25 kwietnia 2014

Sto trzy

Layla
Wszystko dochodziło jakby z oddali, dziwnie stłumione i jakby w zwolnionym tempie. Przez kilka chwil miała nadzieję na to, że jednak coś się stanie i jednak zapadnie się w ciemność – ucieknie w sen, przynajmniej na tych kilka godzin, nawet jeśli później miałaby to przypłacić jeszcze większą dawką bólu – ale najwyraźniej ten przywilej nie miał być jej dany. Cóż, może i dobrze; już i tak było źle, więc czemu nie pozwolić na to, żeby było jeszcze gorzej?
Wzdrygnęła się i w popłochu odsunęła, wyczuwając niepewny ruch po swojej lewej stronie. Kiedy poderwała chłonę, podchwyciła zaniepokojone i nieco zranione spojrzenie Esme, ale nawet tym nie była w stanie się przejąć. Nie, nie czuła się otępiała, ale kłótnia z Rufusem wyssała z niej resztki sił, które zgromadziła, kiedy wpadła w szał na krótko po przebudzeniu. Nawet jeśli teoretycznie miała o tego prawo – stabilniejsza czy nie, wciąż była jedynie na etapie przejściowym pomiędzy pół-wampirem a w pełni nieśmiertelną, co jakże usłużnie przypomniał jej Rufus – wcale nie czuła się usprawiedliwiona, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na takie refleksje jest już zdecydowanie zbyt późno.
– Zostaw – powiedziała cicho, kiedy Esme raz jeszcze zaryzykowała, chcąc jej pomóc. Delikatnie acz stanowczo dała wampirzycy znać, żeby się odsunęła; kobieta usłuchała niechętnie, raz po raz rzucając Layli niespokojne spojrzenia. – Najlepiej zostawicie mnie wszyscy. Muszę… – Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że jej pragnienia są stosunkowo łatwe do przewidzenia.
– Laylo… – zaczęła cicho Esme, ale zamilkła, uświadamiając sobie, że w tym momencie traci czas.
– Po prostu odpuśćcie, okej? – poprosiła, siląc się na w miarę spokojny ton głosu. Formułowanie kolejnych słów przychodziło jej z trudem, jakby było to jakimś wyjątkowo wymagającym zadaniem. – Wszystko ze mną w porządku. Poradzę sobie sama.
Mówiła, ale już w momencie wypowiedzenia, każde kolejne słowo było wierutnym kłamstwem. Cullenowie jak nic musieli zdawać sobie z tego sprawę, ale żadne z nich tego nie skomentowało, po prostu ją obserwując. Zdecydowanie nic nie było dobrze, bo i jak mogłoby być w obecnej sytuacji, kiedy w ciągu zaledwie kilku godzin straciła wszystko na czym tak naprawdę jej zależało? Śmierć dziecka była jednym, chociaż wciąż nie potrafiła się z nią pogodzić – i nigdy nie miała być, chociaż z czasem bez wątpienia miała jakoś się z tą świadomością oswoić. Po prostu go nie było, a ona czuła się pusta, jakby wcale nie straciła innej istoty, ale część siebie, na dodatek tą najważniejszą. Chyba tak czuł się ktoś, komu wyrwano serce i jakimś cudem zmuszono do tego, żeby dalej normalnie funkcjonował. Tak się nie dało, a przynajmniej ona nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Ale był jeszcze Rufus i ta sprawa wydawała się jeszcze gorsza, może dlatego, że on gdzieś tam był – żywy, materialny, ale… No właśnie. Nigdy nie widziała go w takim stanie, może pomijając te momenty, kiedy tracił nad sobą kontrolę, zamieniając się w najbardziej nieprzewidywalną i niebezpieczną istotę, jaką kiedykolwiek spotkała na swojej drodze. Niejednokrotnie się kłócili, czasami o drobiazgi, a wtedy zwłaszcza jemu zdarzało się powiedzieć naprawdę przykre, chociaż często nic nie znaczące rzeczy. Tym razem było inaczej i świadomość tej różnicy zdawała się wyniszczać ją od środka, zwłaszcza, że Layla zdawała sobie sprawę z tego, że Rufus miał rację i że właśnie wszystko spieprzyła.
Dlaczego to powiedziała? Dobrze, była rozgoryczona. I zła. I naprawdę jakaś cząstka niej – ta okrutna, tak bardzo zła i samolubna – święcie wierzyła w to, że ma rację, a zrzucenie na kogoś odpowiedzialności sprawi, że poczuje się lepiej. Kiedy dała się ponieść emocjom, wtedy naprawdę wydawało jej się, że to wszystko ma sens, przynajmniej do momentu, w którym Rufus nie zdecydował się nią potrząsnąć.
Cholera, chyba naprawdę trafiła w jakiś słaby punkt, chociaż nigdy nie przypuszczałabym, że będzie zdolna do tego, żeby zranić go w taki sposób. W zasadzie nie przewidziała wielu rzeczy, które ostatecznie i tak stawały się prawdą, ale to było coś innego. Co więcej, to była najbardziej zrównoważona i zarazem zimna wersja Rufusa – sposób w jakiej do niej mówił, każde kolejne słowo… Mówił prawdę, będąc w pełni sobą i to na dodatek tym niebezpiecznym, bezwzględnym, a to nadawało tej kłótni jakąś wyższą rangę.
Ostateczność. To chyba było odpowiednie słowo.
Usiadła na łóżku, podpierając się obiema dłońmi, żeby pewniej trzymać się w pozycji siedzącej. W rzeczywistości marzyła o zwinięciu się na łóżku i o śnie, ale nie chciała sobie na to pozwolić – przynajmniej nie w tej chwili i nie w tym miejscu. Aura szpitala jedynie potęgowała uczucie przygnębienia, które towarzyszyło jej od chwili przebudzenia, więc tym bardziej chciała znaleźć się jak najdalej. Nie była pewna gdzie, bo przecież nie mogła i nie chciała wrócić do laboratorium, ale to akurat stanowiło najmniejszy problem.
– Powinnaś odpocząć, Laylo – usłyszała nieco niepewny, ale stanowczy głos Carlisle’a. Łatwo było zapomnieć o jego obecności, a także o Esme i Theo, którzy starali się obserwować ją w jak najmniej obcesowy sposób. Szło im to marnie, ale hej!, w końcu liczyły się intencje. – Poza tym… krwawisz – dodał, a jej przez ułamek sekundy zrobiło się naprawdę niedobrze, bo skojarzyła sobie jego słowa z czymś innych.
– Co…? – W roztargnieniu spojrzała na wierzch swojej dłonie. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się kroplówka, dostrzegła niewielką stróżkę krewi, ale nawet nie wysiliła się, żeby przywołać do siebie moc i spróbować wpłynąć na proces gojenia. – Hm, od tego raczej się nie umiera.
– W porządku – dał za wygraną, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakakolwiek dyskusja jest stratą czasu. – Tak czy inaczej, powinnaś spróbować zasnąć. Zajrzymy do ciebie później? – zaproponował, chociaż wychwyciła pytająca nutkę w tonie jego głosu. Nie był pewien, czego powinien się po niej spodziewać, co było równie dziwne, co i przygnębiające.
W końcu zdecydowała się odwrócić, żeby móc na niego spojrzeć. Dopiero teraz, zwracając uwagę na zwyczajny, nieformalny strój, zorientowała się, że Carlisle raczej nie był w pracy, kiedy tutaj trafiła. Najwyraźniej on i Esme byli tutaj wyłącznie przez wzgląd na nią. To odkrycie na moment wytrąciło ją z równowagi, zwłaszcza, że natychmiast pożałowała tego, że zachowywała sobie wobec nich tak oschle, niemal obojętnie.
Pokręciła głową, chociaż sama nie była pewna czy tylko po to, żeby odgonić od siebie przykre myśli, czy może żeby zaprotestować. Najprawdopodobniej oba.
– Jeśli chcecie, możecie iść, ale ja też tutaj nie zostaję – oznajmiła bez ogródek, spoglądając wprost w topazowe, nieco ciemniejsze z powodu zmartwienia tęczówki doktora. – Chcę stąd wyjść i to najszybciej, jak to możliwe.
– Więc nie szybciej niż jutro – wtrącił się natychmiast Theo, zupełnie machinalnie przybierając bardziej profesjonalny ton. Przeniosła na niego wzrok, rozdrażniona tym, że próbował traktować ją, jakby była jednym z jego pacjentów. – Mam na myśli…
– Wiem. Więc sobie daruj, bo chyba się nie rozumiemy – przerwała mu. – Theo, ja nie zamierzam zostać tu ani sekundy dłużej.
Spojrzeli na nią tak, jakby sądzili, że to jedynie puste słowa. Cóż, może i czuła się jak sflaczały balon, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
– Kochanie, nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł – powiedziała cicho Esme, decydując się przerwać milczenie. – Jutro zabierzemy cię do domu, ale teraz…
– Och, to zbytek łaski. Poza tym powiedziała już, że chce stąd wyjść – wtrącił się nowy głos i nagle wszystko na powrót się skomplikowało, kiedy ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi, a do sali weszła ostatnia osoba, której Layla by się spodziewała – i to włączając w to Rufusa. – Ja cię stąd zabiorę, jeśli oczywiście pozwolisz.
Marco Licavoli nonszalancko opierał się o framugę, nawet w tej dziwnej, wręcz absurdalnie poważnej sytuacji, wyglądając arogancko i groźnie. Ciemne włosy opadały mu na czoło, mocno kontrastując z alabastrowa skórą. Również i on wydawał się bledy niż zwykle, co jak nic musiało mieć związek z oświetleniem szpitala, bo wampirze ciało raczej nie miało jak zmienić koloru skóry. Cóż, najwyraźniej to miejsce potrafiło nawet nieśmiertelnego uczynić chorym, przynajmniej teoretycznie.
Jak zwykle zamarła, zmuszona do tego, żeby niemal siłą powstrzymać instynktowne pragnienie tego, żeby rzucić się do ucieczki i dla pewności zejść mu z oczu. Była aż nadto świadom tego, że jego krwiste tęczówki spoczęły wprost na niej, dosłownie przeszywając ją na wskroś. Poczuła się zaniepokojona, nawet jeśli w jego spojrzeniu nie było niczego niewłaściwego, a jedynie charakterystyczna dla wampira pewność siebie oraz… Chwila, czy to mogło być przygnębienie albo – co wydawało się jeszcze bardziej nieprawdopodobne – szczery żal?
– Co tutaj robisz? – zapytał natychmiast Carlisle, bez zastanowienia stając tak, żeby zasłonić ją przed spojrzeniem ojca. Mimo zwykłego dla siebie spokoju, był spięty, co w przypadku Marco wydawało się w pełni uzasadnione.
– No proszę, dlaczego ciągle… Zresztą nieważne. – Marco od niechcenia wywrócił oczami, poirytowany. Nie lubili się z Cullenami i raczej nie zapowiadało się, żeby ten stan miał się zmienić, nawet jeśli przez wzgląd na Allegrę mieszkali pod jednym dachem. – Jesteś bystry, jak każdy lekarz, więc chwilę pomyśl. Co ja mogę tutaj robić? – mruknął, ale nie oczekiwał odpowiedzi. – Przyszedłem, bo Layla jest tutaj. Nie żeby którekolwiek z was pofatygowało się, żeby mnie o tym zawiadomić, ale na całe szczęście informacje w Mieście Nocy rozchodzą się błyskawicznie. Poza tym… No cóż, mam swoje sposoby, ale pewnie musiałbym was zabić, gdybyście się dowiedzieli, więc doceńcie to, że nic wam nie zdradzę.
Layla nie widziała wyrazu twarzy Carlisle’a, ale nie trudno było sobie wyobrazić, jak działały na niego sarkastyczne uwagi Marco. Co jak co, ale to był jeden z niezwykłych talentów jej ojca. Drugim było oczywiście to, że nawet świętego byłby w stanie wytrącić z równowagi.
Wciąż wpatrywała się w wampira, chociaż wymagało to lekkiego wychylenia się poza łóżko, żeby móc go zobaczyć ponad ramieniem Carlisle’a. Była wdzięczna, że doktor próbował ją chronić, ale jednocześnie wiedziała, że bezpieczniej jest mieć Marco na oku, tak na wszelki wypadek. Wciąż wystarczyła sama jego obecność, żeby wytrącić ją z równowagi i nawet to, że całym sobą usiłować na niewinnego, żeby zyskała pewności, iż nic jej nie zrobi, wcale nie czuła się bezpieczna.
Marco, który od dłuższej chwili z gniewnym błyskiem w oczach obserwował Carlisle’a, pośpiesznie zamrugał, po czym bez ostrzeżenia przeniósł wzrok w jej stronę. Zesztywniała i wzdrygnęła się, ale nie próbowała odwracać głowy.
– Wydaje mi się, że teraz najodpowiedniejsze byłoby milczenie, ale jeśli się mylę… – zaczął i tym razem w jego głosie nie było nawet śladu zwykłej arogancji.
– Nie, jest w porządku – przerwała mu, chociaż to było jednym wielkim kłamstwem. Kolejnym. – Nie chcę, żebyś cokolwiek mówił.
Skinął głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się od początku spodziewał. Cóż, przynajmniej od niego nie miała usłyszeć, jak bardzo jest mu przykro. Może i było, ale słuchanie tego i tak był przygnębiające, zwłaszcza jeśli to on by mówił.
– Hm, nie cieszysz się, że tutaj jestem – stwierdził, ale nie wydawał się zaskoczony. Po prostu na niego patrzyła, pusta i otępiała. – Masz rację. Chyba lepiej pozostawić to bez komentarza. Podobnie jak i to, że płakałaś, co samo w sobie powinno być zrozumiałe, aczkolwiek brak twojego księcia na białym koniu jest zastanawiający.
Skrzywiła się, słysząc w jaki sposób mówił o Rufusie… Ba! Że w ogóle o nim wspominał. Rzucił jej pytające spojrzenie spod lekko uniesionych brwi, ale je zignorowała, siląc się na neutralny wyraz twarzy, nawet jeśli efekt był stosunkowo marny.
– Przyszedłeś tutaj, żeby ironizować, czy masz swoje ukryte powody? – zapytała w przypływie odwagi – albo lekkomyślności, chociaż jedno drugiego nie wykluczało. Naprawdę czuła się zbyt zmęczona, żeby obawiać się ojca, poza tym to wszystko wskazywało na to, że leki, którymi nafaszerowali ją Theo i Rufus, wciąż działały.
– Nie wiem. A czy moja obecność i poczucie humoru sprawiają ci jakąkolwiek przyjemność?
Cholera, jego spokój zdecydowanie był ostatnim, czego by się spodziewała.
– Nie. A ja nie mam ochoty na te chore gierki – westchnęła, po czym ukryła twarz w dłoniach, nie zamierzając nawet na niego patrzeć. – Nie mam na to siły. I jeśli musisz już wiedzieć, jedynie niepotrzebnie wszystko pogarszasz.
– Auć… – Marco westchnął. Nie widziała jego twarzy, więc mogła tylko zgadywać jaką w tym momencie ma minę. – Teraz jestem poważny. Nie przyszedłem tutaj, żeby jakkolwiek cię krzywdzić, jasne? Nie miałem takiego celu, kiedy przybywałem do miasta, a tym bardziej skoro oboje jesteśmy tutaj.
Nie odpowiedziała, nie fatygując się nawet po to, żeby podnieść głowę i na niego popatrzeć. Nie chciała słuchać Marco, zwłaszcza w tej chwili i w tej sytuacji, ale jednocześnie nie wiedziała jak skłonić go do tego, żeby odpuścił. Milczenie było jakąś taktyką, ale nie zapewniało spokoju, więc chcąc nie chcąc słyszała i analizowała każde słowo, wyciągając wnioski. Już samo to było nieprzyjemne, a jeszcze gorszym wydawało jej się to, że jego słowa brzmiały szczerze.
Nie powinno tak być, a przynajmniej ona tego nie chciała.
– Dlaczego go przy tobie nie ma? – zapytał, najwyraźniej nie chcąc albo naprawdę nie zauważając tego, że Layla nie chcę z nim rozmawiać. – Mam na myśli Rufusa. W tej sytuacji…
– Nie znasz mnie, a tym bardziej jego – przerwała mu chłodno. – O co ci tak naprawdę chodzi, co tato? – Ostanie słowo wypowiedziała z ironią.
– O nic. Próbuję jedynie stwierdzić, czy mam powody do tego, żeby go poszukać i zapoznać jego twarz z moją pięścią. Wiesz, tak my, faceci, rozwiązujemy sprawy. Nie bierz tego zbyt osobiście, oczywiście. Po prostu bardzo chętnie bym komuś przywalił – wyjaśnił beztrosko, dobrze przewidując, że dostałaby szału, gdyby nagle zaczął jej ojcować.
Z drugiej strony… No dobrze, to już było coś. Zwłaszcza jak na Marco Licavoli, takie zachowanie wydawało się w jakiś pokrętny sposób… ludzkie.
A może raczej byłoby, gdyby nie groził Rufusowi.
– Trzymaj się z daleka od Rufusa, jasne? – Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że rana na wierzchu jej dłoni znów zaczęła krwawić. – Rób sobie, co tylko chcesz, ale jeśli chociaż spróbujesz… Jeśli…
– Jasne. – Uniósł obie dłonie w poddańczym geście. – Zrozumiałem. No i jeśli właśnie tego sobie życzysz…
Zamilkł i nagle znaleźli się w punkcie wyjścia, trwając w tym niezręcznym milczeniu, jeszcze trudniejszym do zniesienia niż wcześniej. Cullenowie i Theo milczeli, chociaż wiedziała, że najchętniej by zareagowali, w mniej bądź bardziej delikatny sposób wyganiając jej ojca z sali, a najlepiej z całego budynku. Jakaś część jej tego pragnęła, ale ta bardziej wpływowa doszła do wniosku, że właściwie jest jej wszystko jedno.
Esme wykorzystała sytuację, żeby przysunąć się bliżej Layli i otoczyć ją ramionami. Dziewczyna nie była pewna, jak musiała wyglądać, ale chyba dostatecznie źle, żeby wzbudzić w wampirzycy instynkt macierzyński (co wcale nie było takie trudne) i doprowadzić do sytuacji, w której ta uznałabym, że Layla potrzebuje wsparcia.
– Czy już skończyłeś? – zapytała cicho, nagle decydując się odezwać. – Marco, proszę cię. Po prostu stąd wyjdź – dodała, spoglądając na wampira w niemal łagodny sposób. Kiedy zachowywała się w ten sposób, zwykle trudno było jej odmawiać. – Proszę. To wciąż twoja córka i chyba sam widzisz, że powinna tutaj zostać i odpocząć.
Marco spojrzał na nią dziwnie, jakby nie oczekiwał zestawienia swojego imienia ze słowem „proszę”. Jego twarz jak zwykle przypominała maskę, bladą i pozbawioną jakichkolwiek emocji, co w wykonaniu każdego innego byłoby dość niepokojącego, ale do wampira w jakiś dziwny sposób pasowało. To był cały on – zimny i nieprzewidywalny.
Odmowa wydawała się czymś równie oczywistym, a jednak Marco musiał mieć dzień zaskakiwania innych, bo po chwili zastanowienia skinął głową. Co więcej, w staroświecki sposób skłonił się przed Esme, nie odrywając od niej spojrzenia swoich lśniących, rubinowych oczu.
– Dobrze. Ale tylko dlatego, że jako jedyna tak ładnie mnie prosisz.
Wyprostował się z gracją, jakby takie formalne gest były częścią jego codzienności. Cóż, biorąc pod uwagę jego wiek i to, że potrafił być czarująco, kiedyś na pewno były.
Zwłaszcza Carlisle obserwował go teraz nieufnie, wyraźnie zaniepokojony tym, że Licavoli mógł z jakiegokolwiek powodu interesować się jego żoną. Esme pozostałą niewzruszona, jedynie krótko kiwając głową, wystarczająco, żeby wyglądało to grzecznie, ale nie w jakiś szczególny sposób. Po prostu dyplomacja; niczego więcej nie zamierzali od siebie oczekiwać.
– Już dobrze – szepnęła kojącym głosem Esme, zwracając się do Layli tak, jakby podejrzewała, że dziewczyna jest w szoku. Cóż, może coś w tym było, nawet jeśli tego nie czuła. – Ja wiem, Laylo… Uwierz mi, że wiem, co takiego czujesz – ciągnęła – i nie zamierzam przekonywać cię, że wkrótce będzie lepiej. Co najwyżej łatwiej, ale żebyś w ogóle mogła się z tym mierzyć, musisz odpocząć. Sen…
– Sen czy dom? – wtrącił się Marco, wciąż tkwiąc w drzwiach, chociaż zdążył przesunąć się już w stronę korytarza, powoli szykując się do wyjścia. Stał do nich plecami, dyskretnie oglądając się za siebie. – Och, wybaczcie. Już wychodzę. W końcu co ja tam wiem, prawda? Szpital na pewno jest dla niej lepszy…
Ruszył się z miejsca, zanim jeszcze zdążył dokończyć zdanie. Ramiona Esme mocniej owinęły się wokół Layli, kiedy wampirzyca spróbowała dodać jej otuchy, ale to wcale nie pomogło. Zwłaszcza, że niezależnie od wszystkiego, co sądziła o Marco, trzeba było mu przyznać, że trafił w sedno.
– Zaczekaj… – Layla pośpiesznie oswobodziła się z objęć Esme, właściwie nie zastanawiając się nad tym, co robi. – Marco, czekaj – powtórzyła bardziej stanowczo. Nie była zdolna do tego, żeby mówić do niego inaczej niż po imieniu.
Natychmiast przystanął i zawrócił, jakby tego właśnie oczekiwał. Z wahaniem ruszyła w jego stronę, starając się pokonać wewnętrzny opór.
– Więc? – W jego głosie nie było słychać kpiny, kiedy się odezwał. Spojrzał na nią zachęcająco, wyciągając rękę w jej stronę. – Nie proszę o zaufanie, chociaż by nie zaszkodziło. Po prostu zaprowadzę cię do domu. Nic więcej. – Lekko uniósł brwi. – Chyba, że jednak chcesz tutaj zostać albo wyjść w pojedynkę. Masz inne plany?
– Nie – przyznała, po czym ze świstem wypuściła powietrze. – Nie, nie mam.
Powoli skinął głową. Layla raz jeszcze spojrzała na jego wyciągniętą rękę, w końcu decydując się podejść bliżej. Dopiero ruch uświadomił jej, jak bardzo słabo się czuła, zdołała jednak to zignorować. Bolał ją brzuch i to dało jej do zrozumienia, że wszystkie lekarstwa, które dostała, zaczynając słabnąć, ale tak może było nawet lepiej. Dobrze, że bolało. Lepiej żeby mierzyła się z tym teraz, póki jeszcze nie była w pełni świadoma.
Szybko wyminęła łóżko, ignorując spojrzenia Carlisle’a i Esme. Przynajmniej Theo trzymał się na uboczu, najwyraźniej woląc nie mieszać się w nieswoje sprawy, co było dobre. Wiedziała, że wszyscy chcieli dla niej dobrze i sama nie wierzyła w to, że po tym wszystkim uznawała Marco jako najlepsze rozwiązanie, ale stanowczo uciszyła głos rozsądku.
Marco pochwycił ją, kiedy była wystarczająco blisko. Lekko się zachwiała, więc ją powstrzymał, ostrożnie owijając ramię wokół jej talii. Mimowolnie wzdrygnęła się pod jego lodowatym dotykiem i to nie tylko od różnicy temperatur. Nawet jeśli coś zauważył, nie dał niczego po sobie poznać, udając, że bardziej koncentruje się na tym, co znajdowało się przed nim. Chwyt miał pewny i jednoznaczny; nawet mimo swojej paranoi i braku zaufania do mężczyzn – zwłaszcza ojca – nie była w stanie doszukać się niczego, co byłoby niewłaściwe. Nawet nie proponował tego, że weźmie ją na ręce, co przyjęła z ulgą, bo i tak by się nie zgodziła – i to nie tylko dlatego, że nie ufała mu aż do tego stopnia. Idąc, nawet jeśli to było trudne, miała przynajmniej niewielką kontrolę nad swoim ciałem i tym, co się wokół niej działo, a to było najważniejsze.
Pozwoliła wyprowadzić się na korytarz, nawet nie oglądając się za siebie. Była świadoma tego, że wszyscy uważnie im się przypatrują, ale uparcie to ignorowała, próbując przekonać samą siebie do tego, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Trudne zadanie, zwłaszcza, że to było jedynym wielkim kłamstwem, ale oszukiwanie samej siebie wychodziło jej coraz lepiej, co zdecydowanie było niepokojące.
Marco nie odzywał się, zachowując się tak, jakby wcale jej z nim nie było, ale to było dobre. Nie sądziła, że kiedykolwiek to przyzna, ale naprawdę czuła się przy nim bezpiecznie, przynajmniej jeśli chodziło o utrzymywanie równowagi. Nie okazywał tego, ale czuła, że przynajmniej w tej jednej kwestii się stara i to wydawało jej się dziwne, ale w ten pozytywny sposób. Nie, nie potrafiła tak po prostu uwierzyć w dobre intencje, ale nawet jeśli Marco miał jakieś ukryte cele, nie zamierzała się ich doszukiwać.
Poza tym może – tylko może – on naprawdę był tutaj dla niej.
Wampir pewnym krokiem poprowadził ją labiryntem opustoszałych, kierując się w stronę wyjścia. Czujnie rozglądała się dookoła, rozpoznając drogę i z ulgą stwierdzając, że w istocie prowadził ją w odpowiednią stronę. Podświadomie mimo wszystko oczekiwała, że spróbuje zaciągnąć ją w jakieś odludne miejsce i wtedy stanie się coś przerażającego, ale nic nie wskazywało na to, żeby Marco miał podobne plany. Nie zapominaj, że nie jesteś już bezbronna, a to jest miejsce publiczne, upomniała się w myślach. Z drugiej strony, w tym stanie chyba nie do końca mogła ufać swoim zdolnościom oceny sytuacji, zwłaszcza niebezpieczeństwa, więc mimo wszystko lepiej było zachować ostrożność.
– Czy Gabriel wie, co się stało? – zapytała pod wpływem impulsu, zaniepokojona tym, że nie pomyślała o tym wcześniej. Skoro nawet Marco się pojawił, przybycie brata było prawdopodobne, a ona nie chciała go w to wszystko mieszać. Nie jego, zwłaszcza, że łącząca ich więź była dość specyficzna.
A poza tym, co było istotne, wolała nie ryzykować spotkania Gabriela z ojcem.
– Cierpisz – odparł Marco wymijająco i to właściwie wystarczyło za odpowiedź. Nawet jeśli Gabriel nie znał szczegółów, wiedział, że coś było nie tak. – Więc tak. Zakładam, że…
Nie miał okazji po temu, żeby dokończyć, bo właśnie wtedy ciszę przerwał rozdzierający, pełen wściekłości wrzask. Layla aż jęknęła, kiedy jej ojciec zatrzymał się raptownie, bezceremonialnie popychając ją na ścianę i dociskając ją do niej własnym ciałem. Machinalnie nabrała powietrza do płuc, w przypływie paniki pragnąć zacząć krzyczeć, ale rozmyśliła się w ostatnim momencie, nagle pojmując, co się dzieje. Kiedy tylko dotarło do niej, że nie są na korytarzu sami, pierwsza myśl „O bogini, on znowu próbuje mnie zgwałcić!” zamieniła się na „O bogini, Marco próbuje mnie chronić!”.
Znów usłyszeli krzyk, a potem coś śmignęło obok nich, zataczając się od ściany do ściany. Prędkość, blada skóra oraz to, że zderzenie ze tego czegoś ze ścianą wydawało się kruszyć tynk, wystarczyły, żeby zorientować się, że to wampir. Mimo kurczowego uścisku osłaniającego ją Marco, Layla zdołała wychylić się wystarczająco, żeby uważniej przyjrzeć się przybyszowi. W pośpiechu nie mogła stwierdzić wiele, ale przynajmniej wiedziała już, że mają do czynienia z ciemnowłosym, najwyżej trzydziestoletnim mężczyzną o krwistych tęczówkach. Trudno było powiedzieć cokolwiek o jego rysach twarzy, bo chociaż przemiana bez wątpienia uczyniła go przystojnym, w widocznym na niej szaleństwie nie było niczego dobrego.
Nie, to nawet nie było szaleństwo, bo to regularnie widywała u Rufusa. To było bardziej jak jakiś amok albo coś jeszcze bardziej złożonego i tak niszczycielskiego, jak tylko było to możliwe. Aż wzdrygnęła się, kiedy po raz kolejny uderzył głową o ścianę, chociaż wiedziała, że w ten sposób nie może sobie zrobić krzywdy. Usłyszała nieprzyjemny dźwięk – coś jakby pęknięcie – ale skóra mężczyzny oczywiście pozostała nienaruszona.
– Nie, niemożliwe! Niemożliwe! – jęknął, chwytając się za głowę i zaciskając palce wokół włosów w taki sposób, jakby chciał je wyrwać. – Nie jestem jednym z nich! Nie mogę być! Nie… – Mamrotał coś jeszcze, ale wszystko sprowadzało się do tego samego.
Layla przyjrzała mu się dokładniej i uświadomiła sobie, że chyba go znała. Nie był w Mieście Nocy nowy, poza tym pozostawał wampirem odkąd tylko sięgała pamięcią. Tym bardziej bez sensu wydawało się to, że gorączkowe słowa, które z siebie wyrzucał, mogłyby mieć jakikolwiek związek z tym, kim był, ale tak to właśnie wyglądało.
Jakby zapomniał – i teraz uświadomił sobie coś szokującego, co jego zdaniem w żadnym razie nie powinno mieć miejsca.
To jest jak sen, pomyślała w otępieniu, jak przez mgłę pamiętając swoją rozmowę z Rufusem. Z tym, że on mówił o ludziach, a teraz mieli przed sobą wampira. Po prostu zapomniał. A potem wszystko minie i nawet nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, że zachowywał się jakkolwiek dziwnie. Nie była pewna dlaczego, ale mogła dać sobie rękę uciąć, że tak właśnie będzie.
Wampir znów zaczął krzyczeć i miotać się na wszystkie strony, ale jakimś cudem udało jej się usłyszeć głosy i to, że kolejne osoby zmierzały w ich stronę, ściągnięte zamieszaniem. Cóż, trudno było, żeby w wypełnionym szpitalu nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak.
– Powinniśmy stąd iść – powiedziała cicho, starając się ściągnąć na siebie uwagę Marco. Postanowiła nie mówić mu tego, że właśnie miażdżył jej żebra.
– Mhm, słuszna uwaga – zgodził się, natychmiast koncentrując na niej wzrok. – Pani pozwoli – dodał i bez żadnego wysiłku porwał ją na ręce, biegiem rzucając się w stronę wyjścia.
Nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że tak będzie lepiej, a już na pewno szybciej. Cokolwiek wydawało się dobrą alternatywą, jeśli tylko mogli od tego uciec, zwłaszcza, że teraz ważyła się marzyc tylko o jednym: o tym, żeby być jak najdalej od wrzasków, tego miejsca i szerzącego się szaleństwa.

2 komentarze:

  1. Ojejku! Marco.
    Może się zmienił?
    Albo to tylko takie przedstawienie? Aby potem, zrobić swoje niecne plany???

    Rozdział mega fajny, przepraszam że taki krótki komentarz ale jestem strasznie zmęczona :(
    Czekam na mb :)
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra to zdecydowanie nie jest możliwe, aby Marco ot tak się zmienił, ale pokutuje i chyba nawet dobrze mu to idzie. Sądzę, że Lay jednak mu wybaczy to co jej robił, ale w jakimś stopniu zawsze będzie się go obawiała.
    Dobrze, że Layla ma pod ręką Esme, ale wydaje mi się, że nie do końca zrozumiała to, że wszyscy próbują jej pomóc. Nawet nie mogę napisać, że "rozumiem co czuje", bo nie rozumiem c;
    Trochę ubolewam nad tym, że się pokłóciła z Rufusem, ale mam nadzieję, że szybko się pogodzą, bo nie lubię jak się kłócą :C
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa