Layla
Layla biegła przed siebie, nie zastanawiając się nad
tym, co właściwie robi. Gdzieś za sobą słyszała zbliżające się, nieustające
kroki. Czuła, że podążający za nią wampir jest coraz bliżej, dosłownie na
wyciągnięcie ręki. Wręcz czuła jego zapach, obezwładniający i słodki, chociaż
wyczuwała w nim również znajomą już nutę stęchlizny, jakby miała do
czynienia z czymś, co przez bardzo długi czas przetrzymywano w zamknięciu.
Sama również pachniała podobnie, wiedział zresztą, jak można określić ten
rodzaj zapachu.
Tak pachniała śmierć.
Biegła przed siebie, ale tak
naprawdę zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna tego robić. Nie
chodziło już nawet o to, że zostawiła Marco, bo to zrobiłaby bez wahania,
gdyby tylko miała po temu okazję. Wmawiała sobie, że ucieczka i zostawienie
ojca z rozszalałymi wampirami, jest najlepszym, co tylko mogłaby zrobić i że
nie powinna się czuć z tą myślą źle. W końcu kilkanaście godzin
wcześniej (tak przynajmniej sądziła, chociaż miała wrażenie, że błąka się tunelami
już całą wieczność) była gotowa zrobić wszystko, byleby uwolnić się od
najgorszego koszmaru swojej przeszłości. Gdyby to było możliwe, zabiłaby Marco
nawet bez mrugnięcia okiem, a potem jeszcze odtańczyłaby taniec zwycięstwa
wokół jego doszczętnie zwęglonych szczątków. Tak przynajmniej sądziła do tej
pory, a może sądziłaby nadal, gdyby wszystko nie skomplikowało się wraz z pojawieniem
Carlisle’a, a później Alessi, którzy…
Alessia. Carlisle. Mogła nie
martwić się o Marco, ale na pewno nie powinna była ich zostawiać,
zwłaszcza wtedy, kiedy byli praktycznie bezbronni, otoczeni przez płomienie.
Teraz wydawało jej się, że takie zachowanie nawet wobec ojca było świństwem,
chociaż sama nie rozumiała, dlaczego czuła się z tym źle. Przecież gdyby
umarł, wszyscy by odetchnęli – nie tylko ona, ale również Gabriel. Przecież tak
naprawdę pewne sprawy już dawno powinny były zostać uregulowane i zamknięte,
zwłaszcza, że Marco tak naprawdę był z jej punktu widzenia martwy przez te
wszystkie lata. Łatwiej było o nim myśleć jako o trupie, zwłaszcza,
że dzięki temu może jednak miała szansę na to, żeby uwolnić się od wspomnień i żyć
przynajmniej względnie normalnie, jeśli oczywiście w przypadku kogoś
takiego jak ona można było jeszcze mówić o „normalności”. Chciała
przynajmniej wierzyć, że to możliwe… Jeśli by się jej to udało, może nawet
mogłaby uwierzyć w to, że ktoś, kto krzywdzi swoje dzieci, naprawdę
zasługuje na śmierć.
Teraz zresztą jej uczucia względem
Marco czy rodziny nie miały najmniejszego znaczenia. Nie ważne było już to, jak
powinna się zachować albo czy zostawianie kogoś jest dobre, czy może raczej
złe. Z punktu widzenia kogoś niewtajemniczonego, fakt, że uciekła,
zostawiając całą trójkę samych sobie, mógłby się wydawać bardzo egoistyczny,
ale Layli to nie obchodziło. Ona chciała po prostu biec, bez względu na
konsekwencje i to, co mogło się z nimi wiązać. Chciała biec, żeby
uciec od przeszłości, tej złej przeszłości, nie mającej jednak żadnego związku z ojcem.
Już i tak miała wrażenie, że wylądowała w piekle, gdzie te najgorsze
wspomnienia i uczucia będą ją przez cały czas dręczyć, doprowadzając do
szaleństwa, więc może nawet nie powinna być zdziwiona, że powrót ojca nie był
jedynym koszmarem, który czekał na nią w tych tunelach.
Było coś jeszcze, a raczej
ktoś, chociaż nie przypuszczała, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy go na oczy.
Layla miała wrażenie, że wszystko
to, co działo się wokół niej, zaczyna ją przerastać, grożąc nadejściem
szaleństwa. Czuła, że traci kontrolę i to nie tylko nad sobą, ale również
nad własnymi wspomnieniami – tymi bliższymi, dalszymi, najbardziej odległymi.
Gdyby jeszcze miała pewność, że właśnie postradała zmysły, wtedy pewnie nawet
przyjęłaby takie rozwiązanie z wdzięcznością. To mogło wydawać się
przerażające, ale perspektywa bycia szaloną wydawała jej się lepsza niż
konieczność pogodzenia się, że kolejny raz przeszłość wyciągnęła po nią
ramiona.
Kiedy jeszcze chodziło o jej
ojca, czuła się okropnie, ale nie była aż tak oszołomiona, bo podświadomie
wiedziała, że kiedyś jeszcze Marco Licavoli stanie na jej drodze. Świat był
mały, a w obliczu wieczności, istniało aż nazbyt wielkie
prawdopodobieństwo tego, że kiedyś ich żywoty ponownie się skrzyżują. Co prawda
miała nadzieję, że to jeszcze przez długi czas nie nastąpi, ale mogła
przynajmniej wstępnie stwierdzić, że była na takie spotkanie gotowa…
Nigdy jednak nie sądziłaby, że
doświadczy tego, co właśnie działo się w korytarzach. Nie dlatego, że te
wspomnienia – w gruncie rzeczy bardzo świeże wspomnienia, bo siedem lat to
zaledwie kropla w oceanie, jeśli wziąć pod uwagę wieczność, którą mieli
przed sobą. W pamięci wciąż aż nazbyt wyraźnie pamiętała to, co wydarzyło
się w jaskini, która na swój sposób również była częścią tuneli, którymi
teraz błądziła. W zasadzie była gotowa nawet stwierdzić, że wszystko co
najgorsze, ostatecznie miało związek z tymi tunelami – tymi wysysającymi
energię, nadzieję i ograniczającymi zdolności tunelami, stanowiącymi w rzeczywistości
śmiertelną pułapkę, stworzoną z myślą o nieśmiertelnych.
W tych tunelach czaiło się zło.
Wiedziała o tym od momentu, kiedy po raz pierwszy znalazła się w tym
miejscu i ogarnęło ją klaustrofobiczne uczucie bycia pogrzebaną żywcem.
Rufus później tłumaczył jej to jako reakcję na obecność srebra i żelaza w ścianach,
ale teraz takie wyjaśnienie wydawało jej się dziwnie abstrakcyjne i banalne,
żeby mogło być odpowiednie. Być może była naiwna, ale czuła, że za tym stoi coś
zdecydowanie więcej, chociaż nie miała pojęcia, co takiego.
To zresztą nie było ważne. Istotne
raczej było to, że Marco nie był jedynym cieniem przeszłości, który zdecydował
się kolejny raz namieszać w jej życiu. Nie wiedziała, jak to w ogóle
możliwe, ale był tutaj ktoś jeszcze, a jego obecność całkiem wytrącała ją z równowagi,
przecząc wszystkiemu, w co Layla do tej pory wierzyła.
Bo w końcu umarli nie wracają,
prawda? Śmierć była ostateczna (przemiana w wampira albo inną niezwykłą
istotę się nie liczyła), a przecież ona doskonale pamiętała, jak przyszła
po niego. Widziała, jak umierał i pogodziła się z tym.
A jednak Dylan tutaj był – i teraz
próbował ją dopaść.
Layla machinalnie przyśpieszyła,
chociaż w ciemnościach było to dość marnym pomysłem. Miała wrażenie, że
śni albo raczej trwa w jednym z nocnych koszmarów, tego z rodzaju
tych, kiedy to nie była w stanie się obudzić, nawet jeśli nade wszystko
tego pragnęła. Marzyła o tym, żeby otworzyć oczy i przekonać się, że
wszystko jest w porządku, że to po prostu kolejny zły sen, ale…
Coś błyskawicznie przemieściło się
za nią, a potem z impetem uderzyło ją w plecy. Krzyknęła, a przynajmniej
spróbowała krzyknąć, uderzenie jednak wydarło powietrze z jej płuc,
uniemożliwiając wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Grunt uciekł jej
spod nóg i zanim się obejrzała, wylądowała boleśnie na ziemi, obdzierając
sobie dłonie i obijając kolana. Natychmiast spróbowała się podnieść, ale
zanim w ogóle podjęła jakąkolwiek decyzję, wyczuła kolejne poruszenie w mroku,
a potem jakaś postać zmaterializowała się tuż przed nią, tak blisko, że
gdyby tylko chciała, mogłaby jej dotknąć.
Drżąc na całym ciele, Layla powoli
uniosła głowę – a potem odkryła, że jednak jest w stanie krzyczeć.
Oczy Dylana błyszczały czerwienią, jarząc się w mroku i jednoznacznie
zdradzając jego pozycję. Był niebezpiecznie blisko niej, bez ostrzeżenia
zresztą nachylił się tak, że ich twarze nagle znalazły się na jednej wysokości.
Layla w popłochu spróbowała się odsunąć, ale zdołała jedynie przemieścić
się o kilka centymetrów, zanim wpadła na ścianę. Czując pod plecami jej
chropowatą powierzchnię, poczuła się jeszcze bardziej osaczona, zwłaszcza, że
uprzytomniła sobie, iż nie ma żadnego drogi ucieczki z której mogłaby
skorzystać… I co gorsza, że właśnie pozwoliła na to, żeby Dylan zapędził
ją w pułapkę.
Dylan powoli osunął się na kolana,
tak, że jego roziskrzone oczy znalazły się na wysokości jej własnych –
jasnoniebieskich. Serce omal nie wyskoczyło Layli z piersi, kiedy chłopak
powoli zaczął się do niej przysuwać, milczący i dziwnie poważny. Chociaż
było ciemno, dzięki wyostrzonym zmysłom doskonale widziała niemal
przeźroczystą, mocno naciągniętą skórę i wyostrzone rysy twarzy. Dylan
wyglądał niczym żywy trup, co zwłaszcza w tym miejscu wydawało się
ironiczne. Gdyby go nie znała, pomyślałaby nawet, że jest chory w taki sam
sposób jak Gabriel, kiedy zaczynał potrzebować energii do tego, żeby normalnie
funkcjonować. Z tym, że prócz swojego brata i Alessi, nie znała
żadnego telepatycznego wampira, a Dylan na pewno nie był do nich podobny.
W milczeniu obserwowała, jak Dylan
podpełza jeszcze bliżej. Strach jednie wyostrzał jej zmysły, sprawiając, że
miała wrażenie, iż wszystko jest jeszcze wyraźniejsze niż zazwyczaj. Uważnie
obserwowała wychudzone ciało chłopaka, który kiedyś był jej naprawdę bliski,
przynajmniej do czasu, kiedy miłość do niej ostatecznie go nie zniszczyła.
Mogła wręcz stwierdzić, że w jakimś stopniu doprowadziła do jego śmierci,
wcale przy tym nie przesadzając – w końcu Dylan na jej oczach się zabił, a przynajmniej
tak do tej pory sądziła. Z drugiej strony, patrząc na niego teraz,
uświadomiła sobie, że chłopak i tak na swój sposób jest martwy. Kiedy
widziała go po raz ostatni, coś w nim umarło, chociaż równie dobrze mogło
się to stać dużo wcześniej.
Teraz miała przed sobą… Sama nie
była pewna, ale czuła się przerażona tym, kim się stał. Widziała jego długie,
poplątane i brudne włosy, wciąż w intensywnie rudnym kolorze, który
trochę przypominał jej ukochane płomienie. Gdzieś w pamięci wciąż żyło
wspomnienie jednej z ostatnich, normalnych rozmów, kiedy po prostu
przekomarzali się, a ona bawiła się jego włosami, twierdząc, że najwyższa
pora zrobić z nimi porządek. Teraz wydawało jej się to bardzo odległe,
jakby wydarzyło się w innym życiu, na dodatek należącym do kogoś innego.
Widziała, jak mięśnie Dylana
napinając się przy każdym ruchu chłopaka. W którymś momencie uprzytomniła
sobie, że Dylan jest prawdziwy i że najprawdopodobniej stał się wampirem,
dokładnie takim samym jak te, które zaatakowały ją i pozostałych przed
jego pojawieniem się. Pewnie nawet musiałaby z jednym z nich walczyć,
gdyby Dylan nie zaatakował, stanowczo odpędzając spragnionego jej krwi
nieśmiertelnego, zanim ten zdążyłby posunąć się zbyt daleko. W momencie,
kiedy usłyszała jego zniekształcony, dziwnie bezbarwny głos, myślała, że coś
sobie uroiła albo to miejsce miało na nią taki wpływ, ale…
A potem go zobaczyła i poczuła,
że natychmiast musi uciekać.
Teraz wiedziała, że to i tak
było bez sensu. Miała już kilka okazji, żeby przekonać się, że ucieczka przed
przeszłością jest z góry skazana na niepowodzenie, była zresztą tutaj, a Dylan
ostatecznie ją dopadł. Teraz zbliżał się do niej, balansując gdzieś na granicy
szaleństwa i zachowując się jak dzikie zwierzę, które właśnie dopadło
swoją ofiarę. Kiedy spojrzała w jego oczy, nie ujrzała w nich
niczego, prócz nienawiści i głodu, który zdawał się przysłaniać wszystko inne,
zwłaszcza zdrowy rozsądek. Miała przed sobą prawdziwego wampira, bezdusznego
łowcę, dla którego nie liczyło się nic innego, prócz tego, żeby móc zaspokoić
pragnienie, a może i najmroczniejsze żądze. Głód był zaledwie
wierzchołkiem góry lodowej, ale Layla nie potrafiła sobie wyobrazić, co innego
jeszcze mogło chodzić wampirami po głowie – i jak wiele z tego ona
sama miała być w stanie znieść.
To nie był Dylan. Może w momencie,
w którym ją zobaczył i jej pomógł, jeszcze nim był, ale podczas
gonitwy za nią coś się zmieniło. Uciekała, a więc była zwierzyną;
bezbronną ofiarą, która nie ma żadnych szans na to, żeby stawiać opór – a na
taką zwierzynę się poluje.
– Dylan… – wyszeptała, kiedy
nieśmiertelny przysunął się jeszcze bliżej. Na oślep obmacywał dłońmi ziemię
wokół siebie, przypadkiem natrafiając palcami na jej udo. Natychmiast całym jej
ciałem wstrząsnął dreszcz, ale zmusiła się do tego, żeby nie wykonywać żadnych
gwałtownych ruchów, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby
zacząć uciekać. – Dylanie, proszę… – powtórzyła, ale choć słysząc swoje imię na
moment się zawahał, nic nie wskazywało na to, żeby udało mu się ją rozpoznać.
Dylan wciąż się czaił, zbliżając
się do niej z ostrożnością i gracją polującej pantery. Czuła, że ją
obserwuje, uważnie analizując każdy jej płytki oddech, jęk czy sposób, w jaki
jej serce trzepotało się w piersi. Layla miała wrażenie, że nawet krążąca z zawrotną
prędkością krew jest zbyt głośna, że jedynie niepotrzebnie ją obnaża,
sprawiając, iż wyłącznie idiota nie zorientowałby się, jak bardzo czuła się
przerażona. Nie chciała się bać, niezależnie od tego, czy miała po
temu uzasadniony powód. Nie tylko dlatego, że Dylan (ten inny, nieswój Dylan)
wydawał się aż do tego stopnia nieprzewidywalny. Ważniejsze było to,
żeby chociaż raz przestać się bać…
Nienaturalnie zimne, obce palce
Dylana nagle wylądowały na jej brzuchu. Layla zesztywniała, ale to był dopiero
początek. Dłoń powędrowała dalej, powoli przesuwając się po jej klatce
piersiowej i pnąc się coraz wyżej. Dylan krótko musnął jej piersi, ale to
nie one były jego celem. W jego dotyku czuć było pożądanie, ale innego
rodzaju niż to, którego czasami doznawała, kiedy kochała się z Rufusem. To
raczej był głód, nie mający nic wspólnego z pragnieniem jej ciała – tutaj
wciąż chodziło wyłącznie o krew.
Kiedy dłoń Dylana w końcu
dotarła do jej gardła, Layla poczuła, że dłużej już nie wytrzyma. W napięciu
obserwowała, jak wampir nachyla się w jej stronę, ostrożny, ale przy tym i zdecydowany.
Może fakt, że nie zaatakował jej z furią i po prostu nie spróbował
rozszarpać jej gardła, świadczył o tym, że jednak podświadomie wiedział,
kim ta naprawdę była, ale to wciąż nie zmieniało tego, że był szalony – i bardzo,
bardzo głodny. Kiedy rozchylił wargi, dostrzegła parę wydłużonych, ostrych jak
brzytwa kłów.
Już w następnej sekundzie
wampir ostrożnie uniósł jej głowę – niemal z czułością, chociaż w obecnej
sytuacji wydawało się to czymś abstrakcyjnym – po czym…
– Dylan, nie! Błagam cię! –
zawołała, bez zastanowienia odpychając go do tyłu. Nie spodziewał się ataku,
więc udało jej się go z siebie zrzucić, ale wiedziała, że w ten
sposób co najwyżej niepotrzebnie go rozjuszyła. – Proszę! To ja, Layla! –
powtórzyła, instynktownie zakrywając twarz ramionami i w napięciu czekając
na wybuch szału albo atak.
W ułamku sekundy dłonie wampira
zacisnęły się na jej nadgarstkach, zamykając je w silnym, żelaznym
uścisku. Dylan szarpnięciem odciągnął jej ręce, zmuszając do spojrzenia sobie w twarz.
Layla napięła mięśnie, przygotowując się do walki i tego, żeby zacząć
krzyczeć, ale…
Kiedy spojrzała w jego oczy –
przerażone, zielone oczy –
nie zrobiła niczego. Oszołomiona i zesztywniała, zdolna była jedynie do
tego, żeby w milczeniu wpatrywać się w nieruchomą twarz chłopaka
przed nią. Czerwony błysk zniknął, chociaż niecałkowicie i widziała
krwiste plamki wokół jego szmaragdowych tęczówek. Doskonale znała ten stan, bo
sama już nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy czuwała przy Rufusie, czekając
aż nagły atak szału minie, a naukowiec będzie w stanie dojść do siebie.
W przypadku Dylana było podobnie, z tą tylko różnicą, że Layla czuła,
iż w przypadku Dylana stan świadomości jest krótkotrwały, a wampir
nie ma żadnej motywacji do tego, żeby próbować o zachowanie przytomności
walczyć. Miała wręcz wrażenie, że czuł się lepiej jako krwiożercza, bezduszna
bestia, chociaż nie dlatego, że był zły.
Nie. Szaleństwo stanowiło jedyną
szansę na to, żeby był w stanie uciec – i to nie przed sobą, ale
przed nią.
– O bogini… – wyszeptała.
Spróbowała oswobodzić ręce i zdziwiła się, kiedy Dylan jej na to pozwolił.
Ostrożnie wysunęła nadgarstki z jego uścisku, po czym mocno przycisnęła je
do piersi, naiwnie wierząc w to, że może w taki sposób zapanuje nad
trzepocącym się rozpaczliwie w jej piersi sercem. – Już dobrze. Już
wszystko jest dobrze – zapewniła, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
że to wierutne kłamstwo.
Patrzyła na Dylana – jej Dylana,
tego samego, który był przy niej i którego w którymś momencie
naprawdę obdarzyła jakimś ciepłym uczuciem, może nawet miłością – i czuła
się okropnie, zwłaszcza, że miała świadomość tego, że sama uczyniła go takim.
Na usta cisnęło jej się pytania o to, co mu się stało i jak powinna
mu pomóc, ale przecież znała odpowiedzi na oba te pytania. Podświadomie chyba
nawet wiedziała, jakim cudem Dylan wylądował w tym miejscu i dlaczego
żył (przynajmniej teoretycznie), ale nie czuła złości czy goryczy, kiedy
pomyślała o tym, że Rufus mógł ją w taki sposób oszukać. Przecież
wszystko ostatecznie sprowadzało się do niej i do tego, jak bardzo bezużyteczna
była.
Bez strachu wyciągnęła dłoń, żeby
móc dotknąć bladej twarzy wpatrzonego w nią wampira. Poczuła, że Dylan
zesztywniał, ale poza tym w żaden sposób nie zareagował na jej dotyk. Był
niczym dzikie zwierzę, które właśnie próbowała oswoić i które w każdej
chwili mogło ją zaatakować, gdyby poczuło się zagrożone. Czy to właśnie tym
miał uczynić ich mrok i brak uczuć, których potrzebowali do zachowania
człowieczeństwa? Bezdusznymi potworami, złaknionymi krwi i nauczonymi do
życia w wiecznej ciemności?
To również jej nie zdziwiło.
Pomyślała o tym, jak zaczęło się w jej przypadku, kiedy przez długie
tygodnie błąkała się po świecie, nie mając pojęcia, co się z nią działo.
Pamiętała nieskładne urywki, jakieś obrazy i skrajne emocje – a już
na pewno pamiętała gniew i głód. Pamiętała ten strach i uczucia,
które targały nią, kiedy nagle budziła się w obcym sobie miejscu,
zdezorientowana i umazana krwią – na dodatek ze świadomością tego, że
najprawdopodobniej zrobiła coś bardzo, bardzo złego, chociaż tego nie
pamiętała. Nie sądziła, żeby istniało cokolwiek gorszego, zwłaszcza po tym, jak
na domiar złego opuścił ją ogień, ale to teraz nie miało znaczenia.
Kolejnym jej świadomym wspomnieniem
był Dylan i jego ciągła obecność, która równie mocno ją irytowała, co i dodawała
nadziei. To Dylan pomagał jej przez to przejść, będąc niczym najlepszy i jedyny
przyjaciel, który wspierał ja, zapewniając, że koszmar wkrótce się skoczy.
Layla nie wiedziała, czy pokochał ją już wtedy, czy może miłość do niej
przyszła mu z czasem, ale to niczego nie zmieniało – a na pewno nie
zmieniało tego, że to dzięki Dylanowi nie skończyła tak jak dzieciaki, którymi
później razem się zajmowali, a z których pozostali jedynie William i Kristin.
Ona i Dylan od początku się od pozostałych różnili, właśnie dzięki temu,
że zaznali uczucia, która chroniło ich przed tym, co było najgorsze – przed
mrokiem, który w każdej chwili mógł spowić ich dusze, odpierając
człowieczeństwo.
Dylan jej pomógł, a ona tak po
prostu go zostawiła.
Oboje drżeli, kiedy czule
przesunęła dłonią po jego bladej twarzy. Ostrożnie wplotła palce w jego
włosy i chociaż czuła pod palcami liczne kołtuny, to nie powstrzymało jej
przed tym, żeby zaczęła je przeczesywać.
– Dylan… – powiedziała prawie
bezwiednie, w milczeniu obserwując, jak powoli opuszcza powieki. Czuła, że
walczy ze sobą i z tym, żeby nie zrobić jej krzywdy.
Kiedy otworzył oczy, kolejny raz
oszołomiła go szmaragdowa zieleń jego dużych, okrągłych oczu, czuła jednak, że
mają coraz mniej czasu. Te lata go zmieniły; podjął decyzję, a ona nie
była już w stanie zrobić niczego, żeby go uratować.
– Czy teraz rozumiesz? – zapytał ją
łagodnie. – Czy teraz rozumiesz, dlaczego tak wiele razy…? Dlaczego tak wiele
raz cię raniłem?
Layla zamknęła oczy, czując
pieczenie pod powiekami. Kiedy zaczęła płakać, jakiekolwiek słowa okazały się
zbędne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz