
Layla
Wszystko
dochodziło jakby z oddali, dziwnie stłumione i jakby w zwolnionym
tempie. Przez kilka chwil miała nadzieję na to, że jednak coś się stanie i jednak
zapadnie się w ciemność – ucieknie w sen, przynajmniej na tych kilka
godzin, nawet jeśli później miałaby to przypłacić jeszcze większą dawką bólu –
ale najwyraźniej ten przywilej nie miał być jej dany. Cóż, może i dobrze;
już i tak było źle, więc czemu nie pozwolić na to, żeby było jeszcze
gorzej?
Wzdrygnęła się i w popłochu odsunęła, wyczuwając
niepewny ruch po swojej lewej stronie. Kiedy poderwała chłonę, podchwyciła
zaniepokojone i nieco zranione spojrzenie Esme, ale nawet tym nie była w stanie
się przejąć. Nie, nie czuła się otępiała, ale kłótnia z Rufusem wyssała z niej
resztki sił, które zgromadziła, kiedy wpadła w szał na krótko po
przebudzeniu. Nawet jeśli teoretycznie miała o tego prawo – stabilniejsza
czy nie, wciąż była jedynie na etapie przejściowym pomiędzy pół-wampirem a w pełni
nieśmiertelną, co jakże usłużnie przypomniał jej Rufus – wcale nie czuła się
usprawiedliwiona, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
na takie refleksje jest już zdecydowanie zbyt późno.
– Zostaw – powiedziała cicho, kiedy Esme raz jeszcze
zaryzykowała, chcąc jej pomóc. Delikatnie acz stanowczo dała wampirzycy znać,
żeby się odsunęła; kobieta usłuchała niechętnie, raz po raz rzucając Layli
niespokojne spojrzenia. – Najlepiej zostawicie mnie wszyscy. Muszę… – Wzruszyła
ramionami, dochodząc do wniosku, że jej pragnienia są stosunkowo łatwe do
przewidzenia.
– Laylo… – zaczęła cicho Esme, ale zamilkła, uświadamiając
sobie, że w tym momencie traci czas.
– Po prostu odpuśćcie, okej? – poprosiła, siląc się na w miarę
spokojny ton głosu. Formułowanie kolejnych słów przychodziło jej z trudem,
jakby było to jakimś wyjątkowo wymagającym zadaniem. – Wszystko ze mną w porządku.
Poradzę sobie sama.
Mówiła, ale już w momencie wypowiedzenia, każde
kolejne słowo było wierutnym kłamstwem. Cullenowie jak nic musieli zdawać sobie
z tego sprawę, ale żadne z nich tego nie skomentowało, po prostu ją
obserwując. Zdecydowanie nic nie było dobrze, bo i jak mogłoby być w obecnej
sytuacji, kiedy w ciągu zaledwie kilku godzin straciła wszystko na czym
tak naprawdę jej zależało? Śmierć dziecka była jednym, chociaż wciąż nie
potrafiła się z nią pogodzić – i nigdy nie miała być, chociaż z czasem
bez wątpienia miała jakoś się z tą świadomością oswoić. Po prostu go nie
było, a ona czuła się pusta, jakby wcale nie straciła innej istoty, ale
część siebie, na dodatek tą najważniejszą. Chyba tak czuł się ktoś, komu
wyrwano serce i jakimś cudem zmuszono do tego, żeby dalej normalnie
funkcjonował. Tak się nie dało, a przynajmniej ona nie potrafiła sobie
tego wyobrazić.
Ale był jeszcze Rufus i ta sprawa wydawała się jeszcze
gorsza, może dlatego, że on gdzieś tam był – żywy, materialny, ale… No właśnie.
Nigdy nie widziała go w takim stanie, może pomijając te momenty, kiedy
tracił nad sobą kontrolę, zamieniając się w najbardziej nieprzewidywalną i niebezpieczną
istotę, jaką kiedykolwiek spotkała na swojej drodze. Niejednokrotnie się
kłócili, czasami o drobiazgi, a wtedy zwłaszcza jemu zdarzało się
powiedzieć naprawdę przykre, chociaż często nic nie znaczące rzeczy. Tym razem
było inaczej i świadomość tej różnicy zdawała się wyniszczać ją od środka,
zwłaszcza, że Layla zdawała sobie sprawę z tego, że Rufus miał rację i że
właśnie wszystko spieprzyła.
Dlaczego to powiedziała? Dobrze, była rozgoryczona. I zła.
I naprawdę jakaś cząstka niej – ta okrutna, tak bardzo zła i samolubna
– święcie wierzyła w to, że ma rację, a zrzucenie na kogoś
odpowiedzialności sprawi, że poczuje się lepiej. Kiedy dała się ponieść
emocjom, wtedy naprawdę wydawało jej się, że to wszystko ma sens, przynajmniej
do momentu, w którym Rufus nie zdecydował się nią potrząsnąć.
Cholera, chyba naprawdę trafiła w jakiś słaby punkt,
chociaż nigdy nie przypuszczałabym, że będzie zdolna do tego, żeby zranić go w taki
sposób. W zasadzie nie przewidziała wielu rzeczy, które ostatecznie i tak
stawały się prawdą, ale to było coś innego. Co więcej, to była najbardziej
zrównoważona i zarazem zimna wersja Rufusa – sposób w jakiej do niej
mówił, każde kolejne słowo… Mówił prawdę, będąc w pełni sobą i to na
dodatek tym niebezpiecznym, bezwzględnym, a to nadawało tej kłótni jakąś
wyższą rangę.
Ostateczność. To chyba było odpowiednie słowo.
Usiadła na łóżku, podpierając się obiema dłońmi, żeby
pewniej trzymać się w pozycji siedzącej. W rzeczywistości marzyła o zwinięciu
się na łóżku i o śnie, ale nie chciała sobie na to pozwolić –
przynajmniej nie w tej chwili i nie w tym miejscu. Aura szpitala
jedynie potęgowała uczucie przygnębienia, które towarzyszyło jej od chwili
przebudzenia, więc tym bardziej chciała znaleźć się jak najdalej. Nie była
pewna gdzie, bo przecież nie mogła i nie chciała wrócić do laboratorium,
ale to akurat stanowiło najmniejszy problem.
– Powinnaś odpocząć, Laylo – usłyszała nieco niepewny, ale
stanowczy głos Carlisle’a. Łatwo było zapomnieć o jego obecności, a także
o Esme i Theo, którzy starali się obserwować ją w jak najmniej
obcesowy sposób. Szło im to marnie, ale hej!, w końcu liczyły się
intencje. – Poza tym… krwawisz – dodał, a jej przez ułamek sekundy zrobiło
się naprawdę niedobrze, bo skojarzyła sobie jego słowa z czymś innych.
– Co…? – W roztargnieniu spojrzała na wierzch swojej
dłonie. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się kroplówka, dostrzegła
niewielką stróżkę krewi, ale nawet nie wysiliła się, żeby przywołać do siebie
moc i spróbować wpłynąć na proces gojenia. – Hm, od tego raczej się nie
umiera.
– W porządku – dał za wygraną, najwyraźniej dochodząc
do wniosku, że jakakolwiek dyskusja jest stratą czasu. – Tak czy inaczej,
powinnaś spróbować zasnąć. Zajrzymy do ciebie później? – zaproponował, chociaż
wychwyciła pytająca nutkę w tonie jego głosu. Nie był pewien, czego
powinien się po niej spodziewać, co było równie dziwne, co i przygnębiające.
W końcu zdecydowała się odwrócić, żeby móc na niego
spojrzeć. Dopiero teraz, zwracając uwagę na zwyczajny, nieformalny strój,
zorientowała się, że Carlisle raczej nie był w pracy, kiedy tutaj trafiła.
Najwyraźniej on i Esme byli tutaj wyłącznie przez wzgląd na nią. To
odkrycie na moment wytrąciło ją z równowagi, zwłaszcza, że natychmiast
pożałowała tego, że zachowywała sobie wobec nich tak oschle, niemal obojętnie.
Pokręciła głową, chociaż sama nie była pewna czy tylko po
to, żeby odgonić od siebie przykre myśli, czy może żeby zaprotestować.
Najprawdopodobniej oba.
– Jeśli chcecie, możecie iść, ale ja też tutaj nie zostaję
– oznajmiła bez ogródek, spoglądając wprost w topazowe, nieco ciemniejsze z powodu
zmartwienia tęczówki doktora. – Chcę stąd wyjść i to najszybciej, jak to
możliwe.
– Więc nie szybciej niż jutro – wtrącił się natychmiast
Theo, zupełnie machinalnie przybierając bardziej profesjonalny ton. Przeniosła
na niego wzrok, rozdrażniona tym, że próbował traktować ją, jakby była jednym z jego
pacjentów. – Mam na myśli…
– Wiem. Więc sobie daruj, bo chyba się nie rozumiemy –
przerwała mu. – Theo, ja nie zamierzam zostać tu ani sekundy dłużej.
Spojrzeli na nią tak, jakby sądzili, że to jedynie puste
słowa. Cóż, może i czuła się jak sflaczały balon, ale to jeszcze o niczym
nie świadczyło.
– Kochanie, nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł –
powiedziała cicho Esme, decydując się przerwać milczenie. – Jutro zabierzemy
cię do domu, ale teraz…
– Och, to zbytek łaski. Poza tym powiedziała już, że chce
stąd wyjść – wtrącił się nowy głos i nagle wszystko na powrót się skomplikowało,
kiedy ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi, a do sali weszła ostatnia
osoba, której Layla by się spodziewała – i to włączając w to Rufusa.
– Ja cię stąd zabiorę, jeśli oczywiście pozwolisz.
Marco Licavoli nonszalancko opierał się o framugę, nawet
w tej dziwnej, wręcz absurdalnie poważnej sytuacji, wyglądając arogancko i groźnie.
Ciemne włosy opadały mu na czoło, mocno kontrastując z alabastrowa skórą.
Również i on wydawał się bledy niż zwykle, co jak nic musiało mieć związek
z oświetleniem szpitala, bo wampirze ciało raczej nie miało jak zmienić
koloru skóry. Cóż, najwyraźniej to miejsce potrafiło nawet nieśmiertelnego
uczynić chorym, przynajmniej teoretycznie.
Jak zwykle zamarła, zmuszona do tego, żeby niemal siłą
powstrzymać instynktowne pragnienie tego, żeby rzucić się do ucieczki i dla
pewności zejść mu z oczu. Była aż nadto świadom tego, że jego krwiste
tęczówki spoczęły wprost na niej, dosłownie przeszywając ją na wskroś. Poczuła
się zaniepokojona, nawet jeśli w jego spojrzeniu nie było niczego
niewłaściwego, a jedynie charakterystyczna dla wampira pewność siebie
oraz… Chwila, czy to mogło być przygnębienie albo – co wydawało się jeszcze
bardziej nieprawdopodobne – szczery żal?
– Co tutaj robisz? – zapytał natychmiast Carlisle, bez
zastanowienia stając tak, żeby zasłonić ją przed spojrzeniem ojca. Mimo
zwykłego dla siebie spokoju, był spięty, co w przypadku Marco wydawało się
w pełni uzasadnione.
– No proszę, dlaczego ciągle… Zresztą nieważne. – Marco od
niechcenia wywrócił oczami, poirytowany. Nie lubili się z Cullenami i raczej
nie zapowiadało się, żeby ten stan miał się zmienić, nawet jeśli przez wzgląd
na Allegrę mieszkali pod jednym dachem. – Jesteś bystry, jak każdy lekarz, więc
chwilę pomyśl. Co ja mogę tutaj robić? – mruknął, ale nie oczekiwał odpowiedzi.
– Przyszedłem, bo Layla jest tutaj. Nie żeby którekolwiek z was
pofatygowało się, żeby mnie o tym zawiadomić, ale na całe szczęście
informacje w Mieście Nocy rozchodzą się błyskawicznie. Poza tym… No cóż,
mam swoje sposoby, ale pewnie musiałbym was zabić, gdybyście się dowiedzieli,
więc doceńcie to, że nic wam nie zdradzę.
Layla nie widziała wyrazu twarzy Carlisle’a, ale nie trudno
było sobie wyobrazić, jak działały na niego sarkastyczne uwagi Marco. Co jak
co, ale to był jeden z niezwykłych talentów jej ojca. Drugim było
oczywiście to, że nawet świętego byłby w stanie wytrącić z równowagi.
Wciąż wpatrywała się w wampira, chociaż wymagało to
lekkiego wychylenia się poza łóżko, żeby móc go zobaczyć ponad ramieniem
Carlisle’a. Była wdzięczna, że doktor próbował ją chronić, ale jednocześnie
wiedziała, że bezpieczniej jest mieć Marco na oku, tak na wszelki wypadek.
Wciąż wystarczyła sama jego obecność, żeby wytrącić ją z równowagi i nawet
to, że całym sobą usiłować na niewinnego, żeby zyskała pewności, iż nic jej nie
zrobi, wcale nie czuła się bezpieczna.
Marco, który od dłuższej chwili z gniewnym błyskiem w oczach
obserwował Carlisle’a, pośpiesznie zamrugał, po czym bez ostrzeżenia przeniósł
wzrok w jej stronę. Zesztywniała i wzdrygnęła się, ale nie próbowała
odwracać głowy.
– Wydaje mi się, że teraz najodpowiedniejsze byłoby
milczenie, ale jeśli się mylę… – zaczął i tym razem w jego głosie nie
było nawet śladu zwykłej arogancji.
– Nie, jest w porządku – przerwała mu, chociaż to było
jednym wielkim kłamstwem. Kolejnym. – Nie chcę, żebyś cokolwiek mówił.
Skinął głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się od
początku spodziewał. Cóż, przynajmniej od niego nie miała usłyszeć, jak bardzo
jest mu przykro. Może i było, ale słuchanie tego i tak był przygnębiające,
zwłaszcza jeśli to on by mówił.
– Hm, nie cieszysz się, że tutaj jestem – stwierdził, ale
nie wydawał się zaskoczony. Po prostu na niego patrzyła, pusta i otępiała.
– Masz rację. Chyba lepiej pozostawić to bez komentarza. Podobnie jak i to,
że płakałaś, co samo w sobie powinno być zrozumiałe, aczkolwiek brak
twojego księcia na białym koniu jest zastanawiający.
Skrzywiła się, słysząc w jaki sposób mówił o Rufusie…
Ba! Że w ogóle o nim wspominał. Rzucił jej pytające spojrzenie spod
lekko uniesionych brwi, ale je zignorowała, siląc się na neutralny wyraz
twarzy, nawet jeśli efekt był stosunkowo marny.
– Przyszedłeś tutaj, żeby ironizować, czy masz swoje ukryte
powody? – zapytała w przypływie odwagi – albo lekkomyślności, chociaż jedno
drugiego nie wykluczało. Naprawdę czuła się zbyt zmęczona, żeby obawiać się
ojca, poza tym to wszystko wskazywało na to, że leki, którymi nafaszerowali ją
Theo i Rufus, wciąż działały.
– Nie wiem. A czy moja obecność i poczucie humoru
sprawiają ci jakąkolwiek przyjemność?
Cholera, jego spokój zdecydowanie był ostatnim, czego by
się spodziewała.
– Nie. A ja nie mam ochoty na te chore gierki –
westchnęła, po czym ukryła twarz w dłoniach, nie zamierzając nawet na
niego patrzeć. – Nie mam na to siły. I jeśli musisz już wiedzieć, jedynie
niepotrzebnie wszystko pogarszasz.
– Auć… – Marco westchnął. Nie widziała jego twarzy, więc
mogła tylko zgadywać jaką w tym momencie ma minę. – Teraz jestem poważny.
Nie przyszedłem tutaj, żeby jakkolwiek cię krzywdzić, jasne? Nie miałem takiego
celu, kiedy przybywałem do miasta, a tym bardziej skoro oboje jesteśmy
tutaj.
Nie odpowiedziała, nie fatygując się nawet po to, żeby
podnieść głowę i na niego popatrzeć. Nie chciała słuchać Marco, zwłaszcza w tej
chwili i w tej sytuacji, ale jednocześnie nie wiedziała jak skłonić
go do tego, żeby odpuścił. Milczenie było jakąś taktyką, ale nie zapewniało
spokoju, więc chcąc nie chcąc słyszała i analizowała każde słowo,
wyciągając wnioski. Już samo to było nieprzyjemne, a jeszcze gorszym
wydawało jej się to, że jego słowa brzmiały szczerze.
Nie powinno tak być, a przynajmniej ona tego nie
chciała.
– Dlaczego go przy tobie nie ma? – zapytał, najwyraźniej
nie chcąc albo naprawdę nie zauważając tego, że Layla nie chcę z nim
rozmawiać. – Mam na myśli Rufusa. W tej sytuacji…
– Nie znasz mnie, a tym bardziej jego – przerwała mu
chłodno. – O co ci tak naprawdę chodzi, co tato? – Ostanie słowo
wypowiedziała z ironią.
– O nic. Próbuję jedynie stwierdzić, czy mam powody do
tego, żeby go poszukać i zapoznać jego twarz z moją pięścią. Wiesz,
tak my, faceci, rozwiązujemy
sprawy. Nie bierz tego zbyt osobiście, oczywiście. Po prostu bardzo chętnie bym
komuś przywalił – wyjaśnił beztrosko, dobrze przewidując, że dostałaby szału,
gdyby nagle zaczął jej ojcować.
Z drugiej strony… No dobrze, to już było coś. Zwłaszcza jak
na Marco Licavoli, takie zachowanie wydawało się w jakiś pokrętny sposób…
ludzkie.
A może raczej byłoby, gdyby nie groził Rufusowi.
– Trzymaj się z daleka od Rufusa, jasne? – Zacisnęła
dłonie w pięści tak mocno, że rana na wierzchu jej dłoni znów zaczęła
krwawić. – Rób sobie, co tylko chcesz, ale jeśli chociaż spróbujesz… Jeśli…
– Jasne. – Uniósł obie dłonie w poddańczym geście. –
Zrozumiałem. No i jeśli właśnie tego sobie życzysz…
Zamilkł i nagle znaleźli się w punkcie wyjścia,
trwając w tym niezręcznym milczeniu, jeszcze trudniejszym do zniesienia
niż wcześniej. Cullenowie i Theo milczeli, chociaż wiedziała, że najchętniej
by zareagowali, w mniej bądź bardziej delikatny sposób wyganiając jej ojca
z sali, a najlepiej z całego budynku. Jakaś część jej tego
pragnęła, ale ta bardziej wpływowa doszła do wniosku, że właściwie jest jej
wszystko jedno.
Esme wykorzystała sytuację, żeby przysunąć się bliżej Layli
i otoczyć ją ramionami. Dziewczyna nie była pewna, jak musiała wyglądać,
ale chyba dostatecznie źle, żeby wzbudzić w wampirzycy instynkt
macierzyński (co wcale nie było takie trudne) i doprowadzić do sytuacji, w której
ta uznałabym, że Layla potrzebuje wsparcia.
– Czy już skończyłeś? – zapytała cicho, nagle decydując się
odezwać. – Marco, proszę cię. Po prostu stąd wyjdź – dodała, spoglądając na
wampira w niemal łagodny sposób. Kiedy zachowywała się w ten sposób,
zwykle trudno było jej odmawiać. – Proszę. To wciąż twoja córka i chyba
sam widzisz, że powinna tutaj zostać i odpocząć.
Marco spojrzał na nią dziwnie, jakby nie oczekiwał
zestawienia swojego imienia ze słowem „proszę”. Jego twarz jak zwykle
przypominała maskę, bladą i pozbawioną jakichkolwiek emocji, co w wykonaniu
każdego innego byłoby dość niepokojącego, ale do wampira w jakiś dziwny
sposób pasowało. To był cały on – zimny i nieprzewidywalny.
Odmowa wydawała się czymś równie oczywistym, a jednak
Marco musiał mieć dzień zaskakiwania innych, bo po chwili zastanowienia skinął
głową. Co więcej, w staroświecki sposób skłonił się przed Esme, nie
odrywając od niej spojrzenia swoich lśniących, rubinowych oczu.
– Dobrze. Ale tylko dlatego, że jako jedyna tak ładnie mnie
prosisz.
Wyprostował się z gracją, jakby takie formalne gest
były częścią jego codzienności. Cóż, biorąc pod uwagę jego wiek i to, że
potrafił być czarująco, kiedyś na pewno były.
Zwłaszcza Carlisle obserwował go teraz nieufnie, wyraźnie
zaniepokojony tym, że Licavoli mógł z jakiegokolwiek powodu interesować
się jego żoną. Esme pozostałą niewzruszona, jedynie krótko kiwając głową,
wystarczająco, żeby wyglądało to grzecznie, ale nie w jakiś szczególny
sposób. Po prostu dyplomacja; niczego więcej nie zamierzali od siebie
oczekiwać.
– Już dobrze – szepnęła kojącym głosem Esme, zwracając się
do Layli tak, jakby podejrzewała, że dziewczyna jest w szoku. Cóż, może
coś w tym było, nawet jeśli tego nie czuła. – Ja wiem, Laylo… Uwierz mi,
że wiem, co takiego czujesz – ciągnęła – i nie zamierzam przekonywać cię,
że wkrótce będzie lepiej. Co najwyżej łatwiej, ale żebyś w ogóle mogła się
z tym mierzyć, musisz odpocząć. Sen…
– Sen czy dom? – wtrącił się Marco, wciąż tkwiąc w drzwiach,
chociaż zdążył przesunąć się już w stronę korytarza, powoli szykując się
do wyjścia. Stał do nich plecami, dyskretnie oglądając się za siebie. – Och,
wybaczcie. Już wychodzę. W końcu co ja tam wiem, prawda? Szpital na pewno
jest dla niej lepszy…
Ruszył się z miejsca, zanim jeszcze zdążył dokończyć
zdanie. Ramiona Esme mocniej owinęły się wokół Layli, kiedy wampirzyca
spróbowała dodać jej otuchy, ale to wcale nie pomogło. Zwłaszcza, że
niezależnie od wszystkiego, co sądziła o Marco, trzeba było mu przyznać,
że trafił w sedno.
– Zaczekaj… – Layla pośpiesznie oswobodziła się z objęć
Esme, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co robi. – Marco, czekaj –
powtórzyła bardziej stanowczo. Nie była zdolna do tego, żeby mówić do niego
inaczej niż po imieniu.
Natychmiast przystanął i zawrócił, jakby tego właśnie
oczekiwał. Z wahaniem ruszyła w jego stronę, starając się pokonać
wewnętrzny opór.
– Więc? – W jego głosie nie było słychać kpiny, kiedy
się odezwał. Spojrzał na nią zachęcająco, wyciągając rękę w jej stronę. –
Nie proszę o zaufanie, chociaż by nie zaszkodziło. Po prostu zaprowadzę
cię do domu. Nic więcej. – Lekko uniósł brwi. – Chyba, że jednak chcesz tutaj
zostać albo wyjść w pojedynkę. Masz inne plany?
– Nie – przyznała, po czym ze świstem wypuściła powietrze.
– Nie, nie mam.
Powoli skinął głową. Layla raz jeszcze spojrzała na jego
wyciągniętą rękę, w końcu decydując się podejść bliżej. Dopiero ruch
uświadomił jej, jak bardzo słabo się czuła, zdołała jednak to zignorować. Bolał
ją brzuch i to dało jej do zrozumienia, że wszystkie lekarstwa, które
dostała, zaczynając słabnąć, ale tak może było nawet lepiej. Dobrze, że bolało.
Lepiej żeby mierzyła się z tym teraz, póki jeszcze nie była w pełni
świadoma.
Szybko wyminęła łóżko, ignorując spojrzenia Carlisle’a i Esme.
Przynajmniej Theo trzymał się na uboczu, najwyraźniej woląc nie mieszać się w nieswoje
sprawy, co było dobre. Wiedziała, że wszyscy chcieli dla niej dobrze i sama
nie wierzyła w to, że po tym wszystkim uznawała Marco jako najlepsze
rozwiązanie, ale stanowczo uciszyła głos rozsądku.
Marco pochwycił ją, kiedy była wystarczająco blisko. Lekko
się zachwiała, więc ją powstrzymał, ostrożnie owijając ramię wokół jej talii.
Mimowolnie wzdrygnęła się pod jego lodowatym dotykiem i to nie tylko od
różnicy temperatur. Nawet jeśli coś zauważył, nie dał niczego po sobie poznać,
udając, że bardziej koncentruje się na tym, co znajdowało się przed nim. Chwyt
miał pewny i jednoznaczny; nawet mimo swojej paranoi i braku zaufania
do mężczyzn – zwłaszcza ojca – nie była w stanie doszukać się niczego, co
byłoby niewłaściwe. Nawet nie proponował tego, że weźmie ją na ręce, co
przyjęła z ulgą, bo i tak by się nie zgodziła – i to nie tylko
dlatego, że nie ufała mu aż do tego stopnia. Idąc, nawet jeśli to było trudne,
miała przynajmniej niewielką kontrolę nad swoim ciałem i tym, co się wokół
niej działo, a to było najważniejsze.
Pozwoliła wyprowadzić się na korytarz, nawet nie oglądając
się za siebie. Była świadoma tego, że wszyscy uważnie im się przypatrują, ale
uparcie to ignorowała, próbując przekonać samą siebie do tego, że wszystko jest
w jak najlepszym porządku. Trudne zadanie, zwłaszcza, że to było jedynym
wielkim kłamstwem, ale oszukiwanie samej siebie wychodziło jej coraz lepiej, co
zdecydowanie było niepokojące.
Marco nie odzywał się, zachowując się tak, jakby wcale jej z nim
nie było, ale to było dobre. Nie sądziła, że kiedykolwiek to przyzna, ale
naprawdę czuła się przy nim bezpiecznie, przynajmniej jeśli chodziło o utrzymywanie
równowagi. Nie okazywał tego, ale czuła, że przynajmniej w tej jednej
kwestii się stara i to wydawało jej się dziwne, ale w ten pozytywny
sposób. Nie, nie potrafiła tak po prostu uwierzyć w dobre intencje, ale
nawet jeśli Marco miał jakieś ukryte cele, nie zamierzała się ich doszukiwać.
Poza tym może – tylko może – on naprawdę był tutaj dla
niej.
Wampir pewnym krokiem poprowadził ją labiryntem
opustoszałych, kierując się w stronę wyjścia. Czujnie rozglądała się
dookoła, rozpoznając drogę i z ulgą stwierdzając, że w istocie
prowadził ją w odpowiednią stronę. Podświadomie mimo wszystko oczekiwała,
że spróbuje zaciągnąć ją w jakieś odludne miejsce i wtedy stanie się
coś przerażającego, ale nic nie wskazywało na to, żeby Marco miał podobne
plany. Nie zapominaj, że nie jesteś już bezbronna, a to jest
miejsce publiczne, upomniała się w myślach.
Z drugiej strony, w tym stanie chyba nie do końca mogła ufać swoim
zdolnościom oceny sytuacji, zwłaszcza niebezpieczeństwa, więc mimo wszystko
lepiej było zachować ostrożność.
– Czy Gabriel wie, co się stało? – zapytała pod wpływem
impulsu, zaniepokojona tym, że nie pomyślała o tym wcześniej. Skoro nawet
Marco się pojawił, przybycie brata było prawdopodobne, a ona nie chciała
go w to wszystko mieszać. Nie jego, zwłaszcza, że łącząca ich więź była
dość specyficzna.
A poza tym, co było istotne, wolała nie ryzykować spotkania
Gabriela z ojcem.
– Cierpisz – odparł Marco wymijająco i to właściwie
wystarczyło za odpowiedź. Nawet jeśli Gabriel nie znał szczegółów, wiedział, że
coś było nie tak. – Więc tak. Zakładam, że…
Nie miał okazji po temu, żeby dokończyć, bo właśnie wtedy
ciszę przerwał rozdzierający, pełen wściekłości wrzask. Layla aż jęknęła, kiedy
jej ojciec zatrzymał się raptownie, bezceremonialnie popychając ją na ścianę i dociskając
ją do niej własnym ciałem. Machinalnie nabrała powietrza do płuc, w przypływie
paniki pragnąć zacząć krzyczeć, ale rozmyśliła się w ostatnim momencie,
nagle pojmując, co się dzieje. Kiedy tylko dotarło do niej, że nie są na
korytarzu sami, pierwsza myśl „O bogini, on znowu próbuje mnie zgwałcić!”
zamieniła się na „O bogini, Marco próbuje mnie chronić!”.
Znów usłyszeli krzyk, a potem coś śmignęło obok nich,
zataczając się od ściany do ściany. Prędkość, blada skóra oraz to, że zderzenie
ze tego czegoś ze ścianą wydawało się kruszyć tynk, wystarczyły, żeby
zorientować się, że to wampir. Mimo kurczowego uścisku osłaniającego ją Marco,
Layla zdołała wychylić się wystarczająco, żeby uważniej przyjrzeć się
przybyszowi. W pośpiechu nie mogła stwierdzić wiele, ale przynajmniej
wiedziała już, że mają do czynienia z ciemnowłosym, najwyżej
trzydziestoletnim mężczyzną o krwistych tęczówkach. Trudno było powiedzieć
cokolwiek o jego rysach twarzy, bo chociaż przemiana bez wątpienia
uczyniła go przystojnym, w widocznym na niej szaleństwie nie było niczego
dobrego.
Nie, to nawet nie było szaleństwo, bo to regularnie
widywała u Rufusa. To było bardziej jak jakiś amok albo coś jeszcze
bardziej złożonego i tak niszczycielskiego, jak tylko było to możliwe. Aż
wzdrygnęła się, kiedy po raz kolejny uderzył głową o ścianę, chociaż
wiedziała, że w ten sposób nie może sobie zrobić krzywdy. Usłyszała
nieprzyjemny dźwięk – coś jakby pęknięcie – ale skóra mężczyzny oczywiście
pozostała nienaruszona.
– Nie, niemożliwe! Niemożliwe! – jęknął, chwytając się za
głowę i zaciskając palce wokół włosów w taki sposób, jakby chciał je
wyrwać. – Nie jestem jednym z nich! Nie mogę być! Nie… – Mamrotał coś
jeszcze, ale wszystko sprowadzało się do tego samego.
Layla przyjrzała mu się dokładniej i uświadomiła
sobie, że chyba go znała. Nie był w Mieście Nocy nowy, poza tym pozostawał
wampirem odkąd tylko sięgała pamięcią. Tym bardziej bez sensu wydawało się to,
że gorączkowe słowa, które z siebie wyrzucał, mogłyby mieć jakikolwiek
związek z tym, kim był, ale tak to właśnie wyglądało.
Jakby zapomniał – i teraz uświadomił sobie coś
szokującego, co jego zdaniem w żadnym razie nie powinno mieć miejsca.
To jest jak sen,
pomyślała w otępieniu, jak przez mgłę pamiętając swoją rozmowę z Rufusem.
Z tym, że on mówił o ludziach, a teraz mieli przed sobą wampira. Po prostu zapomniał. A potem wszystko minie i nawet
nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, że zachowywał się jakkolwiek
dziwnie. Nie była
pewna dlaczego, ale mogła dać sobie rękę uciąć, że tak właśnie będzie.
Wampir znów zaczął krzyczeć i miotać się na wszystkie
strony, ale jakimś cudem udało jej się usłyszeć głosy i to, że kolejne
osoby zmierzały w ich stronę, ściągnięte zamieszaniem. Cóż, trudno było,
żeby w wypełnionym szpitalu nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak.
– Powinniśmy stąd iść – powiedziała cicho, starając się
ściągnąć na siebie uwagę Marco. Postanowiła nie mówić mu tego, że właśnie
miażdżył jej żebra.
– Mhm, słuszna uwaga – zgodził się, natychmiast
koncentrując na niej wzrok. – Pani pozwoli – dodał i bez żadnego wysiłku
porwał ją na ręce, biegiem rzucając się w stronę wyjścia.
Nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że tak będzie
lepiej, a już na pewno szybciej. Cokolwiek wydawało się dobrą alternatywą,
jeśli tylko mogli od tego uciec, zwłaszcza, że teraz ważyła się marzyc tylko o jednym:
o tym, żeby być jak najdalej od wrzasków, tego miejsca i szerzącego
się szaleństwa.
Ojejku! Marco.
OdpowiedzUsuńMoże się zmienił?
Albo to tylko takie przedstawienie? Aby potem, zrobić swoje niecne plany???
Rozdział mega fajny, przepraszam że taki krótki komentarz ale jestem strasznie zmęczona :(
Czekam na mb :)
Pozdrawiam
Lila
Dobra to zdecydowanie nie jest możliwe, aby Marco ot tak się zmienił, ale pokutuje i chyba nawet dobrze mu to idzie. Sądzę, że Lay jednak mu wybaczy to co jej robił, ale w jakimś stopniu zawsze będzie się go obawiała.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Layla ma pod ręką Esme, ale wydaje mi się, że nie do końca zrozumiała to, że wszyscy próbują jej pomóc. Nawet nie mogę napisać, że "rozumiem co czuje", bo nie rozumiem c;
Trochę ubolewam nad tym, że się pokłóciła z Rufusem, ale mam nadzieję, że szybko się pogodzą, bo nie lubię jak się kłócą :C
Pozdrawiam^^