3 marca 2014

Pięćdziesiąt cztery

Layla
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Fala mocy wytrąciła ją z równowagi, nie dając nawet szansy na to, żeby spróbowała odzyskać równowagę. Poleciała na ziemię, ciągnąc za sobą ciemnowłosego chłopaka. Wampir syknął i szarpnął się, błędnie interpretując zajście jako atak z jej strony. Kiedy wylądowali na ziemi, ledwo uniknęła ciosu, który jej wymierzył, starając się ją kopnąć. Natychmiast zwiększyła dystans między nami, starając się zrobić wszystko, byleby nie ryzykować, że przypadkiem ją zrani.
Pochodnia (łatwiej było myśleć, że to po prostu pochodnia) wyleciała chłopakowi z rąk i potoczyła się gdzieś w bok. Brunet natychmiast zerwał się, starając się ją pochwycić, ale już było za późno. Ziemia zapłonęła jasnym blaskiem, zupełnie jakby wyłożona została papierem. Płomienie w jednej chwili rozprzestrzeniły się na ściany, wędrując z ich pomocą i stopniowo zajmując coraz większy obszar. Ogień był wyglądał tak, jakby był żywą, myślącą istotą, której żadne z nich nie było w stanie zatrzymać, nawet gdyby chciało.
– Nie! – zaoponował chłopak. Jego oczy rozszerzyły się i przez moment chyba w końcu wrócił do rzeczywistości, uświadamiając sobie, co właśnie zrobił.
Layla pod wpływem impulsu doskoczyła do niego i z całej siły uderzyła go pięścią w sam środek twarzy. Wampir zawył i chwycił się za krwawiący nos, chociaż Layla z rozczarowaniem odkryła, że nie udało jej się go złamać. Nawet jeśli, chłopak regenerował się zbyt szybko, żeby mogła czerpać z atakowania go jakąkolwiek przyjemność.
– Ty idioto! – warknęła. Zamachnęła się znowu, ale tym razem nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. – Pieprzony kretynie. A niech cię szlag! – wykrzyknęła, sama zaskoczona tym, że czuła się do tego stopnia rozgniewana. Zwykle unikała przekleństw, ku rozbawieniu Isabeau i Gabriela, którzy jedynie wywracali oczami, kiedy już zdarzało jej się wyrazić ostrzej.
– Przestań! – jęknął brunet, zasłaniając się tak, jakby spodziewał się, że za moment posunie się do skręcenia mu karku. Jakby to miało jakkolwiek pomóc! – Ja wcale… – zaczął, ale Layla nie miała czasu i ochoty na słuchanie jego marnych wyjaśnień.
W złości raz jeszcze spróbowała wampira uderzyć, ale nie przywiązywała większej wagi co do tego czy trafi, czy nie. Uskoczył, w jednej chwili zrywając się na równe nogi i przybierając pozycję obronną; w jego oczach pojawiły się czerwone błyski, zdradzające, że chłopak w każdej chwili może znów przeistoczyć się w bezduszną, bezmyślną maszynę do zabijania. Layla zacisnęła usta, po czym po prostu go zostawiła, bez chwili wahania kierując się w stronę, w która zmierzał ogień. Wiedziała, że stawanie tyłem do potencjalnego wroga jest idiotycznym pomysłem, ale w gruncie rzeczy nie dbała o to, czy chłopak zdecyduje się ją zaatakować. Co więcej, nie zrobił tego, być może równie zaskoczony jej bezmyślnością, co i ona sama.
Płomienie rozprzestrzeniały się szybko, ale prawie nie zwracała na nie uwagi. Usłyszała, że ktoś za nią biegnie, ale nie musiała obracać się, żeby wiedzieć, że to nie ciemnowłosy wampir na którym wyładowała frustrację.
– Layla, co ty robisz? – zapytał Carlisle. Po tonie poznała, że był co najmniej zaniepokojony tym, że biegła w stronę pożaru, zamiast w przeciwną, nie wspominając już o tym, że w planach mieli wcześniej zupełnie coś innego. – Musimy…
– Uciekać, tak – mruknęła w roztargnieniu. – A w zasadzie ty stąd spadasz i idziesz szukać Alessi. Tak to mniej więcej sobie wymyśliłam w wolnej chwili – rzuciła przez ramię, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Już dawno zaczęła odkrywać u siebie zdolności przywódcze i musiała przyznać, że bardzo jej się to podobało; wtedy czuła się naprawdę silna. – No już! Ja tutaj mam coś jeszcze do zrobienia – ponagliła, coraz bardziej zniecierpliwiona.
Zauważyła, że Carlisle zamierza protestować i wyjątkowo zapragnęła na niego warknąć, ale nie miała po temu okazji. Wraz z kolejnym hukiem i falą mocy, wszystko po raz kolejny poszło nie tak. W ostatniej chwili uskoczyła na bok, omal nie wpadając w tańczące na ścianie płomienie, kiedy coś ciężkiego śmignęło tuż obok niej. Marco z impetem wylądował na ziemi, ale chociaż jako wampir nie mógł zrobić sobie krzywdy podczas upadku, uderzenie przynajmniej na moment go zdekoncentrowało, bo się nie poruszył.
Layla poderwała głowę, zaniepokojona do tego stopnia, że przez moment nie była pewna, czy przypadkiem sama nie oberwała. Dym i ciemność stanowiły nieprzeniknioną mieszankę, wobec której nawet blask ognia okazał się bezradny, ale nie na tyle, żeby uniemożliwić zobaczenie czegokolwiek. Tuż przed sobą dostrzegła wysmukłą, zmizerniałą sylwetkę Dylana. Jego oczy błyszczały czerwienią, postać zaś zdawała się otaczać jakaś mroczna aura, która doskonale znała, bo niejednokrotnie widziała ja u Rufusa, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Wtedy był niebezpieczny, ale w porównaniu z furią Dylana, coraz rzadsze ataki naukowca wydawały jej się niczym.
Dylan spojrzał w jej stronę, a ich spojrzenia się spotkały. Nie poznał jej, a nawet jeśli, był zbyt zaślepiony, żeby jej widok zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie. Jego usta wykrzywiły się w czymś, co miało być uśmiechem, ale w efekcie jedynie przyprawiło ją o dreszcze. Miała wrażenie, że zamierzał coś powiedzieć, ale ostatecznie nie zrobił tego. Ludzkim, spokojnym krokiem ruszył przed siebie, tak pewny siebie, że wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nawet płomienie zaczęły się przed nim rozstępować, porażone jego mocą.
Layla nie była pewna, ale czasami podobną postawę widywała u Drake’a, kiedy jeszcze żył. Wspomnienia ostatniej walki z jego udziałem, w której to omal nie stracili Isabeau, jawiły jej się niczym zamazana mieszanina obrazów, doznań i dźwięków, ale była pewna, że tamtej nocy Drake Devile zachowywał się podobnie. Kiedy walczył z Dimitrem, był niczym gotowa do zabijania maszyna do zabijania, dysponująca mocą za którą niejeden oddałby duszę. W zasadzie Drake ją oddał, osiągając coś, co przekraczało wszelakie pojęcie i ostatecznie go zniszczyło.
Z tym, że Drake był wtedy zaledwie pół-wampirem, zbyt słabym, żeby udźwignąć ogrom mocy, którą posiadł. Dylan był wampirem i najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
– To było bardzo, bardzo nieprzyjemne – odezwał się cicho, zwracając się do Marco. Wyciągnął rękę, jakby chciał wampira pochwycić, chociaż był zdecydowanie zbyt daleko, żeby fizycznie było to możliwe. – Uważasz, że rzucanie o ściany jest takie zabawne? – zapytał retorycznie, zaciskając dłonie w pięści.
Efekt był natychmiastowy. Marco, któremu w końcu udało się stanąć na nogi, po raz kolejny został odrzucony do tyłu, tym razem lądując na ścianie. Podłoga i cały korytarz zadrżały, a Layla odniosła wrażenie, że to jedynie kwestia czasu, kiedy konstrukcja nie wytrzyma i ostatecznie pogrzebie ich żywcem.
Dylan zmrużył oczy, w milczeniu obserwując beznamiętny wyraz twarzy Marco. Wyraźnie nie był zadowolony z tego, że jego starania nie odnoszą skutku, zwłaszcza, że jego przeciwnik był nieśmiertelny. Wycofał moc, pozwalając Marco osunąć się na kolana, ale nie przestał się do niego zbliżać. Layla czuła jego determinację i niemal widziała, jak intensywnie stara się obmyślić jakiś sensowny plan tego, jak w widowiskowy sposób wampira unicestwić, przy okazji mszcząc się za to, jak ten wcześniej go potraktował.
Layla drżała, coraz bardziej oszołomiona tym, co działo się na jej oczach. Pragnęła zrobić coś – cokolwiek – żeby ich zatrzymać, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Dylan i tak miał jej nie posłuchać, a Marco… Cóż, w zasadzie był równie beznadziejnym przypadkiem, wątpiła zresztą, żeby Dylan tak po prostu pozwolił im wszystkim odejść.
Dłonie Dylana po raz kolejny uniosły się ku górze, ale tym razem Marco był na to przygotowany. Obaj zaatakowali w tym samym momencie, równie zdeterminowani. Dwie potężne fale mocy zderzyły się ze sobą, sprawiając, że wszystko w koło zadrżało po raz kolejny. Huk był ogłuszający, przypominający uderzenie pioruna albo zderzenie dwóch głazów. Layla czuła, że włoski na jej ramionach i karku unosząc się, kiedy powietrze wręcz naelektryzowało się od nadmiaru mocy. Wrażenie przypominało trochę świeżość powietrza po burzy, kiedy wciąż wypełniał jej niosący ze sobą chłód i rześkość ozon. To trochę ją otrzeźwiło, zwłaszcza, że uświadomiła sobie, iż moc tak po prostu się nie rozproszyła, jak byłoby, gdyby obaj nieśmiertelni walczyli na zewnątrz.
Już na samym początku wszyscy zorientowali się, że ściany w tunelach komplikują wszystko. Tym razem również okazały się przeszkodą, nie zamierzając mocy przez siebie przepuścić. Zadziałały niczym potężna bariera, energia zaś momentalnie odbiła się od nich rykoszetem, rozchodząc się na wszystkie strony w formie srebrzystych pocisków, które ze świstem przecięły powietrze. Layla z krzykiem odskoczyła, kiedy jeden z nich przeleciał zaledwie kilka milimetrów od jej twarzy, zanim ostatecznie rozpłynął się w ciemności. Nie wiedziała, gdzie trafiły inne, ale kiedy usłyszała gniewne warknięcie Dylana, zrozumiała, że on również musiał mieć z tym, co się działo, problem. W jakimś stopniu ją to zadowoliło, chociaż nie była pewna, czego powinni się spodziewać w następnej kolejności.
– Przestań, Dylan! – usłyszała głos ciemnowłosego wampira z którym walczyła wcześniej. Wydawał się zaniepokojony, a na pewno bardziej przytomny niż wtedy, kiedy paradował ze swoją makabryczną pochodnią. – Przestań używać mocy, do cholery!
– Idź do diabła – odparowały Dylan, zbyt zaślepiony, żeby zwracać uwagę na zdrowy rozsądek. Layla pomyślała, że to jego powinna uderzyć w twarz, żeby się opamiętał. – Nie zamierzam. Ja nie… – zaczął; moc po raz kolejny zawirowała, kiedy zaczął ją kumulować, gotowy do kolejnego desperackiego ataku na Marco.
Ogłuszający trzask wstrząsnął całym korytarzem. Dylan zawahał się i niespokojnie rozejrzał dookoła; moc wymknęła mu się spod kontroli i wystrzeliła, tworząc kolejną serię odbitych rykoszetem pocisków, ale tym razem zdecydowanie mniej niebezpiecznych niż początkowo. Wampir syknął cicho, kiedy z sufitu posypały się iskry, a Layla dopiero wtedy zauważyła, że ogień rozprzestrzenił się po ścianach aż do sufitu. Pożar szalał, powoli zajmując coraz większą powierzchnię i zaczynając ich otaczać.
Oczy Dylana zabłysły gniewem, kiedy bez ostrzeżenia zwrócił się w jej stronę. Widziała jego złość i niedowierzanie, kiedy wyciągnął wnioski, zrozumiałe chyba jedynie dla niego.
– Ty! – jęknął, a w jego głosie pobrzmiewała gorycz. – To twoja zasługa. Przywołałaś ogień – zarzucił jej, kręcąc głową.
– Co ty pleciesz? Dylan, ja… – zaczęła niecierpliwie, chcąc przemówić mu do rozsądku, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu.
Dylan bez chwili zastanowienia skoczył w jej stronę z gracją atakującej pantery. Machinalnie cofnęła się o kilka kroków, ale nie była w stanie uskoczyć, bo ze wszystkich stron otaczały ją płomienie. Moc po raz kolejny została uwolniona, kiedy Dylan z furią zaatakował, gotów zrobić wszystko, byleby pozbyć się źródła potencjalnego zagrożenia.
Marco pojawił się znikąd, dosłownie materializując pomiędzy nią a Dylanem. Bez zastanowienia stanął na drodze atakującego wampira, przyjmując na siebie całą siłę uderzenia. Layla spróbowała krzyknąć, ale nie była w stanie, bo w tym samym momencie boleśnie wylądowała na ziemi, oszołomiona. Powietrze uciekło z jej płuc, ale mimo dezorientacji doskonale widziała wszystko, co wydarzyło się w następnych kilku sekundach. W zasadzie wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, wydłużając chwilę w nieskończoność, zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła dążyła do tego, żeby każdy najdrobniejszy szczegół wypalił się w jej umyśle.
Siła z jaką zaatakował Dylan nie była w stanie skrzywdzić wampira, ale wystarczyła, żeby po raz kolejny poderwać go ku górze. Marco poleciał do tyłu, bezradny i niezdolny do tego, żeby przynajmniej spróbować się bronić. Layla zresztą odniosła wrażenie, że nie próbował, chociaż musiał zdawać sobie sprawę z tego do czego Dylan zmierzał.
Płomienie przysłoniły wszystko, kiedy w nich wylądował. Chociaż Layla doskonale widziała jego lot, a później upadek, potrzebowała chwili na zinterpretowanie tego, co właśnie się wydarzyło.
Dylan chciał ją zabić, próbując wepchnąć w ogień. Nie udało mu się, bo zamiast niej na jego drodze pojawił się Marco.
Pokuta, przypomniała sobie.
Wtedy nie rozumiała, a przynajmniej nie chciała zrozumieć, ale wszystko się zmieniało, kiedy w grę wchodziło również poświęcenie – i to poświęcenie dla niej.
Przez jeszcze kilka sekund wpatrywała się w płomienie, w rzeczywistości jednak ich nie widziała. Obraz rozmazywał jej się przed oczami, zamieniając w różnokolorową plamę żółci, pomarańczy i czerwieni. Widziała również czerń, ale sama nie była pewna czy to mrok tuneli, czy może od nadmiaru emocji zaczynała mieć problemy z tym, żeby zachować świadomość.
Jakich emocji? Powinna czuć, a jednak miała wrażenie, że jest pusta, że ktoś wypuścił z niej całe powietrze. Uświadomiła sobie, że klęczy na ziemi, ale chociaż wokół niej panował istny chaos, prawie nie była go wiadoma. Była… pusta.
Pusta.
Ciszę rozdarł oszałamiający, przejmujący wrzask. Krzyk urwał się równie gwałtownie, co się pojawił, a Layla dopiero po kilku sekundach uprzytomniła sobie, że wyrwał się z jej gardła. Czuła pustkę, a przynajmniej tak sądziła w pierwszej chwili, póki chroniąca ją otoczka nie pękła, a całego jej ciała nie poraziła mieszanka najróżniejszych doznań. Chociaż niejednokrotnie wyobrażała sobie, co będzie czuła, kiedy okaże się, że jej ojciec jest martwy – że w końcu może przestać się go bać – na pewno nie spodziewała się paraliżującego bólu, mającego swoje źródło gdzieś w okolicach serca. Miała wrażenie, że ktoś ją zaatakował, wbijając rozpalony do białości pręt w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej rozpaczliwie trzepotał się najważniejszy z narządów w jej organizmie.
Krzyknęła znów, równie przejmująco, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to i tak nie ma sensu. Krzyk nie przynosił ukojenia, nawet jeśli cierpienie wydawało się pozbawione jakiejkolwiek logiki. Cierpiała, kolejny raz cierpiała z powodu ojca, chociaż to nie powinno mieć miejsca. Kto normalny rozpacza po tym, że potwór był martwy?
Ale to nie był potwór. Ktoś, kto był potworem, nie tylko popełniał błędy, ale również ich nie dostrzegał.
A Marco…
Marco…
Nie potrafiła dokończyć tej myśli.
Furia pojawiła się nagle, zalewając jej ciało falą gorąca. Layla poczuła, jak wszelakie bariery, które pojawiły się w momencie, kiedy ojciec powrócił, pękają, zniszczone siłą tego gniewu i goryczy, które nagle poczuła. Zamek zatrzaśniętych drzwi nagle ustąpił, roztrzaskany w drobny mak. Ogień pojawił się momentalnie, wypełniając jej żyły i podnosząc temperaturę ciała do tego stopnia, że nawet dla niej gorąco wydawało się czymś niewłaściwym. Nigdy nie czuła się w taki sposób, nawet wtedy, kiedy raz za razem traciła świadomość, przy kolejnych przebudzeniach odkrywała, że zrobiła coś, czego powinna bardzo żałować.
To było coś zdecydowanie bardziej intensywnego i bardziej przerażającego, ale Layla nawet nie zamierzała się wahać. Zamknęła oczy, po czym – powoli, niczym w transie – podniosłą się z klęczka, zrywając się na równe nogi. Odwrócenie się od płomieni przyszło jej z trudem, ale kiedy już to zrobiła, wszelakie opory zniknęły. Zniknęły również ból i żal, wszelakie myśli i uczucia, które do tej pory ją ograniczały. Był wyłącznie paraliżujący, przerażający wręcz gniew i pragnienie tego, żeby jak najszybciej zwrócić go przeciwko pierwszej osobie, która stanie na jej głowie.
Nie powinnam tego robić, pomyślała resztkami świadomości, ale natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Błyskawicznie odwróciła się w stronę, gdzie zastygły w bezruchu stał Dylan. Oczy wampira wciąż błyszczały czerwienią, sprawiał zresztą wrażenie, jakby wciąż nie dotarło do niego to, co wydarzyło się chwilę wcześniej. Kiedy ją zauważył, lekko zmarszczył brwi, jakby nie rozumiejąc, jakim cudem mogła przed nim stać, skoro chwile wcześniej ją zaatakował. Nie wiedział, a może po prostu nie chciał wiedzieć, że cokolwiek mogło pójść nie po jego myśli.
Layla zacisnęła dłonie w pięści, coraz bliższa wybuchu. Gniew popychał ją do przodu, niemal materialny, chociaż to zdawało się niemożliwe. Szał narastał, a ona pławiła się w nim, bawiąc i czerpiąc z jego obecności radość, jak to czasami robiła w przypadku ognia. Czuła, że to niebezpieczna gra i jest coraz bliższa przekroczenia niepisanej granicy o której wiedziała, że istnieje, chociaż nie potrafiła określić gdzie się znajduje. Zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy już posunie się za daleko, nie będzie odwrotu, ale sama nie była pewna, jakie wtedy czekają ją konsekwencje. Wiedziała jedynie, że chce tego czegoś, co znajdowało się po drugiej stronie, a co do tej pory znajdowało się poza jej zasięgiem. Z jakiegoś powodu wcześniej po to nie sięgnęła, zbyt przerażona perspektywą tego, że mogłaby sobie na to pozwolić, ale teraz nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd brał się tamten opór.
Dylan warknął ostrzegawczo, ale to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Strach zniknął, podobnie jak i inne emocje, w pełni wyparty przez czysty gniew. Layla czuła się silna, miała zresztą wrażenie, że płonie, chociaż nie była pewna czy to jedynie złudzenie, czy może nieświadomie przywołała płomienie, pozwalając żeby tańczyły na jej skórze. W oczach Dylana widziała odbicie ognia, ale to równie dobrze mógł być blask płomieni, które znajdowały się za nią.
Nie, zdecydowanie nie powinna tego robić. Coś ją wołało, próbując nakłonić do tego, żeby się poddała… Cokolwiek to znaczy. Nie chodziło o to, żeby przestała walczyć. Nie, pragnienie dotyczyło przekroczenia granicy, odrzucenia człowieczeństwa w zamian za całkowite oddanie instynktowi. Czuła swoją druga naturę, tę bezwzględna i krwiożerczą; czuła jak coś w jej wnętrzu walczy o prawo do głosu, jak przejmuje kontrole i aż wyrywa się do tego, żeby poprowadzić jej ciało. Była chętna się temu oddać, chociaż jednocześnie coś wciąż ją powstrzymywało, przestrzegając przed podjęciem pochopnej decyzji.
Nie chciała tego, ale…
Och, kogo ona oszukiwała? Oczywiście, że pragnęła to zrobić.
– Laylo, nie! – usłyszała czyjś zaniepokojony głos. Potrzebowała chwili, żeby słowa z trudem przedarły się do jej świadomości i mogła je rozpoznać. Chyba nawet wiedziała, gdzie jest Carlisle, ale nie zwracała na niego uwagi. – Co ty robisz? Laylo… – zaczął znów, ale wtedy po raz kolejny odcięła się od zewnętrznych bodźców, nie zamierzając dowiedzieć się, co takiego miał jej do powiedzenia.
Wraz z nagłym pragnieniem zrobienia wszystkim na przekór, bez chwili zastanowienia skoczyła do przodu. Nie była pewna, w jaki sposób udało jej się dotrzeć do Dylana i czy wampir jakkolwiek próbował ją powstrzymać, ale kiedy znów zaczęła zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół niej, już zaciskała palce na szyi szarpiącego się wampira. Dylan warczał gniewnie, próbując się wyrwać, ale równie dobrze mógłby tego nie robić – nie zauważyłaby różnicy.
Jakimś cudem zdołała bez większego problemu pchnąć go na ścianę. Przycisnęła go do niej, nie zwracając uwagi, że w ten sposób sprawia mu ból, pogłębiając już i tak liczne poparzenia, które pokrywały jego skórę. Widziała odbicie własnych oczu w jego tęczówkach i to na chwile ją zastanowiło, zwłaszcza, że jej oczy nie były niebieskie; były czerwone niczym świeża krew, jak zawsze kiedy była zdenerwowana.
Nieważne. Teraz ważniejsze było to, co zamierzała zrobić. Znów w pełni koncentrując się na odczuwalnym gniewnie, zaatakowała i wgryzła się w szyję Dylana. Chłopak zawył, kiedy zmiażdżyła mu zębami krtań, ale na Layli nie zrobiło to wrażenia. Zasłużył sobie, zwłaszcza, że sam próbował się z niej napić. Czy jego zdaniem odebranie krwi siłą było przyjemne?
Słodki płyn zalał jej gardło, ale z jakiegoś powodu przyprawiał ją o mdłości. Przełknęła go z trudem i odsunęła się, żeby móc popatrzeć wprost w twarz swojej ofiary. Czuła, że osoka spływa po jej twarzy, zatrzymując się gdzieś na jej brodzie, ale to również nic dla niej nie znaczyło.
Layla – a zarazem jakby nie ona – popatrzyła wprost w oczy Dylana. Ostatnim, co zapamiętała, były jego szmaragdowe, przerażone tęczówki.

1 komentarz:

  1. Dobra. Znowu nawaliłam z komentowaniem, a za to ty dodawałaś rozdziały zbyt szybko. Okey, nie mam nic przeciwko takiemu szybkiemu dodawaniu postów, ale nie nadążam komentować^^
    Kurde, Dylan zrobił się okropny po tej przemianie. I teraz pojawia się pytanie - czy on i reszta tych wampirów była w tych tunelach przez siedem lat bez żadnej krwi? O.o to dość długo, nawet dla wampira. W końcu krew to krew, xd Myślałam, że to Dylan się rzuci Layli do gardła, a nie odwrotnie. Tym zaskoczyłaś mnie totalnie i nawet nie spodziewałam się takiego obrotu akcji. Lay musiała zaskoczyć swoim wyczynem chłopaka, bo tego raczej nie przewidział.
    Myślałam, że walnę paragraf na kilka stron,a tu tylko kilka zdań xd ech, no pisanie długich komentarzy nie jest moją mocną stronę. Niestety ;p
    Rozdziały były zajebiste, a 'nagłe' pojawienie się Marco w chwili, kiedy Dylan o mało co nie zrobiłby czegoś Layli było mocne xd tak, więc czekam na następny rozdział z niecierpliwością :3
    Pozdrawiam^^
    Gabi ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa