5 marca 2014

Pięćdziesiąt sześć

Layla
Layla z jękiem wyrwała się z objęć Carlisle’a, zrywając się na równe nogi. Jej włosy zafalowały, w pierwszym odruchu opadając na twarz i utrudniając widoczność. Błyskawicznie odrzuciła je na plecy, chociaż nawet bez tego była aż nadto świadoma obecności stojącej przed nią postaci.
Poczuła, że zaczyna jej wirować w głowie. Przed oczami tańczyły jej czarne plamy, a żołądek buntował się, grożąc zwróceniem całej zawartości, jakby jej organizm nie potrafił spożytkować krwi, którą chwilę wcześniej wypiła. Za wszelką cenę starała się nie myśleć o tym, że to krew Dylana – że go zabiła – ale dopiero w momencie, kiedy popatrzyła przed siebie, w pełni skoncentrowała się na czymś innym prócz mordu, którego dokonała.
Bo przed nią stał Marco.
– Na litość bogini… – wyrwało jej się. Chciało jej się krzyczeć, ale nawet do tego nie była zdolna, zbyt oszołomiona, żeby zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję.
Otępienie ustąpiło miejscu niedowierzania, a potem palącej złości, kiedy dostrzegła stojącego przed nią wampira. Marco opierał się o ścianę korytarza, spoglądając na nią w niemal łagodny sposób, chociaż w jego oczach dostrzegła zwyczajowe, złośliwe błyski. Ubranie miał w strzępach, a na jego skórze dostrzegła krew, ale była pewna, że osoka nie mogła należeć do niego, skoro był martwy – tak jak na wampira przystało.
Kiedy zamilkła, zrobił krok w jej stronę, ale nie pozwoliła mu podejść. Machinalnie cofnęła się o krok, odsuwając do tyłu, mimo szalejących za jej plecami płomieni. Pomyślała, że teraz mogłaby bez większego wysiłku kazać płomieniom odejść, ale nie potrafiła się skoncentrować. Była w stanie co najwyżej w milczeniu wpatrywać się w stojącego przed nią wampira, walcząc z idiotycznym pragnieniem, żeby podejść i sprawdzić, czy jest prawdziwy, czy może jednak postradała zmysły.
– Laylo, powiesz coś w końcu? – odezwał się Marco, wyraźnie zakłopotany. Jego głos zabrzmiał tak jak zawsze, w niemożliwie normalny sposób, który doprowadzał ją do szaleństwa.
– Czy coś powiem…? – Z niedowierzania aż zachłysnęła się powietrzem. – Czy coś…?
W zasadzie chciałam powiedzieć wiele rzeczy, ale kiedy przyszło co do czego, uświadomiła sobie, że nie jest w stanie znaleźć słów, które wydałyby jej się odpowiednie. Gdyby mogła, krzyczałaby z frustracji, ale i na to nie potrafiła się zdobyć. Wiedziała jedynie, że czuła się w okropny sposób, a na dodatek znów obezwładniał ją gniew, chociaż sądziła, że jest w stanie nad nim zapanować.
Zabiła Dylana. Ta myśl brzmiała dziwnie, Layla zresztą uprzytomniła sobie, że nie jest jej z tego powodu przykro – a przynajmniej nie w taki sposób, jakiego mogłaby się spodziewać. Czuła żal, może nawet pustkę, ale to było tyle. Dylan był martwy – leżał tam, w kałuży własnej krwi – ale Layla nie czuła się źle z tym, że go zabiła. W pierwszym odruchu wpadła w histerię, ale teraz, kiedy szok minął, zaczęła zastanawiać się, dlaczego miałoby być jej przykro? Przecież już dawno pogodziła się z jego śmiercią; teraz po prostu stała się ona faktem.
Co więcej, Layla miała poczucie, że postąpiła słusznie. Ten potwór, który ją zaatakował, to nie był Dylan, a przynajmniej nie ten, którego znała. Ten Dylan, którego zabiła, potrafił tylko zadawać ból i śmierć, nawet jeśli tego nie chciał. Zabiła go, ale chciała wierzyć, że w ten sposób go uwolniła – że dała mu ukojenie, którego potrzebował.
Teraz zresztą to nie Dylan stanowił największy powód do zmartwień czy też raczej emocjonowania się. Bardziej niepokojące wydało jej się to, jak poczuła się w momencie, kiedy zobaczyła Marco. Oddech jej przyspieszył, podobnie jak i puls, przez co przez kilka dobrych sekund była przekonana, że za moment straci przytomność. Nie rozumiała zresztą, dlaczego ojciec wciąż musiał jej to robić, ni stąd, ni zowąd pojawiając się tuż przed nią i wytrącając ją z równowagi. A już najbardziej nie rozumiała tego, dlaczego momentalnie poczuła wszechogarniającą ulgę w momencie, w którym uświadomiła sobie, że jednak nie zginął.
W jednej chwili odzyskała kontrolę nad ciałem. Niewiele myśląc, puściła się biegiem przez korytarz, w planach mając… Cóż, w zasadzie sama nie była pewna, co takiego chciała zrobić. Wciąż zaciskała dłonie w pięści i aż rwało ją do tego, żeby z całej siły Marco uderzyć, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to bez sensu, bo w ten sposób co najwyżej może zaszkodzić samej sobie. Zdawała sobie również sprawę z tego, że reakcje ojca mogą być różne, ale nie dbała o to, podobnie jak i już nie zastanawiała się nad tym, czy wampir mógł jakkolwiek ją skrzywdzić – zwłaszcza w ten sposób, którego doznała w przeszłości.
Wpadnięcie na Marco przypominało zderzenie ze ścianą. Poleciała do tyłu, a przynajmniej zrobiłaby to, gdyby dłonie wampira nie zacisnęły się na jej ramionach. Instynktownie szarpnęła się, zamierzając wyswobodzić się z jego objęć, żeby móc zacząć walczyć, ale ojciec oczywiście jej na to nie pozwolił. Szarpała się, kopała, ale on tylko trzymał ją za ramiona, cierpliwie czekając. Czuła się trochę jak w idiotycznej kreskówce, gdzie – słaba i nic nieznacząca, przynajmniej w porównaniu ze swoim przeciwnikiem – starała się wykrzesać z siebie siły, którymi nie dysponowała. Co gorsza, jej przeciwnika wyraźnie nudziły nieudolne próby walki, a przynajmniej w ten sposób to sobie wyobrażała, póki nie opadła z sił.
– Ty nie żyłeś. Widziałam, jak… – wymamrotała. Udało jej się uderzyć go zwiniętymi dłońmi w tors, ale nawet nie wysiliła się, niezdolna do tego, żeby wykrzesać z siebie chociaż trochę przyzwoitej siły. Bezradnie oparła się o niego, nie dbając o to, że jeszcze jakiś czas wcześniej prędzej wpadłaby w histerię niż pozwoliła sobie na tak bliski kontakt fizyczny z nim. – Ty nie żyłeś – powtórzyła, ale już nie była tego taka pewna.
– Przepraszam, jeśli cię rozczaruję, ale czuję się równie żywy, co przez ostatnich kilka wieków – odezwał się po chwili zastanowienia Marco, ostrożnie dobierając słowa. – Czy teraz mogłabyś przestać się wysilać, Laylo? Wolałbym, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy, a przynajmniej nie moim kosztem – poprosił.
Oddychając z trudem, w popłochu cofnęła się o krok. Czuła na sobie intensywne spojrzenie rubinowych oczu Marco, ale wampir przynajmniej w żaden sposób nie skomentował jej zachowania. Odpowiadało jej to, bo i tak nie byłaby w stanie odpowiedzieć, gdyby zapytał ją o cokolwiek, nawet o samopoczucie, nie wspominając już o tym, dlaczego zachowała się w taki sposób. Jeśli był świadom wszystkiego, co stało się od momentu, w którym zaatakowała Dylana…
Wzdrygnęła się i szybko odrzuciła od siebie przykre myśli. Rozdarta i speszona, krótko obejrzała się za siebie, chcąc spojrzeć na Carlisle’a, ale to ktoś inny przykuł jej uwagę. Plecami do niej, wpatrzony w ogień, stał ciemnowłosy chłopak, którego widziała wcześniej i który spowodował całe to zamieszanie, wzniecając ogień. Layla zawahała się, niezdolna do tego, żeby ocenić jego intencje, zwłaszcza, że nie widziała nawet jego twarzy, a tym bardziej oczu.
Chłopak wzdrygnął się i błyskawicznie odwrócił, wyczuwając na sobie jej spojrzenie. Tęczówki bruneta wciąż połyskiwały czerwienią, ale przebijał się przez nią ich naturalny, szary kolor.
– Mnie też teraz zabijesz? – zapytał bezbarwnym tonem, kurczowo zaciskając dłonie w pięści. Już nie krwawił, chociaż przecież rozwaliła mu wargę i nos.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. Nie poznawała swojego głosu, cichego i pozbawionego choćby odrobiny energii. – A powiesz mi coś?
Brunet zawahał się.
– To zależy. Jeśli się do mnie nie zbliżysz, będziemy mogli rozmawiać – zgodził się, rzucając jej znaczące spojrzenie.
Zauważyła, że niespokojnie rozglądał się dookoła, błyszczącymi niezdrowo oczami spoglądając na plamy krwi na posadzce; kilka razy pożądliwie zerknął na pulsującą żyłę na jej szyi, a Layla niemal w materialny sposób poczuła głód, który nim targał. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek mogłaby odczuwać aż tak wielkie pragnienie, nawet w tym najgorszym okresie, kiedy była w stanie myśleć wyłącznie o krwi i tym, jak najlepiej rozerwać komuś gardło.
– Chcę wiedzieć, czy jest was więcej. No i czy… – Zawahała się. Mówiła prawdę, chciała wiedzieć, ale jednocześnie wolałaby kłamać. – Czy to on wam to zrobił? Czy…?
Wampir zaśmiał się gardłowo.
– Pytasz mnie o Rufusa, co nie laleczko?
Usłyszała ciche warknięcie Marco, ale nie zwróciła na nie uwagi, podobnie zresztą jak i brunet. Imię naukowca sprawiło, że poczuła się dziwnie – rozdarta między niepokojem a ogromną tęsknotę – ale zdołała skinąć głową. Podświadomie od samego początku wiedziała, że Rufus był w to jakoś zamieszany, ale nie potrafiła go osądzać.
– Tak… Chodzi mi o Rufusa… – przyznała, zamykając oczy. Nie potrzebowała niczego więcej, żeby zrozumieć.
– Wiesz dobrze – stwierdził wampir, dobrze interpretując jej emocje. – Wyobrażasz to sobie? Bez krwi, bez światła, bez wolności…
– Już niczego sobie nie wyobrażam – westchnęła cicho. Uniosła powieki i bez chwili wahania spojrzała mu w oczy. – Co twoim zdaniem powinnam teraz z tobą zrobić?
Chłopak wzruszył ramionami, ale w jego oczach dostrzegła lęk. Poczuła, że coś przewraca jej się w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, że w kimkolwiek może wywoływać tak skrajne, abstrakcyjne uczucie, jakim jawił jej się strach – zwłaszcza, że ktoś mógłby bać się jej.
Zachowała się jak potów. Czym właściwie różniła się od Dylana albo stojącego przed nią wampira?
Odpowiedź była prosta i wcale jej się nie spodobała.
Czuła, że chłopak wciąż ją obserwuje, czekając, ale zmusiła się do tego, żeby go zignorować. W milczeniu popatrzyła na tańczące płomienie, wahając się nad tym, żeby kazać im odejść. Pożar już nie stanowił dla niej żadnej przeszkody, a widok ognia miał w sobie coś kojącego, a przy tym przyjemnie znajomego. Był częścią jej duszy – jej dziedzictwem, przyjacielem, oparciem. Płomienie tańczyły, jaskrawe i nienaturalnie radosne, zważywszy na miejsce w którym się znajdowali i to, co w tym momencie czuła. Ten widok napawał ją mieszaniną radości i smutku, co stanowiło dość dziwne połączenie, sprawiające, iż czuła się nieswojo.
Czasami mam wrażenie, że jesteś żywy, pomyślała z westchnieniem. Wpatrywała się w ogień tak długo, aż obraz zaczął zamazywać się jej przed oczami, tworząc różnobarwną, bezkształtną plamę. Szybko zamrugała, ale i tak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś w płomieniach się zmieniło.
Chociaż to było bez sensu, miała wrażenie, że ogień ją woła…
Miała wrażenie, że płomienie chcą ją poprowadzić.
– Dokąd idziesz? – usłyszała głos Marco, ale nawet na niego nie spojrzała. – Layla!
Choć zaskoczona tym, że w ogóle ruszyła się z miejsca, szybko zrobiła krok do przodu. Bez chwili zastanowienia rzuciła się do biegu, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy ktokolwiek za nią ruszył.
Renesmee
Mrożący krew w żyłach wrzask wdarł się w panująca ciszę. Zatrzymałam się gwałtownie, omal nie wpadając na Gabriela. Szybko rozejrzałam się dookoła, równie zaniepokojona, co pozostali, zwłaszcza, że mój mąż bez ostrzeżenia chwycił się za serce i zgiął tak, jakby ktoś właśnie z całej siły kopnął go w brzuch.
– Co znowu, do diabła? – zaczęła Isabeau, nie dając mi okazji na to, żeby w ogóle się odezwać. Z błyskiem w zimnych niczym zamarzająca woda oczach zwróciła się do brata, wrażenie podenerwowana. – Czy to…?
Gabriel jęknął i potrząsnął głową.
– Layla.
Poczułam ulgę, kiedy uprzytomniłam sobie, że Gabrielowi fizycznie nic nie dolega, ale zaraz coś ścisnęło mnie w gardle, gdy dotarło do mnie, iż wcześniejszy krzyk jak najbardziej mógł należeć do najstarszej z rodzeństwa Licavoli. Mocno uchwyciłam się ramienia ukochanego, podtrzymując go i próbując mu pomóc jakoś stanąć pewne na nogi. Połączenie między bliźniętami było silne, chociaż sądziłam, że nasza więź skutecznie wyparła tę, która łączyła Gabriela i Laylę. To tym bardziej mnie zaniepokoiło, bo musiało stać się naprawdę złego, skoro chłopak odczuł emocje dziewczyny aż tak intensywnie.
Gabriel wciąż dyszał ciężko, ale zaczynał dochodzić do siebie. Zbyt skoncentrowana na nim, nie zwracałam uwagi na to, co działo się wokół mnie, dlatego nawet nie zauważyłam, że Rufus ruszył się z miejsca.
– A ty dokąd?! – zawołał Edward i dopiero to mnie orzeźwiło. Mój ojciec zaklął pod nosem, ale nie ruszył się z miejsca, nawet wtedy, gdy naukowiec bezceremonialnie nas wyminął, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że żadne z nas za nim nie ruszyło.
– Rufus! – krzyknęłam, chociaż wątpiłam, żeby w ten sposób udało mi się na niego wpłynąć. Jak podejrzewałam, nawet nie obejrzał się za siebie, w ułamku sekundy znikając poza zasięgiem srebrzystej kuli światła. – Cholera… – westchnęłam, krzywiąc się; czy już dawno nie ustaliliśmy, że rozdzielanie się to kiepski pomysł.
Wciąż podtrzymywałam Gabriela, ale machinalnie zrobiłam krok do przodu, jakbym chciała za wampirem pobiec. Wiedziałam, że to idiotyczne, ale nie podobało mi się to, że Rufus błąkał się gdzieś tam samotnie, zwłaszcza w sytuacji, kiedy coś czaiło się w mroku, a ściany przesycone były szkodliwym dla wszystkich srebrem.
Isabeau błyskawicznie zmaterializowała się tuż przede mną, odcinając mi drogę. Dziewczyna niespokojnie obejrzała się za siebie, wyraźnie poirytowana.
– Zostaw go. Niech biegnie, idiota, skoro uważa, że sobie poradzi. – Zacisnęła usta, po czym potrząsnęła głową. – Doktorek zawsze podkreślał, że żadnego z nas nie potrzebuje, prawda?
– Isabeau – jęknęłam, ale na mojej szwagierce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Pokonana, ponownie skoncentrowałam się na Gabrielu, zwłaszcza, że ramiona ukochanego bez ostrzeżenia owinęły się wokół mojej talii. – Jak się czujesz? Myślałam…
– Nie wiem, to zresztą nieważne. Nie sądzę, żeby Layli coś dolegało, ale wyjątkowo nie mam nic przeciwko temu, co robi Rufus – przyznał niechętnie. Powstrzymałam się od tego, żeby wywrócić oczami; teraz nie było czasu na to, żeby przejmować się napiętymi relacjami Gabriela i Rufusa.
– Więc co robimy? – wtrącił Damien. – Tato, czy cioci Layli stało się coś złego? – zapytał, rzucając niespokojne spojrzenie w stronę Gabriela i moją.
Gabriel jedynie znów potrząsnął głową. Jego palce mocno zacisnęły się na moim ramieniu, kiedy bezceremonialnie pociągnął mnie za sobą. Pozwoliłam mu na to bez chwili wahania, szybko zaczynając biec własnym rytmem.
Coś było nie tak. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale czułam, że powinniśmy odnaleźć Laylę i to jak najszybciej.
Alessia
– Coś jest nie tak.
Alessia zatrzymała się, po czym z powątpiewaniem popatrzyła na Ariela. Chłopak do tej pory milczał, po prostu idąc przed siebie i pozwalając jej się prowadzić, przynajmniej do momentu, w którym bezceremonialnie się zatrzymał, wbijając wzrok w ciemność.
Kiedy na niego spojrzała, sama nie była pewna czy powinna się bać, czy może wybuchnąć śmiechem, dochodząc do wniosku, że się z niej naigrywał. Ariel co prawda nie wyglądał na kogoś z wyjątkowym poczuciem humoru – zwłaszcza jego smutne oczy nie pozwalały jej patrzeć na niego w inny sposób – ale łatwiej było doszukiwać się w jego zachowaniu fałszu niż przyznać, że coś w rzeczywistości mogłoby być źle.
– Co masz na myśli? – zapytała z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – Ariel… – dodała, ale chłopak już ruszył przed siebie, wcześniej chwytając ją za rękę i stanowczo ciągnąc za sobą.
– Nie czujesz tego? – Kiedy się odezwał, jego głos aż drżał, zdradzając podekscytowanie. Wcześniejsze obawy gdzieś zniknęły, a Ariel po raz pierwszy wydał jej się naprawdę pełny energii. – Nie czujesz, Ali?
Ali… – powtórzyła, ale chłopak udał, że nie usłyszał lekko zdezorientowanej nuty w jej głosie. Nawet by jej to nie zdziwiło, bo zdążyła się zorientować, że w zasadzie na mało co tak naprawdę zwracał uwagę. W zasadzie to wątpiła, czy zdawał sobie sprawę z tego, że zwrócił się do niej w pieszczotliwy sposób, do tej pory zarezerwowany tylko dla jej rodziny oraz przyjaciół.
Kiedy Ariel wciągnął ją w kolejny ciemny korytarz, była bliska tego, żeby się zbuntować i kazać mu się zatrzymać. Nie miała pojęcia, co takiego sprawiło, że nagle zaczął zachowywać się w ten sposób, ale miała swego rodzaju wątpliwości, które nie dawały jej spokoju. Nie była pewna, co powinna o tym myśleć, ale Ariel od samego początku sprawiał, że czuła się dziwnie, a teraz na dodatek ciągnął ją przed siebie, nie racząc jej jakimikolwiek wyjaśnieniami.
Otworzyła usta, chcąc zaprotestować, ale wtedy Ariel zatrzymał się bez ostrzeżenia, tak, że z rozpędu wpadła na jego plecy. Przytrzymał ją po czym pośpiesznie odwrócił się w jej stronę, zmuszając ją do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Jego własne – szare i smutne – nie wyrażały niczego. Nawet w ciemnościach czuła jego spojrzenie, świadoma go równie mocno, co bladości skóry stojącego przed nią chłopaka. Z ciemnymi włosami i wątłą sylwetką, wyglądał niczym duch albo jakaś zjawa, chociaż z zaskoczeniem odkryła, że ten widok bardziej ją martwi niż napawa strachem.
– Dalej musisz iść sama – oznajmił.
Alessia popatrzyła na niego pustym wzrokiem, nie rozumiejąc. Z niedowierzaniem uniosła brwi ku górze, czekając.
– Czy ten dowcip ma jakąś puentę? – zapytała w końcu, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać.
Ariel westchnął ciężko.
– Alessia, czy ty naprawdę niczego nie zauważyłaś? – odparował w zamian, ignorując jej pytającą minę. – To już jest prawie koniec – ciągnął, nie czekając na jej odpowiedź i nie myśląc o tym, że wciąż nie miała pojęcia, co takiego do niej mówił. – Jeśli się nie mylę… Nie, ja na pewno się nie mylę. Idź tędy dalej, proszę. Lepiej byłoby, żeby ktoś przypadkiem nas nie zobaczył razem, bo… Sama pomyśl. Mnie nic nie będzie, zresztą zobaczymy się później. Ale teraz idź! – ponaglił, coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Ale…
Chłopak westchnął, po czym bezceremonialnie odwrócił ją tak, że stanęła twarzą w stronę ciemnego korytarza. Przez moment jeszcze trzymał dłonie na jej ramionach, czekając aż uparcie przestanie wyrywać się do walki z nim i zwróci uwagę na to, co chciał jej pokazać. Dopiero kiedy znieruchomiała, odetchnął i odsunął się o krok, czekając.
– Czy w końcu rozumiesz, Ali? – westchnął. Znów ten skrót, na dodatek akcentując je w jakiś dziwny sposób. Nie sądziła, że ktokolwiek byłby w stanie wymawiać jej imię w taki sposób, zwłaszcza, że „Ali” czasami wydawało jej się brzmieć nader dziecinnie. – Tam jest wyjście. I właśnie to się zmieniło – powiedział z naciskiem.
Jego słowa skutecznie zamknęły jej usta, zwłaszcza, że powietrze w korytarzu zafalowało, rozproszone przez podmuch chłodnego i – co najważniejsze – świeżego podmuchu wiatru. Alessia zastygła w bezruchu, uprzytamniając sobie, że Ariel jak najbardziej miał rację. Gdzieś tutaj musiał być jakiś otwór, wyjście – cokolwiek, co miało jakikolwiek związek z tym, co znajdowało się poza tunelami.
Jeśli Ariel miał rację, gdzieś tam w istocie musiało znajdować się wyjście.
Euforia, którą nagle poczuła, wypełniła ją całą, niosąc ze sobą nie tylko oszołomienie, ale przede wszystkim ulgę, której tak bardzo potrzebowała. W jednej chwili wszystko w niej zaczęło rwać się do biegu i do tego, żeby jak najszybciej znaleźć źródło świeżego powietrza, a więc i wyjście. Miała dość korytarzy, a błądzenie w ciemności sprawiało, że zaczynała odczuwać coś, co chyba można byłoby określić mianem zaczątków klaustrofobii.
Podekscytowana, błyskawicznie obejrzała się, żeby raz jeszcze spojrzeć na Ariel, ale czekało ją rozczarowanie. Kiedy rozejrzała się dookoła, nigdzie nie zobaczyła chłopaka, chociaż jeszcze chwilę wcześniej stał za nią.
– Ariel! – jęknęła, ale to było bez sensu.
Obojętnie jak długo by krzyczała, wiedziała, że jedno się nie zmieni – była w korytarzu sama.

1 komentarz:

  1. Byłam przekonana do tej pory, że jeszcze nie przeczytałam tego rozdziału, a byłam zbyt leniwa, żeby chociażby zerknąć. No, ale w końcu wzięłam się za siebie. (Mądra ja przeczytała rano w autobusie, a potem zapomniałam, że czytałam =).
    Czy to zawsze musi być Marco? ;_; wkurza mnie to, że ciągle się pojawia. Pojawiam się i znikam... xD Chociaż jego teksty są po prostu cudne, więc nawet fajnie, że się pojawia i znika :D Laleczko - nie takie złe określenie. Chociaż w sumie, gdyby ktoś tak do mnie powiedział byłabym wkurzona. Nie dziwię się, że Marco się tak zachował jak się zachował ;p Kurde, Rufus serio jest popieprzony XD no, ale jak go tu nie uwielbiać? Geniusz się tylko jeden =]
    ta, ta dam Gabriel poczuł wię z Laylą. Wyczuwam kłopoty jak i spotkanie syn-ojciec. Może za kilka rozdziałów, albo za mniej. Mmm, będzie się działo :D jestem tego pewna, bo przecież nie pozwolisz nam na nudę =)
    Nadal nie rozumiem czemu Ariel zostawił Ali ;c i strasznie mi się robi smutno jak czytam o jego oczach. Szare i smutne ;c ech, jest go tutaj zdecydowanie za mało, a bardzo go polubiłam. (No, ale na razie skup się na Layli i Rufusie :D). Chcę, żeby już wyszli. Chcę, żeby Ali rozmawiała z Arielem i chcę, aby oni nie mieli przez to problemów. Czy wymagam tak wiele? Chyba, może nie wiem.
    Cóż, więc dobranoc i weny^^
    Twoja Złota Rybka ;**

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa