Layla
– Layla, zaczekaj chwilę. – Rufus zaczynał coraz
bardziej się niecierpliwić. – Dokąd właściwie biegniemy?
Dziewczyna westchnęła, ledwo
powstrzymując się przed tym, żeby na niego warknąć. Oczywiście, była zachwycona
tym, że w końcu miała go przy sobie, ale te ciągłe pytania zaczynały
doprowadzać ja do szaleństwa. Próbowała koncentrować się na tym, gdzie miała
biec… Ba! Gdzie musiała biec! Próbowała, ale to wcale nie było takie łatwe,
skoro Rufus przez cały czas ją rozpraszał.
– Do wyjścia – odpowiedziała po
prostu, rzucając mu przelotne spojrzenie. – No co? Pośpiesz się! – dodała,
zniecierpliwiona tym, że spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Skąd możesz wiedzieć, że…?
Layla warknęła, sfrustrowana.
– Nie wiem, może to objawienie. Tak
czy inaczej, w końcu pozwól mi biegnąć – powiedziała z naciskiem,
przyśpieszając. – Może później mi to wyjaśnisz, a nawet jeśli nie… Ja po
prostu wiem, że gdzieś tam jest wyjście. Ja…
– Ciocia Layla? – usłyszała znajomy
głos. – Layla, jesteś tutaj? – powtórzyła Alessia, coraz bardziej
podekscytowana.
Usłyszała ciche westchnienie
Rufusa, ale zignorowała go. Tym razem obecność Ali napawała ją entuzjazmem,
zwłaszcza, że odpowiedzenie bratanicy nie wiązało się we wciągnięciem jej w poważne
kłopoty, w które wpadła, kiedy ostatnim razem był przy niej Marco.
– Tutaj jesteśmy, Ali! – zawołała,
nie przestając biec. – Czekaj, gdzie ty jesteś? Najlepiej się nie ruszaj, a my
zaraz do ciebie dojdziemy – zapewniła, uświadamiając sobie, że głos Alessi
dochodzić z głębi korytarza, którym biegli.
– Nie zamierzam się nigdzie stąd
ruszać – żachnęła się Alessia. Tak, zdecydowanie była podekscytowana. – No i „my”?
Nic wam się nie stało? – upewniła się, najwyraźniej wciąż przekonana, że Layla
była w towarzystwie Carlisle’a i Marco. – Zresztą nieważne. Znalazłam
wyjście, a przynajmniej tak mi się wydaje! – oznajmiła, dając upust
radości, którą odczuwała.
Co ty nie powiesz?, pomyślała Layla, odrobinę tylko
rozczarowana. A więc jednak miała rację! Nie podobało jej się to, że to
Alessia jako pierwsza dotarła na miejsce, ale to chyba nie był czas na to, żeby
czegokolwiek komukolwiek zazdrościć. Najważniejsze było to, że mieli rację i że
wyjście gdzieś tam było. Obecność korytarzy i panującego w nich mroku
zaczynała działać na nią klaustrofobicznie, sprawiając, że Layla była gotowa
zrobić wszystko, byleby w końcu wydostać się na zewnątrz.
Layla krótko obejrzała się na
Rufusa, uśmiechając się tryumfalnie. Wywrócił oczami – wyczuła to nawet mimo
tego, że nie była w stanie dostrzec jego twarzy – i w żaden sposób
nie skomentował tego, że miała rację. Layla miała wrażenie, że był
podenerwowany, być może czekając, że w każdej chwili będzie gotowa do
tego, żeby rzucić mu się do gardła, wściekła z powodu tego, co wydarzyło
się w tunelach. Co prawda nawet słowem nie wspomniała o Dylanie i innych
uwięzionych wampirach, a tym bardziej o tym, że zdawała sobie sprawę z tego,
iż to jego sprawka, ale Rufus nie był głupi, zresztą w jakiś niezwykły
sposób potrafił określić jej stan emocjonalny. Byli ze sobą nierozerwalnie
związani, a to sprawiało, że ukrywanie czegokolwiek stanowiło dość
problematyczne zadanie, chociaż – jak Rufus już miał okazję jej udowodnić – nie
niemożliwe.
Z drugiej strony, jego milczenie
mogło mieć związek z tym, jak emocjonalni zachowała się przy ich
spotkaniu. Na samo wspomnienie Laylę przeszedł gorący dreszcz, ale udało jej
się zapanować nad pożądaniem. Bardziej była podekscytowana obecnością Alessi i wyjścia,
żeby się tym przejmować.
Wraz z kolejnym korytarzem,
zachciało jej się tańczyć i śpiewać, zwłaszcza, że podmuch świeżego,
rześkiego powietrza rozwiał jej włosy. Obecność wiatru była niczym upragniona
ziemia obiecana, czy coś równie zwykłego, co jednak przez długi okres czasu
wydawało jej się abstrakcyjne. Poczuła, że Rufus drgnął, równie poruszony co i ona,
chociaż jak zwykle zapanował nad sobą, nie zamierzając okazać żadnych emocji,
nawet gdyby od tego zależało jego życie. Oczywiście, jego pieprzona duma i fakt,
że był geniuszem sprawiały, że uważał fascynowanie się czymś tak przyziemnym za
czysty idiotyzm, ale Laylę to nie obchodziło. Co złego było w czerpaniu
radości z życia? Nic, ale nie miała nic przeciwko temu, że to ona była
powodem, dla którego najczęściej się uśmiechał.
Czuła, że świt zbliża się wielkimi
krokami, dlatego machinalnie przyśpieszyła, wcześniej chwytając Rufusa za rękę.
Dla niej blask słonecznego światła był co najwyżej nieprzyjemny, ale nie
niebezpieczny, naukowiec jednak mógł mieć niemały problem, gdyby zrobiło się
zbyt jasno. Nie chciała pozwolić, żeby kolejnych kilka godzin spędził w tym
miejscu, kryjąc się przed słońcem; nawet gdyby był do tego zmuszony, zostałaby z nim,
chyba, że jakimś cudem Rufus zorientowałby się w którym miejscu są i znalazł
jakąś inną drogę, tym razem prowadzącą bezpośrednio do wyjścia.
Alessia czekała na nich w miejscu,
gdzie korytarz zaczął łagodnie zakręcać. Wysoko uniosła głowę, zwracając się w kierunku
z którego nadchodziły podmuchy świeżego powietrza. Pozwalała, żeby wiatr
bawił się jej ciemnymi włosami, złakniona czegokolwiek, co miało związek z prawdziwym
życiem i tym, co działo się na górze.
– Nic ci nie jest – odetchnęła na
widok Layli. Jej czarne oczy zabłysły, kiedy z lekką dezorientacją
spojrzała na Rufusa. – Cześć, wujku – dodała, szczerząc się w uśmiechu.
– Nie jestem twoim… – Wampir
zazgrzytał zębami, po czym westchnął zrezygnowany. – Zresztą nieważne. Będziemy
tutaj tak stali?
– Nagle ci się śpieszy? – zapytała z rozbawieniem
Layla, ale ruszyła przed siebie, wcześniej biorąc pod rękę Alessię. – Nawet
mnie nie pytaj. Pewnie nic im nie jest, a przynajmniej mieli się dobrze,
kiedy ostatnim razem sprawdzałam. Lepiej mi powiedz, co z tobą – upewniła
się, szybko zmieniając temat tak, żeby nie musieć tłumaczyć się z tego, co
stało się po tym, jak rozdzielili się w korytarzu.
Wyczuła, że Alessia jest co
najmniej zaintrygowana jej słowami, ale przynajmniej dotarło do niej, że
zadawanie jakichkolwiek pytań jest pozbawione sensu. Czuła słodki zapach krwi
bratanicy oraz emitującą od niej radość, mocno kontrastujących z nagłego
zakłopotania, które pojawiło się w odpowiedzi na słowa Layli. Dziewczyna
lekko zmarszczyła brwi, zaintrygowana, bo chociaż Ali prawie natychmiast nad
sobą zapanowała, coś zdecydowanie było na rzeczy.
– Miałam problem z jedną, szaloną
wampirką, ale jakoś sobie poradziłam – odparła wymijająco Alessia. Westchnęła
cicho, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „cholerny dupek”, chociaż Layla
nie miała pojęcia, co to miało do rzeczy. I chyba nie chciała wiedzieć. – A zaraz
po tym przyplątałam się tutaj.
– Cóż za szczęśliwy zbieg
okoliczności – mruknął Rufus, znacząco przeciągając sylaby. W jego głosie
pobrzmiewała sarkastyczna nuta, ale Alessia nie dała wytrącić się z równowagi.
Obecność wiatru i świeżego
powietrza stawały się coraz bardziej wyraziste, w miarę jak zbliżali się
do jego źródła. Kiedy ciemność zaczęła powoli się rozjaśniać, serce Layli
zabiło szybciej. Dalej czuła się tak, jakby podążała za jakimś świetlistym
śladem – za nicią, która łączyła ją z czymś albo kimś, kogo nie mogła
zobaczyć – chociaż już nie słyszała głosu, który do tej pory ją prowadził.
A przynajmniej tak jej się
wydawało, bo kiedy ponownie rozległ się ten sam ton, był czymś zdecydowanie
więcej niż tylko mentalnym wspomnieniem czy jej wyobrażeniem.
– Laylo? – usłyszała i aż
zachłysnęła się powietrzem. Głos był jak najbardziej prawdziwy, poza tym – co
najważniejsze – dochodził gdzieś z góry. – Laylo, czy mnie słyszysz?
W panice spojrzała najpierw na
Rufusa, a później na Alessię. Dopiero ich miny ją uspokoiły, uświadamiając
jej, że jednak nie zwariowała – oni również słyszeli.
– Jesteśmy tutaj! – odpowiedziała
natychmiast. – Cholerka, kimkolwiek jesteś, wiedz, że już cię kocham! – dodała
ze śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
Odpowiedział jej cichy chichot, pomieszany
z warknięciem, które – jak sobie z satysfakcją uświadomiła – wyrwało
się z gardła Rufusa. Co prawda wampir udawał, że nic się nie dzieje, ale
dyskretnie przesunął się w jej stronę, uważnie ją obserwując. Jego
czekoladowe oczy błyszczały, wręcz chłonąc zarys jej sylwetki. „Moja!” –
zdawało się mówić jego spojrzenie, a Layla bynajmniej nie zamierzała z takim
stwierdzeniem dyskutować.
Głos nie odezwał się znów tak od
razu, a przynajmniej Layla tego nie zauważyła, zbyt podekscytowana tym, co
nagle przykuło jej wzrok. Jak na zawołanie wystrzeliła do przodu, biegiem
pokonując kilka ostatnich metrów, dzielących ją od szczeliny, którą nagle
dostrzegła tuż nad głową, a przez którą do korytarza wlewało się łagodne
światło poranka. Było to zaledwie blade, anemiczne światło – słońce dopiero
zaczynało pojawiać się na horyzoncie – ale dla niej wrażenie było takie, jakby
patrzyła wprost w najczystszą, cudowna jasność. Brakowało jeszcze
anielskiego chóru i jakiegoś tłustego dzieciaka ze skrzydłami, a poczułaby
się jak w niebie.
– Jesteś tam jeszcze? – zapytała,
zadzierając głowę. Mrużyła oczy, żeby uchronić swoje odwykłe od jasności oczy,
ale i tak widziała wyłącznie odcinającą się na tle ciemności szczelinę.
– A powinno mnie nie być? –
odpowiedział głos, wyraźnie z siebie zadowolony. – Ej, chyba się udało! –
dodał, zwracając się do kogoś.
Och, więc było ich więcej!
– Od zawsze wiedziałem, że jestem
genialny – usłyszała i z zadowoleniem rozpoznała pełen samozadowolenia
głos Aldero. – Hej, Layla!
– Wiesz co Al? Chyba nigdy tak się
nie cieszyłam, słysząc twój anielski głos – stwierdziła, czując, jak zalewa ją
przyjemne ciepło, tym razem nie mające żadnego związku pożądaniem czy jej
darem.
– Uznam to za komplement i… – Nagle
urwał i jęknął. – No co? Niech żyje król i tak dalej, ale czy mógłbyś
się na mnie nie pchać? – żachnął się chłopak.
Dimitr z wielką przyjemnością
go zignorował.
– Aldero, zmykaj i daj
Benjaminowi trochę przestrzeni – westchnął z rezygnacją wampir. Ach, więc
dlatego głos wydawał jej się równie obcy, co i znajomy! Co prawda nie
wiedziała, skąd znajomy Carlisle’a nagle wziął się w Mieście Nocy, ale to
nie miało największego znaczenia, a przynajmniej nie w tym momencie.
– Layla? Layla, poczekajcie tam chwilę. Zaraz będziecie mieli wyjście.
– Tak jest, szefie! – zawołała;
niewiele brakowało, żeby mu zasalutowała.
Jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi,
chociaż Dimitr nie był w stanie tego dostrzec. Czekanie nie było zbytnio
wymagającym zadaniem, bo do tej pory nie robiła właściwie niczego innego, a kilka
minut raczej nie miało ich zbawić. Wpatrzona w szczelinę, podrygiwała
nerwowo, zachowując się trochę jak radosny psiak, który wyczekuje, aż ktoś
wypuści go na zewnątrz, żeby mógł pobiegać. Aż rwała się do tego, żeby zacząć
podskakiwać, zniecierpliwiona i podekscytowana jednocześnie.
Ramiona Rufusa bezceremonialnie
owinęły się wokół niej, odciągając ją do tyłu. Layla pozwoliła mu na to,
jednocześnie wzdrygając się, chociaż sama nie była pewna czy to reakcja na
dotyk wampira, czy ogłuszający trzask i fakt, że na ziemię posypały się
odłamku sklepienia. Wraz z kolejnym trzaskiem, pęknięcie poszerzyło się, a potem
spory kawałek ziemi runął na ziemię, spadając dokładnie w miejscu, w którym
stała. W powietrze – lśniąc w słabym blasku poranka – wzbiły się
drobinki kurzu i kamiennych odłamków, dlatego machinalnie zmrużyła oczy.
– Przepraszam! – jęknął cicho
Benjamin. – Wszystko gra? – upewnił się, a Layla w końcu dostrzegła
bladą, ale niezwykle przystojną twarz Egipcjanina; jego oczy, chociaż rubinowe,
lśniły w przyjazny sposób.
Chwilę później tuż obok chłopaka
pojawił się wyraźnie spięty Dimitr. Krótko obrzucił spojrzeniem ją, Rufusa i Alessię,
po czym westchnął cicho i odwrócił wzrok, starając się ukryć
rozczarowanie. Kiedy Layla wytężyła wzrok i słuch, zorientowała się, że
nieśmiertelni nie są sami i że gdzieś tam – prócz Aldero, a więc i Camerona
– są Allegra i Esme. No i ktoś jeszcze, ale nawet nie próbowała ich
rozpoznawać, oszołomiona.
To Dimitr nachylił się, zachęcająco
wyciągając rękę w stronę Alessi. Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi,
ale zanim podskoczyła, starając się uchwycić dłoń króla, krótko obejrzała się
przez ramię, szukając kogoś wzrokiem. W jej ciemnych oczach pojawił się
dziwny błysk niepokoju, który równie dobrze mógł być wrażeniem, ale Layla miała
wrażenie, że jej bratanicę coś dręczy.
– No, mam cię – wymruczał
uspokajającym tonem Dimitr, podnosząc Alessię tak lekko, jakby była niewiele
cięższa od puchu. Jednym szybkim ruchem podciągnął dziewczynę wyżej, po czym
objął ją w pasie i zniknął, żeby móc postawić dziewczynę na ziemi. –
Layla? – zaproponował, kiedy tylko pojawił się ponownie.
– Och, no proszę… – żachnął się
Rufus, rzucając wampirowi rozdrażnione spojrzenie.
Zanim Layla zdążyła się zastanowić,
została poderwana ku górze. Pisnęła cicho i na moment zbrakło jej tchu,
kiedy Rufus porwał ją na ręce, jednocześnie wybijając się ku górze. Już ułamek
sekundy później dosłownie zachłysnęła się świeżym powietrzem, oszołomiona
łagodnym blaskiem światła, mocną doznań oraz tym, że już nie znajdowali się pod
ziemią. Mrugając pośpiesznie, rozejrzała się dookoła; widok placu w samym
centrum Miasta Nocy wydał jej się najcudowniejszy na świecie, chociaż przecież
widziała go wielokrotnie.
Wciąż lekko oszołomiona, spróbowała
się wyprostować, ale to okazało się trudne, skoro Rufus wciąż trzymał ją na
rękach. Zadarła w głowę, żeby spojrzeć w ciemne oczy naukowca i przekonać
się, że wampir bynajmniej nie śpieszy się do tego, żeby ją puścić.
Wolność.
To jedno słowo upajało niczym
najlepsza krew albo wino – albo najlepiej mieszanka tych dwóch składników,
dokładnie taka, jaką lubił Gabriel.
Nareszcie byli wolni…
Marco
Marco próbował być cierpliwy. Do cholery, naprawdę
próbował być cierpliwy. To zdecydowanie o czymś świadczyło, skoro do tej
pory zwykle wybuchał, kiedy tylko zmuszony był próbować znosić zwłokę. Teraz
był z siebie niemal dumny, skoro do tej pory nie wpadł w szał,
poirytowany tym, że wszyscy traktowali go jak potwora (nie, żeby sobie na to
nie zasłużył, ale chyba istniały ważniejsze priorytety niż ciągłe biczowanie go
za błędy, które popełnił w przeszłości), wszystko miało jednak jakieś
granice – a Gabriel był coraz bliższy tego, żeby je przekroczyć. Takie
postępowanie zdecydowanie nie miało doprowadzić do czegoś dobrego, zwłaszcza,
że Marco naprawdę bał się zrobienia czegoś, czego musiałby żałować, ale w obecnej
sytuacji…
Cóż, może powinien być dumny – w końcu
ten niezdrowy upór, cięty język i charakter syn jak nic odziedziczył po
nim. Niezwykła moc i to, jak wręcz rwał się do walki… Chociaż minęły całe
wieki, Marco wciąż dostrzegał w tym swoją szkołę, chociaż nie
przypuszczał, że kiedykolwiek będzie musiał stawać naprzeciwko kogoś, kto jest
mu tak bliski i na dodatek znał każdą jego słabość i zdolności.
Gabriel był dobrym uczniem, a popychające go do przodu żal i gniew
czyniły go tym bardziej niebezpiecznym i nieprzewidywalnym.
Zdecydowanie powód do dumy.
Oczywiście pod warunkiem, że
wcześniej nie puszczą mu nerwy i jednak porządnie chłopakowi nie przyłoży,
żeby w końcu się opamiętał.
– Gabrielu, po prostu odpuść! – jęknął,
doskonale zdając sobie sprawę z tego, że pół-wampir jest tuż za nim. Czuł
jego obecność i determinacje; chyba powinien błogosławić fakt, że Gabriel
jeszcze nie posunął się do telepatycznego ataku, który w tym miejscu
mógłby skończyć się różniej. – Teraz naprawdę nie ma czasu na…
– Nie będziesz mi mówił, co takiego
powinienem teraz robić – odparował Gabriel. – A skoro już mowa o odpuszczaniu,
to zatrzymaj się w końcu! Na litość bogini, chociaż ten jeden raz daj
mojej siostrze spokój!
– Próbuję ją znaleźć – westchnął
zmęczonym tonem. Cudownie, więc wampir jednak może się zmęczyć.
Gabriel warknął, wyraźnie
poirytowany. Marco starał się trzymać go na dystans, cierpliwie koncentrując
się na biegu przed siebie i próbach odnalezienia słabego tropu córki. Dobra,
Gabriel zdecydowanie miał prawo do obiekcji, zwłaszcza kiedy chodziło o Laylę,
ale – Bóg, Selene czy jakaś inna niematerialna siła, która nad nimi czuwała,
byli tego świadkiem – nawet przez myśl mu nie przyszło, żeby zrobić cokolwiek
złego któremuś ze swoich dzieci. Pięćset lat było mnóstwem czasu, a on się
zmienił, chociaż nie sądził, żeby ktokolwiek mu uwierzył, zwłaszcza
rozgoryczony Gabriel.
Dla postronnego obserwatora,
sytuacja musiała być co najmniej dziwna. Biegł korytarzem, wyglądając jakby
uciekał, chociaż w rzeczywistości próbował zrobić coś pożytecznego,
jednocześnie starając się utrzymać Gabriela na dystans, żeby chłopak nie zrobił
czegoś głupiego. Gdyby tylko syn zechciał go wysłuchać, mogliby przynajmniej
chwilowo zawrzeć jakieś przymierze, ale na to najwyraźniej nie mógł jak na
razie liczyć. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydawał się bieg, nawet jeśli po
głębszym zastanowieniu Marco doszedł do wniosku, że to dość upokarzające.
Gdzieś za sobą – prócz Gabriela –
czuł również obecność innych, ale prawie nie zwracał uwagi na Isabeau,
Carlisle’a czy reszty nieśmiertelnych na których wpadli. Co ciekawe, jedna z dziewcząt
była jego synową, chociaż po minie dziewczyny zdążył się zorientować, że raczej
nie rwała się do tego, żeby go poznać. Tak czy inaczej, liczył się fakt, że
prócz Gabriela tak naprawdę nikt nie próbował Marco zaszkodzić. Swoją drogą,
jakimś pocieszeniem była świadomość tego, że wszyscy i tak pozwalali mu
prowadzić, chociaż raczej nie do końca w ten sposób wyobrażał sobie próby
znalezienia wyjścia z tych piekielnych tuneli.
Światło pojawiło się znikąd,
całkiem go dezorientując. Łagodny, ale jasny blask, sączył się z sufitu,
wabiąc i kusząc, zwłaszcza w połączeniu z podmuchem świeżego
powietrza. Usłyszał, że biegnący za nim Gabriel na moment stracił rytm,
zaskoczony, zaraz jednak wziął się w garść, ponownie rzucając się za nim w pogoń.
Marco zaklął pod nosem, po czym przyśpieszył, nie spuszczając wzroku z otworu,
który miał okazać się wybawieniem dla nich wszystkich, nawet jeśli myśl o tym
wciąż nie przynosiła ulgi, jakiej mógłby się spodziewać. No cóż, ciężko było
czuć się dobrze, kiedy na górze na pewno znajdowało się kilka osób, które
zachowają się niewiele lepiej od Gabriela.
Szybko odrzucając od siebie przykre
myśli, Marco wyskoczył w górę, bez chwili wahania zamierzając wykorzystać
szanse na to, żeby się wydostać. Nie minęła sekunda, jak zmaterializował się w samym
centrum Miasta Nocy, skupiając na sobie zaskoczone spojrzenia obecnych, ale nie
miał czasu na to, żeby koncentrować się na twarzach i próbować je
rozpoznać. Mimochodem zauważył jedynie Alessię oraz Laylę, tę drugą u boku
mężczyzny, którego nie znał. Gdzieś z boku mignęły mu złociste pukle i anielska
twarz, które mógłby rozpoznać wszędzie, ale nawet widok Allegry – pierwszy raz
od wieków – nie był w stanie na dłużej przykuć jego uwagi.
Zwłaszcza, że wtedy tuż za sobą
usłyszał głos Gabriela, który wydostał się na powierzchnię zaledwie ułamek
sekundy po nich.
– Tchórz.
To jedno słowo było niczym fizyczny
atak, jeśli i nie gorsze. Marco zatrzymał się, czując się tak, jakby jakaś
niewidzialna siła sparaliżowała całe jego ciało, omal nie wtrącając go z równowagi.
Pod wpływem impulsu zacisnął obie dłonie w pięści, z taką siłą, że
chyba jedynie cudem nie połamał sobie kości. Usłyszał pełne furii, dzikie
warknięcie i dopiero po chwili uświadomił sobie, że wyrwało się z głębi
jego gardła.
Cholera. Przecież już dawno
ustalił, że nawet jego cierpliwość ma swoje granice – i właśnie zaczynała
się kończyć.
W ułamku sekundy odwrócił się na pięcie,
gniewnie spoglądając wprost w stronę Gabriela. Chłopak właśnie podnosił
się z klęczka, nie spuszczając z niego wzroku. Jego ciemne oczy
ciskały błyskawice, twarz jednak okazała się wyjątkowo spokojna. Pół-wampir
wyprostował się, wysoko unosząc głowę i wpatrując się w Marco w tak
wyzywający sposób, że jego wzrok wydawał się wręcz namacalny.
– Co ty właśnie do mnie
powiedziałeś? – zapytał cicho, dając synowi szansę na to, żeby jeszcze się
wycofał.
– Powiedziałem, że jesteś tchórzem
– powtórzył usłużnie Gabriel.
A potem się uśmiechnął.
Nareszcie! Chwała Benjaminowi i temu, że wyprowadził Laylę z tuneli. Już myślałam, że się tego nie doczekam, ale się doczekałam. Kurde, dzisiaj znowu nie mam pomysłu na komentarz. Cieszę się, że już wyszli w połowie z tych tuneli. Ach, uśmieszek Gabriela musiał wytrącić Marco z równowagi :D
OdpowiedzUsuńDobra, nie będę się wysilać, bo to nic nie da :3 czekam na następny, i weny ;**