17 kwietnia 2014

Dziewięćdziesiąt pięć

Alessia
Kolejne sekundy mijały, a Alessia czuła się coraz bardziej zaniepokojona. Jakaś część niej pragnęła znaleźć jakiś powód do tego, żeby wyjść albo przynajmniej zmienić temat, ale druga… Nie mogła tego zrobić i zdawała sobie z tego sprawę. Łatwiejsze rozwiązania nie zawsze były lepszymi, poza tym przecież od jakiegoś czasu na to czekała. Nie potrafiła w pełni opisać tego, co w tym momencie musiał czuć Ariel, ale przecież od dawna chciała z nim porozmawiać. Teraz, kiedy nareszcie zdawała się mieć po temu okazję, naszły ją wątpliwości i wcale już nie czuła się taka pewna siebie, ale chyba była mu tę rozmowę winna.
Ariel milczał, unikając jej spojrzenia. Alessia uświadomiła sobie, że sama również siedzi nieruchomo niczym posąg albo woskowa lalka, dlatego spróbowała wziąć się w garść, ale to było trudne. Przełknęła z trudem i odchrząknęła, ale nawet najcichszy dźwięk nie zwrócił uwagi wilkołaka. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, w miejscu, gdzie nie mogła go dosięgnąć, przeżywając coś na co nie miała wpływu.
Alessia zacisnęła dłonie w pięści, porażona własną bezradnością. W jednej chwili zapragnęła znaleźć się u boku Ariela i wziąć go w ramiona, ale jednocześnie coś ją przed tym powstrzymało. W ten sposób jedynie wszystko pogorszysz, skarciła się w duchu. Daj mu czas. Pozwól mu dojść do siebie albo… Nieważne. Po prostu odpuść.
Ale przecież nie mogła odpuścić, niezależnie od tego, czy tak faktycznie byłoby lepiej. Może była głupia i okrutna, ale jakoś nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że Ariel mógłby po raz kolejny się przed nią zamknąć. Nieświadomość od zawsze była czymś, czego szczerze nienawidziła, poza tym miała wrażenie, że kto jak kto, ale ona miała prawo zapytać.
Nie, mimo wszystko musiała wiedzieć.
– Arielu… – Zawahała się. Chociaż na nią nie patrzył ani nawet się nie poruszył, była przekonana, że chłonął każde wypowiedziane przez nią słowo. – Może nie mam prawda, ale chciałabym wiedzieć. Po prostu chciałabym wiedzieć – powtórzyła, siląc się na stanowczość i pewność siebie, ale wyszedł jej z tego słaby, wystraszony szept.
– Wiedzieć co? – odparł obojętnie Ariel.
Zamrugał, ale kiedy na nią spojrzał, przekonała się, że wzrok nadal ma pusty i zagubiony. Wyglądał na rozbitego, poza tym od dawna nie wydawał jej się tak bezbronny. Gdyby chciała, sama mogłaby go skrzywdzić, chociaż to wydawało się nieprawdopodobne.
– Wszystko – oznajmiła z powagą, ale to i tak zabrzmiało głupio. Ariel po prostu na nią patrzył, nie rozumiejąc – albo nie chcąc zrozumieć. Przełknęła z trudem, po czym bezceremonialnie chwyciła go za rękę, splatając ich palce razem. Drgnął, ale nie odsunął się, nawet kiedy pokusiła się o muśnięciem kciukiem śladów na jego nadgarstku. – Chcę poznać ciebie. Proszę.
W zasadzie sama nie była pewna o co i dlaczego prosiła, ale to nie miało znaczenia. Wpatrywała się w Ariela wyczekująco, wyglądając na zdecydowanie bardziej zdeterminowaną niż w rzeczywistości była. Co prawda samo spojrzenie zaskoczonego wilkołaka wystarczyło, by zapragnęła się ze wszystkiego wycofać, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Nie wiedziała dlaczego, ale takie postępowanie wydało jej się właściwe.
Sądziła, że nie odpowie albo jakoś się wykręci, może nawet ją wygoni, ale nie zrobił tego. Ariel jeszcze przez kilka sekund trwał w bez ruchu, po czym nagle zaczął się podnosić. Serce zabiło jej szybciej, ciało zaś zareagowało zupełnie machinalnie, kiedy w zupełnie naturalnym odruchu spróbowała go powstrzymać, ale okazał się równie uparty co i ona.
– Przestań. Jestem cały – przypomniał jej spokojnie. Właśnie ta pewność w jego głosie sprawiła, że zdecydowała się mu zaufać. – Ja tylko… Och, Ali – westchnął.
– Nie chcesz mi powiedzieć – zgadła i westchnęła. – W porządku. Może nie powinnam pytać, ale pomyślałam sobie…
Ariel potrząsnął głową, więc zamilkła. Jego dłoń wciąż znajdowała się w jej własnej, przyjemnie ciepła i w jakiś pokrętny sposób dająca jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała. Chłopak w zamyśleniu spojrzał na ich splecione palce, jakby zdążył już zapomnieć o tym, że w ogóle ją trzymał, a z jego ust wyrwało się ciche westchnienie.
Z jakiegoś powodu nagle poczuła się zagubiona i niepewna, chociaż to wydawało się pozbawione sensu. Ariel ujął jej dłoń w obie ręce, kciukami delikatnie pocierając skórę jej palców. Jego twarz wyrażała absolutnie skupienie, jakby w ten sposób chciał znaleźć drogę ucieczki od swoich własnych, poplątanych myśli. Natychmiast pożałowała tego, że zaczęła temat, ale nie wiedziała jak powinna się wycofać. Gdyby Ariel przynajmniej przyznał, że nie chce rozmawiać, gdyby powiedział cokolwiek…
Ale on milczał i to zaczynało ją niepokoić.
– Czułaś się kiedyś tak, jakby ktoś pogrzebał cię żywcem? – zapytał nagle, całkowicie ją zaskakując. Głos miał cichy, melodyjny i taki… spokojny.
– Nie wiem. – Poczuła, że włoski na ramionach i karku stają jej dęba. – Arielu, zaczynasz mnie przerażać. Dlaczego o to pytasz?
– Bo chciałaś zrozumieć. Coś się zmieniło? – Rzucił jej przenikliwe spojrzenie, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. – Chcesz mnie poznać. A przynajmniej tak utrzymujesz, chociaż oboje wiemy, że w tym przypadku niewiedza jest lepsza.
– Nigdy nie jest – zaoponowała natychmiast, właściwie nie panując nad słowami.
Ariel w zamyśleniu skinął głową. Uśmiechnął się pod nosem, ale to był raczej wymuszony, pozbawiony radości uśmiech, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Ariel od zawsze był pełen sprzeczności i zwłaszcza teraz była ich świadoma.
Chciał ją przestraszyć, a przynajmniej takie rozwiązanie zdawało logiczne, chociaż nieuczciwe. Czy naprawdę sądził, że nie zrozumiałaby, gdyby zechciał się wycofać? Starała się na niego nie naciskać, a przynajmniej miała nadzieję, że tego nie robiła. Co więcej, próbowała mu pomóc, a po tym, czego oboje doświadczyli w lesie i co ostatecznie doprowadziło ich do tego miejsca, jakiekolwiek wyjaśnienia wydawały się jak najbardziej na miejscu.
Pod wpływem impulsu chciała o tym Arielowi powiedzieć, ale nie dał jej po temu okazji. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że jego ramiona nagle owinął się wokół niej. Bez pytania albo jakiegokolwiek ostrzeżenia, chłopak mocno przygarnął ją do siebie, trzymając tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. W pierwszym odruchu zesztywniała, zmuszona do walki o oddech oraz sprzeciwienia się własnemu instynktowi. Jej wampirza część stanowczo protestowała, świadoma prawdziwej natury Ariela; jego zachowanie odebrała jako atak, chociaż ta rozsądna cząstka wydawała się rozumieć, że to coś zupełnie innego.
Alessia ostrożnie ułożyła policzek na torsie Ariela. Oddychała ciężko, całkowicie oszołomiona jego zachowaniem i tym, że nagle oboje wylądowali na wąskim łóżku, skuleni przy sobie. Ich ciała w przyjemny sposób ocierały się do siebie, zaś ramiona Ariela wydały się specjalnie stworzone dla niej. Tulił ją mocno, a ona nie widziała powodu, żeby się jego objęciom nie poddać. Czuła ciepło bijące od jego ciała, poza tym wyraźnie czuła i słyszała trzepocące się w jego piersi serce. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechu, kołysząc ją delikatnie, dzięki czemu ostatecznie zdołała się rozluźnić. Było… miło.
Bardzo miło.
– Powiedziałem ci już, że to mnie przerasta – usłyszała przy uchu jego szept. Zadrżała, kiedy ciepły oddech podrażnił jej odsłoniętą skórę na karku. – Najgorsze, że nie miałem wyboru… A teraz na dodatek boję się, że tobie stanie się coś złego. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego, żebym musiał ryzykować utratę ciebie – jęknął i przez moment miała wątpliwości co do tego, czy on w ogóle wie, co dzieje się wokół niego.
– Do niczego cię nie zmuszam – zapewniła go, starając się mówić powoli i wyraźnie, jak do wystraszonego dziecka, które w tym momencie tak bardzo jej przypominał. – Jestem tutaj Arielu. Jestem i nigdzie się nie wybieram.
Pokiwał głową i przytulił ją jeszcze mocniej, omal nie łamiąc jej żeber. Odetchnęła z trudem, ale nie próbowała się odsuwać, wiedząc, że on tego potrzebuje.
Leżeli tak wtuleni w siebie przez kilka długich minut. Milczenie przeciągało się, jednak Alessia nie czuła, żeby było w nim cokolwiek ciążącego. Próbowała być jak najbardziej spokojną, po prostu trwając u jego boku. Słyszała trzepotanie się jego serca i było w tym coś uspokajającego, a po pewnym czasie przyłapała się na tym, że stara się dostosować do rytmu jego oddechu.
– Przepraszam cię – usłyszała. Ariel stopniowo się uspokajał, ale jego głos i tak zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy. – Ja nie wiem… Nieważne. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło.
– Jeśli teraz każesz mi zapomnieć, naprawdę się zdenerwuje – zastrzegła. Ostrożnie odchyliła się w jego ramionach, na tyle, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Zrobił taki ruch, jakby natychmiast chciał ją puścić, ale wąskie łóżko mu to utrudniło, poza tym machinalnie zacisnęła palce na przedzie jego bluzy. – Arielu, jest w porządku. Przede mną nie musisz niczego udawać.
– Nie udaję – mruknął, ale chyba sam w to nie wierzył. – No tak, ty nie należysz do strachliwych, prawda? I chcesz wiedzieć…
Powoli wypuściła powietrze z płuc.
– Zgadza się – powiedziała miękko, wciąż siląc się na ten uspokajający, ale jednocześnie nieznoszący sprzeciwu ton. – Chcę wiedzieć.
Ariel ostrożnie przeczesywał palcami jej włosy, chyba nawet tego nieświadomy. Na chwilę przemknęła oczy, poddając się pieszczocie i całą sobą chłonąc to, jak bardzo blisko siebie się znajdowali. Czuła się bezpieczna, chociaż jednocześnie o wyrzuty sumienia przyprawiała ją świadomość tego, że to ona miała sprawić, żeby poczuł się lepiej – nie odwrotnie.
– To nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać – westchnął. Głos miał cichy i lekko zachrypnięty, ale jej to nie przeszkadzało. – Czuję się… rozbity. Kiedyś zdarzało się częściej, mówiłem ci, ale nawet teraz, raz w miesiącu… Och, Ali, żebyś ty wiedziała, co takiego czuję przed każdą pełnią! Utrata siebie… Ale wy, wampiry, chyba też tego doświadczacie, prawda?
– Mhm… – To właściwie mogło znaczyć cokolwiek. Jak miała mu wytłumaczyć, że właściwie nigdy nie doświadczyła aż tak poważnej utraty kontroli. – Ale chyba się nie winisz, prawda? Znaczy… Nie jesteś sobą. Nie kiedy to się dzieje.
– Och, bo ciebie takie usprawiedliwienie by satysfakcjonowało? – Nawet mimo zamkniętych oczu wiedziała, że jej się przypatruje. Zatrzepotała powiekami, na moment zagłębiając się w jego ciemnych, beznamiętnych tęczówkach. – Gdybyś była potworem, wystarczyłaby świadomość tego, że nie masz nad tym kontroli?
Nie wystarczyła, wiedziała z doświadczenia. Znów pomyślała o Cassie i o tym, jak czuła się później, ale nie zamierzała mówić o tym Arielowi. Nie musiała zresztą, bo jego spojrzenie jasno dało jej do zrozumienia, że jakimś cudem wiedział albo przynajmniej podejrzewał, co takiego w tym momencie czuła.
– Naprawdę chcesz widzieć mnie lepszym niż powinnaś – zauważył w zamyśleniu Ariel, jednocześnie ratując ich od konieczności tego, żeby po raz kolejny znosić przeciągającą się ciszę. – Ale to nie ma sensu. Czasami wierzę to, że jestem synem swego ojca i to jest straszne, bo… – zaczął i nagle urwał, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo.
– Twojego ojca… – Uniosła się na łokciach, żeby lepiej widzieć jego twarz. Czuła, że jego ręce zastygły w bezruchu, owinięte wokół jej talii. – Ty nie zostałeś ugryziony, prawda Arielu?
Pobladł, chociaż to wydawało się niemożliwe.
– Nie – przyznał w końcu, unikając jej spojrzenia. – Jestem czym jestem, bo mojemu kochanemu tatusiowi zechciało się przelecieć moją matkę, kiedy akurat miał na to ochotę. Byłoby dobrze, gdyby ona przynajmniej miała na to ochotę, ale… – Wzruszył ramionami. – To było dawno, a ona nie żyje. Nie ma o czym mówić.
– Jest – zaoponowała natychmiast. – Och, Arielu, tak mi…
– … przykro? – przerwał zniecierpliwionym tonem. – Ali, ja nie chcę litości. Nie powiedziałem ci tego po to, żebyś teraz nade mną biadoliła.
– Ja nie… – Ze świstem wypuściła powietrze z płuc. – Dobra, może faktycznie tak to wygląda, ale nie chciałam… Wiesz dobrze, że ja nie…
Patrzył na nią przez chwilę, po czym skinął głową.
Zamilkła zmieszana, czując ulgę, że dał jej po temu okazję. Jej wzrok ponownie spoczął na jego nadgarstkach, ale nie odważyła odezwać się ani słowem, nagle całkiem tracąc pewność siebie i wcześniejszy zapał do zadawania pytań.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem ktoś był przy mnie, kiedy się przemieniałem. To pomaga, wiesz? Nie koi bólu, ale na pewno pomaga – wyznał pod wpływem impulsu. Zamarła, mocno zaciskając usta, żeby przypadkiem znów wszystkiego nie popsuć. – Ostatnim razem, mniej więcej wtedy, kiedy zacząłem się zmieniać, była przy mnie Isabeau. Ona jedna się mną interesowała, podczas gdy ja szalałem, nie mając pojęcia, co takiego się ze mną dzieje.
Dobra, tego nie mogła tak po prostu zignorować.
– Beau cię zna? – palnęła tak ostrym tonem, że Ariel aż uniósł brwi, spoglądając na nią spod długich rzęs. Dobra bogini, on robił te niezwykłe rzeczy z oczami specjalnie?
– Czy ja wyczuwam w twoim głosie nutkę zazdrości? – zapytał zamiast odpowiedzi; wydawał się szczerze zaskoczony.
– Nie, po prostu nigdy wcześniej mi o tym nie wspominałeś – odparła wymijająco. – Więc była przy tobie, kiedy to się zaczęło?
Ariel nie odpowiedział od razu, przez kilka kolejnych sekund przypatrując jej się w zamyśleniu. Ostatecznie skinął głową, wciąż zamyślony.
– Isabeau bardzo mi pomogła – podjął. Tym razem zachowała spokój, chociaż i tak poczuła się dziwnie. – Ona też była wtedy rozbita. Poza tym nie zajmowała się mną, nic z tych rzeczy… Starała się pomóc, ale nie wiedziała jak, ja zresztą tego nie oczekiwałem. Liczyło się to, że przynajmniej próbowała… – Jego głos cichł; widać było, że ma wątpliwości co do tego, jak wiele powinien jej powiedzieć. – Mój ojciec zainteresował się mną dopiero wtedy, kiedy okazało się, że przejąłem po nim geny.
W jego głosie pobrzmiewała gorycz, chociaż ton był niczym w porównaniu z wyrazem jego oczu. Alessia ledwo powstrzymała dreszcze, zaniepokojona.
– Nie przepadacie za sobą – domyśliła się, bo to wydawało się oczywiste.
Ariel parsknął śmiechem.
– Nie przepadamy? Skąd – żachnął się, po czym raptownie spoważniał. – Gdyby to było możliwe, wolałbym żeby umarł.
– Ariel…
Nie odpowiedział, po prostu wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Nienawiść nie była aż tak obcym uczuciem, chociaż Ali nigdy go nie doznała. Niemniej widziała reakcję Gabriela na powrót Marco, a to już dużo świadczyło o tym, że nie wszyscy ojcowie kochają swoje dzieci – i to ze wzajemnością. Najwyraźniej przypadek Licavolich nie był jedyny, ale i tak czuła się wstrząśnięta, słysząc takie słowa w ustach Ariela. Nie była pewna dlaczego, ale to wydawało się nieuczciwe, tak bardzo nie na miejscu, żeby on…
Ariel cicho westchnął, po raz kolejny udowadniając, że jest w stanie czytać w niej jak w otwartej księdze.
– Ktoś, kto ma kochającą rodzinę, nigdy nie zrozumie. Nie wiesz jak to jest, kiedy jesteś samotna pośród tłumu, Ali. Teoretycznie przynależysz, ale w rzeczywistości… – Skrzywił się, jakby coś go zabolało. – Byłem mojemu ojcu przydatny, póki sądził, że będę podobny do niego. Kiedy zacząłem się zbliżać do przemiany, chyba naprawdę liczył na kogoś takiego jak Riddley, bezwzględnego przywódcę stada… No cóż, Yves się przeliczył, jak mniemam.
Wrażenie było takie, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Aż zakrztusiła się powietrzem, po czym poderwała na łóżku, siadając wyprostowana jak struna. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy wpatrywała się w niego, jedynie podświadomie wyczuwając, że to niewłaściwie.
– Yves? – powtórzyła na wydechu. – Ten Yves, który…
– Ja znam tylko jednego Yves’a – odparł cicho. – To była bardzo głośna sprawa osiemnaście lat temu… To cię przeraża?
Spąsowiała; nie chciała tak zareagować, aczkolwiek…
– Nie – przyznała zgodnie z prawdą. – Jesteś sobą Arielu. Nie obchodzi mnie, że on ma z tobą jakikolwiek związek. Ty jesteś… inny.
– To chyba najlepszy komplement, jaki mogłaś mi sprawić – przyznał. Obserwował ją czujnie, kiedy ponownie ułożyła się u jego boku, żeby dodatkowo podkreślić prawdziwość swoich słów. – Nigdy nie chciałem być taki jak on. Nigdy nie chciałem… – Westchnął. To wydawało się oczywiste. – Nie, w moim przypadku zdecydowanie nie można tego zatrzymać.
– A u innych? – zapytała machinalnie. – Znaczy, mam na myśli tych, którzy zostali ugryzieni? Bo tak też tworzy się wilkołaka, prawda?
– Niestety – wymamrotał, wzruszając ramionami. – Nie wiem. Słyszałem, że podobno tak, ale coś mi podpowiada, że jak już staniesz się wilkiem, to wtedy koniec. Nie zmienisz tego. Jedynym wybawieniem jest śmierć, a i to nie zawsze, bo wcale nie tak łatwo nas zabić.
– I ty to wiesz – stwierdziła cicho, mocniej zaciskając palce wokół jego nadgarstka.
Ariel zesztywniał, jakby poraził go prąd. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, co takiego musiał pomyśleć o jej słowach, zwłaszcza w sytuacji, kiedy dotykała blizn. Jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości, aż przez ułamek sekundy naszła ją idiotyczna myśl, że przemiana wcale nie dobiegła końca i za chwilę znów przeistoczy się w wilka.
– Dobra bogini, nie! – Usiadł na łóżku, poruszając się tak szybko, że przez moment nie mogła na nim nadążyć. W jednej chwili leżał, a w następnej klęczał przed nią na materacu, ujmując obie jej dłonie w swoje. – Ali, proszę. To nie… Ja nigdy nie chciałem się zabić. Bywały takie momenty, że chciałem umrzeć, ale nigdy bym się do tego nie posunął – oznajmił niemal zdesperowanym tonem, spoglądając na nią tak intensywnie, że poczuła się nieswojo.
– Ja przecież nie… – Przełknęła z trudem. – Arielu, wiesz, że to mnie nie obchodzi. Jesteś tutaj i to się dla mnie liczy.
Potrząsnął głową, bynajmniej nieprzekonany.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś sądziła, że jestem zdolny do czegoś takiego. Cholera, przecież sam sobie tego nie zrobiłem – jęknął, cofając ręce. Podciągnął rękawy i obrócił nadgarstki tak, żeby mogła zobaczyć ich wnętrze. Cienkie, podłużne blizny odcinały się na tle alabastrowej skóry, przyprawiając ją o mdłości. – Miałem siedemnaście lat. To było jakoś na dwa miesiące przed przemianą. Oni po prostu przyszli, a ja… – Urwał, po czym wzdrygnął się, próbując odrzucić od siebie jakieś przykre wspomnienie. – Wtedy zainteresował się mną po raz pierwszy. Pewne cechy ujawniają się jeszcze przed przemianą, chociaż nie zawsze, ale ojciec nigdy nie należał do cierpliwych. Chciał wiedzieć już, niezależnie od konsekwencji.
Kiedy na nią spojrzał, jego oczy były puste i wiedziała, że myślami jest gdzieś daleko. Poruszyła się niespokojnie, próbując objąć go ramionami, ale nie pozwolił jej się zbliżyć. Odsunął się prawie na skraj łóżka, bardzo blady i dziwnie bezbronny, jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy widziała go skulonego na leśnym podszyciu.
Teraz wydawał się przerażony, chociaż nie sądziła, że cokolwiek może wprawić go w aż taki stan. Kołysał się nieznacznie w tył i przód, zaciskając powieki i walcząc o oddech.
– To prawie nie bolało, a przynajmniej przestało po kilku pierwszych cięciach. Swoją drogą, chyba wszyscy świetnie bawili się wtedy moim kosztem… Dobra bogini, chyba nigdy nie widziałem tak dużej ilości krwi. Była wszędzie, dosłownie… – Zacisnął dłonie w pięści, jedynie po to, żeby po chwili znów rozprostował palce. Wyglądał tak, jakby chciał się czegoś pozbyć, chociaż jego dłonie były puste, a skóra nienaruszona. – Ta krew… A oni po prostu się śmiali. Później już nigdy im na to nie pozwoliłem, ale tamtego dnia… A potem mnie zostawili, pozwalając żebym się wykrwawił. On… Yves – dodał, chociaż wiedziała o kim mówi – powiedział mi, że jeśli jestem chociaż trochę do niego podobny, nic mi nie będzie. Jeśli byłbym taki jak on… I byłem. Rany się zaleczyły, przynajmniej częściowo, ale równie dobrze mogło się okazać, że to się nie stanie. Na dodatek srebro…
Alessia siedziała wstrząśnięta. Minęła dłuższa chwila, nim uświadomiła sobie, że drży. Zamrugała pośpiesznie, po czym pośpiesznie otarła oczy, zaskoczona tym, że jej palce są wilgotne. Nie chciała płakać, ale jednocześnie nie mogła się powstrzymać, czując się tak, jakby każde kolejne wypowiedziane przez Ariela słowo rozrywało jej na kawałeczki.
Srebro. To wyjaśniało blizny. Wyjaśniało…
Ale nie usprawiedliwiało tego, co mu się przytrafiło.
Chciała coś powiedzieć, ale w głowie miała kompletną pustkę, wątpiła zresztą, żeby istniały właściwie słowa. Ariel zresztą jej nie słuchał, skoncentrowany na wspomnieniach i tym, by być w stanie mówić dalej:
 – Gdybym tamtej nocy umarł, byłoby mu wszystko jedno. I wiesz co? Wydaje mi się, że on żałuje – powiedział cicho, po czym w końcu na nią spojrzał. Jego oczy były ciemne, poważne i skupione bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Tak wiele razy go rozczarowałem, że moja śmierć byłaby mu na rękę. A gdybym teraz nie spotkał ciebie, Ali, myślę, że w którymś momencie sam uwierzyłbym, że tak będzie dla mnie lepiej.
Jeszcze kiedy mówił, nachylił się, żeby musnąć palcami jej policzek. Zrezygnowana, wtuliła twarz w jego dłoń i zamknęła oczy. Spróbowała zapanować nad płaczem, porażona tym, że po raz kolejny to on próbował ją pocieszyć, ale nie była w stanie.
W tamtym momencie pojęła, co tak naprawdę znaczy nienawidzić.

1 komentarz:

  1. Dawno nie komentowałam za co bardzo Cię przepraszam, ale rozdziały czytałam codziennie, więc jestem na bieżąco :))
    Pierwsza sprawa to łał, Renesmee i Layla w ciąży :O
    Druga sprawa, Ariel i Ali są tacy słodcy.Oboje się o siebie troszczą i jeszcze ta przemiana Ariela była przerażająca, ale jak Alessia zaryzykowała i nie zostawiła go samego było piękne *,* To co zrobił Yves jest straszne i niewybaczalne, ale ma teraz Ali, a jej na pewno może zaufać.
    Mam nadzieje, że nie jesteś na mnie bardzo zła, że piszę dopiero teraz i jeszcze raz przepraszam:)
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Renesmee:3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa