13 stycznia 2014

Dwanaście

Alessia
Zamknęła oczy. Czuła, że chłodne podmuchy powietrza bawią się jej włosami, sprawiając, że ciemne loki latały na wszystkie strony. Tempesta biegła lekko, tak równym rytmem, że Alessia miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu. Czuła charakterystyczny zapach konia, ale chociaż słodycz krwi drażniła jej gardło, wcale nie wywoływała pragnienia. Wręcz przeciwnie – ten zapach, w połączeniu ze znajomym uczuciem wywołanym przez pracujące mięśnie pędzącej klaczy, przynosił jej ukojenie.
Ali uniosła powieki i zamrugała, oślepiona blaskiem tańczących w czarnej grzywie świetlnych refleksów. Mocno zacisnęła palce na lejcach, po czym lekko stuknęła piętami w boki konia. Tempesta natychmiast zrozumiała i lekko przeszła z kłusa w galop, najwyraźniej zadowolona z życia.
Alessia odetchnęła i w końcu pozwoliła sobie na to, żeby w pełni się rozluźnić. Właśnie tego potrzebowała; chwili wytchnienia i czegoś tak cudownego, żeby nie dało się myśleć o niczym innym. Wszelakie problemy i wątpliwości odeszły, wyparte przez przyjemność płynącą z czegoś pozornie tak prymitywnego – obcowania z naturą. Las od zawsze był stałą częścią jej dzieciństwa, a to, że kilka razy przyprawił ją o dreszcze, niczego nie zmieniało. Tym bardziej nie zawahała się przed skierowaniem Tempesty w stronę ogrodzenia, które odgradzały niezalesiony teren wokół domu od tych mniej dostępnych, stopniowo wciąż przechodzących w las. W pełni skoncentrowana na utrzymywaniu równowagi, pośpieszyła klacz i aż westchnęła, kiedy ta wybiła się w powietrze i bez najmniejszego problemu przeskoczyła na drugą stronę.
Tempesta sama wyczuła, jaki rytm będzie najodpowiedniejszy, skoro w każdej chwili na ich drodze mogło staną drzewo albo inna przeszkoda. Pobiegła przed siebie, spokojnie pokonując kolejne metry i sprawiając, że siedząca na jej grzbiecie Alessia, poczuła się w pełni rozluźniona. Stukanie kopyt o porośniętą trawą, nierówną ziemię, przypominało melodię jakiejś starej kołysanki, której nigdy nie słyszała, ale w jakiś sposób wydawała jej się znajoma. Jasne, rodzice czasami jej śpiewali – zresztą nie tylko oni i nie tylko wtedy, kiedy była dzieckiem – ale to, co słyszała dzięki wyostrzonym zmysłom i jeździe na Tempeście, znacznie różniło się od tego, czego doświadczała zazwyczaj.
Łatwo było zapomnieć o wszystkim, co działo się dookoła – i nie tylko. Pęd zawsze wprawiał ją w stan na pograniczu letargu i przyjemności, więc tym łatwiej zdołała odciąć się od jakichkolwiek zbędnych bodźców i myśli. W pełni skoncentrowała się na Tempeście i przyjemności, która płynęła z konnej jazdy. To pomagało, tym bardziej, że w końcu mogła wyrzucić z pamięci myśli, które dręczyły ją najbardziej. W zamian otrzymała to, co najlepsze – rozluźnienie, rosnącą euforię i uczucie lekkości, które sprawiło, że ledwo powstrzymała się przed puszczeniem lejców, wyrzuceniem rąk w górę i wybuchnięciem radosnym, właściwie nie mającym żadnej konkretnej przyczyny śmiechem. Dawno się tak nie czuła, nawet podczas tańca z Arielem, a to musiało o czymś świadczyć – a przynajmniej tak jej się wydawało.
Sama nie była pewna, gdzie zamierza się udać, ale to nie miało znaczenia. Szepcąc cicho, nakazała klaczy jeszcze trochę zwolnić, teraz dla odmiany decydując się na formę powolnego stepu. Tempesta natychmiast usłuchała, chociaż po jej cichym prychnięciu, Alessia z łatwością doszła do wniosku, że klacz jest odrobinę poirytowana tempem, które – w porównaniu z wcześniejszym – wydawało się niemal ślimacze. Zabawne, ale najwyraźniej ta dumna istota również czerpała dziką przyjemność z biegu, więc jakiekolwiek ograniczenia wpływały dość kiepsko na jej humor.
No dobrze, ale gdzie my się śpieszymy? Co maleńka?, pomyślała, uśmiechając się pod nosem. Mówienie do samej siebie było dziwne, a rozmowa z koniem – nawet jeśli zwierzęta te były piekielnie inteligentne – wydawała się nie najlepszą alternatywą. Nawet w połowie wampirzy koń pozostawał po prostu zwierzęciem; niczym więcej ani niczym mniej.
A jednak, kiedy Tempesta znów jedynie cicho prychnęła, Ali mimowolnie zastanowiła się, czy oby na pewno. Jeśli tak, chyba powinna zacząć się bać, bo klacz zdawała się momentami zdecydowanie bystrzejsza i bardziej spostrzegawcza niż niejedna wyżej stojąca istota. To instynkt i to, że – w przeciwieństwie do ludzi, a więc i nieśmiertelnych – w pełni mu się poddawały, pozwalało im widzieć i doświadczać zdecydowanie więcej niż tym, którzy pozwalali się ograniczać. W jakiś paradoksalny sposób rozwój cywilizacji i moralności osłabiał, nawet jeśli zwykle nikt nie zwracał na to uwagi. Właśnie wtedy, pędząc na grzbiecie Tempesty przez przyjemnie zacieniony las, Alessia w pełni to sobie uświadomiła i ta myśl wydała jej się… słuszna. Co więcej, chyba właśnie tego próbowały uczyć kapłanki, kiedy wznawiały dawno zapomniane rytuały albo zajmowały się swoimi ziołami; one pamiętały, że świat był kiedyś inny, a więc i brutalniejszy i bardziej wymagający. Czy jednak znaczyło to, że jednocześnie był gorszy?
Ali zacisnęła usta, żeby powstrzymać uśmiech. Gdyby Damien wiedział na jakie filozoficzne przemyślenia jej się zebrało, pewnie nie dałby jej spokoju jeszcze przez długi okres – no i oczywiście powiedziałby Aldero, a wtedy…
Tempesta nagle wypadła z rytmu, zatrzymując się, a potem trochę zbyt gwałtownie wyrywając do przodu. Alessia jęknęła i szybko szarpnęła za lejce, żeby odzyskać równowagę i panowanie nad klaczą. Udało jej się to, przynajmniej w niewielkim stopniu, ale jednak Tempesta wróciła do wcześniejszego tempa, wciąż jednak pozostawała dziwnie zdenerwowana i spięta. Już samo to wystarczyło, żeby wpłynąć na atmosferę i zdwoić czujność Alessi. Dziewczyna zastygła na grzbiecie konia i niespokojnie rozejrzała się dookoła, próbując ocenić, czy powinna się czegokolwiek obawiać. Tempesta wciąż prychała cicho, a jej mięśnie wydawały się dziwnie zesztywniałe, przez co kolejne ruchu wykonywała w nieprzyjemny, ciężki sposób. Każdorazowe uderzenie kopyt o ziemię zdawało się Ali przenikać, przyprawiając ją o nieprzyjemne dreszcze, bynajmniej nie mające żadnego związku z temperaturą powietrza – nawet w lesie było duszno.
– Co jest, kochana? – wyszeptała, jednak decydując się odezwać. Nawet najcichsze dźwięki brzmiały dziwnie w panującej dookoła ciszy, a jej własny głos wpłynął na nią w jakiś szczególny sposób. Coś było nie tak. – Co cię tak wystraszyło…?
Cały czas wodziła wzrokiem dookoła, ale w pobliżu nie widziała niczego, chociaż w Mieście Nocy spokój wcale nie musiał o niczym świadczyć. Co prawda czuła się trochę pewniej niż nocą, kiedy ciężko było jej określić, kto czai się za rogiem, ale nawet światło nie umniejszał obaw, które nagle poczuła. Znów pojawiło się znajome już wrażenie bycia obserwowaną, ale nawet gniewnie wodząc wzrokiem dookoła, nie była w stanie określić jego źródła. Wiedziała jedynie, że sobie tego nie zmyśliła; ktoś ją obserwował i nawet jeśli za pierwszym razem miała wątpliwości, teraz w pełni się ich wyzbyła. Czuła czyjąś obecność, podobnie jak i Tempesta, a to chyba mogła uznać za potwierdzenie – zwierzęta nie miewały urojeń, poza tym te niezwykłe konie bały się naprawdę niewielu istot.
Z tym, że Tempesta nie wyglądała na przerażoną. Kiedy Alessia zmusiła się do tego, żeby przestać bezsensownie wytężać wzrok i rozglądać się dookoła, nagle w pełni to do niej dotarło. Klacz nie tyle rwała się do ucieczki albo wyczuwała zagrożenie, co przebierała z nogi na nogę, niemal… z entuzjazmem. Zachowywała się jak wierny pies, który nagle wyczuł swojego prawowitego właściciela i aż nie mógł doczekać się momentu spotkania z nim.
Tempesta nagle zastygła w bezruchu, zatrzymując się tak gwałtownie, że Alessia omal nie poleciała do przodu i nie spadła na ziemię. Wyrwał jej się cichy jęk, zdołała jednak utrzymać równowagę. Mocno spięta i zaniepokojona, poprawiła się w siodle i szarpnęła lejce, zamierzając dać klaczy znać, że chce zawrócić. Jakiś pierwotny instynkt samozachowawczy nakazywał jej zeskoczyć z konia i błyskawicznie rzucić się do ucieczki, obojętnie jak bezsensowne mogło się to wydawać. W zasadzie powstrzymywała ją jedynie świadomość tego, że nie może zostawić Tempesty samej sobie od dziwne przekonanie, że wszystko było w porządku.
Wszystko jest okej…
Ale nie było. Tempesta nie zareagowała na gesty i słowa Alessi, a kiedy dziewczyna spróbowała przynajmniej skłonić ją do tego, żeby dalej ruszyła przed siebie, klacz prychnęła gniewnie. Bez ostrzeżenia wzdrygnęła się, a potem – ku całkowitemu przerażeniu i zaskoczeniu dziewczyny – oderwała przednie nogi od podłoża i wyrzuciła je w powietrze. Ali pisnęła i mocniej uchwyciła się szyi Tempesty, czując narastającą panikę, kiedy klacz wyprostowała się i na moment zastygła w pozycji na dwóch nogach, stojąc tak, że jej ciało na całej długości znalazło się w pionie. Chociaż Alessia dysponowała pełnią siły, jak każda pół-wampirzyca, nawet nie zamierzała próbować czekać i koncentrować się tylko na tym, żeby utrzymać się na grzbiecie. Po prostu zrezygnowała, wraz z kolejnym przypływem paniki, decydując się puścić i w pośpiechu zeskakując na ziemię.
Kolana ugięły się pod nią, kiedy płasko wylądowała na nogach. Siłę uderzenia poczuła niemal w każdej komórce ciała i na kilka sekund ją sparaliżowało. Oszołomienie mieszało się ze strachem, skutecznie utrudniając odczuwanie jakichkolwiek innych bodźców czy emocji, dlatego nie od razu poczuła przeszywający ból, mający swoje źródło gdzieś w okolicach kostki. Machinalnie spróbowała się wyprostować i uciec, ale kiedy tylko przeniosła ciężar ciała na lewą nogę, przekonała się, że to marny pomysł. Z krzykiem padła na ziemię, podkulając nogi i próbując sięgnąć obolałego miejsca. Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, zniechęcona echem wcześniejszego bólu, ale już sam widok poszkodowanego miejsca wystarczył, żeby zrozumiała, co się stało.
Źle stanęła; co prawda nie przypominała sobie, żeby słyszała trzask albo cokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że coś złamała, ale sytuacja nadal prezentowała się źle.
Z trudem zmusiła się do tego, żeby przewrócić się na plecy. Spojrzała w górę, wprost w baldachim z liści i gałęzi, który tak dobrze znała. Gdzieniegdzie znajdowały się szczeliny i to na tyle duże, że światło swobodnie przenikały do głębi lasu, teraz zmuszając ją do zmrużenia oczu.
Dookoła panowała nieprzenikniona cisza, przerywana przez bicie jej serca i przyśpieszony oddech. Nie słyszała już Tempesty, ale kiedy spróbowała podnieść się na łokciach i niespokojnie rozejrzała się dookoła, dostrzegła klacz kilka metrów dalej, spokojną i w pełni skoncentrowaną na skubaniu trawy. Ten widok ją oszołomił, chociaż jednocześnie sprawił, że ogarną ją gniew. Jak mogła zachowywać się w aż tak irracjonalnie spokojny sposób, skoro…
No właśnie, skoro co?
Czując się tak, jakby właśnie zaczynała tracić zmysł, Alessia raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Las był spokojny i cichy, dokładnie tak jak zwykle. Kiedy uważniej się wsłuchała, przekonała się, że w zwykły dla siebie sposób tętni życiem; doskonale słyszała szelest ptasich skrzydeł, ciche chrobotanie owadów oraz – chociaż usłyszała to dopiero po chwili głębszego skupienia – okrzyk jakiegoś spłoszonego łosia (a przynajmniej tak jej się wydawało, bo nigdy nie była dobra w polowaniach na zwierzęta; nie przepadała za ich krwią, więc nie widziała powodu, dla którego byłaby zmuszona do tego, żeby próbować je rozluźnić).
Nic poza tym…
Nikogo poza tym.
Czyjąkolwiek obecnością tak bardzo zaniepokoiła się albo podekscytowała Tempesta, intruza już nie było w pobliżu. Odszedł, dokładnie jak i postać, którą ostatniego wieczora widziała między drzewami – ta niepokojąca, czerwonooka postać…
Dokładnie tak samo jak wtedy. Nie mogła mieć pewności, poza tym być może zaczynała być już przewrażliwiona, ale wniosek nasuwał się sam.
Próbując jakoś odrzucić od siebie niepokojące myśli, usiadła i spróbowała wstać. Obolała kostka pulsowała przy każdym ruchu, ale uczucie było znośne, przynajmniej tak długo, jak powstrzymywała się od opierania na tej stopie. W duchu dziękując, że nikt nie może jej zobaczyć – łącznie z nieznajomym, który wpędził ją w kłopoty, chociaż tego akurat nie mogła być pewna – zaczęła balansować na zdrowej nodze. Dopiero kiedy w pełni odzyskała równowagę, metodycznie zaczęła przemieszczać się do przodu, chociaż skakanie na jednej nodze raczej nie należało do najlepszej taktyki, jaką mogła opracować.
Wciąż skacząc, dotarła do najbliższego drzewa i oparła się o nie z westchnieniem. Na sobie czuła spojrzenie Tempesty, ale ta wciąż zajmowała się swoją trawą, całkowicie na starania Alessi obojętna. Dziewczyna skrzywiła się i – po części czując się zdradzoną – krótko rozejrzała się dookoła, żeby odszukać drogę, która prowadziła z powrotem do stajni i domu. Musiała jak najszybciej znaleźć Damiena albo – w najmniej optymistycznym scenariuszu – przynajmniej doczołgać się do kanapy w salonie, bo ta znajdowała się najbliżej.
Jej wzrok mimowolnie powędrował w stronę ziemi. Kilka metrów od siebie dostrzegła długi, dość gruby kij, który zapowiadał się całkiem obiecująco. No cóż, przynajmniej w lesie zawsze można było liczyć na jedno: gałęzie, korzenie albo cokolwiek podobnego. Ze świadomością, że raczej nie ma co wybrzydzać i czekać na lepsze rozwiązanie, spróbowała przedostać się do kija, ale już po metrze potknęła się i znów jak długa wylądowała na ziemi. Do oczu natychmiast napłynęły jej łzy, chociaż nie miało to nic wspólnego z bólem; to był czysty gniew.
Stojąca gdzieś na uboczu Tempesta prychnęła cicho; mimo wszystko zabrzmiało to jak śmiech.
– Zamknij się! – Alessia była coraz bardziej poirytowana. – Przecież obie wiemy, że to tak naprawdę twoja wina. A jeśli nie przestaniesz…
Tempesta odwróciła się i jak gdyby nigdy nic, spokojnym krokiem ruszyła w drogę powrotną. Jej stosunek do całej sytuacji był jasny i zaczynał doprowadzać Alessię do szału.
– Och, po prosu świetnie! Wręcz cudownie – zadrwiła, nie szczędząc sobie ironii. – Pewnie, zostaw mnie tutaj. Może będę miała szczęście i ktoś zdecyduje się mnie dobić – mruknęła, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem jej słowa zachodziły już na histerię.
Zażenowana i rozeźlona, niechętnie wyciągnęła rękę, żeby sięgnąć kija. Teraz, kiedy przyjrzała mu się z bliska, wydał jej się kruchy i nieporęczny, ale to i tak wydawało się lepsze od dalszych prób skakania od drzewa do drzewa. Wciąż uważając na kostkę, chwiejnie stanęła na nogi i mocno oparłszy gałąź na podłożu, oparła się o nią całym ciałem. Drewno lekko się ugięło i jęknęło, ale przynajmniej kij wytrzymał, a to już samo w sobie wydawało się sukcesem.
Świetnie, pomyślała z przekąsem, robiąc krok do przodu i znów szybko podpierając się na prowizorycznej kuli. Potrzebowała chwili, żeby uchwycić odpowiedni rytm i zdecydować na ile może sobie pozwolić, ale przynajmniej widziała, że pomysł zapowiada się całkiem obiecująco. W takim tempie dotrę do domu za… jakiś miesiąc?
Taa, najwyżej – jeśli w ogóle.

– Damien! – Cała zgrzana i wymęczona zastukała pięścią w okno pokoju brata. Wspięcie się na rosnącego tuż obok sędziwego buka, wymagało większego wysiłku niż dotarcie do domu, ale gra była warta świeczki. – Damien, do cholery! – ponagliła, coraz bardziej poirytowana.
Zaglądając do pokoju, nie widziała chłopaka, ale wszystkie zmysły podpowiadały jej, że musiał być w domu. Sama nie była pewna, co takiego strzeliło jej do głowy, skoro przyszła tutaj, zamiast wejść głównymi drzwiami, ale nie chciała, żeby rodzice zobaczyli w jakim jest stanie. Poobijana od licznych upadków i potknięć, ledwo trzymała się na nogach; dłonie miała pokaleczone od kurczowego zaciskania ich na kiju, a jeśli chodziło o jej kostkę…
No cóż, była na tyle duża, jakby połączono ze sobą co najmniej trzy zdrowe.
Zastukała raz jeszcze, coraz bardziej zrezygnowana. Nie brała pod uwagę tego, że Damiena mogłoby nie być, więc nie miała pomysłu, jak powinna zejść z drzewa, gdyby jednak była do tego zmuszona. Była idiotką, ale ten głupi pomysł chyba mogła zwalić na szok albo ból; obie wymówki wydawały się idealne i…
– Alessia? – Omal nie spadła z drzewa, kiedy Damien dosłownie znikąd pojawił się tuż przed nią. Włosy miał w nieładzie, a pod oczami wciąż znajdowały się cienie, co jasno dało jej do zrozumienia, że musiał całkiem niedawno się obudzić i że nadal nie doszedł do siebie po wcześniejszym użyciu mocy. Niedobrze. – Co ty…? – zaczął, a jego oczy rozszerzyły się lekko, kiedy uważniej się jej przyjrzał.
– Jej, chyba ta kobieta faktycznie była na krawędzi, kiedy ją uleczyłeś. Wyglądasz tak, jakby ktoś ci przyłożył – wypaliła pod wpływem impulsu, lekko unosząc brwi.
Damien zamrugał i spojrzał na nią tak, jakby była szalona.
– Ja ta wyglądam? Ja? – W pośpiechu wychylił się i chwycił ją za ramiona, chyba mając wątpliwości co do tego, czy zdoła utrzymać się na gałęzi. – Kiedy ostatnio widziałaś się w lustrze? I, do cholery, co się stało? – zapytał, coraz bardziej zaniepokojony.
Przekleństwo zabrzmiało nienaturalnie w jego ustach, bo zwykle unikał podobnych wyrażeń jak ognia. W zasadzie Damien od zawsze przypominał pod względem charakteru Carlisle’a, przynajmniej na co dzień, kiedy wręcz emitował spokojem i opanowaniem.
Tak, wtedy zachowywał się spokojnie, ale tym razem w niczym nie przypominał swojego pradziadka. Jego oczy lśniły jakimś dziwnym, niepokojącym blaskiem, a w połączeniu z bladą skórą i zmierzwionymi włosami, efekt był dość… niepokojący. Damien mocno zaciskał usta i chyba jedynie cudem powstrzymywał się przed tym, żeby przypadkiem nie połamać jej kości, gdyby przypadkiem zbyt mocno ją podtrzymał.
Z trudem przedostała się do pokoju, wciąż balansując na jednej nodze. Kiedy ześlizgiwała się z parapetu, lekko zachwiała się i wpadła wprost w nastawione ramiona brata, muskając policzkiem jego tors.
– Co się stało? – powtórzył, bez pytania porywając ją na ręce i kładąc ją na lekko wzburzonej pościeli. Oczywiście zarówno łóżko, jak i cały pokój, były w pełni czyste i zadbane, dokładnie jak Damien… Wręcz pedantycznie czyste. – Ali, odpowiesz mi w końcu? – westchnął, spoglądając na nią spod lekko uniesionych brwi.
Spojrzała na niego i westchnęła, po czym niemal z ulgą ułożyła się na materacu. Damien cały czas przyglądał jej się uważnie, niby to przypadkowo muskając palcem odsłoniętą skórę na jej ramionach i policzkach. Zamknęła oczy, czując przyjemne ciepło, które biło od jego rozgrzanych dłoni; czuła delikatne mrowienie i nie miała najmniejszych wątpliwości, że gdyby teraz faktycznie spojrzała w lustru, nie zobaczyłaby nawet śladu zadrapań czy otarć.
Mój Damien…, przeszło jej przez myśl i przez moment miała wielką ochotę na to, żeby się uśmiechnąć. Brat czy nie, uwielbiała go.
– O co mnie tak naprawdę pytasz? – mruknęła sennie, po czym zatrzepotała powiekami; natychmiast napotkała spojrzenie jego czekoladowych oczu, dokładnie takich samych, jak tęczówki ich matki.
– W głowę też się uderzyłaś? – odparował, lekko unosząc brwi. – Pytałem…
Westchnęła i potrząsnęła głową.
– Wiem o co pytałeś – zapewniła go pośpiesznie. – Po prostu mam wrażenie, że na początku zamierzałeś powiedzieć zupełnie coś innego – wytknęła mu.
Rzucił jej nieprzeniknione spojrzenie, po czym raz jeszcze musnął jej policzek, zamykając ostatnie rozcięcie. Jego dłoń na moment oderwała się od jej ciała, a potem zupełnie machinalnie powędrowała w stronę jej kostki, chociaż nie zdążyła ani słowem wspomnieć o tym, co jej dolegało. Damien był empatią; on po prostu wiedział.
– No dobra – westchnął, dając za wygraną. – Chciałem zapytać, czy ktoś zrobił ci krzywdę… Ale sądzę, że gdyby to była czyjaś zasługa, wyczułbym, że dzieje ci się coś złego. Nawet bez ceremonii i… Zresztą jaka to różnica? – żachnął się, po czym zamilkł i w pełni skoncentrował się na jej kostce. – A mam powody, żeby zadawać to pytanie inaczej? – dodał po chwili, rzucając jej zaniepokojone spojrzenie.
– Nie. – Przygryzła dolną wargę. – Nie, to już moja zasługa. Chyba, że wyciągniesz konsekwencje od Tempesty – zażartowała i chociaż się nie uśmiechnął, kąciki jego ust drgnęły nieznacznie.
To jest różnica, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Nie wiedziała, co właściwie powinna o zachowaniu Damiena myśleć, ale coś podpowiadało jej, że gdyby w tamtym momencie podała mu winnego…
Odetchnęła i rozluźniła się, czując jak za sprawą niezwykłych zdolności Damiena ból ustępuje. W pełni rozluźniona, spojrzała na brata spod na wpół przymkniętych powiek, żeby z westchnieniem przekonać się, że chłopak wciąż patrzy na nią wyczekująco.
– No co? Miałam okropny dzień, a właściwie jest okropnie od ostatniego wieczoru – poprawiła się, pod wpływem impulsu decydując się dać za wygraną. Damien wciąż obserwował ją badawczo, ale w jego oczach pojawił się błysk zaciekawienia. – Lepiej usiądź, braciszku, bo mam ci dość sporo do powiedzenia. A swoją drogą… Wiesz co? Po prostu bądź cicho, przynajmniej póki nie skończę…
– Jasne.
Wiedziała, że kłamał, ale cóż… Jakby nie patrzeć, liczyły się intencje.

1 komentarz:

  1. Znowu późno komentuję, ale musiałam posprzątać(i tak czysty!!) pokój ._. Z początku myślałam, że Tempesta wyczuła konia Lay i dlatego się tak cieszy,a tutaj zero nic nie ma. Wyczuwam, że to był Ariel, albo po prostu ktoś na czyj widok bardzo, by się ucieszyła. Huh, konie od zawsze mnie pociągały, ale nigdy tak, aby się zakochać w jeździectwie. Biedna Ali; trochę musiało ją boleć po upadku z konia i jeszcze, żeby się doczłapała do domu na swojej kuli xDD no po prostu jej pomysły są genialne(o ile darcie się STO LAT!!! na przejściu to zupełnie normalna sprawa XD) mogłabym mieć taką koleżanką. Ali uważaj, bo mam zamiar z tobą się zaprzyjaźnić.... Odbija mi .__. tak, zdecydowanie mi odbija. Już się nie mogę doczekać tej opowieści. Mam nadzieję, że ja pokażesz, bo mnie rozwala od środka, kiedy musze sobie wyobrażać jak Damien jej przerywa wtrącając swoje trzy gorsze :D
    Pozdrawiam,

    Gabrysia <3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa