Alessia
Kolejne
sekundy mijały, a Alessia czuła się coraz bardziej zaniepokojona. Jakaś
część niej pragnęła znaleźć jakiś powód do tego, żeby wyjść albo przynajmniej
zmienić temat, ale druga… Nie mogła tego zrobić i zdawała sobie z tego
sprawę. Łatwiejsze rozwiązania nie zawsze były lepszymi, poza tym przecież od
jakiegoś czasu na to czekała. Nie potrafiła w pełni opisać tego, co w tym
momencie musiał czuć Ariel, ale przecież od dawna chciała z nim
porozmawiać. Teraz, kiedy nareszcie zdawała się mieć po temu okazję, naszły ją
wątpliwości i wcale już nie czuła się taka pewna siebie, ale chyba była mu
tę rozmowę winna.
Ariel milczał, unikając jej spojrzenia. Alessia uświadomiła
sobie, że sama również siedzi nieruchomo niczym posąg albo woskowa lalka,
dlatego spróbowała wziąć się w garść, ale to było trudne. Przełknęła z trudem
i odchrząknęła, ale nawet najcichszy dźwięk nie zwrócił uwagi wilkołaka.
Myślami wydawał się być gdzieś daleko, w miejscu, gdzie nie mogła go
dosięgnąć, przeżywając coś na co nie miała wpływu.
Alessia zacisnęła dłonie w pięści, porażona własną
bezradnością. W jednej chwili zapragnęła znaleźć się u boku Ariela i wziąć
go w ramiona, ale jednocześnie coś ją przed tym powstrzymało. W ten sposób jedynie wszystko
pogorszysz, skarciła się w duchu. Daj
mu czas. Pozwól mu dojść do siebie albo… Nieważne. Po prostu odpuść.
Ale przecież nie mogła odpuścić, niezależnie od tego, czy
tak faktycznie byłoby lepiej. Może była głupia i okrutna, ale jakoś nie
potrafiła przyjąć do wiadomości, że Ariel mógłby po raz kolejny się przed nią
zamknąć. Nieświadomość od zawsze była czymś, czego szczerze nienawidziła, poza
tym miała wrażenie, że kto jak kto, ale ona miała prawo zapytać.
Nie, mimo wszystko musiała wiedzieć.
– Arielu… – Zawahała się. Chociaż na nią nie patrzył ani
nawet się nie poruszył, była przekonana, że chłonął każde wypowiedziane przez
nią słowo. – Może nie mam prawda, ale chciałabym wiedzieć. Po prostu chciałabym
wiedzieć – powtórzyła, siląc się na stanowczość i pewność siebie, ale
wyszedł jej z tego słaby, wystraszony szept.
– Wiedzieć co? – odparł obojętnie Ariel.
Zamrugał, ale kiedy na nią spojrzał, przekonała się, że
wzrok nadal ma pusty i zagubiony. Wyglądał na rozbitego, poza tym od dawna
nie wydawał jej się tak bezbronny. Gdyby chciała, sama mogłaby go skrzywdzić,
chociaż to wydawało się nieprawdopodobne.
– Wszystko – oznajmiła z powagą, ale to i tak
zabrzmiało głupio. Ariel po prostu na nią patrzył, nie rozumiejąc – albo nie
chcąc zrozumieć. Przełknęła z trudem, po czym bezceremonialnie chwyciła go
za rękę, splatając ich palce razem. Drgnął, ale nie odsunął się, nawet kiedy
pokusiła się o muśnięciem kciukiem śladów na jego nadgarstku. – Chcę
poznać ciebie. Proszę.
W zasadzie sama nie była pewna o co i dlaczego
prosiła, ale to nie miało znaczenia. Wpatrywała się w Ariela wyczekująco,
wyglądając na zdecydowanie bardziej zdeterminowaną niż w rzeczywistości
była. Co prawda samo spojrzenie zaskoczonego wilkołaka wystarczyło, by
zapragnęła się ze wszystkiego wycofać, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Nie
wiedziała dlaczego, ale takie postępowanie wydało jej się właściwe.
Sądziła, że nie odpowie albo jakoś się wykręci, może nawet
ją wygoni, ale nie zrobił tego. Ariel jeszcze przez kilka sekund trwał w bez
ruchu, po czym nagle zaczął się podnosić. Serce zabiło jej szybciej, ciało zaś
zareagowało zupełnie machinalnie, kiedy w zupełnie naturalnym odruchu
spróbowała go powstrzymać, ale okazał się równie uparty co i ona.
– Przestań. Jestem cały – przypomniał jej spokojnie.
Właśnie ta pewność w jego głosie sprawiła, że zdecydowała się mu zaufać. –
Ja tylko… Och, Ali – westchnął.
– Nie chcesz mi powiedzieć – zgadła i westchnęła. – W porządku.
Może nie powinnam pytać, ale pomyślałam sobie…
Ariel potrząsnął głową, więc zamilkła. Jego dłoń wciąż
znajdowała się w jej własnej, przyjemnie ciepła i w jakiś pokrętny
sposób dająca jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała.
Chłopak w zamyśleniu spojrzał na ich splecione palce, jakby zdążył już
zapomnieć o tym, że w ogóle ją trzymał, a z jego ust wyrwało się
ciche westchnienie.
Z jakiegoś powodu nagle poczuła się zagubiona i niepewna,
chociaż to wydawało się pozbawione sensu. Ariel ujął jej dłoń w obie ręce,
kciukami delikatnie pocierając skórę jej palców. Jego twarz wyrażała absolutnie
skupienie, jakby w ten sposób chciał znaleźć drogę ucieczki od swoich
własnych, poplątanych myśli. Natychmiast pożałowała tego, że zaczęła temat, ale
nie wiedziała jak powinna się wycofać. Gdyby Ariel przynajmniej przyznał, że
nie chce rozmawiać, gdyby powiedział cokolwiek…
Ale on milczał i to zaczynało ją niepokoić.
– Czułaś się kiedyś tak, jakby ktoś pogrzebał cię żywcem? –
zapytał nagle, całkowicie ją zaskakując. Głos miał cichy, melodyjny i taki…
spokojny.
– Nie wiem. – Poczuła, że włoski na ramionach i karku
stają jej dęba. – Arielu, zaczynasz mnie przerażać. Dlaczego o to pytasz?
– Bo chciałaś zrozumieć. Coś się zmieniło? – Rzucił jej
przenikliwe spojrzenie, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. – Chcesz mnie
poznać. A przynajmniej tak utrzymujesz, chociaż oboje wiemy, że w tym
przypadku niewiedza jest lepsza.
– Nigdy nie jest – zaoponowała natychmiast, właściwie nie
panując nad słowami.
Ariel w zamyśleniu skinął głową. Uśmiechnął się pod
nosem, ale to był raczej wymuszony, pozbawiony radości uśmiech, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. Ariel od zawsze był pełen sprzeczności i zwłaszcza
teraz była ich świadoma.
Chciał ją przestraszyć, a przynajmniej takie
rozwiązanie zdawało logiczne, chociaż nieuczciwe. Czy naprawdę sądził, że nie
zrozumiałaby, gdyby zechciał się wycofać? Starała się na niego nie naciskać, a przynajmniej
miała nadzieję, że tego nie robiła. Co więcej, próbowała mu pomóc, a po
tym, czego oboje doświadczyli w lesie i co ostatecznie doprowadziło
ich do tego miejsca, jakiekolwiek wyjaśnienia wydawały się jak najbardziej na
miejscu.
Pod wpływem impulsu chciała o tym Arielowi powiedzieć,
ale nie dał jej po temu okazji. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie
tego, że jego ramiona nagle owinął się wokół niej. Bez pytania albo
jakiegokolwiek ostrzeżenia, chłopak mocno przygarnął ją do siebie, trzymając
tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. W pierwszym odruchu
zesztywniała, zmuszona do walki o oddech oraz sprzeciwienia się własnemu
instynktowi. Jej wampirza część stanowczo protestowała, świadoma prawdziwej
natury Ariela; jego zachowanie odebrała jako atak, chociaż ta rozsądna cząstka
wydawała się rozumieć, że to coś zupełnie innego.
Alessia ostrożnie ułożyła policzek na torsie Ariela.
Oddychała ciężko, całkowicie oszołomiona jego zachowaniem i tym, że nagle
oboje wylądowali na wąskim łóżku, skuleni przy sobie. Ich ciała w przyjemny
sposób ocierały się do siebie, zaś ramiona Ariela wydały się specjalnie
stworzone dla niej. Tulił ją mocno, a ona nie widziała powodu, żeby się
jego objęciom nie poddać. Czuła ciepło bijące od jego ciała, poza tym wyraźnie
czuła i słyszała trzepocące się w jego piersi serce. Klatka piersiowa
unosiła się i opadała w rytm oddechu, kołysząc ją delikatnie, dzięki
czemu ostatecznie zdołała się rozluźnić. Było… miło.
Bardzo miło.
– Powiedziałem ci już, że to mnie przerasta – usłyszała
przy uchu jego szept. Zadrżała, kiedy ciepły oddech podrażnił jej odsłoniętą
skórę na karku. – Najgorsze, że nie miałem wyboru… A teraz na dodatek boję
się, że tobie stanie się coś złego. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego, żebym
musiał ryzykować utratę ciebie – jęknął i przez moment miała wątpliwości
co do tego, czy on w ogóle wie, co dzieje się wokół niego.
– Do niczego cię nie zmuszam – zapewniła go, starając się
mówić powoli i wyraźnie, jak do wystraszonego dziecka, które w tym
momencie tak bardzo jej przypominał. – Jestem tutaj Arielu. Jestem i nigdzie
się nie wybieram.
Pokiwał głową i przytulił ją jeszcze mocniej, omal nie
łamiąc jej żeber. Odetchnęła z trudem, ale nie próbowała się odsuwać,
wiedząc, że on tego potrzebuje.
Leżeli tak wtuleni w siebie przez kilka długich minut.
Milczenie przeciągało się, jednak Alessia nie czuła, żeby było w nim
cokolwiek ciążącego. Próbowała być jak najbardziej spokojną, po prostu trwając u jego
boku. Słyszała trzepotanie się jego serca i było w tym coś
uspokajającego, a po pewnym czasie przyłapała się na tym, że stara się
dostosować do rytmu jego oddechu.
– Przepraszam cię – usłyszała. Ariel stopniowo się
uspokajał, ale jego głos i tak zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy. –
Ja nie wiem… Nieważne. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło.
– Jeśli teraz każesz mi zapomnieć, naprawdę się zdenerwuje
– zastrzegła. Ostrożnie odchyliła się w jego ramionach, na tyle, żeby móc
spojrzeć mu w twarz. Zrobił taki ruch, jakby natychmiast chciał ją puścić,
ale wąskie łóżko mu to utrudniło, poza tym machinalnie zacisnęła palce na
przedzie jego bluzy. – Arielu, jest w porządku. Przede mną nie musisz niczego
udawać.
– Nie udaję – mruknął, ale chyba sam w to nie wierzył.
– No tak, ty nie należysz do strachliwych, prawda? I chcesz wiedzieć…
Powoli wypuściła powietrze z płuc.
– Zgadza się – powiedziała miękko, wciąż siląc się na ten
uspokajający, ale jednocześnie nieznoszący sprzeciwu ton. – Chcę wiedzieć.
Ariel ostrożnie przeczesywał palcami jej włosy, chyba nawet
tego nieświadomy. Na chwilę przemknęła oczy, poddając się pieszczocie i całą
sobą chłonąc to, jak bardzo blisko siebie się znajdowali. Czuła się bezpieczna,
chociaż jednocześnie o wyrzuty sumienia przyprawiała ją świadomość tego,
że to ona miała sprawić, żeby poczuł się lepiej – nie odwrotnie.
– To nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać –
westchnął. Głos miał cichy i lekko zachrypnięty, ale jej to nie
przeszkadzało. – Czuję się… rozbity. Kiedyś zdarzało się częściej, mówiłem ci,
ale nawet teraz, raz w miesiącu… Och, Ali, żebyś ty wiedziała, co takiego
czuję przed każdą pełnią! Utrata siebie… Ale wy, wampiry, chyba też tego
doświadczacie, prawda?
– Mhm… – To właściwie mogło znaczyć cokolwiek. Jak miała mu
wytłumaczyć, że właściwie nigdy nie doświadczyła aż tak poważnej utraty
kontroli. – Ale chyba się nie winisz, prawda? Znaczy… Nie jesteś sobą. Nie
kiedy to się dzieje.
– Och, bo ciebie takie usprawiedliwienie by
satysfakcjonowało? – Nawet mimo zamkniętych oczu wiedziała, że jej się
przypatruje. Zatrzepotała powiekami, na moment zagłębiając się w jego
ciemnych, beznamiętnych tęczówkach. – Gdybyś była potworem, wystarczyłaby
świadomość tego, że nie masz nad tym kontroli?
Nie wystarczyła, wiedziała z doświadczenia. Znów
pomyślała o Cassie i o tym, jak czuła się później, ale nie zamierzała
mówić o tym Arielowi. Nie musiała zresztą, bo jego spojrzenie jasno dało
jej do zrozumienia, że jakimś cudem wiedział albo przynajmniej podejrzewał, co
takiego w tym momencie czuła.
– Naprawdę chcesz widzieć mnie lepszym niż powinnaś –
zauważył w zamyśleniu Ariel, jednocześnie ratując ich od konieczności
tego, żeby po raz kolejny znosić przeciągającą się ciszę. – Ale to nie ma
sensu. Czasami wierzę to, że jestem synem swego ojca i to jest straszne,
bo… – zaczął i nagle urwał, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo.
– Twojego ojca… – Uniosła się na łokciach, żeby lepiej
widzieć jego twarz. Czuła, że jego ręce zastygły w bezruchu, owinięte
wokół jej talii. – Ty nie zostałeś ugryziony, prawda Arielu?
Pobladł, chociaż to wydawało się niemożliwe.
– Nie – przyznał w końcu, unikając jej spojrzenia. –
Jestem czym jestem, bo mojemu kochanemu tatusiowi zechciało się przelecieć moją
matkę, kiedy akurat miał na to ochotę. Byłoby dobrze, gdyby ona przynajmniej
miała na to ochotę, ale… – Wzruszył ramionami. – To było dawno, a ona nie
żyje. Nie ma o czym mówić.
– Jest – zaoponowała natychmiast. – Och, Arielu, tak mi…
– … przykro? – przerwał zniecierpliwionym tonem. – Ali, ja
nie chcę litości. Nie powiedziałem ci tego po to, żebyś teraz nade mną
biadoliła.
– Ja nie… – Ze świstem wypuściła powietrze z płuc. –
Dobra, może faktycznie tak to wygląda, ale nie chciałam… Wiesz dobrze, że ja
nie…
Patrzył na nią przez chwilę, po czym skinął głową.
Zamilkła zmieszana, czując ulgę, że dał jej po temu okazję.
Jej wzrok ponownie spoczął na jego nadgarstkach, ale nie odważyła odezwać się
ani słowem, nagle całkiem tracąc pewność siebie i wcześniejszy zapał do
zadawania pytań.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem ktoś był przy mnie,
kiedy się przemieniałem. To pomaga, wiesz? Nie koi bólu, ale na pewno pomaga –
wyznał pod wpływem impulsu. Zamarła, mocno zaciskając usta, żeby przypadkiem
znów wszystkiego nie popsuć. – Ostatnim razem, mniej więcej wtedy, kiedy
zacząłem się zmieniać, była przy mnie Isabeau. Ona jedna się mną interesowała,
podczas gdy ja szalałem, nie mając pojęcia, co takiego się ze mną dzieje.
Dobra, tego nie mogła tak po prostu zignorować.
– Beau cię zna? – palnęła tak ostrym tonem, że Ariel aż
uniósł brwi, spoglądając na nią spod długich rzęs. Dobra bogini, on robił te
niezwykłe rzeczy z oczami specjalnie?
– Czy ja wyczuwam w twoim głosie nutkę zazdrości? –
zapytał zamiast odpowiedzi; wydawał się szczerze zaskoczony.
– Nie, po prostu nigdy wcześniej mi o tym nie
wspominałeś – odparła wymijająco. – Więc była przy tobie, kiedy to się zaczęło?
Ariel nie odpowiedział od razu, przez kilka kolejnych
sekund przypatrując jej się w zamyśleniu. Ostatecznie skinął głową, wciąż
zamyślony.
– Isabeau bardzo mi pomogła – podjął. Tym razem zachowała
spokój, chociaż i tak poczuła się dziwnie. – Ona też była wtedy rozbita.
Poza tym nie zajmowała się mną, nic z tych rzeczy… Starała się pomóc, ale
nie wiedziała jak, ja zresztą tego nie oczekiwałem. Liczyło się to, że
przynajmniej próbowała… – Jego głos cichł; widać było, że ma wątpliwości co do
tego, jak wiele powinien jej powiedzieć. – Mój ojciec zainteresował się mną dopiero wtedy,
kiedy okazało się, że przejąłem po nim geny.
W jego głosie pobrzmiewała gorycz, chociaż ton był niczym w porównaniu
z wyrazem jego oczu. Alessia ledwo powstrzymała dreszcze, zaniepokojona.
– Nie przepadacie za sobą – domyśliła się, bo to wydawało
się oczywiste.
Ariel parsknął śmiechem.
– Nie przepadamy? Skąd – żachnął się, po czym raptownie
spoważniał. – Gdyby to było możliwe, wolałbym żeby umarł.
– Ariel…
Nie odpowiedział, po prostu wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Nienawiść nie była aż tak obcym uczuciem, chociaż Ali nigdy
go nie doznała. Niemniej widziała reakcję Gabriela na powrót Marco, a to
już dużo świadczyło o tym, że nie wszyscy ojcowie kochają swoje dzieci – i to
ze wzajemnością. Najwyraźniej przypadek Licavolich nie był jedyny, ale i tak
czuła się wstrząśnięta, słysząc takie słowa w ustach Ariela. Nie była
pewna dlaczego, ale to wydawało się nieuczciwe, tak bardzo nie na miejscu, żeby
on…
Ariel cicho westchnął, po raz kolejny udowadniając, że jest
w stanie czytać w niej jak w otwartej księdze.
– Ktoś, kto ma kochającą rodzinę, nigdy nie zrozumie. Nie
wiesz jak to jest, kiedy jesteś samotna pośród tłumu, Ali. Teoretycznie
przynależysz, ale w rzeczywistości… – Skrzywił się, jakby coś go zabolało.
– Byłem mojemu ojcu przydatny, póki sądził, że będę podobny do niego. Kiedy
zacząłem się zbliżać do przemiany, chyba naprawdę liczył na kogoś takiego jak
Riddley, bezwzględnego przywódcę stada… No cóż, Yves się przeliczył, jak
mniemam.
Wrażenie było takie, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Aż zakrztusiła się powietrzem, po czym poderwała na łóżku, siadając
wyprostowana jak struna. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania,
kiedy wpatrywała się w niego, jedynie podświadomie wyczuwając, że to
niewłaściwie.
– Yves? – powtórzyła na wydechu. – Ten Yves, który…
– Ja znam tylko jednego Yves’a – odparł cicho. – To była
bardzo głośna sprawa osiemnaście lat temu… To cię przeraża?
Spąsowiała; nie chciała tak zareagować, aczkolwiek…
– Nie – przyznała zgodnie z prawdą. – Jesteś sobą
Arielu. Nie obchodzi mnie, że on ma z tobą jakikolwiek związek. Ty jesteś…
inny.
– To chyba najlepszy komplement, jaki mogłaś mi sprawić –
przyznał. Obserwował ją czujnie, kiedy ponownie ułożyła się u jego boku,
żeby dodatkowo podkreślić prawdziwość swoich słów. – Nigdy nie chciałem być
taki jak on. Nigdy nie chciałem… – Westchnął. To wydawało się oczywiste. – Nie,
w moim przypadku zdecydowanie nie można tego zatrzymać.
– A u innych? – zapytała machinalnie. – Znaczy, mam na
myśli tych, którzy zostali ugryzieni? Bo tak też tworzy się wilkołaka, prawda?
– Niestety – wymamrotał, wzruszając ramionami. – Nie wiem.
Słyszałem, że podobno tak, ale coś mi podpowiada, że jak już staniesz się
wilkiem, to wtedy koniec. Nie zmienisz tego. Jedynym wybawieniem jest śmierć, a i
to nie zawsze, bo wcale nie tak łatwo nas zabić.
– I ty to wiesz – stwierdziła cicho, mocniej
zaciskając palce wokół jego nadgarstka.
Ariel zesztywniał, jakby poraził go prąd. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, co takiego musiał pomyśleć o jej słowach, zwłaszcza w sytuacji,
kiedy dotykała blizn. Jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości, aż przez
ułamek sekundy naszła ją idiotyczna myśl, że przemiana wcale nie dobiegła końca
i za chwilę znów przeistoczy się w wilka.
– Dobra bogini, nie! – Usiadł na łóżku, poruszając się tak
szybko, że przez moment nie mogła na nim nadążyć. W jednej chwili leżał, a w
następnej klęczał przed nią na materacu, ujmując obie jej dłonie w swoje.
– Ali, proszę. To nie… Ja nigdy nie chciałem się zabić. Bywały takie momenty,
że chciałem umrzeć, ale nigdy bym się do tego nie posunął – oznajmił niemal
zdesperowanym tonem, spoglądając na nią tak intensywnie, że poczuła się
nieswojo.
– Ja przecież nie… – Przełknęła z trudem. – Arielu,
wiesz, że to mnie nie obchodzi. Jesteś tutaj i to się dla mnie liczy.
Potrząsnął głową, bynajmniej nieprzekonany.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś sądziła, że jestem zdolny
do czegoś takiego. Cholera, przecież sam sobie tego nie zrobiłem – jęknął,
cofając ręce. Podciągnął rękawy i obrócił nadgarstki tak, żeby mogła
zobaczyć ich wnętrze. Cienkie, podłużne blizny odcinały się na tle alabastrowej
skóry, przyprawiając ją o mdłości. – Miałem siedemnaście lat. To było
jakoś na dwa miesiące przed przemianą. Oni po prostu przyszli, a ja… – Urwał,
po czym wzdrygnął się, próbując odrzucić od siebie jakieś przykre wspomnienie.
– Wtedy zainteresował się mną po raz pierwszy. Pewne cechy ujawniają się
jeszcze przed przemianą, chociaż nie zawsze, ale ojciec nigdy nie należał do
cierpliwych. Chciał wiedzieć już, niezależnie od konsekwencji.
Kiedy na nią spojrzał, jego oczy były puste i wiedziała,
że myślami jest gdzieś daleko. Poruszyła się niespokojnie, próbując objąć go
ramionami, ale nie pozwolił jej się zbliżyć. Odsunął się prawie na skraj łóżka,
bardzo blady i dziwnie bezbronny, jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy
widziała go skulonego na leśnym podszyciu.
Teraz wydawał się przerażony, chociaż nie sądziła, że
cokolwiek może wprawić go w aż taki stan. Kołysał się nieznacznie w tył
i przód, zaciskając powieki i walcząc o oddech.
– To prawie nie bolało, a przynajmniej przestało po
kilku pierwszych cięciach. Swoją drogą, chyba wszyscy świetnie bawili się wtedy
moim kosztem… Dobra bogini, chyba nigdy nie widziałem tak dużej ilości krwi.
Była wszędzie, dosłownie… – Zacisnął dłonie w pięści, jedynie po to, żeby
po chwili znów rozprostował palce. Wyglądał tak, jakby chciał się czegoś
pozbyć, chociaż jego dłonie były puste, a skóra nienaruszona. – Ta krew… A oni
po prostu się śmiali. Później już nigdy im na to nie pozwoliłem, ale tamtego
dnia… A potem mnie zostawili, pozwalając żebym się wykrwawił. On… Yves –
dodał, chociaż wiedziała o kim mówi – powiedział mi, że jeśli jestem
chociaż trochę do niego podobny, nic mi nie będzie. Jeśli byłbym taki jak on… I byłem.
Rany się zaleczyły, przynajmniej częściowo, ale równie dobrze mogło się okazać,
że to się nie stanie. Na dodatek srebro…
Alessia siedziała wstrząśnięta. Minęła dłuższa chwila, nim
uświadomiła sobie, że drży. Zamrugała pośpiesznie, po czym pośpiesznie otarła
oczy, zaskoczona tym, że jej palce są wilgotne. Nie chciała płakać, ale
jednocześnie nie mogła się powstrzymać, czując się tak, jakby każde kolejne
wypowiedziane przez Ariela słowo rozrywało jej na kawałeczki.
Srebro. To wyjaśniało blizny. Wyjaśniało…
Ale nie usprawiedliwiało tego, co mu się przytrafiło.
Chciała coś powiedzieć, ale w głowie miała kompletną
pustkę, wątpiła zresztą, żeby istniały właściwie słowa. Ariel zresztą jej nie
słuchał, skoncentrowany na wspomnieniach i tym, by być w stanie mówić
dalej:
– Gdybym tamtej nocy umarł, byłoby mu wszystko jedno.
I wiesz co? Wydaje mi się, że on żałuje – powiedział cicho, po czym w końcu
na nią spojrzał. Jego oczy były ciemne, poważne i skupione bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. – Tak wiele razy go rozczarowałem, że moja śmierć
byłaby mu na rękę. A gdybym teraz nie spotkał ciebie, Ali, myślę, że w którymś
momencie sam uwierzyłbym, że tak będzie dla mnie lepiej.
Jeszcze kiedy mówił, nachylił się, żeby musnąć palcami jej
policzek. Zrezygnowana, wtuliła twarz w jego dłoń i zamknęła oczy.
Spróbowała zapanować nad płaczem, porażona tym, że po raz kolejny to on
próbował ją pocieszyć, ale nie była w stanie.
W tamtym momencie pojęła, co tak naprawdę znaczy
nienawidzić.
Dawno nie komentowałam za co bardzo Cię przepraszam, ale rozdziały czytałam codziennie, więc jestem na bieżąco :))
OdpowiedzUsuńPierwsza sprawa to łał, Renesmee i Layla w ciąży :O
Druga sprawa, Ariel i Ali są tacy słodcy.Oboje się o siebie troszczą i jeszcze ta przemiana Ariela była przerażająca, ale jak Alessia zaryzykowała i nie zostawiła go samego było piękne *,* To co zrobił Yves jest straszne i niewybaczalne, ale ma teraz Ali, a jej na pewno może zaufać.
Mam nadzieje, że nie jesteś na mnie bardzo zła, że piszę dopiero teraz i jeszcze raz przepraszam:)
Pozdrawiam i życzę weny.
Renesmee:3