Layla
Layla krzyknęła i chwiejnie
cofnęła się o krok. Poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły
kopnął ją w brzuch, sprawiając, że omal nie osunęła się na kolana. Serce
natychmiast jej przyśpieszyło, trzepocąc się tak gwałtownie, jakby chciało
jakimś cudem wyrwać się jej z piersi i uciec; doświadczenie było
niemal bolesne, chociaż czyste przerażenie przysłaniało wszystkie emocje,
również ten dziwny, wyimaginowany ból, który zupełnie nie miał związku z jej
fizycznym stanem. Od dawna nie czuła czegoś podobnego i teraz intensywność
własnych emocji przytłoczyła ją do tego stopnia, że nie była w stanie na
nic innego prócz krzyku.
Uciekaj,
nakazał jej instynkt. Cofnęła się o jeszcze jeden krok, ale nogi miała jak
z waty i ledwo trzymała się na nogach. Od własnego krzyku,
zwielokrotnionego przez echo w korytarzach, zaczynała ją boleć głowa, a wrażenie
było takie, jakby dziesiątki szpilek wwiercało jej się w mózg. Pragnęła
chwycić się za skronie albo w dziecinnym odruchu zasłonić uszy i zamknąć
oczy, ale nawet gdyby to zrobiła, to i tak nie zmieniłoby prawdziwości
tego, co właśnie się działo. Przeszłość po nią wróciła, ale tym razem nie miało
to żadnego związku z przywołanymi wspomnieniami; tym razem wszystko działo
się naprawdę, a ona nie była w stanie zrobić niczego, żeby jakoś się
uwolnić albo uciec.
Pod plecami
poczuła ścianę i to na moment ją zdezorientowało. W pierwszym odruchu
zapragnęła odskoczyć od przeszkody, podświadomie wyczuwając zawarte w ścianach
srebro, ale kiedy tylko się poruszyła, przypadkiem potknęła się o własne
nogi. Niewiele brakowało, żeby wylądowała na ziemi, ale niemal w ostatniej
chwili czyjeś silne dłonie chwyciły ją za ramiona, podrywając do pionu. Layla
zesztywniała, natychmiast rozpoznając chłodny dotyk wampirzej skóry, zupełnie
jakby ostatni raz doświadczyła go zaledwie wczoraj, a nie przeszło pięćset
lat temu. W jednej chwili nerwy ostatecznie jej puściły, a z gardła
wyrwał jeszcze bardziej przeszywający, mrożący krew w żyłach wrzask, który
powinien był w stanie obudzić umarłego. Natychmiast spróbowała się
szarpnąć, ale w odpowiedzi na jej gwałtowny, wręcz szaleńczy ruch, uścisk
na ramionach jedynie się wzmocnił, kiedy trzymające ją dłonie spróbowały jakoś
ją unieruchomić.
– Przestań
krzyczeć. – Znajomy baryton był prawie niesłyszalny, ale i tak doskonale
zrozumiała słowa. Nie zareagowała na nie, w odpowiedzi zaczynając jeszcze
bardziej szarpać się, walczyć i drzeć w niebogłosy. Och, na litość
bogini, dlaczego nikogo przy niej nie było?! – Laylo, w tej chwili…
– Rufus?!
Gabriel?! Gabrielu, pomóż mi! – wrzasnęła, w jednej chwili wpadając w stan
na pograniczu paniki i histerii. Czuła, że do oczu napływają jej łzy, ale
prawie nie zwracała na nie uwagi, skupiona przede wszystkim na tym, jak bardzo
chciała, żeby wszystko okazało się kolejnym okropnym koszmarem. Innym od
wszystkich, ale wciąż po prostu snem… – Gabrielu! – zawołała raz jeszcze, ale
zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie przyjdzie; najbardziej
potrzebowała brata, swojego bliźniaka, ale istniejąca między nimi więź już
dawno została wyparta przez uczucie, którym chłopak obdarzył Renesmee.
Zabrakło
jej powietrza, więc zamilkła i spróbowała zaczerpnąć tchu, żeby znów
zacząć krzyczeć, ale wtedy lodowata dłoń zakryła jej usta, skutecznie tłumiąc
krzyk. W następnej chwili została przyciśnięta do ściany, przy okazji
uderzając o nią tyłem głowy. Uderzenie na moment ją zdezorientowało, a przed
oczami zatańczyły jej ciemne plamy, przez chwilę dając nadzieję na to, że może
jednak w porę straci przytomność. Niestety, upragnione ukojenie nie
nadeszło, a wręcz przeciwnie – czuła się jeszcze bardziej pobudzona,
chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Chciała odwrócić wzrok albo
zamknąć oczy, ale nawet wtedy przed oczami miała obraz znajomej twarzy i krwistych
tęczówek, idealnie wyryty w jej niezawodnej, wampirzej pamięci.
Zapomnienie nigdy nie miało nadejść, na dodatek teraz, kiedy koszmar w każdej
chwili mógł rozpocząć się na nowo.
Wciąż
dysząc ciężko, zamrugała i w końcu odważyła się spojrzeć przed
siebie. Dłoń wciąż zakrywała jej usta, ale Layla już przestała krzyczeć, więc i tak
było jej wszystko jedno. Kolana omal się pod nią nie ugięły, kiedy w ciemności
zamajaczyła jej para rubinowych, wpatrzonych w jej własne błękitne
tęczówki oczu. Płomień, który stworzyła, wciąż tlił się łagodnie, zawieszony
gdzieś w powietrzu, ale nawet bez światła byłaby w stanie odtworzyć
rysy twarzy oraz sylwetkę przytrzymującego ją wampira. W końcu
nieśmiertelni się nie starzeli, zresztą pewne cechy urody swojego ojca
dostrzegała na co dzień w Gabrielu, a teraz również w Alessi i Damienie.
Marco
Licavoli nie zmienił się ani trochę. Wciąż był niezwykle przystojny, nawet jak
na wampira. Blada skóra idealnie kontrastowała z gęstymi, ciemnymi włosami
i zdradzającymi włoskie pochodzenie, charakterystycznymi rysami twarzy.
Czerwone oczy lśniły, podobnie jak i ich właściciel mając w sobie
coś, co jednocześnie pociągało, co również napawało lękiem. Zwłaszcza w anemicznym
blasku ognia, Marco wyglądał na jeszcze bardziej groźnego, a przy tym
niezwykle eterycznego. W żadnym wypadku nie byłby w stanie udawać
człowieka, pod każdym względem będąc całkowitym zaprzeczeniem ludzkiej
normalności. Nie przypominał nawet typowego wampira, całym sobą zdradzając, że
nawet jako nieśmiertelny jest niezwykły.
Drżąc i wciąż
ciężko oddychając, Layla zmusiła się do tego, żeby oderwać wzrok od oczu ojca i –
w miarę możliwości – zlustrować wzrokiem całą jego postać. Miał na sobie
ciemne jeansy i idealnie dopasowany do lekko umięśnionej sylwetki czarny
sweter, dodatkowo podkreślający jego niezwykle wyrazistą urodę. Layla nie
musiała długo się zastanawiać, żeby być w stanie stwierdzić, iż wybór
stroju nie był przypadkowy. To Marco uczył ich polować i ukrywać się,
samemu będąc idealnym łowcą. Jeśli chciał pozostać niezauważonym, po prostu był
w stanie tego dokonać – a nie było wątpliwości, że do tej pory jak
najbardziej zależało mu na tym, żeby nikt nie zdawał sobie sprawy z jego
obecności w Mieście Nocy.
Chociaż nie
chciała, coś sprawiło, że raz jeszcze odważyła się spojrzeć wampirowi w twarz.
Instynkt po prostu nakazywał jej widzieć nie tylko sylwetkę, ale również oczy
swojego potencjalnego wroga, bo tak było łatwiej określić, czego mogła się
spodziewać… A przynajmniej zazwyczaj tak było, bo Marco z niezwykłą
wprawą powstrzymał się od okazywania jakichkolwiek emocji. Jedynym, co zwróciło
jej uwagę, były właśnie oczy, bo to one odróżniały stojącego przed nią wampira
od wspomnienia z dzieciństwa albo postaci ze snów. Nie raz widziała w oczach
Marco pożądanie, gniew albo pogardę, ale tym razem nie dostrzegła żadnej z tych
emocji – była po prostu pustka i niezwykły, przejmujący wręcz smutek.
To zresztą i tak
nie miało żadnego znaczenia. Marco był tutaj, a ona po raz kolejny okazała
się zbyt słaba, żeby cokolwiek zrobić, jakoś sobie pomóc. Wciąż drżała, nie
będąc w stanie wykrzesać z siebie dość siły i energii, by znów
zacząć się wyrywać albo jakkolwiek spróbować uciec. Nie chodziło już nawet o to,
że zdawała sobie sprawy z przewagi siły, którą dysponował wampir – Layla
najzwyczajniej w świecie poddała się bez walki, chociaż jakaś część jej
stanowczo zabraniała jej to zrobić. Niestety, cała silna wola wyparowała za
sprawą jednego spojrzenia ojca, jak zwykle przez te wszystkie lata.
Layla
niejednokrotnie wyobrażała sobie ich kolejne spotkanie, chociaż jednocześnie
miała nadzieję, że nigdy do niego nie dojdzie. Czasami, kiedy czuła się
wyjątkowo pewna siebie, była przekonana, że gdyby ojciec nagle pojawił się na
jej drodze, nawet by się nie zawahała. Ogień dodawał jej siły, sprawiając, że
niemal wierzyła w to, że jakkolwiek się zmieniła – że już nie jest tą
małą, bezbronną dziewczynką, która była zdana wyłącznie na nastroje ojca. Nawet
Gabriel nie był w stanie zapewnić jej takiego poczucia bezpieczeństwa,
które dawał jej ogień i świadomość tego, że teraz byłaby w stanie
unicestwić Marco jednym ruchem. Przez lata obiecywała sobie, że już nigdy
więcej nie pozwoli się ojcu skrzywdzić, że w razie potrzeby będzie w stanie
się obronić…
Lata
kłamstw.
Uświadomiła
to sobie w jednej chwili, unieruchomiona pod ścianą i zdolna jedynie
do tego, żeby patrzeć w te zimne, rubinowe oczy. W jednej chwili znów
poczuła się tak, jak mała dziewczynka – przerażona, niewinna i pozbawiona
jakichkolwiek możliwości obrony. Znów miała tych kilka lat, a ojciec bez
większego wysiłku potrafił sprawić, żeby poczuła się nie tylko przerażona, ale i bezradna.
Spróbowała wziąć się w garść, zaatakować albo zrobić cokolwiek innego,
chociażby uciec, ale nie była w stanie się skoncentrować. Przeszył ją
chłód, przenikliwe uczucie zimna, co w jej przypadku wydawało się
irracjonalne; nigdy nie czuła zimna, zawsze mając temperaturę ciała o tych
kilka stopni wyższą dzięki stałej obecności ognia. Jedynie raz poczuła coś
podobnego, kiedy żywioł właściwie bez powodu ją opuścił, ale wierzyła, że
podobna sytuacja nigdy więcej nie będzie miała miejsca. Tym razem miała
pewność, że płomienie nie odeszły – wiedziałaby – ale jednocześnie czuła, że
dar wymyka jej się spod kontroli. Uczucie chłodu wzmagało się z każdą
kolejną sekundą, zupełnie jakby coś spychało jej umiejętności w głąb jej
umysłu, aż do miejsca, gdzie już nie była w stanie ich dosięgnąć. To nie
była telepatia ani sprawka Marco; była tego pewna, bo niezależnie od mocy jaką
dysponował wampir, nie był w stanie zablokować jej daru. Jedyną przeszkodą
był jej strach, ten paraliżujący, przenikliwy strach…
– Grzeczna
dziewczynka – szepnął niemal łagodnym tonem wampir, spoglądając jej w oczy.
– Nie krzycz, proszę. Nie krzycz, a wtedy wszystko będzie dobrze –
obiecał, ale Layla mu nie uwierzyła; nic nie mogło być dobrze, skoro on tutaj
był.
Marco
odczekał jeszcze moment, żeby upewnić się, że znów nie zacznie się szarpać, po
czym w końcu odsunął rękę od jej ust. Machinalnie zaczerpnęła powietrza,
ale nie zaczęła krzyczeć, nie tyle z posłuszeństwa, co przez gulę, która
nagle pojawiła się w jej gardle. Spróbowała przełknąć, ale w efekcie
omal się nie zakrztusiła. Wciąż drżała, mając wrażenie, że każde miejsce, gdzie
czuła lodowaty dotyk Marco, przenika ją chłodem, sięgając aż do samej duszy.
Walczyła ze wspomnieniami, usiłując skoncentrować się nad tym, co było tu i teraz,
ale jej ciało i tak było napięte do granic możliwości, jakby w oczekiwaniu
na to, że za moment wydarzy się coś złego. Nawet jeśli w sposobie, w jaki
wampir trzymał ręce na jej ramionach, nie było niczego niewłaściwego, Layla i tak
podświadomie oczekiwała, że za kilka chwil coś się zmieni, a przed nią po
raz kolejny pojawi się potwór, którego regularnie widywała przez całe
dzieciństwo.
Nie
potrafiła mu zaufać, niezależnie od sytuacji i tego, jakie były jego
intencje. Co więcej, teraz całą sobą zapragnęła zrzucić na niego całą
odpowiedzialność za wszystko, co wydarzyło się w laboratorium. To musiał
być on, to musiała być jego moc i sposób na to, żeby ściągnąć ją do tego
miejsca, żeby znów móc ją skrzywdzić i…
Och,
dlaczego to brzmiało jak kłamstwo?!
– Nie… – Prawie
nie była świadoma tego, że się odzywa. – Och, proszę, nie… Nigdy więcej, już
nigdy więcej… – mamrotała gorączkowo; dopiero błysk w rubinowych oczach
Marco uświadomił jej, że wypowiedziała te słowa na głos.
Wampir
lekko zmarszczył brwi; zmartwienie w jego rubinowych tęczówkach dodatkowo
się pogłębiło, a przynajmniej takie miała wrażenie. Lodowate dłonie
zastygły na jej ramionach, teraz bardziej przypominając kawałki marmuru, ale
nawet to nie było w stanie sprawić, żeby się uspokoiła. Wciąż zdawała
sobie sprawę z tego, że ją trzymał i już samo to wystarczyło, bo poczuła
się przerażona. Ten strach ją paraliżował, oszałamiał i nie pozwalał w żaden
sposób się uwolnić. Jak mogłaby poczuć ukojenie albo znów nad sobą zapanować,
skoro on tutaj był, a ona nie była zdolna do tego, żeby jakkolwiek go od
siebie odepchnąć albo się uwolnić?
– Nigdy
więcej co? – odezwał się Marco, wciąż uważnie mierząc ją wzrokiem. Głos miał
lekko spięty i jakby drżący, chociaż równie dobrze mogło być to jedynie
wrażeniem. – Uspokój się, skoro wszystko jest w porządku. To nie jest
miejsce i czas na panikę.
Spojrzała
mu w oczy, otwierając usta i zamierzając odpowiedzieć, ale odkryła,
że nie jest w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa. Spróbowała
raz jeszcze, w ostateczności bezradnie rezygnując i próbując uciec
wzrokiem gdzieś w bok. Jak zwykle posłuszna i bezradna, przy nim
czując się jak mała dziewczynka, którą już przecież od dawna nie była.
Jakikolwiek sprzeciw wydawał się niemożliwy, a jej ciało broniło się przed
nim równie instynktownie, co przed fizycznym atakiem. Z tym, że gdyby
ktokolwiek inny w istocie ją zaatakował, nie wahałaby się ani sekundy
przed obroną, podczas gdy w obecności Marco nie była zdolna nawet do tego,
żeby swobodnie oddychać. Strach ją paraliżował, a jedynym, co nagle stało
się dla niej priorytetem, było zrobienie wszystkiego, byleby wampira nie
zdenerwować. Tego nauczyła się jeszcze w dzieciństwie, starając się być
idealną córką, byleby nie dawać ojcu powodów do tego, żeby wpadał w szału
– i żeby krzywdził ją albo Gabriela. Kiedyś wierzyła w to, że dzięki
temu może ich ochronić, a wszystko to, co ją spotykało, było w istocie
karą za jej nieposłuszeństwo i zarazem jej winą; dopiero później
zrozumiała, że tutaj wcale nie chodziło o to, czy zachowywała się
właściwie. Utrata niewinności zdecydowanie nie mogła być czymś na co sobie
zasłużyła i na co miała wpływ.
Chciała
zrobić wiele, ale w jednej chwili odkryła, że nie jest w stanie
zrobić nic. Mogła co najwyżej stać, drżeć i zachowywać się tak, jakby
minionych pięćset lat nie miało miejsca. Próbowała przywołać ogień, ale wciąż
nie była do tego zdolna, zupełnie jakby zapomniała jak to się robi. Płomienie
już nie były jej otuchą, już nie dodawały jej siły i pewności siebie. Jej
jedyna broń – to, w czym przez lata pokładała największe nadzieje,
przekonując samą siebie, że dzięki darowi już nigdy nie będzie cierpiała –
ostatecznie okazała się całkowicie bezużyteczna, bo ona nie była w stanie
jej wykorzystać.
Nie
przeciwko Marco.
Nie
przeciwko swojemu ojcu.
W głowie
jej wirowało, ale już dawno straciła nadzieję na to, że nagle osunie się na
ziemię bez przytomności. To byłoby zbyt łatwe, zresztą omdlenie mogłoby być
gorsze od świadomości, bo wtedy nie miałaby pojęcia, co takiego się z nią
dzieje. Nie, Marco nigdy nie gwałcił jej, kiedy spała albo nie była zdolna do
tego, żeby kontaktować ze światem zewnętrznym i to mimo wszystko było z jego
strony dobre. Chyba nie istniała rzecz gorsza od niepewności; od bezradności,
którą czułaby, nagle znajdując się w sytuacji takiej, jaka przez
kilkanaście okropnych godzin dręczyła Alessię. Myśl o bratanicy trochę ją
otrzeźwiła, ale to wciąż było zbyt mało, a Layla pozostawała bezsilna i równie
sparaliżowana strachem, co do tej pory.
Koszmar się
sprawdzał – po tylu latach wątpliwości i podświadomego oczekiwania,
ostateczne wracała do punktu wyjścia i to mając świadomość, że tak
naprawdę nie zmieniła się wcale. Po prostu udawała silną i dorosłą, ale
wystarczyła chwila, by ostatecznie wróciła do punktu wyjście. Gdzieś w pamięci
zamajaczyło jej wspomnienie ostatniego koszmaru, a zwłaszcza słowa tamtego
wyśnionego Marco, który wprost mówił jej, że do niczego się nie nadaje –
zwłaszcza do tego, żeby być matką. Teraz miała potwierdzenie tych słów, na
własne oczy widząc, że nie jest w stanie niczego zrobić – nawet się
obronić. Mogła udawać, że jest inaczej, ale tak naprawdę doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że jest bezużyteczna.
Marco
patrzył na nią uważnie przez jeszcze kilka sekund, po czym w końcu się
odsunął. Machinalnie odetchnęła głębiej, omal nie krztusząc się przy tym
powietrzem. Szybko wzięła się w garść, ale nie odważyła odsunąć się od
ściany chociażby na milimetr, wciąż przywierając nań całym ciałem, wciąż w tej
samej pozycji, chociaż było jej niewygodnie. Szorstka powierzchnia ściany
obcierała jej policzek, poza tym obecność srebra była coraz bardziej uciążliwa,
ale nawet to nie wystarczyło, żeby zmusiła się do wyprostowania i zmiany
pozycji.
– Nic ci
nie jest? – Wampir wciąż się jej przyglądał. Zaskoczyło ją to, że tak po prostu
zapytał o jej samopoczucie, ale nie dała nic po sobie poznać. Wciąż
milczała, zastygła w bezruchu i niezdolna do tego, żeby normalnie
funkcjonować, a tym bardziej odpowiedzieć. – Musimy być bardzo cicho,
Laylo. No i musimy się pośpieszyć… To miejsce mi się nie podoba, sądzę
zresztą, że powinniśmy jak najszybciej spróbować wydostać się na zewnątrz.
Mówił, ale
jego słowa brzmiały abstrakcyjnie; tak bardzo… obco. Nie miała pojęcia, co
powinna o tym myśleć, to zresztą nie miało żadnego znaczenia. Była tutaj
sama, a teraz na dodatek Marco dał jej do zrozumienia, że oczekuje, iż ona
tak po prostu z nim pójdzie. Pragnęła zaprotestować, znów zacząć krzyczeć
albo po prostu rzucić się do ucieczki, ale nie zrobiła żadnej z tych
rzeczy, kolejny raz przekonując się, że po prostu nie jest do jakiegokolwiek
ruchu albo podjęcia decyzji zdolna. Nie była w stanie się poruszyć, nie
była w stanie nawet się odezwać; Marco miał nad nią przewagę i to bez
jakiegokolwiek wysiłku. Co więcej, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że
tak będzie, skoro nawet się nie zawahał. Była jego córką – jego małą, posłuszną
córeczką z którą bez jakichkolwiek skrupułów od zawsze mógł robić
dokładnie to, co w danym momencie mu odpowiadało. A jego mała Layla
nigdy się nie sprzeciwiała, bezużyteczna, a może zbyt głupia, żeby zdobyć
się na chociaż odrobinę asertywności.
Gabrielu,
Rufusie, gdzie jesteście?, pomyślała, chociaż nawet nie próbowała wysyłać
tej myśli, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że i tak nikt nie
będzie w stanie jej usłyszeć. W tym miejscu telepatia była mocno
ograniczona, Layla zresztą wątpiła, żeby jej brat albo partner dotarli do niej
na czas. Gdyby byli w pobliżu – oni albo ktokolwiek inni – wtedy jej
okrzyki już dawno by poskutkowały. Była zdana wyłącznie na siebie i to
ostatecznie ją przerosło, jakby sama wieść o tym, że Marco wrócił nie była
wystarczająco przerażająca.
Wciąż
milczała, próbując walczyć z łzami, które samoistnie cisnęły jej się do
oczu. Próbowała nie okazywać słabości, chociaż zdawała sobie sprawę z tego,
że wampir doskonale czuje jej strach; musiałby być głupi, żeby nie być
świadomym tego, jak musiała się czuć. Nie uważała, żeby czerpał z jej
przerażenia jakąkolwiek przyjemność, ale na pewno to właśnie to, że się go
bała, dawało mu jakąkolwiek przewagę nad nią. Gdyby było inaczej, na pewno nie
ryzykowałby tego, skoro powinna być zdolna do tego, żeby zakończyć jego
egzystencję jednym ruchem…
Powinna,
ale nie była – i właśnie
to było najgorsze.
– Laylo? –
Marco odezwał się ponownie, być może nie po raz pierwszy, bo w jego głosie
wyczuła coś na pograniczu irytacji i… zmartwienia? Musiała coś pomylić, chociaż
zdecydowanie ważniejszym wydało jej się to, żeby na niego spojrzeć, zanim
ostatecznie straci cierpliwość. – Czy ty mnie słuchałaś? Powiedziałem, że
powinniśmy iść.
Dlaczego
wróciłeś…?, pomyślała, jednak i tego pytania nie była w stanie zadać
na głos. W zamian spuściła głowę, zacisnęła powieki i wypowiedziała
jedyne słowa, która w tej sytuacji wydały jej się najbezpieczniejsze i najbardziej
słuszne – a zarazem tak upokarzające, jak tylko mogłaby sobie w obecnej
sytuacji wyobrazić.
– Tak, tato.
Naczekałam się na nowy rozdział, ale było warto. Mam nadzieję, że z przeprowadzka się udała, albo zbliża się do końca ;3 Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam nowy rozdział! Przeczytałam jednych tchem. Po prostu tak szybko go pochłonęłam, że aż się przestraszyłam. Biedna, biedna, biedna Layla ;c szkoda, że zgodziła się z nim gdziekolwiek iść, ale mam nadzieję, że po drodze wpadną na Rufusa, Beau i Nessie. Może Isabeau wygarnie mu to wszystko i sobie pójdzie -,- albo nie. Niech nie idzie, bo za bardzo ciekawi mnie ta postać. Czemu w tych głupich skałach musi być srebro? A, tak żeby Lay nie mogła użyć daru, ani telepatii, aby zawołać o pomoc. Nie podoba mi się to jak on się nią tak rządzi. Ona nie jest już tą samą Laylą jaką była pięć wieków temu! Zmieniła się i... i nie mam pomysłu. Kurde, mogę powiedzieć tylko tyle, że rozdział był po prostu zajebisty, a ja zastanawiam się tylko co będzie dalej. Nie mogę uwierzyć, że to już 28 rozdział i na dodatek pojawił się Marco... cudo ;D
OdpowiedzUsuńWeny, weny, weny <33
Twoja, Gabi ;*