26 kwietnia 2014

Sto cztery

Alessia
Powrót do domu wydawał się nieznośnie normalny i dziwny, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że chwilę wcześniej omal się nie zginęło. Alessia z powątpiewaniem spojrzała na ozdobną bramę, która oddzielała pola i sad, przylegające do domu, po czym odwróciła się, żeby spojrzeć na Ariela. W bladym świetle zachodzącego słońca wyglądał jeszcze bladziej i krucho, a w jego ciemnych oczach czaiły się niezwykłe błyski, które mogły znaczyć dosłownie wszystko albo równie dobrze nic. Nigdy nie potrafiła określić co czuł albo myślał, zwłaszcza kiedy decydował się milczeć i po prostu towarzyszył jej, beznamiętnym wzrokiem lustrując wszystko dookoła.
Tym razem było trochę inaczej, a może różnica brała się stąd, że powoli zaczynała przywykać do jego zachowań i uczyć się ich na pamięć. Atak Yvesa wytrącił go z równowagi i to było widać, nawet jeśli pozornie zachowywał spokój, zachowując się prawie tak jak zwykle. W takim wypadku ważne były szczegóły i Alessia była tego świadoma. To trochę tak jak wilki. Liczą się gesty, stwierdziła i mimo ironiczności takiej myśli, nie mogła zaprzeczyć, że to ma sens. Sposób w jaki zaciskał usta, drżenie mięśni, zaciśnięte pięści… Nawet nieco przyśpieszony oddech był wskazówką. Wcześniej nie zwracała uwagi na takie drobiazgi, ale przy Arielu nauczyła się, że nawet najmniej istotne gesty w rzeczywistości mają ogromne znaczenie.
– Wszystko jest w porządku, prawda? – zapytał cicho, w końcu decydując się przerwać przeciągające się milczenie.
Spojrzał na nią przeciągle, niemal w badawczy sposób, jakby chciał jakimś cudem zajrzeć w głąb jej duszy i upewnić się, że jest cała. Chyba nikt nigdy nie patrzył na nią w tak przenikliwy sposób i chociaż w pierwszym odruchu poczuła się dziwnie, musiała przyznać, że było w tym coś przyjemnego, a przy tym niezwykle intymnego. To było coś tylko jej i Ariela, prawie równie cudownego, jak… No, może nie pocałunek, tylko coś subtelniejszego, jak chociażby trzymanie się za ręce albo sposób w jaki ich ciała ocierały się o siebie, kiedy znaleźli się wystarczająco blisko.
Ariel poruszył się i nagle znaleźli się tuż obok siebie, tak blisko, że wydawało się to niewłaściwie. Opierała się plecami o bramę, a on nachylał się nad nią, przytrzymując zdobionych, fikuśnych prętów i wspierając obie dłonie po obu stronach jej ramion. Jego oczy błyszczały, poza tym wyglądało na to, że właśnie zaczynało do niego docierać, jak niewiele brakowało, żeby ją stracił. Jeśli miała być szczera, do niej również zaczynało to dochodzić.
– Jestem cała – zapewniła kojącym głosem. Spojrzała mu w oczy, w nadziei, że dzięki temu łatwiej będzie jej go uspokoić.
– Wiem. Nie o to pytam – westchnął, przymykając oczy. Jego rysy twarzy wykrzywił grymas, jakby coś go zabolało, chociaż czuła, że to nie o to chodzi. – Cały czas czekam.
Zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem…
– Aż będziesz miała dość – wyjaśnił. Kiedy na nią spojrzał, w jego oczach nie było niczego innego, a jedynie udręka. – Najpierw ten artykuł, atak ludzi… To było nic w porównaniu z tym, co mogło stać się, gdybym nie przyszedł. Cały czas podświadomie czekam na moment, kiedy jednak dojdziesz do wniosku, że wszyscy wkoło mają rację. Jasne, tak pewnie byłoby rozsądnie, ale… Powiedzmy, że już wyrobiłem sobie pewną opinię na temat bycia egoistycznym, poniekąd dzięki tobie. Wiesz, co takiego mam na myśli?
– Hm, więc jednak egoizm? – Najwyraźniej coś wciąż było z nią nie tak, bo mimo powagi w jego głosie, jakoś udało jej się uśmiechnąć. Uniósł brwi, potwierdzając jej przypuszczenia co do tego, czy takie zachowanie było dziwne. – Arielu, wiesz dobrze, że ja do strachliwych nie należę.
– O tak, to akurat prawda – zgodził się i widać było, że trochę mu ulżyło. Spoważniał szybciej niż mogłaby tego oczekiwać. – Chociaż wypadałoby. Czasami strach jest dobry.
Wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że to nie jest rozmowa, którą chciałaby kontynuować. Ariel wciąż na nią patrzył, a w jego oczach widziała całą mieszankę sprzecznych emocji nad którymi za żadne skarby nie potrafiła zapanować. W którymś momencie mury, którymi odgradzał się od świata, po prostu pękły i już nie potrafił ich odbudować, przynajmniej przy niej.
Wciąż na niego patrząc, instynktownie położyła obie dłonie na jego klatce piersiowe. Wzdrygnął się, ale nie odsunął, co przyjęła z entuzjazmem. Mocno ściskając materiał jego bluzy, lekko uniosła się na palcach i przybliżyła, jasno dając mu do zrozumienia, czego oczekuje. Zamrugał nieco nieprzytomnie, ale przynajmniej przygarnął do siebie i złożył na jej ustach krótki, nieco niepewny pocałunek. Zawsze bawiła ją ta jego niepewność i to, że za każdym razem czuła się w jego ramionach tak, jakby zbliżali się do siebie po raz pierwszy. Tak wiele pierwszych pocałunków, niepewnych i niewinnych, stopniowo przeistaczających się w coś więcej… Pewnie niektórzy wiele daliby za to, żeby czegoś podobnego doświadczyć.
Odsunęła się nieznacznie, żeby złapać oddech. Nawet jeśli nadal przejmował się Yvesem, rozproszyła jego uwagę wystarczająco, żeby przestał to okazywać.
– Cóż… Nie chcę cię rozczarować ani nic z tych rzeczy – zaczęła pogodnie – ale chyba powinnam już iść. No i to raczej nie jest najlepsze miejsce, ale to tylko taka drobna uwaga.
– Naprawdę teraz chcesz być rozsądna – wymamrotał, wywracając oczami, ale przynajmniej odsunął się odrobinę. Parsknęła śmiechem. – Nie podoba mi się to, jak bardzo to wszystko jest skomplikowane. Gdybym był kimś innym…
– Przestań – przerwała mu stanowczo. – To nie ma nic do rzeczy, a przynajmniej z mojej perspektywy tak to wygląda. Nie możesz stać się zwykłym człowiekiem, tak jak i ja, ale to nie znaczy jeszcze, że powinniśmy zrezygnować z siebie, prawda?
– Dobra, ujmę to inaczej. Nie podoba mi się ukrywanie, ale twoja logika jak najbardziej – poprawił się i udało mu się uśmiechnąć. Co prawda jego oczy pozostały smutne i skupione, ale zawsze było to jakimś postępem. – Chciałbym odprowadzić cie pod drzwi, żeby się upewnić, że bezpiecznie trafisz do domu, ale skoro to niemożliwe… Będę w pobliżu. Co prawda ojciec nie jest głupi, a przynajmniej mam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy, żeby tutaj przyjść, ale lepiej byłoby nie ryzykować. Może w ogóle powinnaś ograniczyć wychodzenie z domu, przynajmniej w pojedynkę albo…
Rzuciła mu znaczące spojrzenie, więc zamilkł, chociaż niechętnie. Miała ochotę wywrócić oczami, słysząc ten nagły słowotok i nadmiar pomysłów, które pewnie byłby dobre, gdyby ucieczka i ukrywanie się stanowiły jedyną alternatywę, a ona należała do tchórzy. Ariel się o nią troszczył i to było dobre, ale musiała to ukrócić, zanim zdążyłby się zagalopować. Może i była kobietą, a gdyby w porę się nie pojawił, byłoby z nią krucho, ale to jeszcze nie świadczyło o tym, że była bezbronna. Teraz, kiedy wiedziała, że coś jest na rzeczy, zamierzała być czujna – i gotowa w razie ewentualnego ataku.
– Dobrze, tato. Zamknę się w pokoju i spędzę tam resztę życia, tak na wszelki wypadek – sarknęła, wywracając oczami. Ariel westchnął teatralnie, po czym przesunął obie dłonie na wcięcie jej bioder. – Serio, nie zamierzam się przed nimi kryć. Po prostu będę ostrożniejsza, ale nie wpadajmy w paranoję.
– Ufam ci – zapewnił, ale czuła, że jest w tym coś więcej – bo nawet jeśli mówił prawdę, problem leżał w tym, że nie było sposobu, by zaufał swojemu ojcu i Riddleyowi.
Nie był przekonany, ale przynajmniej nie próbował protestować, co przyjęła z ulgą. Mimo wszystko wiedziała, że ją obserwował, kiedy już zdecydowali się pożegnać i ruszyła szybkim, chociaż ludzkim tempem w stronę domu. Ta świadomość miała w sobie coś kojącego, ale i tak zdecydowanie pewniej poczuła się, kiedy dostrzegła znajomy budynek i wyczuła, że dom nie jest opustoszały. Nie żeby miała szczególną ochotę na to, żeby z kimś rozmawiać, zwłaszcza w takim stanie – obolała, ze splątanymi włosami i podartym ubraniem – ale w towarzystwie na pewno miała czuć się pewniej, zwłaszcza, że jakaś cząstka niej obawiała się tego, co mogli zrobić Yves albo Riddley. Potrzebowała prysznica, a później… Cóż, później wszystko miało się jakoś ułożyć.
Pierwotnie planowała wejść głównymi drzwiami, ale ostatecznie zrezygnowała z przejścia przez przedpokój i ryzykowania niewygodnych pytań, gdyby któreś z bliskich ją zobaczyło. Okrążyła dom, po czym bez trudu wspięła się na piętro, wchodząc wprost do swojego pokoju. Okno było zamknięte, ale otwarcie go za pomocą mocy było dziecinną igraszką, więc już minutę później bez pośpiechu przeszła do łazienki, wcześniej wyjmując z szafy komplet świeżych ubrań.
Jej ciało nie wyglądało tak źle, jak mogłaby tego oczekiwać po walce z Yvesem. Była poobijana, ale nie krwawiła, może pomijając ramię za które ścisnął ją wilkołak. Skóra w tamtym miejscu była zaczerwieniona i już zaczynała sinieć, ale to również wyglądało znośnie, poza tym łatwo było ukryć uraz pod koszulką. Najbardziej zaniepokoiło ją to, że ślad nie wyglądał jak uścisk ręki i przez ułamek sekundy zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinna tego uznać za coś innego – na przykład ugryzienie, ale szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Co takiego byłoby, gdyby Yves faktycznie ją ugryzł? Nigdy nie zapytała o to Ariela, ale słyszała, że wilkołaki umierały za sprawą wampirzego jadu. Co by było, gdyby ta zależność działała również w drugą stronę…?
Nawet jeśli, wcale nie czuła się jak umierająca, a co najwyżej odrobinę zmęczona. Prysznic ją otrzeźwił, a kiedy już wyszła spod strumienia bieżącej wody i przebrała się w świeże ubrania, nareszcie poczuła się komfortowo. Wciąż rozczesując wilgotne włosy palcami, zbiegła na dół, gotowa na to, żeby zmierzyć się z ewentualnymi wątpliwościami bliskich – zwłaszcza Damiena, pod warunkiem, że nadal był na nią zły…
A potem zamarła u stóp schodów, wyczuwając, że coś było nie tak.
W salonie byli wszyscy i to nie tylko Renesmee, Gabriel oraz Damien, co już samo w sobie wydało jej się dziwnie. Nikt nawet na nią nie spojrzał, kiedy wyszedł do środka, a przynajmniej nie tak od razu i nie w sposób, który sugerowałby, że zauważyli jej niekonwencjonalne wejście albo wymagaliby jakichkolwiek wyjaśnień. Może nawet byłoby jej to na rękę, gdyby nie wyraźna atmosfera przygnębienia – oraz obecność kogoś, kto na moment wytrącił ją z równowagi.
W pierwszej kolejności skoncentrowała się na obecności Carlisle’a oraz na tym, że jej rodzice… Cóż, dawno nie widziała ojca aż tak bladego, nawet wtedy, gdy okazało się, że Marco wrócić do miasta. Nie potrafiła stwierdzić, jakie w tym momencie emocje targały Gabrielem, ale zdecydowanie nie było to nic dobrego. Kurczowo obejmował Renesmee, która… Tak, mama płakała, a to nie zdarzało się często. Coś się stało i byłaby naprawdę głupia, gdyby tego nie zauważyła.
Był jeszcze Damien, który siedział na kanapie i teraz wpatrywał się w nią nie wyrażającym żadnych szczególnych emocji wzrokiem. To było niemal łagodne spojrzenie, zdecydowanie różne od tego zagniewanego, które widziała u niego wcześniej, kiedy przyłapała go na próbach śledzenia jej w mieście. On również wyglądał na przygnębionego i w normalnym wypadku Alessia bez wahania podeszłaby bliżej, żeby go objąć, gdyby nie to, że jej brat już miał kogoś, kto aż rwał się do tego, żeby go pocieszać – i właśnie obecność tej jednej osoby wydawała się najbardziej irracjonalna w całej tej sytuacji.
 Grace siedziała tuż obok Damiena, a ten obejmował ją ramieniem. Nie był to jakiś szczególny rodzaj uścisku – raczej przyjacielski, co byłoby do zaakceptowania, gdyby chodziło o kogokolwiek innego. Ale to była Grace, która nigdy nawet nie starała się udawać, że w przypadku facetów zależy jej na tylko jednym rodzaju relacji i to bynajmniej nie mającego żadnego związku z przyjaźnią. Co prawda siedziała spokojnie ze złączonymi nogami i nie wyglądała tak jak w Akademii, kiedy wręcz wisiała na chłopaków, zachowując się w sposób naturalny dla królowej suk i dziwek, którą przecież była, ale to i tak nie zmieniało faktu, że Grace była ostatnią osoba, którą spodziewałaby się zobaczyć w swoim domu i to u boku swojego brata.
– Co się stało? – zapytała, ledwo powstrzymując się od dodania niezbyt uprzejmego „Co ona, o diabła, tutaj robi?!”. To nie był najlepszy moment, zwłaszcza, że istniał dużo poważniejszy problem, nawet jeśli nie miała zielonego pojęcia, co takiego się wydarzyła.
– Layla – odparł krótko Gabriel i sposób w jaki wypowiedział imię siostry wyrażał więcej niż szczegółowe wyjaśnienia, których mógłby jej udzielić.
Ali nie do końca była pewna, co takiego się stało, bo nikt nie powiedział tego wprost, ale i tak nagle poczuła się przytłoczona, a nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Zatoczyła się lekko i pośpiesznie usiadła na skraju kanapy, w bezpiecznej odległości od oplatającej Damiena Grace. Ignorując blondynkę, rzuciła pytające spojrzenie bratu, jednocześnie chcąc nie chcąc zrozumieć, co takiego się działo.
Chłopak przeniósł na nią wzrok i chyba nawet zamierzał coś powiedzieć, ale zanim w ogóle zdążył się odezwać, ubiegł go Carlisle:
– Layla poroniła – wyjaśnił cicho. – Wszystko z nią dobrze, przynajmniej w sensie fizycznym, ale uznałem, że lepiej będzie, jeśli się dowiecie. Zostanie u nas, przynajmniej na jakiś czas.
– O bogini…
Nie musiała jakoś specjalnie się wysilać, żeby wyobrazić sobie, jak wielkim niedociągnięciem było to, co powiedział na temat stanu Layli Carlisle. Kto jak kto, ale ona pragnęła dziecka, poza tym nie było sposobu, żeby się czymś takim nie przejąć. To było przerażające i jak najbardziej niesprawiedliwe, tak bardzo…
– Spała, a przynajmniej tak było, kiedy wychodziłem – podjął doktor, najwyraźniej wracając do wyjaśnień, których udzielał, zanim się pojawiła. – Pewnie powinna wam o tym powiedzieć sama, kiedy poczuje się lepiej, ale pomyślałem…
– Dzięki – mruknął Gabriel, machinalnie mu przerywając. Jedną ręką wciąż obejmował Nessie, wolną dłonią energicznie pocierając czoło. Wyglądał jakby bolała głowa, co wcale nie byłoby takie dziwne, chociaż bardziej prawdopodobne wydawało się, że cierpiał znacznie bardziej niż okazywał. – Dobrze, że przyszedłeś. Nie miałem pojęcia, co takiego się dzieje i przyznaję, że nie było to zbyt przyjemne. Myślałem, że zaraz dostanę szału, więc mimo wszystko… – Westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głowa. – I tak, sądzę, że śpi.
Cóż, on na pewno był w stanie to wyczuć, chociażby poprzez natężenie emocji i bólu, które dzielił z bliźniaczką. Łącząca ich więź była silna i nawet jeśli ta, którą wytworzyli z mamą znacznie nadwyrężyła połączenie z Laylą, nie była w stanie w pełni go zastąpić – i to zwłaszcza po czymś takim. Gabriel bez wątpienia coś związanego z siostrą czuł i to bolało, nawet jeśli nie tak bardzo, żeby w pełni wytrącić go z równowagi. Teraz przynajmniej miał mgliste pojęcie tego, co takiego było na rzeczy, chociaż wciąż nie był w stanie tego zaakceptować i jakkolwiek od siebie odrzucić. Alessia nie była pewna, ale wydawało jej się, że tego nie chciał, jakby sądził, że jest zobowiązany do cierpienia razem z nią.
Milczała, zwinięta na kanapie. Jej wzrok raz po raz uciekał w stronę Damiena i Grace, ale prawie ich nie widziała, wciąż myśląc o Layli oraz o tym, co ją spotkało. Przynajmniej na moment udało jej się zapomnieć o Yvesie, Arielu i wszystkim tym, co dotyczyło dzieci księżyca oraz skomplikowanej sytuacji, która się z nimi wiązała, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Śmierć mimo wszystko nie była tematem, który byłby jej bliski, zwłaszcza, że pomijając Isabeau, nikogo tak naprawdę nie straciła. No i Beau wróciła, a Ali słabo pamiętała to, co czuła, kiedy dowiedziała się, że ciotka nie wróci.
Wszystko wydawało się abstrakcyjne i jakby nierealne, zwłaszcza, że nie dotyczyło bezpośrednio jej. W jakimś stopniu chciała płakać, dokładnie jak mama, ale okazało się, że nie jest do tego zdolna. Mogła co najwyżej siedzieć, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń i próbując sobie to jakoś poukładać.
Carlisle w którymś momencie wyszedł, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Poczuła, że ktoś siada tuż obok niej, a potem otoczyły ją znajome ramiona, jakże różne od tych Ariela. Natychmiast przytuliła się do mamy, zastanawiając się, kto kogo właściwie w tej chwili pociesza, bo to wcale nie było takie jednoznaczne. Co więcej, wcale nie czuła się dobrze z tym, że mogłaby nagle zacząć użalać się nad sobą, bo jeśli ktoś naprawdę potrzebował wsparcia, bez wątpienia była to Layla.
– W porządku? – usłyszała i bez entuzjazmu potaknęła. W objęciach mamy czuła się bezpiecznie, prawie tak, jakby znów była małą dziewczynką.
– Chyba lepiej byłoby zadać to pytanie Layli… – wyszeptała cicho, chociaż nie była pewna, czy zobaczenie się z ciotką było takim dobrym pomysłem.
Gabriel spojrzał na nią, jakby wiedząc, co takiego sobie pomyślała. Nie było to możliwe, bo zwykle nie wnikał w jej myśli bez ostrzeżenia, ale i tak poczuła się dziwnie.
– Carlisle uważa, że powinna odpocząć i pewnie coś w tym jest. Znam Lay. Po czymś takim najpierw sama powinna się otrząsnąć, ale i tak… – Wzruszył ramionami, jednocześnie opadając na najbliższy fotel. Wyglądał na zmęczonego i pokonanego, poza tym widać było, że nie wie, co takiego powinien o tym myśleć. – Wybacz, że nie zapytam cię gdzie byłaś i jak ci minął dzień, ale naprawdę nie mam siły na to, by robić to, co trzeba – mruknął i chyba faktycznie było mu przykro.
– Nie ma sprawy – zapewniła, starając się, żeby do jej głosu nie wkradła się ulga. Poczuła na sobie wymowne, znaczące spojrzenie Damiena, ale je zignorowała, w duchu dziękując losowi za to, że udało jej się nie zarumienić. – Hm… Cześć, Grace. Zbłądziłaś? – dodała.
Dziewczyna spojrzała na nią, ale nie odezwała się ani słowem. W istocie wyglądała na zagubioną, ale pewnie miało to związek z tym, że chcąc nie chcąc brała udział w rozmowie, która jej nie dotyczyła… I to jeszcze wyglądała nawet w taki sposób.
Cóż, cokolwiek można byłoby zarzucić Grace, trzeba było przyznać, że nawet ona nie była bez serca. Ali nie była pewna, co dziewczyna myślała o Layli, ale jako dziewczyna musiała pewne rzeczy rozumieć.
– Ja zaprosiłem Grace – wtrącił Damien i w jego głosie wyczuła ostrzegawczą nutę. Uniosła brwi, zaskoczona tonem brata, bo chociaż podejrzewała, że nadal może być na nią zły, to i tak poczuła się dziwnie. – Dużo rozmawialiśmy i pomyślałem, że wypadałoby być miłym. Masz z tym jakiś problem, Ali.
– Jasne, że nie? – Co innego mogła powiedzieć, zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie mieli okazji porozmawiać w cztery oczy. – Damien…
Udał, że jej nie słyszy. Obserwowała go w milczeniu, kiedy podniósł się, ciągnąc Grace za sobą. W jego zachowaniu nadal nie było nic podejrzanego, nawet gdy ujął swoją towarzyszkę pod ramię, co wyraźnie jej odpowiadało. Alessia nie była pewna, ale podświadomie czuła, że Grace czerpie przyjemność z tego, jak Damien odnosił się względem niej.
– Chodź, odprowadzę cię – zaproponował. – Nie powinnaś była tego słuchać, ale i tak cieszę się, że zostałaś. No i wiesz… Dziękuję, Grace.
O czymkolwiek mówił, nie potrafiła tego zrozumieć, w przeciwieństwie do Grace. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie; taki gest wydawał się nienaturalny w sytuacji, gdy wszyscy czuli się przygnębieni.
– Cóż, nie ma sprawy. I tak, jak najbardziej możesz mnie odprowadzić. Hm… – W roztargnieniu rozejrzała się dookoła. Albo była dobrą aktorką, albo w rzeczywistości przynajmniej tymczasowo porzuciła rolę słodkiej idiotki. Tak czy inaczej, wyglądała na wyjątkowo niewinną i uroczą. – Dobranoc.
Alessia zamrugała oszołomiona, w milczeniu odprowadzając tę dwójkę wzrokiem. Atak Yvesa oraz sytuacja z Laylą to jedno. Z kolei Damien i Grace…
Nie, to zdecydowanie było ponad jej siły.

1 komentarz:

  1. Damien ty dupku zostaw Grace dla kogoś z jej poziomu ;-; czemu ja mam wrażenie, ze Cammy i Aldero nawet by jej kijem nir tkneli?^^
    Rozdzial bylu krótki, a przynajmniej dla mnie. Szybko się czytało.
    Fajnie wreszcie poczytać o Ali i o Arielu. Hm, mam wrażenie, ze on jednak ją ugryzł i teraz będziemy sie cofać niedługo do prologu, albo sie mylę^^
    coz mniejsza z tym czy mam rację czy nie; pytanie czy Ali będzie cała?! Mam nadzieję, że to nic poważnego :(
    Ariel przecież Zatłucze na śmierć swojego ojca za to co zrobił Alessi. Już Riddley jest bez winy, bo on chcial pogadać - nk chy a ze obaj działali wspólnie i chodziło o to, aby Alessię otoczyć... dobra mniejsza z tym x3
    rozdział fajny i ja juz sie doczekac nie mogę do następnego^^
    dobranoc :*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa