4 marca 2014

Pięćdziesiąt pięć

Dimitr
– Mogę wiedzieć, co wyście sobie wyobrażali? Znikacie tak nagle, nie mówiąc ani słowa o tym, że… Ach, co ja gadam! Oczywiście, że nie powiedzieliście ani słowa, bo doskonale wiedzieliście, że natychmiast wybiłbym wam ten idiotyczny pomysł z głowy! Szlag! Mam wrażenie, że chcecie jakim cudem przyprawić mnie o zawał serca, chociaż to fizycznie niemożliwe. Ale wiecie co? Mam wrażenie, że jesteście na dobrej drodze, żeby uczynić mnie prawdziwym ewenementem! – jęknął Dimitr, w końcu przestając bezsensownie krążyć.
Biblioteka wyglądała jak zawsze, przynajmniej pod względem liczby książek, regałów oraz dużego, drewnianego stołu, który zajmował centralną część pomieszczenia. Aldero nie był pewien, dlaczego król wybrał właśnie to miejsce, ale podejrzewał, że miał nadzieję, iż dzięki obecności książek jednak powstrzyma się od rękoczynów… Albo dlatego, że ciężkie, oprawione w skórę księgi mogły okazać się idealne, żeby wyrządzić krzywdę. A perspektywa wydawała się niepokojąca, a Dimitr jak najbardziej sprawiał wrażenie coraz bliższego tego, żeby zacząć czymś rzucać, chociaż jak na razie wciąż udawało mu się powstrzymać.
Wampir w końcu przestał krążyć. Wcześniej bezustannie przemieszczał się wokół stołu, wyglądając tak, jakby miało spotkać go coś złego, kiedy tylko się trzyma. Teraz – tak dla odmiany – zastygł w bezruchu, obiema dłońmi opierając się o blat stołu i nachylając się do przodu, żeby lepiej widzieć zgromadzonych przed nim nieśmiertelnych. Gdyby wzrok mógł zabijać, wszystko i wszyscy pewnie już dawno doznaliby samozapłonu.
– Więc? – zapytał, siląc się na zachowanie resztek cierpliwości. Nieobecność Isabeau i kolejny problem z którym zmuszeni byli się borykać wyraźnie mu nie służyły. – Macie mi coś do powiedzenia, czy od kwadransa produkuję się bez sensu.
– Oj, tato… – westchnął Aldero, decydując się zaryzykować, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć to był jego pomysł.
Dimitr momentalnie zwrócił na niego spojrzenie krwistych, błyszczących gniewem oczu. Al natychmiast zamilkł, lekko oszołomiony. Zły Dimitr zawsze zwiastował kłopoty, zwłaszcza, że wtedy naprawdę wyglądał jak krwiożerczy wampir, którym przecież był.
– Tak, Aldero? – zapytał cichym, hipnotyzującym tonem. – Wydaje mi się, że zaczynałeś coś mówić. Z góry uprzedzam, że za cholerę nie mam ochoty na słuchanie twoich żartów, więc nawet nie próbuj mnie uspokajać.
– Jestem poważny – zapewnił pośpiesznie, udając, że nie dostrzega pełnego powątpiewania spojrzenia wampira. – Posłuchaj, możesz się wściekać i proszę bardzo, ale oboje wiemy, że coś trzeba było zrobić, a ja…
– I właśnie dlatego znikacie mi całą grupą, nie mówiąc nawet słowa?! – wybuchnął sfrustrowany Dimitr. Aż drżał ze złości; oczy mu pociemniały, a rysy twarzy stężały, wyrażając czystą furię. – Cholera, Aldero, ty w ogóle myślałeś o tym, co takiego czułem, kiedy zorientowaliśmy się z Allegrą, że nigdzie nie ma ani was, ani Esme? Miałem tysiąc myśli na minutę, a najczęściej powtarzającą się była ta, że jednak mnie nie posłuchaliście i weszliście do tuneli. Tak bardzo prosiłem, a wy… Na dodatek do Egiptu? Do jasnej cholery! – zaklął, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że gdyby było człowiekiem, pewnie już dawno połamałby sobie kości.
Aldero cofnął się machinalnie, nie tyle ze strachu, co oszołomienia. Dimitr bardzo rzadko przeklinał, Aldero zresztą nigdy nie widział go aż tak rozeźlonego. Wiedział co prawda, że to przede wszystkim nieobecność Isabeau tak na niego wpływała – słyszał w końcu o tym, że wampir zachowywał się jak żywy trup, kiedy był przekonany, że Beau jest martwa – ale nie spodziewał się, że zaniepokojony król może być aż do tego stopnia niebezpieczny.
Dimitr zamilkł i nic nie wskazywało na to, żeby ponownie zamierzał się odezwać. Wzrok utkwił w blacie stołu, a konkretnie we własnych zwiniętych dłoniach, ale wyglądał tak, jakby wcale ich nie widział. Dyszał ciężko, chociaż powietrze nie było mu potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować. Mięśnie mu drżały i widać było, że wampir stara się jakoś nad sobą zapanować, ale gniew wciąż był zbyt silny, żeby mu się to udało.
– Nie chcę się wtrącać, królu, ale… – odezwał się po chwili zastanowienia Theo; nie wyglądał na zdziwionego zachowaniem Dimitra, jakby podobny widok był dla niego normą.
– Więc się nie wtrącaj – odparował wampir, podrywając głowę i rzucając lekarzowi pełne niechęci spojrzenie. – Naprawdę, Theo – dodał z naciskiem, mężczyzna jednak nie były sobą, gdyby go posłuchał.
– Ale – podjął z naciskiem – jakby nie patrzeć, nic się nie stało. Aldero miał dobry pomysł i musisz to przyznać. Jeśli chcesz się na nas wściekać, masz do tego pełne prawo, ale teraz potrzebujemy twojego zdrowego rozsądku, Dimitrze – przypomniał mu rzeczowym tonem.
Przez twarz wampira przeszedł cień. Mrużąc oczy, spojrzał wprost w rubinowe oczy Theo, wyraźnie podenerwowany. Lekarz cofnął się o krok, z szacunkiem spuszczając głowę, ale w jego spojrzeniu nadal widać było pewność siebie i swoich słów, chociaż w ten sposób bez wątpienia denerwował Dimitra – zwłaszcza, że król wiedział, że Theo ma rację.
– Uważasz więc, że jestem nierozsądny? – zapytał spokojnie, ale po tonie słychać było, że wiele go to kosztuje. – Nierozsądny w tym, że niepokoiłem się o własnych synów? – dodał z naciskiem; Aldero i Cameron już od dawna traktował jak własne dzieci, zwłaszcza, że były częścią Isabeau.
– Nie – zapewnił go bez chwili wahania Theo. – Ale, za przeproszeniem, jesteś idiotą, kiedy w grę wchodzi Isabeau.
Dimitr aż zakrztusił się powietrzem, chociaż w przypadku wampira powinno być to niemożliwe. W ułamku sekundy okrążył stół i stanął tuż naprzeciwko Theo, tak blisko, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Oczy króla błyszczały niespokojnie, zdradzając całą mieszankę skrajnych emocji, tym razem jednak to nie gniew, a niedowierzanie i wzbudzenie zdawały się dominować.
– Co ty właśnie do mnie powiedziałeś? – zapytał, chociaż jasnym było to, że usłyszał każde wypowiedziane przez wampira słowo. – Powtórz – zażądał.
– Jak sobie życzysz, mój królu. – Theo uśmiechnął się pod nosem. – Z całym szacunkiem, jakim cię darzę, powiedziałem ci, że jesteś idiotą. Czy mam powtórzyć raz jeszcze? – zapytał uprzejmym tonem, kiwając Dimitrowi głową.
Dimitr przez kilka sekund stał, taksując lekarza wzrokiem i zachowując się tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy. Przez kilka nieznośnych sekund Aldero – równie oszołomiony, co i sam król – był przekonany, że Theo właśnie przesadził i za moment wydarzy się coś, czego wszyscy będą żałować, Dimitr jednak w ostatniej chwili się opamiętał.
Dłonie króla raz jeszcze zacisnęły się w pięści, tylko po to, żeby po kilku sekundach się rozluźnić. Ze świstem wypuści powietrze, po czym – jak gdyby nigdy nic – odwrócił się na pięcie i spokojnym krokiem znów ruszył wzdłuż stołu.
– Zmykać mi stąd – oznajmił spiętym tonem. – Tak, Theo, to do ciebie? Co ty tutaj jeszcze robisz? Zostawiasz mi szpital, kiedy… Ach, zresztą nieważne – westchnął, oglądając się przez ramię. – Wy też. I to w tej chwili – dodał, rzucając krótkie spojrzenie w stronę stojących w niewielkim oddaleniu Kristin, Lilianne i Eve.
– Ale… – zaczęła machinalnie Kristin, Dimitrowi jednak udało się uciszyć ją jednym spojrzeniem. Skoro nawet jej potrafił zamknąć usta, sytuacja nie była ciekawa.
– W tej chwili! – „huknął” nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Tym razem nie doczekał się żadnych protestów. W zasadzie wszystkie trzy nieśmiertelne sprawiały wrażenie, jakby tylko czekały na sposobność, żeby zostawić Dimitra samego. Nie chodziło już nawet o jego gniew, ale o świadomość tego, że za oknem powoli wstawał świt i w każdej chwili mogły zostać uwięzione w rezydencji, gdyby na zewnątrz zrobiło się zbyt słoneczne.
Theo ruszył się z miejsca jako ostatni, wyraźnie ociągając się przed wyjściem. W progu jeszcze zatrzymał się na moment, żeby rzucił Dimitrowi krótkie, nieprzeniknione spojrzenie.
– Nie pozwoliłbym skrzywdzić żadnego z nich, przecież o tym wiesz – przypomniał cicho. – Nie jestem głupi, Dimitrze. A oni byli ze mną absolutnie bezpieczni – dodał z naciskiem, po czym w końcu zniknął, starannie zamykając za sobą drzwi.
Dimitr niczego nie odpowiedział, sprawiając wrażenie, że nie usłyszał żadnego z wypowiedzianych słów. Krótko spojrzał w stronę zamkniętych drzwi, w roztargnieniu pocierając skronie, zupełnie jakby bolała go głowa, chociaż to było niemożliwe. Dopiero wtedy powiódł wzrokiem po bibliotece, spoglądając kolejno na Aldero, Camerona, a na samym końcu na Esme. Jego spojrzenie odrobinę złagodniało, kiedy zatrzymało się na wampirzycy, zwłaszcza, że nie mieli innego wyboru, jak szczegółowo opisać mu wszystko, co wydarzyło się w Egipcie.
Esme bez chwili zastanowienia spojrzała mu w oczy. Jej własne – złote – były istnym przeciwieństwem rozemocjonowanego, gniewnego spojrzenia Dimitra. Nawet gdyby chciał, król nie potrafił się na nią gniewać, rozmowa z Theo zresztą zdawała się sprawić, że uleciała z niego cała energia. Aldero wiedział, że ten „idiota” dał wampirowi do myślenia, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, lekarz miał rację – potrzebowali rozsądnego Dimitra, a nie martwiącego się o Isabeau desperata, który miał jakiekolwiek wątpliwości przed podjęciem ryzyka.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś ty również wyszła. W zasadzie chciałbym zostać sam – dodał, po czym krótko spojrzał na bliźniaki – ale mam tutaj jeszcze coś do załatwienia – wyjaśnił i zabrzmiało to niemal łagodnie.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Dimitrze – przyznała Esme. Powoli podeszła bliżej, chociaż nie na tyle blisko, żeby mieć możliwość dotknięcia króla. – Powiedzieliśmy ci wszystko. Może to nie było najrozsądniejsze, ale to dobry pomysł. Benjamin nam pomoże – powiedziała niemal błagalnym tonem, jakby chcąc przekonać samą siebie, że miała rację.
– Tak. A ty omal nie utknęłaś z tym psychopatą – przypomniał jej, po czym westchnął, kiedy się skrzywiła.
– Na własne życzenie. Gdyby nie Theo, faktycznie zrobiłabym coś bardzo głupiego – odpowiedziała natychmiast.
Dimitr westchnął.
– Czy moglibyśmy przynajmniej chwilowo nie mówić o Theo, moim rozsądku i tym, że pomysł z wyjazdem do Egiptu był głupi? – poprosił zmęczonym tonem. – No dobrze, powiedzmy, że w całym tym szaleństwie dostrzegam jakiś pomysł. Czy teraz pozwolisz mi porozmawiać z Aldero i Cameronem? – dodał niecierpliwie.
W oczach Esme pojawił się powątpienie. Dimitr rzucił wymowne spojrzenie ku górze, w nieme proście o jeszcze trochę cierpliwości.
– Może i macie rację. Może zaczynam wariować, bo się martwię – przyznał niechętnie – ale nie patrz na mnie tak, jakbyś podejrzewała, że za moment dojdzie do rękoczynów. Jestem zły, ale przecież nikogo nie zabiję.
– Ja nie…
Wampir parsknął wymuszonym śmiechem.
– Jasne. Ja też nie – mruknął z westchnieniem. – Postaram się być rozsądny, skoro macie jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy mnie na to stać – dodał z nutką sarkazmu w głosie.
– Nie ma sprawy, babciu – odezwał się Cammy, odzywając się po raz pierwszy od momentu, kiedy Dimitr zaczął krzyczeć. – To było do przewidzenia. Porozmawiamy sobie i wszystko będzie dobrze – zapewnił pośpiesznie. Jego błękitne oczy obrzuciły wampirzycę łagodnym, niewinnym spojrzeniem, na które stać było wyłącznie Camerona Devile.
– Dziękuję, Cammy. Przynajmniej ty jeden nie patrzysz na mnie tak, jakbym za moment miał cię uderzyć – rzucił mimochodem Dimitr.
Esme speszyła się jeszcze bardzie, uświadamiając sobie tok rozumowania Dimitra. Natychmiast się wycofała, chociaż wyraźnie nie śpieszyło jej się do tego, żeby znów zostać samą. Wciąż się niepokoiła, a gniew Dimitra jedynie jej niepokój podsycał.
Była przy drzwiach, zamierzając wyjść, kiedy do biblioteki bezceremonialnie wpadła Allegra. Złotowłosa i wyraźnie podekscytowana, wyglądała niczym niebezpieczna bogini zemsty i zniszczenia.
– Dimitrze!
Król skrzywił się i niechętnie przeniósł na nią spojrzenie. Aldero odniósł wrażenie, że czuł się coraz bardziej osaczony, zwłaszcza teraz, kiedy chodziło o Allegrę – istotę równie bezczelną i bezpośrednią, co sama Isabeau.
– Co znowu? – jęknął, nie kryjąc rozdrażnienia. – Czy ja ci przypadkiem nie powiedziałem, żebyś nie przeszkadzała mi, o ile nagle cudowny pomysł nie spadnie nam z nieba i nie będziemy wiedzieć, jak im wszystkim tam na dole pomóc?
Allegra rzuciła mu pełne wyższości spojrzenie.
– Powiedziałeś. Przyszłam właśnie po to, żeby ci powiedzieć, że cudowny pomysł spadł nam z nieba i już wiemy jak im wszystkim tam na dole pomóc – wyrecytowała na wydechu, nie szczędząc sobie złośliwości. Oczy Dimitra rozszerzyły się, kiedy rzucił jej pełne wątpliwości spojrzenie, rozdarty pomiędzy tym, żeby jej uwierzyć, a kolejnym wybuchem. Allegra momentalnie spoważniała, przechodząc do rzeczy: – Jak prosiłeś, zajęłam się naszymi gośćmi. Zabrałam Benjamina do laboratorium albo raczej tego, co z niego zostało, żeby mógł ocenić sytuację. Tak, ja też podchodziłam do niego nieco sceptycznie – przyznała, ubiegając pytanie króla – ale potem… Cóż, jego zdolności komunikacji z żywiołami są niezwykłe. A zwłaszcza to, co potrafi wyczyniać z ziemią – dodała, a w jej błękitnych oczach pojawił się błysk fascynacji. – Całe podziemia aż przesiąknięte są srebrem, ale na Benjaminie najwyraźniej nie robi to wrażenia. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, ale to trochę tak, jakby on… rozmawiał z ziemią – przyznała.
– Rozmawiał… z ziemią? – powtórzył Dimitr, unosząc brwi ku górze. – Mogłabyś mówić jaśniej, bardzo się proszę? – westchnął z rezygnacją.
Allegra wydęła usta.
– Może źle to ujęłam, ale nie wiem, jak dokładniej ci to opisać. To trzeba zobaczyć, ale to najmniej istotne. To podobnie jak z Laylą i ogniem. Ona traktuje płomienie jak żywą istotę, a Benjamin tak samo obchodzi się z tym, co go otacza. Więc tak, można powiedzieć, że rozmawiał z ziemią – powtórzyła z naciskiem.
Dimitr momentalnie się wyprostował, wzdrygając się tak, jakby poraził go prąd. Rozdrażnienie zniknęło z jego oczu, wyparte przez nadzieję, która rozjaśniła jego rubinowe tęczówki, dodając im pewności siebie.
– I co ci powiedział? – zapytał natychmiast. – Co zdaniem Benjamina powinniśmy teraz zrobić? – dodał, coraz bardziej podekscytowany; perspektywa działania była niej lepszym, co mogło ich spotkać.
– Benjamin uważa, że przez cały czas się przemieszczają, co było do przewidzenia – wyjaśniła Allegra rzeczowym tonem. – Mówi, że najlepiej byłoby poprowadzić ich tak, żeby znaleźli się w jednym miejscu, gdzie będzie miał swobodny dostęp. Tunele biegną pod całym miastem, dlatego sugerowałabym plac albo obrzeża – gdziekolwiek, gdzie jest dość dużo miejsca i możemy pozwolić sobie na bezpieczne otwarcie wejścia.
– Kiedy my już próbowaliśmy się z nimi kontaktować – zaoponował natychmiast Aldero. – Srebro unieszkodliwia telepatię, ale…
– Ale nie ogień. – Allegra spojrzała na niego z błyskiem w oczach. – Zarówno Benjamin, jak i Layla współgrają z ogniem. Może udałoby mu się z nią skontaktować.
Zapadła cisza, podczas której po prostu na siebie patrzyli, oszołomieniu. Allegra ostrożnie zerknęła na zamyślonego Dimitra, podświadomie czekając, aż król warknie i każe jej wynieść się do diabła, tak się jednak nie stało.
Dimitr powoli wypuścił powietrze z płuc, po czym westchnął.
– Skoro tak… Chodźmy.
Layla
Świadomość wróciła nagle i to doświadczenie było niemal bolesne. Layli kręciło się w głowie, poza tym czuła się tak, jakby właśnie wyrwała się z najokropniejszego snu, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, niczym topielica, która resztkami sił chwyta się życia, starając się zyskać przynajmniej kilka chwil życia – cokolwiek, żeby nie zanurzyć się w ciemnej toni, która wyciągała po nią ramiona.
Uświadomiła sobie, że klęczy, chociaż nie przypominała sobie, kiedy upadała. Ogień zniknął, a przynajmniej już nie czuła, żeby tańczył na jej skórze. Gdyby chciała, mogłaby go przywołać i przynajmniej pod tym względem wszystko wróciło do normy, ale poza tym nic nie było takie, jakim powinno. Czuła, że powinna o czymś pamiętać, w głowie jednak miała kompletną pustkę, chociaż obawiała się, że to jedynie kwestia czasu, kiedy wszystko sobie przypomni. Z jakiegoś powodu wolała pozostać w nieświadomości, czując, że to, co wydarzyło się w ciągu minionych… Jak wiele czasu minęło? Sekundy, minuty, godziny…? To zresztą nie miało znaczenia, bo i tak wolała nie wiedzieć.
Dlaczego klęczała? Spróbowała się podnieść, a przynajmniej miała taki zamiar, ale ostatecznie nie zrobiła nic. Czuła się otępiała i zdezorientowana, zaś zmuszenie mięsni do współpracy nagle okazało się niemożliwe. Czuła w powietrzu dziwny zapach i nie chodziło wcale o dym; pożar za jej plecami nadal szalał, ale wszystko działo się jakby poza nią i w ogóle jej nie dotyczyło. Nie wiedziała, co powinna o tym myśleć, ustaliła już zresztą, ze woli nie wiedzieć – cokolwiek się działo, wolała nie wiedzieć…
I jeszcze ten zapach. Nie tylko dymu i stęchlizny – jakby śmierci – ale też jeszcze jeden. Słodki, jakby znajomy…
Powinna go znać, ale nie potrafiła sobie przypomnieć.
A potem opuściła głowę i wrzasnęła rozdzierająco, kiedy wszystko stało się jasne.
Krew była wszędzie, czarna w nikłym blasku tańczących płomieni. Pokrywała całe jej ubranie, zbierała się w kałużę wokół niej. Layla czuła ją na dłoniach, ramionach – wszędzie! W ustach miała metaliczny posmak osoki, czuła zresztą, że również cała twarz ma umazana rubinowym płynem. Krew zlepiała jej włosy, przyklejała ubranie do ciała, kusiła i wabiła, chociaż zarazem przyprawiała o mdłości.
Krew, krew, krew…
Wszędzie krew. Wszędzie…
Krew.
Layla krzyknęła raz jeszcze, a potem głos jej się załamał, przechodząc w szloch. Kiedy rozejrzała się dookoła dostrzegła go – niczym ciemny kształt, którego jej umysł nie potrafił zidentyfikować, przynajmniej nie teraz – ale podświadomie wiedziała, że to Dylan.
Dylan, którego zabiła.
Dylan, którego krew miała na sobie…
Zrobiła to, chociaż nie pamiętała kiedy i w jaki sposób. Wspomnienie utraty kontroli i rozkosznego stanu nieświadomości jawiły się jako mieszanina kształtów, dźwięków i doznań. Wspomnienia mieszały jej się ze sobą, tworząc niespójną całość, której nie potrafiła zrozumieć, a która przyprawiała ją o dreszcze.
Co takiego zrobiła? Jak mogła dopuścić się do tego, żeby stracić kontrolę; żeby na własne życzenie przekroczyć granicę, poddając się swojej najmroczniejszej, najbardziej pierwotnej naturze? Jak mogła pozwolić, żeby…
Gdzie jest granica twoich najmroczniejszych emocji?, pomyślała, ale nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie.
– Laylo? – usłyszała i wzdrygnęła się, dopiero wtedy pojmując, że ktoś ją obserwuje. Szybko obejrzała się w stronę z której doszedł ją głos. Jęknęła i cofnęła się w popłochu, zauważywszy Carlisle’a, ale wampir i tak szybko do niej podszedł. – Cii… Już dobrze. Wszystko jest w porządku – zapewnił pośpiesznie, kucając przy niej.
Chciała zaprotestować, kiedy spróbował ją objąć, ale nie była w stanie. W zamian bez chwili zastanowienia, całkowicie bezwładna, wpadła mu w ramiona i zaczęła szlochać. Płacz narastał i już nie była w stanie powstrzymać łez, chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie zdolna do tego, żeby uronić chociaż jedną. Szloch zresztą był dobry, podobnie jak i palący ból straty oraz wyrzuty sumienia, które uderzyły w nią całą mocą – bo to znaczyło, że wciąż była żywa.
Że jeszcze nie straciła tego, co było w niej ludzkie…
– Co ja zrobiłam? – jęknęła. – Do diabła, co ja zrobiłam?! – wykrzyknęła; jej głos odbił się echem od ścian korytarza, doprowadzając ją do szaleństwa.
– Cii…
Pokręciła głową. Jak miała być spokojna, skoro…
– On go zabił – wyszeptała drżącym głosem. – On go zabił, a ja nie mogłam… Ja po prostu… – Chciała mówić, ale wykrzesanie z siebie dość energii, żeby słowa zabrzmiały sensownie, okazało się niemożliwe.
– Nie, Laylo. To nie tak… – zaczął Carlisle, nie dała mu jednak skończyć, w zamian zaczynając szlochać jeszcze bardziej rozdzierająco. Dlaczego ją pocieszał, skoro wszystko potoczyło się w ten sposób.
Carlisle chyba szeptał do niej coś jeszcze, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Była świadoma jedynie tego, że płacze i że doktor przez cały czas ją obejmował, starając się zrobić cokolwiek, żeby poczuła się lepiej.
Jakby to było możliwe.
Jakby…
– Laylo? – usłyszała i cała zesztywniała, chociaż głos zabrzmiał aż nadto znajomo.
Z tym, że na pewno nie należał do Carlisle’a.

1 komentarz:

  1. A myślałam, że go nie zabije. Cóż pomyliłam się co do tego jak Dylan zginął, ale Layla ma go teraz z głowy. Chociaż będzie się pewnie obwiniać za to co zrobiła. Bywa. Cóż mam nadzieję, że szybko jej przejedzie, bo zbytnio nie ma po czym płakać ;) Teraz się zastanawiam do kogo należy ten głos. Myślę, że jakimś cudem Rufus i reszta bandy na nich trafią, bo chyba nie Marco xd ewentualnie to Dylan przeżył i będzie chciał coś zrobić. Możliwości jest tak wiele ;P
    Fajnie, że wreszcie znaleźli jakieś możliwe wyjście z sytuacji, a ja miałam rację co do tego, że spotkają Benjamina i Tię po drodze. A on oczywiście im pomoże ;D hm, teraz mam dziwne przeczucie, że Amun jeszcze się pojawi i ta myśl nie daje mi spokoju xd naprawdę :D
    dobra, ogółem to już się doczekać nie mogę następnego rozdziału i niecierpliwie czekam, a teraz zmykam czytać Cienie :D
    Weeeny, ;***

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa