
Layla
– No… – Isabeau lekko
przekrzywiła głowę, w pełni skoncentrowana. Jej błękitne oczy uważnie
mierzyły cała sylwetkę Layli, sprawiając, że dziewczyna poczuła się wręcz
nieswojo. – No – powtórzyła bardziej stanowczo, a na jej ustach pojawił
się blady uśmiech.
– Bardzo
śmieszne – żachnęła się sama zainteresowana. – A teraz powiesz
w końcu coś, co zabrzmi przynajmniej trochę sensownie?
Kolejny
uśmiech, tym razem drapieżny i bez wątpienia złośliwy.
– Czy ja
wiem…? Dobra! – zreflektowała się pospiesznie, unosząc obie ręce ku górze
w poddańczym geście. Wysunęła kły, ale mimo wszystko nie wyglądało to
niepokojąco, a przynajmniej Layla nie poczuła się zagrożona. Bacząc na to,
że Rufus już wielokrotnie powtarzał, iż jej instynkt samozachowawczy już dawno
temu wyjechał na wakacje i do tej pory nie wrócił, nie była jakoś
specjalnie tym faktem zaskoczona. – To chyba oczywiste, że wyglądasz
fantastycznie – dodała znacznie poważniejszym tonem Beau, najwyraźniej
przypominając sobie o tym, że granie na nerwach kobiecie w ciąży nie
jest raczej najlepszym pomysłem.
Layla
rozluźniła się i z satysfakcją okręciła wokół własnej osi. Na sobie
miała błękitną, letnią sukienkę z kwiatowym motywem. Niebieski od zawsze
pasował do jej oczu, poza tym ładnie komponował się z jasnymi włosami,
które opadały jej na ramiona i plecy, lśniące i lekko pofalowane.
W zasadzie nieśmiertelni we wszystkim wyglądali przynajmniej dobrze, ale
ta sukienka wyjątkowo jej się podobała, chociaż to równie dobrze mogło mieć
związek z tym, że wydawała się idealna do jej nowej sylwetki.
Podchwyciła
spojrzenie błękitnych oczu Isabeau ponad swoim ramieniem. Dziewczyna stała za
plecami Layli, obserwując jak jej siostra przegląda się w lustrze,
wyraźnie z siebie zadowolona. Obie stały przed dużym, zdobionym
zwierciadłem, zdobiącym jedną z komnat Niebiańskiej Rezydencji – tej,
którą niejednokrotnie zajmowała Isabeau, kiedy akurat decydowała się
przenocować blisko Dimitra… Nie żeby „nocowanie” miało faktyczny związek
z porą dnia oraz faktycznym spaniem, zwłaszcza, jeśli król akurat kręcił
się w pobliżu.
Tak czy
inaczej, Layla potrzebowała lustra, a to wydawało się idealne.
Z fascynacją obserwowała nowe ubrania i własne ciało, które nagle
wydało jej się równie znajome, co i obce. Lekki, zdobiony materiał, muskał
jej skórę, przypominając łagodną mgiełkę, tak lekki i delikatny, że równie
dobrze mogłoby go nie być. Chociaż sukienka była luźniejsza i rozszerzała
się pod biustem (w pierwszym odruchu Layla pomyślała, że to po prostu długa
tunika), to i tak pod materiałem rysował się wyraźny zarys jej
zaokrąglonego brzucha.
Niczym
w transie przesunęła dłońmi wzdłuż ciała, zatrzymując się w zgięciu
bioder. Tak, wszystko zdecydowanie było takie samo, oczywiście pomijając
brzuch. Dla pewności po raz wtóry położyła obie dłonie na wypukłości,
a jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, a przy tym odrobinę roztargniony.
Brzuch wciąż nie był duży, a gdyby się postarała, pewnie z łatwością
ukryłaby ciążę, ale ani myślała o tym, żeby coś podobnego robić. Czuła się
szczęśliwa, a fakt, że w ciągu zaledwie kilku dni jej sylwetka
znacznie się zmieniła, napawał ją entuzjazmem. Wciąż nie docierało do niej, że
pod warstwą skóry rozwija się życie (a może dwa, jeśli będzie miała szczęście
i podobnie jak Isabeau czy Renesmee wyda na świat bliźnięta?), dlatego
rosnący brzuch stanowił dla niej materialny dowód na to, że faktycznie się udało.
Co prawda wciąż jeszcze nie czuła się tak, jakby była matką, ale wierzyła, że
to jedynie kwestia czasu; kiedy już urodzi i weźmie dziecko
w ramiona…
Jak wiele
czasu? Theo zakładał, że najwyżej miesiąc, a Rufus wydawał się to
potwierdzać, ale to i tak brzmiało abstrakcyjnie – a przy tym długo
i krótko jednocześnie. Pewnie miało brakować jej straconego czasu, bo
zwyczajna kobieta miała na oswojenie się ze swoim stanem i czekającymi ja
zmianami całych dziewięć miesięcy (w najlepszym wypadku), Layla jednak zbyt długo
czekała na możliwość wydania na świat dziecka, żeby się tym przejmować.
W jakimś stopniu się bała, oczywiście, ale starała się zbytnio nie
przejmować. Zwłaszcza to, co o jej szansach na bezpieczną ciążę powiedział
Rufus, starała się trzymać gdzieś w najdalszych zakamarkach umysłu, nie
chcąc nawet brać pod uwagę tego, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
– No dobra,
przestań się tak do siebie szczerzyć, bo to zaczyna być niepokojące. Będziesz
matką. Zrozumiałam – westchnęła Isabeau, wymownie wywracając oczami.
Layla
rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie.
– Piękne
dzięki. Ty niby się nie cieszyłaś, kiedy już zorientowałaś się, że będziesz
miała dziecko? – żachnęła się, wspierając obie dłonie na biodrach. Uwielbiała
Isabeau, ale jej podejście do życia było czasami naprawdę trudne do zniesienia.
– Nie
miałam czasu na to, żeby jakoś specjalnie się cieszyć. Jakbyś zapomniała, nie
planowałam tego, a Drake nie był wymarzonym kandydatem na ojca –
przypomniała Beau. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy wspominała
o Drake’u, ale Layla wiedziała, że ona mimo wszystko pamięta – i że
te wspomnienia bolą. – A później umarłam. Dobre złego początki, prawda?
Nie
odpowiedziała, decydując się nie ciągnąć dłużej tematu. Jeszcze przez kilka
chwil wpatrywała się w swoje odbicie, po czym z cichym westchnieniem
obróciła się w stronę Isabeau i bezceremonialnie zarzuciła jej obie
ręce na szyję.
– Wiesz, że
cię uwielbiam, prawda? – zapytała, wdychając słodki zapach siostry; nie była
pewna dlaczego, ale chciała i musiała to powiedzieć.
– Jasne.
Mnie nie da się nie uwielbiać – odparła wymijająco Beau, ale przynajmniej
odwzajemniła uścisk. Cóż, chociaż nie była chętna do okazywania emocji, teraz
przynajmniej się starała. – Co jest Lay?
– A co
powinno być? – zdziwiła się, odsuwając na tyle, żeby móc na Isabeau popatrzeć.
– Jesteś moją siostrą czy nie?
– Hm… No
nie wiem, po prostu to takie nie w moim stylu. Chyba wiesz, co mam na
myśli? – Isabeau lekko zmarszczyła brwi. – Jesteś inna. Nie mam na myśli tego,
że szczęśliwa, bo to oczywiste, ale… inna. Nie potrafię tego określić, ale
twoje zachowanie mnie dziwi.
Layla
wzruszyła ramionami.
– Kobieta
w ciąży rządzi się swoimi prawami, a przynajmniej tak słyszałam –
zauważyła pogodnie. – Chyba wiesz z doświadczenia, a przynajmniej tak
mi się wydaje. Hormony i te sprawy…
– Hormony
do męskie gadanie, mające usprawiedliwić to, że czasami jesteśmy lepsze od nich
– odparła z przekonaniem Beau. – Jestem kobietą, tak? Nie wmówisz mi, że
tak po prostu zebrało ci się na przytulanie.
I tym razem
zdecydowała się nie odpowiadać, ale Isabeau nie próbowała na nią naciskać.
Layla miała nadzieję, że siostra dojdzie do wniosku, że to po prostu próba
przekomarzania się albo przypływ euforii. W zasadzie sama próbowała
w to wierzyć, ale z jakiegoś powodu wszystko w niej aż rwało się
do tego, żeby poczuć bliskość innych i przekonać się, że wszystko jest
w porządku. Może to było normalne podczas ciąży, że szukała poczucia
bezpieczeństwa, przede wszystkim przez wzgląd na dziecko, ale Layla sama musiała
przyznać, że Isabeau ma trochę racji, a w jej zachowaniu jest coś…
innego.
Jasne,
że się zmieniłaś, skarciła się w duchu. Będziesz
matką. I to szybciej niż mogłabyś przypuszczać. To jak najbardziej powód
do tego, żeby zachowywać się inaczej.
Takie
wyjaśnienia brzmiały sensownie, ale Layla wcale nie czuła się pewniej. Chociaż
szczęśliwa jak nigdy, wciąż czuła dziwny niepokój, którego nie potrafiła opisać
i który momentami wydawał się nachodzić na paranoję. Nie wiedziała jak
powinna to rozumieć, ale zakładała, że to mimo wszystko wyjaśnienia Rufusa.
Nawet kiedy o tym nie myślała, odkąd zorientowała się, że jest
w ciąży, była aż nadto świadoma każdego swojego ruchu. Co więcej, zdarzało
się, że naprawdę zaczynała się bać, jakby podejrzewając, że nawet najdelikatniejszy
ruch okaże się niebezpieczny i spowoduje…
Och,
zdecydowanie nie chciała kończyć tej myśli.
– Trochę
żałuje, że nie mam żadnych rzeczy, ale sama dobrze wiesz jak to wyglądało,
kiedy byłam w ciąży – odezwała się Isabeau, jak gdyby nigdy nic zmieniając
temat. Layla spojrzała na nią nieco nieprzytomnie, ale Beau nie chciała albo
faktycznie nie zauważyła jej rozkojarzenia. – Nie łatwo było zdobyć tę
sukienkę, ale przynajmniej pasuje.
– Mówisz
tak, jakbyś miała jakiekolwiek wątpliwości. – Layla wywróciła oczami. – Wszystkie
rzeczy są świetne. A tak z ciekawości… – zaczęła, ale Isabeau
uciszyła ją spojrzeniem.
– Nie
wszystko w tym mieście załatwia się za pośrednictwem Michaela – oznajmiła
z wyższością, odrzucając ciemne włosy na plecy. – Poza tym… Naprawdę
uważasz, że poprosiłabym go
o cokolwiek, zwłaszcza związanego z kupnem ubrań ciążowych?
Szczerze
powiedziawszy, Layla tak właśnie myślała, ale Isabeau wydawała się brzmieć
szczerze. Swoją droga, ze strony Beau jakikolwiek prezent bez wątpienia był
sporym odstępstwem od normy, więc Layla czuła się zaszczycona.
Isabeau
z natury była zimna, ale bywały momenty, kiedy lubiła zaskakiwać. Nie
przyznawała się, ale rodzina naprawdę była dla niej ważna, zwłaszcza
rodzeństwo. Layla mimo wszystko nie była tak bardzo zdziwiona, że Beau
pojawiała się u niej regularnie od momentu, kiedy okazało się, że wkrótce
Licavoli doczekają się kolejnych przedstawicieli młodszego pokolenia. Mimo
złośliwych komentarzy, Isabeau była zachwycona, chociaż w jej przypadku
sprowadzało się to do bycia jeszcze bardziej irytującą niż zwykle.
Ale starała
się i Layla była tego świadoma. Zarówno Beau, jak i Renesmee,
doczekały się podczas ciąży komplikacji, więc teraz najwyraźniej nadeszła pora
na to, żeby przynajmniej ona donosiła ciąże w spokoju, przynajmniej w miarę
możliwości. Nie żeby w Mieście Nocy cokolwiek było normalne, ale może
mogła liczyć przynajmniej na to, że do momentu rozwiązania obędzie się bez
większych konfliktów i zniszczeń.
Najbardziej
zadowolony wydawał się z całej sytuacji Theo, który nieformalnie prowadził
jej ciążę. Była jeszcze Renesmee, ale w jej przypadku wciąż nie było nawet
śladu ciąży, dziewczyna zresztą miała Carlisle’a. Layla jakoś nie potrafiła
przemóc się do tego, żeby to jego poprosić o pomoc, poniekąd dlatego, że
wizyty w domu Cullenów były zbyt ryzykowne, skoro w każdej chwili
mogła wpaść na Marco. Był jeszcze Rufus, ale…
No dobrze,
mogła Rufusa kochać. Mogła chcieć mieć z nim dzieci i czuć się przy
nim bezpieczną, ale jeszcze nie upadła na głowę. W jego przypadku zaufanie
było dość wrażliwą kwestią, ale Layla nie czuła się na tyle zdesperowana, żeby
powierzyć sprawy medyczne komuś, kto nie szczędził sobie dość wybrednych
komentarzy. Rufus wciąż był zdecydowanie zbyt nieprzewidywalny, a Layla
nie zdziwiłaby się, gdyby w ostateczności okazał się zdolny do
przeprowadzenia cesarskiego cięcia kuchennym nożem albo w jeszcze bardziej
niepokojących warunkach. Może przesadzała, ale z jakiegoś powodu
perspektywa pełnego zaufania komuś, kto był równie genialny, co i szalony,
wydawała się problematyczna.
Isabeau
wycofała się przed południem, kiedy środek dnia i panująca na zewnątrz
duchota ostatecznie zaczęła dawać się we znaki jej instynktowi
samozachowawczemu. Layla również czuła się nieswojo, ale jej zegar biologiczny
jak na razie wciąż działał poprawnie, a przynajmniej nie była zmuszona do
ostatecznej zamiany dnia z nocą. Krótko po wyjściu Beau zaczęła krążyć bez
celu po komnacie, raz po raz uciekając wzrokiem w stronę lustra. Chociaż
czasami zdarzało jej się czuć zmęczenie, co bez wątpienia miało związek
z rozwojem ciąży, znacznie częściej wręcz emitowała energią, której
w żaden sposób nie potrafiła spożytkować. Samotność jej nie służyła, ale
jednocześnie nie sądziła, żeby zadowoliła ją obecność kogokolwiek – gdyby tak
było, po prostu poszukałaby któregoś z Pavarottich, pozwalając żeby te dwa
błazny dotrzymały jej towarzystwa.
Nie, to nie
tak. Przecież doskonale wiedziała, gdzie i dlaczego chciała się znaleźć,
chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie musi
okazać się dobrym pomysłem.
Droga
z Niebiańskiej Rezydencji do laboratorium była prosta, w przeszłości
zresztą pokonała ją tak wiele razy, że mogłaby trafić nawet z zamkniętymi
oczami. Słońce grzało, a duchota miała w sobie coś nieprzyjemnego,
ale mimo wszystko pogoda była znośna. Szła szybko, kryjąc się w rzucanych
przez odnowione przed lat budynki cieniach i niemal z ulgą
zagłębiając się w labiryncie coraz rzadziej uczęszczanych uliczek.
Większość
miasta wydawała się wymarła, jak zwykle podczas upałów, ale i tak bez
trudu rozpoznała uliczkę, gdzie znajdowało się przejście do laboratorium
Rufusa. Drzwi opustoszałej kamienicy jak zwykle były otwarte, podobnie jak
i tylne wyjście, które prowadziło wprost do ślepego zaułka. Bliskość
nagich ścian sąsiadujących ze sobą budynków miała w sobie coś
klaustrofobicznego, Layla jednak przywitała to uczucie z radością. Nie
sądziła, że może stęsknić się za tym miejscem – za laboratorium i jego
aurą – a jednak teraz wprost mogła przed samą sobą przyznać, że
w którymś momencie naprawdę zaczęła traktować je jak dom. Być może
brzmiało to dziwnie, zwłaszcza po tym, co spotkało ją ostatni raz
w podziemiach, ale z drugiej strony… Cóż, przebywanie z Rufusem
miało swoje konsekwencje, a może po prostu zaczynało jej się udzielać jego
szaleństwo.
Nie była
w laboratorium od dnia, kiedy Rufus prezentował swój najnowszy wynalazek
i wszystko się skomplikowało. Od tamtego momentu podziemna kryjówka
wampira praktycznie nie nadawała się do użytku, chociaż Layla wiedziała, że
naukowiec robił wszystko, byle w miarę możliwości ten stan rzeczy zmienić.
Nie pierwszy raz musiał zaczynać wszystko od podstaw, ale to i tak było
irytujące. Co więcej, nie chciał nawet słyszeć o tym, że być może łatwiej
byłoby znaleźć i wyposażyć inne miejsce. To było jedno z tych
dziwactw, których Layla nie potrafiła zrozumieć, a które w ten
niepojęty, odrobinę ekscentryczny sposób pasowały do nieprzewidywalnego
charakteru Rufusa. Nie żeby był jakoś specjalnie sentymentalny, ale jeśli
chodziło o laboratorium…
Wejście
wyglądało dokładnie tak samo, jak zapamiętała. Bez pośpiechu podeszła do drzwi,
po czym wywróciła oczami na widok zamka, który już dawno odmówił posłuszeństwa
i to chyba na długo przed tym, jak pierwszy raz zdecydowała się zejść po
ukrytych po drugiej stronie schodach. Oczywiście zamknięte drzwi nie stanowiły
żadnej przeszkody dla istot w Mieście Nocy, a w tym miejscu
stanowiły coś na kształt ostrzeżenia dla ewentualnych intruzów. Nawet
w środku dnia ta konkretna uliczka wyglądała niepokojąco, przynajmniej dla
postronnego obserwatora, a nawet jeśli trafiłby się ktoś na tyle
nierozsądny, żeby jednak skorzystać z otwartych drzwi i wejść do
środka, to już był jego problem. Rufus raczej nie był otwarty na nieproszony
gości, sam w sobie zresztą stanowił lepsze zabezpieczenie niż nawet
najbardziej wyszukane zamki i mechanizmy. Co prawda Layla ani razu nie
słyszała o tym, żeby ktoś bez w ogóle trafił do tego miejsca – nie
przypadkiem – ale miała okazję widzieć zagniewanego Rufusa w akcji, więc
ewentualne skutki wydawały jej się oczywiste.
Machinalnie
zacisnęła dłoń w pięść, gotowa przywołać do siebie ogień, żeby oświetlić
prowadzące w dół wąskie, strome schody, ale to okazało się zbędne.
Najwyraźniej ta część laboratorium również nie została naruszona, kiedy zarwał
się strop; co więcej, doskonale widziała rozwieszone w regularnych
odstępach lampy, ciągnące się wzdłuż ściany i rzucające łagodne, anemiczne
światło na kolejne stopnie. Wszystko wskazywało na to, że udało mu się
przynajmniej zadbać o przywrócenie prądu, co było pocieszające, bo nie
lubiła błądzić po laboratorium w ciemności. Nawet w świetle czuła się
dość niepewnie, kiedy ostrożnie zaczęła schodzić w dół, uważne patrząc pod
nogi i instynktownie już przeskakując nad tymi ze stopni o których wiedziała,
że bezpieczniej jest na nich nie stawać. Brzuch nie był na tyle duży, żeby jej
ciążyć, ale i tak wolała nie ryzykować, wciąż mając wrażenie, że za moment
straci równowagę i poleci do przodu.
Bez
pośpiechu pokonała ostatnie stopnie, zatrzymując się u stóp schodów. Tu
również paliło się światło, dzięki czemu wyraźnie widziała lśniącą, bez
wątpienia nową i – co najważniejsze – całą posadzkę laboratorium. Dziwnie
podekscytowana, zrobiła kilka stanowczych kroków przed siebie i podniosła
głowę, spoglądać przed siebie.
A potem zamarła.
– Och! –
wyrwało jej się. Poczuła się trochę głupio, bo to wciąż nie wyrażało
wszystkiego, ale na więcej nie było jej stać.
Kilka razy
rozmawiała z Rufusem o postępach, jeśli chodzi o prace nad
laboratorium, ale wampir za każdym razem ją zbywał, wciąż powtarzając, że idzie
zdecydowanie zbyt wolno. Twierdził, że powie jej dopiero wtedy, jeśli coś
będzie warte uwagi, więc ostatecznie dała za wygraną, podejrzewając, że
laboratorium wciąż jest dalekie do stanu używalności, nawet jeśli częściowo
udało mu się je odgruzować. Sama musiała przyznać, że minęło zbyt mało czasu,
żeby spodziewać się czegoś wyjątkowego, nawet jeśli w grę wchodziły
wampirze zdolności i determinacja kogoś takiego jak Rufusa –
a przynajmniej tak jej się wydawało, póki nie zdecydowała się tutaj
przyjść.
Laboratorium
wyglądało tak, jakby przeszło przez nie jakieś dziwnie tornado, które jednak
zamiast niszczyć, doprowadzało wszystko do porządku. Poza podłogą, również
strop wydawał się stabilny i nic nie wskazywało na to, żeby wkrótce miał
ponownie zawalić się jej na głowę. Zniknęły zajmujące zbędne miejsce kolumny,
które do tej pory stanowiły wsporniki. Nie była pewna, jakie tym razem
rozwiązanie wprowadził Rufus, ale najwyraźniej działało, skoro cała konstrukcja
wydawała się stabilna. Sala nagle wydała jej się przynajmniej dwukrotnie
większa, wszechstronna i zdecydowanie bardziej nowoczesna, co już samo
w sobie stanowiło nowość. Być może miał z tym związek brak typowego
dla Rufusa i jego laboratorium chaosu, ale Layla i tak była pod
wrażeniem.
Z tym, że
to wciąż nie był koniec. Światła ostrych, umieszczonych pod sufitem
jarzeniówek, wyłoniły z ciemności ustawione pod ścianami, przeszklone
gabloty. Część rzeczy już wylądowała na swoim miejscu i chociaż Layla
nadal nie potrafiła połowy z nich nazwać, nagle wydały jej się
nienaturalnie wręcz porządne. Centralne miejsce zajmowały nowe, marmurowe
stoły, jak na razie puste, jeśli nie licząc lśniącego sprzętu, wyglądającego
zdecydowanie lepiej niż dotychczasowe, staromodne mikroskopy i urządzenia,
których nawet nie chciała dotykać, przekonana, że albo nie zadziałają, albo
rozpadną jej się w rękach. To zdecydowanie wychodziło poza standardy
dwudziestego wieku i Layla była gotowa dać sobie rękę uciąć, że to robota
Michaela i jego niezwykłych zdolności.
No
proszę, a do mnie miał pretensje o głupie testy ciążowe,
pomyślała urażona, wciąż czujnie rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widziała
Rufusa, ale wyczuwała jego charakterystyczny zapach, bo zwykle nie próbował
kryć się ze swoją obecnością, zwłaszcza w tym miejscu. W pierwszym
odruchu spojrzała w stronę tylnych drzwi, które prowadziły między innymi
do niewielkiej sypialni i tej części laboratorium, która stanowiła coś na
kształt „mieszkalnej” części, ale ostatecznie skoncentrowała się na wejściu do
biblioteki. Nigdzie nie widziała książek, notesów i luźnych papierów,
a przecież Rufus miał w zwyczaju zostawiać je wszędzie, więc ten brak
wydawał się nienaturalny. Chciała przynajmniej zerknąć na ten okrągły,
zagracony pokój, w którym niejednokrotnie starała się zaprowadzić porządek
– oczywiście bez skutecznie, bo Rufus preferował jakiś swój zmyślny, pozornie
pozbawiony sensu system segregowania poszczególnych pozycji. Jeśli miała być
szczera, zakładała, że tak naprawdę nie miał żadnego.
Była
w połowie drogi do drzwi, kiedy wyczuła nieznaczny ruch za plecami. Na
moment zesztywniała, po czym zupełnie machinalnie obejrzała się za siebie, omal
nie wpadając na szczupłą postać, która bez ostrzeżenia zmaterializowała się tuż
za nią.
– Hej! –
zaprotestowała i zachwiała się lekko, wytrącona z równowagi. Byłaby
upadła, gdyby nie ciepłe ręce, które wylądowały na jej ramionach – a potem
zatrzymały się na nich na dłużej.
– Coś mi
się wydaje, że mam tutaj nieproszonego gościa – stwierdził pogodnie Rufus,
bezceremonialnie przyciągając ją do siebie. Zadrżała, kiedy jego usta znalazły
się niebezpiecznie blisko jej odsłoniętej szyi. – Kim jesteś, piękne dziewczę,
i co tutaj robisz? – szepnął jej do ucha, a w jego tonie
wychwyciła coś, co wydało jej się dziwnie znajome i… niepokojące.
Layla
zamarła. Że co!?
Przepraszam że znowu nie skomentowałam ostatniego rozdziału ale internet po prostu mi mi nie chodził, w każym razie bardzo mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziały to bardzo lubię czytać o Layli, w dodatku z Beau... To musi `wyjść świetny rozdział!
I taki jest!
Ta końcówka mnie po prostu na kolana powaliła. Rufus znowu jej nie pamięta? Katastrofa!!! Mam nadzieję że nie skrzywdzi Lay i dziecka... Oby szybo zrozumiał kogo ma przed sobą.
Rozdział wyśmienity, życzę weny na następny :)
Pozdrawiam
Lila
Przeprasza za brak komentarza pod poprzednim rozdziale, ale zabrakło mi czasu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam momenty z Beau i Lay. Nie tylko są siostrami, ale i najlepszymi przyjaciółkami, prawda? Cóż prezenty ze strony Beau to duży wyczyb i rzadko kogoś nimi obdarza, więc cieszyć sie xD
kurde, Rufus znowu zapomniał kim Layla jest ;/ tylko, żeby jej nie skrzywdził :( bo będę zła.
Przeprasza za krótki komentarz, ale sprzątanie trwa ;-;
Gabrysia
ps - Wesolego jajka^^