Alessia
Powrót do domu okazał się
bardziej stresujący niż mogłaby podejrzewać. Przez całą drogę lasem, Alessia
rozglądała się nerwowo dookoła, instynktownie wypatrując krwistych tęczówek
między drzewami, ale ostatecznie musiała przyznać sama przed sobą, że chyba
jest przewrażliwiona. Obawiała się trochę tego, że swoim zachowaniem
przyciągnie zainteresowanie Hayley i Quinna, i za chwilę zacznie się
przesłuchanie, ale najwyraźniej ta dwójka była równie spięta i nerwowa, bo
nie odezwała się ani słowem.
Kiedy
dotarli na miejsce, poczuła się zdecydowanie bezpieczniej, chociaż jedna rzecz
od razu stała się jasna – dom był opustoszały. Nie była zaskoczona tym
odkryciem; jakby nie patrzeć, była stosunkowo wcześnie, a mrok na zewnątrz
niczego tak naprawdę nie zmieniał. Damien pewnie nadal był w szpitalu z Theo,
a może i z Carlisle’m. Nie, to zdecydowanie nie było niczym
podejrzanym, bo jej brat od zawsze miał słabość do wykorzystywania swojego
daru. W jej przypadku było to zdecydowanie bardziej subtelna fascynacja,
tym bardziej, że podróżowanie w snach jej nie męczyło i nie musiała
stale wykorzystywać zdolności, żeby jakoś się uodpornić. Oczywiście fakt, że
regularnie musiała szukać sobie ewentualnego dawcy, który podzieli się z nią
nie tyle krwią, co energią, był trochę uciążliwy i bez wątpienia miał
związek z jej telepatycznymi zdolnościami, ale najgorsze było właśnie to,
że Ali nie czuła, że powinna nad sobą zapanować, póki nie pojawiał się głód.
Damien mimo wszystko miał pod tym względem łatwiej, poza tym niejednokrotnie to
on służył jej za źródło – w końcu jego uzdrowicielskie zdolności brały się
stąd, że miał aż nadto mocy. Dziwny paradoks, skoro jej zawsze energii
brakowało.
Jeśli
chodziło o rodziców, podejrzewała, że tata albo było gdzieś w okolicy,
albo – niby przypadkowo – znalazł się w okolicy kawiarni Michaela. Zawsze
tak robił, kiedy mama była w pracy, chociaż już dawno przestał
usprawiedliwiać się tym, że jakkolwiek nie ufa jej pracodawcy. No dobrze, nikt
tak naprawdę nie ufał Michaelowi, ale to samo można było powiedzieć o połowie
mieszkańców miasta. Prawda była taka, że zaufanie również oznaczało słabość,
więc najlepiej było ograniczyć je wyłącznie do tych, których określić można
było mianem prawdziwej rodziny albo, ewentualnie, bliskich przyjaciół – i to
przy zachowaniu zasady ograniczonego zaufania, oczywiście.
– Dasz
sobie radę? – Quinn z powątpieniem rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to,
że groźby Riddley’a całkiem wytrąciły go z równowagi. A może po
prostu wciąż był zły na River Song? – Możemy zostać, jeśli chcesz albo…
Alessia
uśmiechnęła się niepewnie.
– Dzięki,
Quinn – odezwała się, siląc się na sarkazm – ale sądzę, że sobie poradzę.
Zapominasz, że potrafię cisnąć o ścianę każdym, kto ze mną zadrze… I to
bez dotykania go – przypomniała, wciąż rozbawiona.
– Wielka
szkoda, że tego nie widziałem – żachnął się. – Mogłaś to zrobić w Akademii.
Może wtedy nie mielibyśmy aż takich problemów – westchnął, po czym spojrzał na
Hayley. Dalej wyglądała blado, ale już dochodziła do siebie i teraz
sprawiała wrażenie bardziej zmęczonej niż przerażonej. – Ale teraz na poważnie.
Jakby co…
– Jakby co,
lecę do ciebie jak w dym, Quinn – obiecała, wciąż lekkim tonem, ale coraz
trudniej było jej podchodzić do tego tak beztrosko. Cholera, nienawidziła
strachu, ale przez cały dzień ten właściwie jej nie opuszczał. – Ech, po prostu
bądźcie ostrożni – dodała, lekko marszcząc brwi. Zwłaszcza
w lesie, dodała w myślach, ale nie powiedziała tego na głos.
– Aha. –
Quinn, jak każdy facet, musiał udawać, że w gruncie rzeczy wcale nie ma
wątpliwości co do tego, czy bezpiecznie dotrą do domu. – Cześć, Ali.
Jedynie
skinęła głową, wciąż pogrążona we własnych myślach. Podchwyciła przenikliwe
spojrzenie Hayley, więc wysiliła się na blady uśmiech, ten jednak zniknął,
kiedy tylko dwójka pół-wampirów oddaliła się wystarczająco, żeby straciła ich z zasięgu
wzroku. Westchnęła cicho, poirytowana, po czym szybko weszła do domu, czując
się nieswojo, kiedy tak bez celu stała na zewnątrz. I to w ciemności…
Instynktownie
zapalała wszystkie światła, które napotkała w drodze do salonu. Co prawda w zdobionym,
marmurowo-złotym kominku jak zwykle płonął ogień, ale tym razem jego blask jej
nie wystarczył. Wzdychając, usiadła na brzegu kanapy, po czym przechyliła się
lekko i położyła się, zajmując całą jej długość. W zasadzie to
rzuciła się na nią, nagle wykończona i niezdolna do tego, żeby zrobić
cokolwiek innego, nawet do ruchu. Wyglądało na to, że kumulowane do tej pory
emocje dopiero teraz w pełni dały o sobie znać, w postaci tego
wszechogarniającego zmęczenia. Nie miała nic przeciwko, tym bardziej, że ze
zdolnościami podroży w snach, nigdy nie miała powodów do tego, żeby unikać
świata, który do niej należał. Co więcej, teraz wręcz zapragnęła się w nim
znaleźć – tam było bezpiecznie, poza tym potrzebowała miejsca, gdzie nareszcie
odzyska pełną kontrolę nad wszystkim, co się działo.
Rozluźnienie
przyszło łatwo i to bez użycia technik relaksacyjnych, które kiedyś
pokazał jej Gabriel – w końcu to po nim odziedziczyła zdolności, chociaż
jej wychodziły zdecydowanie dalej. Mogła, chociażby, bez trudu uśpić każdego,
pomijając wampiry, bo im sen był obcy od momentu, w którym się
przemieniły. Z drugiej strony, kilka razy zastanawiała się, czy nie byłaby
w stanie ominąć tej zależności i wpływać również na nie (Carlisle
sądził, że to mogłoby być możliwe), nigdy jednak nie miała dość cierpliwości,
żeby to sprawdzić; w końcu to Damien był uzdolnionym idealistą – jej aż
tak bardzo na tym nie zależało.
Wpatrując
się w strzelające płomienie, pomyślała, że trochę szkoda, że nie użyła
mocy, kiedy Riddley ją pochwycił – albo kiedy zaczął grozić Quinnowi. Mogłaby
go uśpić albo (teraz perspektywa wydawała się naprawdę kusząca) faktycznie
cisnąć nim o ścianę, chociaż w przypadku tego drugiego wpadliby w jeszcze
większe kłopoty, tym bardziej, że wilkołaków było zdecydowanie zbyt dużo, żeby
nawet we trójkę dali sobie z nimi radę. Poza tym zadanie okazało się dość
problematyczne, bo wszyscy byli oszołomieni i nie mieli okazji po temu,
żeby się skoncentrować. Alessię naprawdę to irytowało, ale wciąż nie była tak
wprawiona, jak mogłaby tego oczekiwać. Co więcej, zdolności wciąż wymykały jej
się spod kontroli, najczęściej za sprawą skrajnych emocji, ale to było najmniej
istotne. Liczyło się to, że chociaż już w styczniu wraz z Damienem
osiągnęli tę magiczną, pół-wampirzą siódemkę, to ona wciąż nie potrafiła
posługiwać się telepatią w sposób, który można byłoby określić
perfekcyjnym. Może nawet nie dobry; po prostu była przeciętna – potrafiła się
bronić, chociaż i to nie zawsze jej wychodziło, czego mogła się przekonać
tej nocy. To było irytujące, najdelikatniej mówiąc, ale co tak naprawdę mogła
na to poradzić?
Płomień
ogniska miał w sobie coś kojącego, co sprawiło, że w pewnym momencie w pełni
się rozluźniła. Senność stała się jeszcze bardziej uciążliwa, dlatego Alessia
bez wahania poddała jej się, bez wahania decydując się na to, żeby zasnąć.
Zasypianie zawsze przychodziło łatwo, sen zaś witała niczym starego, dobrego
przyjaciela; zawsze wypatrywała go z niecierpliwością, w pełni
świadoma tego, że po odzyskaniu przytomności w tym niezwykłym,
nierzeczywistym świecie, będzie miała absolutną kontrolę nad wszystkim, co
działo się wokół niej. Świadome sny. Coś, co niektórym przychodziło dopiero po
ciężkich próbach albo – co bardziej prawdopodobne – nigdy, było dla niej
codziennością.
Tym razem
było podobnie, chociaż jednocześnie… inaczej. Już w momencie, kiedy sen
nadszedł, Alessia miała dziwne wrażenie, że powinna być zaniepokojona.
Zignorowała je, dochodząc do wniosku, że wciąż jest pod wpływem tego, co
wydarzyło się w Akademii Nocy. Przecież nie mogła wpaść w paranoję, a przynajmniej
zamierzała zachowywać się bardziej dziwnie niż zwykle. (A przynajmniej Damien
twierdził, że czasami jest dziwna, ale taki już był urok rodzeństwa, prawda?
Ha, ciekawe, czy Grace dalej opowiadałaby takie bzdury na ich temat, gdyby słyszała,
jak czasami potrafią się kłócić…).
Nie,
wszystko musiało być jak zwykle. Przecież czuła, że śni, a i obecność
wszechogarniającej ciemności nie wydawała się niczym dziwnym. W tym
przypadku mrok był dobry, bo to właśnie z niego wyłaniała się rzeczywistość.
Oczywiście tym razem było dokładnie tak samo; ciemność prawie natychmiast się
rozstąpiła, chociaż nie zniknęła całkowicie, Alessia zaś w jednej chwili
znalazła się w samym środku lasu. No tak, to akurat było do przewidzenia –
w końcu miała dość przeżyć z drzewami jak na jeden dzień; nic
dziwnego, że te prześladowały ją również podczas snu. Z tym, że to był
sen, który na dodatek pozostawał pod jej pełną kontrolą. Mogła dowolnie go
zmieniać albo wyrwać się z niego i wzbić się na wyższy poziom
świadomości, wizualizując sobie gwieździste niebo – miejsce, gdzie każda aura
snu była niczym jedna z lśniących gwiazd. Często to robiła, woląc
obserwować sny innych niż śnić własne; dzięki temu doskonale znała dźwięk i barwę
snów każdego w Mieście Nocy, a i wielu ludzi poza miastem,
chociaż czasami musiała przebyć dziesiątki kilometrów zanim się do nich
dostała. To było nużące, ale wtedy przynajmniej mogła w cudze sny bez
wahania ingerować, nie bojąc się narazić ich właścicielom. W Mieście Nocy
każdy znał ją i jej zdolności, więc nie mogła sobie pozwolić na zbyt
wiele, żeby nie wpaść w kłopoty. Co innego, jeśli chodziło o sny
obcych; oni nie mogli jej rozpoznać, dla nich była zresztą co najwyżej postacią
z nic nieznaczącego snu – aniołem o którym czasami zdarzało im się
śnić. Musiała przyznać, że ta świadomość sprawiała jej przyjemność.
O tak,
zdecydowanie mogła zrobić we śnie, co tylko zapragnęła, ale nie zdecydowała się
na to. W zamian po prostu ruszyła przed siebie, kierując się wyśnioną
ścieżką w miejscu, które podsunął jej umysł. Co prawda perspektywa podróży
przez las w jakimś stopniu napawała ją niepokojem, ale łatwo było odsunąć
od siebie ten strach, w zamian przypominając sobie, że przecież to tylko
sen; cokolwiek by się nie działo, mogła go zmodyfikować albo w pełni się
wycofać. Ta zdolność była bardzo przydatna, tym bardziej, że w ten sposób
miała pełną kontrolę nad wszystkim, co się działo; w końcu tylko w ten
sposób zdołała uniknąć jakichkolwiek koszmarnych snów przez wszystkie te lata…
Czego nie można było powiedzieć o Damienie, bo niejednokrotnie wpływała na
jego mentalność, żeby zemścić się, najczęściej za drobiazgi. Co prawda teraz
wiedział, kiedy próbowała ingerować w jego sny, ale i tak potrafiła
znaleźć sposobny na to, żeby na nie wpłynąć i porządnie go przestraszyć.
No cóż, nie zawsze była przy tym subtelna, ale…
We śnie
doskonale słyszała swoje kroki, kiedy miękko stąpała po leśnym podszyciu. Jej
umysł zachował nawet typową dla tego miejsca mieszankę zapachów i dźwięków,
chociaż te drugie były zdecydowanie bardziej ubogie – w końcu większe
zwierzęta zawsze trzymały się od niej na dystans, podświadomie wyczuwając, że
miała w sobie coś z drapieżnika. Mimowolnie uśmiechnęła się pod
nosem, jednocześnie z ciekawością rozglądając się dookoła. Las w istocie
wyglądał jak prawdziwy, nie tylko ze względu na dźwięki i zapachy, ale
również intensywne kolory. Księżyc świecił mocno, bez trudu przebijając się
przez baldachim liści i starannie wyznaczając jej drogę, którą powinna się
poruszać. Nawet gdyby miała wątpliwości co do tego, czy wciąż śpi, wszelakie
znikały natychmiast, kiedy dostrzegała tę zależność. Prowadzący ją blask
księżycowego światła? O tak, to zdecydowanie musiał być sen. I to na
dodatek bardzo nudny sen, bo zaczynała mieć serdecznie dość monotonnego
podążania przed siebie.
Właśnie
wtedy, jakby w odpowiedzi na jej myśli, jakiś cień przemknął tuż przed
nią, a potem – praktycznie znikąd – na ścieżce, mniej więcej dwadzieścia
stóp przed nią, pojawiła się jakaś postać. To sen, powtórzyła sobie raz
jeszcze Alessia, ale i tak wzdrygnęła się mimowolnie, nawet mimo
świadomości tego, że takie nagłe pojawienia się są jak najbardziej naturalne w tym
nadnaturalnym świecie. Instynktownie przystanęła, po czym bez lęku spojrzała
przed siebie, wprost w ciemne oczy stojącej przed nią postaci. O tak,
miała wątpliwości, ale się nie bała; z jakiegoś powodu czuła się
bezpieczna, chociaż nie była pewna dlaczego.
Wahając
się, zrobiła krok do przodu, cały czas wpatrzona przed siebie. Nie widziała
twarzy stojącej przed nią postaci – jedynie zarys postaci i oczy. Te
ciemne, smutne oczy… Natychmiast je rozpoznała, a szczupła, niemal wątła
postura i wzrost jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że ma rację.
Tuż przed
nią stał Ariel.
Lekko
zdezorientowana, zmarszczyła brwi. Dlaczego, do diabła, musiała śnić właśnie o Arielu?
Z drugiej strony, to było zdecydowanie lepsze niż gdyby we śnie zobaczyła
Riddley’a. W zasadzie pomyślała, że to niejako łaska jej umysłu, że
zobaczyła kogoś, kto na swój sposób stanowił uosobienie poczucia bezpieczeństwa.
Przy Arielu czuła się bezpieczniej, bo wszystkim im pomógł, więc nic dziwnego,
że śniła o nim teraz, kiedy tak bardzo pragnęła czegoś, co pozwoliłoby jej
zachować pewność siebie.
Zmrużyła
oczy, wciąż wpatrując się w milczącego Ariela.
On również
stał, po prostu spoglądając na nią.
O tak, to
musiał być sen. Zdecydowanie dziwny sen, ale to nie było niczym dziwnym; sny
niejednokrotnie były pozbawione sensu. Ten nie do końca, ale musiała jakoś
wytłumaczyć sobie, dlaczego pustym wzrokiem wpatruje się w Ariela. W głowie
miała pustkę i sama nie była pewna, co w tym momencie czuje,
oczywiście poza dezorientację i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, które
dawał jej stojący przed nią chłopak.
Dobrze,
więc czuła się bezpieczna, bo ją uratował. Dlaczego w takim razie nie była
w stanie się ruszyć.
Nie była
pewna, jak wiele czasu minęło, zanim Ariel w końcu odwrócił wzrok. W snach
czas płynął inaczej, a to, co zdawało się ciągnąć wiecznie, w rzeczywistości
mogło trwać zaledwie ułamki sekund.
Drgnęła,
kiedy Ariel odwrócił się do niej plecami. Już w następnej chwili odszedł,
znikając w mroku, równie nagle, jak się pojawił – i zostawił ją samą.
Nie była pewna dlaczego, ale to odkrycie całkowicie ją oszołomiło. Tak nagle
została sama…
I właśnie
wtedy wrażenie, że coś jest nie tak, gwałtownie się nasiliło. Alessia nigdy nie
czuła czegoś podobnego, ale w jakiś dziwny, instynktownym sposób
natychmiast pojęła, co takiego się wydarzyło. Wrażenie przypominało uczucie,
które towarzyszyło jej zawsze, kiedy ktoś bez zaproszenia wnikał w jej
umysł. Wyraźnie poczuła obecność kogoś obcego; kogoś, kto ją obserwował, kto
ingerował w jej sen…
Właśnie
wtedy rzeczywistość się rozprysła. Las zniknął, a Alessia wylądowała
pośrodku niczego, oszołomiona i zdezorientowana. Pośpiesznie rozejrzała
się dookoła, chociaż i tak wiedziała, że w tej nowej rzeczywistości
nie ma niczego – a przynajmniej tak pomyślała w pierwszym momencie.
Wtedy go
zobaczyła. Podobnie jak w przypadki Ariela była to po prostu sylwetka, ale
to nie miało znaczenia. Doskonale widziała mężczyznę – wampira o jarzących
się w mroku, rubinowych tęczówkach.
A potem się
obudziła i nie widziała już nic.
Ocknęła się gwałtownie,
zdezorientowana i drżąca. W pośpiechu omal nie spadła z kanapy,
ale przynajmniej walka o utrzymanie równowagi pozwoliła jej zrozumieć,
gdzie jest i że wszystko już wróciło do normalności. To był sen – po
prostu sen, a ona wciąż znajdowała się na kanapie, dokładnie w tym
samym miejscu, gdzie zasnęła.
Odetchnęła,
ale serce i tak waliło jej jak oszalałe. Przed oczami nadal miała
tajemniczą postać o krwistych tęczówkach, ale obraz zaczynał się już
zamazywać, jak zwykle w przypadku snu. Zmrużyła oczy, żeby chronić się
przed jasnością; światło wciąż było włączone, a ogień płonął na palenisku.
Dookoła panowała cisza, więc zrozumiała, że musiała zasnąć jedynie na chwilę,
skoro wciąż była sama w domu.
To był
tylko sen… Ale czy na pewno…?
Nie zdążyła
sobie odpowiedzieć, bo w tym samym momencie usłyszała, że ktoś się zbliża.
Bez wahania zerwała się z miejsca, już na wstępie rozpoznając nie tylko
dźwięk kroków, ale również znajomy zapach krwi oraz miarowe bicie serca.
Chociaż już zaczynała się uspokajać, teraz rozluźniła się w pełni; teraz
nie musiała obawiać się niczego.
Damien
pojawił się dosłownie kilka sekund później. W pierwszym momencie
pomyślała, że za moment zorientuje się, że coś jest nie tak – w końcu
mieli łatwość do rozpoznawania swoich emocji – szybko jednak zorientowała się,
że jej brat jest zbyt zmęczony, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek. Już na wstępie
posłał jej nieco udręczony uśmiech, po czym dosłownie padł na kanapę, którą
sama zajmowała chwilę wcześniej. Rude włosy opadły mu na czoło, przysłaniając i tak
przymknięte powieki.
– Cześć,
Ali – mruknął, ale mimo zmęczenia, wydawał się być z siebie zadowolony.
Nawet bardzo zadowolony; w zasadzie sukcesy Damiena w jakimś stopniu
można było mierzyć samym jego zachowaniem, bo jeśli był padnięty, zwykle
znaczyło to, że bardzo się przydał.
– Hej. –
Nachyliła się nad nim, tak, że jej długie włosy opadły mu na twarz. Skrzywił
się, po czym zamrugał i spojrzał na nią z rozdrażnieniem. – Aż tak
źle? – zapytała, ignorując jego spojrzenie.
Ujął kosmyk
jej włosów, po czym nawinął go sobie palec – i to na tyle mocno, żeby
odechciało jej się robienia mu na złość.
– To Miasto
Nocy, nie? – Lekko uniósł brwi. – Czasami zaczynam tęsknić za tym, jak
przynosiłaś mi ranne ptaki albo drobne zwierzątka, kiedy jeszcze byliśmy mali.
Mniej wymagające, poza tym raczej nie dadzą ci w twarz, jeśli je uratujesz
– mruknął, a Alessia roześmiała się serdecznie; też to pamiętała, podobnie
jak i minę Carlisle’a, kiedy zbuntowała się i stwierdziła, że nie
będzie pić krwi niewinnych, uroczych sarenek.
– Ktoś dał
ci w twarz? – powtórzyła z niedowierzaniem, siadając na krańcu
kanapy, tuż przy głowie Damiena. – Ajć…
– O tak
i to za nic! – Damien zmarszczył brwi. – Wiesz, to miały być tylko
treningi, jak zwykle. Carlisle i Theo nie mają nic przeciwko, jeśli kręcę
się po szpitalu i robię tyle, ile mogę z moją mocą. Już i tak
wytrzymuję dłużej, ale… Cholera, takiego czegoś to nie widziałem od dawna.
Jasne, czasami zdarzało się, że nawet od nas z Akademii dzieciaki rzucały
się sobie do gardeł, ale wbrew wszystkiemu mamy mało przypadków, kiedy to
ludzie są ranni… To znaczy, wypadki zdarzają się tutaj jak wszędzie, tylko
bywają bardziej podejrzane, ale chyba trudno nie zacząć się zastanawiać, kiedy
ktoś wpadł z kobietą, która miała dosłownie rozerwane gardło – wyjaśnił
jej z błyskiem w oczach. Doskonale znała to spojrzenie, bo widziała
je za każdym razem, kiedy Damien wyczuwał krążącą nad kimkolwiek śmierć.
– Ale ona
żyła, tak? – upewniła się z wahaniem. – Kiedy ją przynieśli, jeszcze żyła?
– powtórzyła, widząc, że się zawahał.
Damien
usiadł, wyraźnie podenerwowany. Instynktownie położyła mu obie dłonie na
ramionach, po czym potarła je lekko, w nadziei, że pod jej dotykiem jakoś
się rozluźni. Chyba nawet jej się to udało, chociaż wciąż pozostawał spięty i wyraźnie
zdenerwowany.
– Chyba
jedynie cudem. I pewnie by umarła, gdyby mnie tam nie było, a przynajmniej
tak twierdzi dziadek. Jeśli to był wampir – a prawie na pewno był – to
udało mu się wypić dość krwi, żeby jad nie miał jak się rozprzestrzeniać. Ona
powinna była być martwa, skoro nawet przemiana nic by nie dała… – Zmarszczył
brwi. – Uleczyłem ją… A ona, tak na dobry początek, zaczęła krzyczeć i dała
mi w twarz – dokończył grobowym tonem.
Alessia
zaśmiała się nerwowo, ale wcale nie czuła się rozbawiona. Skoro Damien miał tak
ciężki wieczór, chyba lepiej było mu nie mówić o tym, czego sama
doświadczyła. Tak na wszelki wypadek.
Okey, wreszcie mogę skomentować. Co do poprzedniego rozdziału: juz uwielbiam Ariela! Mimo, ze tak słabo znam jego postać bardzo mnie zaciekawił. Zwłaszcza tym jak obronił Alessię przed tym wilkolakiem. (Moja pamięć do imion sie kłania). Biedna Ali musiała siedzieć sama w domu i to po takim wypadku. Brakuje mi coś Gabriela i Renesmee, ale to teraz nie ważne. Cóż nie dziwie sie czemu Gabryś siedzi w kawIarnii, kiedy Nessie tam pracuje. Damianowi wcale sie nie należało to co dostał xD jak ona mogła za pomoc tak mu sie odwdzięczyć? Sprawka pewnego ojca roku, prawda? ;) mam nadzieje, ze nic im sie nie stanie, bo juz mam złe przeczucia.
OdpowiedzUsuńObydwa rozdziały naprawdę mnie wyciągnęli i czekam na wiecej i wiecej. Pozostaje mi życzyć weny i czekać na wiecej :**
Gabrysia <3