23 kwietnia 2014

Sto jeden

Layla
Layla czuła się tak, jakby po raz kolejny brała udział w libacji alkoholowej, chociaż tym razem przynajmniej nie musiała przejmować się bólem głowy. Ale mdłościami i owszem, co było nawet gorsze, zwłaszcza, że czuła jak ciało odmawia jej posłuszeństwa.
Łazienka była nowym i całkiem trafionym wyposażeniem laboratorium – prosta, biała, ale przy tym bardzo efektowna – ciężko jednak było zachwycać się dobrymi pomysłami, kiedy znajomość z tym pomieszczeniem zajęła od przebywania przy toalecie. Poranne mdłości były kolejnym dowodem na to, że ktoś tam na górze bardzo nie lubi kobiet, jakby sam fakt bolesnego porodu nie stanowił wystarczającej sugestii. Nie żeby objawy były trudne do zniesienia, zwłaszcza jeśli wiedziało się, co takiego otrzyma się w zamian, ale i tak ciężko było wysilić się na przynajmniej trochę entuzjazmu, kiedy niemal każdy poranek zaczynało się w ten sam sposób.
Zabawne, sądziła, że ten etap ma już dawno za sobą. Od wielu dni nie czuła się tak fatalnie, nie tylko mając problemy z żołądkiem, ale dodatkowo czując się tak słabo, że najchętniej nie ruszałaby się z łóżka. Isabeau pewnie by ją wyśmiała i powiedziała, że to w istocie marna wymówka, byleby móc cały dzień spędzić w znajomej sypialni Rufusa, ale Layla wcale nie podchodziła do tego entuzjastycznie. To znaczy, byłaby zachwycona, gdyby mogła spędzić się dzień pod pościelą, ale jedynie pod warunkiem, że Rufus byłby z nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki, trzymając ją w swoich ramionach.
Tak… Jakby w ogóle mogła na coś podobnego liczyć.
Otarła usta wierzchem dłoni, po czym – przytrzymując się wykafelkowanej ściany – skierowała się w stronę umywalki. Możliwość przemycia twarzy chłodna wodą, a później opłukania ust, okazała się zbawienna, chociaż bynajmniej nie sprawiła, że Layla poczuła się jakkolwiek lepiej. Wzdychając cicho, położyła dłoń na wciąż stosunkowo płaski, chociaż całkiem już wyraźnym brzuchu i jakoś udało jej się nawet wysilić na blady uśmiech.
– Czego to się nie robi dla dzieci, prawda maleństwo? – mruknęła, kurczowo zaciskając palce na brzegach umywalki. Wirowało jej w głowie, co nie było normą, ale doszła do wniosku, że dopiero miała poznać pełnię ciążowych objawów.
Kiedy wyszła z łazienki, znalazła się w okrągłym pomieszczeniu, stanowiącym coś na kształt przedpokoju, a przynajmniej zawsze tak o tym myślała. Była to duża, bez wątpienia sztucznie stworzona jaskinia, prowadząca bezpośrednio do innych pomieszczeń, między innymi z powrotem do sypialni albo do głównego laboratorium. Były też jakieś mniejsze pomieszczenia, tak zagracone i zaniedbane, że sama nie była w stanie określić, jaki spełniają pożytek. Rufus nigdy tam nie chodził – przynajmniej oficjalnie – a i jej jasno dał do zrozumienia, że niekoniecznie chce wiedzieć, co takiego się tam znajduje.
Nie żeby wzięła jego słowa jakoś specjalnie poważnie, ale kiedy raz pobieżnie zerknęła do środka przez uchylone drzwi i dostrzegła panujący tam chaos (zwłaszcza luźne, zapisane charakterystycznym pismem Rufusa kartki), ostatecznie zrezygnowała. Cóż, do jego notatek zniechęciła się już dawno temu, tamte słowa zresztą wydawały się inne – nie tylko nie były po angielsku, ale nie przypominały jej żadnego znanego jej języka. Niektóre znaki również wyglądały dziwnie, ale postanowiła go o to nie pytać.
Poza tym naprawdę nie znosiła bałaganu. To też był jeden z powodów, dla którego łatwiej było udawać, że niczego nie dostrzega.
Machinalnie przeskoczyła nad puchatym, wyniszczonym dywanie w jakimś obrzydliwym, neonowym kolorze. Pokręciła głową, jak zwykle zresztą, odkąd drobiazg zawitał w tym miejscu, zasłaniając zarys klapy, która prowadziła bezpośrednio do podziemi. Rufus twierdził, że od momentu zawalenia się głównej części laboratorium, cała konstrukcja jest niestabilna i lepiej nie ryzykować, jeśli nie chciało się przypadkiem ponownie wylądować na dole. Ten korytarz akurat dobrze znała, ale żadne z nich jakoś specjalnie nie paliło się do zejścia do podziemi, więc musiała przyznać, że jego wyjaśnienia brzmią sensownie. Ten dywan też na swój sposób spełniał swoje zadanie, bo naprawdę ciężko było go nie zauważyć.
W laboratorium paliło się światło, co specjalnie jej nie zdziwiło. Dla odmiany nie zapalił ostrych, rozmieszczonych pod sufitem świetlówek, w zamian stawiając na umieszczone na ścianach, imitujące pochodnie lampy, które rzucały na wszystko łagodny, anemiczny blask, trochę przypominający ten rzucany przez świece. Rufus miał swoje momenty, kiedy po prostu wolał nieco bardziej staroświeckie rozwiązania, chociaż nie sądziła, żeby tak było akurat tym razem. Zakładała raczej, że ten rodzaj oświetlenia odpowiada mu bardziej, zwłaszcza, że ostry blask mógł kojarzyć się z promieniami słońca, a więc i potencjalnym zagrożeniem. Sama czuła się lepiej w półmroku, choć z jakiegoś powodu czuła się zaniepokojona.
No cóż, unikanie słońca to jedno. Co innego, jeśli nagle miało się okazać, że Rufus znów żył w przekonaniu, że znajduje się w zupełnie innym miejscu i czasie. Nie żeby mu nie ufała – chociaż wątpliwości byłby w pełni uzasadnione – ale jego dziwne zachowanie od ostatniego razu nie dawało jej spokoju, nawet jeśli nic nie wskazywało na to, żeby coś podobnego miało się powtórzyć.
Rufusa znalazła w pobliżu biblioteki, skoncentrowanego na ustawionym na style mikroskopie. Zdążyła już poznać sprzęt, który zorganizował Michael, więc bez trudu stwierdziła, że wampir zdecydował się na bardziej współczesna wersję. Może nawet poczułaby się tym zmartwiona, gdyby wcześniej niejednokrotnie nie słuchała, jak narzeka na nowe technologie, twierdząc, że są zbyt skomplikowane i nieporęczne.
Nie poruszył się, kiedy nadeszła, wciąż wpatrzony w okular, ale to jeszcze nie znaczyło, że jej nie zauważył. Chociaż nie widziała jego twarzy, coś podpowiedziało jej się, że się uśmiechnął.
– Cześć – powiedział i w tym samym momencie poczuła się tak, jakby ktoś ściągnął z jej ramion ogromny ciężar. Co innego usłyszałaby, gdyby coś było z nim nie tak. – Obudziłaś się, Śpiąca Królewno.
– Bardzo śmieszne. – Wywróciła oczami, nie dbając o to, że nie może tego zobaczyć. – Nie było cię, kiedy wstałam – zarzuciła mu, plecami opierając się o jeden z laboratoryjnych blatów.
– Mhm… – mruknął, co było jak najbardziej w jego stylu. Mogła przewidzieć, że nawet się nie przejmie, skoro nie była naprawdę zła. – Oczywiście masz do mnie o to pretensje, prawda? – dodał, w końcu unosząc wzrok znad sprzętu, żeby na nią spojrzeć. Na jego ustach pojawił się blady, znaczących i niezwykle pociągający uśmiech.
Ledwo powstrzymała rumieniec, który wstąpił na jej policzki. Nie żeby Rufus miał być w stanie cokolwiek wyczuć, skoro jej skóra zawsze była zaróżowiona bardziej niż u innych, ale bez wątpienia mógł pewne reakcje jej ciała wyczuć. Tak jak i teraz był świadom tego, że od przebudzenia miała problemy z zapanowaniem nad swoim żołądkiem, co próbował jej delikatnie zasygnalizować.
No dobrze, zdecydowanie nie miała powodów do tego, żeby mieć do niego jakiekolwiek pretensje o to, że nie zobaczył jej w tak marnym stanie.
– Nieważne – zapewniła pośpiesznie. Wzruszył ramionami, przynajmniej powstrzymując się od komentarza. – Co robisz? – zaciekawiła się, znacząco zerkając na mikroskop.
– Sprawdzam krew.
Uniosła brwi, spoglądając na niego w nierozumiejący sposób. Westchnął i pokręcił głowa, ponownie koncentrując się na sprzęcie i badanej probówce.
– Krew? – powtórzyła, nie zamierzając dać się tak łatwo zbyć. – Swoją krew? – naciskała, może i zbyt obcesowo, ale pracowała z nim już na tyle długo, żeby wiedzieć, iż zawsze lepiej mieć przynajmniej mgliste pojęcie tego, co robił.
– Nie rozumiem… Po co miałbym sprawdzać swoją krew? – obruszył się, chyba autentycznie urażony taką sugestią. No nie wiem, może dlatego, że ostatnio trochę ci odwaliło?, pomyślała, ale nie sądziła, żeby wypowiedzenie tych słów na głos jakkolwiek zachęciło go do dalszego mówienia. – To próbki kilkorga ludzi z miasta, które podrzucił mi Theo.
– O ile mi wiadomo, w szpitalu jest laboratorium. W końcu mamy bank krwi, prawda? – zauważyła, ale znów doczekała się co najwyżej wymownego wzruszenia ramionami.
– To nie jest krew pacjentów, chociaż… – Rufus westchnął, po czym się wyprostował. – Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia, czego Theo ode mnie oczekuje. Wygląda normalnie.
Layla spojrzała na niego z wahaniem, lekko przygryzając dolną wargę.
– A mogę zobaczyć?
Uniósł brwi, zaskoczony jej prośbą.
– Czy ty mnie sprawdzasz? – zapytał, ale usłużnie odsunął się, żeby miał swobodny dostęp do mikroskopu.
– Gdzież bym śmiała – zapewniła. – Chcę jedynie się upewnić, że coś pamiętam. Ciągła nauka to chyba nic złego, prawda?
Trochę się uspokoił, po czym skinął głową. Nachyliła się nad mikroskopem i spojrzała w okular, koncentrując się na obrazie, który teraz miała przed sobą. Ostrość była odpowiednia, więc od razu dostrzegła regularne, najzupełniej normalne ludzkie krwinki, stanowiące niemal podręcznikowy przykład tego, co kiedyś Rufus pokazywał jej w swoich książkach.
– Jakieś fascynujące stwierdzenia, pani profesor? – zapytał wampir, najwyraźniej nie mogąc powstrzymać się przed tym, żeby ją trochę podrażnić.
– Przecież dobrze wiesz. – Zignorowała jego słowa, przyzwyczajona. Kiedy chodziło o pracę w laboratorium, Rufus lubił być arogancki. – A tak swoją drogą, co się dzieje?
– Dlaczego od razu zakładasz, że coś się dzieje…? – Westchnął, bo rzuciła mu naglące spojrzenie. Przecież oczywiste było, że Theo nie przyszedł do niego z prośbą ot tak, żeby trochę odciążyć pracowników szpitala. W zasadzie sprawa musiała być całkiem poważna, bo inaczej nikt nie zaangażowałby w nią Rufusa. – Dobrze, może trochę. Nie żeby to było specjalnie groźne, ale niektórzy luzie… Powiedzmy, że im odbija – stwierdził obojętnym tonem.
Wyprostowała się niczym struna, zaalarmowana. Szybko wyłączyła mikroskop, żeby nie marnować prądu, po czym oparła się dłonią o krawędź blatu, nie spuszczając wzroku z bladej twarzy naukowca.
– Co masz na myśli?
– O rany, dziewczyno, ależ ty jesteś męcząca – jęknął, rzucając jej nieco zmęczone spojrzenie. – To nas nie dotyczy, a ty jesteś w ciąży. Naprawdę chcesz przejmować się tym, że kilka osób miało chwilowe załamanie? – Otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, więc postanowił dać za wygraną: – W porządku, chociaż dla mnie to strata czasu. W mieście pojawiły się małe problemy, przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. W kawiarni u Michaela omal nie doszło z tego powodu do bójki, bo jakiś facet wparował do środka, upierając się, że mieszka tam razem z rodziną. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego… No sama sobie wyobraź, jak zareagował na widok kawiarni.
Cóż, to mimo wszystko nie było takie trudne.
– I co? – Zmarszczyła brwi. – Faktycznie tam mieszkał? – zapytała, chociaż to wydawało się bez sensu; przecież kawiarnia funkcjonowała już siedem lat i była jednym z najbardziej znanych obiektów w całym Mieście Nocy.
– Sprawdziłem to – przyznał i zawahał się. – Mieszkał, dawno temu. Przeniósł się prawie dziesięć lat temu, kiedy… Cóż, powiedzmy, że podpadł jednemu wampirowi, a ten odpłacił mu się pięknym za nadobne. Najgorsze w tym wszystkim było to, że szukał swojej żony dwóch córek, a one od dawna były martwe. Wyobraź sobie, jak zareagował, kiedy tak po prostu sobie przypomniał.
– O bogini…
Rufus zamrugał, po czym lekko pokręcił głową.
– Są podobne przypadki – przyznał. – Ludzie zachowują się dziwnie, trwają w jakimś punkcie w przeszłości… A potem wszystko mija. Theo poprosił mnie o pomoc, bo sam już nie wiedział, co powinien z tym zrobić. Sama widzisz, że krew jest czysta – dodał nieco oschłym tonem, machając ręką w stronę mikroskopu – ale ja i tak będę się upierał przy tym, że to jakiś wyjątkowo dobry narkotyk. Wiesz, to dociera i do nas.
Brzmiało sensownie, ale jego wyjaśnienia wcale nie sprawiły, że poczuła się bezpieczniej. Jeśli miała być ze sobą szczera, nagle zrobiło jej się zimno, zwłaszcza, że mimowolnie pomyślała o tym, jak sam zachowywał się kilka dni wcześniej. Co więcej, chociaż Rufus tego nie powiedział, coś podpowiadało jej, że po wszystkim nikt nawet nie pamiętał tego, że zachowywał się jakkolwiek dziwnie – dokładnie tak samo jak w jego przypadku.
To było jak sen – irracjonalne, dziwne, nic nieznaczące…
I niepokojące. Zwłaszcza takie.
Nawet jeśli Rufus podchwycił jej pełne wątpliwości spojrzenie, nie dał niczego po sobie poznać. Szybko wzięła się w garść i odsunęła się od mikroskopu, zupełnie jakby bała się, że w każdej chwili będzie mogła zarazić się czymś, co znajdowało się w kropelkach krwi na szkiełku. Może Rufus miał rację i faktycznie nie miała się czego obawiać, ale to było Miasto Nocy, a ona przywykła do wypatrywania kłopotów we wszystkim, nawet w najbardziej niepozornych sytuacjach.
– To teraz mała zmiana tematu – zaproponował pogodnie Rufus, nagle materializując się tuż obok niej. Znalazła się w jego ramionach i zupełnie machinalnie objęła go obiema dłońmi za szyję, uśmiechając się niepewnie. – Masz dla mnie coś specjalnego, moja mała pomocnico?
– Nie jestem tutaj jako twoja „podaj-przynieś”, Rufus – przypomniała mu stanowczo.
Zaśmiał się cichy, po czym przyciągnął ją mocniej do siebie, tak, że ich ciała w przyjemny sposób otarły się o siebie. Czuła, że uważał, żeby przypadkiem nie ścisnąć jej za mocno, jakby sądził, że ciąża uczyniła ją kruchą i podatną na urazy porcelanową figurką. Jego dłoń musnęła jej policzek, kiedy zaś na dodatek musnął kciukiem kącik jej ust, ledwo powstrzymała się od drżenia.
– Oczywiście, że nie jesteś – zapewnił, nachylając się tak blisko, że czuła jego przyjemnie słodki oddech na twarzy. – W takim razie powiedz mi, jak się czujesz. Nie chcę nic mówić, ale wydajesz mi się trochę blada.
– Mdłości. – Wzruszyła ramionami. Kiedy o tym wspomniała, była tym bardziej świadoma tego, jak bardzo zbuntowany był jej żołądek. – Nic więcej nie powiem. Wolę zostawić cię w tym męskim przekonaniu, że jak każda kobieta wyglądam fantastycznie w nawet najgorszej sytuacji.
– Hm… A nie jest tak? – Wiedziała, że się z nią droczy.
– Oczywiście, jest. Jak dobrze pójdzie, chwilę po porodzie również będę wyglądała kwitnąco i świeżo.
Znów parsknął śmiechem, a potem w końcu musnął wargami jej usta. Zamknęła oczy, całą sobą chłonąc pieszczotę i aż rwąc się do tego, żeby ją odwzajemnić i to najlepiej jak umiała, ale…
Jęknęła i lekko odsunęła się od Rufusa, kiedy nagle zawirowało jej w głowie. W kolejnej sekundzie odskoczyła do niego, przyciskając obie dłonie do ust, chociaż to i tak nie miało na wiele się zdać, gdyby jednak okazało się, że wciąż ma czym wymiotować. Przełknęła z trudem, czując jak jej żołądek po raz kolejny zaczyna się buntować, grożąc wywróceniem się na drugą stronę. Dawno nie czuła się aż tak fatalnie, nie wspominając już o tym, że to była najmniej odpowiednia chwila na to, żeby męczyć się z ciążowymi objawami.
– Layla? W porządku? – zaryzykował Rufus, ostrożnie dobierając słowa. Chciał do niej podejść, ale stanowczo pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że ma zostać na swoim miejscu. – Ale…
– Chwila. Zaraz mi przejdzie… – mruknęła, chociaż nie była pewna, czy otwieranie ust jest takim dobrym pomysłem. Na szczęście okazało się, że nie musi się martwić, przynajmniej w teorii. – Tak, już dobrze. Trochę boli mnie brzuch, ale to chyba normalne w moim przypadku, prawda?
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że w jego ciemnych oczach pojawi się coś na kształt niepokoju albo… paniki?
– Od jak dawna boli cię brzuch i dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytał cicho, mierząc ją wzrokiem tak uważnie, że aż poczuła się nieswojo.
– Odkąd wstałam. Myślałam…
Nie zdążyła dodać nic więcej, bo wtedy naprawdę poczuła ból i to już nie były tylko mdłości. Jęknęła i zgięła się współ, mocno zaplatając ramiona wokół brzucha. Przypominało to szarpniecie, a wrażenie było takie, jakby coś wewnątrz niej miotało się na wszystkie strony, próbując wydostać się na zewnątrz. Znów zawirował jej w głowie i tym razem było to tak gwałtownym doznaniem, że przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy. W jednej chwili poczuła, że traci równowagę, więc zamknęła oczy, podświadomie czekając na uderzenie i próbując zorientować się, co takiego powinna zrobić, żeby być w stanie ochronić brzuch. Ostatecznie nie musiała zrobić niczego, bo wokół niej owinęły się znajome, ciepłe ramiona, a potem poczuła, że unosi się w powietrze.
Zatrzepotała powiekami, ledwo będąc wstanie się skoncentrować na zaniepokojonej twarzy Rufusa. Był blady, jasne włosy miał w nieładzie, a w ciemnych oczach nie potrafiła doszukać się niczego, tak wiele sprzecznych emocji targało nim w tamtym momencie. Z jakiegoś powodu wydał jej się skoncentrowany i bardziej świadomy tego, co działo się wokół niego, niż kiedykolwiek wcześniej, kiedy obserwowała go pracującego laboratorium. To nie był ten maniakalny, przyprawiający o dreszcze stan, w którym niejednokrotnie dokonywał rzeczy zarówno szalonych, co i genialnych, ale pełna przytomność umysłu – i czyste przerażenie, chociaż nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy go w takim stanie.
Znów poczuła ból i machinalnie spróbowała zwinąć się w kłębek albo przynajmniej zobaczyć, co takiego się dzieje, ale Rufus jej na to nie pozwolił. Obejmując ją mocno jedną ręką, drugą musiał w bezceremonialny sposób zrzucić na podłogę wszystko, co znajdowało się na najbliższym laboratoryjnym blacie, bo doszedł ją dźwięk tłuczonego szkła oraz hałas poszczególnych przedmiotów, zderzających się z posadzką. Już w następnej chwili ramiona Rufusa zniknęły, a on poczuła pod plecami chłód marmuru, nieprzyjemnie twardy i niewygodny, jeśli miałaby na nim leżeć.
Rufus…?, pomyślała, ale nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa na głos. Wyczuwała jego obecność, gdzieś blisko siebie, ale czuła się zbyt oszołomiona bólem i gwałtownością tego wszystkiego, co działo się wokół, żeby móc go dostrzec. Wydawało jej się, że słyszy jego głos – w tym swoje imię – ale wyrzucał z siebie kolejne słowa zbyt szybko i ze zbyt wielką złością, żeby była w stanie je zrozumieć.
Był jeszcze strach. Ten wydawał się ją paraliżować.
Ciepłe dłonie zacisnęły się wokół jej nadgarstków, stanowczo odciągając jej ręce o brzucha. Instynktownie spróbowała zaprotestować, ale nie miała siły, podświadomie zresztą wiedziała, że to Rufus – i że on próbuje jej pomóc.
– Dziecko… – zaczęła i w końcu udało jej się odezwać, ale i tak sprowadzało się to jedynie do niezrozumiałego jęku.
Nie usłyszał albo udawał, że tak jest – nie miała pewności. W zamian poczuła delikatny nacisk na podbrzusze, więc raz jeszcze spróbowała zwinąć się w kłębek, ale i tym razem doczekała się oporu z jego strony. Pokręciła głową, próbując znaleźć w sobie dość energii, żeby zapytać o to, co się dzieje, ale nie była w stanie.
A potem Rufus zaklął i już wiedziała, że coś jest zdecydowanie nie tak.
Znalazła w sobie dość siły, żeby unieść głowę, nieznacznie – tylko kilka centymetrów – ale to wystarczyło. Obrazy zamazywały jej się przed oczami, jednak zdołała skoncentrować się na jego bladej twarzy, zwłaszcza na rozszerzonych do granic możliwości tęczówkach. Rufus jakimś cudem jeszcze bardziej pobladł, poza tym nie patrzył na nią; jego niewidzące spojrzenie utkwione było w czymś zupełnie innym; czymś, co…
Patrzył na swoje ręce i to samo w sobie było niepokojące. Nie była pewna dlaczego, ale było. Wiedziała to, chociaż…
Zrozumienie przyszło nagle i było gorsze niż cokolwiek innego, czego doświadczyła w życiu. Wciąż czuła ból, ale ten był jakby poza nią, całą uwagę bowiem skoncentrowała na czymś innym, co zarazem już rozumiała i wciąż nie chciała rozumieć.
Jego ręce…
Jego ręce były we krwi – i to w jej krwi na dodatek.
Nie, jęknęła, a może nawet wyszeptała – nie miała pewności. To jedno słowo było ostatnim, które jej towarzyszyło, zanim ostatecznie poddała się i zapadła w ciemność.

1 komentarz:

  1. O rany kobieto!
    Na początku tak niewinnie a końcówka taka "bum"!

    Wiesz, nie umiem się przyzwyczaić do tego że Rufus okazuję teraz więcej swojej ludzkiej strony, te pocałunki i przytulanie...
    Ale taki Rufus jest fajny!

    Proszę powiedz że nie poroniła!
    Nie uśmiercaj dzidziusia!
    Mam nadzieję że nic poważnego się jednak nie stanie.

    Rozdział jest świetny, z zniecierpliwieniem czekam na następny rozdział z Lay i Rufusem.
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa