Dimitr
– Mogę wiedzieć, co wyście sobie wyobrażali? Znikacie
tak nagle, nie mówiąc ani słowa o tym, że… Ach, co ja gadam! Oczywiście,
że nie powiedzieliście ani słowa, bo doskonale wiedzieliście, że natychmiast
wybiłbym wam ten idiotyczny pomysł z głowy! Szlag! Mam wrażenie, że
chcecie jakim cudem przyprawić mnie o zawał serca, chociaż to fizycznie
niemożliwe. Ale wiecie co? Mam wrażenie, że jesteście na dobrej drodze, żeby
uczynić mnie prawdziwym ewenementem! – jęknął Dimitr, w końcu przestając
bezsensownie krążyć.
Biblioteka wyglądała jak zawsze,
przynajmniej pod względem liczby książek, regałów oraz dużego, drewnianego
stołu, który zajmował centralną część pomieszczenia. Aldero nie był pewien,
dlaczego król wybrał właśnie to miejsce, ale podejrzewał, że miał nadzieję, iż
dzięki obecności książek jednak powstrzyma się od rękoczynów… Albo dlatego, że
ciężkie, oprawione w skórę księgi mogły okazać się idealne, żeby wyrządzić
krzywdę. A perspektywa wydawała się niepokojąca, a Dimitr jak
najbardziej sprawiał wrażenie coraz bliższego tego, żeby zacząć czymś rzucać,
chociaż jak na razie wciąż udawało mu się powstrzymać.
Wampir w końcu przestał
krążyć. Wcześniej bezustannie przemieszczał się wokół stołu, wyglądając tak,
jakby miało spotkać go coś złego, kiedy tylko się trzyma. Teraz – tak dla
odmiany – zastygł w bezruchu, obiema dłońmi opierając się o blat
stołu i nachylając się do przodu, żeby lepiej widzieć zgromadzonych przed
nim nieśmiertelnych. Gdyby wzrok mógł zabijać, wszystko i wszyscy pewnie
już dawno doznaliby samozapłonu.
– Więc? – zapytał, siląc się na
zachowanie resztek cierpliwości. Nieobecność Isabeau i kolejny problem z którym
zmuszeni byli się borykać wyraźnie mu nie służyły. – Macie mi coś do
powiedzenia, czy od kwadransa produkuję się bez sensu.
– Oj, tato… – westchnął Aldero,
decydując się zaryzykować, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć to był jego pomysł.
Dimitr momentalnie zwrócił na niego
spojrzenie krwistych, błyszczących gniewem oczu. Al natychmiast zamilkł, lekko
oszołomiony. Zły Dimitr zawsze zwiastował kłopoty, zwłaszcza, że wtedy naprawdę
wyglądał jak krwiożerczy wampir, którym przecież był.
– Tak, Aldero? – zapytał cichym,
hipnotyzującym tonem. – Wydaje mi się, że zaczynałeś coś mówić. Z góry
uprzedzam, że za cholerę nie mam ochoty na słuchanie twoich żartów, więc nawet
nie próbuj mnie uspokajać.
– Jestem poważny – zapewnił
pośpiesznie, udając, że nie dostrzega pełnego powątpiewania spojrzenia wampira. –
Posłuchaj, możesz się wściekać i proszę bardzo, ale oboje wiemy, że coś
trzeba było zrobić, a ja…
– I właśnie dlatego znikacie
mi całą grupą, nie mówiąc nawet słowa?! – wybuchnął sfrustrowany Dimitr. Aż
drżał ze złości; oczy mu pociemniały, a rysy twarzy stężały, wyrażając
czystą furię. – Cholera, Aldero, ty w ogóle myślałeś o tym, co
takiego czułem, kiedy zorientowaliśmy się z Allegrą, że nigdzie nie ma ani
was, ani Esme? Miałem tysiąc myśli na minutę, a najczęściej powtarzającą
się była ta, że jednak mnie nie posłuchaliście i weszliście do tuneli. Tak
bardzo prosiłem, a wy… Na dodatek do Egiptu? Do jasnej cholery! – zaklął,
zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że gdyby było człowiekiem, pewnie
już dawno połamałby sobie kości.
Aldero cofnął się machinalnie, nie
tyle ze strachu, co oszołomienia. Dimitr bardzo rzadko przeklinał, Aldero
zresztą nigdy nie widział go aż tak rozeźlonego. Wiedział co prawda, że to
przede wszystkim nieobecność Isabeau tak na niego wpływała – słyszał w końcu
o tym, że wampir zachowywał się jak żywy trup, kiedy był przekonany, że
Beau jest martwa – ale nie spodziewał się, że zaniepokojony król może być aż do
tego stopnia niebezpieczny.
Dimitr zamilkł i nic nie
wskazywało na to, żeby ponownie zamierzał się odezwać. Wzrok utkwił w blacie
stołu, a konkretnie we własnych zwiniętych dłoniach, ale wyglądał tak,
jakby wcale ich nie widział. Dyszał ciężko, chociaż powietrze nie było mu
potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować. Mięśnie mu drżały i widać
było, że wampir stara się jakoś nad sobą zapanować, ale gniew wciąż był zbyt
silny, żeby mu się to udało.
– Nie chcę się wtrącać, królu, ale…
– odezwał się po chwili zastanowienia Theo; nie wyglądał na zdziwionego
zachowaniem Dimitra, jakby podobny widok był dla niego normą.
– Więc się nie wtrącaj – odparował
wampir, podrywając głowę i rzucając lekarzowi pełne niechęci spojrzenie. –
Naprawdę, Theo – dodał z naciskiem, mężczyzna jednak nie były sobą, gdyby
go posłuchał.
– Ale – podjął z naciskiem –
jakby nie patrzeć, nic się nie stało. Aldero miał dobry pomysł i musisz to
przyznać. Jeśli chcesz się na nas wściekać, masz do tego pełne prawo, ale teraz
potrzebujemy twojego zdrowego rozsądku, Dimitrze – przypomniał mu rzeczowym
tonem.
Przez twarz wampira przeszedł cień.
Mrużąc oczy, spojrzał wprost w rubinowe oczy Theo, wyraźnie podenerwowany.
Lekarz cofnął się o krok, z szacunkiem spuszczając głowę, ale w jego
spojrzeniu nadal widać było pewność siebie i swoich słów, chociaż w ten
sposób bez wątpienia denerwował Dimitra – zwłaszcza, że król wiedział, że Theo
ma rację.
– Uważasz więc, że jestem
nierozsądny? – zapytał spokojnie, ale po tonie słychać było, że wiele go to
kosztuje. – Nierozsądny w tym, że niepokoiłem się o własnych synów? –
dodał z naciskiem; Aldero i Cameron już od dawna traktował jak własne
dzieci, zwłaszcza, że były częścią Isabeau.
– Nie – zapewnił go bez chwili
wahania Theo. – Ale, za przeproszeniem, jesteś idiotą, kiedy w grę wchodzi
Isabeau.
Dimitr aż zakrztusił się
powietrzem, chociaż w przypadku wampira powinno być to niemożliwe. W ułamku
sekundy okrążył stół i stanął tuż naprzeciwko Theo, tak blisko, że ich
twarze dzieliły zaledwie centymetry. Oczy króla błyszczały niespokojnie,
zdradzając całą mieszankę skrajnych emocji, tym razem jednak to nie gniew, a niedowierzanie
i wzbudzenie zdawały się dominować.
– Co ty właśnie do mnie
powiedziałeś? – zapytał, chociaż jasnym było to, że usłyszał każde
wypowiedziane przez wampira słowo. – Powtórz – zażądał.
– Jak sobie życzysz, mój królu. –
Theo uśmiechnął się pod nosem. – Z całym szacunkiem, jakim cię darzę,
powiedziałem ci, że jesteś idiotą. Czy mam powtórzyć raz jeszcze? – zapytał
uprzejmym tonem, kiwając Dimitrowi głową.
Dimitr przez kilka sekund stał,
taksując lekarza wzrokiem i zachowując się tak, jakby zobaczył go po raz
pierwszy. Przez kilka nieznośnych sekund Aldero – równie oszołomiony, co i sam
król – był przekonany, że Theo właśnie przesadził i za moment wydarzy się
coś, czego wszyscy będą żałować, Dimitr jednak w ostatniej chwili się
opamiętał.
Dłonie króla raz jeszcze zacisnęły
się w pięści, tylko po to, żeby po kilku sekundach się rozluźnić. Ze
świstem wypuści powietrze, po czym – jak gdyby nigdy nic – odwrócił się na
pięcie i spokojnym krokiem znów ruszył wzdłuż stołu.
– Zmykać mi stąd – oznajmił spiętym
tonem. – Tak, Theo, to do ciebie? Co ty tutaj jeszcze robisz? Zostawiasz mi
szpital, kiedy… Ach, zresztą nieważne – westchnął, oglądając się przez ramię. –
Wy też. I to w tej chwili – dodał, rzucając krótkie spojrzenie w stronę
stojących w niewielkim oddaleniu Kristin, Lilianne i Eve.
– Ale… – zaczęła machinalnie
Kristin, Dimitrowi jednak udało się uciszyć ją jednym spojrzeniem. Skoro nawet
jej potrafił zamknąć usta, sytuacja nie była ciekawa.
– W tej chwili! – „huknął”
nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Tym razem nie doczekał się żadnych
protestów. W zasadzie wszystkie trzy nieśmiertelne sprawiały wrażenie,
jakby tylko czekały na sposobność, żeby zostawić Dimitra samego. Nie chodziło
już nawet o jego gniew, ale o świadomość tego, że za oknem powoli
wstawał świt i w każdej chwili mogły zostać uwięzione w rezydencji,
gdyby na zewnątrz zrobiło się zbyt słoneczne.
Theo ruszył się z miejsca jako
ostatni, wyraźnie ociągając się przed wyjściem. W progu jeszcze zatrzymał
się na moment, żeby rzucił Dimitrowi krótkie, nieprzeniknione spojrzenie.
– Nie pozwoliłbym skrzywdzić
żadnego z nich, przecież o tym wiesz – przypomniał cicho. – Nie
jestem głupi, Dimitrze. A oni byli ze mną absolutnie bezpieczni – dodał z naciskiem,
po czym w końcu zniknął, starannie zamykając za sobą drzwi.
Dimitr niczego nie odpowiedział,
sprawiając wrażenie, że nie usłyszał żadnego z wypowiedzianych słów.
Krótko spojrzał w stronę zamkniętych drzwi, w roztargnieniu
pocierając skronie, zupełnie jakby bolała go głowa, chociaż to było niemożliwe.
Dopiero wtedy powiódł wzrokiem po bibliotece, spoglądając kolejno na Aldero,
Camerona, a na samym końcu na Esme. Jego spojrzenie odrobinę złagodniało,
kiedy zatrzymało się na wampirzycy, zwłaszcza, że nie mieli innego wyboru, jak
szczegółowo opisać mu wszystko, co wydarzyło się w Egipcie.
Esme bez chwili zastanowienia
spojrzała mu w oczy. Jej własne – złote – były istnym przeciwieństwem
rozemocjonowanego, gniewnego spojrzenia Dimitra. Nawet gdyby chciał, król nie
potrafił się na nią gniewać, rozmowa z Theo zresztą zdawała się sprawić,
że uleciała z niego cała energia. Aldero wiedział, że ten „idiota” dał
wampirowi do myślenia, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, lekarz miał rację –
potrzebowali rozsądnego Dimitra, a nie martwiącego się o Isabeau
desperata, który miał jakiekolwiek wątpliwości przed podjęciem ryzyka.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś ty
również wyszła. W zasadzie chciałbym zostać sam – dodał, po czym krótko
spojrzał na bliźniaki – ale mam tutaj jeszcze coś do załatwienia – wyjaśnił i zabrzmiało
to niemal łagodnie.
– Nie sądzę, żeby to był dobry
pomysł, Dimitrze – przyznała Esme. Powoli podeszła bliżej, chociaż nie na tyle
blisko, żeby mieć możliwość dotknięcia króla. – Powiedzieliśmy ci wszystko.
Może to nie było najrozsądniejsze, ale to dobry pomysł. Benjamin nam pomoże –
powiedziała niemal błagalnym tonem, jakby chcąc przekonać samą siebie, że miała
rację.
– Tak. A ty omal nie utknęłaś z tym
psychopatą – przypomniał jej, po czym westchnął, kiedy się skrzywiła.
– Na własne życzenie. Gdyby nie
Theo, faktycznie zrobiłabym coś bardzo głupiego – odpowiedziała natychmiast.
Dimitr westchnął.
– Czy moglibyśmy przynajmniej
chwilowo nie mówić o Theo, moim rozsądku i tym, że pomysł z wyjazdem
do Egiptu był głupi? – poprosił zmęczonym tonem. – No dobrze, powiedzmy, że w całym
tym szaleństwie dostrzegam jakiś pomysł. Czy teraz pozwolisz mi porozmawiać z Aldero
i Cameronem? – dodał niecierpliwie.
W oczach Esme pojawił się
powątpienie. Dimitr rzucił wymowne spojrzenie ku górze, w nieme proście o jeszcze
trochę cierpliwości.
– Może i macie rację. Może
zaczynam wariować, bo się martwię – przyznał niechętnie – ale nie patrz na mnie
tak, jakbyś podejrzewała, że za moment dojdzie do rękoczynów. Jestem zły, ale
przecież nikogo nie zabiję.
– Ja nie…
Wampir parsknął wymuszonym
śmiechem.
– Jasne. Ja też nie – mruknął z westchnieniem.
– Postaram się być rozsądny, skoro macie jakiekolwiek wątpliwości co do tego,
czy mnie na to stać – dodał z nutką sarkazmu w głosie.
– Nie ma sprawy, babciu – odezwał
się Cammy, odzywając się po raz pierwszy od momentu, kiedy Dimitr zaczął
krzyczeć. – To było do przewidzenia. Porozmawiamy sobie i wszystko będzie
dobrze – zapewnił pośpiesznie. Jego błękitne oczy obrzuciły wampirzycę
łagodnym, niewinnym spojrzeniem, na które stać było wyłącznie Camerona Devile.
– Dziękuję, Cammy. Przynajmniej ty
jeden nie patrzysz na mnie tak, jakbym za moment miał cię uderzyć – rzucił
mimochodem Dimitr.
Esme speszyła się jeszcze bardzie,
uświadamiając sobie tok rozumowania Dimitra. Natychmiast się wycofała, chociaż
wyraźnie nie śpieszyło jej się do tego, żeby znów zostać samą. Wciąż się
niepokoiła, a gniew Dimitra jedynie jej niepokój podsycał.
Była przy drzwiach, zamierzając
wyjść, kiedy do biblioteki bezceremonialnie wpadła Allegra. Złotowłosa i wyraźnie
podekscytowana, wyglądała niczym niebezpieczna bogini zemsty i zniszczenia.
– Dimitrze!
Król skrzywił się i niechętnie
przeniósł na nią spojrzenie. Aldero odniósł wrażenie, że czuł się coraz
bardziej osaczony, zwłaszcza teraz, kiedy chodziło o Allegrę – istotę
równie bezczelną i bezpośrednią, co sama Isabeau.
– Co znowu? – jęknął, nie kryjąc
rozdrażnienia. – Czy ja ci przypadkiem nie powiedziałem, żebyś nie
przeszkadzała mi, o ile nagle cudowny pomysł nie spadnie nam z nieba i nie
będziemy wiedzieć, jak im wszystkim tam na dole pomóc?
Allegra rzuciła mu pełne wyższości
spojrzenie.
– Powiedziałeś. Przyszłam właśnie
po to, żeby ci powiedzieć, że cudowny pomysł spadł nam z nieba i już
wiemy jak im wszystkim tam na dole pomóc – wyrecytowała na wydechu, nie
szczędząc sobie złośliwości. Oczy Dimitra rozszerzyły się, kiedy rzucił jej
pełne wątpliwości spojrzenie, rozdarty pomiędzy tym, żeby jej uwierzyć, a kolejnym
wybuchem. Allegra momentalnie spoważniała, przechodząc do rzeczy: – Jak
prosiłeś, zajęłam się naszymi gośćmi. Zabrałam Benjamina do laboratorium albo
raczej tego, co z niego zostało, żeby mógł ocenić sytuację. Tak, ja też
podchodziłam do niego nieco sceptycznie – przyznała, ubiegając pytanie króla –
ale potem… Cóż, jego zdolności komunikacji z żywiołami są niezwykłe. A zwłaszcza
to, co potrafi wyczyniać z ziemią – dodała, a w jej błękitnych oczach
pojawił się błysk fascynacji. – Całe podziemia aż przesiąknięte są srebrem, ale
na Benjaminie najwyraźniej nie robi to wrażenia. Nigdy nie widziałam czegoś
podobnego, ale to trochę tak, jakby on… rozmawiał z ziemią – przyznała.
– Rozmawiał… z ziemią? –
powtórzył Dimitr, unosząc brwi ku górze. – Mogłabyś mówić jaśniej, bardzo się
proszę? – westchnął z rezygnacją.
Allegra wydęła usta.
– Może źle to ujęłam, ale nie wiem,
jak dokładniej ci to opisać. To trzeba zobaczyć, ale to najmniej istotne. To
podobnie jak z Laylą i ogniem. Ona traktuje płomienie jak żywą
istotę, a Benjamin tak samo obchodzi się z tym, co go otacza. Więc
tak, można powiedzieć, że rozmawiał z ziemią –
powtórzyła z naciskiem.
Dimitr momentalnie się wyprostował,
wzdrygając się tak, jakby poraził go prąd. Rozdrażnienie zniknęło z jego
oczu, wyparte przez nadzieję, która rozjaśniła jego rubinowe tęczówki, dodając
im pewności siebie.
– I co ci powiedział? –
zapytał natychmiast. – Co zdaniem Benjamina powinniśmy teraz zrobić? – dodał,
coraz bardziej podekscytowany; perspektywa działania była niej lepszym, co
mogło ich spotkać.
– Benjamin uważa, że przez cały
czas się przemieszczają, co było do przewidzenia – wyjaśniła Allegra rzeczowym
tonem. – Mówi, że najlepiej byłoby poprowadzić ich tak, żeby znaleźli się w jednym
miejscu, gdzie będzie miał swobodny dostęp. Tunele biegną pod całym miastem,
dlatego sugerowałabym plac albo obrzeża – gdziekolwiek, gdzie jest dość dużo
miejsca i możemy pozwolić sobie na bezpieczne otwarcie wejścia.
– Kiedy my już próbowaliśmy się z nimi
kontaktować – zaoponował natychmiast Aldero. – Srebro unieszkodliwia telepatię,
ale…
– Ale nie ogień. – Allegra
spojrzała na niego z błyskiem w oczach. – Zarówno Benjamin, jak i Layla
współgrają z ogniem. Może udałoby mu się z nią skontaktować.
Zapadła cisza, podczas której po
prostu na siebie patrzyli, oszołomieniu. Allegra ostrożnie zerknęła na
zamyślonego Dimitra, podświadomie czekając, aż król warknie i każe jej
wynieść się do diabła, tak się jednak nie stało.
Dimitr powoli wypuścił powietrze z płuc,
po czym westchnął.
– Skoro tak… Chodźmy.
Layla
Świadomość wróciła nagle i to doświadczenie było
niemal bolesne. Layli kręciło się w głowie, poza tym czuła się tak, jakby
właśnie wyrwała się z najokropniejszego snu, jakiego kiedykolwiek
doświadczyła. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, niczym topielica, która
resztkami sił chwyta się życia, starając się zyskać przynajmniej kilka chwil
życia – cokolwiek, żeby nie zanurzyć się w ciemnej toni, która wyciągała
po nią ramiona.
Uświadomiła sobie, że klęczy,
chociaż nie przypominała sobie, kiedy upadała. Ogień zniknął, a przynajmniej
już nie czuła, żeby tańczył na jej skórze. Gdyby chciała, mogłaby go przywołać i przynajmniej
pod tym względem wszystko wróciło do normy, ale poza tym nic nie było takie,
jakim powinno. Czuła, że powinna o czymś pamiętać, w głowie jednak
miała kompletną pustkę, chociaż obawiała się, że to jedynie kwestia czasu,
kiedy wszystko sobie przypomni. Z jakiegoś powodu wolała pozostać w nieświadomości,
czując, że to, co wydarzyło się w ciągu minionych… Jak wiele czasu minęło?
Sekundy, minuty, godziny…? To zresztą nie miało znaczenia, bo i tak wolała
nie wiedzieć.
Dlaczego klęczała? Spróbowała się
podnieść, a przynajmniej miała taki zamiar, ale ostatecznie nie zrobiła
nic. Czuła się otępiała i zdezorientowana, zaś zmuszenie mięsni do
współpracy nagle okazało się niemożliwe. Czuła w powietrzu dziwny zapach i nie
chodziło wcale o dym; pożar za jej plecami nadal szalał, ale wszystko
działo się jakby poza nią i w ogóle jej nie dotyczyło. Nie wiedziała, co
powinna o tym myśleć, ustaliła już zresztą, ze woli nie wiedzieć –
cokolwiek się działo, wolała nie wiedzieć…
I jeszcze ten zapach. Nie tylko
dymu i stęchlizny – jakby śmierci – ale też jeszcze jeden. Słodki, jakby
znajomy…
Powinna go znać, ale nie potrafiła
sobie przypomnieć.
A potem opuściła głowę i wrzasnęła
rozdzierająco, kiedy wszystko stało się jasne.
Krew była wszędzie, czarna w nikłym
blasku tańczących płomieni. Pokrywała całe jej ubranie, zbierała się w kałużę
wokół niej. Layla czuła ją na dłoniach, ramionach – wszędzie! W ustach
miała metaliczny posmak osoki, czuła zresztą, że również cała twarz ma umazana
rubinowym płynem. Krew zlepiała jej włosy, przyklejała ubranie do ciała, kusiła
i wabiła, chociaż zarazem przyprawiała o mdłości.
Krew, krew, krew…
Wszędzie krew. Wszędzie…
Krew.
Layla krzyknęła raz jeszcze, a potem
głos jej się załamał, przechodząc w szloch. Kiedy rozejrzała się dookoła
dostrzegła go – niczym ciemny kształt, którego jej umysł nie potrafił
zidentyfikować, przynajmniej nie teraz – ale podświadomie wiedziała, że to
Dylan.
Dylan, którego zabiła.
Dylan, którego krew miała na sobie…
Zrobiła to, chociaż nie pamiętała
kiedy i w jaki sposób. Wspomnienie utraty kontroli i rozkosznego
stanu nieświadomości jawiły się jako mieszanina kształtów, dźwięków i doznań.
Wspomnienia mieszały jej się ze sobą, tworząc niespójną całość, której nie
potrafiła zrozumieć, a która przyprawiała ją o dreszcze.
Co takiego zrobiła? Jak mogła
dopuścić się do tego, żeby stracić kontrolę; żeby na własne życzenie
przekroczyć granicę, poddając się swojej najmroczniejszej, najbardziej
pierwotnej naturze? Jak mogła pozwolić, żeby…
Gdzie jest granica twoich
najmroczniejszych emocji?, pomyślała, ale nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.
– Laylo? – usłyszała i wzdrygnęła
się, dopiero wtedy pojmując, że ktoś ją obserwuje. Szybko obejrzała się w stronę
z której doszedł ją głos. Jęknęła i cofnęła się w popłochu,
zauważywszy Carlisle’a, ale wampir i tak szybko do niej podszedł. – Cii…
Już dobrze. Wszystko jest w porządku – zapewnił pośpiesznie, kucając przy
niej.
Chciała zaprotestować, kiedy
spróbował ją objąć, ale nie była w stanie. W zamian bez chwili
zastanowienia, całkowicie bezwładna, wpadła mu w ramiona i zaczęła
szlochać. Płacz narastał i już nie była w stanie powstrzymać łez,
chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie zdolna do tego, żeby uronić chociaż
jedną. Szloch zresztą był dobry, podobnie jak i palący ból straty oraz
wyrzuty sumienia, które uderzyły w nią całą mocą – bo to znaczyło, że
wciąż była żywa.
Że jeszcze nie straciła tego, co
było w niej ludzkie…
– Co ja zrobiłam? – jęknęła. – Do
diabła, co ja zrobiłam?! – wykrzyknęła; jej głos odbił się echem od ścian
korytarza, doprowadzając ją do szaleństwa.
– Cii…
Pokręciła głową. Jak miała być
spokojna, skoro…
– On go zabił – wyszeptała drżącym
głosem. – On go zabił, a ja nie mogłam… Ja po prostu… – Chciała mówić, ale
wykrzesanie z siebie dość energii, żeby słowa zabrzmiały sensownie,
okazało się niemożliwe.
– Nie, Laylo. To nie tak… – zaczął
Carlisle, nie dała mu jednak skończyć, w zamian zaczynając szlochać
jeszcze bardziej rozdzierająco. Dlaczego ją pocieszał, skoro wszystko potoczyło
się w ten sposób.
Carlisle chyba szeptał do niej coś
jeszcze, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Była
świadoma jedynie tego, że płacze i że doktor przez cały czas ją obejmował,
starając się zrobić cokolwiek, żeby poczuła się lepiej.
Jakby to było możliwe.
Jakby…
– Laylo? – usłyszała i cała
zesztywniała, chociaż głos zabrzmiał aż nadto znajomo.
Z tym, że na pewno nie należał do
Carlisle’a.
A myślałam, że go nie zabije. Cóż pomyliłam się co do tego jak Dylan zginął, ale Layla ma go teraz z głowy. Chociaż będzie się pewnie obwiniać za to co zrobiła. Bywa. Cóż mam nadzieję, że szybko jej przejedzie, bo zbytnio nie ma po czym płakać ;) Teraz się zastanawiam do kogo należy ten głos. Myślę, że jakimś cudem Rufus i reszta bandy na nich trafią, bo chyba nie Marco xd ewentualnie to Dylan przeżył i będzie chciał coś zrobić. Możliwości jest tak wiele ;P
OdpowiedzUsuńFajnie, że wreszcie znaleźli jakieś możliwe wyjście z sytuacji, a ja miałam rację co do tego, że spotkają Benjamina i Tię po drodze. A on oczywiście im pomoże ;D hm, teraz mam dziwne przeczucie, że Amun jeszcze się pojawi i ta myśl nie daje mi spokoju xd naprawdę :D
dobra, ogółem to już się doczekać nie mogę następnego rozdziału i niecierpliwie czekam, a teraz zmykam czytać Cienie :D
Weeeny, ;***