Aldero
Aldero zaklął i zerwał
się na równe nogi. W pierwszym momencie zachwiał się, tracąc równowagę,
ale odzyskał ją momentalnie, kiedy to przypadkiem uderzył o coś plecami, a na
głowę posypały mu się kawałki gruzu. Natychmiast uskoczył, zaledwie na sekundę
przed tym, jak drewniana deska zsunęła się z powstałej u jego boku
hałdy i omal nie zmiażdżyła mu nóg. Pył wciąż unosił się w powietrzu,
drażniąc gardło i płuca, i chociaż Aldero nie potrzebował oddechu,
żeby normalnie funkcjonować, machinalnie wziął głęboki oddech, już w następnej
sekundzie zmuszony do walki z nagłym atakiem kaszlu.
– Aldero?
Cammy? – doszedł go znajomy głos. – Jesteście tutaj? – odezwała się raz jeszcze
Esme, zaniepokojona.
– Mnie nic
nie jest, babciu! – odkrzyknął, kiedy tylko był w stanie się odezwać.
Szybko rozejrzał się dookoła, ale nie był w stanie dostrzec Esme w gruzach
i pozostałościach tego, co kiedyś składało się na laboratorium. Super,
znając wujka Rufusa, takie atrakcje były do przewidzenia. – Nie musisz się
martwić. Jestem tak teoretycznie żywy, jak tylko teoretycznie może być to
możliwe – zapewnił, próbując zabrzmieć dowcipnie, ale nie był pewny czy mu to
wyszło.
– Dzięki
Bogu – odetchnęła Esme. Wyczuł, że się poruszyła, ale najwyraźniej nie była w stanie
się do niego dostać. – Co z Cammym?
– Cammy…
Aldero
poczuł się trochę tak, jakby ktoś zdzielił go czymś ciężkim po głowie – dosłownie
i w przenośni. Pośpiesznie przytrzymał się tego, co znajdowało się
najbliżej, mając jedynie nadzieję, że konstrukcja okaże się stabilna i że
przypadkiem nie zrzuci im na głowy jeszcze większej części sufit; wtedy mama
jak nic dostałaby furii, a to stanowiło dość niepokojącą perspektywę na
przyszłość, skoro miał w planach przeżyć.
Doskonale
widział nad sobą szarość wieczornego nieba. W duchu czuł ulgę, że słońce
zdążyło zajść, bo w innym wypadku to niekoniecznie Isabeau byłaby jego
największym zmartwieniem. Wzdrygając się na samo wspomnienie tego, jak zwykle
czuł się w okolicach świtu, szybko zaczął się przemieszczać, uważnie
rozglądając się dookoła, szukając wzrokiem brata. Miał wrażenie, że podłoga pod
jego stopami drży niebezpiecznie, zupełnie jakby zamierzała się zarwać, ale
starał się o tym nie myśleć, wołać koncentrować się całym sobą na myśli o tym,
że jednak wytrzyma.
– Al? – odezwała
się ponownie Esme. – Dlaczego przestałeś się odzywać? Pytałam się, co z Cameronem
i… – Raptownie nabrała powietrza do płuc. – O nie! Coś jest nie tak,
prawda?
Wszystko,
pomyślał, ale wątpił, żeby takie stwierdzenie uspokoiło Esme. Westchnął jedynie
i zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków w głąb laboratorium,
wzdrygając się za każdym razem, kiedy grunt pod jego stopami wydawał się
protestować. To zdecydowanie mu nie pomagało, poza tym coraz bardziej irytowało
go to, że jego brata nigdzie nie było widać. Kto jak kto, ale Cameron miał
swoisty talent do ukrywanie swojej obecności, Aldero jednak nie wierzył w to,
żeby jego bratu tak nagle zebrało się ja zabawę w chowanego – i to na
dodatek w takich warunkach.
– Nic się
nie dzieje. Możesz wyluzować, babciu – odezwał się po chwili zastanowienia,
przypominając sobie o tym, że Esme wciąż czeka na jego odpowiedź. Starał
się brzmieć beztrosko i pewnie, ale coś podpowiadało mu, że idzie mu to
marnie; a wampirzyca i tak wie swoje. Ha, jakby mało było kłopotów,
teraz na dodatek próbował oszukać ten słynny „instynkt macierzyński”, cokolwiek
to znaczy. – Po prostu nigdzie nie widzę Cammyego, ale zaręczam, że musi
gdzieś tutaj być.
Esme
jęknęła, jasno dając mu do zrozumienia, że jego zapewnienia wcale jej nie
uspokoiły.
– To
niedobrze. – Nie był pewien dlaczego, ale coś w tonie jej głosu sprawiło,
że niepokój zaczął mu się udzielać. – Bardzo niedobrze, kochanie, bo…
– Mam go!
Wampirzyca
natychmiast zamilkła, podobnie jak i Aldero zaskoczona głosem Dimitra.
Oboje natychmiast ruszyli w odpowiedzią stronę, dziwnie zaniepokojeni. Al
miał wrażenie, że umknęło mu coś istotnego, ale nie potrafił stwierdzić co
takiego. Wciąż był zdezorientowany, a już wystarczającej uwagi wymagało
bezpieczne lawirowanie między odłamkami, podczas gdy wszystko wkoło wydawało
się gotowe do tego, żeby runąć.
Aldero
nachylił się, żeby przejść pod zwaloną belką, wiążącą ukośnie mniej więcej metr
nad ziemią. W tym samym momencie czyjąś dłoń chwyciła go za ramię, chcąc
mu pomóc. Zaskoczony wzdrygnął się i machinalnie wyprostował, z impetem
uderzając czubkiem głowy w drewno.
– Ej! – zaoponował;
przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy i dopiero po chwili zdołał
skupić spojrzenie na Esme.
– Przepraszam
– zreflektowała się, lekko speszona. Westchnął i spróbował wziąć się w garść,
wołać nie ryzykować, że kobieta zacznie się obwiniać. – Nic ci nie jest? Ja
chciałam…
– W porządku
– przerwał jej, odrobinę zniecierpliwiony. Szybko wyprostował się i walcząc
z zawrotami głowy, spróbował odszukać wzrokiem Dimitra.
– Jesteśmy
tutaj – odezwał się król, jakby czytając mu w myślach. – Poczekajcie tam
chwilę, dobra? – dodał, próbując znaleźć bezpieczną drogę, żeby do nich
dotrzeć.
Aldero
rzucił niespokojne spojrzenie Esme, ale ta wpatrywała się w miejsce z którego
wydawał się dochodzić głos Dimitra. Sam również spojrzał w tamtą stronę,
zaledwie sekundę przed tym, jak wampir w końcu pojawił się w zasięgu
ich wzroku. Już w następnej chwili dosłownie zmaterializował się u ich
boku, pokryty pyłem, ale cały – w końcu komuś takiemu jak on nie dało się
tak po prostu zaszkodzić. Aldero poczuł ulgę na jego widok, bo na swój sposób
traktował Dimitra niczym zastał ego ojca, uczucie to jednak zniknęło niemal
natychmiast, kiedy dostrzegł, że król trzyma na rękach nieprzytomnego Camerona.
No tak,
mógł się domyślić. Więź między bliźniętami zawsze była silna, zwłaszcza kiedy
na dodatek w grę wchodziła telepatia. Zawsze dzielili ze sobą skrajne
emocje, takie jak strach albo euforię. Podobnie było z bólem, ale w oszołomieniu
Aldero nie zdawał sobie sprawy z tego, że zawroty głowy niekoniecznie
muszą oznaczać, że to tylko z nim jest coś nie tak.
– O cholera…
– wyrwało mu się. Jedynie na tyle było go stać w tamtym momencie.
-Po
pierwsze, nigdy nie przeklinaj przy kobiecie, zwłaszcza jeśli nie masz powodu –
upomniał go opanowanym głosem Dimitr, kiwając z szacunkiem w stronę
zaniepokojonej Esme. – A po drugie, spróbujcie nie panikować, bo to nam
nie pomaga. Powinniśmy stąd wyjść i zabrać stąd Camerona, a potem…
– Przecież
nic mu nie będzie – przerwał wampirowi Aldero, wciąż skoncentrowany na bracie. –
Już nie krwawi, prawda? – Zerknął na rubinowe drobinki, które dostrzegł w jasnych
włosach brata, więcej niż pewien, że po ranie nie ma już ani śladu. – Na nas
wszystko goi się ot tak – pstryknął palcami – więc nic mu nie będzie… – powtórzył,
ale podświadomie szukał jakiegokolwiek potwierdzenia, chcąc upewnić się, że ma
rację. W końcu to było laboratorium Rufusa, więc istniała szansa, że coś
jednak poszło nie tak.
Spojrzenie
Dimitra było niemal łagodne.
– Jasne. W wasze
zdolności nie wątpię – zapewnił pospiesznie. – Ale i tak moglibyśmy go
zabrać do szpitala, skoro jest nieprzytomny. Theo na pewno będzie mógł
powiedzieć ci więcej.
Dopiero
wzmianka o Theo otrzeźwiła go na tyle, żeby zainteresował się sytuacją.
Raz jeszcze rozejrzał się po laboratorium – albo raczej tym, co z niego
zostało – z niedowierzaniem uświadamiając sobie, że są zaledwie we
czwórkę; prócz jego, nieprzyjemnego Camerona, Esme i Dimitra, w okolicy
wydawało się nie być nikogo.
– Zaraz,
zaraz… A co z resztą? – zapytał natychmiast, sztywniejąc i dosłownie
wwiercając spojrzenie w Dimitra. Chciał wiedzieć, co się dzieje, szok zaś
pozwolił mu przynajmniej na moment przestać martwić się o brata. – Co
tutaj się właściwie stało?
Dimitr i Esme
wymienili krótkie spojrzenia. Żadne z nich nie odpowiedziało tak od razu,
wampirzyca zaś zdobyła się jedynie na tyle, żeby podejść bliżej przybranego
wnuka i przeczesać jego jasne włosy palcami. Niepokój dodawał jej lat,
chociaż z wyglądu wciąż była zdecydowanie zbyt młoda, żeby być babcią, a tym
bardziej prababcią.
– Zawaliły
się sufit i podłoga – wyjaśnił w końcu Dimitr, wzdychając cicho. – O ile
się nie mylę, pozostali są w…
– Tunele – uświadomił
sobie z niedowierzaniem Aldero. Potrząsnął głową, próbując jakoś nad sobą
zapanować i spróbować uporządkować sobie to, co się dzieje. W głowie
wciąż mu wirowało, ale sam już nie był pewien czy to od nadmiaru emocji, czy z winy
stanu Camerona. – O bogini, więc co robimy? Rufus pewnie ich wyprowadzi,
ale jeśli coś się komuś stało…
– Nawet tak
nie mów! – zaoponowała natychmiast Esme, zaskakująco pewnym głosem. Spojrzała
na niego z błyskiem w oczach, zdeterminowana jak nigdy. – Nikomu nic
się nie stało. Zabierzemy stąd Camerona, a kiedy już będzie bezpieczny,
wrócimy i… Po prostu zrobimy coś, żeby im pomóc.
Aldero
popatrzył na nią z powątpieniem, ale ostatecznie skinął głową. Miał złe
przeczucie, jednak wolał dodatkowo nie martwić Esme. Sam nie był pewien skąd
brały się wątpliwości, ale nie był w stanie pozbyć się wrażenia, że coś
jest nie tak. W pamięci wciąż miał ogromne nasilenie telepatycznej mocy,
którą wyczuł na chwile przed tym jak wszystko eksplodowało. Nie miał pojęcia,
co powinien o tym sądzić, ale zdecydowanie mu się to nie podobało.
– Na pewno
coś wymyślimy – obiecał pośpiesznie Dimitr, chcąc przerwać panującą ciszę. Jego
głos był kojący, ale Al wyczuł w nim swego rodzaju podenerwowanie, które
psuło efekt.
– Ale…? – dopowiedział,
spoglądając wyczekująco na króla. W końcu zawsze było jakieś „ale”.
Dimitr
jęknął i skrzywił się.
– Aldero… –
Znów jęknął, bo i Esme spojrzała z niepokojem w jego stronę. – No
dobrze. Po prostu nie mam pewności, czy to będzie takie łatwe, skoro
laboratorium wygląda tak, jakby zaraz miało całkiem zrównać się z ziemią.
Mam wrażenie, że jeśli tylko spróbujemy coś ruszyć, jedynie dodatkowo im
zaszkodzimy – przyznał, już nie próbując udawać entuzjazmu.
– Co chcesz
przez to powiedzieć? – zapytała nerwowo Esme. Gdyby była człowiekiem,
prawdopodobnie byłaby jeszcze bledsza niż teraz. – Chyba nie masz na myśli
tego, że nie jesteśmy w stanie im pomóc, prawda? – dodała, ale po minie
Dimitra widać było, że dokładnie do tego zmierzał.
– Nie wiem.
Na pewno tego tak nie zostawię – zapewnił pospiesznie. Co do tego nie było
najmniejszych wątpliwości, tym bardziej, że w grę wchodziło między innymi
życie Isabeau. – Mam jedynie wątpliwości co do tego, czy uda nam się to zrobić
szybko. Może trochę potrwać zanim coś wymyślimy, a do tego czasu może się
wydarzyć dosłownie wszystko.
Żadne z nich
nie zapytało, co takiego miał na myśli. Aldero nie miał pewności, ale
podejrzewał, że nawet pozbawieni telepatycznych zdolności Dimitr i Esme
wyczuli uderzenie mocy i zrozumieli, że wybuch niekoniecznie miał związek z urządzeniem
Rufusa. To był atak, którego skutków wciąż nie znali, a które mogły okazać
się tragiczne, chociaż starał się o tym nie myśleć. Co prawda oszukiwaniem
się również nie było najlepszym pomysłem, ale przynajmniej pozwalało mu
zachować względny spokój.
– Więc może
powinniśmy spróbować wejść do tuneli od innej strony – zaproponował, mając dość
wątpliwości. Chciał zresztą zrobić cokolwiek, byleby Esme nie wyglądała na tak
wystraszoną; jej niepokój jedynie mu się udzielał. – Przecież te tunele są
wszędzie. W laboratorium nie znajdowało się jedyne wejście, więc możemy
spróbować poszukać ich gdzie indziej – nalegał, coraz bardziej przekonany,
jeśli chodziło o własne słowa; przecież nie mogli przez cały czas siedzieć
bezczynnie!
– Aldero,
mówisz tak, jakby to było takie proste. – Dimitr spojrzał na niego w ten
irytujący sposób, który przypomniał Aldero o tym, że w oczach
większości jest po prostu niedoświadczonym dzieckiem. No dobrze, może miał
zaledwie tych siedem lat, ale to przecież jeszcze nie znaczyło, że był głupi! –
Tunele to labirynt. Poza tym jedynie Rufus przynajmniej częściowo zna te
korytarze, dlatego nie sądzę, żebyśmy komukolwiek pomogli, jeśli się zgubimy.
Ja nie zamierzam pozwolić na to, żeby ktokolwiek błąkał się po korytarzach,
jeśli możemy tego uniknąć – uciął nieznoszącym sprzeciwu tonem. – I nie
kłóć się ze mną, proszę – dodał łagodniej, widząc, że chłopak ma ochotę zacząć
protestować. – Muszę pomyśleć. Miej do mnie o to pretensje, ale w pierwszej
kolejności zamierzam się stąd wydostać i zabrać stąd was oraz twojego
brata. Dopiero kiedy stąd wyjdziemy, zastanowię się nad tym, co robić dalej,
ale na razie…
– Na razie
ich tutaj zostawiamy, tak? – przerwał, nie mogąc się powstrzymać. Oschły ton
własnego głosu zaskoczył go.
– Jeśli tak
chcesz to ująć… – Dimitr wciąż pozostawał nieznośnie spokojny, chociaż
oczywiste było, że to jedynie pozory. W rzeczywistości wampir musiał
przeżywać to w nie mniejszym stopniu niż pozostali, jeśli nie bardziej.
Oczywiste było, że martwił się najbardziej o Isabeau, chociaż nie tylko. –
Idziemy.
Aldero spojrzał
na niego z powątpiewaniem.
– Poczekaj
chwilę – zaoponował. Dimitr westchnął, ale skinął głową. – Chciałbym czegoś
spróbować. Minutka, dobra? – poprosił, ale prawda była taka, że nie zamierzał
czekać na przyzwolenie.
Wciąż
czując na sobie zaciekawione spojrzenia Esme i Dimitra, odsunął się
odrobinę. Jeszcze zanim zamknął oczy, żeby się skoncentrować, dostrzegł w postawie
dwójki wampirów zrozumienie i swego rodzaju… nadzieję? Tak, to
zdecydowanie było coś pozytywnego, co dodało mu pewności siebie. Zadowolony, że
jednak wpadł na coś, co mogło okazać się przydatne, mocniej zacisnął powieki i spróbował
wyrównać oddech. Nigdy nie był dobry, jeśli chodziło o relaksowanie się,
ale tym razem był zdeterminowany – i to do tego stopnia, że bez wahania
spróbował przywołać w pamięci wszystkie rady Isabeau. Wcześniej uważał
ćwiczenia relaksacyjne za brednie, ale tym razem musiał przyznać, że nawet
podstawy jogi albo medytacji mogą okazać się przydatne – zwłaszcza te, które
dotyczyły kontrolowania oddechu i panowania nad emocjami.
Jeśli
chodziło o wykorzystywanie mocy, to zawsze przychodziło mu z łatwością.
Dobrze wiedział, co takiego chce zrobić, dlatego nie musiał się zbytnio
wysilać, by wypchnąć moc poza obręb umysłu, decydując się sięgnąć dalej.
Natychmiast ogarnęło go znajome uczucie wolności i pewności siebie, kiedy
ciało przestało go obejmować, przynajmniej teoretycznie. Wrażenie było trochę
podobne do podróżowania poza ciałem, chociaż nie tak intensywne, od dzieciństwa
zresztą ani razu nie udało mu się opuścić cielesnej powłoki. Mógł co najwyżej
wyostrzyć zmysły i spróbować samym tylko umysłem odszukać każdego, kto
znajdował się w okolicy.
Sondująca
myśl rozeszła się na wszystkie strony, ale Aldero był zbyt niecierpliwy, żeby
czekać na odpowiedź. Natychmiast wysłał kolejną, a potem jeszcze jedną, za
każdym razem koncentrując się na innym z miejsc. Doskonale czuł obecność
Dimitra, Esme i swojego brata – cała trójka przypominała trzy świetliste
punkty, które majaczyły gdzieś na granicach jego świadomości – ale to nie to
było jego celem. Szukał dalej, powoli zwiększając zakres poszukiwań i szykując
się do tego, żeby spróbować przeczesać umysłem znajdujące się tuż pod nimi
korytarze. Nie był pewien, czego powinien oczekiwać, ale najistotniejsze było
dla niego to, żeby przynajmniej upewnić się, że pozostali gdzieś tam są. Może
wtedy poczułby się pewien albo…
Wrażenie
było takie, jakby zderzył się z betonową ścianą. Uderzył w nią
impetem, nagle wyrwany z transu i wybity z równowagi. Zachwiał
się, potknął o własne nogi i niewiele brakowało, żeby upadł, gdyby
Esme w porę nie chwyciła go za ramię. Była zaniepokojona; jej topazowe
oczy lśniły intensywnie, rozszerzone i pełne sprzecznych emocji.
– Aldero?
Aldero, co się stało? – zapytała natychmiast, nieświadomie z jeszcze
większą siłą zaciskając dłoń na jego ramieniu. Miał wrażenie, że za moment
przez przypadek połamie mu kości.
– Nie wiem
– jęknął. Potrząsnął głową, próbował zapanować nad zawrotami głowy i dojść
do siebie. – Cholera, nie wiem. Co jest nie tak z tymi cholernymi tunelami?!
– jęknął, dając upust narastającej frustracji.
Esme i Dimitr
tylko na niego popatrzyli, oboje jeszcze bardziej bezradni od niego. Poczucie
beznadziejności zaczynało doprowadzać go do szału, ale użalanie się nad sobą
raczej nie miało w niczym pomóc, dlatego spróbował wziąć się w garść.
Nie był pewien czy mu to wyszło i co takiego wyrażała jego twarz, ale na
pewno musiał się skrzywić, bo Esme natychmiast go puściła, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, co takiego robi.
– Przepraszam
– zreflektowała się. – Kochanie, co się dzieje? Widziałeś coś? Czy…? – Zawahała
się, woląc nie kończyć myśli.
– Nic nie
widziałem i właśnie to jest problem! – jęknął. – Coś mnie odpycha. Nie mam
pojęcia dlaczego, ale nie jestem w stanie wykorzystać mocy, żeby
dowiedzieć się, co takiego dzieje się na dole – oznajmił, coraz bardziej
rozeźlony.
– Jesteś
pewien? – Jedynie skinął głową, poirytowany pytaniem Dimitra. Oczywiście, że
był pewien. – W takim razie tym bardziej powinniśmy stąd iść. Nie traćmy
czasu… Zresztą im szybciej stąd wyjdziemy, tym szybciej będziemy w stanie
coś zdziałać – stwierdził z przekonaniem i pewnością, której sam
wydawał się nie podziela.
– Ale…
Dimitr
westchnął.
– Aldero,
proszę, wyjątkowo nie mam nastroju na jakiekolwiek sprzeczki. Martwię się
równie mocno co i ty, poza tym próbuję wymyśli coś sensownego, a w ten
sposób naprawdę mi nie pomagasz. – Wampir rzucił mu udręczone spojrzenie. – Przynajmniej
spróbuj mi zaufać, dobrze?
Aldero nie
odpowiedział. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, uparcie nie chcąc patrzeć na
kogokolwiek, zwłaszcza na Dimitra. Nie rozumiał dlaczego czuł się tak
zdenerwowany, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać.
Dimitr
jedynie westchnął i bez słowa się oddalił, wciąż trzymając Camerona na
rękach. Esme zawahała się, ale ostatecznie ruszyła za nim.
Świetnie.
Tylko ja przynajmniej nie próbuję udawać, że wszystko jest w porządku,
przeszło Aldero przez myśl. Był zły, chociaż sam nie był pewien dlaczego, bo
przecież zdawał sobie sprawę z tego, że Dimitr robił to, co wydawało mu
się słuszne. W istocie pośpiech mógł okazać się zgubny, a ktoś z tak
poważnymi obowiązkami jak Dimitr na pewno o tym wiedział, ale to i tak
nie było w stanie sprawić, żeby Aldero poczuł się jakkolwiek lepiej.
Chciał zrobić cokolwiek, nawet jeśli miałoby się to okazać bezsensowne. Wszyscy
zawsze narzekali, że był nadpobudliwy i zwykle wpierw robił, a później
myślał, ale nie dbał o to; w końcu miła to po rodzicach – zarówno
Isabeau, jak i Drake w młodości byli istną plagą Miasta Nocy, więc
nikt nie powinien być zdziwiony, że ich syn był z charakteru równie
nieprzewidywalny.
No
dobrze, ale co zrobisz?, pomyślał, kiedy w końcu zmusił się do tego,
żeby posłusznie ruszyć za Dimitrem i Esme. Świeże nocne powietrze trochę
go otrzeźwiło, ale nawet na zewnątrz nie był w stanie się uspokoić, w miarę
jak zbliżali się do centrum miasta czując, że zwłoka jest czymś niewskazanym.
Być może był po prostu oszołomiony, pewnie zresztą powinien się cieszyć, że
udało mu się wydostać, ale nawet to nie było w stanie sprawić, żeby poczuł
się lepiej. Miał złe przeczucia, poza tym nade wszystko chciał znaleźć jakieś
rozwiązanie – cokolwiek byleby na coś się przydać. Bezczynność sprawiała mu
niemal fizyczny ból, stopniowo doprowadzając go do szaleństwa.
Przecież
musieli coś zrobić…
Z tym, że
istniały kwestie, których nie dało rozwiązać się samymi chęciami – i to
chyba była właśnie jedna z nich.
Zaczynam coraz bardziej lubić Aldero ;D taki pogodny chłopak. Podobało mi się to, że nawet w takiej ponurej sytuacji potrafi żartować, albo chociaż starać się zachować mniej poważniej niż powinien. Mam nadzieję, że Cammy'emu nic się nie stanie i wszystko będzie w porządku. Esme, Esme, Esme ona zawsze się martwi. Nawet jeśli komuś krzywda stać się nie może, ale to przecież Esme. Jej się zmienić nie da ;) Skąd ja wiedziałam, ze Dimitr będzie się zastanawiał co dzieje się z Isabeau? ;P hah, dalej mam nadzieję, że będą razem w sensie, że wezmą ślub itp.. ;)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. Przepraszam, że tak krótko, ale dzisiaj nie mam dosłownie na nic czasu ;c
Gabrysia, ;*