18 kwietnia 2014

Dziewięćdziesiąt sześć

Layla
– No… – Isabeau lekko przekrzywiła głowę, w pełni skoncentrowana. Jej błękitne oczy uważnie mierzyły cała sylwetkę Layli, sprawiając, że dziewczyna poczuła się wręcz nieswojo. – No – powtórzyła bardziej stanowczo, a na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Bardzo śmieszne – żachnęła się sama zainteresowana. – A teraz powiesz w końcu coś, co zabrzmi przynajmniej trochę sensownie?
Kolejny uśmiech, tym razem drapieżny i bez wątpienia złośliwy.
– Czy ja wiem…? Dobra! – zreflektowała się pospiesznie, unosząc obie ręce ku górze w poddańczym geście. Wysunęła kły, ale mimo wszystko nie wyglądało to niepokojąco, a przynajmniej Layla nie poczuła się zagrożona. Bacząc na to, że Rufus już wielokrotnie powtarzał, iż jej instynkt samozachowawczy już dawno temu wyjechał na wakacje i do tej pory nie wrócił, nie była jakoś specjalnie tym faktem zaskoczona. – To chyba oczywiste, że wyglądasz fantastycznie – dodała znacznie poważniejszym tonem Beau, najwyraźniej przypominając sobie o tym, że granie na nerwach kobiecie w ciąży nie jest raczej najlepszym pomysłem.
Layla rozluźniła się i z satysfakcją okręciła wokół własnej osi. Na sobie miała błękitną, letnią sukienkę z kwiatowym motywem. Niebieski od zawsze pasował do jej oczu, poza tym ładnie komponował się z jasnymi włosami, które opadały jej na ramiona i plecy, lśniące i lekko pofalowane. W zasadzie nieśmiertelni we wszystkim wyglądali przynajmniej dobrze, ale ta sukienka wyjątkowo jej się podobała, chociaż to równie dobrze mogło mieć związek z tym, że wydawała się idealna do jej nowej sylwetki.
Podchwyciła spojrzenie błękitnych oczu Isabeau ponad swoim ramieniem. Dziewczyna stała za plecami Layli, obserwując jak jej siostra przegląda się w lustrze, wyraźnie z siebie zadowolona. Obie stały przed dużym, zdobionym zwierciadłem, zdobiącym jedną z komnat Niebiańskiej Rezydencji – tej, którą niejednokrotnie zajmowała Isabeau, kiedy akurat decydowała się przenocować blisko Dimitra… Nie żeby „nocowanie” miało faktyczny związek z porą dnia oraz faktycznym spaniem, zwłaszcza, jeśli król akurat kręcił się w pobliżu.
Tak czy inaczej, Layla potrzebowała lustra, a to wydawało się idealne. Z fascynacją obserwowała nowe ubrania i własne ciało, które nagle wydało jej się równie znajome, co i obce. Lekki, zdobiony materiał, muskał jej skórę, przypominając łagodną mgiełkę, tak lekki i delikatny, że równie dobrze mogłoby go nie być. Chociaż sukienka była luźniejsza i rozszerzała się pod biustem (w pierwszym odruchu Layla pomyślała, że to po prostu długa tunika), to i tak pod materiałem rysował się wyraźny zarys jej zaokrąglonego brzucha.
Niczym w transie przesunęła dłońmi wzdłuż ciała, zatrzymując się w zgięciu bioder. Tak, wszystko zdecydowanie było takie samo, oczywiście pomijając brzuch. Dla pewności po raz wtóry położyła obie dłonie na wypukłości, a jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, a przy tym odrobinę roztargniony. Brzuch wciąż nie był duży, a gdyby się postarała, pewnie z łatwością ukryłaby ciążę, ale ani myślała o tym, żeby coś podobnego robić. Czuła się szczęśliwa, a fakt, że w ciągu zaledwie kilku dni jej sylwetka znacznie się zmieniła, napawał ją entuzjazmem. Wciąż nie docierało do niej, że pod warstwą skóry rozwija się życie (a może dwa, jeśli będzie miała szczęście i podobnie jak Isabeau czy Renesmee wyda na świat bliźnięta?), dlatego rosnący brzuch stanowił dla niej materialny dowód na to, że faktycznie się udało. Co prawda wciąż jeszcze nie czuła się tak, jakby była matką, ale wierzyła, że to jedynie kwestia czasu; kiedy już urodzi i weźmie dziecko w ramiona…
Jak wiele czasu? Theo zakładał, że najwyżej miesiąc, a Rufus wydawał się to potwierdzać, ale to i tak brzmiało abstrakcyjnie – a przy tym długo i krótko jednocześnie. Pewnie miało brakować jej straconego czasu, bo zwyczajna kobieta miała na oswojenie się ze swoim stanem i czekającymi ja zmianami całych dziewięć miesięcy (w najlepszym wypadku), Layla jednak zbyt długo czekała na możliwość wydania na świat dziecka, żeby się tym przejmować. W jakimś stopniu się bała, oczywiście, ale starała się zbytnio nie przejmować. Zwłaszcza to, co o jej szansach na bezpieczną ciążę powiedział Rufus, starała się trzymać gdzieś w najdalszych zakamarkach umysłu, nie chcąc nawet brać pod uwagę tego, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
– No dobra, przestań się tak do siebie szczerzyć, bo to zaczyna być niepokojące. Będziesz matką. Zrozumiałam – westchnęła Isabeau, wymownie wywracając oczami.
Layla rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie.
– Piękne dzięki. Ty niby się nie cieszyłaś, kiedy już zorientowałaś się, że będziesz miała dziecko? – żachnęła się, wspierając obie dłonie na biodrach. Uwielbiała Isabeau, ale jej podejście do życia było czasami naprawdę trudne do zniesienia.
– Nie miałam czasu na to, żeby jakoś specjalnie się cieszyć. Jakbyś zapomniała, nie planowałam tego, a Drake nie był wymarzonym kandydatem na ojca – przypomniała Beau. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy wspominała o Drake’u, ale Layla wiedziała, że ona mimo wszystko pamięta – i że te wspomnienia bolą. – A później umarłam. Dobre złego początki, prawda?
Nie odpowiedziała, decydując się nie ciągnąć dłużej tematu. Jeszcze przez kilka chwil wpatrywała się w swoje odbicie, po czym z cichym westchnieniem obróciła się w stronę Isabeau i bezceremonialnie zarzuciła jej obie ręce na szyję.
– Wiesz, że cię uwielbiam, prawda? – zapytała, wdychając słodki zapach siostry; nie była pewna dlaczego, ale chciała i musiała to powiedzieć.
– Jasne. Mnie nie da się nie uwielbiać – odparła wymijająco Beau, ale przynajmniej odwzajemniła uścisk. Cóż, chociaż nie była chętna do okazywania emocji, teraz przynajmniej się starała. – Co jest Lay?
– A co powinno być? – zdziwiła się, odsuwając na tyle, żeby móc na Isabeau popatrzeć. – Jesteś moją siostrą czy nie?
– Hm… No nie wiem, po prostu to takie nie w moim stylu. Chyba wiesz, co mam na myśli? – Isabeau lekko zmarszczyła brwi. – Jesteś inna. Nie mam na myśli tego, że szczęśliwa, bo to oczywiste, ale… inna. Nie potrafię tego określić, ale twoje zachowanie mnie dziwi.
Layla wzruszyła ramionami.
– Kobieta w ciąży rządzi się swoimi prawami, a przynajmniej tak słyszałam – zauważyła pogodnie. – Chyba wiesz z doświadczenia, a przynajmniej tak mi się wydaje. Hormony i te sprawy…
– Hormony do męskie gadanie, mające usprawiedliwić to, że czasami jesteśmy lepsze od nich – odparła z przekonaniem Beau. – Jestem kobietą, tak? Nie wmówisz mi, że tak po prostu zebrało ci się na przytulanie.
I tym razem zdecydowała się nie odpowiadać, ale Isabeau nie próbowała na nią naciskać. Layla miała nadzieję, że siostra dojdzie do wniosku, że to po prostu próba przekomarzania się albo przypływ euforii. W zasadzie sama próbowała w to wierzyć, ale z jakiegoś powodu wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby poczuć bliskość innych i przekonać się, że wszystko jest w porządku. Może to było normalne podczas ciąży, że szukała poczucia bezpieczeństwa, przede wszystkim przez wzgląd na dziecko, ale Layla sama musiała przyznać, że Isabeau ma trochę racji, a w jej zachowaniu jest coś… innego.
