pełne, stworzone do pocałunków usta. Do tej pory zdarzało im się kilka razy całować i za każdym razem to było fantastycznym doświadczeniem. Tym razem sytuacja wyglądała inaczej, może dlatego, że byli tutaj razem – w jej domu, siedząc tak blisko na kanapie. To nie było jakieś neutralne, niewinne miejsce, w które do tej pory zabierał ją Dean, zachowując się jak na staroświeckiego dżentelmena przystało. Wcześniej wydawał się skrępowany tym, że w ogóle mógłby pozwolić sobie na dotknięcie jej, najwyraźniej wychowany w czasach, kiedy na randki i spacery chodziło się z przyzwoitką.
Teraz wydawał jej się inny, jakby zniecierpliwiony. Wciąż wyglądał słodko i niewinnie, tak niezwykle pociągająco, ale pod maską uśmiechu i czarującym wyrazem twarzy, znajdowało się coś jeszcze. Kto wie, może to coś było tam od początku, tylko wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Pierwszy raz tego wieczoru i w towarzystwie Deana poczuła ukłucie niepokoju, ale wszelakie wątpliwości zniknęły, kiedy wampir zmarszczył brwi i wprawnym ruchem nachylił się w jej stronę, składając na jej wargach czuły, ale przy tym niezwykle gwałtowny pocałunek. Wszystkie myśli momentalnie ulotniły się z jej głowy, wyparte przez falę pożądania, rozkoszy i niepohamowanego wręcz pragnienia, żeby jak najszybciej odwzajemnić pieszczotę. Intensywność pocałunku i energia, która biła od Deana – to czyste, złote światło, które teraz ją zalewało, zwłaszcza, że znaleźli się tak blisko siebie – uderzyły jej do głowy niczym najlepszy szampan, wprawiając w dezorientację, ale i euforię, która zawsze towarzyszyła jej, kiedy byli razem.
Nie była pewna, w którym momencie sprawy się skomplikowały, a Dean zdecydował posunąć się dalej. Jęknęła cicho, z ustami wciąż przy jego ustach, kiedy delikatnie na nią naparł, zmuszając żeby wygięła się do tyłu. Jego oczy zalśniły, Lorena zaś położyła się na plecach, pozwalając żeby wampir znalazł się tuż nad nią, coraz bardziej podekscytowany i pewny tego, co robił. Jego dłonie wylądowały na jej biodrach i rozpoczęły pozbawioną krępacji, niezwykle odważną wędrówkę wzdłuż jej talii. Drżała pod lodowatym dotykiem, jednocześnie czując, jak w jej wnętrzu wybucha ogień, chociaż było to zaledwie cieniem tego, co zdarzało jej się czuć przy Angelu. Usta miała wilgotne i napuchnięte od pocałunku, poza tym powoli zaczynało jej brakować tchu, ale Dean wydawał się tego nie zauważać, zbyt skoncentrowany na pieszczocie oraz uważnym śledzeniem krzywizn jej ciała, jakby chciał nauczyć się ich na pamięć.
Jego dłonie delikatnie wsunęły się jej pod plecy. Instynktownie uniosła biodra, po czym objęła go za szyję, mocno przywierając do jego torsu. Podniósł ją do góry, a jego dłonie zsunęły się niżej, muskając jej pośladki, a później uda. Zanim się obejrzała, wsunął ręce pod materiał jej sukienki, palcami zahaczając o krawędź majtek. To odkrycie trochę ją otrzeźwiło, zwłaszcza, że wszystko działo się zbyt szybko, a ona nie czuła się gotowa – nie tak po prostu, nie w takich warunkach, nie…
Och, strasznie dużo było tych „nie”.
– Dean… – wymamrotała, odsuwając się na tyle, żeby mieć przynajmniej cień szansy na to, żeby się odezwać. Mimo wszystko i tak wyszedł jej z tego bełkot, a Dean się nie zatrzymał, dlatego odepchnęła go bardziej stanowczo, tym razem skutecznie zwracając na siebie jego uwagę. – Dean, przestań.
– Co…? – Zamrugał, po czym spojrzał na nią nieco zamglonym wzrokiem. Na jego twarzy malowało się niezadowolenie. – Co znowu, Lo?
Coś w jego słowach ją zaalarmowało. Miała wrażenie, że gdzieś zniknął ten dobry, idealny Dean i teraz ma przed sobą kogoś innego. Nie była pewna skąd to wrażenie, ale tym razem czuła się bardziej przytomna, nie mając już problemu z ukierunkowaniem myśli i wyciąganiem wniosków. Pierwszy raz w obecności Deana poczuła się naprawdę przytomna, zupełnie jakby przebudziła się z długiego snu i teraz miała oswoić się z rzeczywistością.
Niepokój i strach pojawiły się w tym samym momencie, przerywając dotychczasowe bariery, którymi do tej pory wydawał się otaczać jej umysł. Aż zachłystnęła się powietrzem, oszołomiona tym, że wszystko zmieniło się w zaledwie ułamku sekundy. Dean wciąż wyglądał olśniewająco, ale kiedy spojrzała mu w oczy, a później przyjrzała się uśmiechowi, wcale nie wydał jej się słodki i niewinny jak wcześniej.
Nie. Oto miała przed sobą doskonałego łowcę, który właśnie zamierzał dostać ofiarę, której pragnął już od dłuższego czasu.
– Dean, puść mnie – powiedziała, siląc się na spokój. Coś zmieniło się w twarzy blondyna i przez ułamek sekundy znów poczuła to przyjemne otępienie i słodycz, i niemal była skłonna uwierzyć, że jest przewrażliwiona. Przecież wszystko jest w porządku… Z tym, że nie było i musiała zdawać sobie z tego sprawę. – Proszę. Co ty wyrabiasz?
– Czy coś jest nie tak? – zapytał, siląc się na cierpliwość, ale jego oczy nieznacznie pociemniały. Wyglądał na coraz bardziej zniecierpliwionego, a w jego postawie i pozornej doskonałości Lorena dostrzegała coraz więcej rys, których wcześniej nie była świadoma. – Chcesz, żebyśmy zwolnili tempa? Przepraszam, jeśli troszeczkę się zagalopowałem, ale naprawdę mi się podobasz. Poza tym… Nie podoba ci się?
– Podoba. Oczywiście, że podoba – zapewniła go natychmiast. Cóż, przynajmniej podobało, jeśli wciąż pod uwagę to, co czuła wcześniej. – Ale tego nie chcę. Proszę, nie tak i nie w ten sposób. To wszystko… – Wzruszyła ramionami. – Dean, to dla mnie za szybko.
Oczekiwała zrozumienia i teoretycznie je okazał, ale w jego oczach przez ułamek sekundy zdążyła dostrzec wyraźne niezadowolenie. Do diabła, coś było nie tak i teraz to czuła, jakby opadła kurtyna, która do tej pory przysłaniała rzeczy oczywiste, trzymając ją w niepewności.
– W takim razie, możemy zwolnić – odparł obojętnie. Zesztywniała, kiedy przycisnął twarz do wgłębienia jej szyi, głęboko wciągając jej słodki zapach do płuc. Wargami musnął wrażliwą skórę jej gardła, przyprawiając ją o palpitacje serca. – Ładnie pachniesz… Tak z czystej ciekawości, czy ten komplet bielizny jest dopasowany? – zapytał ni stąd, ni zowąd, muskając palcami wystające spod sukienki ramiączko jej stanika.
Z jakiegoś powodu właśnie w tamtym momencie przelała się czarna goryczy. Lorena warknęła ostrzegawczo, po czym pchnęła go z całej siły, chociaż był od niej zdecydowanie silniejszy. Przynajmniej zdołała go zaskoczyć, bo odsunął się w popłochu, wystarczająco, żeby miała okazję się uwolnić. Natychmiast wyślizgnęła się spod jego ciężaru, sturlała się z kanapy i stanęła na nogach, lekko chwiejąc się w swoich czarnych szpilkach.
Kiedy spojrzała na Deana, wciąż praktycznie leżał na kanapie, szukając jej wzrokiem. Jego krwiste tęczówki pociemniały, a z oczu zniknęły ciepło oraz czułość, które do tej pory wzbudzały jej zaufanie i pewność siebie. W zasadzie już nie było niczego, co mogłaby uznać za dobre, nawet po prostu sympatycznie.
Nie było nic ponad złość… A ostatecznie i ta, pobudzana pożądaniem, przemieniła się w zimna furię.
– Cholera, czy ty właśnie mi odmówiłaś, suko? – zapytał i jego słowa były niczym wymierzony prosto w nią sztylet.
– Jak…? – Drżąc, zaczerpnęła powietrza do płuc. Czuła, że trzęsie się od nadmiaru emocji oraz adrenaliny, która nagle wypełniła jej żyły. – Jak ty mnie nazwałeś?
– Nazywałem cię suką – powtórzył, zrywając się z miejsca. Nie minęła sekund i już stał zaledwie metr od niej, mierząc ją wzrokiem i wyraźnie będąc gotowym na to, żeby do niej doskoczyć. – Czy jakoś specjalnie się pomyliłem? Dlaczego nie zrobisz tego ze mną, skoro niejednokrotnie robiłaś to z innymi? – zapytał. Przy końcu jego głos przypominał warknięcie, co dodatkowo uwypukliło coś na kształt pogardy, ukrytej w jego słowach.
Zesztywniała i skuliła się, co najmniej jakby ją uderzył. Nie wykluczała, że rękoczyny były jedynie kwestią czasu – widziała to w jego oczach – ale jak na razie zachowywali pozornie bezpieczny dystans.
– O czym ty mówisz? – Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – Ja i Angel…
– Nie mówię o Angelu! – przerwał jej niecierpliwie. – Mówię o tych wszystkich… Bo w końcu zawsze miałaś wszystko to, czego chciałaś, prawda księżniczko?
Jeśli wcześniej wyzwisko ją oszołomiło, teraz czuła się tak, jakby ktoś z całej siły przyłożył jej czymś ciężkim w głowę. On wiedział! Nie rozumiała jak, nie rozumiała skąd, ale…
Księżniczko. Naprawdę nazwał ją księżniczką!
Dean zrobił krok do przodu, nie dorywając od niej oczu. Zaciskał usta, jego oczy zaś wyrażały taką niechęć, że aż robiło jej się niedobrze.
– Nie zbliżaj się – ostrzegła, machinalnie cofając się o krok. – Do cholery, kimkolwiek jesteś, stój tam gdzie stoisz! – dodała i do jej głosu wkradła się panika.
Znał ją i próbował omamić. Zaraz ją zaatakuje, a później…
Wykorzysta? Zabije? Być może oba, chociaż równie prawdopodobny wydawał się najgorszy scenariusz, który od jakiegoś czasu chodził jej po głowie.
Taki, że ktoś kiedyś ją odnajdzie i zaprowadzi ponownie do Volterry. Odda Aro, dla przyjemności, nagrody albo korzyści – cokolwiek to było, mogło jej zaszkodzić.
A ona nie chciała wrócić. Za nic.
– Naprawdę sądzisz, że możesz mi rozkazywać? Mnie, księżniczko? – Dean pokręcił z niedowierzaniem głową. – Nagle mnie nie pamiętasz, tak? Nie masz prawda wydawać mi poleceń. Miałaś zbyt wiele przywilejów przez te wszystkie wieki, nawet później potrafiłaś się ustawić… Ale już koniec. Już koniec, do cholery!
Jego wybuch ją zaskoczył, ale nie tak jak to, co nagle sobie uświadomiła i co omal nie ścięło jej z nóg. Przez warstwę oszołomienia i strachu przedarła się do niej świadomość tego, co właśnie próbował przekazać jej Dean – to, że wcale nie mówił o czasie, który spędziła w Volterze.
On ją znał. Znał taką, jaką była. Znał w sposób, którego sama nie pamiętała i który tak bardzo chciała poznać, który…
Dean ją znał i właśnie zamierzał skrzywdzić.

1 komentarz:

  1. Kuuurde!! *-* zapowiadał się romantyczny wieczór we dwoje, a tu nagle... nie wiedziałam, że Dean wie kim Lorena w przeszłości była. Hm, czy to znaczy, że Anna tez o tym wiedziała i chciała ją odesłać do Włoch? O.O to... to... dobra nie mam słów, aby to opisać ;-;
    Dead to dupek bardzo dupkowaty na dodatek. Mam nadzieje, ze Rufus i Marco szybko dotrą do jej domu - niech tutaj Marco się nie powstrzymuje^^ może zrobić z nim cokolwiek mu się zamarzy xD
    Biedna Loreba :( dlaczego musiałaś umieścić Angela? No tak, aby wprowadzić Deana... ^^:
    Ja juz teraz wiem, że nie mogr doczekać się następnego rozdziału *-*
    Pozdrawiam i życzę miłego dnia :*
    Gabrysia ;***

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa