
Layla
Layla
czuła się tak, jakby po raz kolejny brała udział w libacji alkoholowej,
chociaż tym razem przynajmniej nie musiała przejmować się bólem głowy. Ale
mdłościami i owszem, co było nawet gorsze, zwłaszcza, że czuła jak ciało
odmawia jej posłuszeństwa.
Łazienka była nowym i całkiem trafionym wyposażeniem
laboratorium – prosta, biała, ale przy tym bardzo efektowna – ciężko jednak
było zachwycać się dobrymi pomysłami, kiedy znajomość z tym pomieszczeniem
zajęła od przebywania przy toalecie. Poranne mdłości były kolejnym dowodem na
to, że ktoś tam na górze bardzo nie lubi kobiet, jakby sam fakt bolesnego
porodu nie stanowił wystarczającej sugestii. Nie żeby objawy były trudne do
zniesienia, zwłaszcza jeśli wiedziało się, co takiego otrzyma się w zamian,
ale i tak ciężko było wysilić się na przynajmniej trochę entuzjazmu, kiedy
niemal każdy poranek zaczynało się w ten sam sposób.
Zabawne, sądziła, że ten etap ma już dawno za sobą. Od
wielu dni nie czuła się tak fatalnie, nie tylko mając problemy z żołądkiem,
ale dodatkowo czując się tak słabo, że najchętniej nie ruszałaby się z łóżka.
Isabeau pewnie by ją wyśmiała i powiedziała, że to w istocie marna
wymówka, byleby móc cały dzień spędzić w znajomej sypialni Rufusa, ale
Layla wcale nie podchodziła do tego entuzjastycznie. To znaczy, byłaby
zachwycona, gdyby mogła spędzić się dzień pod pościelą, ale jedynie pod
warunkiem, że Rufus byłby z nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki, trzymając
ją w swoich ramionach.
Tak… Jakby w ogóle mogła na coś podobnego liczyć.
Otarła usta wierzchem dłoni, po czym – przytrzymując się
wykafelkowanej ściany – skierowała się w stronę umywalki. Możliwość
przemycia twarzy chłodna wodą, a później opłukania ust, okazała się
zbawienna, chociaż bynajmniej nie sprawiła, że Layla poczuła się jakkolwiek
lepiej. Wzdychając cicho, położyła dłoń na wciąż stosunkowo płaski, chociaż
całkiem już wyraźnym brzuchu i jakoś udało jej się nawet wysilić na blady
uśmiech.
– Czego to się nie robi dla dzieci, prawda maleństwo? –
mruknęła, kurczowo zaciskając palce na brzegach umywalki. Wirowało jej w głowie,
co nie było normą, ale doszła do wniosku, że dopiero miała poznać pełnię
ciążowych objawów.
Kiedy wyszła z łazienki, znalazła się w okrągłym
pomieszczeniu, stanowiącym coś na kształt przedpokoju, a przynajmniej
zawsze tak o tym myślała. Była to duża, bez wątpienia sztucznie stworzona
jaskinia, prowadząca bezpośrednio do innych pomieszczeń, między innymi z powrotem
do sypialni albo do głównego laboratorium. Były też jakieś mniejsze
pomieszczenia, tak zagracone i zaniedbane, że sama nie była w stanie
określić, jaki spełniają pożytek. Rufus nigdy tam nie chodził – przynajmniej
oficjalnie – a i jej jasno dał do zrozumienia, że niekoniecznie chce
wiedzieć, co takiego się tam znajduje.
Nie żeby wzięła jego słowa jakoś specjalnie poważnie, ale
kiedy raz pobieżnie zerknęła do środka przez uchylone drzwi i dostrzegła
panujący tam chaos (zwłaszcza luźne, zapisane charakterystycznym pismem Rufusa
kartki), ostatecznie zrezygnowała. Cóż, do jego notatek zniechęciła się już
dawno temu, tamte słowa zresztą wydawały się inne – nie tylko nie były po
angielsku, ale nie przypominały jej żadnego znanego jej języka. Niektóre znaki
również wyglądały dziwnie, ale postanowiła go o to nie pytać.
Poza tym naprawdę nie znosiła bałaganu. To też był jeden z powodów,
dla którego łatwiej było udawać, że niczego nie dostrzega.
Machinalnie przeskoczyła nad puchatym, wyniszczonym dywanie
w jakimś obrzydliwym, neonowym kolorze. Pokręciła głową, jak zwykle
zresztą, odkąd drobiazg zawitał w tym miejscu, zasłaniając zarys klapy,
która prowadziła bezpośrednio do podziemi. Rufus twierdził, że od momentu
zawalenia się głównej części laboratorium, cała konstrukcja jest niestabilna i lepiej
nie ryzykować, jeśli nie chciało się przypadkiem ponownie wylądować na dole.
Ten korytarz akurat dobrze znała, ale żadne z nich jakoś specjalnie nie
paliło się do zejścia do podziemi, więc musiała przyznać, że jego wyjaśnienia
brzmią sensownie. Ten dywan też na swój sposób spełniał swoje zadanie, bo
naprawdę ciężko było go nie zauważyć.
W laboratorium paliło się światło, co specjalnie jej nie
zdziwiło. Dla odmiany nie zapalił ostrych, rozmieszczonych pod sufitem
świetlówek, w zamian stawiając na umieszczone na ścianach, imitujące
pochodnie lampy, które rzucały na wszystko łagodny, anemiczny blask, trochę
przypominający ten rzucany przez świece. Rufus miał swoje momenty, kiedy po
prostu wolał nieco bardziej staroświeckie rozwiązania, chociaż nie sądziła,
żeby tak było akurat tym razem. Zakładała raczej, że ten rodzaj oświetlenia
odpowiada mu bardziej, zwłaszcza, że ostry blask mógł kojarzyć się z promieniami
słońca, a więc i potencjalnym zagrożeniem. Sama czuła się lepiej w półmroku,
choć z jakiegoś powodu czuła się zaniepokojona.
No cóż, unikanie słońca to jedno. Co innego, jeśli nagle
miało się okazać, że Rufus znów żył w przekonaniu, że znajduje się w zupełnie
innym miejscu i czasie. Nie żeby mu nie ufała – chociaż wątpliwości byłby w pełni
uzasadnione – ale jego dziwne zachowanie od ostatniego razu nie dawało jej
spokoju, nawet jeśli nic nie wskazywało na to, żeby coś podobnego miało się
powtórzyć.
Rufusa znalazła w pobliżu biblioteki, skoncentrowanego
na ustawionym na style mikroskopie. Zdążyła już poznać sprzęt, który
zorganizował Michael, więc bez trudu stwierdziła, że wampir zdecydował się na
bardziej współczesna wersję. Może nawet poczułaby się tym zmartwiona, gdyby
wcześniej niejednokrotnie nie słuchała, jak narzeka na nowe technologie,
twierdząc, że są zbyt skomplikowane i nieporęczne.
Nie poruszył się, kiedy nadeszła, wciąż wpatrzony w okular,
ale to jeszcze nie znaczyło, że jej nie zauważył. Chociaż nie widziała jego
twarzy, coś podpowiedziało jej się, że się uśmiechnął.
– Cześć – powiedział i w tym samym momencie
poczuła się tak, jakby ktoś ściągnął z jej ramion ogromny ciężar. Co
innego usłyszałaby, gdyby coś było z nim nie tak. – Obudziłaś się, Śpiąca
Królewno.
– Bardzo śmieszne. – Wywróciła oczami, nie dbając o to,
że nie może tego zobaczyć. – Nie było cię, kiedy wstałam – zarzuciła mu,
plecami opierając się o jeden z laboratoryjnych blatów.
– Mhm… – mruknął, co było jak najbardziej w jego
stylu. Mogła przewidzieć, że nawet się nie przejmie, skoro nie była naprawdę
zła. – Oczywiście masz do mnie o to pretensje, prawda? – dodał, w końcu
unosząc wzrok znad sprzętu, żeby na nią spojrzeć. Na jego ustach pojawił się
blady, znaczących i niezwykle pociągający uśmiech.
Ledwo powstrzymała rumieniec, który wstąpił na jej
policzki. Nie żeby Rufus miał być w stanie cokolwiek wyczuć, skoro jej
skóra zawsze była zaróżowiona bardziej niż u innych, ale bez wątpienia
mógł pewne reakcje jej ciała wyczuć. Tak jak i teraz był świadom tego, że
od przebudzenia miała problemy z zapanowaniem nad swoim żołądkiem, co
próbował jej delikatnie zasygnalizować.
No dobrze, zdecydowanie nie miała powodów do tego, żeby
mieć do niego jakiekolwiek pretensje o to, że nie zobaczył jej w tak
marnym stanie.
– Nieważne – zapewniła pośpiesznie. Wzruszył ramionami,
przynajmniej powstrzymując się od komentarza. – Co robisz? – zaciekawiła się,
znacząco zerkając na mikroskop.
– Sprawdzam krew.
Uniosła brwi, spoglądając na niego w nierozumiejący
sposób. Westchnął i pokręcił głowa, ponownie koncentrując się na sprzęcie i badanej
probówce.
– Krew? – powtórzyła, nie zamierzając dać się tak łatwo
zbyć. – Swoją krew? –
naciskała, może i zbyt obcesowo, ale pracowała z nim już na tyle
długo, żeby wiedzieć, iż zawsze lepiej mieć przynajmniej mgliste pojęcie tego,
co robił.
– Nie rozumiem… Po co miałbym sprawdzać swoją krew? –
obruszył się, chyba autentycznie urażony taką sugestią. No nie wiem, może dlatego, że ostatnio trochę ci odwaliło?, pomyślała, ale nie sądziła, żeby wypowiedzenie tych słów
na głos jakkolwiek zachęciło go do dalszego mówienia. – To próbki kilkorga
ludzi z miasta, które podrzucił mi Theo.
– O ile mi wiadomo, w szpitalu jest laboratorium.
W końcu mamy bank krwi, prawda? – zauważyła, ale znów doczekała się co
najwyżej wymownego wzruszenia ramionami.
– To nie jest krew pacjentów, chociaż… – Rufus westchnął,
po czym się wyprostował. – Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, czego Theo
ode mnie oczekuje. Wygląda normalnie.
Layla spojrzała na niego z wahaniem, lekko
przygryzając dolną wargę.
– A mogę zobaczyć?
Uniósł brwi, zaskoczony jej prośbą.
– Czy ty mnie sprawdzasz? – zapytał, ale usłużnie odsunął
się, żeby miał swobodny dostęp do mikroskopu.
– Gdzież bym śmiała – zapewniła. – Chcę jedynie się
upewnić, że coś pamiętam. Ciągła nauka to chyba nic złego, prawda?
Trochę się uspokoił, po czym skinął głową. Nachyliła się
nad mikroskopem i spojrzała w okular, koncentrując się na obrazie,
który teraz miała przed sobą. Ostrość była odpowiednia, więc od razu dostrzegła
regularne, najzupełniej normalne ludzkie krwinki, stanowiące niemal
podręcznikowy przykład tego, co kiedyś Rufus pokazywał jej w swoich
książkach.
– Jakieś fascynujące stwierdzenia, pani profesor? –
zapytał wampir, najwyraźniej nie mogąc powstrzymać się przed tym, żeby ją
trochę podrażnić.
– Przecież dobrze wiesz. – Zignorowała jego słowa,
przyzwyczajona. Kiedy chodziło o pracę w laboratorium, Rufus lubił
być arogancki. – A tak swoją drogą, co się dzieje?
– Dlaczego od razu zakładasz, że coś się dzieje…? –
Westchnął, bo rzuciła mu naglące spojrzenie. Przecież oczywiste było, że Theo
nie przyszedł do niego z prośbą ot tak, żeby trochę odciążyć pracowników
szpitala. W zasadzie sprawa musiała być całkiem poważna, bo inaczej nikt
nie zaangażowałby w nią Rufusa. – Dobrze, może trochę. Nie żeby to było
specjalnie groźne, ale niektórzy luzie… Powiedzmy, że im odbija – stwierdził
obojętnym tonem.
Wyprostowała się niczym struna, zaalarmowana. Szybko
wyłączyła mikroskop, żeby nie marnować prądu, po czym oparła się dłonią o krawędź
blatu, nie spuszczając wzroku z bladej twarzy naukowca.
– Co masz na myśli?
– O rany, dziewczyno, ależ ty jesteś męcząca – jęknął,
rzucając jej nieco zmęczone spojrzenie. – To nas nie dotyczy, a ty jesteś w ciąży.
Naprawdę chcesz przejmować się tym, że kilka osób miało chwilowe załamanie? –
Otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, więc postanowił dać za wygraną: – W porządku,
chociaż dla mnie to strata czasu. W mieście pojawiły się małe problemy,
przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. W kawiarni u Michaela omal
nie doszło z tego powodu do bójki, bo jakiś facet wparował do środka,
upierając się, że mieszka tam razem z rodziną. Nie potrafił zrozumieć,
dlaczego… No sama sobie wyobraź, jak zareagował na widok kawiarni.
Cóż, to mimo wszystko nie było takie trudne.
– I co? – Zmarszczyła brwi. – Faktycznie tam mieszkał?
– zapytała, chociaż to wydawało się bez sensu; przecież kawiarnia funkcjonowała
już siedem lat i była jednym z najbardziej znanych obiektów w całym
Mieście Nocy.
– Sprawdziłem to – przyznał i zawahał się. – Mieszkał,
dawno temu. Przeniósł się prawie dziesięć lat temu, kiedy… Cóż, powiedzmy, że
podpadł jednemu wampirowi, a ten odpłacił mu się pięknym za nadobne.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że szukał swojej żony dwóch córek, a one
od dawna były martwe. Wyobraź sobie, jak zareagował, kiedy tak po prostu sobie
przypomniał.
– O bogini…
Rufus zamrugał, po czym lekko pokręcił głową.
– Są podobne przypadki – przyznał. – Ludzie zachowują się
dziwnie, trwają w jakimś punkcie w przeszłości… A potem wszystko
mija. Theo poprosił mnie o pomoc, bo sam już nie wiedział, co powinien z tym
zrobić. Sama widzisz, że krew jest czysta – dodał nieco oschłym tonem, machając
ręką w stronę mikroskopu – ale ja i tak będę się upierał przy tym, że
to jakiś wyjątkowo dobry narkotyk. Wiesz, to dociera i do nas.
Brzmiało sensownie, ale jego wyjaśnienia wcale nie
sprawiły, że poczuła się bezpieczniej. Jeśli miała być ze sobą szczera, nagle
zrobiło jej się zimno, zwłaszcza, że mimowolnie pomyślała o tym, jak sam
zachowywał się kilka dni wcześniej. Co więcej, chociaż Rufus tego nie
powiedział, coś podpowiadało jej, że po wszystkim nikt nawet nie pamiętał tego,
że zachowywał się jakkolwiek dziwnie – dokładnie tak samo jak w jego
przypadku.
To było jak sen – irracjonalne, dziwne, nic nieznaczące…
I niepokojące. Zwłaszcza takie.
Nawet jeśli Rufus podchwycił jej pełne wątpliwości
spojrzenie, nie dał niczego po sobie poznać. Szybko wzięła się w garść i odsunęła
się od mikroskopu, zupełnie jakby bała się, że w każdej chwili będzie
mogła zarazić się czymś, co znajdowało się w kropelkach krwi na szkiełku.
Może Rufus miał rację i faktycznie nie miała się czego obawiać, ale to
było Miasto Nocy, a ona przywykła do wypatrywania kłopotów we wszystkim,
nawet w najbardziej niepozornych sytuacjach.
– To teraz mała zmiana tematu – zaproponował pogodnie
Rufus, nagle materializując się tuż obok niej. Znalazła się w jego
ramionach i zupełnie machinalnie objęła go obiema dłońmi za szyję,
uśmiechając się niepewnie. – Masz dla mnie coś specjalnego, moja mała
pomocnico?
– Nie jestem tutaj jako twoja „podaj-przynieś”, Rufus –
przypomniała mu stanowczo.
Zaśmiał się cichy, po czym przyciągnął ją mocniej do
siebie, tak, że ich ciała w przyjemny sposób otarły się o siebie.
Czuła, że uważał, żeby przypadkiem nie ścisnąć jej za mocno, jakby sądził, że
ciąża uczyniła ją kruchą i podatną na urazy porcelanową figurką. Jego dłoń
musnęła jej policzek, kiedy zaś na dodatek musnął kciukiem kącik jej ust, ledwo
powstrzymała się od drżenia.
– Oczywiście, że nie jesteś – zapewnił, nachylając się tak
blisko, że czuła jego przyjemnie słodki oddech na twarzy. – W takim razie
powiedz mi, jak się czujesz. Nie chcę nic mówić, ale wydajesz mi się trochę
blada.
– Mdłości. – Wzruszyła ramionami. Kiedy o tym
wspomniała, była tym bardziej świadoma tego, jak bardzo zbuntowany był jej żołądek.
– Nic więcej nie powiem. Wolę zostawić cię w tym męskim przekonaniu, że
jak każda kobieta wyglądam fantastycznie w nawet najgorszej sytuacji.
– Hm… A nie jest tak? – Wiedziała, że się z nią
droczy.
– Oczywiście, jest. Jak dobrze pójdzie, chwilę po porodzie
również będę wyglądała kwitnąco i świeżo.
Znów parsknął śmiechem, a potem w końcu musnął
wargami jej usta. Zamknęła oczy, całą sobą chłonąc pieszczotę i aż rwąc
się do tego, żeby ją odwzajemnić i to najlepiej jak umiała, ale…
Jęknęła i lekko odsunęła się od Rufusa, kiedy nagle
zawirowało jej w głowie. W kolejnej sekundzie odskoczyła do niego,
przyciskając obie dłonie do ust, chociaż to i tak nie miało na wiele się
zdać, gdyby jednak okazało się, że wciąż ma czym wymiotować. Przełknęła z trudem,
czując jak jej żołądek po raz kolejny zaczyna się buntować, grożąc wywróceniem
się na drugą stronę. Dawno nie czuła się aż tak fatalnie, nie wspominając już o tym,
że to była najmniej odpowiednia chwila na to, żeby męczyć się z ciążowymi
objawami.
– Layla? W porządku? – zaryzykował Rufus, ostrożnie
dobierając słowa. Chciał do niej podejść, ale stanowczo pokręciła głową, dając
mu do zrozumienia, że ma zostać na swoim miejscu. – Ale…
– Chwila. Zaraz mi przejdzie… – mruknęła, chociaż nie była
pewna, czy otwieranie ust jest takim dobrym pomysłem. Na szczęście okazało się,
że nie musi się martwić, przynajmniej w teorii. – Tak, już dobrze. Trochę
boli mnie brzuch, ale to chyba normalne w moim przypadku, prawda?
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że w jego
ciemnych oczach pojawi się coś na kształt niepokoju albo… paniki?
– Od jak dawna boli cię brzuch i dlaczego ja nic o tym
nie wiem? – zapytał cicho, mierząc ją wzrokiem tak uważnie, że aż poczuła się
nieswojo.
– Odkąd wstałam. Myślałam…
Nie zdążyła dodać nic więcej, bo wtedy naprawdę poczuła ból
i to już nie były tylko mdłości. Jęknęła i zgięła się współ, mocno
zaplatając ramiona wokół brzucha. Przypominało to szarpniecie, a wrażenie
było takie, jakby coś wewnątrz niej miotało się na wszystkie strony, próbując
wydostać się na zewnątrz. Znów zawirował jej w głowie i tym razem
było to tak gwałtownym doznaniem, że przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy. W jednej
chwili poczuła, że traci równowagę, więc zamknęła oczy, podświadomie czekając
na uderzenie i próbując zorientować się, co takiego powinna zrobić, żeby
być w stanie ochronić brzuch. Ostatecznie nie musiała zrobić niczego, bo
wokół niej owinęły się znajome, ciepłe ramiona, a potem poczuła, że unosi
się w powietrze.
Zatrzepotała powiekami, ledwo będąc wstanie się
skoncentrować na zaniepokojonej twarzy Rufusa. Był blady, jasne włosy miał w nieładzie,
a w ciemnych oczach nie potrafiła doszukać się niczego, tak wiele
sprzecznych emocji targało nim w tamtym momencie. Z jakiegoś powodu
wydał jej się skoncentrowany i bardziej świadomy tego, co działo się wokół
niego, niż kiedykolwiek wcześniej, kiedy obserwowała go pracującego
laboratorium. To nie był ten maniakalny, przyprawiający o dreszcze stan, w którym
niejednokrotnie dokonywał rzeczy zarówno szalonych, co i genialnych, ale
pełna przytomność umysłu – i czyste przerażenie, chociaż nie sądziła, że
kiedykolwiek zobaczy go w takim stanie.
Znów poczuła ból i machinalnie spróbowała zwinąć się w kłębek
albo przynajmniej zobaczyć, co takiego się dzieje, ale Rufus jej na to nie
pozwolił. Obejmując ją mocno jedną ręką, drugą musiał w bezceremonialny
sposób zrzucić na podłogę wszystko, co znajdowało się na najbliższym
laboratoryjnym blacie, bo doszedł ją dźwięk tłuczonego szkła oraz hałas
poszczególnych przedmiotów, zderzających się z posadzką. Już w następnej
chwili ramiona Rufusa zniknęły, a on poczuła pod plecami chłód marmuru,
nieprzyjemnie twardy i niewygodny, jeśli miałaby na nim leżeć.
Rufus…?, pomyślała,
ale nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa na głos. Wyczuwała jego
obecność, gdzieś blisko siebie, ale czuła się zbyt oszołomiona bólem i gwałtownością
tego wszystkiego, co działo się wokół, żeby móc go dostrzec. Wydawało jej się,
że słyszy jego głos – w tym swoje imię – ale wyrzucał z siebie
kolejne słowa zbyt szybko i ze zbyt wielką złością, żeby była w stanie
je zrozumieć.
Był jeszcze strach. Ten wydawał się ją paraliżować.
Ciepłe dłonie zacisnęły się wokół jej nadgarstków,
stanowczo odciągając jej ręce o brzucha. Instynktownie spróbowała
zaprotestować, ale nie miała siły, podświadomie zresztą wiedziała, że to Rufus
– i że on próbuje jej pomóc.
– Dziecko… – zaczęła i w końcu udało jej się
odezwać, ale i tak sprowadzało się to jedynie do niezrozumiałego jęku.
Nie usłyszał albo udawał, że tak jest – nie miała pewności.
W zamian poczuła delikatny nacisk na podbrzusze, więc raz jeszcze
spróbowała zwinąć się w kłębek, ale i tym razem doczekała się oporu z jego
strony. Pokręciła głową, próbując znaleźć w sobie dość energii, żeby
zapytać o to, co się dzieje, ale nie była w stanie.
A potem Rufus zaklął i już wiedziała, że coś jest
zdecydowanie nie tak.
Znalazła w sobie dość siły, żeby unieść głowę,
nieznacznie – tylko kilka centymetrów – ale to wystarczyło. Obrazy zamazywały
jej się przed oczami, jednak zdołała skoncentrować się na jego bladej twarzy,
zwłaszcza na rozszerzonych do granic możliwości tęczówkach. Rufus jakimś cudem
jeszcze bardziej pobladł, poza tym nie patrzył na nią; jego niewidzące
spojrzenie utkwione było w czymś zupełnie innym; czymś, co…
Patrzył na swoje ręce i to samo w sobie było
niepokojące. Nie była pewna dlaczego, ale było. Wiedziała to, chociaż…
Zrozumienie przyszło nagle i było gorsze niż cokolwiek
innego, czego doświadczyła w życiu. Wciąż czuła ból, ale ten był jakby
poza nią, całą uwagę bowiem skoncentrowała na czymś innym, co zarazem już
rozumiała i wciąż nie chciała rozumieć.
Jego ręce…
Jego ręce były we krwi – i to w jej krwi na
dodatek.
Nie, jęknęła, a może
nawet wyszeptała – nie miała pewności. To jedno słowo było ostatnim, które jej
towarzyszyło, zanim ostatecznie poddała się i zapadła w ciemność.
O rany kobieto!
OdpowiedzUsuńNa początku tak niewinnie a końcówka taka "bum"!
Wiesz, nie umiem się przyzwyczaić do tego że Rufus okazuję teraz więcej swojej ludzkiej strony, te pocałunki i przytulanie...
Ale taki Rufus jest fajny!
Proszę powiedz że nie poroniła!
Nie uśmiercaj dzidziusia!
Mam nadzieję że nic poważnego się jednak nie stanie.
Rozdział jest świetny, z zniecierpliwieniem czekam na następny rozdział z Lay i Rufusem.
Pozdrawiam
Lila