Alessia
Zamknęła oczy. Czuła, że
chłodne podmuchy powietrza bawią się jej włosami, sprawiając, że ciemne loki
latały na wszystkie strony. Tempesta biegła lekko, tak równym rytmem, że Alessia
miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu. Czuła charakterystyczny
zapach konia, ale chociaż słodycz krwi drażniła jej gardło, wcale nie
wywoływała pragnienia. Wręcz przeciwnie – ten zapach, w połączeniu ze
znajomym uczuciem wywołanym przez pracujące mięśnie pędzącej klaczy, przynosił
jej ukojenie.
Ali uniosła
powieki i zamrugała, oślepiona blaskiem tańczących w czarnej grzywie
świetlnych refleksów. Mocno zacisnęła palce na lejcach, po czym lekko stuknęła
piętami w boki konia. Tempesta natychmiast zrozumiała i lekko
przeszła z kłusa w galop, najwyraźniej zadowolona z życia.
Alessia
odetchnęła i w końcu pozwoliła sobie na to, żeby w pełni się
rozluźnić. Właśnie tego potrzebowała; chwili wytchnienia i czegoś tak
cudownego, żeby nie dało się myśleć o niczym innym. Wszelakie problemy i wątpliwości
odeszły, wyparte przez przyjemność płynącą z czegoś pozornie tak
prymitywnego – obcowania z naturą. Las od zawsze był stałą częścią jej
dzieciństwa, a to, że kilka razy przyprawił ją o dreszcze, niczego
nie zmieniało. Tym bardziej nie zawahała się przed skierowaniem Tempesty w stronę
ogrodzenia, które odgradzały niezalesiony teren wokół domu od tych mniej
dostępnych, stopniowo wciąż przechodzących w las. W pełni
skoncentrowana na utrzymywaniu równowagi, pośpieszyła klacz i aż
westchnęła, kiedy ta wybiła się w powietrze i bez najmniejszego
problemu przeskoczyła na drugą stronę.
Tempesta
sama wyczuła, jaki rytm będzie najodpowiedniejszy, skoro w każdej chwili
na ich drodze mogło staną drzewo albo inna przeszkoda. Pobiegła przed siebie,
spokojnie pokonując kolejne metry i sprawiając, że siedząca na jej
grzbiecie Alessia, poczuła się w pełni rozluźniona. Stukanie kopyt o porośniętą
trawą, nierówną ziemię, przypominało melodię jakiejś starej kołysanki, której
nigdy nie słyszała, ale w jakiś sposób wydawała jej się znajoma. Jasne,
rodzice czasami jej śpiewali – zresztą nie tylko oni i nie tylko wtedy,
kiedy była dzieckiem – ale to, co słyszała dzięki wyostrzonym zmysłom i jeździe
na Tempeście, znacznie różniło się od tego, czego doświadczała zazwyczaj.
Łatwo było
zapomnieć o wszystkim, co działo się dookoła – i nie tylko. Pęd
zawsze wprawiał ją w stan na pograniczu letargu i przyjemności, więc
tym łatwiej zdołała odciąć się od jakichkolwiek zbędnych bodźców i myśli. W pełni
skoncentrowała się na Tempeście i przyjemności, która płynęła z konnej
jazdy. To pomagało, tym bardziej, że w końcu mogła wyrzucić z pamięci
myśli, które dręczyły ją najbardziej. W zamian otrzymała to, co najlepsze
– rozluźnienie, rosnącą euforię i uczucie lekkości, które sprawiło, że
ledwo powstrzymała się przed puszczeniem lejców, wyrzuceniem rąk w górę i wybuchnięciem
radosnym, właściwie nie mającym żadnej konkretnej przyczyny śmiechem. Dawno się
tak nie czuła, nawet podczas tańca z Arielem, a to musiało o czymś
świadczyć – a przynajmniej tak jej się wydawało.
Sama nie
była pewna, gdzie zamierza się udać, ale to nie miało znaczenia. Szepcąc cicho,
nakazała klaczy jeszcze trochę zwolnić, teraz dla odmiany decydując się na
formę powolnego stepu. Tempesta natychmiast usłuchała, chociaż po jej cichym
prychnięciu, Alessia z łatwością doszła do wniosku, że klacz jest odrobinę
poirytowana tempem, które – w porównaniu z wcześniejszym – wydawało
się niemal ślimacze. Zabawne, ale najwyraźniej ta dumna istota również czerpała
dziką przyjemność z biegu, więc jakiekolwiek ograniczenia wpływały dość
kiepsko na jej humor.
No
dobrze, ale gdzie my się śpieszymy? Co maleńka?, pomyślała, uśmiechając się
pod nosem. Mówienie do samej siebie było dziwne, a rozmowa z koniem –
nawet jeśli zwierzęta te były piekielnie inteligentne – wydawała się
nie najlepszą alternatywą. Nawet w połowie wampirzy koń pozostawał po
prostu zwierzęciem; niczym więcej ani niczym mniej.
A jednak,
kiedy Tempesta znów jedynie cicho prychnęła, Ali mimowolnie zastanowiła się,
czy oby na pewno. Jeśli tak, chyba powinna zacząć się bać, bo klacz zdawała się
momentami zdecydowanie bystrzejsza i bardziej spostrzegawcza niż niejedna
wyżej stojąca istota. To instynkt i to, że – w przeciwieństwie do
ludzi, a więc i nieśmiertelnych – w pełni mu się poddawały,
pozwalało im widzieć i doświadczać zdecydowanie więcej niż tym, którzy
pozwalali się ograniczać. W jakiś paradoksalny sposób rozwój cywilizacji i moralności
osłabiał, nawet jeśli zwykle nikt nie zwracał na to uwagi. Właśnie wtedy,
pędząc na grzbiecie Tempesty przez przyjemnie zacieniony las, Alessia w pełni
to sobie uświadomiła i ta myśl wydała jej się… słuszna. Co więcej, chyba
właśnie tego próbowały uczyć kapłanki, kiedy wznawiały dawno zapomniane rytuały
albo zajmowały się swoimi ziołami; one pamiętały, że świat był kiedyś inny, a więc
i brutalniejszy i bardziej wymagający. Czy jednak znaczyło to, że
jednocześnie był gorszy?
Ali
zacisnęła usta, żeby powstrzymać uśmiech. Gdyby Damien wiedział na jakie
filozoficzne przemyślenia jej się zebrało, pewnie nie dałby jej spokoju jeszcze
przez długi okres – no i oczywiście powiedziałby Aldero, a wtedy…
Tempesta
nagle wypadła z rytmu, zatrzymując się, a potem trochę zbyt
gwałtownie wyrywając do przodu. Alessia jęknęła i szybko szarpnęła za
lejce, żeby odzyskać równowagę i panowanie nad klaczą. Udało jej się to,
przynajmniej w niewielkim stopniu, ale jednak Tempesta wróciła do
wcześniejszego tempa, wciąż jednak pozostawała dziwnie zdenerwowana i spięta.
Już samo to wystarczyło, żeby wpłynąć na atmosferę i zdwoić czujność
Alessi. Dziewczyna zastygła na grzbiecie konia i niespokojnie rozejrzała
się dookoła, próbując ocenić, czy powinna się czegokolwiek obawiać. Tempesta
wciąż prychała cicho, a jej mięśnie wydawały się dziwnie zesztywniałe,
przez co kolejne ruchu wykonywała w nieprzyjemny, ciężki sposób.
Każdorazowe uderzenie kopyt o ziemię zdawało się Ali przenikać,
przyprawiając ją o nieprzyjemne dreszcze, bynajmniej nie mające żadnego
związku z temperaturą powietrza – nawet w lesie było duszno.
– Co jest,
kochana? – wyszeptała, jednak decydując się odezwać. Nawet najcichsze dźwięki
brzmiały dziwnie w panującej dookoła ciszy, a jej własny głos wpłynął
na nią w jakiś szczególny sposób. Coś było nie tak. – Co cię tak
wystraszyło…?
Cały czas
wodziła wzrokiem dookoła, ale w pobliżu nie widziała niczego, chociaż w Mieście
Nocy spokój wcale nie musiał o niczym świadczyć. Co prawda czuła się
trochę pewniej niż nocą, kiedy ciężko było jej określić, kto czai się za
rogiem, ale nawet światło nie umniejszał obaw, które nagle poczuła. Znów
pojawiło się znajome już wrażenie bycia obserwowaną, ale nawet gniewnie wodząc
wzrokiem dookoła, nie była w stanie określić jego źródła. Wiedziała
jedynie, że sobie tego nie zmyśliła; ktoś ją obserwował i nawet jeśli za
pierwszym razem miała wątpliwości, teraz w pełni się ich wyzbyła. Czuła
czyjąś obecność, podobnie jak i Tempesta, a to chyba mogła uznać za
potwierdzenie – zwierzęta nie miewały urojeń, poza tym te niezwykłe konie bały
się naprawdę niewielu istot.
Z tym, że
Tempesta nie wyglądała na przerażoną. Kiedy Alessia zmusiła się do tego, żeby
przestać bezsensownie wytężać wzrok i rozglądać się dookoła, nagle w pełni
to do niej dotarło. Klacz nie tyle rwała się do ucieczki albo wyczuwała
zagrożenie, co przebierała z nogi na nogę, niemal… z entuzjazmem.
Zachowywała się jak wierny pies, który nagle wyczuł swojego prawowitego
właściciela i aż nie mógł doczekać się momentu spotkania z nim.
Tempesta
nagle zastygła w bezruchu, zatrzymując się tak gwałtownie, że Alessia omal
nie poleciała do przodu i nie spadła na ziemię. Wyrwał jej się cichy jęk,
zdołała jednak utrzymać równowagę. Mocno spięta i zaniepokojona, poprawiła
się w siodle i szarpnęła lejce, zamierzając dać klaczy znać, że chce
zawrócić. Jakiś pierwotny instynkt samozachowawczy nakazywał jej zeskoczyć z konia
i błyskawicznie rzucić się do ucieczki, obojętnie jak bezsensowne mogło
się to wydawać. W zasadzie powstrzymywała ją jedynie świadomość tego, że
nie może zostawić Tempesty samej sobie od dziwne przekonanie, że wszystko było w porządku.
Wszystko
jest okej…
Ale nie
było. Tempesta nie zareagowała na gesty i słowa Alessi, a kiedy
dziewczyna spróbowała przynajmniej skłonić ją do tego, żeby dalej ruszyła przed
siebie, klacz prychnęła gniewnie. Bez ostrzeżenia wzdrygnęła się, a potem
– ku całkowitemu przerażeniu i zaskoczeniu dziewczyny – oderwała przednie
nogi od podłoża i wyrzuciła je w powietrze. Ali pisnęła i mocniej
uchwyciła się szyi Tempesty, czując narastającą panikę, kiedy klacz
wyprostowała się i na moment zastygła w pozycji na dwóch nogach,
stojąc tak, że jej ciało na całej długości znalazło się w pionie. Chociaż
Alessia dysponowała pełnią siły, jak każda pół-wampirzyca, nawet nie zamierzała
próbować czekać i koncentrować się tylko na tym, żeby utrzymać się na
grzbiecie. Po prostu zrezygnowała, wraz z kolejnym przypływem paniki,
decydując się puścić i w pośpiechu zeskakując na ziemię.
Kolana
ugięły się pod nią, kiedy płasko wylądowała na nogach. Siłę uderzenia poczuła
niemal w każdej komórce ciała i na kilka sekund ją sparaliżowało.
Oszołomienie mieszało się ze strachem, skutecznie utrudniając odczuwanie
jakichkolwiek innych bodźców czy emocji, dlatego nie od razu poczuła
przeszywający ból, mający swoje źródło gdzieś w okolicach kostki.
Machinalnie spróbowała się wyprostować i uciec, ale kiedy tylko przeniosła
ciężar ciała na lewą nogę, przekonała się, że to marny pomysł. Z krzykiem
padła na ziemię, podkulając nogi i próbując sięgnąć obolałego miejsca.
Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, zniechęcona echem wcześniejszego
bólu, ale już sam widok poszkodowanego miejsca wystarczył, żeby zrozumiała, co
się stało.
Źle
stanęła; co prawda nie przypominała sobie, żeby słyszała trzask albo cokolwiek,
co mogłoby świadczyć o tym, że coś złamała, ale sytuacja nadal
prezentowała się źle.
Z trudem
zmusiła się do tego, żeby przewrócić się na plecy. Spojrzała w górę,
wprost w baldachim z liści i gałęzi, który tak dobrze znała.
Gdzieniegdzie znajdowały się szczeliny i to na tyle duże, że światło
swobodnie przenikały do głębi lasu, teraz zmuszając ją do zmrużenia oczu.
Dookoła
panowała nieprzenikniona cisza, przerywana przez bicie jej serca i przyśpieszony
oddech. Nie słyszała już Tempesty, ale kiedy spróbowała podnieść się na
łokciach i niespokojnie rozejrzała się dookoła, dostrzegła klacz kilka
metrów dalej, spokojną i w pełni skoncentrowaną na skubaniu trawy.
Ten widok ją oszołomił, chociaż jednocześnie sprawił, że ogarną ją gniew. Jak
mogła zachowywać się w aż tak irracjonalnie spokojny sposób, skoro…
No właśnie,
skoro co?
Czując się
tak, jakby właśnie zaczynała tracić zmysł, Alessia raz jeszcze rozejrzała się
dookoła. Las był spokojny i cichy, dokładnie tak jak zwykle. Kiedy
uważniej się wsłuchała, przekonała się, że w zwykły dla siebie sposób
tętni życiem; doskonale słyszała szelest ptasich skrzydeł, ciche chrobotanie
owadów oraz – chociaż usłyszała to dopiero po chwili głębszego skupienia –
okrzyk jakiegoś spłoszonego łosia (a przynajmniej tak jej się wydawało, bo
nigdy nie była dobra w polowaniach na zwierzęta; nie przepadała za ich
krwią, więc nie widziała powodu, dla którego byłaby zmuszona do tego, żeby
próbować je rozluźnić).
Nic poza
tym…
Nikogo poza
tym.
Czyjąkolwiek
obecnością tak bardzo zaniepokoiła się albo podekscytowała Tempesta, intruza
już nie było w pobliżu. Odszedł, dokładnie jak i postać, którą
ostatniego wieczora widziała między drzewami – ta niepokojąca, czerwonooka
postać…
Dokładnie
tak samo jak wtedy. Nie mogła mieć pewności, poza tym być może zaczynała być
już przewrażliwiona, ale wniosek nasuwał się sam.
Próbując
jakoś odrzucić od siebie niepokojące myśli, usiadła i spróbowała wstać.
Obolała kostka pulsowała przy każdym ruchu, ale uczucie było znośne,
przynajmniej tak długo, jak powstrzymywała się od opierania na tej stopie. W duchu
dziękując, że nikt nie może jej zobaczyć – łącznie z nieznajomym, który
wpędził ją w kłopoty, chociaż tego akurat nie mogła być pewna – zaczęła
balansować na zdrowej nodze. Dopiero kiedy w pełni odzyskała równowagę,
metodycznie zaczęła przemieszczać się do przodu, chociaż skakanie na jednej
nodze raczej nie należało do najlepszej taktyki, jaką mogła opracować.
Wciąż
skacząc, dotarła do najbliższego drzewa i oparła się o nie z westchnieniem.
Na sobie czuła spojrzenie Tempesty, ale ta wciąż zajmowała się swoją trawą,
całkowicie na starania Alessi obojętna. Dziewczyna skrzywiła się i – po
części czując się zdradzoną – krótko rozejrzała się dookoła, żeby odszukać
drogę, która prowadziła z powrotem do stajni i domu. Musiała jak
najszybciej znaleźć Damiena albo – w najmniej optymistycznym scenariuszu –
przynajmniej doczołgać się do kanapy w salonie, bo ta znajdowała się
najbliżej.
Jej wzrok
mimowolnie powędrował w stronę ziemi. Kilka metrów od siebie dostrzegła
długi, dość gruby kij, który zapowiadał się całkiem obiecująco. No cóż,
przynajmniej w lesie zawsze można było liczyć na jedno: gałęzie, korzenie
albo cokolwiek podobnego. Ze świadomością, że raczej nie ma co wybrzydzać i czekać
na lepsze rozwiązanie, spróbowała przedostać się do kija, ale już po metrze
potknęła się i znów jak długa wylądowała na ziemi. Do oczu natychmiast
napłynęły jej łzy, chociaż nie miało to nic wspólnego z bólem; to był
czysty gniew.
Stojąca
gdzieś na uboczu Tempesta prychnęła cicho; mimo wszystko zabrzmiało to jak
śmiech.
– Zamknij
się! – Alessia była coraz bardziej poirytowana. – Przecież obie wiemy, że to
tak naprawdę twoja wina. A jeśli nie przestaniesz…
Tempesta
odwróciła się i jak gdyby nigdy nic, spokojnym krokiem ruszyła w drogę
powrotną. Jej stosunek do całej sytuacji był jasny i zaczynał doprowadzać
Alessię do szału.
– Och, po
prosu świetnie! Wręcz cudownie – zadrwiła, nie szczędząc sobie ironii. –
Pewnie, zostaw mnie tutaj. Może będę miała szczęście i ktoś zdecyduje się
mnie dobić – mruknęła, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że tym razem
jej słowa zachodziły już na histerię.
Zażenowana i rozeźlona,
niechętnie wyciągnęła rękę, żeby sięgnąć kija. Teraz, kiedy przyjrzała mu się z bliska,
wydał jej się kruchy i nieporęczny, ale to i tak wydawało się lepsze
od dalszych prób skakania od drzewa do drzewa. Wciąż uważając na kostkę,
chwiejnie stanęła na nogi i mocno oparłszy gałąź na podłożu, oparła się o nią
całym ciałem. Drewno lekko się ugięło i jęknęło, ale przynajmniej kij
wytrzymał, a to już samo w sobie wydawało się sukcesem.
Świetnie,
pomyślała z przekąsem, robiąc krok do przodu i znów szybko
podpierając się na prowizorycznej kuli. Potrzebowała chwili, żeby uchwycić
odpowiedni rytm i zdecydować na ile może sobie pozwolić, ale przynajmniej
widziała, że pomysł zapowiada się całkiem obiecująco. W takim
tempie dotrę do domu za… jakiś miesiąc?
Taa,
najwyżej – jeśli w ogóle.
– Damien! – Cała zgrzana i wymęczona
zastukała pięścią w okno pokoju brata. Wspięcie się na rosnącego tuż obok
sędziwego buka, wymagało większego wysiłku niż dotarcie do domu, ale gra była
warta świeczki. – Damien, do cholery! – ponagliła, coraz bardziej poirytowana.
Zaglądając
do pokoju, nie widziała chłopaka, ale wszystkie zmysły podpowiadały jej, że
musiał być w domu. Sama nie była pewna, co takiego strzeliło jej do głowy,
skoro przyszła tutaj, zamiast wejść głównymi drzwiami, ale nie chciała, żeby
rodzice zobaczyli w jakim jest stanie. Poobijana od licznych upadków i potknięć,
ledwo trzymała się na nogach; dłonie miała pokaleczone od kurczowego zaciskania
ich na kiju, a jeśli chodziło o jej kostkę…
No cóż,
była na tyle duża, jakby połączono ze sobą co najmniej trzy zdrowe.
Zastukała
raz jeszcze, coraz bardziej zrezygnowana. Nie brała pod uwagę tego, że Damiena
mogłoby nie być, więc nie miała pomysłu, jak powinna zejść z drzewa, gdyby
jednak była do tego zmuszona. Była idiotką, ale ten głupi pomysł chyba mogła
zwalić na szok albo ból; obie wymówki wydawały się idealne i…
– Alessia?
– Omal nie spadła z drzewa, kiedy Damien dosłownie znikąd pojawił się tuż
przed nią. Włosy miał w nieładzie, a pod oczami wciąż znajdowały się
cienie, co jasno dało jej do zrozumienia, że musiał całkiem niedawno się
obudzić i że nadal nie doszedł do siebie po wcześniejszym użyciu mocy.
Niedobrze. – Co ty…? – zaczął, a jego oczy rozszerzyły się lekko, kiedy
uważniej się jej przyjrzał.
– Jej,
chyba ta kobieta faktycznie była na krawędzi, kiedy ją uleczyłeś. Wyglądasz
tak, jakby ktoś ci przyłożył – wypaliła pod wpływem impulsu, lekko unosząc
brwi.
Damien
zamrugał i spojrzał na nią tak, jakby była szalona.
– Ja ta
wyglądam? Ja? – W pośpiechu wychylił się i chwycił ją za ramiona,
chyba mając wątpliwości co do tego, czy zdoła utrzymać się na gałęzi. – Kiedy
ostatnio widziałaś się w lustrze? I, do cholery, co się stało? – zapytał,
coraz bardziej zaniepokojony.
Przekleństwo
zabrzmiało nienaturalnie w jego ustach, bo zwykle unikał podobnych wyrażeń
jak ognia. W zasadzie Damien od zawsze przypominał pod względem charakteru
Carlisle’a, przynajmniej na co dzień, kiedy wręcz emitował spokojem i opanowaniem.
Tak, wtedy
zachowywał się spokojnie, ale tym razem w niczym nie przypominał swojego
pradziadka. Jego oczy lśniły jakimś dziwnym, niepokojącym blaskiem, a w połączeniu
z bladą skórą i zmierzwionymi włosami, efekt był dość… niepokojący.
Damien mocno zaciskał usta i chyba jedynie cudem powstrzymywał się przed
tym, żeby przypadkiem nie połamać jej kości, gdyby przypadkiem zbyt mocno ją
podtrzymał.
Z trudem
przedostała się do pokoju, wciąż balansując na jednej nodze. Kiedy ześlizgiwała
się z parapetu, lekko zachwiała się i wpadła wprost w nastawione
ramiona brata, muskając policzkiem jego tors.
– Co się
stało? – powtórzył, bez pytania porywając ją na ręce i kładąc ją na lekko
wzburzonej pościeli. Oczywiście zarówno łóżko, jak i cały pokój, były w pełni
czyste i zadbane, dokładnie jak Damien… Wręcz pedantycznie czyste. – Ali,
odpowiesz mi w końcu? – westchnął, spoglądając na nią spod lekko
uniesionych brwi.
Spojrzała
na niego i westchnęła, po czym niemal z ulgą ułożyła się na materacu.
Damien cały czas przyglądał jej się uważnie, niby to przypadkowo muskając
palcem odsłoniętą skórę na jej ramionach i policzkach. Zamknęła oczy,
czując przyjemne ciepło, które biło od jego rozgrzanych dłoni; czuła delikatne
mrowienie i nie miała najmniejszych wątpliwości, że gdyby teraz faktycznie
spojrzała w lustru, nie zobaczyłaby nawet śladu zadrapań czy otarć.
Mój
Damien…, przeszło jej przez myśl i przez moment miała wielką ochotę na
to, żeby się uśmiechnąć. Brat czy nie, uwielbiała go.
– O co
mnie tak naprawdę pytasz? – mruknęła sennie, po czym zatrzepotała powiekami;
natychmiast napotkała spojrzenie jego czekoladowych oczu, dokładnie takich
samych, jak tęczówki ich matki.
– W głowę
też się uderzyłaś? – odparował, lekko unosząc brwi. – Pytałem…
Westchnęła i potrząsnęła
głową.
– Wiem o co
pytałeś – zapewniła go pośpiesznie. – Po prostu mam wrażenie, że na początku
zamierzałeś powiedzieć zupełnie coś innego – wytknęła mu.
Rzucił jej
nieprzeniknione spojrzenie, po czym raz jeszcze musnął jej policzek, zamykając
ostatnie rozcięcie. Jego dłoń na moment oderwała się od jej ciała, a potem
zupełnie machinalnie powędrowała w stronę jej kostki, chociaż nie zdążyła
ani słowem wspomnieć o tym, co jej dolegało. Damien był empatią; on po
prostu wiedział.
– No dobra
– westchnął, dając za wygraną. – Chciałem zapytać, czy ktoś zrobił ci krzywdę…
Ale sądzę, że gdyby to była czyjaś zasługa, wyczułbym, że dzieje ci się coś
złego. Nawet bez ceremonii i… Zresztą jaka to różnica? – żachnął się, po czym
zamilkł i w pełni skoncentrował się na jej kostce. – A mam powody,
żeby zadawać to pytanie inaczej? – dodał po chwili, rzucając jej zaniepokojone
spojrzenie.
– Nie. –
Przygryzła dolną wargę. – Nie, to już moja zasługa. Chyba, że wyciągniesz
konsekwencje od Tempesty – zażartowała i chociaż się nie uśmiechnął,
kąciki jego ust drgnęły nieznacznie.
To jest
różnica, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Nie wiedziała,
co właściwie powinna o zachowaniu Damiena myśleć, ale coś podpowiadało
jej, że gdyby w tamtym momencie podała mu winnego…
Odetchnęła i rozluźniła
się, czując jak za sprawą niezwykłych zdolności Damiena ból ustępuje. W pełni
rozluźniona, spojrzała na brata spod na wpół przymkniętych powiek, żeby z westchnieniem
przekonać się, że chłopak wciąż patrzy na nią wyczekująco.
– No co?
Miałam okropny dzień, a właściwie jest okropnie od ostatniego wieczoru –
poprawiła się, pod wpływem impulsu decydując się dać za wygraną. Damien wciąż
obserwował ją badawczo, ale w jego oczach pojawił się błysk zaciekawienia.
– Lepiej usiądź, braciszku, bo mam ci dość sporo do powiedzenia. A swoją
drogą… Wiesz co? Po prostu bądź cicho, przynajmniej póki nie skończę…
– Jasne.
Wiedziała,
że kłamał, ale cóż… Jakby nie patrzeć, liczyły się intencje.
Znowu późno komentuję, ale musiałam posprzątać(i tak czysty!!) pokój ._. Z początku myślałam, że Tempesta wyczuła konia Lay i dlatego się tak cieszy,a tutaj zero nic nie ma. Wyczuwam, że to był Ariel, albo po prostu ktoś na czyj widok bardzo, by się ucieszyła. Huh, konie od zawsze mnie pociągały, ale nigdy tak, aby się zakochać w jeździectwie. Biedna Ali; trochę musiało ją boleć po upadku z konia i jeszcze, żeby się doczłapała do domu na swojej kuli xDD no po prostu jej pomysły są genialne(o ile darcie się STO LAT!!! na przejściu to zupełnie normalna sprawa XD) mogłabym mieć taką koleżanką. Ali uważaj, bo mam zamiar z tobą się zaprzyjaźnić.... Odbija mi .__. tak, zdecydowanie mi odbija. Już się nie mogę doczekać tej opowieści. Mam nadzieję, że ja pokażesz, bo mnie rozwala od środka, kiedy musze sobie wyobrażać jak Damien jej przerywa wtrącając swoje trzy gorsze :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Gabrysia <3