1 marca 2014

Pięćdziesiąt dwa

Aldero
Aldero wciąż trząsł się ze złości, kiedy w końcu otoczyły ich drzewa. Na samo wspomnienie Amuna i tego, jaką wampir okazał się gnidą, chłopak miał okazję odwrócić się na pięcie i tam wrócić – i to tylko po to, żeby puścić całą tą pieprzoną posiadłość z dymem, najlepiej z jej właścicielem. Och, szkoda, że nie miał pod ręką zapałek, ale nie pomyślał o tym, że mogłyby mu się przydać, kiedy planowali przybycie do tego miejsca.
A do tego wszystkiego ta mała idiotka, Kebi, nawet nie przejęła się tym, że moglibyśmy jej pomóc, pomyślał i to jeszcze bardziej popsuło mu humor. Był na siebie zły za to, że w ogóle zaproponował wzięcie pod uwagę Egipcjan, nawet jeśli nie mógł wiedzieć, że rzekomy przyjaciel Carlisle’a okaże się co najwyżej idealnym materiałem na podpałkę. Korciło go nawet, żeby przy najbliżej okazji zapytać doktora o to, dlaczego w ogóle utrzymywał z wampirem jakikolwiek kontakt, ale po chwili zastanowienia doszedł go wniosku, że może nie najlepszym pomysłem było wspominanie komukolwiek o tej bezsensownej wycieczce. W ten sposób i tak jedynie tracili czasu, a niepotrzebne denerwowanie Carlisle’a i Edwarda też wydawało mu się zbędne, zwłaszcza, że wszyscy wciąż byli spięci zaistniałą sytuacją. Teraz należało koncentrować się na tym, żeby zdołać wszystkich bezpiecznie wydostać, a nie w jaki sposób doprowadzić do kolejnego konfliktu, tym razem z Egipcjanami.
Esme przez cały czas milczała, chyba nawet nieświadoma tego, że Theo przez cały czas zaciska dłoń na jej ramieniu. Wampir praktycznie wlekł ją za sobą, jakby obawiając się, że nagle nerwy wezmą nad nią górę i zdecyduje się zawrócić. Aldero wciąż nie mógł uwierzyć, że Amun bez chwili zastanowienia, w dość dyplomatyczny sposób zaproponował Esme coś, co ostatecznie można było określić jedynym słowem: niewolnictwem. Co więcej, kobieta zgodziła się i to nawet mimo tego, że bez wątpienia musiała sobie zdawać z intencji nieśmiertelnego sprawę.
– Co za gnida! – wykrzyknął, nie zastanawiając się nad tym, że pozostali wzdrygnęli się i obejrzeli na niego z niedowierzaniem. W końcu od dłuższej chwili milczeli, więc nagły wybuch złości wydawał się co najmniej dziwny. – No co? Przepraszam, ale w końcu muszę to powiedzieć. Jeśli zaraz porządnie go nie wyklnę, to przysięgam, że zaraz szlag mnie trafi – oznajmił chmurnie, zaciskając dłonie w pięści z taką siłą, że przez moment wydawało mu się, iż połamie sobie kości.
– Nie żałuj sobie – mruknął Theo. Aldero lekko uniósł brwi ku górze. – Nie patrz tak na mnie. Nie tylko ty jesteś zdenerwowany.
– „Zdenerwowany” to chybiona parafraza, jeśli już mam być szczery – westchnął, ale w odpowiedzi na słowa Theo poczuł się przynajmniej trochę lepiej.
– Aha. Ja powiedziałbym raczej, że Aldero jest bliski, żeby dostać nerwicy – stwierdził z przekonaniem Cammy, mierząc brata wzrokiem. – Ech, chyba niekoniecznie o to ci chodziło, prawda Al? – dodał, zmieniając temat.
Aldero doskonale wiedział o co brat go pyta, bo raczej nie chodziło mu o roztrząsanie tego, jakie emocje w tym momencie wszystkimi targały. W zasadzie pytanie Camerona dotyczyło czegoś bardziej ogólnego, a konkretnie celu ich podnóży. Kiedy tylko Aldero to sobie uświadomił, momentalnie zapragnął wybuchnąć histerycznym śmiechem, powstrzymała go jednak świadomość tego, że taka reakcja mogłaby okazać się już lekko przesadą, zwłaszcza jeśli nie chciał jeszcze bardziej zdenerwować Esme. Wampirzyca już i tak wyglądała tak, jakby za moment miała opaść z sił, osunąć się na ziemię i zacząć zawodzić, dlatego wolał zrobić wszystko, żeby nie musieć oglądać jej aż w takim złym stanie. Własne zdenerwowanie w zupełności mu wystarczyło, nie wspominając już o palących wyrzutach sumienia, które dręczyły go od momentu, w którym jasne się stało, że jego pomysł jednak nie był taki dobry, jak mu się do tej pory wydawało.
Nie, zdecydowanie nie dążył do tego, żeby dosłownie pchnąć Esme w ramiona jakiegoś świra, który wciąż uznawał coś tak abstrakcyjnego, jak niewolnictwo. Pewnie gdyby był tutaj Święty Damien, już dawno wyperswadowałby im podroż do Egiptu, może nawet przewidując, czego można spodziewać się po mieszkańcach tego zacofanego kraju, ale… Cóż, Damiena nie było, a on po raz kolejny wszystko spieprzył. W zasadzie taki stan rzeczy był do przewidzenia, chociaż Aldero aż do samego końca miał jednak nadzieję na to, że przynajmniej raz wszystko potoczy się inaczej.
– Po prostu chodźmy szukać resztę, okej? – niemalże warknął. Była to nieco bardziej uprzejma wersja czegoś w stylu „Dajcie wy mi wszyscy spokój, do cholery!”.
Dalsza droga minęła im w milczeniu, chociaż nawet w panującej ciszy było coś, co doprowadzało Aldero do szaleństwa. Przynajmniej tropy Kristin, Lilianne i Eve były wyraźne, ale i tak byli zaskoczeni tym, że dziewczyny nie czekały na nich przed budynkiem, tak jak pierwotnie dały im do zrozumienia. Z drugiej strony, taki spacer był im potrzebny, zwłaszcza, że w Aldero wszystko aż rwało się do tego, żeby jak najszybciej uciec od Amuna i jego posiadłości.
Trasa wyznaczona przez Kristin i dwie wampirzyce biegła tą samą drogą, którą prowadziła ich Kebi. Aldero zacisnął usta, kiedy w nozdrza uderzył go słaby, ale wciąż dobrze rozpoznawalny zapach wampirzycy. Zauważył nawet, że dla pewności Esme niespokojnie obejrzała się za siebie, żeby upewnić się, że nikt za nimi nie podąża. Sam też zwalczył pokusę, żeby to sprawdzić; nie dlatego, że bał się ewentualnej pogoni, ale obawy przed tym, co mógłby zrobić, gdyby jednak okazało się, że Amun albo jego partnerka są gdzieś w pobliżu. Chociaż rozcięcie na wardze zagoiło się równie nagle, co w ogóle powstało, Aldero wciąż pamiętał ból, a w ustach czuł metaliczny posmak własnej krwi. To zdecydowanie było dobrym powodem, żeby chcieć się zemścić, a jeśli dodać do tego fakt, że mężczyzna chciał jakkolwiek skrzywdzić kogoś, kto był dla Aldero ważny…
Szybko przestał o tym myśleć, poniekąd dlatego, że tropy Kristin, Lilianne i Eve nagle gwałtownie skręciły, odchodząc od dotychczasowej, znajomej im trasy. Wszyscy czuli się lepiej, bo jakiś czas wcześniej znów otoczyły ich drzewa, co znaczyło, że musieli zbliżać się do delty Nilu i miejsca z którego wyruszyli, więc tym dziwniejszym było to, że dziewczyny nagle zdecydowały się podążyć w innym kierunki. Aldero zawahał się i spojrzał pytająco na Theo (jakby nie patrzeć, w którymś momencie to właśnie wampir przejął prowadzenie), ten jednak już skręcał, natychmiast reagując na trop Kristin. Bywała szalona czy też nie, lekarz najwyraźniej ufał jej dostatecznie, żeby się o nią nie martwić. A może to była ta ogłupiająca siła miłości, to jednak nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia.
Właśnie dlatego mnie nie śpieszy się do tego, żeby się zakochać, pomyślał z powątpiewaniem Aldero. Zdecydował się przemilczeć decyzję Theo, ale instynktownie i tak zdwoił czujność, podświadomie spodziewając się ewentualnego ataku. W końcu dziewczyny nie zmieniłyby kierunku tak dla rozrywki, żeby ich trochę podręczyć. Miłość jest głupia, a do tego zupełnie niepraktyczna…
Wiedział, że chyba każdy z jego bliskich stanowczo zaoponowałby przed takim stwierdzeniem, ale jakoś niespecjalnie go to obchodziło. Jakby nie patrzeć, jego rodzice byli idealnym przykładem tego, żeby miłość jest zgubna. Aldero nie czuł się źle z tym, co wydarzyło się między jego matką a ojcem – to było dawno, zresztą wtedy nawet nie było go na świecie. Po prostu nie sądził, żeby miłość była czymś do czego powinien dążyć, przynajmniej w tym momencie. Czuł się na to zdecydowanie niegotowy, a obserwując tych, którzy już zaznali tego uczucia, jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że jak na razie wolałby go uniknąć. Przelotne znajomości tak, ale coś bardziej zobowiązującego…
No cóż, Isabeau i tak zawsze się z niego śmiała, twierdząc, że chyba nigdy nie wydorośleje.
– Hm, powinniśmy się martwić? – nieco niepewny głos Camerona wyrwał go z zamyślenia.
Machinalnie spojrzał na brata, dopiero po chwili uświadamiając sobie, co takiego chłopak miał na myśli. Suchość powietrza wciąż go irytowała, ale nie na tyle, żeby nie był w stanie wyczuć charakterystycznego zapachu wampira, który unosił się w powietrzu, a który zdecydowanie nie był mu znany. Wystarczyła zaledwie chwila, żeby połączyć fakty i uprzytomnić sobie, że najprawdopodobniej nie są sami i że gdzieś w okolicy kręcili się inni nieśmiertelni.
– Nie wiem. Wiem jedynie, że gdzieś tam poszła Kristin – odezwał się Theo, w zamyśleniu obserwując otaczające ich drzewa.
– A my oczywiście ufamy, że Kristin nie zrobiła niczego głupiego, tak? – wtrącił Aldero, lekko unosząc brwi ku górze.
Theo westchnął, skonsternowany.
– Kristin to Kristin – przyznał w końcu. – A jeśli już pytasz… Nie, jeszcze nie upadłem na głowę. Właśnie dlatego powinniśmy jak najszybciej je znaleźć – dodał, ruszając przed siebie. – Poza tym nie sądzę, żeby Kristin…
– Żeby Kristin co? – przerwał mu znajomy, ociekający słodyczą i sarkazmem głos.
Kristin pojawiła się znikąd, nagle po prostu materializując się pomiędzy drzewami. Ciemność wciąż zdawała się spowijać jej postać, gotowa do tego, żeby kolejny raz posłużyć dziewczynie jako kamuflaż. Aldero poczuł się trochę zażenowany, że wcześniej nie zorientował się, że pół-wampirzyca ich obserwuje; w końcu znał tę sztuczkę, zresztą jak każdy wampir tego specjalnego gatunku. Kristin co prawda wciąż uparcie trwała w formie przejściowej, najwyraźniej nie zamierzając stać się w pełni wampirzycą, ale jej zdolności był równie imponujące.
Na twarzy Theo pojawiła się ulga, ale też swego rodzaju skrucha. Aldero ledwo powstrzymał się od uśmiechu, jednocześnie zastanawiając się, jak lekarz zamierzał udobruchać rozdrażnioną dziewczynę, zwłaszcza po tym, co o niej powiedział. Co prawda nie sądził, żeby Kristin była faktycznie zła, ale ciężko też było powiedzieć, żeby była jego słowami zachwycona.
– Dzięki bogini – westchnął Theo, decydując się zachowywać tak, jakby nic się nie wydarzyło. W końcu puścił Esme i szybko podszedł do obserwującej go Kristin, zatrzymując się zaledwie pół metra przed nią. – Gdzie Eve i Lilianne? Powinniśmy się stąd zbierać – wyjaśnił lakonicznie; w jego głosie dało się wyczuć gniewną nutę, która nie uszła uwadze jego ciemnowłosej wampirzycy.
– Zaraz przyjdą. Wydawało mi się, że słyszałam anielsko spokojny głos Aldero, więc poszłam sprawdzić, czy już wracacie… – Kristin zmarszczyła brwi. – Jak wnioskuję, nie poszło najlepiej – dodała, bez trudu wyciągając właściwe wnioski.
– Aż tak to widać? – zapytał retorycznie Theo. Brunetka jedynie bezradnie rozłożyła ramiona, jakby chcąc w ten sposób pokazać, że nic nie poradzi na swoją spostrzegawczość. – Zresztą nieważne. Tak, masz rację. Zdecydowanie nie poszło.
– Mhm… – Kristin ze zrozumieniem pokiwała głową. Aldero z jakiegoś powodu zapragnął na nią warknąć, poirytowany tym, że mogła być aż do tego stopnia spokojna. W zasadzie sprawiała wrażenie kogoś, kto nie przejmuje się tym, że najprawdopodobniej stracili cały dzień i to jedynie po to, żeby jedynie cudem nie stracić czegoś więcej – albo kogoś. – Chcę wiedzieć, co takiego się wydarzyło?
Tym razem to nie Theo postanowił udzielić jej odpowiedzi. Esme bezradnie założyła obie ręce na piersi, po czym zaczęła energicznie pocierać ramiona, jakby jakimś cudem zrobiło jej się zimno. Praktycznie nie odzywała się od momentu, w którym uciekli, zachowując się tak, jakby była w szoku, jednak pytanie Kristin zdawało się ją otrzeźwić.
– Nie, Kristin – szepnęła. – Na pewno nie chcesz wiedzieć – dodała i zabrzmiało to niemal błagalnie; nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział i dodatkowo próbował ją oceniać.
Aldero rzucił jej pełne wątpliwości spojrzenie, zastanawiając się, czy powinien w ogóle zabierać się za to, żeby ją pocieszać. Chciał zrobić coś, żeby poczuła się chociaż trochę lepiej, ale obawiał się, że przypadkiem znów powie coś, co jedynie pogorszy sytuację, a tego nie chciał. Martwił się o Esme i chciał dla niej dobrze – zresztą jak ona dla nich wszystkich – ale na samo wspomnienie tego, jak była gotowa przystać na wszystkie warunki Amuna, czuł się coraz bardziej zdenerwowany, a to mogło się skończyć różnie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jego nieokiełzany charakter.
Jakby czytając w jego myślach (wujek Gabriel zdecydowanie nie byłby zachwycony, słysząc takie stwierdzenie – w końcu umysł nie był książką, więc myśli nie dało się „czytać”), Cameron rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym szybko podszedł do swojej przybranej babci, żeby bez słowa ją objąć. Jego jasne włosy – srebrne w blasku księżyca – komponowały się z łagodnymi rysami twarzy, sprawiając, że Cammy wyglądał niczym ostoja spokoju, którą Aldero nigdy nie miał się stać. O tak, jeśli ktoś w tym momencie nadawał się na empatycznego pocieszyciela, to zdecydowanie był to Cameron Devile.
– Dzięki, Cammy – szepnęła z westchnieniem Esme i chociaż nadal wyglądała na przygnębioną, obecność chłopaka na pewno wpłynęła na nią kojąco.
Kristin w milczeniu obrzuciła spojrzeniem najpierw tulącą się dwójkę, a później spiętego Aldero. Chłopak nie był pewien, co takiego dostrzegła w jego twarzy, ale prawie natychmiast odwróciła wzrok, ponownie zwracając się w stronę Theo.
– Świetnie. Szczerze powiedziawszy, zaczynałam się już bać, że to wy zrobiliście coś głupiego – powiedziała z naciskiem, rzucając partnerowi znaczące spojrzenie. Theo patrzył na nią spokojnie, uparcie nie dając nic po sobie poznać. – Dobrze, że już przyszliście. Teraz musimy się pośpieszyć, a jeśli się nie mylę, za jakieś pięć minut będziecie mnie wielbić i nosić na rękach – stwierdziła z przekonaniem, bezceremonialnie kierując się w głąb lasu, szybko znikając w miejscu z którego wcześniej przyszła.
– Kristin… – zaczął z opóźnieniem Theo, dziewczyna jednak nawet się nie obejrzała. Wampir z niedowierzaniem pokręcił głową. – Cholera, o co jej teraz chodzi? – westchnął, rzucając im zdezorientowane spojrzenie.
– Czy ja wiem? Wszyscy wiemy, że Kristin jest dziwna… No co? Może nie? – żachnął się Aldero, widząc ostrzegawcze spojrzenie wampira. – Poza tym to kobieta. Tego nie przebijesz – dodał z przekonaniem. – A tak swoją drogą, to ona poważnie mówiła z tym wielbieniem?
Theo jedynie wzruszył ramionami. Jak znał Kristin, była jak najbardziej poważna.

Lilianne zmaterializowała się tuż przy brzegu klarownego jeziora, znajdującego się tuż przy chroniącej Miasto Nocy kopule. Tym razem przenosiny przyszły jej z łatwością, chociaż brakowało zaledwie kilku centymetrów, a wszyscy wylądowaliby w wodzie. W przejrzystej, spokojnej wodzie Zwierciadła odbijało się szybko jaśniejące niebo, zapowiadające nadejście świtu. Mieli co najwyżej dwie godziny, zanim słońce pojawi się na linii horyzontu i zacznie być dla nowych wampirów niebezpieczne, ale czas nie miał aż takiego znaczenia.
– Dalej nie wierzę, że zmarnowaliśmy tych kilka godzin tylko po to, żeby teraz to Kristin zbierała laury – mruknął pod nosem Aldero. Wciąż nie odzyskał humoru, ale jego komentarze już dawno przestały robić na kimkolwiek wrażenie.
Kristin jedynie uśmiechnęła się promiennie. Jej ciemne oczy machinalnie powędrowały w stronę nieba, kiedy z niepokojem zaczęła wypatrywać świtu. Promienie słoneczne jak na razie nie stanowiły dla niej przeszkody, ale jak każdy pertrans czuła się nieswojo, kiedy dzień budził się do życia. Wolała noc, a jeśli nie musiała, w ciągu dnia wolała kryć się w cieniu.
W zasadzie wszystko sprowadzało się do szczęśliwego zbiegu okoliczności, ale nie zamierzała o tym Aldero przypominać. Lubiła go drażnić, a zwłaszcza teraz, kiedy jednak okazało się, że podróż do Egiptu nie była aż tak wielką stratą czasu, żadne jego słowa nie był w stanie popsuć jej humoru. W końcu chyba mogła być z siebie zadowolona, skoro – zaślepiona gniewem i skoncentrowana na wymyślaniu coraz to nowszych wyzwisk pod adresem Amuna – z impetem wpadła wprost na zaskoczoną Tię, bez pospiechu zmierzającą w stronę domu.
Od tamtego momentu sprawa okazała się już dziecinnie łatwa. Wampirzyca – w przeciwieństwie do Kebi – była sympatyczna, a przy tym zdecydowanie rozsądniejsza. Nie od razu poznała Kristin, ale po chwili zastanowienia stwierdziła, że gdzieś już musiała pół-wampirzycę widzieć i jednak zrezygnowała z tego, żeby instynktownie ją zaatakować, próbując się bronić. Wystarczyło kilka minut, żeby przy swojej partnerce pojawił się odrobinę zaniepokojony Benjamin.
Zarówno wampir, jak i Tia, wydawali się wstrząśnięci, kiedy dowiedzieli się, jak przebiegło spotkanie z Amun’em. Żadne z nich nie próbowało nawet wampira tłumaczyć, chociaż po wyrazie twarzy Benjamina, widać było, że jest postępowaniem swojego twórcy co najmniej rozczarowany. Już podczas ślubu można było zauważyć, że chłopak traktuje Amuna jak ojca, chociaż miał przy tym dość olej w głowie, żeby podejmować własne decyzje. W zasadzie on i Tia mieszkali z Amun’em wyłącznie z przywiązanie i szacunku, którym władca żywiołów darzył swojego stwórcę.
Najważniejsze jednak było to, że bez wahania zgodzili się im pomóc. Amun nie musiał o niczym wiedzieć, a nawet jeśli… No cóż, w końcu nie miał prawa podejmować za nic decyzji.
– Daj już spokój, Aldero – odezwała się łagodnym tonem Esme. Jej głos nabrał mocy, chociaż wciąż pobrzmiewało w nim przygnębienie. Gdyby była człowiekiem, pewnie rumieniłaby się za każdym razem, kiedy ktoś wspominał o tym, jak była gotowa ulec Egipcjaninowi, nawet kosztem własnej wolności.
– Cały czas się hamuję, babciu – zapewnił, wywracając oczami. – Idziemy? Chyba wypadałoby poinformować Dimitra o tym, że mamy rozwiązanie… Bo mamy, prawda? – dodał po chwili, przypominając sobie, w jaki sposób poczuł się, kiedy próbował sięgnąć umysłem do tuneli. Wcześniej o tym nie myślał, ale jeśli coś zablokowało jego zdolności…
– Dlaczego mielibyście nie mieć? – odezwał się Benjamin.
Miał przyjazny głos, zresztą przez większość czasu wydawał się być entuzjastycznie nastawiony do życia. Obejmował Tię, z ciekawością rozglądając się dookoła i wyraźnie rwąc się do tego, żeby po raz kolejny przekroczyć granice Miasta Nocy. Aldero pamiętał, że to właśnie przez Amuna Benjamin i Tia wyjechali przed czasem, więc byli zadowoleni z możliwości tego, żeby po raz kolejny rozejrzeć się po miejscu, które ich fascynowało.
– Nie wiem. Nie chcę zapeszyć ani nic, ale… – Aldero wzruszył ramionami. – Zobaczymy na miejscu – zaproponował, decydując się dać za wygraną.
Przejście pod wodospadem nigdy nie należało do przyjemnych doświadczeń – w końcu nie zawsze miało się ochotę na przymusową kąpiel – ale tym razem strumień zimnej wody zadziałał na Aldero kojąco. Chłopak westchnął, po czym odgarnął z czoła wilgotne włosy. Każdy jego krok odbijał się echem od ścian ciemnego korytarza, zwieńczonego dobrze znaną mu bramą, prowadzącą bezpośrednio do Miasta Nocy.
Byli w połowie korytarza, kiedy uświadomili sobie, że nie są sami. Zapach wilkołaków był wyczuwalny jak zwykle, ale nic nie wskazywało na to, żeby którykolwiek ze strażników był na swoim miejscu. A jednak wyraźnie czuli czyjąś obecność, chociaż bynajmniej nie sprowadzała się ona do któregokolwiek z nieprzyjaznych dzieci księżyca.
Ach, czyli ktoś jednak zauważył, że nas nie ma…, przeszło Aldero przez myśl. Nie czuł się z tego powodu źle, ale kiedy podszedł bliżej i zauważył zarys czyjejś sylwetki na końcu korytarza, pomyślał, że może jednak wymykanie się tak bez słowa wcale nie było takim dobrym pomysłem.
– Czy wy naprawdę chcecie, żebym kiedyś postradał z waszego powodu zmysły? – zapytał cicho Dimitr, w końcu stając na tyle blisko, że mogli go rozpoznać. Jego krwiste tęczówki zdawały się lśnić w mroku, sprawiając, że król wyglądał jeszcze bardziej poważnie i niebezpiecznie.
– Cześć, tato! – Aldero wysilił się na pogodny ton. Dimitr zmrużył oczy, zwłaszcza, że słowo „tato” słyszał wyłącznie wtedy, kiedy Al miał wyjątkowo dobry humor… Albo kiedy próbował go udobruchać. – Coś się stało? Bo my mamy się świetnie, nawet bardzo…
Dimitr zacisnął usta. Sądząc po wyrazie jego twarzy, to bardzo szybko miało się zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa