24 kwietnia 2014

Sto dwa

Layla
Przebudzenie było nagle i nieprzyjemne. W jednej chwili odzyskała przytomność, ale chociaż wszystko w niej rwało się do tego, żeby poderwać się do pozycji siedzącej, nie zrobiła tego – i to nie tyle, że nie chciała, ale przede wszystkim dlatego, że ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się otępiała, zmęczona i tak oszołomiona, że przez kilka chwil miała nawet wątpliwości co do tego, jak się nazywa, nie wspominając o próbach przypomnienia sobie, dlaczego w ogóle była takim stanie i co stało się wcześniej.
Otępienie było chwilowe i prawe natychmiast jej umysł zaatakowała cała mieszanka różnorodnych emocji, wspomnień i zamazanych obrazów, które z pewnym trudem złożyła w całość. Pamiętała laboratorium i Rufusa, i… I krew. Bardzo dużo krwi, która…
O bogini…, pomyślała i ledwo powstrzymała jęk frustracji. Jednak się stało. Rufus tracił kontrolę i ją ukąsił, a później…
Nie, to nie było tak. Wspomnienia wciąż mieszały się ze sobą, utrudniając przypomnienie sobie tego, co było najważniejsze, ale jakoś zdołała zapanować nad tym całym chaosem i uporządkować to, co było najważniejsze. Nie przypominała sobie ugryzienia, poza tym podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że Rufus by tego nie zrobił – a przynajmniej nie tym razem.
A potem sobie przypomniała i poczuła się tak, jakby coś rozrywało ja na kawałki.
Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, wręcz się z nim krztusząc, co zdołało powstrzymać ją od rozdzierającego krzyku, który narastał gdzieś w głębi jej gardła. Nie była pewna jakim cudem, ale znalazła w sobie dość siły, żeby poderwać się do pozycji siedzącej, prostując niczym struna. Wszystko na moment zawirowało, zaraz jednak zawroty minęły, a zamazane plamy, które widziała, nabrały kształtów i ostrości. Nie była pewna, gdzie właściwie się znajduje, ale wszechogarniająca, raniąca oczy biel oraz charakterystyczny, sterylny zapach, wydawały się jednoznaczne i sensowne.
– Hej, hej… Tylko mi tego nie rób. – Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie usłyszeć głos Theo tak blisko siebie. Wzdrygnęła się i spojrzała na wampira okrągłymi ze strachu i zdumienia oczami. – Obudziłaś się.
Obudziła… To też miało sens, a jednak nie chciała go przyjąć do świadomości, tak jak i wielu innych rzeczy, które wiedziała, chociaż nie potrafiła w pełni zrozumieć; tak po prostu zaakceptować. Jakaś jej cząstka chciała śnić, nawet jeśli to miałoby się okazać koszmarem z którego w każdej chwili mogłaby się wyrwać.
– Gdzie…? – zaczęła, po czym zrezygnowała; jej głos i tak brzmiał na tyle marnie, że gdyby nie miała do czynienia z wampirem, Theo najprawdopodobniej by jej nie zrozumiał.
Miała dziesiątki pytań, ale żadnego z nich nie zadała, nie tyle z powodu tego, że żadne nie wydawało jej się dość dobre albo nie potrafiła ocenić, które jest najważniejsze. Wszystkie były – mniej lub bardziej, ale jednak – problem jednak leżał w tym, że nie była pewna, czy chce uzyskać odpowiedzi. Niektóre mogłyby być… Cóż, nie była pewna, ale z jakiegoś powodu była gotowa zrobić wszystko, byleby ich uniknąć.
Theo spróbował zwrócić jej uwagę, ale Layla nie była nim zainteresowana. Błyskawicznie rozejrzała się dookoła, czując, że się trzęsie i że jest jej niedobrze. Nie miała czym wymiotować, wątpiła zresztą, żeby poczuła się dzięki temu lepiej, nawet gdyby znalazła miejsce lepsze od szpitalnego łóżka na którym leżała. Teraz już była pewna, gdzie się znajduje i to nie tylko dlatego, że pośpiesznie, ale przy tym dokładnie rozejrzała się dookoła, mimowolnie zwracając uwagę na prostotę pomieszczenia. Widywała te sale, bo czasami z Kristin z różnych powodów pojawiały się w szpitalu, ale tym razem wyjątkowo nie była tutaj z własnej woli. W zasadzie sama nie była pewna, jak i dlaczego się tutaj znalazła.
Zacisnęła palce na krawędzi kołdry i prawie bezwiednie podciągnęła ją aż pod samą szyję, naiwnie wierząc w to, że ciągłe deszcze wcale nie są spowodowane nadmiarem emocji, ale chłodem. Poczuła nieprzyjemne ciągnięcie w ręce, a kiedy spojrzała na nią z lekkim roztargnieniem, przekonała się, że jest podłączona do kroplówki.
– Gdzie jest Rufus? – zapytała w końcu i zabrzmiało to lepiej niż mogłaby się tego spodziewać. Podejrzewała, że jest w szoku albo ktoś oszołomił ją czymś, kiedy była nieprzytomna – bacząc na obecność igły i rurki, było to bardzo prawdopodobne.
– Pewnie zaraz przyjdzie – zapewnił wymijająco Theo. Cóż, to nie była do końca odpowiedź na jej pytanie, ale postanowiła tego nie komentować. – A ty… Jak się czujesz?
– Fantastycznie – żachnęła się, nie szczędząc sobie sarkazmu. Sądziła, że go rozbawi albo przynajmniej rozdrażni, jednak nawet nie wywrócił oczami. Nic, tylko… Po prostu się na nią patrzył. I to w sposób, w którym przez ułamek sekundy doszukała się czegoś niezrozumiałego, jakby troski albo obawy, chociaż zapanował nad sobą zbyt szybko, żeby zyskała pewność. – No dobra, co się stało? Coś jest nie tak, jeśli oczywiście pominąć fakt, że tutaj jestem?
Theo spojrzał na nią dziwnie i tym razem w jego oczach dostrzegła coś na kształt paniki, jakby ledwo powstrzymywał się przed zerwaniem się z miejsca i ucieczką, byleby nie musieć prowadzić z nią tej rozmowy. To jeszcze bardziej ją zaniepokoiło, pobudzając już i tak otępiały umysł do współpracy. Gdzieś we wspomnieniach znowu wychwyciła zamazane obrazy Rufusa – tego, że ją łapał; że coś do niej mówił, a ona…
Ona…
– Czy wy odurzyliście mnie lekami? – zapytała poirytowana, chwytając się za głowę i energicznie pocierając skronie, jakby to w jakikolwiek mogło pomóc w pozbyciu się tej irytującej przesłony, która czyniła wszystkie jej wspomnienia pomieszanymi i zamazanymi.
– Nie… No dobrze, może trochę – przyznał Theo, po czym spojrzał na nią błagalnie. – Serio, wydaje mi się, że powinnaś poczekać na Rufusa albo…
– Theo, do cholery! – przerwała mu, nagle sfrustrowana i przerażona. Taka mieszanka nigdy nie była dobra, co wydawało się potwierdzać uczucie ciepła, które w jednej chwili rozeszło się po całym jej ciele. Ogień jak zwykle reagował na jej zmienne nastroje, gotów pojawić się w każdej chwili, gdyby go potrzebowała. – Ja jestem w ciąży! Nawet jeśli to nie były duże dawki i teoretycznie nie powinni być szkodliwe, nie możecie… – zaczęła, a potem nagle zabrakło jej tchu, kiedy wszystko zaczęło nabierać sensu.
Obie jej dłonie machinalnie powędrowały w stronę brzucha, co wydało się tak naturalnym gestem, że aż zdziwiła się, że nie zrobiła tego wcześnie. Usłyszała ciche westchnienie Theo i przez ułamek sekundy sądziła, że wampir jednak nie wytrzyma i spróbuje ją powstrzymać, ale tego nie zrobił. Po prostu tam siedział, obserwując w milczeniu, jak przesuwa dłonią po swoim obolałym, płaskim brzuchu, a prawda uderza w nią z siłą pędzącego huraganu.
Nie, pomyślała i ta myśl wydała się dziwnie znajoma, jakby już kiedyś to robiła, jakby… wiedziała. Chciała wypowiedzieć ją na głos, ale w zamian wyrwał jej się cichy jęk, a potem szloch. Wciąż była jak otępiała, chociaż wątpiła, żeby to miało jakikolwiek związek z lekami, które mogła dostać. Wątpiła, żeby cokolwiek pomogło, nawet gdyby sama w jakiś sposób spróbowała znieczulić się do tego stopnia, żeby nie być w stanie myśleć. W tamtym momencie wszystko stało się aż nazbyt wyraźne i oczywiste, a próba odsunięcia od siebie oczywistych faktów, była porównywalna do bezsensownych kłamstw, w które nie była w stanie uwierzyć – po prostu nie mogła, chociaż to bolał, bolało tak bardzo…
Pusta. Czuła się pusta, a przynajmniej to uczucie poraziło ją w pierwszej chwili, kiedy otępienie nieznacznie ustąpiło. Miała wrażenie, że coś narasta w jej piersi, pragnąc wyrwać się na zewnątrz – chociaż naprawdę pusta, czuła się tak, jakby za moment miała eksplodować – a jednak wciąż trwała w miejscu, jakimś cudem wciąż będąc w całości.
Po prostu… pusta.
– Laylo – zaczął nieco rozgorączkowanym tonem Theo, nagle wyrzucając z siebie słowa w zawrotnym tempie, niczym katarynka. – Laylo, posłuchaj… Och, tak bardzo mi przykro. Rufus wparował tutaj z tobą na rękach, nawet nie wiesz jak bardzo… – Pokręcił głową, jakby nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów. – Szlag, nigdy nie widziałem go w takim stanie, a dobrze wiesz, że oboje przeżyliśmy sporo. Warczał na nas wszystkich, miotał się i właściwie nie chciał niczego, prócz tego, żebyśmy dali mu robić swoje, ale… – Zamilkła na moment, jakby oczekując, że sama dopowie sobie resztę. Spojrzała na niego tępo, nawet nie próbując udawać, że chce albo przynajmniej próbuje zrozumieć. – Tak dużo krwi… Ale on próbował. Niebo wie, że próbował.
Próbował…
Nic więcej, tylko próbował. To jedno słowo, i jeszcze „przykro” – kolejne bezwartościowe słowo pomiędzy bezsensownymi wyjaśnieniami, które pewnie miały sprawić, żeby poczuła się lepiej. Nie pomagały, wręcz przeciwnie; miała wrażenie, że kolejne wypowiadane przez Theo zapewnienia – ten drżący, rozemocjonowany głos – prześlizgują się przez jej umysł, nie pozostawiając w nim nawet śladu. Wręcz irytowały, przypominając irytujące brzęczenie albo inny dźwięk, który doprowadzał ją do szaleństwa, sprawiając, że nie marzyła już o niczym innym, a jedynie o możliwości zasłonięcia uszu dłońmi oraz o tym, żeby zacząć krzyczeć.
Wciąż była otępiała, ale coś podpowiadało jej, że ten stan nie będzie trwał długo – i że wkrótce się skończy. A kiedy to się stanie, wszystko ostatecznie miało stać się prawdziwe; teraz nie do końca pojmowała, chociaż jakaś cząstka jej była świadoma i to ta wiedza była źródłem pulsującego bólu, który towarzyszył rozpadaniu się jej serca na drobne kawałeczki. Bolało chyba bardziej niż wtedy, kiedy ucierpiała podczas walki z wilkołakami, a kość udowa pękła w taki sposób, że aż przebiła się na drugą stronę. Teraz nie krwawiła ani nie była ranna – nie w widoczny sposób, ale różnica i tak była porażająca, zupełnie jak samo doświadczenie.
Jej dziecko. Jej kochane, nienarodzone dziecko…
Jednak zdobyła się na to, żeby zacząć krzyczeć, chociaż wszystko w zasadzie sprowadzało się do zdławionego, przeszywającego wrzasku, który urwał się nagle, kiedy coś ścisnęło ją w gardle, skracając oddech. Zgięła się w pół, przyciskając obie dłonie do piersi i wciąż czując się w sposób, którego nie potrafiła opisać słowami. To było niczym rozpadanie się na kawałeczki, powolne i bolesne, a przy tym bolesne w ten najbardziej złożony sposób, którego nigdy nie zaznała – i to nawet wtedy, gdy była świadkiem śmierci Isabeau.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadły więcej niż jedna osoba. Tylko tyle zarejestrowała nieznośnie wyostrzonymi zmysłami, więc instynktownie podniosła głowę, mając naiwną nadzieję, że jedną z nich będzie Rufus, ale i tym razem czekało ją rozczarowanie.
To byli Carlisle i Esme, którzy na ułamek sekundy zastygli w bezruchu, próbując ocenić sytuację i szybko wyciągając wnioski – szokująco poprawne na dodatek.
– Powiedziałeś jej – domyślił się Carlisle. Jego głos był łagodny, ale zachowanie stoickiego spokoju tym razem okazało się niemożliwe.
– Nie jestem sadystą. Sama się zorientowała. – Theo ostrożnie wycofał się w stronę wyjścia, nawet nie próbując udawać, że ich przybycie nie przyniosło mu ulgi. – Nie ja powinienem to zrobić, ale… – Wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że użalanie się nad sobą raczej nic nie da.
Esme zignorowała jego oraz swojego męża, bez chwili wahania pokonując odległość dzielącą ją od łóżka. Materac łóżka nieznacznie ugiął się pod jej ciężarem, a Layla z lekką dezorientacją uprzytomniła sobie, że płacze i drży, kiedy tylko znalazła się w zimnych, ale przy tym niezwykle ostrożnych ramionach wampirzycy.
– Och, kochanie… – usłyszała tuż przy swoim uchu. Chociaż w pierwszym odruchu pragnęła się odsunąć albo jakkolwiek inaczej uciec od współczucia i kolejnych z założenia pocieszających słów, coś w tonie Esme ja powstrzymało.
Zwłaszcza, że kobieta nie dodała niczego więcej – jedynie te dwa słowa, w zasadzie wyrażające wszystko. Layla przez jeszcze kilka sekund trwała w absolutnym bezruchu, niczym marmurowy posąg, który nie jest zdolny do okazywania jakichkolwiek emocji. Ona wiedziała, dotarło do niej z opóźnieniem. Kto jak kto, ale Esme na pewno…
Coś w niej pękło, a potem po prostu wpadła w ramiona wampirzycy, dając upust całej swojej frustracji i bólowi, które odczuwała. Zaczęła szlochać i to na swój sposób było dobre, nawet jeśli nie było w stanie ukoić jej nerwów albo chociaż nieznacznie złagodzić nie mający fizycznej przyczyny ból, który wydawał się rozrywać ją do środka. Esme objęła ją mocniej, kołysząc lekko, ale nie mówiąc przy tym ani słowa, co również wydawało się odpowiednie. Od wampirzycy emitował ból – szczery, równie prawdziwy, chociaż będący zaledwie echem przeszłości, nie dorównywającym w swej intensywności stracie Layli – i to w jakiś pokrętny, przerażający sposób wydawało się je łączyć. Teraz obie rozumiały.
– Tylko mi nie mów… Proszę, nie mów… Nie mów, że jest ci przykro… – poprosiła cicho, mając pewne problemy ze złapaniem oddechu i sformułowaniem poszczególnych słow. – Proszę…
– Nie powiem – zapewniła natychmiast Esme. Layla nie widziała jej twarzy, ale potrafiła sobie wyobrazić jej wyraz, również oczy – oczy, które bez wątpienia były suche. – To za mało. Zdecydowanie za mało…
Cóż, miała rację – to było zbyt mało.
Dźwięk trzaskających drzwi dochodził jakby z oddali, z trudem wdzierając się do jej podświadomości. Pomyślała, że to Theo jednak skapitulował i wyszedł, byleby tylko nie musieć dalej uczestniczyć w jej osobistej tragedii. Nie miała mu tego za złe, a nawet jeśli, chyba mimo wszystko wolała, żeby nie brał w tym udziału. Gdyby miała wybór, wykluczyłaby z tego wszystkich, nawet jeśli jakaś cząstka niej zdawała sobie sprawę z tego, że samotność jest najgorszym, co mogłaby w tym momencie zadecydować.
Minęła dłuższa chwila, zanim zorientowała się, że jednak pomyliła się, co do wyjścia Theo. Kiedy doszedł ją znajomy, charakterystyczny zapach, jej ciałem wstrząsnął nagły dreszcz, a już w następnej sekundzie wyprostowała się, pośpiesznie wyswobadzając z objęć Esme.
Rufus wyglądał, jakby w ciągu kilku godzin przeżył przynajmniej ćwierć wieku. Chociaż wydawało się to niemożliwe, skórę miał jeszcze bledszą niż zwykle, co w zestawieniu z podkrążonymi oczami i zmierzwionymi włosami, czyniło go dziwnie kruchym i bezbronnym. Miała wrażenie, że jedynie adrenalina pozwala mu utrzymać się na nogach, co zmusiło ją do zastanowienia się, która może być teraz godzina. Co prawda okna w pokoju były zasłonięte, ale była skłonna zgadywać, że świt był kwestią czasu, może nawet minut.
Czekoladowe oczy wampira wydawały się niemal czarne, ale nic poza tym. Widziała, że kurczowo zaciska dłonie w pięści i pewnie w innym wypadku zrobiłoby jej się go żal, ale tym razem nie poczuła niczego. Wpatrywał się w nią – dokładnie tak samo, jak ona w niego – a jego oczy były puste, zimne i niezwykle poważne.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. Z jakiegoś powodu ta przejmująca cisza była gorsza niż cokolwiek innego, zwłaszcza, że od niego jednego chciała, żeby się odezwał – powiedział cokolwiek, nawet jeśli miałoby nie mieć sensu.
– Nie patrz na mnie w ten sposób – wyszeptała. Ich oczy na ułamek sekundy się spotkały, ale ostatecznie to ona jako pierwsza odwróciła wzrok. – Nie patrz na mnie… – Pokręciła głową; sama nie była pewna, co takiego w tym momencie chciała powiedzieć.
Rufus zadrżał, po czym zrobił ostrożny krok w jej stronę.
– Laylo… Przepraszam cię.
I tyle – na nic więcej nie było go stać.
Właśnie wtedy po raz kolejny poczuła gniew, tak żywy i intensywny, że wydawał się wręcz materialny. Otępienie ostatecznie zniknęło, wyparte przez ten palący gniew, będący niczym żywy organizm, który nagle przejął nad nią kontrolę. Wraz z nim pojawiła się paląca gorycz, będąca niczym najgorsza trucizna, która wypełniła jej żyły, powoli infekując całe ciało.
– Ostrzegałeś mnie – powiedziała cicho. Głos wciąż jej drżał, ale z jakiegoś powodu byłą w stanie nad nim zapanować. – Powiedziałeś, że to może się stać.
– Owszem. – Płaskie słowa, bez modulacji. Po prostu stwierdzał fakty, tak jak czasami formułował wnioski na podstawie swoich eksperymentów. – Ale ty… I ja naprawdę myślałem, że wszystko jest w porządku. Było. – Brzmiał tak, jakby sam nie do końca wierzył w to, co mówił.
Zamknęła oczy, koncentrując się na oddychaniu. Próbowała nad sobą panować – nad ciałem, drżeniem mięśni i narastającym w piersiach szlochem – ale nie była w stanie.
Zerwała się z łóżka tak nagle, że sama również poczuła się zaskoczona. Ktoś – chyba Esme – spróbował zaprotestować, ale Layla nawet nie zwróciła na nią uwagi. Poczuła zawroty głowy, a po chwili również szarpnięcie w ramieniu, kiedy rurka od kroplówki niebezpiecznie się naprężyła, to jednak dodatkowo ja zirytowało. Bez zastanowienia zamachnęła się z całej siły, tak mocno, że wyrwała igłę, a metalowy stojak z zawieszonym na nim woreczkiem poderwał się z miejsca, przeleciał przez pokój i z hukiem uderzył w przeciwległą ścianę, zaledwie o kilka centymetrów mijając Rufusa.
Wampir nawet nie zadał sobie trudu, żeby dla bezpieczeństwa się odsunąć, wciąż stojąc w miejscu i wpatrując się w nią tymi swoimi ciemnymi oczami; wzrokiem wypranym z jakichkolwiek emocji. Wyglądał jakby nic nie czuł i to w jakiś sposób wydawało się do niego pasować, nawet jeśli nie chciała patrzeć na niego jak na bezduszną, pozbawioną skrupułów istotę, którą stawał się w przypływach morderczego szału. Te najbardziej skrajne emocje go przerażały i zwłaszcza teraz wydawał się robić wszystko, byleby się przed nimi bronić.
Ona nie potrafiła.
Wpatrywała się w niego, szukając… Sama nie była pewna i to najbardziej ją irytowało. Wraz z kolejnym drżącym, chrapliwym wdechem, pod wpływem impulsu skoczyła w jego stronę, niczym rozjuszona kotka, pragnąca pazurami rozszarpać gardło swojej ofiary. Ciszę rozdarł pełen szaleństwa, urywany wrzask i z opóźnieniem uświadomiła sobie, że to ona krzyczała. Z frustracją zamachnęła się, na oślep celując w twarz i klatkę piersiową Rufusa, ale tym razem postanowił zareagować, bez trudu wykonując kolejne uniki.
– Przestań… – Próbował być łagodny, jakoś do niej przemówić, ale z jakiegoś powodu jego głos coraz bardziej prowokował ją do ataku. Spróbowała raz jeszcze i nie minęła nawet sekunda, jak pochwycił jej oba nadgarstki, unieruchamiając tak, że znalazła się w jego ramionach. – Na litość bogini, przestań! – powtórzył, bo zaczęła się z nim szarpać i próbować go kopnąć; cokolwiek, byleby poczuł się zraniony.
– Nie! – Nagle wybuchła śmiechem, całkiem pozbawionym radości. Czuła się niemal szalona, ale nie dbała o to. – To twoja wina! Twoja… – Znów zaczęła się szarpać, ale Rufus nie rozluźnił uścisku, trzymając ją mocno i pewne, ale przy tym tak, żeby nie zrobić jej krzywdy. – Tobie bez wątpienia było to na rękę…
Nie widziała jego twarzy, ale za to wyczuła, że drgnął niespokojnie, zupełnie jakby jednak uderzyła go w twarz.
– O czym, do diabła, mówisz? – niemal warknął, w porę jednak się opamiętał. Oddychał ciężko, tak, że jego słodki oddech raz po raz muskał jej odsłonięty kark. – Laylo…
– Od początku byłeś przeciwny temu, żebym próbowała! Więc proszę bardzo: możesz potwierdzić swoją teorie na temat tego, jak wielkie mamy szanse na to, żeby mieć dzieci. Prawda jest taka, że… – Urwała, nagle znów mając problem z wypowiadaniem poszczególnych słów. Z trudem łapała oddech, ale prawie nie była tego świadoma. – Nie pomogłeś… Pewnie było ci nawet na rękę to, że… że…
Jego ręce nagle zniknęły, tylko po to, żeby bezceremonialnie pojawić się na jej ramionach. Chwycił ją mocno, obracając w swoją stronę tak gwałtownie, że upadłaby, gdyby nie siła jego uścisku. Jego twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jej własnej, zagniewana i blada, co na moment ją zdezorientowało. Z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że aż drżał z gniewu i to tak silnego, że momentalnie poczuła się w jego obecności zagrożona.
– Na rękę? Co takiego jest mi na rękę? – syknął i nagle coś się w nim zmieniło. Chłód jego spojrzenia zmroził ją dogłębnie, sprawiając, że teraz praktycznie wisiała w jego ramionach, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. – Na rękę jest mi to, że właśnie straciliśmy dziecko? Czy może widok ciebie w takim stanie, takiej… – Pokręcił głową, odrzucając od siebie jakąś myśl. – Tego się bałem. Sądzisz, że chcę patrzeć, jak raz za razem tracisz cząstkę siebie? Chcę patrzeć, jak je chowasz, jedno za drugim, bo oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że prędzej czy później zapragniesz znowu spróbować? Laylo, ja cię znam, pamiętasz? Wiem jak wiele już zniosłaś i dlatego ostrzegałem cię przed tym, co takiego może się stać. – Uścisk na jej ramionach wzmógł się, absolutnie poza jego kontrolą, a Layla przez ułamek sekundy była pewna, że za moment połamie jej kości. – Uważasz, że ja tego nie chciałem, że nie chciałem ich ratować? Cóż, dla twojej wiadomości, moja droga Laylo – ciągnął, a w jego głosie było tak wiele goryczy, że zabrzmiało to niemal jak kpina – gdy faktycznie mi nie zależało, nie próbowałbym. Nawet nie kiwnąłbym palcem, pozwalając żebyś wykrwawiła się tam, w laboratorium – w końcu i tak byś się obudziła, jako wampir oczywiście. Ale ja tego nie zrobiłem, a wręcz starałem się zadbać o to, żebyś w ogóle miała możliwość ponownego zajścia w ciążę, bo wiem, że inaczej byś mi tego nie wybaczyła. Czy masz może coś jeszcze do dodania na temat moich rzekomo złych intencji?
Nie sądziła nawet, że jej wybuch zrani go aż do tego stopnia. Kiedy na nią patrzył, w jego oczach nie było niczego, co mogłaby uznać za ludzkie. Wciąż zagniewany, odepchnął ją, kiedy tylko skończyła mówić i jedynie niewielka siła, której użył, dała jej do zrozumienia, że był w stanie przynajmniej w niewielkim stopniu nad sobą zapanować. Poleciała do tyłu, niezdolna do utrzymania równowagi, lądując wprost na szpitalnym łóżku. Zaległa na plecach, dysząc ciężko i starając się bezskutecznie wesprzeć na rękach i usiąść, żeby móc na niego spojrzeć.
– Ja nie… Rufus! – zaoponowała, chcąc go zatrzymać, ale on już wyszedł, poruszając się tak szybko, że nawet gdyby mogła, nie byłaby w stanie go dogonić.
Zapadła cisza i to było gorsze nawet od krzyków. Serce waliło jej jak szalone, zaś złapanie oddechu stało się nagle prawdziwym wyzwaniem, którego nie była w stanie podjąć.
Odszedł. Zostawił ją…
Tak po prostu.
I to była jej wina.

3 komentarze:

  1. Aj, nie bić! Na swoje usprawiedliwienie mam to, że tak miało być od początku - i że jak zwykle zamierzam namieszać.
    Pozdrawiam i idę się schować,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. Niech Ci będzie. Kij bejsbolowy leży grzecznie w szafie. Możesz wychodzić z kryjówki :)

    Wiesz, przykro mi mi z takiego obrotu sytuacji, no ale gdy przemyślałam całą tą sprawę to zdałam sobie sprawę że nie mam czym się tak przejmować :)

    Wiele razy byłam zła że coś idzie nie tak, ale później wychodziło tak że to było dobre, bo nie było po prostu za nudno. Taka ciągła sielanka nie jest fajna i fajnie że u Ciebie jej niema, tylko są takie na zmianę: Szczęście później jakaś akcja lub nieoczekiwany zwrot sytuacji. :)

    Rufusowi przykro się zrobiło nie? Lay trochę nie sprawiedliwie go osądziła, bo ja czuję że on też cieszył się z nadejścia dziecka, a że jeszcze go nie uratował to w ogóle... I Layla go dobiła. Ale pogodzą się prawda?

    Cały rozdział podobał mi się bardzo, czekam jak na szpilkach na następny :***
    Pozdrawia

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, wkurzylam sie bo blogspot zjada mi wszystkie komentarze -.-
    Layla przesadziła z tym swoim wysokiem w stronę Rufusa. I nic jej nie usprawiedliwia - nawet to, ze przed chwilą straciła dziecko. Lay chyba sobie nie zdała sprawy jak bardzo zraniła swoimi słowami Rufusa. Nie wydaje sie jej to logiczne, że gdyby mu nie zależało to by jej nie uratował? -.-
    Przepraszam za krótki komentarz, ale wkurzona na blog spot nie umiem napisać nic więcej ;-;
    weny :*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa