9 stycznia 2014

Osiem

Alessia
Alessia przeczesała włosy palcami. Uważnie zlustrowała wzrokiem swoje odbicie w lustrze, po czym lekko zmarszczyła brwi i westchnęła. Nie prezentowała się znowu tak źle, ale miała wrażenie, że jest bledsza niż zwykle, a to w zestawieniu z jej ciemnymi włosami, dawało dość wyrazisty kontrast, który niepotrzebnie podkreślał to, jak bardzo była zmęczona.
Trudno. Co prawda nocą nie nawiedziły ją już żadne sny, a podczas rozmowy z Damienem praktycznie zapomniała o wrażeniu obserwowania w lesie i uczuciu, kiedy ktoś wdarł się do jej umysłu, ale podświadomie i tak pozostawała czujna. Być może miało to jakiś związek z dziwnymi rzeczami, które przytrafiały jej się w ostatnim czasie (łącznie z nieprzyjemnym spotkaniem z wilkołakami oraz groźbami Riddley'a), ale przez większość nocy regularnie budziła się, będąc w stanie spokojnie zasnąć dopiero przed świtem. Przez większość czasu resztą i tak na swój sposób czuwała, krążąc w otoczeniu przypominających gwiazdy aur snu, a w szczególności w pobliżu tej, która należała do Damiena.
O tak, blask swojego brata znała doskonale. Było to czyste, lekko zabarwione na bursztynowo światło, które zdawało się świecić bardziej intensywnie niż w przypadku innych, co pewnie miało jakiś związek ze zdolnościami Damiena; w końcu jak uzdrowiciel dysponował większą ilością energii niż ona czy którykolwiek z telepatów. Alessia równie dobrze pamiętała niezwykły dźwięk, który wydawała aura jej brata. Bez trudu była w stanie go rozróżnić, ale kiedy próbowała zanucić melodię po przebudzeniu, nigdy nie była w stanie jej odtworzyć. To był ten rodzaj muzyki, który wydawał się nie mieć racji bytu w realnym świecie i pewnie powinna była się cieszyć, że dzięki zdolnościom mogła go usłyszeć.
Nigdy nie widziała aury swojego snu, bo i jak mogłaby to zrobić? Wiedziała za to, że na pewno nie jest identyczna jak blask, który rzucała gwiazda Damiena. Tata tłumaczył jej, że zarówno dźwięki, jak i kolory, miały związek z charakterem. Były równie indywidualne jak aury (ta, którą była w stanie zobaczyć wokół Damiena, również była bursztynowa), więc nawet bliźnięta nie wyglądały pod tym względem tak samo. Owszem, mogli być podobni, ale nigdy nie jednakowi. Idealnym dowodem był sam Gabriel i jego siostra, bo kiedy Alessi zdarzało się dostrzegać aury ich snów, była wręcz zaskoczona widokiem chłodnego błękitu ojca oraz przypominającego płomienie blasku Layli; jeśli chodziło o Isabeau, jej aura była metaliczno-szara. Poza tym obie przedstawicielki rodzeństwa Licavoli miały aury poprzecinane ciemnymi pasmami, co chyba miało związek z tym, że były niezwykłe. Wokół Rufusa również widziała coś podobnego, więc raczej coś w tym musiało być. Jedyne, czego żałowała, to to, że nie mogła zobaczyć i usłyszeć własnego blasku, ale ojciec zapewniał ją, że to wyjątkowo przyjazny dla oka odcień zieleni. Nie do końca mu wierzyła, bo nigdy nie była łagodna ani tym bardziej nie należała do najbardziej sympatycznych, ale chyba nie miała innego wyboru, jak się z tym pogodzić.
Bardziej zmęczona przerywanym snem niż jego brakiem, właściwie tylko czekała aż zrobi się na tyle jasno, żeby mogła oficjalnie wstać. Wciąż było zdecydowanie zbyt wcześnie, żeby w ogóle wybierać się do Akademii, ale nie mogła dłużej znieść ciągnącego się w nieskończoność bezruchu. Potrzebowała zajęcia; czegokolwiek, czym mogłaby się zająć, a na to raczej nie miała co liczyć, jeśli nadal leżałaby w łóżku.
Na zewnątrz dopiero zaczynało świtać, ale chociaż wiedziała, że wschód słońca jest piękny, nie miała cierpliwości do tego, żeby go obserwować. Po cichu wyszła na pogrążony w ciemnościach korytarz, po czym bez pośpiechu ruszyła w stronę schodów. Z sąsiedniego pokoju słyszała miarowy, głęboki oddech Damiena; chłopak spał jak zabity i Ali zgadywała, że bez pomocy tak szybko się nie obudzi, ale nie zamierzała mu przeszkadzać – był zmęczony w ten szczególny sposób, który sama doskonale znała, chociaż w jej przypadki oznaczał on również potrzebę zaspokojenia telepatycznego głodu. Damien miał ten komfort, że pewnie jeszcze do południa miał się w pełno zregenerować o odzyskać moc, którą oddał, kiedy uzdrawiał, ale to pewnie miało potrwać jeszcze kilka ładnych godzin.
Dochodząc do schodów, zatrzymała się na moment, żeby popatrzeć na sypialnię rodziców. Wyraźnie słyszała znacznie lżejszy i bardziej spokojny oddech mamy, poza tym jednak na piętrze panowała cisza. To dawało jej do zrozumienia, że tata musiał się wymknąć z domu albo siedział gdzieś na dole – z naciskiem na to drugie, ale o tym przekonała się dopiero po zejściu na dół, kiedy zajrzała do salonu. Gabriel siedział na kanapie, strojąc gitarę, a przynajmniej próbując się na tym skoncentrować, bo jego wzrok raz po raz uciekał w stronę okna i wschodzącego słońca. No tak, brzask; miał słabość do tej pory dnia, więc nawet nie była zdziwiona.
Nie spojrzał na nią, kiedy weszła, ale nie miała wątpliwości, że ją wyczuł i doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności. Szybko podeszła bliżej, po czym zajęła miejsce obok taty, pozwalając żeby otoczył ją ramieniem i ucałował w czoło.
– Cóż jest piękniejsze – wschód czy zachód słońca? – wymruczał jej do ucha, uśmiechając się delikatnie.
Wiedziała, że to słowa ballady, którą ułożył dla Renesmee, ale i tak zdecydowała się odpowiedzieć:
– Wschód jest początkiem, a początki są dobre – zauważyła przytomnie.
Gabriel zaśmiał się cicho.
– O tak. Ale bez końca nie byłoby początku. – Zupełnie machinalnie przeczesał jej ciemne włosy palcami. – Nie śpisz już, księżniczko? – zapytał czule.
Potrząsnęła głową, po czym wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia. Gabriel zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem (czasami miała wrażenie, że on i mama wiedzą zdecydowanie zbyt dużo) i nie odezwał się. Cały czas obejmował ją, dłonią lekko pocierając jej ramię. Uświadomiła sobie, że dostała gęsiej skórki, jak zwykle przed wschodem czując ten nienaturalny chłód, którego nigdy nie potrafiła wytłumaczyć.
– Jakoś nie mogę spać… No i Damien… – Wzruszyła ramionami. – Opowiadał ci?
– Nie. Ale informacje rozchodzą się tutaj szybko, zwłaszcza w kawiarni. – Gabriel uśmiechnął się blado. – Niech sobie śpi. Pewnie nie będzie zachwycony, ale chyba jeden dzień przeżyje, jeśli nie pojawi się w Akademii – stwierdził z nieco rozbawionym uśmiechem.
Alessia zaśmiała się nieco nerwowo; powinien wyjaśnić to River Song. No i najwyraźniej znów nie będzie miała partnera do ćwiczeń, ale zmęczony Damien również nie miał jej się przydać.
– No tak… Pośpiewasz mi? – zapytała cicho, układając głowę na ramieniu ojca i lekko przymykając oczy; czuła się dokładnie jak wtedy, kiedy była mała, a Gabriel sadzał ją sobie na kolanach i próbował uczuć gry na gitarze albo po prostu nucił.
– Z przyjemnością.
Ukojenie przyszło łatwo, chociaż nie sądziła, że tak mało potrzeba, żeby osiągnąć ten stan. Przymknęła oczy i rozluźniła się, czując, jak melodyjne słowa, które cicho wypowiadał Gabriel, dosłownie owijają się wokół niej. Z zaciekawieniem otworzyła jedno oko, nieco zaskoczona obcą melodią, ale ojciec jedynie się uśmiechnął i mrugnął do niej porozumiewawczo. A więc miał aż nadto dobry humor, skoro nabrał ochoty na to, żeby skomponować coś nowego.
Westchnęła w duchu i znowu zamknęła oczy. Zastanawiała się nad tym, czy nie powinna powiedzieć Gabrielowi nie tylko o małej wpadce w Akademii Nocy, jak i tym dziwnym wrażeniu z lasu, a później ze snu, ale zrezygnowała. Nie chciała psuć mu nastroju, poza tym chciała wierzyć w to, że jest przewrażliwiona. A jeśli faktycznie istniał jakiś problem, przecież już by wiedział; on również sprawnie kontrolował sny. Co do lasu, gdyby miała zliczyć ile raz się wystraszyła, kiedy przez niego przychodziła albo ile razy minęła kogoś, kto ewentualnie mógłby ją zabić, gdyby tego zapragnął, pewnie nie wyrobiłaby się z rachunkami do wieczora.
Nie była pewna, czy zasnęła, czy może po prostu zanadto pogrążyła się w swoje myśli. Ocknęła się ze dwie godziny później i to jedynie dlatego, że w pokoju pojawiła się mama. Gabriel wciąż nucił coś cicho, w zamyśleniu głaskając ciemne włosy córki, ale na widok ukochanej, w końcu podniósł wzrok.
Ali przeciągnęła się leniwie, po czym zmusiła się do tego, żeby się podnieść. Potrzebowała chwili, żeby otrząsnąć się z resztek letargu i zareagować na pytanie Gabriela, który zasugerował śniadanie. Mimowolnie skrzywiła się i pokręciła głową, kątem oka zauważając, że na dworze jest dostatecznie jasno, żeby mogła bez przeszkód wyjść na zewnątrz. Musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie przed pójściem do Akademii, ale to raczej nie było takie łatwe.
– Nie jestem jakoś specjalnie głodna – przyznała, wzruszając ramionami. – Chyba, że przejdę się zapolować. Nie żebym miała ochotę na zwierzęcą krew, ale…
– Lodówka – podpowiedziała jej cicho Renesmee. – To tak jakby co – dodała, ale naciskała, prawdopodobnie podejrzewając, że tutaj nie chodzi o polowanie, ale o samą możliwość spaceru.
– Będę pamiętać – obiecała, w duchu czując ulgę, że obyło się bez jakichkolwiek szczegółowych pytań. Nie miała niczego do ukrycia, ale sama już nie była pewna, czy wspominanie o wilkołakach jest dobrym pomysłem. Cały czas myślała o nocnym wypadzie, decydując się wyrzucić wspomnienie bycia obserwowaną z głowy; to było głupie, a ona niepotrzebnie się wystraszyła. – Aha, mamuś, poproś tatę, żeby co coś zagrał. A konkretnie coś nowego – dodała i wyszczerzyła się, widząc nieco skonsternowaną minę Gabriela.
– Jak sądzę, pojęcie „niespodzianka” nie istnieje w twoim słowniku, prawda Ali? – Próbował udawać rozeźlonego, ale dobrze wiedziała, że nie był na nią zły.
– Tato, przecież oboje wiemy, że mama nie znosi niespodzianek – przypomniała, próbując powstrzymać uśmiech. – Poza tym… Wydawało mi się, że kłamstwa źle wpływają na związek, zwłaszcza na…
– Przysięgam, że jeśli zaczniesz analizować to, co zdarza nam się robić w sypialni… – W tamtym momencie po prostu nie wytrzymała i zaczęła niekontrolowanie chichotać. Gabriel spojrzał krótko na Renesmee, po czym wywrócił oczami. – Zawsze wiedziałem, że za dużo czasu spędzasz z Isabeau – mruknął chmurnie.
Przekomarzali się jeszcze przez moment, póki Gabriel nie doszedł do wniosku, że jeśli w pełni nie skoncentruje się na przygotowywaniu śniadania, w kuchni może dojść do małej tragedii. Alessia wciąż nie była głodna, ale i tak usiadła przy kuchennym stole, z entuzjazmem przyjmując fakt, że Renesmee wciągnęła ją w rozmowę na temat zakończenia szkoły oraz ceremonii. To było aż niemożliwie normalne, że jak gdyby nigdy nic siedziała z mamą i rozmawiała na względnie normalne tematy. Intrygujące było zwłaszcza to, że Nessie niby to przypadkowo poruszyła temat świata na zewnątrz – tego poza Miastem Nocy, w którym wszyscy kiedyś żyli, chociaż Ali pamiętała pobyt w Forks jak przez mgłę. Teraz nie chodziło o deszczowy stan Waszyngton, ale o Włochy, skąd – jak wiedziała – pochodzili Licavoli.
Czy to znaczyło, że planowali ich stąd zabrać, przynajmniej na trochę? Coś jak wspólne wakacje, których nigdy nie mieli? Renesmee nie chciała powiedzieć, ale w odpowiedzi na jakiekolwiek pytania jedynie uśmiechała się tajemniczo, wyraźnie z siebie zadowolona. Ali doszła do wniosku, że to trochę niesprawiedliwe – w końcu odziedziczyła po mamie niechęć do niespodziane, więc Nessie tym bardziej powinna była rozumieć jej niecierpliwość – ale ostatecznie odpuściła, wiedząc, że w tym momencie i tak niczego nie zdziała. Być może Damienowi miało pójść lepiej, ale najpierw musiał się obudzić, a na to raczej w najbliższym czasie się nie zapowiadało.
Jednak nie powstrzymała się przed śniadaniem – w końcu naleśniki były jednym z popisowych dań Gabriela – chociaż jadła raczej z przyzwyczajenia, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Czasami marzyła o tym, żeby wyrwać się z Miasta Nocy do świata, który istniał poza granicami tego miejsca. Niezwykłość była dobra, a miasto stało się ich domem i nie chciała go opuszczać, ale to nie znaczyło, że nigdy nie marzyła o tym, żeby wyjechać. Obserwując sny i wspomnienia zwykłych ludzi, czasami widywała fantastyczne miejsca i aż rwało ją do tego, żeby móc zobaczyć je w rzeczywistości. Może nie wszystkie byłyby tak piękne, jakimi czyniła je ludzka wyobraźnia, ale i tak perspektywa odmiany wydawała się czymś nader kuszącym.
Kiedy w końcu wyszła na zewnątrz, wszelaki entuzjazm z niej uleciał, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Idąc leśną ścieżką, mimowolnie zdwoiła czujność i uważnie rozglądała się dookoła, chociaż tym razem nie czuła, żeby ktokolwiek znajdował się w pobliżu i ją obserwował. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że jest sama, poza tym blask przedzierającego się przez baldachim z liści słońca dodawał jej pewności siebie. Skoro nie było ciemności, nie było możliwości, żeby się schować. Miał to swoje wady i zalety, ale jak na razie zamierzała się koncentrować wyłącznie na tym, że nie jest bardziej zagrożona niż zwykle.
Westchnęła cicho. Sama nie była pewna, gdzie i dlaczego chciała się teraz znaleźć. Teoretycznie mogła pójść do miasta i pokręcić się jeszcze z godzinę, zanim będzie mogła pójść do Akademii Nocy, chociaż pewnie i wtedy szkoła jeszcze miała być opustoszała. Z drugiej strony, lepiej było nie kusić losu i nie pojawiać się zbyt wcześnie, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak się okazało, że wilkołaki jeszcze przesiadywały na skwerze. Było to mało prawdopodobne, ale równie nierealne wydawało się istnienie istot takich jak ona – a jednak była jak najbardziej rzeczywista, co zmuszało do zastanowienia się nad tym, czy cokolwiek jest w takim wypadku niemożliwe.
Mogła również sprawdzić, co z Hayley i Quinnem, ale niespecjalnie miała ochotę na ich towarzystwo. Nie chciała rozmawiać o nocnych problemach, a nawet gdyby przez cały czas unikali tematu, ten w jakimś stopniu wisiałby nad nimi, wciąż obecny. Nie, to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Podobnie jak i spotkanie z Zoe, bo ta tym bardziej zaczęłaby się ją wypytywać o szczegóły, skoro sama nie miała okazji dowiedzieć się zbyt wiele na temat prośby River Song – w końcu uciekła, zanim Alessia miała okazję z nią porozmawiać. To nie było tak, że Ali miała jakiekolwiek wątpliwości względem Zoe; wręcz przeciwnie – bardzo ją lubiła. Po prostu dziewczyna miała skłonności do paniki i bywała strasznie gadatliwa, a i to w tym momencie nie było Alessi potrzebne do szczęścia. Chciała spokoju – albo okazji do tego, żeby skoncentrować się na czymkolwiek, co nie miało związku z dziećmi księżyca, oczami w mroku i dziwnymi snami…
Zatrzymała się, właściwie bezwiednie kopiąc niewielki kamyczek, który zalegał na ścieżce. Beznamiętnie obserwowała, jak grudka toczy się po ziemi, jednocześnie martwiąc brwi.
No cóż, było jedno miejsce do którego mogła się udać.

Rufus był bardzo niezadowolony. W zasadzie „niezadowolony” było w tym przypadku raczej dość naciąganym eufemizmem, bo wystarczył jeden rzut oka na wyraz twarzy wampira, żeby zorientować się, że w tym momencie wolał zostać sam. Co prawda doskonale ukrywał emocje i był w tym świetny, ale błyszczące intensywnie czekoladowe tęczówki oraz zaciśnięte usta mówiły same za siebie.
No dobrze, może faktycznie niepotrzebnie wpadła do laboratorium, ale przecież znał ją i wiedział, że bywa roztrzepana. Co prawda zawsze trochę go irytowała, ale nigdy do tego stopnia, dlatego Alessia zakładała, że wpadła nie w porę – a jeśli dodać do tego brak obecności cioci Layli, rozwiązanie było proste, chociaż wolała o to nie pytać, zwłaszcza, że pomyślała o Rufusie właśnie dlatego, że z nim nie trzeba było rozmawiać. Potrzebowała chwili spokoju, a jednocześnie czegoś, co ją rozproszy, a laboratorium i panujący w nim spokój zdawały się idealnie do tego nadawać.
Najzabawniejsze i jednocześnie dziwne było to, że chyba przypadkiem Rufusa wystraszyła – a przynajmniej zaskoczyła, chociaż oba brzmiały dziwnie, bo wampir zwykle zdawał się wiedzieć zdecydowanie zbyt dużo. A jednak nie wyczuł jej, kiedy bez pośpiechu przemierzyła laboratorium, zatrzymując się wokół dużego, dziwnego kształtu, którym aktualnie się zajmował, a który zawsze był przykryty białym materiałem. Pamiętała, że kiedyś bardzo się naukowca bała, głównie przez jego aurę i poczucie zagrożenia, którym wręcz emanował, ale z czasem zdążyła się przyzwyczaić i chyba nawet go polubiła, chociaż ciężko jej było stwierdzić, czy można mówić o jakiejkolwiek wzajemności. Rufus na pewno kochał Laylę; no i lubił Renesmee – jeśli chodziło o nią, Damiena albo kogokolwiek innego, to pewnie też darzył ich jakimś konkretnym uczuciem, chociaż uparcie nie zamierzał się do tego przyznać.
Chyba, że chodziło o gniew. A zdecydowanie zdenerwował się na nią, kiedy nagle zauważył ją tuż za sobą i omal nie uderzył głową o własny wynalazek. Nie żeby cokolwiek mógł sobie w ten sposób zrobić, ale ból pozostawał bólem, a zważywszy na siłę nieśmiertelnych, również sprzęt mógł z tego powodu ucierpieć.
– Możesz mi, na litość bogini, powiedzieć – zaczął, siląc się na cierpliwość – czego ty tutaj właściwie szukasz, dziecinko? – zapytał, chociaż dla niej było to raczej coś na pograniczu warknięciu.
Rufus nie miał humoru. Oj, zdecydowanie powinna się martwi.
– Niczego… A może po prostu spokoju. – Zmarszczyła brwi, po czym spojrzała na to nad czym przez cały czas pracował. Nic nie chciał nikomu powiedzieć, a i Layla milczała, prawdopodobnie na jego prośbę. – Co to? Nie żebym była ciekawa, ale Carlisle prosił mnie…
– Próbujesz okłamać niewłaściwą osobę, Alessiu Solange Licavoli – przerwał jej z nikłym uśmiechem, chociaż było w tym coś wymuszonego. Kiedy ktokolwiek używał jej pełnych imion i nazwiska, zwykle oznaczało to, że ma kłopoty, ale Rufus robił tak cały czas. – Po pierwsze, oboje wiemy, że Carlisle woli nie wiedzieć, co ja tutaj robię. Nie zgadzamy się w wielu spawach, więc jeśli nie wie, nie musi tracić czasu na umoralnianie mnie – przypomniał, opierając się o przykryty kształt. – A po drugie, wszyscy dowiecie się w swoim czasie. O ile się nie mylę, wkrótce skończę. I wtedy zaproszę was do laboratorium, które z założenia jest tajne albo przynajmniej prywatne. A to mniej więcej znaczy, że wolałbym nie mieć tutaj nieproszonych gości – westchnął; od dawna walczył o to, żeby nikt tutaj nie schodził, ale szło mu to dość marnie, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły czasami lekkomyślne pomysły Alessi albo Aldero.
– Okej, zrozumiałam – żachnęła się, unosząc obie dłonie w poddańczym geście. – A tak swoja drogą, jesteś niemiły, wujku – zarzuciła mu takim tonem, że aż uniósł brwi z niedowierzania. – Pokłóciłeś się z ciocią Laylą czy jak?
Musiała trafić w jakiś czuły punkt, bo przez twarz Rufusa przemknął cień. Wampir zacisnął usta, po czym spojrzał na nią tak, że aż się wzdrygnęła.
– Nie wujkuj mi tutaj! Ile razy wam już mówiłem, że ja… Och, litości. Nie brałem z Laylą ślubu, więc jeszcze nie jesteśmy rodziną. Co więcej, jakoś nie mam tego w planach. Ani tego, ani dzieci – mruknął gniewnie. Alessia pomyślała, że plecie trzy po trzy, co w przypadku Rufusa nie było znów takie dziwne. No i, do diabła, co do tego wszystkiego miały jakieś dzieci? – A tak w ogóle, to co ty tutaj jeszcze robisz? Nie masz lepszych zajęć, chociażby nauki? Mógłbym przysiąc, że dałem wam temat, kiedy ostatni raz prowadziłem zajęcia w Akademii. Ja nie mam czasu na niańczenie dzieci, więc jeśli łaska…
O tak, Rufus zdecydowanie nie miał nastroju.
Alessia postanowiła zignorować jego słowa, a tym bardziej nie czekać aż skończy na nią narzekać. Powstrzymując się przed dziecinnym odruchem, nakazującym jej zirytować Rufusa i pokazać mu język, szybko odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła w stronę schodów.
No cóż, zawsze po szkole mogła porozmawiać z ciocią Laylą – oczywiście pod warunkiem, że przynajmniej ona okaże się mniej sarkastyczna.

1 komentarz:

  1. Haha, dosc zabawny rozdział. Co mnie bardzo cieszy. Jak dobrze, że Ali dochodzi juz do siebie. Po tylu dniach czekania nareszcie pojawił sie Gabriel *______* lubię go jako ojca. Można bliźniakom wręcz zazdrościć takich rodziców. Hm, Nessie jako matka dwóch nastolatków wydaje sie byc odrobine sztywna, albo to po prostu pierwsze wrazenie, bo dawno jej nie było. Ojej, Gabriel gra i śpiewa ^___^ tez chce tam byc. Cóż nie mam tego szczęścia. O, czyżby szykowala sie jakaś wycieczka poza Miasto Nocy? :D jestem jak najbardziej na tak <3
    Rufus jak zwykle nie jest zadowolony z żadnych odwiedzin. A chyba szczególnie z odwiedzin ciekawskiej nastolatki xD 'wujku' xD to określenie w żaden sposób do Rufusa nie pasuje, więc zgadzam sie z nim 'nie wujkuj mi tu'. Ech, oj Rufus, Rufus. Dzieci nie chce, ślubu nie chce, i weź tu z takim żyj xD ciekawe co powie na towarzystwo Ali Layla, ktora tez chyba jest lekko zdenerwowana. Lekko to mało powiedziane. A wszystko jutro... <3 rozdział jak najbardziej mi sie podobał i czekam na następny, równie pozwalający jak ten.


    Dobranoc, Gabrysia xoxo

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa