8 stycznia 2014

Siedem

Alessia
Powrót do domu okazał się bardziej stresujący niż mogłaby podejrzewać. Przez całą drogę lasem, Alessia rozglądała się nerwowo dookoła, instynktownie wypatrując krwistych tęczówek między drzewami, ale ostatecznie musiała przyznać sama przed sobą, że chyba jest przewrażliwiona. Obawiała się trochę tego, że swoim zachowaniem przyciągnie zainteresowanie Hayley i Quinna, i za chwilę zacznie się przesłuchanie, ale najwyraźniej ta dwójka była równie spięta i nerwowa, bo nie odezwała się ani słowem.
Kiedy dotarli na miejsce, poczuła się zdecydowanie bezpieczniej, chociaż jedna rzecz od razu stała się jasna – dom był opustoszały. Nie była zaskoczona tym odkryciem; jakby nie patrzeć, była stosunkowo wcześnie, a mrok na zewnątrz niczego tak naprawdę nie zmieniał. Damien pewnie nadal był w szpitalu z Theo, a może i z Carlisle’m. Nie, to zdecydowanie nie było niczym podejrzanym, bo jej brat od zawsze miał słabość do wykorzystywania swojego daru. W jej przypadku było to zdecydowanie bardziej subtelna fascynacja, tym bardziej, że podróżowanie w snach jej nie męczyło i nie musiała stale wykorzystywać zdolności, żeby jakoś się uodpornić. Oczywiście fakt, że regularnie musiała szukać sobie ewentualnego dawcy, który podzieli się z nią nie tyle krwią, co energią, był trochę uciążliwy i bez wątpienia miał związek z jej telepatycznymi zdolnościami, ale najgorsze było właśnie to, że Ali nie czuła, że powinna nad sobą zapanować, póki nie pojawiał się głód. Damien mimo wszystko miał pod tym względem łatwiej, poza tym niejednokrotnie to on służył jej za źródło – w końcu jego uzdrowicielskie zdolności brały się stąd, że miał aż nadto mocy. Dziwny paradoks, skoro jej zawsze energii brakowało.
Jeśli chodziło o rodziców, podejrzewała, że tata albo było gdzieś w okolicy, albo – niby przypadkowo – znalazł się w okolicy kawiarni Michaela. Zawsze tak robił, kiedy mama była w pracy, chociaż już dawno przestał usprawiedliwiać się tym, że jakkolwiek nie ufa jej pracodawcy. No dobrze, nikt tak naprawdę nie ufał Michaelowi, ale to samo można było powiedzieć o połowie mieszkańców miasta. Prawda była taka, że zaufanie również oznaczało słabość, więc najlepiej było ograniczyć je wyłącznie do tych, których określić można było mianem prawdziwej rodziny albo, ewentualnie, bliskich przyjaciół – i to przy zachowaniu zasady ograniczonego zaufania, oczywiście.
– Dasz sobie radę? – Quinn z powątpieniem rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to, że groźby Riddley’a całkiem wytrąciły go z równowagi. A może po prostu wciąż był zły na River Song? – Możemy zostać, jeśli chcesz albo…
Alessia uśmiechnęła się niepewnie.
– Dzięki, Quinn – odezwała się, siląc się na sarkazm – ale sądzę, że sobie poradzę. Zapominasz, że potrafię cisnąć o ścianę każdym, kto ze mną zadrze… I to bez dotykania go – przypomniała, wciąż rozbawiona.
– Wielka szkoda, że tego nie widziałem – żachnął się. – Mogłaś to zrobić w Akademii. Może wtedy nie mielibyśmy aż takich problemów – westchnął, po czym spojrzał na Hayley. Dalej wyglądała blado, ale już dochodziła do siebie i teraz sprawiała wrażenie bardziej zmęczonej niż przerażonej. – Ale teraz na poważnie. Jakby co…
– Jakby co, lecę do ciebie jak w dym, Quinn – obiecała, wciąż lekkim tonem, ale coraz trudniej było jej podchodzić do tego tak beztrosko. Cholera, nienawidziła strachu, ale przez cały dzień ten właściwie jej nie opuszczał. – Ech, po prostu bądźcie ostrożni – dodała, lekko marszcząc brwi. Zwłaszcza w lesie, dodała w myślach, ale nie powiedziała tego na głos.
– Aha. – Quinn, jak każdy facet, musiał udawać, że w gruncie rzeczy wcale nie ma wątpliwości co do tego, czy bezpiecznie dotrą do domu. – Cześć, Ali.
Jedynie skinęła głową, wciąż pogrążona we własnych myślach. Podchwyciła przenikliwe spojrzenie Hayley, więc wysiliła się na blady uśmiech, ten jednak zniknął, kiedy tylko dwójka pół-wampirów oddaliła się wystarczająco, żeby straciła ich z zasięgu wzroku. Westchnęła cicho, poirytowana, po czym szybko weszła do domu, czując się nieswojo, kiedy tak bez celu stała na zewnątrz. I to w ciemności…
Instynktownie zapalała wszystkie światła, które napotkała w drodze do salonu. Co prawda w zdobionym, marmurowo-złotym kominku jak zwykle płonął ogień, ale tym razem jego blask jej nie wystarczył. Wzdychając, usiadła na brzegu kanapy, po czym przechyliła się lekko i położyła się, zajmując całą jej długość. W zasadzie to rzuciła się na nią, nagle wykończona i niezdolna do tego, żeby zrobić cokolwiek innego, nawet do ruchu. Wyglądało na to, że kumulowane do tej pory emocje dopiero teraz w pełni dały o sobie znać, w postaci tego wszechogarniającego zmęczenia. Nie miała nic przeciwko, tym bardziej, że ze zdolnościami podroży w snach, nigdy nie miała powodów do tego, żeby unikać świata, który do niej należał. Co więcej, teraz wręcz zapragnęła się w nim znaleźć – tam było bezpiecznie, poza tym potrzebowała miejsca, gdzie nareszcie odzyska pełną kontrolę nad wszystkim, co się działo.
Rozluźnienie przyszło łatwo i to bez użycia technik relaksacyjnych, które kiedyś pokazał jej Gabriel – w końcu to po nim odziedziczyła zdolności, chociaż jej wychodziły zdecydowanie dalej. Mogła, chociażby, bez trudu uśpić każdego, pomijając wampiry, bo im sen był obcy od momentu, w którym się przemieniły. Z drugiej strony, kilka razy zastanawiała się, czy nie byłaby w stanie ominąć tej zależności i wpływać również na nie (Carlisle sądził, że to mogłoby być możliwe), nigdy jednak nie miała dość cierpliwości, żeby to sprawdzić; w końcu to Damien był uzdolnionym idealistą – jej aż tak bardzo na tym nie zależało.
Wpatrując się w strzelające płomienie, pomyślała, że trochę szkoda, że nie użyła mocy, kiedy Riddley ją pochwycił – albo kiedy zaczął grozić Quinnowi. Mogłaby go uśpić albo (teraz perspektywa wydawała się naprawdę kusząca) faktycznie cisnąć nim o ścianę, chociaż w przypadku tego drugiego wpadliby w jeszcze większe kłopoty, tym bardziej, że wilkołaków było zdecydowanie zbyt dużo, żeby nawet we trójkę dali sobie z nimi radę. Poza tym zadanie okazało się dość problematyczne, bo wszyscy byli oszołomieni i nie mieli okazji po temu, żeby się skoncentrować. Alessię naprawdę to irytowało, ale wciąż nie była tak wprawiona, jak mogłaby tego oczekiwać. Co więcej, zdolności wciąż wymykały jej się spod kontroli, najczęściej za sprawą skrajnych emocji, ale to było najmniej istotne. Liczyło się to, że chociaż już w styczniu wraz z Damienem osiągnęli tę magiczną, pół-wampirzą siódemkę, to ona wciąż nie potrafiła posługiwać się telepatią w sposób, który można byłoby określić perfekcyjnym. Może nawet nie dobry; po prostu była przeciętna – potrafiła się bronić, chociaż i to nie zawsze jej wychodziło, czego mogła się przekonać tej nocy. To było irytujące, najdelikatniej mówiąc, ale co tak naprawdę mogła na to poradzić?
Płomień ogniska miał w sobie coś kojącego, co sprawiło, że w pewnym momencie w pełni się rozluźniła. Senność stała się jeszcze bardziej uciążliwa, dlatego Alessia bez wahania poddała jej się, bez wahania decydując się na to, żeby zasnąć. Zasypianie zawsze przychodziło łatwo, sen zaś witała niczym starego, dobrego przyjaciela; zawsze wypatrywała go z niecierpliwością, w pełni świadoma tego, że po odzyskaniu przytomności w tym niezwykłym, nierzeczywistym świecie, będzie miała absolutną kontrolę nad wszystkim, co działo się wokół niej. Świadome sny. Coś, co niektórym przychodziło dopiero po ciężkich próbach albo – co bardziej prawdopodobne – nigdy, było dla niej codziennością.
Tym razem było podobnie, chociaż jednocześnie… inaczej. Już w momencie, kiedy sen nadszedł, Alessia miała dziwne wrażenie, że powinna być zaniepokojona. Zignorowała je, dochodząc do wniosku, że wciąż jest pod wpływem tego, co wydarzyło się w Akademii Nocy. Przecież nie mogła wpaść w paranoję, a przynajmniej zamierzała zachowywać się bardziej dziwnie niż zwykle. (A przynajmniej Damien twierdził, że czasami jest dziwna, ale taki już był urok rodzeństwa, prawda? Ha, ciekawe, czy Grace dalej opowiadałaby takie bzdury na ich temat, gdyby słyszała, jak czasami potrafią się kłócić…).
Nie, wszystko musiało być jak zwykle. Przecież czuła, że śni, a i obecność wszechogarniającej ciemności nie wydawała się niczym dziwnym. W tym przypadku mrok był dobry, bo to właśnie z niego wyłaniała się rzeczywistość. Oczywiście tym razem było dokładnie tak samo; ciemność prawie natychmiast się rozstąpiła, chociaż nie zniknęła całkowicie, Alessia zaś w jednej chwili znalazła się w samym środku lasu. No tak, to akurat było do przewidzenia – w końcu miała dość przeżyć z drzewami jak na jeden dzień; nic dziwnego, że te prześladowały ją również podczas snu. Z tym, że to był sen, który na dodatek pozostawał pod jej pełną kontrolą. Mogła dowolnie go zmieniać albo wyrwać się z niego i wzbić się na wyższy poziom świadomości, wizualizując sobie gwieździste niebo – miejsce, gdzie każda aura snu była niczym jedna z lśniących gwiazd. Często to robiła, woląc obserwować sny innych niż śnić własne; dzięki temu doskonale znała dźwięk i barwę snów każdego w Mieście Nocy, a i wielu ludzi poza miastem, chociaż czasami musiała przebyć dziesiątki kilometrów zanim się do nich dostała. To było nużące, ale wtedy przynajmniej mogła w cudze sny bez wahania ingerować, nie bojąc się narazić ich właścicielom. W Mieście Nocy każdy znał ją i jej zdolności, więc nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele, żeby nie wpaść w kłopoty. Co innego, jeśli chodziło o sny obcych; oni nie mogli jej rozpoznać, dla nich była zresztą co najwyżej postacią z nic nieznaczącego snu – aniołem o którym czasami zdarzało im się śnić. Musiała przyznać, że ta świadomość sprawiała jej przyjemność.
O tak, zdecydowanie mogła zrobić we śnie, co tylko zapragnęła, ale nie zdecydowała się na to. W zamian po prostu ruszyła przed siebie, kierując się wyśnioną ścieżką w miejscu, które podsunął jej umysł. Co prawda perspektywa podróży przez las w jakimś stopniu napawała ją niepokojem, ale łatwo było odsunąć od siebie ten strach, w zamian przypominając sobie, że przecież to tylko sen; cokolwiek by się nie działo, mogła go zmodyfikować albo w pełni się wycofać. Ta zdolność była bardzo przydatna, tym bardziej, że w ten sposób miała pełną kontrolę nad wszystkim, co się działo; w końcu tylko w ten sposób zdołała uniknąć jakichkolwiek koszmarnych snów przez wszystkie te lata… Czego nie można było powiedzieć o Damienie, bo niejednokrotnie wpływała na jego mentalność, żeby zemścić się, najczęściej za drobiazgi. Co prawda teraz wiedział, kiedy próbowała ingerować w jego sny, ale i tak potrafiła znaleźć sposobny na to, żeby na nie wpłynąć i porządnie go przestraszyć. No cóż, nie zawsze była przy tym subtelna, ale…
We śnie doskonale słyszała swoje kroki, kiedy miękko stąpała po leśnym podszyciu. Jej umysł zachował nawet typową dla tego miejsca mieszankę zapachów i dźwięków, chociaż te drugie były zdecydowanie bardziej ubogie – w końcu większe zwierzęta zawsze trzymały się od niej na dystans, podświadomie wyczuwając, że miała w sobie coś z drapieżnika. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, jednocześnie z ciekawością rozglądając się dookoła. Las w istocie wyglądał jak prawdziwy, nie tylko ze względu na dźwięki i zapachy, ale również intensywne kolory. Księżyc świecił mocno, bez trudu przebijając się przez baldachim liści i starannie wyznaczając jej drogę, którą powinna się poruszać. Nawet gdyby miała wątpliwości co do tego, czy wciąż śpi, wszelakie znikały natychmiast, kiedy dostrzegała tę zależność. Prowadzący ją blask księżycowego światła? O tak, to zdecydowanie musiał być sen. I to na dodatek bardzo nudny sen, bo zaczynała mieć serdecznie dość monotonnego podążania przed siebie.
Właśnie wtedy, jakby w odpowiedzi na jej myśli, jakiś cień przemknął tuż przed nią, a potem – praktycznie znikąd – na ścieżce, mniej więcej dwadzieścia stóp przed nią, pojawiła się jakaś postać. To sen, powtórzyła sobie raz jeszcze Alessia, ale i tak wzdrygnęła się mimowolnie, nawet mimo świadomości tego, że takie nagłe pojawienia się są jak najbardziej naturalne w tym nadnaturalnym świecie. Instynktownie przystanęła, po czym bez lęku spojrzała przed siebie, wprost w ciemne oczy stojącej przed nią postaci. O tak, miała wątpliwości, ale się nie bała; z jakiegoś powodu czuła się bezpieczna, chociaż nie była pewna dlaczego.
Wahając się, zrobiła krok do przodu, cały czas wpatrzona przed siebie. Nie widziała twarzy stojącej przed nią postaci – jedynie zarys postaci i oczy. Te ciemne, smutne oczy… Natychmiast je rozpoznała, a szczupła, niemal wątła postura i wzrost jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że ma rację.
Tuż przed nią stał Ariel.
Lekko zdezorientowana, zmarszczyła brwi. Dlaczego, do diabła, musiała śnić właśnie o Arielu? Z drugiej strony, to było zdecydowanie lepsze niż gdyby we śnie zobaczyła Riddley’a. W zasadzie pomyślała, że to niejako łaska jej umysłu, że zobaczyła kogoś, kto na swój sposób stanowił uosobienie poczucia bezpieczeństwa. Przy Arielu czuła się bezpieczniej, bo wszystkim im pomógł, więc nic dziwnego, że śniła o nim teraz, kiedy tak bardzo pragnęła czegoś, co pozwoliłoby jej zachować pewność siebie.
Zmrużyła oczy, wciąż wpatrując się w milczącego Ariela.
On również stał, po prostu spoglądając na nią.
O tak, to musiał być sen. Zdecydowanie dziwny sen, ale to nie było niczym dziwnym; sny niejednokrotnie były pozbawione sensu. Ten nie do końca, ale musiała jakoś wytłumaczyć sobie, dlaczego pustym wzrokiem wpatruje się w Ariela. W głowie miała pustkę i sama nie była pewna, co w tym momencie czuje, oczywiście poza dezorientację i dziwnym poczuciem bezpieczeństwa, które dawał jej stojący przed nią chłopak.
Dobrze, więc czuła się bezpieczna, bo ją uratował. Dlaczego w takim razie nie była w stanie się ruszyć.
Nie była pewna, jak wiele czasu minęło, zanim Ariel w końcu odwrócił wzrok. W snach czas płynął inaczej, a to, co zdawało się ciągnąć wiecznie, w rzeczywistości mogło trwać zaledwie ułamki sekund.
Drgnęła, kiedy Ariel odwrócił się do niej plecami. Już w następnej chwili odszedł, znikając w mroku, równie nagle, jak się pojawił – i zostawił ją samą. Nie była pewna dlaczego, ale to odkrycie całkowicie ją oszołomiło. Tak nagle została sama…
I właśnie wtedy wrażenie, że coś jest nie tak, gwałtownie się nasiliło. Alessia nigdy nie czuła czegoś podobnego, ale w jakiś dziwny, instynktownym sposób natychmiast pojęła, co takiego się wydarzyło. Wrażenie przypominało uczucie, które towarzyszyło jej zawsze, kiedy ktoś bez zaproszenia wnikał w jej umysł. Wyraźnie poczuła obecność kogoś obcego; kogoś, kto ją obserwował, kto ingerował w jej sen…
Właśnie wtedy rzeczywistość się rozprysła. Las zniknął, a Alessia wylądowała pośrodku niczego, oszołomiona i zdezorientowana. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła, chociaż i tak wiedziała, że w tej nowej rzeczywistości nie ma niczego – a przynajmniej tak pomyślała w pierwszym momencie.
Wtedy go zobaczyła. Podobnie jak w przypadki Ariela była to po prostu sylwetka, ale to nie miało znaczenia. Doskonale widziała mężczyznę – wampira o jarzących się w mroku, rubinowych tęczówkach.
A potem się obudziła i nie widziała już nic.

Ocknęła się gwałtownie, zdezorientowana i drżąca. W pośpiechu omal nie spadła z kanapy, ale przynajmniej walka o utrzymanie równowagi pozwoliła jej zrozumieć, gdzie jest i że wszystko już wróciło do normalności. To był sen – po prostu sen, a ona wciąż znajdowała się na kanapie, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zasnęła.
Odetchnęła, ale serce i tak waliło jej jak oszalałe. Przed oczami nadal miała tajemniczą postać o krwistych tęczówkach, ale obraz zaczynał się już zamazywać, jak zwykle w przypadku snu. Zmrużyła oczy, żeby chronić się przed jasnością; światło wciąż było włączone, a ogień płonął na palenisku. Dookoła panowała cisza, więc zrozumiała, że musiała zasnąć jedynie na chwilę, skoro wciąż była sama w domu.
To był tylko sen… Ale czy na pewno…?
Nie zdążyła sobie odpowiedzieć, bo w tym samym momencie usłyszała, że ktoś się zbliża. Bez wahania zerwała się z miejsca, już na wstępie rozpoznając nie tylko dźwięk kroków, ale również znajomy zapach krwi oraz miarowe bicie serca. Chociaż już zaczynała się uspokajać, teraz rozluźniła się w pełni; teraz nie musiała obawiać się niczego.
Damien pojawił się dosłownie kilka sekund później. W pierwszym momencie pomyślała, że za moment zorientuje się, że coś jest nie tak – w końcu mieli łatwość do rozpoznawania swoich emocji – szybko jednak zorientowała się, że jej brat jest zbyt zmęczony, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek. Już na wstępie posłał jej nieco udręczony uśmiech, po czym dosłownie padł na kanapę, którą sama zajmowała chwilę wcześniej. Rude włosy opadły mu na czoło, przysłaniając i tak przymknięte powieki.
– Cześć, Ali – mruknął, ale mimo zmęczenia, wydawał się być z siebie zadowolony. Nawet bardzo zadowolony; w zasadzie sukcesy Damiena w jakimś stopniu można było mierzyć samym jego zachowaniem, bo jeśli był padnięty, zwykle znaczyło to, że bardzo się przydał.
– Hej. – Nachyliła się nad nim, tak, że jej długie włosy opadły mu na twarz. Skrzywił się, po czym zamrugał i spojrzał na nią z rozdrażnieniem. – Aż tak źle? – zapytała, ignorując jego spojrzenie.
Ujął kosmyk jej włosów, po czym nawinął go sobie palec – i to na tyle mocno, żeby odechciało jej się robienia mu na złość.
– To Miasto Nocy, nie? – Lekko uniósł brwi. – Czasami zaczynam tęsknić za tym, jak przynosiłaś mi ranne ptaki albo drobne zwierzątka, kiedy jeszcze byliśmy mali. Mniej wymagające, poza tym raczej nie dadzą ci w twarz, jeśli je uratujesz – mruknął, a Alessia roześmiała się serdecznie; też to pamiętała, podobnie jak i minę Carlisle’a, kiedy zbuntowała się i stwierdziła, że nie będzie pić krwi niewinnych, uroczych sarenek.
– Ktoś dał ci w twarz? – powtórzyła z niedowierzaniem, siadając na krańcu kanapy, tuż przy głowie Damiena. – Ajć…
– O tak i to za nic! – Damien zmarszczył brwi. – Wiesz, to miały być tylko treningi, jak zwykle. Carlisle i Theo nie mają nic przeciwko, jeśli kręcę się po szpitalu i robię tyle, ile mogę z moją mocą. Już i tak wytrzymuję dłużej, ale… Cholera, takiego czegoś to nie widziałem od dawna. Jasne, czasami zdarzało się, że nawet od nas z Akademii dzieciaki rzucały się sobie do gardeł, ale wbrew wszystkiemu mamy mało przypadków, kiedy to ludzie są ranni… To znaczy, wypadki zdarzają się tutaj jak wszędzie, tylko bywają bardziej podejrzane, ale chyba trudno nie zacząć się zastanawiać, kiedy ktoś wpadł z kobietą, która miała dosłownie rozerwane gardło – wyjaśnił jej z błyskiem w oczach. Doskonale znała to spojrzenie, bo widziała je za każdym razem, kiedy Damien wyczuwał krążącą nad kimkolwiek śmierć.
– Ale ona żyła, tak? – upewniła się z wahaniem. – Kiedy ją przynieśli, jeszcze żyła? – powtórzyła, widząc, że się zawahał.
Damien usiadł, wyraźnie podenerwowany. Instynktownie położyła mu obie dłonie na ramionach, po czym potarła je lekko, w nadziei, że pod jej dotykiem jakoś się rozluźni. Chyba nawet jej się to udało, chociaż wciąż pozostawał spięty i wyraźnie zdenerwowany.
– Chyba jedynie cudem. I pewnie by umarła, gdyby mnie tam nie było, a przynajmniej tak twierdzi dziadek. Jeśli to był wampir – a prawie na pewno był – to udało mu się wypić dość krwi, żeby jad nie miał jak się rozprzestrzeniać. Ona powinna była być martwa, skoro nawet przemiana nic by nie dała… – Zmarszczył brwi. – Uleczyłem ją… A ona, tak na dobry początek, zaczęła krzyczeć i dała mi w twarz – dokończył grobowym tonem.
Alessia zaśmiała się nerwowo, ale wcale nie czuła się rozbawiona. Skoro Damien miał tak ciężki wieczór, chyba lepiej było mu nie mówić o tym, czego sama doświadczyła. Tak na wszelki wypadek.

1 komentarz:

  1. Okey, wreszcie mogę skomentować. Co do poprzedniego rozdziału: juz uwielbiam Ariela! Mimo, ze tak słabo znam jego postać bardzo mnie zaciekawił. Zwłaszcza tym jak obronił Alessię przed tym wilkolakiem. (Moja pamięć do imion sie kłania). Biedna Ali musiała siedzieć sama w domu i to po takim wypadku. Brakuje mi coś Gabriela i Renesmee, ale to teraz nie ważne. Cóż nie dziwie sie czemu Gabryś siedzi w kawIarnii, kiedy Nessie tam pracuje. Damianowi wcale sie nie należało to co dostał xD jak ona mogła za pomoc tak mu sie odwdzięczyć? Sprawka pewnego ojca roku, prawda? ;) mam nadzieje, ze nic im sie nie stanie, bo juz mam złe przeczucia.
    Obydwa rozdziały naprawdę mnie wyciągnęli i czekam na wiecej i wiecej. Pozostaje mi życzyć weny i czekać na wiecej :**

    Gabrysia <3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa