Layla
Biegnąc przed siebie, Layla zaczęła się zastanawiać,
czy przypadkiem nie postradała zmysłów. Wpatrując się w ogień, miała
wrażenie, że płomienie ją przyzywają, ale kiedy już ruszyła się z miejsca,
uświadomiła sobie, że pożar nie przemieścił się nawet o milimetr,
zachowując się tak, jak w każdym normalnym przypadku – po prostu był,
posłuszny wszystkim prawom fizyki, które od samego początku odpowiadały za to
zjawisko. W jakimś stopniu poczuła się rozczarowana, chociaż jednocześnie
zdawała sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie ogień był odpowiedzialny
za to, co nagle poczuła.
Bo czuła, że musi biec.
To pragnienie było silne i Layla
nie była w stanie mu się oprzeć. Biegła przed siebie, obojętna za to, że
Marco i Carlisle wykrzykują jej imię, starając się zmusić ją do tego, żeby
się zatrzymała. Wkrótce zniknęła w ciemnościach, na oślep wpadając w kolejny
zakręt korytarza i zostawiając oba wampiry daleko za sobą – po raz drugi
zresztą. Pewnie powinna czuć się z tego powodu źle i chyba na swój
sposób faktycznie tak było, ale nie dbała o to. Teraz musiała biec, a to,
co czekało na nią później… No cóż, to była przyszłość, którą dopiero miała poznać,
zresztą teraz nie pozostało jej nic prócz biegu oraz modlenia się o to, by
właśnie nie popełniała kolejnego głupstwa.
Płomienie zniknęły, chociaż jak
zwykle czuła obecność żywiołu, niewiele różniącego się od adrenaliny, która
pobudzała jej krew do szybszego krążenia. Serce waliło jej jak oszalałe,
zdradzając wszystko, zwłaszcza zdenerwowanie. Podejrzewała, że na jej twarzy
malowała się determinacja, chociaż sama nie miała pewności, co takiego
właściwie zamierzała zrobić. Na pewno biec, dokładnie tak, jak kazało jej…
Właściwie sama nie była pewna, jak
powinna określić to, czego doświadczyła, kiedy patrzyła w płomienie. Już
wcześniej miała wrażenie, że zachowują się, jakby były żywe, nawet jeśli
zdawała sobie sprawę z tego, że brzmi to zupełnie bezsensownie. Jedynym,
co w ogniu było „żywe”, to jego zachowanie, kiedy ona zmuszała go do
posłuszeństwa. Wtedy w istocie żywioł robił dla niej rzeczy, które w normalnych
warunkach byłyby do pomyślenia. Teraz przecież nie robiła niczego, chociaż
czuła, że byłaby w stanie. Pojawienie się Dylana i to, co działo się
później, było niczym katalizator, który pobudził ją do działania, pozwalając
przełamać dotychczasowe blokady, które powstrzymywały ją przed zrobieniem
czegokolwiek. Płomienie znów dla niej tańczyły, stanowiąc nierozerwalną część
nie tylko jej jestestwa, ale i duszy. To była intymna więź, a w
którymś momencie stała się nawet potężniejsza niż ta, która łączyła ją i jej
brata.
Tak czy inaczej, dostrzegła w ogniu
coś, co zmusiło ją do pojęcia takiej, a nie innej decyzji. Wpatrywała się w płomienie
i czuła, że powinna coś zrobić; że ogień stara jej się coś przekazać,
chociaż taki tok rozumowania wydawał się całkowicie pozbawiony sensu. Płomienie
kazały jej biec, ruszyć się z miejsca – a ona nie mogła ich nie
posłuchać. Musiała być posłuszna i chociaż teraz, kiedy znów znalazła się w ciemnościach,
takie postępowanie wydawało się szalone, Layla czuła, że postępuje dobrze.
Przed oczami wciąż miała jasny blask, w głowie zaś niemal słyszała cichy
szept, podpowiadający jej, co powinna zrobić, nawet jeśli nie rozumiała
dlaczego.
Biegnij za moim głosem, słyszała, chociaż równie dobrze
mogło być to zaledwie wytworem jej wyobraźni. Znajdź pozostałych i biegnij,
Laylo.
Pozostałych? A co do tego
wszystkiego miała reszta i jak, do diabła, miała ich teraz odnaleźć? Nie
korciło ją, żeby zawrócić, nawet jeśli była świadoma, że Marco i Carlisle
zostali daleko w tyle. Nigdzie nie widziała również ciemnowłosego wampira,
którego zostawiła samego sobie, ale on akurat obchodził ja najmniej. Była w korytarzu
sama – jak zwykle w pojedynkę, otoczona przez napierający ze wszystkich
stron mrok i poczucie bycia pogrzebaną żywcem – ale wyjątkowo jej to
odpowiadało. Biegła, podążając za tym wołaniem i zastanawiając się, co by
się stało, gdyby zdecydowała się odpowiedzieć. To nie brzmiało jak telepatia,
zwłaszcza, że wykorzystywanie mocy w tym miejscu wydawało się równie
lekkomyślne, co i niebezpieczne. Gdyby spojrzeć na to z takiej
perspektywy, w istocie można by dojść do wniosku, że postradała zmysły,
ale było jej wszystko jedno. Teraz liczył się bieg, a jeśli przez to znów
miała się zgubić, trudno.
Już nie słyszała głosu, a przynajmniej
nie konkretne słowa, ale nie dbała o to. Czuła za to coś innego – coś
jakby silną, niematerialną więź, która prowadziła ją przed siebie, niczym
instynkt, którym niejednokrotnie się kierowała. Może to właśnie było to; ta
wampirza natura, która potrafiła być równie zabójcza, co i przydatna. W takim
razie nie powinna być zdziwiona, zwłaszcza, że ta pierwotna natura, która w niej
była, regularnie dochodziła do głosu, zwłaszcza wtedy, kiedy Layla naprawdę jej
potrzebowała. Może i tym razem miała ją uratować, chociaż to wydawało się
zbyt proste i mało prawdopodobne, skoro do tej pory bezsensownie błądziła,
zdana na łaskę i niełaskę najgorszych cieni swojej przeszłości.
Czy to jakaś chora lekcja?, pomyślała w przypływie
wątpliwości i desperacji. Czy to twoja sprawka, Selene? Podobno
gdzieś tam jesteś i nad nami czuwasz… Mam przez to rozumieć, że za co mnie
karzesz, czy może to prawdziwy prezent od losu, niczym szansa odkupienia…?
Właściwie łatwiej byłoby, gdyby
mogła zrzucić wszystkie złe rzeczy na los albo wampirzą boginię, którą wszyscy
czcili. Gdyby miała pewność, że ktoś trzeci odpowiada za błędne decyzje, które
podejmowała, czułaby się lepiej. Zdawała sobie sprawę z tego, że to
nieuczciwe, ale nie obchodziło jej to. Layla pragnęła w końcu zrozumieć,
co takiego się z nią działo i dlaczego niektórych rzeczy po prostu
nie dało się uniknąć. Gdyby rozumiała, może byłoby jej łatwiej.
Może…
Machinalnie skręciła w lewo,
chociaż coś ciągnęło ją do tego, żeby sprawdzić wcześniej prawy korytarz.
Prowadzący ją głos, niewidzialny przewodnik, przeczucie – jak zwał, tak zwał –
stanowczo zaoponował przed takim rozwiązaniem, ale dziewczyna zmusiła się do
tego, żeby obejrzeć się przez ramię. Chociaż nie miała pewności, mogłaby
przysiąc, że w mroku mignęła jej jakaś postać, szybko zmierzająca w jej
stronę. Layla napięła mięśnie, po czym błyskawicznie skręciła w lewo,
zaspokajając wewnętrzne pragnienie, które zaszczepił w niej głos. W końcu
biegła korytarzem, o którym od samego początku wiedziała, że musi wybrać,
nawet jeśli nie była w stanie samej sobie odpowiedzieć dlaczego. Szybko
oddalała się od rozwidlenia, ale i tak była świadoma czyjejś obecności i tego,
że już nie jest sama. Ktoś za nią biegł, ale nie potrafiła zmusić się do
zatrzymania i sprawdzenia, kto i dlaczego.
Uciekać. Trzeba było uciekać i biec
przed siebie, zgodnie z tym, co podpowiadał jej głos. Tam czekało
bezpieczeństwo i światło; tam znajdowało się wyjście. To też wiedziała,
prawdopodobnie od chwili, kiedy pierwszy raz spojrzała w płomienie,
chociaż wcześniej nie chciała dopuścić tego do świadomości, w obawie przed
rozczarowaniem. Perspektywa wyjścia była równie pociągająca, co i abstrakcyjne,
a Layla nie była gotowa na to, żeby przekonać się, że kolejny raz dała się
oszukać.
Teraz wyraźniej słyszała podążającą
za nią postać. Czuła, że intruz porusza się bardzo niepewnie, ograniczony przez
brak wzroku, ale najwyraźniej był na tyle zdesperowany, żeby nie dawać za
wygraną. Gonił ją i nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości,
zresztą jak i co do tego, że nie powinna dać mu się dogonić. Nie tyle
dlatego, że mógł okazać się kimś niebezpiecznym, zdolnym do tego, żeby ją
skrzywdzić; tego się nie bała, bo przecież była zdolna zamienić w pył
każdego, kto tylko spróbowałby ją zaatakować. Bardziej niepokojąca była
świadomość tego, że z powodu intruza mogłaby zwolnić i znów zacząć
tracić czas, który mogłaby poświęcić na bieg. Musiała biec, niezależnie od
wszystkiego, a jakiekolwiek opóźnienia nie wchodziły w grę.
Layla przyśpieszyła, chociaż w panujących
ciemnościach to było ryzykowne. Nie czuła się zmęczona, zresztą od zawsze była
dobrą biegaczką. Lubiła pęd i uczucie towarzyszące kurczeniu się oraz
rozluźnianiu mięśni. Pokochała to uczucie zwłaszcza przed laty, kiedy wręcz
katowała się ciągłym biegiem, naiwnie wierząc w to, że może dzięki
zmęczeniu uda jej się sprawić, żeby płomienie znów do niej wróciły, gotowe
zrobić wszystko, czego tylko by sobie zażyczyła. Taka perspektywa miała w sobie
coś kuszącego, zaś teraz pęd był wszystkim na co mogła liczyć. Biegła,
instynktownie wyczuwając ewentualne przeszkody i starając się trzymać jak
najdalej od ścian, żeby przypadkiem nie ryzykować zderzenia albo chociaż
lekkiego muśnięcia skórą o wzmocnione srebrem i żelazem konstrukcję.
Nigdy nie czuła się w taki sposób, jednocześnie zaniepokojona, ale również
lekka i nadzwyczaj pewna siebie. Wiedziała, że nie może popełnić błędu,
więc nie popełniała go.
Gdzieś za plecami usłyszała cichy
jęk, trochę przypominający przekleństwo. Usłyszała, jak podążająca za nią
postać stara się przyśpieszyć, mimo oczywistego ryzyka, które się z taką
decyzją wiązało. Cholera nie dawała za wygraną, a Layla czuła, że jej prześladowcę
stać na zdecydowanie więcej. Spróbowała jeszcze bardziej przyśpieszyć, chociaż
była świadoma tego, że to niewiele da. Czuła, że odległość między nią a intruzem
drastycznie się zmniejsza, nawet jeśli wciąż pozostawała dość duża, żeby czuła
się bezpiecznie. W panice zaczęła rozglądać się za kolejnym skrętem,
czymkolwiek, co dałoby jej przewagę i nie zmusiło do zmiany prędkości, ale
nie widziała niczego. Wiedziała jedynie, gdzie powinna biec; prowadzące ją
przeczucie było absolutnie nieprzydatne, jeśli w grę wchodziła obrona albo
szukanie drogi ucieczki.
Teraz już nie miała najmniejszych
wątpliwości co do tego, że ktoś ją ściga. Intruz nie potrafił albo nie chciał
się kryć, jasno dając jej do zrozumienia, że zamierza ją dogonić. Co miało stać
się później? Layla nie miała pojęcia, ale nie zamierzała sprawdzać. Chciała
przyśpieszyć jeszcze bardziej, ale nie była w stanie. Jej mięśnie
zaczynały protestować, uda rwały a płuca płonęły, zupełnie jakby wdychała
jakieś żrące, nieprzyjemne chemikalia, które utrudniały jej oddychanie. Nie
było stać jej na więcej, a i w tej sytuacji w każdej chwili
mogła spodziewać się tego, że coś pójdzie nie tak.
Kroki za jej plecami były coraz
głośniejsze. Panika ścisnęła ją za gardło, uprzytamniając, że jest na
przegranej pozycji. Mogła uciekać, ale taka taktyka na dłuższą metę nie była w stanie
zdać egzaminu. Jedynym rozwiązaniem było stanąć i przyjąć to, co miało się
wydarzyć, ale również tego sobie nie wyobrażała.
Nie mogła się zatrzymać.
Musiała biec.
– Zostaw mnie! – wydarła się w przypływie
desperacji. Mocno zacisnęła dłonie w pięści, próbując w ten sposób
zapanować nad swoim rozdygotanym ciałem i ogniem, który zaczął domagać się
wydostania na zewnątrz, żeby móc ją bronić. Czuła jak pulsuje, przypominając
jej o swojej obecności i sprawiając, że poczuła się pewniej. – Do
cholery, w tej chwili mnie zostaw! – powtórzyła, ledwo powstrzymując się
przed tym, żeby nie zacząć kląć na czym świat stoi.
Ktoś za jej plecami ze świstem
nabrał powietrze, tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem się nim nie
zakrztusił. W odpowiedzi na jej słowa, intruz na moment został wybity z rytmu,
ale momentalnie odzyskał kontrolę, w jednej chwili jeszcze bardziej
wystrzeliwując do przodu, zupełnie jakby to jego ktoś gonił.
– Layla! – usłyszała i z wrażenia
omal nie wpadła na ścianę, nie od razu orientując się, że tuż przed nią tunel
kolejny raz się załamał. W ostatniej chwili zaparła się nogami o ziemię
i jęknęła, kiedy z impetem uderzyła ramieniem o coś solidnego,
czego nie była w stanie dostrzec. – Layla, zatrzymaj się! To tylko ja! –
powtórzył Rufus.
– Ładne mi „tylko” – wymamrotała,
odskakując od ściany i intensywnie pocierając obolałe ramię. Wciąż rwała
się do biegu, ale kiedy dotarło do niej przed kim uciekała, już nie była w stanie
się do tego zmusić. – Dobra bogini! Znalazłeś mnie! – zawołała pod wpływem
impulsu, błyskawicznie okręcając się na pięcie.
Rufus nie spodziewał się tego, że
nagle skoczy w jego stronę, sama zresztą również nie planowała takiej
reakcji. To wydawało się szalone, zwłaszcza, że jeszcze chwilę wcześniej
uciekała z taką determinacją, jakby ktoś próbował ją zamordować. Dalej
pragnęła to zrobić, dotrzeć do wyjścia, które było gdzieś tam, ale pragnienie
przestało mieć nad nią taką kontrolę. W zamian wyparło jej coś innego,
związanego z obecnością Rufusa i tego, jak bardzo tęskniła za tym,
kiedy jej dotykał.
Wampir machinalnie ją objął, po
czym wygiął się do tyłu, mając problem z tym, żeby utrzymać równowagę.
Oboje wylądowali na ziemi – Layla na nim – ale taki stan rzeczy jakoś niespecjalnie
jej przeszkadzał. Wciąż oszołomiona, nie zastanawiając się nad tym, co robi,
zaczęła błądzić w ciemności, palcami starając się odnaleźć twarz Rufusa. W pierwszym
odruchu natrafiła na jego tors i bez chwili zastanowienia przesunęła się
bliżej, przesuwając wierzchem dłoni po jego szyi, aż w końcu natrafiła na
linię szczęki. Usatysfakcjonowana, w końcu chwyciła jego twarz w dłonie,
po czym – a to w obecnej sytuacji zdecydowanie wydawało się szalone –
nachyliła się, żeby móc go pocałować. Jej usta bez żadnego problemu odnalazły
jego wargi, wpijając się je w łapczywie. Rufus zesztywniał w pierwszej
chwili, ale odwzajemnił pieszczotę, mocniej obejmując ją ramionami i przyciągając
do siebie tak blisko, że teraz już na nim leżała. Między ich ciałami nie było
nawet milimetra wolnej przestrzeni i to było dobre, chociaż Layla chciała
znaleźć się jeszcze bliżej.
I co jeszcze?, skarciła się w duchu. Laylo,
skup się. To nie czas i miejsce na takie ekscesy, masz zresztą coś do
zrobienia…
Wiedziała o tym, ale nawet
głos zdrowego rozsądku i więź, która wciąż próbowała skłonić ją do biegu,
niespecjalnie były w stanie na nią wpłynąć. To mogło poczekać, ważniejsze
zresztą było to, że Rufus był tuż przy niej. Czuła jego ciało, ocierające się o jej
własne i to doprowadzało ją do szaleństwa. Jej ciało zapłonęło, niczym
zapałka ocierająca się o szorstką powietrze, która pobudzała ją do tego,
żeby zapłonęła jasnym ogniem. Miała wrażenie, że płonie i chociaż zwykle
pożądanie ją dekoncentrowało, przyprawiając o uczucie zakłopotania, tym
razem jednak nie czuła wstydu. Nie czuła go nawet o myśl o tym, co
nagle zapragnęła zrobić.
Dłonie Rufusa bez ostrzeżenia
zacisnęły się na jej ramionach. Naukowiec z jękiem odsunął ją od siebie,
całkowicie oszołomiony. Czuła jego zaskoczenie i pożądanie równie wielkie,
co i jej własne. Wiedziała, że starał się jakoś nad tym zapanować i ukryć
przed nią swoje uczucia, ale jak na razie szło mu to marnie.
– Do cholery, dziewczyno – zaklął. W mroku
ciężko było dostrzec jego oczy, ale czuła, że spoglądał wprost na nią.
Mimowolnie zadrżała, po czym niechętnie się wyprostowała, siadając na nim
okrakiem. – Nie żebym nie był zachwycony takim powitaniem, ale na litość
bogini…
Zamilkł i przez kilka sekund
słyszała wyłącznie jego przyspieszony oddech. Jego dłonie przeniosły się na jej
biodra i zacisnęły się na nich nie na tyle, żeby sprawić ból, ale dość
mocno, by ją unieruchomił. Uświadomiła sobie, że Rufus obawia się tego, iż znów
zacznie przed nim uciekać i ta świadomość podziałała niczym kubeł zimnej
wody, pozwalając jej się otrząsnąć. Zamrugała pośpiesznie, walcząc z przyśpieszonym
pulsem oraz pożądaniem, które zniknęło równie nagle, co się pojawiło. W zasadzenie
tyle przestała go pragnąć – nie, kiedy siedziała na nim i czuła, jak jego
ciało odpowiada na jej pragnienia, niezależne od woli samego Rufusa – co w końcu
do głosu dopuściła zdrowy rozsądek, a zwłaszcza to, co takiego wyprawiała.
Musiała biec. W jednej chwili
sobie o tym przypomniała, ale ledwo spróbowała się poruszyć, żeby zerwać
się na równe nogi, Rufus bardziej stanowczo zacisnął dłonie wokół jej talii.
– Puść mnie i w tej chwili
wstawaj! – zaoponowała, ale niechętnie zmusiła się do tego, żeby pozostać na
miejscu. Palce zacisnęła na przedzie koszuli Rufusa, a przynajmniej tak
się jej wydawało. – Musimy biec, a przynajmniej ja muszę.
Nie widziała jego twarzy, ale mogła
się założyć, że w tym momencie w charakterystyczny dla siebie sposób
uniósł obie brwi ku górze.
– Nie obraź się, ale dobrze się
czujesz, Laylo? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa. Cóż, chociaż potrafił
zachowywać się jak dżentelmen, w tym momencie był równie delikatny, co
walec drogowy, więc i tak wyczuła w jego słowach coś, co ją
zirytowało. Rufus nie miał nastroju – znała go na tyle dobrze, żeby to wyczuć.
– Dopiero co przede mną uciekałaś, a teraz…
– Nie poznałam cię –
usprawiedliwiła się niecierpliwie. – Możemy o tym porozmawiać po drodze,
proszę? – dodała, znów usiłując się podnieść.
– No proszę, a chwilę
wcześniej mógłbym przysiąc, że czas niespecjalnie się dla ciebie liczył. To,
gdzie jesteśmy, również nie – zauważył z nutką rozbawienia w głosie.
Layla zazgrzytała zębami. Musiał
jej to robić akurat w tym momencie?
– Rufus, do cholery – warknęła, a przynajmniej
próbowała, efekt jednak okazał się żenująco żałosny. Chyba powinna być nawet
wdzięczna, że nie zaczął chichotać. – Puścisz mnie czy nie? – westchnęła,
starając się zachować cierpliwość.
– Nie masz przypadkiem w planach
tego, żeby raz jeszcze mnie pocałować?
Nie zamierzała mu odpowiedzieć. W zamian
znów zaczęła się podnosić, tym razem bardziej stanowczo, próbując zmusić go do
tego, żeby w końcu ją puścił. Nie powiedziała tego, ale jak najbardziej
pragnęła go pocałować – a zaraz po tym przyłożyć mu czymś ciężkim po
głowie, byleby przestał się z niej naigrywać.
Rufus westchnął teatralnie, ale
przynajmniej ruszył się z miejsca. W ułamku sekundy poderwał się,
ciągnąc ją za sobą, obojętny na jej starania. Jego dłonie zniknęły z jej
bioder, żeby móc zacisnąć się na jej dłoniach i zmusić ją do tego, żeby
wpadła mu w ramiona.
– Mogłabyś w końcu wyjaśnić
mi, co się dzieje? – zapytał, tym razem poważniejszym tonem. Jedynie to
sprawiło, że przestała z nim walczyć, dochodząc do wniosku, że to bez
sensu. Rufus oczekiwał wyjaśnień, najwyraźniej nie zamierzając nigdzie iść,
póki ich nie otrzyma. – Zapytałbym, czy wszystko w porządku, ale to akurat
widzę. Powiedz mi, Laylo, czy to twój krzyk słyszeliśmy? – Tym razem w jego
głosie wyraźnie było słychać niepokój. – Krzyczałaś. Nigdy nie słyszałem,
żebyś…
– Nic mi nie jest – zapewniła
natychmiast. – Rufusie, proszę. To nie jest temat, który mam ochotę omawiać w tej
chwili. W zasadzie… – Potrząsnęła głową, chociaż nie miała pewności, czy w ciemnościach
był w stanie to zauważyć. – Porozmawiamy później. Teraz… Zaraz, czy ty
powiedziałeś „słyszeliśmy”?
– Taa… Można powiedzieć, że
spędziłem trochę czasu z twoim przecudnym bratem, jego żoną i całym
tym baranim stadkiem. Nie wierzę, że to ja muszę ci sugerować, że może
powinniśmy po nich wrócić – mruknął. – Laylo…
– A Ali? – zapytała
machinalnie. – Gdzieś po drodze widzieliście Ali? Albo Carlisle’a? – dodała,
woląc nawet słowem nie wspominać o Marco.
Jego milczenie było bardziej
wymowne niż odpowiedź.
– Nie. Nie było z nami Alessi.
- Czuła, że przeszywa ją wzrokiem. – Co się dzieje? – zażądał wyjaśnień, jak
zwykle bezbłędnie interpretując jej zachowanie.
– Po drodze – obiecała, korzystając
z okazji, żeby oswobodzić nadgarstek. Tym razem to ona chwyciła go za
rękę, nie czekając na jakiekolwiek protesty. – Teraz chodź. Muszę coś
koniecznie sprawdzić – dodała z naciskiem.
Rzuciła się biegiem, kiedy tylko
miała po temu okazję. Rufus ruszył za nią, nieprzekonany, ale przynajmniej
zdecydował się jej zaufać.
O tak, zdecydowanie miała ochotę go
pocałować.
Co ma Layla z tym całowaniem xD Ważne, że ją znalazł i, że się spotkali. Trochę długo ich tu nie było, a tęskniłam za tą parą ;c są tacy nieprzewidywalni xd może coś przeoczyłam, ale po jakie licho Lay tak biegała?
OdpowiedzUsuńDobra skończył mi się pomysł na komentarz -_- ech, miałam tyle do napisania, a wyszło jak zwykle ;p