Aldero
Aldero wciąż trząsł się ze złości, kiedy w końcu
otoczyły ich drzewa. Na samo wspomnienie Amuna i tego, jaką wampir okazał
się gnidą, chłopak miał okazję odwrócić się na pięcie i tam wrócić – i to
tylko po to, żeby puścić całą tą pieprzoną posiadłość z dymem, najlepiej z jej
właścicielem. Och, szkoda, że nie miał pod ręką zapałek, ale nie pomyślał o tym,
że mogłyby mu się przydać, kiedy planowali przybycie do tego miejsca.
A do tego wszystkiego ta mała
idiotka, Kebi, nawet nie przejęła się tym, że moglibyśmy jej pomóc, pomyślał i to jeszcze
bardziej popsuło mu humor. Był na siebie zły za to, że w ogóle
zaproponował wzięcie pod uwagę Egipcjan, nawet jeśli nie mógł wiedzieć, że
rzekomy przyjaciel Carlisle’a okaże się co najwyżej idealnym materiałem na
podpałkę. Korciło go nawet, żeby przy najbliżej okazji zapytać doktora o to,
dlaczego w ogóle utrzymywał z wampirem jakikolwiek kontakt, ale po
chwili zastanowienia doszedł go wniosku, że może nie najlepszym pomysłem było
wspominanie komukolwiek o tej bezsensownej wycieczce. W ten sposób i tak
jedynie tracili czasu, a niepotrzebne denerwowanie Carlisle’a i Edwarda
też wydawało mu się zbędne, zwłaszcza, że wszyscy wciąż byli spięci zaistniałą
sytuacją. Teraz należało koncentrować się na tym, żeby zdołać wszystkich
bezpiecznie wydostać, a nie w jaki sposób doprowadzić do kolejnego
konfliktu, tym razem z Egipcjanami.
Esme przez cały czas milczała,
chyba nawet nieświadoma tego, że Theo przez cały czas zaciska dłoń na jej
ramieniu. Wampir praktycznie wlekł ją za sobą, jakby obawiając się, że nagle
nerwy wezmą nad nią górę i zdecyduje się zawrócić. Aldero wciąż nie mógł
uwierzyć, że Amun bez chwili zastanowienia, w dość dyplomatyczny sposób
zaproponował Esme coś, co ostatecznie można było określić jedynym słowem:
niewolnictwem. Co więcej, kobieta zgodziła się i to nawet mimo tego, że
bez wątpienia musiała sobie zdawać z intencji nieśmiertelnego sprawę.
– Co za gnida! – wykrzyknął, nie
zastanawiając się nad tym, że pozostali wzdrygnęli się i obejrzeli na
niego z niedowierzaniem. W końcu od dłuższej chwili milczeli, więc
nagły wybuch złości wydawał się co najmniej dziwny. – No co? Przepraszam, ale w końcu
muszę to powiedzieć. Jeśli zaraz porządnie go nie wyklnę, to przysięgam, że
zaraz szlag mnie trafi – oznajmił chmurnie, zaciskając dłonie w pięści z taką
siłą, że przez moment wydawało mu się, iż połamie sobie kości.
– Nie żałuj sobie – mruknął Theo.
Aldero lekko uniósł brwi ku górze. – Nie patrz tak na mnie. Nie tylko ty jesteś
zdenerwowany.
– „Zdenerwowany” to chybiona
parafraza, jeśli już mam być szczery – westchnął, ale w odpowiedzi na
słowa Theo poczuł się przynajmniej trochę lepiej.
– Aha. Ja powiedziałbym raczej, że
Aldero jest bliski, żeby dostać nerwicy – stwierdził z przekonaniem Cammy,
mierząc brata wzrokiem. – Ech, chyba niekoniecznie o to ci chodziło,
prawda Al? – dodał, zmieniając temat.
Aldero doskonale wiedział o co
brat go pyta, bo raczej nie chodziło mu o roztrząsanie tego, jakie emocje w tym
momencie wszystkimi targały. W zasadzie pytanie Camerona dotyczyło czegoś
bardziej ogólnego, a konkretnie celu ich podnóży. Kiedy tylko Aldero to
sobie uświadomił, momentalnie zapragnął wybuchnąć histerycznym śmiechem,
powstrzymała go jednak świadomość tego, że taka reakcja mogłaby okazać się już
lekko przesadą, zwłaszcza jeśli nie chciał jeszcze bardziej zdenerwować Esme.
Wampirzyca już i tak wyglądała tak, jakby za moment miała opaść z sił,
osunąć się na ziemię i zacząć zawodzić, dlatego wolał zrobić wszystko,
żeby nie musieć oglądać jej aż w takim złym stanie. Własne zdenerwowanie w zupełności
mu wystarczyło, nie wspominając już o palących wyrzutach sumienia, które
dręczyły go od momentu, w którym jasne się stało, że jego pomysł jednak
nie był taki dobry, jak mu się do tej pory wydawało.
Nie, zdecydowanie nie dążył do
tego, żeby dosłownie pchnąć Esme w ramiona jakiegoś świra, który wciąż
uznawał coś tak abstrakcyjnego, jak niewolnictwo. Pewnie gdyby był tutaj Święty
Damien, już dawno wyperswadowałby im podroż do Egiptu, może nawet przewidując,
czego można spodziewać się po mieszkańcach tego zacofanego kraju, ale… Cóż,
Damiena nie było, a on po raz kolejny wszystko spieprzył. W zasadzie
taki stan rzeczy był do przewidzenia, chociaż Aldero aż do samego końca miał
jednak nadzieję na to, że przynajmniej raz wszystko potoczy się inaczej.
– Po prostu chodźmy szukać resztę,
okej? – niemalże warknął. Była to nieco bardziej uprzejma wersja czegoś w stylu
„Dajcie wy mi wszyscy spokój, do cholery!”.
Dalsza droga minęła im w milczeniu,
chociaż nawet w panującej ciszy było coś, co doprowadzało Aldero do
szaleństwa. Przynajmniej tropy Kristin, Lilianne i Eve były wyraźne, ale i tak
byli zaskoczeni tym, że dziewczyny nie czekały na nich przed budynkiem, tak jak
pierwotnie dały im do zrozumienia. Z drugiej strony, taki spacer był im
potrzebny, zwłaszcza, że w Aldero wszystko aż rwało się do tego, żeby jak
najszybciej uciec od Amuna i jego posiadłości.
Trasa wyznaczona przez Kristin i dwie
wampirzyce biegła tą samą drogą, którą prowadziła ich Kebi. Aldero zacisnął
usta, kiedy w nozdrza uderzył go słaby, ale wciąż dobrze rozpoznawalny
zapach wampirzycy. Zauważył nawet, że dla pewności Esme niespokojnie obejrzała
się za siebie, żeby upewnić się, że nikt za nimi nie podąża. Sam też zwalczył
pokusę, żeby to sprawdzić; nie dlatego, że bał się ewentualnej pogoni, ale
obawy przed tym, co mógłby zrobić, gdyby jednak okazało się, że Amun albo jego
partnerka są gdzieś w pobliżu. Chociaż rozcięcie na wardze zagoiło się
równie nagle, co w ogóle powstało, Aldero wciąż pamiętał ból, a w
ustach czuł metaliczny posmak własnej krwi. To zdecydowanie było dobrym
powodem, żeby chcieć się zemścić, a jeśli dodać do tego fakt, że mężczyzna
chciał jakkolwiek skrzywdzić kogoś, kto był dla Aldero ważny…
Szybko przestał o tym myśleć,
poniekąd dlatego, że tropy Kristin, Lilianne i Eve nagle gwałtownie
skręciły, odchodząc od dotychczasowej, znajomej im trasy. Wszyscy czuli się
lepiej, bo jakiś czas wcześniej znów otoczyły ich drzewa, co znaczyło, że
musieli zbliżać się do delty Nilu i miejsca z którego wyruszyli, więc
tym dziwniejszym było to, że dziewczyny nagle zdecydowały się podążyć w innym
kierunki. Aldero zawahał się i spojrzał pytająco na Theo (jakby nie
patrzeć, w którymś momencie to właśnie wampir przejął prowadzenie), ten
jednak już skręcał, natychmiast reagując na trop Kristin. Bywała szalona czy
też nie, lekarz najwyraźniej ufał jej dostatecznie, żeby się o nią nie
martwić. A może to była ta ogłupiająca siła miłości, to jednak nie miało w tym
momencie najmniejszego znaczenia.
Właśnie dlatego mnie nie śpieszy
się do tego, żeby się zakochać, pomyślał z powątpiewaniem Aldero. Zdecydował się przemilczeć decyzję
Theo, ale instynktownie i tak zdwoił czujność, podświadomie spodziewając
się ewentualnego ataku. W końcu dziewczyny nie zmieniłyby kierunku tak dla
rozrywki, żeby ich trochę podręczyć. Miłość jest głupia, a do tego
zupełnie niepraktyczna…
Wiedział, że chyba każdy z jego
bliskich stanowczo zaoponowałby przed takim stwierdzeniem, ale jakoś
niespecjalnie go to obchodziło. Jakby nie patrzeć, jego rodzice byli idealnym
przykładem tego, żeby miłość jest zgubna. Aldero nie czuł się źle z tym,
co wydarzyło się między jego matką a ojcem – to było dawno, zresztą wtedy
nawet nie było go na świecie. Po prostu nie sądził, żeby miłość była czymś do
czego powinien dążyć, przynajmniej w tym momencie. Czuł się na to
zdecydowanie niegotowy, a obserwując tych, którzy już zaznali tego
uczucia, jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że jak na razie wolałby go
uniknąć. Przelotne znajomości tak, ale coś bardziej zobowiązującego…
No cóż, Isabeau i tak zawsze
się z niego śmiała, twierdząc, że chyba nigdy nie wydorośleje.
– Hm, powinniśmy się martwić? –
nieco niepewny głos Camerona wyrwał go z zamyślenia.
Machinalnie spojrzał na brata,
dopiero po chwili uświadamiając sobie, co takiego chłopak miał na myśli.
Suchość powietrza wciąż go irytowała, ale nie na tyle, żeby nie był w stanie
wyczuć charakterystycznego zapachu wampira, który unosił się w powietrzu, a który
zdecydowanie nie był mu znany. Wystarczyła zaledwie chwila, żeby połączyć fakty
i uprzytomnić sobie, że najprawdopodobniej nie są sami i że gdzieś w okolicy
kręcili się inni nieśmiertelni.
– Nie wiem. Wiem jedynie, że gdzieś
tam poszła Kristin – odezwał się Theo, w zamyśleniu obserwując otaczające
ich drzewa.
– A my oczywiście ufamy, że
Kristin nie zrobiła niczego głupiego, tak? – wtrącił Aldero, lekko unosząc brwi
ku górze.
Theo westchnął, skonsternowany.
– Kristin to Kristin – przyznał w końcu.
– A jeśli już pytasz… Nie, jeszcze nie upadłem na głowę. Właśnie dlatego
powinniśmy jak najszybciej je znaleźć – dodał, ruszając przed siebie. – Poza
tym nie sądzę, żeby Kristin…
– Żeby Kristin co? – przerwał mu
znajomy, ociekający słodyczą i sarkazmem głos.
Kristin pojawiła się znikąd, nagle
po prostu materializując się pomiędzy drzewami. Ciemność wciąż zdawała się
spowijać jej postać, gotowa do tego, żeby kolejny raz posłużyć dziewczynie jako
kamuflaż. Aldero poczuł się trochę zażenowany, że wcześniej nie zorientował
się, że pół-wampirzyca ich obserwuje; w końcu znał tę sztuczkę, zresztą
jak każdy wampir tego specjalnego gatunku.
Kristin co prawda wciąż uparcie trwała w formie przejściowej, najwyraźniej
nie zamierzając stać się w pełni wampirzycą, ale jej zdolności był równie
imponujące.
Na twarzy Theo pojawiła się ulga,
ale też swego rodzaju skrucha. Aldero ledwo powstrzymał się od uśmiechu,
jednocześnie zastanawiając się, jak lekarz zamierzał udobruchać rozdrażnioną
dziewczynę, zwłaszcza po tym, co o niej powiedział. Co prawda nie sądził,
żeby Kristin była faktycznie zła, ale ciężko też było powiedzieć, żeby była
jego słowami zachwycona.
– Dzięki bogini – westchnął Theo,
decydując się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. W końcu puścił
Esme i szybko podszedł do obserwującej go Kristin, zatrzymując się
zaledwie pół metra przed nią. – Gdzie Eve i Lilianne? Powinniśmy się stąd
zbierać – wyjaśnił lakonicznie; w jego głosie dało się wyczuć gniewną
nutę, która nie uszła uwadze jego ciemnowłosej wampirzycy.
– Zaraz przyjdą. Wydawało mi się,
że słyszałam anielsko spokojny głos Aldero, więc poszłam sprawdzić, czy już
wracacie… – Kristin zmarszczyła brwi. – Jak wnioskuję, nie poszło najlepiej –
dodała, bez trudu wyciągając właściwe wnioski.
– Aż tak to widać? – zapytał retorycznie
Theo. Brunetka jedynie bezradnie rozłożyła ramiona, jakby chcąc w ten
sposób pokazać, że nic nie poradzi na swoją spostrzegawczość. – Zresztą
nieważne. Tak, masz rację. Zdecydowanie nie poszło.
– Mhm… – Kristin ze zrozumieniem
pokiwała głową. Aldero z jakiegoś powodu zapragnął na nią warknąć,
poirytowany tym, że mogła być aż do tego stopnia spokojna. W zasadzie
sprawiała wrażenie kogoś, kto nie przejmuje się tym, że najprawdopodobniej
stracili cały dzień i to jedynie po to, żeby jedynie cudem nie stracić
czegoś więcej – albo kogoś. – Chcę wiedzieć, co takiego się wydarzyło?
Tym razem to nie Theo postanowił
udzielić jej odpowiedzi. Esme bezradnie założyła obie ręce na piersi, po czym
zaczęła energicznie pocierać ramiona, jakby jakimś cudem zrobiło jej się zimno.
Praktycznie nie odzywała się od momentu, w którym uciekli, zachowując się
tak, jakby była w szoku, jednak pytanie Kristin zdawało się ją otrzeźwić.
– Nie, Kristin – szepnęła. – Na
pewno nie chcesz wiedzieć – dodała i zabrzmiało to niemal błagalnie; nie
chciała, żeby ktokolwiek wiedział i dodatkowo próbował ją oceniać.
Aldero rzucił jej pełne wątpliwości
spojrzenie, zastanawiając się, czy powinien w ogóle zabierać się za to,
żeby ją pocieszać. Chciał zrobić coś, żeby poczuła się chociaż trochę lepiej,
ale obawiał się, że przypadkiem znów powie coś, co jedynie pogorszy sytuację, a tego
nie chciał. Martwił się o Esme i chciał dla niej dobrze – zresztą jak
ona dla nich wszystkich – ale na samo wspomnienie tego, jak była gotowa
przystać na wszystkie warunki Amuna, czuł się coraz bardziej zdenerwowany, a to
mogło się skończyć różnie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jego nieokiełzany
charakter.
Jakby czytając w jego myślach
(wujek Gabriel zdecydowanie nie byłby zachwycony, słysząc takie stwierdzenie – w końcu
umysł nie był książką, więc myśli nie dało się „czytać”), Cameron rzucił mu
ostrzegawcze spojrzenie, po czym szybko podszedł do swojej przybranej babci,
żeby bez słowa ją objąć. Jego jasne włosy – srebrne w blasku księżyca –
komponowały się z łagodnymi rysami twarzy, sprawiając, że Cammy wyglądał
niczym ostoja spokoju, którą Aldero nigdy nie miał się stać. O tak, jeśli
ktoś w tym momencie nadawał się na empatycznego pocieszyciela, to
zdecydowanie był to Cameron Devile.
– Dzięki, Cammy – szepnęła z westchnieniem
Esme i chociaż nadal wyglądała na przygnębioną, obecność chłopaka na pewno
wpłynęła na nią kojąco.
Kristin w milczeniu obrzuciła
spojrzeniem najpierw tulącą się dwójkę, a później spiętego Aldero. Chłopak
nie był pewien, co takiego dostrzegła w jego twarzy, ale prawie
natychmiast odwróciła wzrok, ponownie zwracając się w stronę Theo.
– Świetnie. Szczerze powiedziawszy,
zaczynałam się już bać, że to wy zrobiliście coś głupiego –
powiedziała z naciskiem, rzucając partnerowi znaczące spojrzenie. Theo
patrzył na nią spokojnie, uparcie nie dając nic po sobie poznać. – Dobrze, że
już przyszliście. Teraz musimy się pośpieszyć, a jeśli się nie mylę, za
jakieś pięć minut będziecie mnie wielbić i nosić na rękach – stwierdziła z przekonaniem,
bezceremonialnie kierując się w głąb lasu, szybko znikając w miejscu z którego
wcześniej przyszła.
– Kristin… – zaczął z opóźnieniem
Theo, dziewczyna jednak nawet się nie obejrzała. Wampir z niedowierzaniem
pokręcił głową. – Cholera, o co jej teraz chodzi? – westchnął, rzucając im
zdezorientowane spojrzenie.
– Czy ja wiem? Wszyscy wiemy, że
Kristin jest dziwna… No co? Może nie? – żachnął się Aldero, widząc ostrzegawcze
spojrzenie wampira. – Poza tym to kobieta. Tego nie przebijesz – dodał z przekonaniem.
– A tak swoją drogą, to ona poważnie mówiła z tym wielbieniem?
Theo jedynie wzruszył ramionami.
Jak znał Kristin, była jak najbardziej poważna.
Lilianne zmaterializowała się tuż przy brzegu
klarownego jeziora, znajdującego się tuż przy chroniącej Miasto Nocy kopule.
Tym razem przenosiny przyszły jej z łatwością, chociaż brakowało zaledwie
kilku centymetrów, a wszyscy wylądowaliby w wodzie. W przejrzystej,
spokojnej wodzie Zwierciadła odbijało się szybko jaśniejące niebo,
zapowiadające nadejście świtu. Mieli co najwyżej dwie godziny, zanim słońce
pojawi się na linii horyzontu i zacznie być dla nowych wampirów
niebezpieczne, ale czas nie miał aż takiego znaczenia.
– Dalej nie wierzę, że
zmarnowaliśmy tych kilka godzin tylko po to, żeby teraz to Kristin zbierała
laury – mruknął pod nosem Aldero. Wciąż nie odzyskał humoru, ale jego
komentarze już dawno przestały robić na kimkolwiek wrażenie.
Kristin jedynie uśmiechnęła się
promiennie. Jej ciemne oczy machinalnie powędrowały w stronę nieba, kiedy z niepokojem
zaczęła wypatrywać świtu. Promienie słoneczne jak na razie nie stanowiły dla
niej przeszkody, ale jak każdy pertrans
czuła się nieswojo, kiedy dzień budził się do życia. Wolała noc, a jeśli
nie musiała, w ciągu dnia wolała kryć się w cieniu.
W zasadzie wszystko sprowadzało się
do szczęśliwego zbiegu okoliczności, ale nie zamierzała o tym Aldero
przypominać. Lubiła go drażnić, a zwłaszcza teraz, kiedy jednak okazało
się, że podróż do Egiptu nie była aż tak wielką stratą czasu, żadne jego słowa
nie był w stanie popsuć jej humoru. W końcu chyba mogła być z siebie
zadowolona, skoro – zaślepiona gniewem i skoncentrowana na wymyślaniu
coraz to nowszych wyzwisk pod adresem Amuna – z impetem wpadła wprost na
zaskoczoną Tię, bez pospiechu zmierzającą w stronę domu.
Od tamtego momentu sprawa okazała
się już dziecinnie łatwa. Wampirzyca – w przeciwieństwie do Kebi – była
sympatyczna, a przy tym zdecydowanie rozsądniejsza. Nie od razu poznała
Kristin, ale po chwili zastanowienia stwierdziła, że gdzieś już musiała
pół-wampirzycę widzieć i jednak zrezygnowała z tego, żeby
instynktownie ją zaatakować, próbując się bronić. Wystarczyło kilka minut, żeby
przy swojej partnerce pojawił się odrobinę zaniepokojony Benjamin.
Zarówno wampir, jak i Tia,
wydawali się wstrząśnięci, kiedy dowiedzieli się, jak przebiegło spotkanie z Amun’em.
Żadne z nich nie próbowało nawet wampira tłumaczyć, chociaż po wyrazie
twarzy Benjamina, widać było, że jest postępowaniem swojego twórcy co najmniej
rozczarowany. Już podczas ślubu można było zauważyć, że chłopak traktuje Amuna
jak ojca, chociaż miał przy tym dość olej w głowie, żeby podejmować własne
decyzje. W zasadzie on i Tia mieszkali z Amun’em wyłącznie z przywiązanie
i szacunku, którym władca żywiołów darzył swojego stwórcę.
Najważniejsze jednak było to, że
bez wahania zgodzili się im pomóc. Amun nie musiał o niczym wiedzieć, a nawet
jeśli… No cóż, w końcu nie miał prawa podejmować za nic decyzji.
– Daj już spokój, Aldero – odezwała
się łagodnym tonem Esme. Jej głos nabrał mocy, chociaż wciąż pobrzmiewało w nim
przygnębienie. Gdyby była człowiekiem, pewnie rumieniłaby się za każdym razem,
kiedy ktoś wspominał o tym, jak była gotowa ulec Egipcjaninowi, nawet
kosztem własnej wolności.
– Cały czas się hamuję, babciu –
zapewnił, wywracając oczami. – Idziemy? Chyba wypadałoby poinformować Dimitra o tym,
że mamy rozwiązanie… Bo mamy, prawda? – dodał po chwili, przypominając sobie, w jaki
sposób poczuł się, kiedy próbował sięgnąć umysłem do tuneli. Wcześniej o tym
nie myślał, ale jeśli coś zablokowało jego zdolności…
– Dlaczego mielibyście nie mieć? –
odezwał się Benjamin.
Miał przyjazny głos, zresztą przez
większość czasu wydawał się być entuzjastycznie nastawiony do życia. Obejmował
Tię, z ciekawością rozglądając się dookoła i wyraźnie rwąc się do
tego, żeby po raz kolejny przekroczyć granice Miasta Nocy. Aldero pamiętał, że
to właśnie przez Amuna Benjamin i Tia wyjechali przed czasem, więc byli
zadowoleni z możliwości tego, żeby po raz kolejny rozejrzeć się po
miejscu, które ich fascynowało.
– Nie wiem. Nie chcę zapeszyć ani
nic, ale… – Aldero wzruszył ramionami. – Zobaczymy na miejscu – zaproponował,
decydując się dać za wygraną.
Przejście pod wodospadem nigdy nie
należało do przyjemnych doświadczeń – w końcu nie zawsze miało się ochotę
na przymusową kąpiel – ale tym razem strumień zimnej wody zadziałał na Aldero
kojąco. Chłopak westchnął, po czym odgarnął z czoła wilgotne włosy. Każdy
jego krok odbijał się echem od ścian ciemnego korytarza, zwieńczonego dobrze
znaną mu bramą, prowadzącą bezpośrednio do Miasta Nocy.
Byli w połowie korytarza,
kiedy uświadomili sobie, że nie są sami. Zapach wilkołaków był wyczuwalny jak
zwykle, ale nic nie wskazywało na to, żeby którykolwiek ze strażników był na
swoim miejscu. A jednak wyraźnie czuli czyjąś obecność, chociaż bynajmniej
nie sprowadzała się ona do któregokolwiek z nieprzyjaznych dzieci
księżyca.
Ach, czyli ktoś jednak zauważył, że
nas nie ma…,
przeszło Aldero przez myśl. Nie czuł się z tego powodu źle, ale kiedy
podszedł bliżej i zauważył zarys czyjejś sylwetki na końcu korytarza,
pomyślał, że może jednak wymykanie się tak bez słowa wcale nie było takim
dobrym pomysłem.
– Czy wy naprawdę chcecie, żebym
kiedyś postradał z waszego powodu zmysły? – zapytał cicho Dimitr, w końcu
stając na tyle blisko, że mogli go rozpoznać. Jego krwiste tęczówki zdawały się
lśnić w mroku, sprawiając, że król wyglądał jeszcze bardziej poważnie i niebezpiecznie.
– Cześć, tato! – Aldero wysilił się
na pogodny ton. Dimitr zmrużył oczy, zwłaszcza, że słowo „tato” słyszał
wyłącznie wtedy, kiedy Al miał wyjątkowo dobry humor… Albo kiedy próbował go
udobruchać. – Coś się stało? Bo my mamy się świetnie, nawet bardzo…
Dimitr zacisnął usta. Sądząc po
wyrazie jego twarzy, to bardzo szybko miało się zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz