Layla
Layla z jękiem wyrwała się z objęć Carlisle’a,
zrywając się na równe nogi. Jej włosy zafalowały, w pierwszym odruchu
opadając na twarz i utrudniając widoczność. Błyskawicznie odrzuciła je na
plecy, chociaż nawet bez tego była aż nadto świadoma obecności stojącej przed
nią postaci.
Poczuła, że zaczyna jej wirować w głowie.
Przed oczami tańczyły jej czarne plamy, a żołądek buntował się, grożąc
zwróceniem całej zawartości, jakby jej organizm nie potrafił spożytkować krwi,
którą chwilę wcześniej wypiła. Za wszelką cenę starała się nie myśleć o tym,
że to krew Dylana – że go zabiła – ale dopiero w momencie, kiedy
popatrzyła przed siebie, w pełni skoncentrowała się na czymś innym prócz
mordu, którego dokonała.
Bo przed nią stał Marco.
– Na litość bogini… – wyrwało jej
się. Chciało jej się krzyczeć, ale nawet do tego nie była zdolna, zbyt
oszołomiona, żeby zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję.
Otępienie ustąpiło miejscu
niedowierzania, a potem palącej złości, kiedy dostrzegła stojącego przed
nią wampira. Marco opierał się o ścianę korytarza, spoglądając na nią w niemal
łagodny sposób, chociaż w jego oczach dostrzegła zwyczajowe, złośliwe
błyski. Ubranie miał w strzępach, a na jego skórze dostrzegła krew,
ale była pewna, że osoka nie mogła należeć do niego, skoro był martwy – tak jak
na wampira przystało.
Kiedy zamilkła, zrobił krok w jej
stronę, ale nie pozwoliła mu podejść. Machinalnie cofnęła się o krok,
odsuwając do tyłu, mimo szalejących za jej plecami płomieni. Pomyślała, że
teraz mogłaby bez większego wysiłku kazać płomieniom odejść, ale nie potrafiła
się skoncentrować. Była w stanie co najwyżej w milczeniu wpatrywać się w stojącego
przed nią wampira, walcząc z idiotycznym pragnieniem, żeby podejść i sprawdzić,
czy jest prawdziwy, czy może jednak postradała zmysły.
– Laylo, powiesz coś w końcu?
– odezwał się Marco, wyraźnie zakłopotany. Jego głos zabrzmiał tak jak zawsze, w niemożliwie
normalny sposób, który doprowadzał ją do szaleństwa.
– Czy coś powiem…? – Z niedowierzania
aż zachłysnęła się powietrzem. – Czy coś…?
W zasadzie chciałam powiedzieć
wiele rzeczy, ale kiedy przyszło co do czego, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie
znaleźć słów, które wydałyby jej się odpowiednie. Gdyby mogła, krzyczałaby z frustracji,
ale i na to nie potrafiła się zdobyć. Wiedziała jedynie, że czuła się w okropny
sposób, a na dodatek znów obezwładniał ją gniew, chociaż sądziła, że jest w stanie
nad nim zapanować.
Zabiła Dylana. Ta myśl brzmiała
dziwnie, Layla zresztą uprzytomniła sobie, że nie jest jej z tego powodu
przykro – a przynajmniej nie w taki sposób, jakiego mogłaby się
spodziewać. Czuła żal, może nawet pustkę, ale to było tyle. Dylan był martwy –
leżał tam, w kałuży własnej krwi – ale Layla nie czuła się źle z tym,
że go zabiła. W pierwszym odruchu wpadła w histerię, ale teraz, kiedy
szok minął, zaczęła zastanawiać się, dlaczego miałoby być jej przykro? Przecież
już dawno pogodziła się z jego śmiercią; teraz po prostu stała się ona
faktem.
Co więcej, Layla miała poczucie, że
postąpiła słusznie. Ten potwór, który ją zaatakował, to nie był Dylan, a przynajmniej
nie ten, którego znała. Ten Dylan, którego zabiła, potrafił tylko zadawać ból i śmierć,
nawet jeśli tego nie chciał. Zabiła go, ale chciała wierzyć, że w ten
sposób go uwolniła – że dała mu ukojenie, którego potrzebował.
Teraz zresztą to nie Dylan stanowił
największy powód do zmartwień czy też raczej emocjonowania się. Bardziej niepokojące
wydało jej się to, jak poczuła się w momencie, kiedy zobaczyła Marco.
Oddech jej przyspieszył, podobnie jak i puls, przez co przez kilka dobrych
sekund była przekonana, że za moment straci przytomność. Nie rozumiała zresztą,
dlaczego ojciec wciąż musiał jej to robić, ni stąd, ni zowąd pojawiając
się tuż przed nią i wytrącając ją z równowagi. A już najbardziej
nie rozumiała tego, dlaczego momentalnie poczuła wszechogarniającą ulgę w momencie,
w którym uświadomiła sobie, że jednak nie zginął.
W jednej chwili odzyskała kontrolę
nad ciałem. Niewiele myśląc, puściła się biegiem przez korytarz, w planach
mając… Cóż, w zasadzie sama nie była pewna, co takiego chciała zrobić.
Wciąż zaciskała dłonie w pięści i aż rwało ją do tego, żeby z całej
siły Marco uderzyć, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to bez sensu,
bo w ten sposób co najwyżej może zaszkodzić samej sobie. Zdawała sobie
również sprawę z tego, że reakcje ojca mogą być różne, ale nie dbała o to,
podobnie jak i już nie zastanawiała się nad tym, czy wampir mógł
jakkolwiek ją skrzywdzić – zwłaszcza w ten sposób, którego doznała w przeszłości.
Wpadnięcie na Marco przypominało
zderzenie ze ścianą. Poleciała do tyłu, a przynajmniej zrobiłaby to, gdyby
dłonie wampira nie zacisnęły się na jej ramionach. Instynktownie szarpnęła się,
zamierzając wyswobodzić się z jego objęć, żeby móc zacząć walczyć, ale
ojciec oczywiście jej na to nie pozwolił. Szarpała się, kopała, ale on tylko
trzymał ją za ramiona, cierpliwie czekając. Czuła się trochę jak w idiotycznej
kreskówce, gdzie – słaba i nic nieznacząca, przynajmniej w porównaniu
ze swoim przeciwnikiem – starała się wykrzesać z siebie siły, którymi nie
dysponowała. Co gorsza, jej przeciwnika wyraźnie nudziły nieudolne próby walki,
a przynajmniej w ten sposób to sobie wyobrażała, póki nie opadła z sił.
– Ty nie żyłeś. Widziałam, jak… – wymamrotała.
Udało jej się uderzyć go zwiniętymi dłońmi w tors, ale nawet nie wysiliła
się, niezdolna do tego, żeby wykrzesać z siebie chociaż trochę przyzwoitej
siły. Bezradnie oparła się o niego, nie dbając o to, że jeszcze jakiś
czas wcześniej prędzej wpadłaby w histerię niż pozwoliła sobie na tak
bliski kontakt fizyczny z nim. – Ty nie żyłeś – powtórzyła, ale już nie
była tego taka pewna.
– Przepraszam, jeśli cię
rozczaruję, ale czuję się równie żywy, co przez ostatnich kilka wieków –
odezwał się po chwili zastanowienia Marco, ostrożnie dobierając słowa. – Czy
teraz mogłabyś przestać się wysilać, Laylo? Wolałbym, żebyś nie zrobiła sobie
krzywdy, a przynajmniej nie moim kosztem – poprosił.
Oddychając z trudem, w popłochu
cofnęła się o krok. Czuła na sobie intensywne spojrzenie rubinowych oczu
Marco, ale wampir przynajmniej w żaden sposób nie skomentował jej
zachowania. Odpowiadało jej to, bo i tak nie byłaby w stanie
odpowiedzieć, gdyby zapytał ją o cokolwiek, nawet o samopoczucie, nie
wspominając już o tym, dlaczego zachowała się w taki sposób. Jeśli
był świadom wszystkiego, co stało się od momentu, w którym zaatakowała
Dylana…
Wzdrygnęła się i szybko
odrzuciła od siebie przykre myśli. Rozdarta i speszona, krótko obejrzała
się za siebie, chcąc spojrzeć na Carlisle’a, ale to ktoś inny przykuł jej
uwagę. Plecami do niej, wpatrzony w ogień, stał ciemnowłosy chłopak,
którego widziała wcześniej i który spowodował całe to zamieszanie, wzniecając
ogień. Layla zawahała się, niezdolna do tego, żeby ocenić jego intencje,
zwłaszcza, że nie widziała nawet jego twarzy, a tym bardziej oczu.
Chłopak wzdrygnął się i błyskawicznie
odwrócił, wyczuwając na sobie jej spojrzenie. Tęczówki bruneta wciąż połyskiwały
czerwienią, ale przebijał się przez nią ich naturalny, szary kolor.
– Mnie też teraz zabijesz? –
zapytał bezbarwnym tonem, kurczowo zaciskając dłonie w pięści. Już nie
krwawił, chociaż przecież rozwaliła mu wargę i nos.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą.
Nie poznawała swojego głosu, cichego i pozbawionego choćby odrobiny
energii. – A powiesz mi coś?
Brunet zawahał się.
– To zależy. Jeśli się do mnie nie
zbliżysz, będziemy mogli rozmawiać – zgodził się, rzucając jej znaczące
spojrzenie.
Zauważyła, że niespokojnie
rozglądał się dookoła, błyszczącymi niezdrowo oczami spoglądając na plamy krwi
na posadzce; kilka razy pożądliwie zerknął na pulsującą żyłę na jej szyi, a Layla
niemal w materialny sposób poczuła głód, który nim targał. Nie wyobrażała
sobie, że kiedykolwiek mogłaby odczuwać aż tak wielkie pragnienie, nawet w tym
najgorszym okresie, kiedy była w stanie myśleć wyłącznie o krwi i tym,
jak najlepiej rozerwać komuś gardło.
– Chcę wiedzieć, czy jest was
więcej. No i czy… – Zawahała się. Mówiła prawdę, chciała wiedzieć, ale
jednocześnie wolałaby kłamać. – Czy to on wam to zrobił? Czy…?
Wampir zaśmiał się gardłowo.
– Pytasz mnie o Rufusa, co nie
laleczko?
Usłyszała ciche warknięcie Marco,
ale nie zwróciła na nie uwagi, podobnie zresztą jak i brunet. Imię
naukowca sprawiło, że poczuła się dziwnie – rozdarta między niepokojem a ogromną
tęsknotę – ale zdołała skinąć głową. Podświadomie od samego początku wiedziała,
że Rufus był w to jakoś zamieszany, ale nie potrafiła go osądzać.
– Tak… Chodzi mi o Rufusa… – przyznała,
zamykając oczy. Nie potrzebowała niczego więcej, żeby zrozumieć.
– Wiesz dobrze – stwierdził wampir,
dobrze interpretując jej emocje. – Wyobrażasz to sobie? Bez krwi, bez światła,
bez wolności…
– Już niczego sobie nie wyobrażam –
westchnęła cicho. Uniosła powieki i bez chwili wahania spojrzała mu w oczy.
– Co twoim zdaniem powinnam teraz z tobą zrobić?
Chłopak wzruszył ramionami, ale w jego
oczach dostrzegła lęk. Poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku, kiedy
uświadomiła sobie, że w kimkolwiek może wywoływać tak skrajne,
abstrakcyjne uczucie, jakim jawił jej się strach – zwłaszcza, że ktoś mógłby
bać się jej.
Zachowała się jak potów. Czym
właściwie różniła się od Dylana albo stojącego przed nią wampira?
Odpowiedź była prosta i wcale
jej się nie spodobała.
Czuła, że chłopak wciąż ją
obserwuje, czekając, ale zmusiła się do tego, żeby go zignorować. W milczeniu
popatrzyła na tańczące płomienie, wahając się nad tym, żeby kazać im odejść.
Pożar już nie stanowił dla niej żadnej przeszkody, a widok ognia miał w sobie
coś kojącego, a przy tym przyjemnie znajomego. Był częścią jej duszy – jej
dziedzictwem, przyjacielem, oparciem. Płomienie tańczyły, jaskrawe i nienaturalnie
radosne, zważywszy na miejsce w którym się znajdowali i to, co w tym
momencie czuła. Ten widok napawał ją mieszaniną radości i smutku, co
stanowiło dość dziwne połączenie, sprawiające, iż czuła się nieswojo.
Czasami mam wrażenie, że jesteś
żywy, pomyślała z westchnieniem.
Wpatrywała się w ogień tak długo, aż obraz zaczął zamazywać się jej przed
oczami, tworząc różnobarwną, bezkształtną plamę. Szybko zamrugała, ale i tak
nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś w płomieniach się zmieniło.
Chociaż to było bez sensu, miała
wrażenie, że ogień ją woła…
Miała wrażenie, że płomienie chcą ją
poprowadzić.
– Dokąd idziesz? – usłyszała głos
Marco, ale nawet na niego nie spojrzała. – Layla!
Choć zaskoczona tym, że w ogóle
ruszyła się z miejsca, szybko zrobiła krok do przodu. Bez chwili
zastanowienia rzuciła się do biegu, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy
ktokolwiek za nią ruszył.
Renesmee
Mrożący krew w żyłach wrzask wdarł się w panująca
ciszę. Zatrzymałam się gwałtownie, omal nie wpadając na Gabriela. Szybko
rozejrzałam się dookoła, równie zaniepokojona, co pozostali, zwłaszcza, że mój
mąż bez ostrzeżenia chwycił się za serce i zgiął tak, jakby ktoś właśnie z całej
siły kopnął go w brzuch.
– Co znowu, do diabła? – zaczęła
Isabeau, nie dając mi okazji na to, żeby w ogóle się odezwać. Z błyskiem
w zimnych niczym zamarzająca woda oczach zwróciła się do brata, wrażenie
podenerwowana. – Czy to…?
Gabriel jęknął i potrząsnął
głową.
– Layla.
Poczułam ulgę, kiedy uprzytomniłam
sobie, że Gabrielowi fizycznie nic nie dolega, ale zaraz coś ścisnęło mnie w gardle,
gdy dotarło do mnie, iż wcześniejszy krzyk jak najbardziej mógł należeć do
najstarszej z rodzeństwa Licavoli. Mocno uchwyciłam się ramienia
ukochanego, podtrzymując go i próbując mu pomóc jakoś stanąć pewne na
nogi. Połączenie między bliźniętami było silne, chociaż sądziłam, że nasza więź
skutecznie wyparła tę, która łączyła Gabriela i Laylę. To tym bardziej
mnie zaniepokoiło, bo musiało stać się naprawdę złego, skoro chłopak odczuł
emocje dziewczyny aż tak intensywnie.
Gabriel wciąż dyszał ciężko, ale
zaczynał dochodzić do siebie. Zbyt skoncentrowana na nim, nie zwracałam uwagi
na to, co działo się wokół mnie, dlatego nawet nie zauważyłam, że Rufus ruszył
się z miejsca.
– A ty dokąd?! – zawołał
Edward i dopiero to mnie orzeźwiło. Mój ojciec zaklął pod nosem, ale nie
ruszył się z miejsca, nawet wtedy, gdy naukowiec bezceremonialnie nas
wyminął, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że żadne z nas za nim nie
ruszyło.
– Rufus! – krzyknęłam, chociaż
wątpiłam, żeby w ten sposób udało mi się na niego wpłynąć. Jak
podejrzewałam, nawet nie obejrzał się za siebie, w ułamku sekundy znikając
poza zasięgiem srebrzystej kuli światła. – Cholera… – westchnęłam, krzywiąc
się; czy już dawno nie ustaliliśmy, że rozdzielanie się to kiepski pomysł.
Wciąż podtrzymywałam Gabriela, ale
machinalnie zrobiłam krok do przodu, jakbym chciała za wampirem pobiec.
Wiedziałam, że to idiotyczne, ale nie podobało mi się to, że Rufus błąkał się
gdzieś tam samotnie, zwłaszcza w sytuacji, kiedy coś czaiło się w mroku,
a ściany przesycone były szkodliwym dla wszystkich srebrem.
Isabeau błyskawicznie
zmaterializowała się tuż przede mną, odcinając mi drogę. Dziewczyna
niespokojnie obejrzała się za siebie, wyraźnie poirytowana.
– Zostaw go. Niech biegnie, idiota,
skoro uważa, że sobie poradzi. – Zacisnęła usta, po czym potrząsnęła głową. –
Doktorek zawsze podkreślał, że żadnego z nas nie potrzebuje, prawda?
– Isabeau – jęknęłam, ale na mojej
szwagierce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Pokonana, ponownie skoncentrowałam
się na Gabrielu, zwłaszcza, że ramiona ukochanego bez ostrzeżenia owinęły się
wokół mojej talii. – Jak się czujesz? Myślałam…
– Nie wiem, to zresztą nieważne.
Nie sądzę, żeby Layli coś dolegało, ale wyjątkowo nie mam nic przeciwko temu,
co robi Rufus – przyznał niechętnie. Powstrzymałam się od tego, żeby wywrócić
oczami; teraz nie było czasu na to, żeby przejmować się napiętymi relacjami
Gabriela i Rufusa.
– Więc co robimy? – wtrącił Damien.
– Tato, czy cioci Layli stało się coś złego? – zapytał, rzucając niespokojne
spojrzenie w stronę Gabriela i moją.
Gabriel jedynie znów potrząsnął
głową. Jego palce mocno zacisnęły się na moim ramieniu, kiedy bezceremonialnie
pociągnął mnie za sobą. Pozwoliłam mu na to bez chwili wahania, szybko
zaczynając biec własnym rytmem.
Coś było nie tak. Nie wiedziałam,
co o tym myśleć, ale czułam, że powinniśmy odnaleźć Laylę i to jak
najszybciej.
Alessia
– Coś jest nie tak.
Alessia zatrzymała się, po czym z powątpiewaniem
popatrzyła na Ariela. Chłopak do tej pory milczał, po prostu idąc przed siebie i pozwalając
jej się prowadzić, przynajmniej do momentu, w którym bezceremonialnie się
zatrzymał, wbijając wzrok w ciemność.
Kiedy na niego spojrzała, sama nie
była pewna czy powinna się bać, czy może wybuchnąć śmiechem, dochodząc do
wniosku, że się z niej naigrywał. Ariel co prawda nie wyglądał na kogoś z wyjątkowym
poczuciem humoru – zwłaszcza jego smutne oczy nie pozwalały jej patrzeć na
niego w inny sposób – ale łatwiej było doszukiwać się w jego
zachowaniu fałszu niż przyznać, że coś w rzeczywistości mogłoby być źle.
– Co masz na myśli? – zapytała z wahaniem,
ostrożnie dobierając słowa. – Ariel… – dodała, ale chłopak już ruszył przed
siebie, wcześniej chwytając ją za rękę i stanowczo ciągnąc za sobą.
– Nie czujesz tego? – Kiedy się
odezwał, jego głos aż drżał, zdradzając podekscytowanie. Wcześniejsze obawy
gdzieś zniknęły, a Ariel po raz pierwszy wydał jej się naprawdę pełny
energii. – Nie czujesz, Ali?
- Ali… – powtórzyła,
ale chłopak udał, że nie usłyszał lekko zdezorientowanej nuty w jej
głosie. Nawet by jej to nie zdziwiło, bo zdążyła się zorientować, że w zasadzie
na mało co tak naprawdę zwracał uwagę. W zasadzie to wątpiła, czy zdawał
sobie sprawę z tego, że zwrócił się do niej w pieszczotliwy sposób,
do tej pory zarezerwowany tylko dla jej rodziny oraz przyjaciół.
Kiedy Ariel wciągnął ją w kolejny
ciemny korytarz, była bliska tego, żeby się zbuntować i kazać mu się
zatrzymać. Nie miała pojęcia, co takiego sprawiło, że nagle zaczął zachowywać
się w ten sposób, ale miała swego rodzaju wątpliwości, które nie dawały
jej spokoju. Nie była pewna, co powinna o tym myśleć, ale Ariel od samego
początku sprawiał, że czuła się dziwnie, a teraz na dodatek ciągnął ją
przed siebie, nie racząc jej jakimikolwiek wyjaśnieniami.
Otworzyła usta, chcąc
zaprotestować, ale wtedy Ariel zatrzymał się bez ostrzeżenia, tak, że z rozpędu
wpadła na jego plecy. Przytrzymał ją po czym pośpiesznie odwrócił się w jej
stronę, zmuszając ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Jego własne –
szare i smutne – nie wyrażały niczego. Nawet w ciemnościach czuła
jego spojrzenie, świadoma go równie mocno, co bladości skóry stojącego przed
nią chłopaka. Z ciemnymi włosami i wątłą sylwetką, wyglądał niczym
duch albo jakaś zjawa, chociaż z zaskoczeniem odkryła, że ten widok
bardziej ją martwi niż napawa strachem.
– Dalej musisz iść sama – oznajmił.
Alessia popatrzyła na niego pustym
wzrokiem, nie rozumiejąc. Z niedowierzaniem uniosła brwi ku górze,
czekając.
– Czy ten dowcip ma jakąś puentę? –
zapytała w końcu, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać.
Ariel westchnął ciężko.
– Alessia, czy ty naprawdę niczego
nie zauważyłaś? – odparował w zamian, ignorując jej pytającą minę. – To
już jest prawie koniec – ciągnął, nie czekając na jej odpowiedź i nie
myśląc o tym, że wciąż nie miała pojęcia, co takiego do niej mówił. –
Jeśli się nie mylę… Nie, ja na pewno się nie mylę. Idź tędy dalej, proszę.
Lepiej byłoby, żeby ktoś przypadkiem nas nie zobaczył razem, bo… Sama pomyśl.
Mnie nic nie będzie, zresztą zobaczymy się później. Ale teraz idź! – ponaglił,
coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Ale…
Chłopak westchnął, po czym bezceremonialnie
odwrócił ją tak, że stanęła twarzą w stronę ciemnego korytarza. Przez
moment jeszcze trzymał dłonie na jej ramionach, czekając aż uparcie przestanie
wyrywać się do walki z nim i zwróci uwagę na to, co chciał jej
pokazać. Dopiero kiedy znieruchomiała, odetchnął i odsunął się o krok,
czekając.
– Czy w końcu rozumiesz, Ali?
– westchnął. Znów ten skrót, na dodatek akcentując je w jakiś dziwny
sposób. Nie sądziła, że ktokolwiek byłby w stanie wymawiać jej imię w taki
sposób, zwłaszcza, że „Ali” czasami wydawało jej się brzmieć nader dziecinnie.
– Tam jest wyjście. I właśnie to się zmieniło –
powiedział z naciskiem.
Jego słowa skutecznie zamknęły jej
usta, zwłaszcza, że powietrze w korytarzu zafalowało, rozproszone przez
podmuch chłodnego i – co najważniejsze – świeżego podmuchu wiatru. Alessia
zastygła w bezruchu, uprzytamniając sobie, że Ariel jak najbardziej miał
rację. Gdzieś tutaj musiał być jakiś otwór, wyjście – cokolwiek, co miało
jakikolwiek związek z tym, co znajdowało się poza tunelami.
Jeśli Ariel miał rację, gdzieś tam w istocie
musiało znajdować się wyjście.
Euforia, którą nagle poczuła,
wypełniła ją całą, niosąc ze sobą nie tylko oszołomienie, ale przede wszystkim
ulgę, której tak bardzo potrzebowała. W jednej chwili wszystko w niej
zaczęło rwać się do biegu i do tego, żeby jak najszybciej znaleźć źródło
świeżego powietrza, a więc i wyjście. Miała dość korytarzy, a błądzenie
w ciemności sprawiało, że zaczynała odczuwać coś, co chyba można byłoby
określić mianem zaczątków klaustrofobii.
Podekscytowana, błyskawicznie
obejrzała się, żeby raz jeszcze spojrzeć na Ariel, ale czekało ją
rozczarowanie. Kiedy rozejrzała się dookoła, nigdzie nie zobaczyła chłopaka,
chociaż jeszcze chwilę wcześniej stał za nią.
– Ariel! – jęknęła, ale to było bez
sensu.
Obojętnie jak długo by krzyczała,
wiedziała, że jedno się nie zmieni – była w korytarzu sama.
Byłam przekonana do tej pory, że jeszcze nie przeczytałam tego rozdziału, a byłam zbyt leniwa, żeby chociażby zerknąć. No, ale w końcu wzięłam się za siebie. (Mądra ja przeczytała rano w autobusie, a potem zapomniałam, że czytałam =).
OdpowiedzUsuńCzy to zawsze musi być Marco? ;_; wkurza mnie to, że ciągle się pojawia. Pojawiam się i znikam... xD Chociaż jego teksty są po prostu cudne, więc nawet fajnie, że się pojawia i znika :D Laleczko - nie takie złe określenie. Chociaż w sumie, gdyby ktoś tak do mnie powiedział byłabym wkurzona. Nie dziwię się, że Marco się tak zachował jak się zachował ;p Kurde, Rufus serio jest popieprzony XD no, ale jak go tu nie uwielbiać? Geniusz się tylko jeden =]
ta, ta dam Gabriel poczuł wię z Laylą. Wyczuwam kłopoty jak i spotkanie syn-ojciec. Może za kilka rozdziałów, albo za mniej. Mmm, będzie się działo :D jestem tego pewna, bo przecież nie pozwolisz nam na nudę =)
Nadal nie rozumiem czemu Ariel zostawił Ali ;c i strasznie mi się robi smutno jak czytam o jego oczach. Szare i smutne ;c ech, jest go tutaj zdecydowanie za mało, a bardzo go polubiłam. (No, ale na razie skup się na Layli i Rufusie :D). Chcę, żeby już wyszli. Chcę, żeby Ali rozmawiała z Arielem i chcę, aby oni nie mieli przez to problemów. Czy wymagam tak wiele? Chyba, może nie wiem.
Cóż, więc dobranoc i weny^^
Twoja Złota Rybka ;**