Jasne, że się zmieniłaś, skarciła się w duchu. Będziesz matką. I to szybciej niż mogłabyś przypuszczać. To jak najbardziej powód do tego, żeby zachowywać się inaczej.
Takie wyjaśnienia brzmiały sensownie, ale Layla wcale nie czuła się pewniej. Chociaż szczęśliwa jak nigdy, wciąż czuła dziwny niepokój, którego nie potrafiła opisać i który momentami wydawał się nachodzić na paranoję. Nie wiedziała jak powinna to rozumieć, ale zakładała, że to mimo wszystko wyjaśnienia Rufusa. Nawet kiedy o tym nie myślała, odkąd zorientowała się, że jest w ciąży, była aż nadto świadoma każdego swojego ruchu. Co więcej, zdarzało się, że naprawdę zaczynała się bać, jakby podejrzewając, że nawet najdelikatniejszy ruch okaże się niebezpieczny i spowoduje…
Och, zdecydowanie nie chciała kończyć tej myśli.
– Trochę żałuje, że nie mam żadnych rzeczy, ale sama dobrze wiesz jak to wyglądało, kiedy byłam w ciąży – odezwała się Isabeau, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. Layla spojrzała na nią nieco nieprzytomnie, ale Beau nie chciała albo faktycznie nie zauważyła jej rozkojarzenia. – Nie łatwo było zdobyć tę sukienkę, ale przynajmniej pasuje.
– Mówisz tak, jakbyś miała jakiekolwiek wątpliwości. – Layla wywróciła oczami. – Wszystkie rzeczy są świetne. A tak z ciekawości… – zaczęła, ale Isabeau uciszyła ją spojrzeniem.
– Nie wszystko w tym mieście załatwia się za pośrednictwem Michaela – oznajmiła z wyższością, odrzucając ciemne włosy na plecy. – Poza tym… Naprawdę uważasz, że poprosiłabym go o cokolwiek, zwłaszcza związanego z kupnem ubrań ciążowych?
Szczerze powiedziawszy, Layla tak właśnie myślała, ale Isabeau wydawała się brzmieć szczerze. Swoją droga, ze strony Beau jakikolwiek prezent bez wątpienia był sporym odstępstwem od normy, więc Layla czuła się zaszczycona.
Isabeau z natury była zimna, ale bywały momenty, kiedy lubiła zaskakiwać. Nie przyznawała się, ale rodzina naprawdę była dla niej ważna, zwłaszcza rodzeństwo. Layla mimo wszystko nie była tak bardzo zdziwiona, że Beau pojawiała się u niej regularnie od momentu, kiedy okazało się, że wkrótce Licavoli doczekają się kolejnych przedstawicieli młodszego pokolenia. Mimo złośliwych komentarzy, Isabeau była zachwycona, chociaż w jej przypadku sprowadzało się to do bycia jeszcze bardziej irytującą niż zwykle.
Ale starała się i Layla była tego świadoma. Zarówno Beau, jak i Renesmee, doczekały się podczas ciąży komplikacji, więc teraz najwyraźniej nadeszła pora na to, żeby przynajmniej ona donosiła ciąże w spokoju, przynajmniej w miarę możliwości. Nie żeby w Mieście Nocy cokolwiek było normalne, ale może mogła liczyć przynajmniej na to, że do momentu rozwiązania obędzie się bez większych konfliktów i zniszczeń.
Najbardziej zadowolony wydawał się z całej sytuacji Theo, który nieformalnie prowadził jej ciążę. Była jeszcze Renesmee, ale w jej przypadku wciąż nie było nawet śladu ciąży, dziewczyna zresztą miała Carlisle’a. Layla jakoś nie potrafiła przemóc się do tego, żeby to jego poprosić o pomoc, poniekąd dlatego, że wizyty w domu Cullenów były zbyt ryzykowne, skoro w każdej chwili mogła wpaść na Marco. Był jeszcze Rufus, ale…
No dobrze, mogła Rufusa kochać. Mogła chcieć mieć z nim dzieci i czuć się przy nim bezpieczną, ale jeszcze nie upadła na głowę. W jego przypadku zaufanie było dość wrażliwą kwestią, ale Layla nie czuła się na tyle zdesperowana, żeby powierzyć sprawy medyczne komuś, kto nie szczędził sobie dość wybrednych komentarzy. Rufus wciąż był zdecydowanie zbyt nieprzewidywalny, a Layla nie zdziwiłaby się, gdyby w ostateczności okazał się zdolny do przeprowadzenia cesarskiego cięcia kuchennym nożem albo w jeszcze bardziej niepokojących warunkach. Może przesadzała, ale z jakiegoś powodu perspektywa pełnego zaufania komuś, kto był równie genialny, co i szalony, wydawała się problematyczna.
Isabeau wycofała się przed południem, kiedy środek dnia i panująca na zewnątrz duchota ostatecznie zaczęła dawać się we znaki jej instynktowi samozachowawczemu. Layla również czuła się nieswojo, ale jej zegar biologiczny jak na razie wciąż działał poprawnie, a przynajmniej nie była zmuszona do ostatecznej zamiany dnia z nocą. Krótko po wyjściu Beau zaczęła krążyć bez celu po komnacie, raz po raz uciekając wzrokiem w stronę lustra. Chociaż czasami zdarzało jej się czuć zmęczenie, co bez wątpienia miało związek z rozwojem ciąży, znacznie częściej wręcz emitowała energią, której w żaden sposób nie potrafiła spożytkować. Samotność jej nie służyła, ale jednocześnie nie sądziła, żeby zadowoliła ją obecność kogokolwiek – gdyby tak było, po prostu poszukałaby któregoś z Pavarottich, pozwalając żeby te dwa błazny dotrzymały jej towarzystwa.
Nie, to nie tak. Przecież doskonale wiedziała, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie musi okazać się dobrym pomysłem.
Droga z Niebiańskiej Rezydencji do laboratorium była prosta, w przeszłości zresztą pokonała ją tak wiele razy, że mogłaby trafić nawet z zamkniętymi oczami. Słońce grzało, a duchota miała w sobie coś nieprzyjemnego, ale mimo wszystko pogoda była znośna. Szła szybko, kryjąc się w rzucanych przez odnowione przed lat budynki cieniach i niemal z ulgą zagłębiając się w labiryncie coraz rzadziej uczęszczanych uliczek.
Większość miasta wydawała się wymarła, jak zwykle podczas upałów, ale i tak bez trudu rozpoznała uliczkę, gdzie znajdowało się przejście do laboratorium Rufusa. Drzwi opustoszałej kamienicy jak zwykle były otwarte, podobnie jak i tylne wyjście, które prowadziło wprost do ślepego zaułka. Bliskość nagich ścian sąsiadujących ze sobą budynków miała w sobie coś klaustrofobicznego, Layla jednak przywitała to uczucie z radością. Nie sądziła, że może stęsknić się za tym miejscem – za laboratorium i jego aurą – a jednak teraz wprost mogła przed samą sobą przyznać, że w którymś momencie naprawdę zaczęła traktować je jak dom. Być może brzmiało to dziwnie, zwłaszcza po tym, co spotkało ją ostatni raz w podziemiach, ale z drugiej strony… Cóż, przebywanie z Rufusem miało swoje konsekwencje, a może po prostu zaczynało jej się udzielać jego szaleństwo.
Nie była w laboratorium od dnia, kiedy Rufus prezentował swój najnowszy wynalazek i wszystko się skomplikowało. Od tamtego momentu podziemna kryjówka wampira praktycznie nie nadawała się do użytku, chociaż Layla wiedziała, że naukowiec robił wszystko, byle w miarę możliwości ten stan rzeczy zmienić. Nie pierwszy raz musiał zaczynać wszystko od podstaw, ale to i tak było irytujące. Co więcej, nie chciał nawet słyszeć o tym, że być może łatwiej byłoby znaleźć i wyposażyć inne miejsce. To było jedno z tych dziwactw, których Layla nie potrafiła zrozumieć, a które w ten niepojęty, odrobinę ekscentryczny sposób pasowały do nieprzewidywalnego charakteru Rufusa. Nie żeby był jakoś specjalnie sentymentalny, ale jeśli chodziło o laboratorium…
Wejście wyglądało dokładnie tak samo, jak zapamiętała. Bez pośpiechu podeszła do drzwi, po czym wywróciła oczami na widok zamka, który już dawno odmówił posłuszeństwa i to chyba na długo przed tym, jak pierwszy raz zdecydowała się zejść po ukrytych po drugiej stronie schodach. Oczywiście zamknięte drzwi nie stanowiły żadnej przeszkody dla istot w Mieście Nocy, a w tym miejscu stanowiły coś na kształt ostrzeżenia dla ewentualnych intruzów. Nawet w środku dnia ta konkretna uliczka wyglądała niepokojąco, przynajmniej dla postronnego obserwatora, a nawet jeśli trafiłby się ktoś na tyle nierozsądny, żeby jednak skorzystać z otwartych drzwi i wejść do środka, to już był jego problem. Rufus raczej nie był otwarty na nieproszony gości, sam w sobie zresztą stanowił lepsze zabezpieczenie niż nawet najbardziej wyszukane zamki i mechanizmy. Co prawda Layla ani razu nie słyszała o tym, żeby ktoś bez w ogóle trafił do tego miejsca – nie przypadkiem – ale miała okazję widzieć zagniewanego Rufusa w akcji, więc ewentualne skutki wydawały jej się oczywiste.
Machinalnie zacisnęła dłoń w pięść, gotowa przywołać do siebie ogień, żeby oświetlić prowadzące w dół wąskie, strome schody, ale to okazało się zbędne. Najwyraźniej ta część laboratorium również nie została naruszona, kiedy zarwał się strop; co więcej, doskonale widziała rozwieszone w regularnych odstępach lampy, ciągnące się wzdłuż ściany i rzucające łagodne, anemiczne światło na kolejne stopnie. Wszystko wskazywało na to, że udało mu się przynajmniej zadbać o przywrócenie prądu, co było pocieszające, bo nie lubiła błądzić po laboratorium w ciemności. Nawet w świetle czuła się dość niepewnie, kiedy ostrożnie zaczęła schodzić w dół, uważne patrząc pod nogi i instynktownie już przeskakując nad tymi ze stopni o których wiedziała, że bezpieczniej jest na nich nie stawać. Brzuch nie był na tyle duży, żeby jej ciążyć, ale i tak wolała nie ryzykować, wciąż mając wrażenie, że za moment straci równowagę i poleci do przodu.
Bez pośpiechu pokonała ostatnie stopnie, zatrzymując się u stóp schodów. Tu również paliło się światło, dzięki czemu wyraźnie widziała lśniącą, bez wątpienia nową i – co najważniejsze – całą posadzkę laboratorium. Dziwnie podekscytowana, zrobiła kilka stanowczych kroków przed siebie i podniosła głowę, spoglądać przed siebie.
A potem zamarła.
– Och! – wyrwało jej się. Poczuła się trochę głupio, bo to wciąż nie wyrażało wszystkiego, ale na więcej nie było jej stać.
Kilka razy rozmawiała z Rufusem o postępach, jeśli chodzi o prace nad laboratorium, ale wampir za każdym razem ją zbywał, wciąż powtarzając, że idzie zdecydowanie zbyt wolno. Twierdził, że powie jej dopiero wtedy, jeśli coś będzie warte uwagi, więc ostatecznie dała za wygraną, podejrzewając, że laboratorium wciąż jest dalekie do stanu używalności, nawet jeśli częściowo udało mu się je odgruzować. Sama musiała przyznać, że minęło zbyt mało czasu, żeby spodziewać się czegoś wyjątkowego, nawet jeśli w grę wchodziły wampirze zdolności i determinacja kogoś takiego jak Rufusa – a przynajmniej tak jej się wydawało, póki nie zdecydowała się tutaj przyjść.
Laboratorium wyglądało tak, jakby przeszło przez nie jakieś dziwnie tornado, które jednak zamiast niszczyć, doprowadzało wszystko do porządku. Poza podłogą, również strop wydawał się stabilny i nic nie wskazywało na to, żeby wkrótce miał ponownie zawalić się jej na głowę. Zniknęły zajmujące zbędne miejsce kolumny, które do tej pory stanowiły wsporniki. Nie była pewna, jakie tym razem rozwiązanie wprowadził Rufus, ale najwyraźniej działało, skoro cała konstrukcja wydawała się stabilna. Sala nagle wydała jej się przynajmniej dwukrotnie większa, wszechstronna i zdecydowanie bardziej nowoczesna, co już samo w sobie stanowiło nowość. Być może miał z tym związek brak typowego dla Rufusa i jego laboratorium chaosu, ale Layla i tak była pod wrażeniem.
Z tym, że to wciąż nie był koniec. Światła ostrych, umieszczonych pod sufitem jarzeniówek, wyłoniły z ciemności ustawione pod ścianami, przeszklone gabloty. Część rzeczy już wylądowała na swoim miejscu i chociaż Layla nadal nie potrafiła połowy z nich nazwać, nagle wydały jej się nienaturalnie wręcz porządne. Centralne miejsce zajmowały nowe, marmurowe stoły, jak na razie puste, jeśli nie licząc lśniącego sprzętu, wyglądającego zdecydowanie lepiej niż dotychczasowe, staromodne mikroskopy i urządzenia, których nawet nie chciała dotykać, przekonana, że albo nie zadziałają, albo rozpadną jej się w rękach. To zdecydowanie wychodziło poza standardy dwudziestego wieku i Layla była gotowa dać sobie rękę uciąć, że to robota Michaela i jego niezwykłych zdolności.
No proszę, a do mnie miał pretensje o głupie testy ciążowe, pomyślała urażona, wciąż czujnie rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widziała Rufusa, ale wyczuwała jego charakterystyczny zapach, bo zwykle nie próbował kryć się ze swoją obecnością, zwłaszcza w tym miejscu. W pierwszym odruchu spojrzała w stronę tylnych drzwi, które prowadziły między innymi do niewielkiej sypialni i tej części laboratorium, która stanowiła coś na kształt „mieszkalnej” części, ale ostatecznie skoncentrowała się na wejściu do biblioteki. Nigdzie nie widziała książek, notesów i luźnych papierów, a przecież Rufus miał w zwyczaju zostawiać je wszędzie, więc ten brak wydawał się nienaturalny. Chciała przynajmniej zerknąć na ten okrągły, zagracony pokój, w którym niejednokrotnie starała się zaprowadzić porządek – oczywiście bez skutecznie, bo Rufus preferował jakiś swój zmyślny, pozornie pozbawiony sensu system segregowania poszczególnych pozycji. Jeśli miała być szczera, zakładała, że tak naprawdę nie miał żadnego.
Była w połowie drogi do drzwi, kiedy wyczuła nieznaczny ruch za plecami. Na moment zesztywniała, po czym zupełnie machinalnie obejrzała się za siebie, omal nie wpadając na szczupłą postać, która bez ostrzeżenia zmaterializowała się tuż za nią.
– Hej! – zaprotestowała i zachwiała się lekko, wytrącona z równowagi. Byłaby upadła, gdyby nie ciepłe ręce, które wylądowały na jej ramionach – a potem zatrzymały się na nich na dłużej.
– Coś mi się wydaje, że mam tutaj nieproszonego gościa – stwierdził pogodnie Rufus, bezceremonialnie przyciągając ją do siebie. Zadrżała, kiedy jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko jej odsłoniętej szyi. – Kim jesteś, piękne dziewczę, i co tutaj robisz? – szepnął jej do ucha, a w jego tonie wychwyciła coś, co wydało jej się dziwnie znajome i… niepokojące.
Layla zamarła. Że co!?

2 komentarze:

  1. Przepraszam że znowu nie skomentowałam ostatniego rozdziału ale internet po prostu mi mi nie chodził, w każym razie bardzo mi się podobał :)

    Co do tego rozdziały to bardzo lubię czytać o Layli, w dodatku z Beau... To musi `wyjść świetny rozdział!
    I taki jest!

    Ta końcówka mnie po prostu na kolana powaliła. Rufus znowu jej nie pamięta? Katastrofa!!! Mam nadzieję że nie skrzywdzi Lay i dziecka... Oby szybo zrozumiał kogo ma przed sobą.

    Rozdział wyśmienity, życzę weny na następny :)
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeprasza za brak komentarza pod poprzednim rozdziale, ale zabrakło mi czasu.
    Uwielbiam momenty z Beau i Lay. Nie tylko są siostrami, ale i najlepszymi przyjaciółkami, prawda? Cóż prezenty ze strony Beau to duży wyczyb i rzadko kogoś nimi obdarza, więc cieszyć sie xD
    kurde, Rufus znowu zapomniał kim Layla jest ;/ tylko, żeby jej nie skrzywdził :( bo będę zła.
    Przeprasza za krótki komentarz, ale sprzątanie trwa ;-;
    Gabrysia
    ps - Wesolego jajka^^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa