2 marca 2014

Pięćdziesiąt trzy

Layla
Szloch narastał, ale to nie miało żadnego znaczenia. Płakała, jednak na Dylanie zdawało się nie robić to żadnego wrażenia. Po prostu patrzył na nią w taki sposób, jakby widział ją po raz pierwszy, a łzy i smutek były dla niego czymś abstrakcyjnym. Przed laty wyrzekł się emocji, wyrzekł się tego, co miało dla niego jakikolwiek sens. Teraz emocje jawiły się niczym abstrakcyjne zjawisko, może pomijając gniew i głód, które przez cały ten czas popychały go do przodu.
Oczywiście zdarzały się nieliczne chwile, kiedy czuł się inaczej, jakby minione lata nie miały miejsca, ale to zdarzało się rzadko, za każdym razem zresztą ostatecznie wracała błoga nieświadomość. Tym razem również tak było i Dylan już nie pamiętał, dlaczego właściwie chwilę wcześniej czuł się w dziwny, niekomfortowy sposób; kim więcej była ta jasnowłosa istota, jeśli nie jego potencjalnym obiadem i tym, że była Laylą? Bo fakt, że była Laylą Licavoli również miał znaczenie, a przynajmniej stanowił istotny fakt dla tego Dylana, którym kiedyś był, a który bardzo rzadko dochodził do głosu, ale jednak miał spory wpływ na decyzję, które również teraz były podejmowane. Przeszłość miała znaczenie, nawet jeśli go ograniczała.
No i było coś jeszcze, jakiś cień dawnego życia, jeśli oczywiście można było powiedzieć, że kiedykolwiek naprawdę żył. Teraz wszystko sprowadzało się wyłącznie do tych tuneli, ciągłego pragnienia i pożądania zemsty, której wciąż nie był w stanie wypełnić, chociaż sam nie był pewien, co takiego go powstrzymywało. Było również coś… Coś, jakby bardziej konkretne uczucie, które kiedyś znał, a które teraz jawiło się niczym blask słońca na tle atramentowego nieba. To uczucie było trochę jak płomień, który była w stanie wytworzyć Layla i które łączyło go z szlochającą dziewczyną, ale chociaż miłość – podświadomie wiedział, że to miłość – była silna, to wciąż było zbyt mało, żeby mu pomóc.
On już przegrał. Był martwy i nic nie było w stanie mu pomóc.
– Och, Dylan… – wyszeptała drżącym głosem Layla. Krztusiła się łzami, chociaż Dylan nie widział w tym sensu. Przecież ona również zadecydowała, jeszcze na długo przed tym, jak on znalazł swoją drogę… I zanim opętała go ciemność. – Tak mi przykro. Tak bardzo mi przykro… – mamrotała, bez zastanowienia wyciągając obie ręce przed siebie i próbując dotknąć jego twarzy.
Zareagował zupełnie instynktownie, odskakując od niej i zrywając się na równe nogi. Usłyszał, że serce dziewczyny przyśpieszyło, zdradzając zdenerwowanie, chociaż za wszelką cenę starała się nie okazywać strachu. Zbędny trud, musiała zdawać sobie z tego sprawę, skoro na swój sposób byli tacy sami. Doskonale czuł, że się bała. Zapach strachu był wyrazisty, a przyśpieszony oddech i bicie serca stanowiły aż nazbyt wyraźny dowód na to, że Layla była nie tylko przerażona, ale również cierpiała.
Ale to dobrze, bo powinna cierpieć. Powinna żałować, zwłaszcza, że wszystko ostatecznie sprowadzały się do niej. Coś podpowiadało mu, że nie powinien tak myśleć i że powinien zrobić coś, co sprawiłoby, że Layla przestanie płakać, ale… Ale właściwie dlaczego? Dlaczego miał się nią przejmować, skoro to przez nią trafił do tego miejsca? Może nie bezpośrednio, ale gdyby nie związała się z Rufusem, nie wydarzyłoby się wiele złych rzeczy, które miały miejsce w przeszłości. Gdyby Layla go nie zostawiła, gdyby tylko potrafiła go pokochać…
No tak, miłość. Kochał ją, cokolwiek to znaczyło. Kiedy teraz o tym myślał, starając się dotrzeć do tej cząstki siebie, która łączyła go z przeszłością, miłość jawiła mu się jako kolejne słowo, którym dysponował, a którego znaczenie w zasadzie było mu obce. Było niczym napisane słowa, istniejące, ale nic poza tym. Z jakiegoś powodu czuł się z tym źle, chociaż nie rozumiał dlaczego. To chyba znaczyło, że wciąż coś było z nim nie tak, chociaż do tej pory sądził, że ostatecznie odciął się od wszystkiego, co mogło czynić go słabym.
To minie, usłyszał gdzieś w swojej głowie. Czasami słyszał głos, zawsze ten sam, chyba należący do kobiety, chociaż niczego nie mógł być pewien. To chyba znaczyło, że całkiem postradał zmysły, ale ta świadomość również była niewystarczająca, żeby wywrzeć na nim jakiekolwiek znaczenie. Szalony czy nie… Nieistotne. Już wkrótce wszystko stanie się takie, jakie powinno być od samego początku, obiecał głos.
Dylan mu ufał, podobnie jak pozostali, chociaż czekanie czasami bywało nużące. „Wkrótce” było bliżej nieokreślonym okresem, który można było rozumieć różnie, zwłaszcza, kiedy dysponowało się wiecznością. Kilka razy nawet próbował wykorzystać telepatię i odpowiedzieć temu głosowi, ale to zawsze kończyło się tak samo. Telepatia nie działała w tym miejscu, skoro w ścianach było srebro, dlatego Dylan ostatecznie doszedł do wniosku, że głos, który słyszał, jest wytworem jego wyobraźni, chociaż coraz częściej miewał wątpliwości. Z drugiej strony… Jakim cudem ktoś miał być w stanie przedostać się przez wszelakie bariery, które stanowiły srebro i żelazo? To było niemożliwe, a jednak…
To było niemożliwe.
Dylan chwycił się za głowę, intensywnie pocierając skronie. Nie lubił tych momentów, kiedy sam nie był pewien, co takiego czuje i kim jest naprawdę. Bywały momenty, kiedy przeszłość i teraźniejszość mieszały się ze sobą. Kiedy przypominał sobie niektóre emocje, miał wrażenie, że za moment coś rozerwie go od środka. Pozwalanie na to, żeby instynkt przejął kontrolę, było łatwe, bo ograniczało liczbę bodźców, których doświadczał do minimum. Minimalizm był dobry, emocje zaś stanowiły niebezpieczną pułapkę. Musiał jak najszybciej się od nich odciąć, jeśli nie chciał po raz kolejny się pogubić.
– Dylan, co się dzieje? – odezwała się ponownie Layla. Wyczuł, że się poruszyła i chyba spróbowała wstać, ale powstrzymał ją, bez zastanowienia odwracając w jej stronę i gniewnie warcząc. Jej błękitne tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, ale poza tym nie wyglądała na zaskoczoną. – Dylan…
Dlaczego wciąż musiała mówić? To było zresztą jej winą; odkąd się pojawiła, czuł się… rozbity. Miał mętlik w głowie, a emocje coraz częściej dawały o sobie znać, podobnie jak i wspomnienia życia, które już dawno nie należało do niego. Ona czyniła go słaby, tak jak i wcześniej wyniszczała go od wewnątrz.
Nie powinno jej tutaj być.
Powinien ją wypuścić.
Powinien…
Powinien ją zabić.
Czuł, że to znów nadchodzi. Mrok go wołał, zachęcając do tego, żeby zapaść się w bezpieczną ciemność. Wtedy był bezpieczny; myśli i emocje cichły, a on mógł odciąć się od tych wszystkich przykrych doświadczeń. Błoga nieświadomość nadchodziło – wiedział o tym, bo twarz Layli wyrażała wszystko. Niemal widział w jej oczach odbicie swoich własnych, roziskrzonych czerwonym blaskiem, świadczącym o tym, że ta druga natura zaczynała przejmować kontrolę.
Chciał tego… Ale jednocześnie nie chciał.
Och, to zaczynało doprowadzać go do szaleństwa!
Zacisnął usta, po czym pośpiesznie zamrugał, próbując jakoś nad sobą zapanować. Czuł pieczenie w gardle, chociaż ten głód był niczym w porównaniu z pragnieniem tego, żeby zatopić zęby w smukłej szyi Layli. Czuł, że jego kły się wydłużyły i teraz zawadzały mu, raz po raz urażając wargi i dziąsła. Miał wrażenie, że lekko wibrują, w nieprzyjemny sposób domagając się tego, żeby w końcu zrobił z nich właściwy użytek. Czasami sam nie był pewien, czy to chęć zabijania, czy może niemożliwe do opisania pragnienie dają mu się bardziej we znaki, ale jakie to właściwie miało znaczenie, skoro mógł zaspokoić obie te potrzeby jednocześnie?
Mięśnie Layli napięły się nieznacznie, jakby podświadomie wyczuła jego zamiary. Machinalnie zdwoił czujność, świadom tego, że mimo strachu dziewczyna może okazać się problematyczna, zwłaszcza, że jak nic była gotowa do tego, żeby z nim walczyć. W jej oczach wciąż czaił się lęk – Dylan czul go wyraźnie – ale na twarzy dominował przede wszystkim wyraz determinacji. Oszołomiona czy nie, Layla zdawała sobie sprawę z tego, że już dawno przestał być jej przyjacielem i że na własne życzenie doprowadziła go do tego stanu.
On sam – a może nie on, sam już nie wiedział – w jakimś stopniu cieszył się, że w końcu zrozumiała tego, że nic, co robił, nie było tym na co miał wpływ. Nie był pewien, ale chyba pragnął tylko tego – oraz tego, by Layla mu wybaczyła.
Cokolwiek to znaczyło.
Kimkolwiek właściwie teraz był…
Powoli zrobił krok w stronę dziewczyny. W jednej chwili resztki zdrowego rozsądku wyparowały, przysłonięte przez przyjemną nieświadomość na którą tak długo czekał, a która nadeszła wraz z obezwładniającym pragnieniem krwi i mordu. Kiedy oba te bodźce sięgnęły zenitu, odcięcie od emocji przyszło mu równie naturalnie, co oddychanie. Bez trudu sprawił, żeby instynkt łowcy przejął nad nim kontrolę. Teraz nie miało już znaczenia, kto taki przed nim stał i co kiedyś dla niego znaczył. Był zwierzęciem, bardzo głodnym zwierzęciem, a więc musiał się posilić.
Właściwie nie był pewien, kiedy skoczył do przodu, warcząc dziko. Layla natychmiast uskoczyła, jęcząc cicho, kiedy udało mu się trafić ją ramieniem w bok. Skuliła się i zaczęła łapczywie chwytać powietrze, jednak nie był w stanie stwierdzić, czy udało mu się pogruchotać jej kości. Wiedział jedynie, że powinien jak najszybciej ją obezwładnić, żeby nie ryzykować, że przypadkiem uda jej się uciec. Był głodny, a dalsza zwłoka była jedynie prośbą o niepotrzebną katorgę i ryzyko możliwego niepowodzenia.
Nie chciał tego, był zresztą pewność, że uda mu się raz na zawsze pozbyć tego, co łączyło go z jego ludzką naturą. Tylko tego pragnął.
I właśnie ta pewność siebie ostatecznie go zgubiła.
Kiedy ponowił atak, nie wyobrażał sobie, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak. Co prawda wiedział, że Layla tak łatwo nie odpuści, ale to i tak nie miało znaczenia. Był od niej szybszy, silniejszy, nie miał zresztą nic do znaczenia. W przeciwieństwie do niej, ludzkie słabości go nie obejmowały. Laylę najwyraźniej tak, skoro wciąż nie wykorzystała mocy, żeby się bronić. Gdyby chciała, mogłaby wszystko utrudnić, przywołując ogień i mocno utrudniając mu polowanie. Gdyby chciała, mogłaby wszystko, ale…
Ale z jakiegoś powodu tego nie robiła. Teoretycznie nie miało to dla niego sensu, ale nie zamierzał się tym zadręczać, w pełni skoncentrowany na polowaniu i tym, co zamierzał zrobić.
– Dylan, nie! – zaoponowała Layla, ale tym razem nie zamierzał się zawahać, nawet słysząc jej znajomy, dźwięczny głos.
Skoczył – i tym razem trafił w sedno. Zareagowała zbyt wolno, dzięki czemu zdołał ją pochwycić. Oboje potoczyli się po ziemi, ostatecznie jednak udało mu się wymanewrować tak, że to Layla znalazła się pod nim. Usiadł na niej okrakiem, mocno chwytając dziewczynę za nadgarstki i unieruchamiając obie jej dłonie nad głową. Szarpnęła się, ale zbyt słabo, jej starania zresztą jeszcze bardziej go zirytowały. Nie czekając dłużej, warknął i zaatakował z szybkością polującej kobry, wysuwając kły i celując wprost w pulsującą żyłę na szyi Layli.
I właśnie wtedy wszystko poszło nie tak.
Nie wyczuł, że nie są sami, chociaż teoretycznie powinien być do tego zdolny. Moc była niczym uderzenie rozpędzonego pociągu – szybka, bolesna i obezwładniająca. Jakaś siła szarpnięciem poderwała go do góry, odrzucając od Layli dosłownie na chwilę przed tym, jak udałoby mu się ją ukąsić.
Dylan zawył, kiedy całym ciałem uderzył o ścianę. Jego ciało zapłonęło w kontakcie ze srebrem, ale nawet ból nie był w stanie powstrzymać go przed próbą walki. Szarpał się, warczał i kopał, ale to i tak nie było w stanie pozwolić mu na wyzwolenie się niewidzialnej dłoni, która unieruchomiła go przy ścianie, póki ostatecznie się nie poddał.
Uścisk zelżał równie nagle, co się pojawił. Dylan z jękiem osunął się na kolana, dysząc ciężko. Czuł pulsowanie w miejscach, gdzie srebro zdołało przysmażyć jego odsłoniętą skórę. Rany nie chciały się goić, dopiero zamierzając pokazać mu, czym jest prawdziwy ból; przed oczami tańczyły mu kolorowe plamy, ciemność zaś raz po raz przecinały czerwone pasma cierpienie.
– Łapy precz od mojej córki – usłyszał gdzieś w ciemności.
Chwilę później w ciemności coś się poruszyło; w mroku zalśniła para intensywnie czerwonych, zagniewanych oczu.

Layla chciała biec, ale nie była w stanie. Leżała na ziemi, dysząc ciężko i starając się jakoś zapanować nad zawrotami głowy. Czuła palenie w boku, ale nawet to nie było porównywalne z uczuciem, które ogarnęło ją, kiedy usłyszała głos Marco.
Spróbowała poderwać się z ziemi i zaraz tego pożałowała, bo zawirowało jej w głowie. Zaciskając zęby, zmusiła się do ponowienia próby i tym razem udało jej się chwiejnie stanąć na nogi. Zrobiła krok do przodu, potknęła o własne nogi i byłaby upadła, gdyby w porę nie podtrzymały ją zimne, znajome dłonie.
– Laylo, nic ci nie jest? – usłyszała podenerwowany szept Carlisle’a. Ach, więc jednak nic nie stało się ani jemu, ani Marco. – Musimy stąd jak najszybciej uciekać – stwierdził wampir, nie dając jej okazji na odpowiedź.
Layla w oszołomieniu potrząsnęła głową, chociaż nie była pewna, czy w mroku Carlisle był w stanie jej gest dostrzec.
– Ale Dylan… – zaczęła z trudem. – On i Marco… – dodała, wyciągając głowę i próbując dowiedzieć się, co takiego działo się w głębi korytarza, jednak nie była w stanie.
– On sobie poradzi. – Nie była pewna, kogo doktor miał na myśli, ale to w zasadzie nie było istotne. Sama nie wiedziała o kogo się martwi, jeśli w ogóle powinna przejmować się którymś z dwójki nieśmiertelnych; w końcu obaj ją krzywdzili. – Chodźmy stąd – dodał i tym razem zabrzmiało to sensownie.
W końcu zapanowała nad zawrotami głowy i zdołała względnie uchwycić równowagę. Ostrożnie wyswobodziła się z objęć Carlisle’a, po czym obróciła się tak, żeby móc na niego spojrzeć. W ciemnościach ledwo widziała jego twarz, ale łagodne, złote oczy wystarczyły, żeby poczuła się przynajmniej trochę bezpieczniej – przynajmniej do momentu, w którym nie dotarł do niej jeden istotny fakt.
– Gdzie jest Alessia? – zapytała natychmiast, mimowolnie rozglądając się dookoła. Miała nadzieję, że bratanica sama odpowie jej na pytanie, ale przecież doskonale czuła, że Ali nigdzie w pobliżu nie ma. – Zostawiłam was. Nie chciałam, ale…
– Teraz to naprawdę nie ma znaczenia, Laylo – przerwał jej natychmiast Carlisle, nie zamierzając czekać, aż zacznie się obwiniać. – Rozdzieliliśmy się z Ali, kiedy zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Miała uciekać, ale… – Urwał i zawahał się. – Boję się, że coś mogło jej się stać – przyznał.
– To co my tutaj jeszcze robimy? – zapytała. Perspektywa szukania Alessi dawała jej cel, którego potrzebowała, żeby przestać myśleć o Marco i Dylanie. Jakby nie patrzeć, możliwość ucieczki wydawała jej się kusząca, a przynajmniej byłaby taka, gdyby otrzymała ją jeszcze kilka godzin temu. – Musimy ją znaleźć.
Carlisle nie odpowiedział, ale nie potrzebowała jego zgody, żeby wiedzieć, że myślą podobnie. Natychmiast zaczęła się wycofywać, kierując się w stronę z której – tak jej się wydawało – przybiegli doktor i Marco. Niepokoiła ją cisza, która nagle zapadła, kiedy Dylan i ojciec zniknęli z zasięgu jej wzroku, ale starała się ignorować niepokój, który nagle poczuła. Dlaczego właściwie nagle zacznę przejmować się tym, że wampirowi mogło coś się stać? Jeśli chodziło o Dylana, lepiej było na razie nie myśleć o tym, co się wydarzyło. Wspomnienia były zbyt świeże, a Layla wciąż nie była w stanie poukładać sobie nie tylko świadomości tego, że wampir żył, ale również tego, że straciła go na zawsze. To może i był ktoś o ciele, wyglądzie i głosie Dylana, ale nic już nie pozostało z tamtego zielonookiego chłopaka, którego znała.
Wyciągnął ją z mroku, ale kosztem własnej duszy. Pokochał ją właściwie za nic, jeszcze kiedy razem służyli Lawrence’owi i to właśnie dzięki niemu udało jej się nie tylko odzyskać dar, ale również nie skończyć jako bezduszna, mordercza bestia, którą bez wątpienia stałaby się, samotna i nieświadoma tego, co się z nią działo. To Dylan nauczył ją przez to przejść i pomógł stanąć na nogi, a ona…
Cóż, teoretycznie tylko nie potrafiła odwzajemnić jego miłości, ale to wystarczyło. Zostawiła go, kiedy jej potrzebował, skazując na życie w wiecznym mroku – na szaleństwo, a więc i w pewnym sensie na śmierć.
Nie, to zdecydowanie nie było coś z czym byłaby w stanie się teraz zmierzyć. Ani z tym, ani ze świadomością tego, jaki udział w całym przedsięwzięciu musiał mieć Rufus. Nie miała wątpliwości co do tego, że wampir ją okłamał, ale nie potrafiła być na niego z tego powodu zła. W zasadzie sama nie była pewna, co takiego czuła.
– Layla, uważaj! – szepnął Carlisle, chwytając ją za ramię. Machinalnie zatrzymała się, jednocześnie wracając do rzeczywistości.
Zdezorientowana rozejrzała się dookoła, dopiero po chwili uwiadamiając sobie, że coś jest nie tak. Płomienie pojawiły się znikąd, strzelając ku górze, w towarzystwie znajomego jej już, obezwładniającego warknięcia. Doktor odsunął ją jeszcze bardziej, ale to okazało się zbędne, bo zmierzający korytarzem wampir nie zamierzał ich atakować. Layla doskonale widziała, że czerwonooka istota obraca w dłoniach płonącą pochodnię, chociaż nie była pewna z czego właściwie została wykonana. Wiedziała jedynie, że obecność ognia nie wróży niczego dobrego, zwłaszcza, że sama wyjątkowo nie potrafiła nad żywiołem zapanować.
Carlisle nie musiał jej szarpać, żeby jeszcze bardziej cofnęła się w głąb korytarza. Oboje zeszli z drogi wampirowi, ten jednak nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Wyraźnie z siebie zadowolony, z błyszczącymi oczami, szybko kierował się w stronę, gdzie znajdowali się Dylan i… Marco.
Ta świadomość wystarczyła, żeby całkiem wytrącić ją z równowagi. Niewiele myśląc, skoczyła do przodu, materializując się tuż za wampirem i bez zastanowienia chwytając go za ramię. Nieśmiertelny odwrócił się na pięcie, a serce omal jej nie stanęło, kiedy rozpoznała w nim ciemnowłosego chłopaka, którego widziała już wcześniej. Jeśli ktoś był naprawdę szalony, to na pewno nie Dylan – brunet w swoim szaleństwie przewyższał go wielokrotnie.
– Dylan mówił, że nadszedł czas zapłaty – oznajmił jej wampir zachrypniętym, ale przyjemnym dla ucha głosem. Layla nie była pewna, czy kiedykolwiek wcześniej go słyszała, ale nie miała czasu się nad tym zastanowić. – Czas zapłaty, Ognista Dziewczyno – powtórzył ze śmiechem, jakby w jego słowach było coś wyjątkowo zabawnego.
Jeszcze kiedy mówił, znów zaczął bawić się pochodnią. Layla wygięła się do tyłu, obserwując jak płonący trzonek wiruje tuż przed jej oczami, śmiertelnie niebezpieczny nawet dla niej. Nie puściła chłopaka, chociaż powinna, jednak nie zamierzała pozwolić mu odejść. Była zdeterminowana, choć sama nie miała pojęcia, dlaczego właściwie martwić się nie tyle o Dylana, co o ojca. Być może była w szoku, cokolwiek, ale…
A potem przyjrzała się pochodni i poczuła, że nogi się pod nią uginają.
Trzonek już wcześniej wydawał się jej dziwny, ale dopiero teraz miała okazję mu się przyjrzeć – z całą mocą uświadomić sobie, że to ręka. Spalona tak, że w zasadzie stanowiła obnażoną kość, ale to mimo wszystko była ręka. Wampir trzymał w dłoniach płonące ramię, bez żadnych wątpliwości należące do człowieka… Albo wampira. Layli zamajaczyło w pamięci wspomnienie poprzedzające nadejście Dylana, kiedy zaatakował ją inny wampir. Dylan wepchnął go wprost w płomienie, a teraz…
Napięła mięśnie, ale nie mogła się ruszyć. Jeszcze chwile wcześniej pragnęła zrobić cokolwiek, żeby pozbawić chłopaka broni, ale teraz nie wyobrażała sobie nawet tego, że mogłaby jej dotknąć. Chciała uciekać, ale i to wydawało się abstrakcyjne, nawet jeśli stanie i gapienie się na bruneta oraz płomienie było jeszcze bardziej bez sensu.
Próbowała podjąć decyzję, ale nie była w stanie, okazało się zresztą, że nie musi.
Kiedy z głębi korytarza doszło jej pełne furii warknięcie Dylana, a w powietrzu zawirowała moc, zdawała sobie sprawę z tego, że już niczego nie musi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa