Layla
Sen zaczynał się zawsze tak
samo.
Stała
tam – na trawniku przed domem. Wiatr bawił się jej włosami, już od samego
początku pięknymi i lśniącymi, zwłaszcza kiedy na zewnątrz było jasno.
Ciepły wiatr musiał jej policzki, przyjemnie ciepły i niosący ze sobą
ukojenie. Były również zapachy, które wyraźnie pamiętała aż po dziś dzień;
zabawne, bo chociaż nawet u wampirów niektóre wspomnienia z czasem
się zacierały, te pozostawały aż nadto wyraziste i żywe. A charakterystyczną
mieszankę lawendy, wrzosu i świeżych, polnych kwiatów w pełni
rozkwitu była w stanie rozpoznać zawsze.
To był dobry
dzień, a przynajmniej tak czuła, kiedy tak obserwowała samą siebie – i jednocześnie
była sobą. Właśnie to dziwne zjawisko wyróżniało ten sen, nadając mu ten
szczególny klimat i sprawiając, że po przebudzeniu nigdy w pełni nie
mogła go opisać. Nie rozumiała tego dziwnego podziału, tej zależności; tego, że
jednocześnie była sobą i unosiła się w powietrzu. Dwie perspektywy
podczas jednego snu… Czy to w ogóle było możliwe?
Najwyraźniej
tak, ale na początku zawsze była po prostu sobą.
Lekko
zmarszczyła brwi, po czym rozejrzała się dookoła. Gabriela nigdzie nie było
widać, ale to nie stanowiło najmniejszego problemu – oczywiście pod warunkiem,
że chłopak znów nie próbował oszukiwać. Wykorzystywanie mocy, żeby zatrzeć
wszystkie ślady to jedno – skoro nie potrafili obyć się bez wyostrzonych
zmysłów, musieli próbować inaczej, jeśli zabawa w chowanego miała mieć
jakikolwiek sens. Sprawa komplikowała się, kiedy Gabriel celowo utrudniał jej
życie, prócz swoich śladów, zacierają również bicie serca i wszystko to,
co dawało jej jakiekolwiek szanse na to, żeby mogła go odnaleźć. Zawsze
oszukiwał, najwyraźniej zadowolony z siebie i tego, jak dobrze
opanował sztuczki, których ojciec kiedyś ich nauczył.
Zadrżała.
Nie, nie chciała myśleć o ojcu. To były bardzo złe myśli, a w przypadku
takich jak ona myślenie potrafiło być niebezpieczne.
Lepiej
żeby nie usłyszał. Żeby nie zwracał na nią uwagi…
Raz
jeszcze przeczesała wzrokiem okolice, zanim zdecydowała się spojrzeć na dom za
sobą. Rezydencja była duża i – wiedziała o tym doskonale – znajdowało
się w niej wiele pięknych pokoi, ozdób i obrazów. Również na tyłach,
gdzie znajdowały się stajnie było bardzo pięknie, podobnie zresztą jak i w okolicy,
chociażby na tych licznych łąkach, które otaczały ich ze wszystkich stron,
odcinając od pobliskiego miasta i ludzi. Obrzeża Chianni po prostu były
piękne i – co najważniejsze – bardzo ciche, a to było bardzo ważne.
Cisza była dobra.
No
dobrze, nie sądziła, żeby Gabriel kolejny raz chował się gdzieś za domem, w stajniach
albo zagajniku; z trudem, ale znalazła wszystkie jego najlepsze kryjówki,
więc musiałby być głupi, żeby znów z nich skorzystać – a czego jak
czego, ale głupoty nie mogła mu zarzucić.
W takim
razie pozostawał dom – ich ogromny, piękny dom, który paradoksalnie stanowił
najzimniejsze i najbardziej niepokojące miejsce, jakie znała. Dobrze,
miała zaledwie dwa lata – fizycznie wyglądała na znacznie więcej, może
dwanaście – ale to nie znaczyło, że nie potrafiła się bać albo stwierdzić, że
coś jest nie tak. Wtedy jeszcze nie potrafiła tego nazwać, ale wiedziała, że
coś się dzieje – że ten dom jest tak bardzo oddalony, bo…
Z powodu
braku miłości? Nie, to nie było tak; ojciec ich kochał, na swój pokrętny
sposób, którego nie rozumiała a o którym wiedziała, że istnieje.
Kochał zarówno ją, jak i Gabriela, tylko…
No
właśnie, cały problem leżał w miłości i tym, że kochał również Ją –
kochał Gabriellę, ich mamę.
Kochał
kogoś, kto był martwy – a to musiało doprowadzić do nieszczęścia.
Wciąż
wpatrywała się w drzwi, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby do nich
podejść i wejść do środka. Och, oczywiście, to był jej dom i zawsze
do niego wracała, ale tym razem czuła… coś. Jakiś wewnętrzny opór. Próbowała z nim
walczyć, ale w miarę jak walczyła, niepokój wydawał się narastać, stając
się jeszcze intensywniejszy.
Światło.
Chciała zostać w świetle.
Pamiętała,
co działo się za każdym razem, chociaż sen czasami się zmieniał. Zawsze
wchodziła do domu, żeby znaleźć Gabriela – i za każdym razem lądowała w pokoju
mamy; tym pokoju, którego wszyscy instynktownie unikali, bo On bardzo się
denerwował, kiedy ktokolwiek naruszał to miejsce. Już samo to było powodem,
żeby tam nie wchodzić – nie tylko do pokoju, ale i do domu – ale dla niej
ważniejsze było to, co niejednokrotnie się tam działo. Kiedy ojciec tym w tym
charakterystycznym nastroju, działo się zdecydowanie gorzej.
Nie,
zdecydowanie nie chciała tam wchodzić…
Ale
wiedziała, że i tak to zrobi. Zawsze wchodziła.
Drżąc,
zrobiła kilka niepewnych kroków i zatrzymała się tuż przed drzwiami. Były
uchylone, zupełnie jakby chwile wcześniej ktoś wślizgnął się do środka, nie
dbając o to, żeby je zamknąć – a może po prostu nie chcąc, żeby
usłyszała trzaśnięcie, towarzyszące. To jak najbardziej mógł być Gabriel, a przynajmniej
taką miała nadzieję. Nie rozumiała, dlaczego jej brat nagle zapragnął się bawić
akurat w domu, ale to akurat było najmniej istotne, a ona zamierzała
się z tym pogodzić.
Sen
zawsze się zmieniał, kiedy już przełamywała się i przekraczała próg.
Właśnie wtedy czuła się tak, jakby się unosiła i obserwowała wszystko z pewnej
perspektywy. Doskonale widziała drobną, dwunastoletnią dziewczynkę, strasznie
bladą, ale przy tym niezwykle urodziwą. Złote włosy – te piękne, sprężyste
loki, które ojciec tak cenił – spływały jej falami aż do pasa, puszyste i lśniące
nawet w cieniu. Błękitne oczy niespokojnie rozglądały się dookoła, jakby
szukając niebezpieczeństwa, chociaż wszystko wskazywało na to, że dziewczynka
jest sama i nie powinna się bać.
Ona nie
powinna się bać – bo chociaż patrzyła z perspektywy, jednocześnie wciąż
była sobą. Ta dziwna zależność… Unosiła się, ale jednocześnie była bezpośrednio
powiązana z wystraszoną dwunastolatką w progu. Słyszała, czuła i myślała
o tym samym, bo tak naprawdę nią była; wszystko było wspólne – również
strach. Okropny, paraliżujący strach…
Jedyna
różnica leżała w tym, że ona już wiedziała, co się stanie. Jej młodsza
wersja – wspomnienie dzieciństwa uwięziona we śnie – jeszcze nie miała o tym
pojęcia, a może po prostu nie chciała wiedzieć. Była niewinna, tak
rozkosznie niewinna, chociaż czystość już wtedy została jej odebrana – i to
niejednokrotnie, zawsze w okrutny sposób. I to zawsze się powtarzało.
Zawsze.
Właśnie
dlatego próbowała się ostrzec. Pragnęła zrobić cokolwiek, może zacząć krzyczeć
albo przekazać myśl, ale to była jedyna rzecz, która pozostawała w tym
miejscu neutralna. Mogła czuć, myśleć i obserwować, ale nic poza tym – bo
chociaż była połączona z ciałem, nie miała nad nim kontroli.
Obserwowała,
kiedy jasnowłosa dziewczynka w końcu weszła do przedsionka i rozejrzała
się dookoła. Lekko wzdrygnęła się, kiedy zobaczyła drzwi do salonu i szybko
skierowała się w stronę schodów, chcąc znaleźć się jak najdalej. Salon,
marmurowy kominek ze złotymi zdobieniami… Nie, to miejsce było zbyt… Po prostu
nie mogła. A Gabriel o tym wiedział, więc na pewno by się tam nie
schował.
Korytarz
na piętrze był pogrążony w ciemności. Kiedyś odważyła się zapytać ojca,
dlaczego zawsze musi być tutaj tak ciemno, ale nie chciał jej odpowiedzieć.
Powiedział jedynie coś o tym, że po co potrzebne jest mu więcej światła,
skoro ma ze sobą dwie iskierki, które dawały mu dość jasności i ciepła?
Uśmiechnął się nawet wtedy, chociaż w jego uśmiechu było coś wymuszonego,
jakby wiele go kosztował. Teraz podejrzewała, że w ciemnościach było mu
łatwiej, bo nie musiał na nich patrzeć – zwłaszcza na nią. Ani na dom. Odcinał
się od wszystkiego, co przypominało mu Gabriellę, chociaż jednocześnie wciąż
żył we wspomnieniach o niej. To go niszczyło – a ją i Gabriela
przy okazji.
Czy
odsuwając ich, próbował jakoś zapewnić im bezpieczeństwo? Nawet jeśli, to wciąż
było za mało – albo to on był zbyt słaby.
Dom miał
wiele pokoi, więc znalezienie Gabriela miało się okazać trudniejsze niż mogłaby
podejrzewać. Niepewnie szła przed siebie, nasłuchując i czujnie
rozglądając się dookoła. Czuła się źle, a ochota na zabawę minęła jej
momentalnie.
– Gabrielu?
– wyszeptała cicho. Jeśli był w pobliżu, musiał ją usłyszeć. – Gabrielu,
proszę. Gdzie jesteś? Chce wyjść na zewnątrz – poprosiła.
Dziecięcy
głos, drżący i delikatny. Była na siebie zła za to, że okazała słabość –
ojciec mówił, że nigdy nie należy tego robić. Nie chciała się bać, tym
bardziej, że nie miała powodów.
Dom.
Była w domu…
– Gabrielu…?
Gdzieś z korytarza
doszedł ją cichy szelest, zwiastujący czyjąś obecność. Drgnęła niespokojnie i skoncentrowała
się na nasłuchiwaniu, ale nie dźwięk się nie powtórzył. Zaniepokojona, znów
ruszyła przed siebie, instynktownie wiedząc, gdzie powinna się udać i skąd
doszedł ją ów dźwięk. Nie miała pojęcia skąd ta pewność, ale taki był już urok
snów, że nie wszystko miało sens, nie wspominając już o logice.
Nie
minęła sekunda, jak zatrzymała się przed drzwiami pokoju Gabrielli. Poruszając
się niczym w transie, stanowczo nacisnęła klamkę i…
Ale
pokój nie wyglądał tak, jak zawsze widywała go w tym śnie albo w rzeczywistości,
chociaż układ mebli o kolory ścian przeczyły temu stwierdzeniu. Aż
zmrużyła oczy, żeby osłonić się przed blaskiem promieni słonecznych. Ktoś
rozsunął ciężkie zasłony, pozwalając żeby całą sypialnię zalał jasny blask.
Światło zmieniało wszystko, wyróżniając ponad połowę sypialni. Jasność
sprawiała, że wszystkie kolory i kształt stały się wyraźniejsze, a przy
tym intensywne jak nigdy. Chyba nigdy nie widziała tego pokoju w tak
dokładny sposób i to odkrycie na moment całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Kolejne
bodźce zaczęły dochodzić do niej z pewnym opóźnieniem, więc nie od razu
uświadomiła sobie, co jeszcze jest w tym pokoju innego – a zarazem
innego we śnie, bo tej wersji jeszcze nie doświadczyła. Podświadomie wiedziała,
że śpi (a przynajmniej wiedziała o tym ta jej wersja, która została
uwięziona w powietrzu, ni więcej, ni mniej, a po prostu jako bierny
obserwator), ale chociaż ta świadomość zawsze jej towarzyszyła, nigdy nie
potrafiła zmusić się do tego, żeby w porę się obudzić. Tym razem również
tak było, chociaż istniała pewna różnica, bo chyba nigdy aż tak bardzo nie
pragnęła tego, żeby się ocknąć – i zarazem tak bardzo tego nie chciała.
Szybko
przyszła świadomość, że w pokoju wcale nie ma Gabriela. Był za to ktoś
inny, chociaż uświadomiła to sobie dopiero po dłuższej chwili, kiedy już
przyzwyczaiła oczy do jasności i bezradnie rozejrzała się dookoła.
Większość pokoju Gabrielli skąpana była w jasnym świetle, pomijając
najbardziej oddalony kąt, wciąż pogrążony w ciemności. Właśnie tam
dostrzegła znajomą, dobrze zbudowaną sylwetkę, odrobinę przygarbioną, jakby
wszelakie problemy i ciążące na jej barkach troski zaczynały ją
przytłaczać. Instynktownie drgnęła, cofając się o krok, ale nie zmusiła
się do ucieczki; nawet gdyby była w stanie, siedząca w kącie postać
nie pozwoliłaby jej na to.
Marco
powoli uniósł głowę, po czym uważnie zmierzył ją wzrokiem. Wyglądał jak starsza
wersja Gabriela, ciemnowłosy i przystojny. Blada skóra mocno kontrastowała
z czarnymi puklami, sprawiając, że wampir sprawiał wrażenie chorego i zmęczonego.
Jego oczy błyszczały czerwienią, jak zwykle zresztą, chociaż zwykle widywała go
z ciemniejszymi oczami – a jednak te miały barwę świeżej krwi, co
znaczyło, że musiał polować.
W jednej
chwili strach ścisnął ją za gardło, ale nawet to nie skłoniło jej do ruszenia
się z miejsca. Miała wręcz wrażenie, że spojrzenie iskrzących się lekko
tęczówek wampira przyszpila ją do podłogi, nie dając okazji na to, żeby
przynajmniej spróbowała się ruszyć. To było niczym paraliż i nawet gdyby
próbowała, wiedziała, że nie będzie w stanie się uwolnić; zawsze tak było i nawet
we śnie nie można było tego zmienić.
Dalej
wszystko działo się dokładnie w ten sam sposób… A przynajmniej do tej
pory tak było, bo tym razem zobaczyła coś, czego nigdy wcześniej nie widziała
we śnie. Nie chodziło nawet o siedzącego w obitym czarną skórą fotelu
Marco; nawet nie o sposób, w jaki zakładał nogę na nogę albo na nią
patrzył, bo to jeszcze niczego nie znaczyło, skoro w ogóle się pojawił.
Nie.
Chodziło o coś, co stało tuż obok fotela.
O
starannie zdobioną, drewnianą kołyskę.
Pomalowane
na biało drewno mocno odcinało się, nawet w cieniu będąc w stanie
wyłapać najdrobniejsze załamania światła. Dziecięce posłanie zakołysało się
lekko, jakby wprawione w ruch przez nieistniejący wiatr; znów usłyszała
ten znajomy szelest, bardzo podobny do tego z korytarza i aż
wzdrygnęła się, nagle wyrwana z zamyślenia.
Marco
uśmiechnął się, po czym z gracją podniósł z fotela i zajrzał do
kołyski. Już nie patrzył na nią, w zamian całą uwagę koncentrując na
czymś, co znajdowało się w środku – albo raczej na kimś.
– Podejdź
bliżej – odezwał się cicho wampir. Jego głos był cichy i łagodny, ale i tak
przyprawił ją o dreszcze. – Słyszałaś, co powiedziałem?
Ledwo
powstrzymała jęk, ale zrobiła krok do przodu. Marco z uznaniem skinął
głową, po czym lekko nachylił się i z zaskakującą wprawą wyjął z kołyski
małe, owinięte materiałem zawiniątko. Zrobiła kolejny krok, tym razem
zdecydowanie mniejszy, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby
jednak pozostała w miejscu albo spróbowała odwrócić wzrok.
Z tym,
że nie była w stanie.
Marco –
wciąż się uśmiechając, w zaskakująco szczery i jednocześnie
niepokojący sposób – powoli odwrócił się w jej stronę. Teraz wyraźniej
widziała zawiniątko w jego ramionach, tym bardziej, że materiał nagle się
poluzował, w pełnej krasie ukazując anielską twarzyczkę małego dziecka.
Maleństwo przypominało małego cherubinka, nadludzko piękne i doskonałe;
jasne oczy spoglądały wprost w jej stronę, błyszcząc intensywnie, jakby z radością.
Blond loczki sięgały niemal ramion, ale i tak trudno było określić płeć
noworodka, którego w swoich ramionach trzymał Marco. Jedno było pewne:
dziecko wręcz porażało urodą i niezwykłym urokiem.
A ona
zapragnęła go dotknąć.
Nigdy
wcześniej z własnej woli nie próbowała podejść do ojca – nie w takim
śnie, tym okropnym śnie… Jednak nigdy Marco nie pokazywał jej dziecka, a to
musiało o czymś znaczyć. Nie mogła się powstrzymać, podobnie jak i nie
potrafiła oprzeć się pokusie, żeby wyciągnąć rękę i…
Bez
ostrzeżenia dziecko w ramionach wampira wybuchło płaczek. Dźwięk miał w sobie
coś przeszywającego i niemal rozerwał jej serce. Przerażona, natychmiast
cofnęła się o krok i aż jęknęła, mocno zaciskając obie dłonie na
skroniach. Wciąż widziała dziecko – teraz bladą, zapłakaną twarzyczkę – ale to
nie ono okazało się najbardziej przerażające.
Twarz
Marco wykrzywił grymas. Wampir mocno objął dziecko w swoich ramionach, po
czym odwrócił je tak, żeby dłużej nie musiało na nią patrzeć. Płacz ustał
nienaturalnie szybko, a już w następnej sekundzie, cudowne dziecko na
powrót znalazło się bezpiecznie w kołysce.
– Widzisz,
co takiego narobiłaś? Wystraszyłaś je. Wystraszyłaś… – Lekko zmrużył szkarłatne
oczy. – Ale nie ma w tym nic dziwnego. W końcu nie jesteś taka jak
Gabriella, nigdy taka nie będziesz… O tak, ona umarła, ale przynajmniej
mogła cieszyć się tym, że zostanie matką. Ty jednak nie nadajesz się nawet do
tego…
Wrażenie
było takie, jakby ją spoliczkował. Jęknęła i w pośpiechu cofnęła się o krok,
nagle odzyskując kontrole nad własnym ciałem, ale to już nie miało żadnego
znaczenia. Ledwo wykonała jakikolwiek ruch, Marco ruszył w jej stronę;
jego oczy błyszczały intensywnie, poza tym przybrały ten charakterystyczny
wyraz, który…
Zamrugała
pospiesznie. Kołyska i dziecko zniknęły, pokój wrócił do normalności –
ciemny, nieprzyjemny i porzucony. Został jedynie powoli zbliżający się do
niej Marco i ten nieustępliwy, narastający z każdą kolejną sekundą
niepokój.
Właśnie
wtedy drzwi za jej plecami po prostu się zamknęły.
Już w następnej
sekundzie sen wrócił na swój zwykły, przerażający tor…
Layla gwałtownie poderwała się
na łóżku. Dyszała ciężko, oszołomiona i drżąca, chociaż wysoka temperatura
jej ciała sprawiała, że nigdy nie odczuwała chłodu. Czuła, że cała jest
zgrzana, chociaż i to miało miejsce bardzo rzadko, nigdy z przyczyn
upału albo gorączki – ktoś taki jak ona nie chorował, a przynajmniej nie w taki
zwyczajny sposób.
Potrzebowała
chwili, żeby zapanować nad drżeniem i uświadomić sobie, że jest bezpieczna.
Leżała na łóżku w niewielkim pokoiku Rufusa, dokładnie tam, gdzie się
położyła. W pamięci wciąż miała długie godziny w samotności oraz
jazdę konno; Fiamma naprawdę jej pomogła, przynosząc swego rodzaju ukojenie,
ale ostatecznie i tak zmusiła się do tego, żeby odprowadzić ją na miejsce.
Sama nie była pewna dlaczego zdecydowała się jednak wrócić do laboratorium,
zamiast zanocować w Niebiańskiej Rezydencji albo Gabriela czy Isabeau, ale
to już nie miało najmniejszego znaczenia. Podobnie jak i jej rozżalenie;
przecież tak naprawdę wiedziała, że nie powinna była się gniewać, ale…
Łzy nagle
napłynęły jej do oczu, więc otarła je gniewnym ruchem. Nie pomogło, więc z jękiem
ukryła twarz w dłoniach i podciągnęła kolana pod brodę, przy okazji
strącając z siebie koc (zabawne, bo na pewno się nie przykrywała). Szloch
narastał i już nie była w stanie nad nim zapanować, chociaż
próbowała, tak bardzo próbowała…
– Layla? –
Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Rufus wpadł do środka, tak spięty i niespokojny,
jakby spodziewał się, że zastanie z nią kogoś, kto co najmniej próbował ją
zamordować. – Krzyczałaś. Dlaczego…? – zaczął, odrobinę spuszczając z tonu,
kiedy zorientował się, że musi chodzić o kogoś innego.
Energicznie
potrząsnęła głową, więc zamilkł. Przez chwilę stał w progu, chyba bardziej
zdezorientowany niż zaniepokojony; obserwował ją, kiedy próbowała nad sobą
zapanować i jakoś doprowadzić się do porządku. Nie zamierzała płakać,
zwłaszcza przy Rufusie, ale to wcale nie było takie łatwe.
Czuła chłód
i sporą przepaść pomiędzy sobą a stojącym zaledwie kawałek dalej
naukowcem, ale wiedziała, że sama jest sobie winna. Jakby nie patrzeć, ich
ostatnia rozmowa nie należała do przyjemnych, nie wspominając o jej
bezceremonialnym wyjściu. Wciąż czuła opór i narastającą gorycz, chociaż
jednocześnie nade wszystko pragnęła, żeby ją przytulił – obojętnie wydawało się
to dziecinne.
– Wystraszyłam
cię? – mruknęła w końcu, uparcie na niego nie patrząc. Cisza zaczynała jej
ciążyć. – Wybacz. Nie chciałam, ale… – Wzruszyła ramionami.
– Wróciłaś.
– Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał jej wcześniejszych słów. – Byłem
zaskoczony, że przyszłaś, ale to dobrze. Laylo…
– Nie
zamierzam o tym rozmawiać – przerwała mu, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Westchnął, ale skinął głową. – Nie chciałam ci przeszkadzać. Myślałam, że mnie
nie zauważyłeś.
Lekko
uniósł brwi.
– Jakby to
było możliwe – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Ale po tym, jak
próbowałaś prześlizgnąć się niezauważenie, doszedłem do wniosku, że raczej nie
życzysz sobie mojego towarzystwa.
– Aha… – Dlaczego
było jej tak bardzo przykro? – A co robiłeś do tej pory? – dodała,
próbując ocenić, która jest godzina; bacząc na to, jak jasny miała umysł,
musiał być środek nocy.
– A jak
sądzisz? – Rufus uśmiechnął się blado. – Siedziałem w laboratorium. W końcu
noc jest moim dniem, czyż nie?
Zamierzała
powiedzieć coś o tym, że w zasadzie cała doba jest dla niego dniem –
zwłaszcza jeśli chodziło o przesiadywanie w laboratorium – ale
powstrzymała się. W zamian w końcu uniosła głowę i spojrzała na
niego z wahaniem.
– Pracujesz
dla przyjemności, czy po prostu bałeś się wejść do własnego pokoju, skoro ja
tutaj byłam?
Nie
odpowiedział, ale uznała milczenie za jednoznaczną odpowiedź. Znów zapadła
przeciągła, irytująca cisza, która stopniowo zaczynała doprowadzać ją do szału,
chociaż jednocześnie przynosiła ukojenie, którego potrzebowała.
– Laylo…? –
Poczuła, że materac ugiął się lekko pod ciężarem Rufusa. Kiedy jej dotknął,
cała zesztywniała i odsunęła się, chociaż nie robiła tego od bardzo dawna.
– Co się stało? – powtórzył, starając się ukryć grymas; szybko zabrał rękę,
wyraźnie speszony.
– Przepraszam!
– jęknęła, porażona własnym zachowaniem. Przyłożyła obie dłonie do ust,
całkowicie oszołomiona. – Znowu zaczynam to robić, tak? Przepraszam, ale… Och,
po prostu coś złego mi się śniło. Coś, czego nie widziałam od bardzo dawna.
Rufus
rzucił jej nieodgadnione spojrzenie. Poczuła się źle, kiedy uświadomiła sobie,
że mógł jej nie uwierzyć albo miał wątpliwości. Momentalnie przypomniała sobie
ten okres, kiedy każde z nich miało jakąś tajemnicę z przeszłości i aż
wypuściła powietrze ze świstem, czując narastającą bezradność. Musiała mu
powiedzieć…
A
przynajmniej część.
– Mówię
poważnie – westchnęła, lekko pocierając skronie. Nie odważyła się do niego
przysunąć, ale zmusiła się do tego, żeby opuścić rękę i z wahaniem
musnąć palcami wierzch jego dłoni. Zadrżał. – To był sen, koszmar… Dobra
bogini, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie nawiedził. Ale zawsze był taki
sam, przynajmniej w większości. I przychodził zawsze, bardzo długo,
długo po tym, jak ja i Gabriel… – Westchnęła. Przecież wiedział, co miała
na myśli.
– Wiesz, że
mnie możesz powiedzieć, prawda? – Rzucił jej niepewne spojrzenie, wciąż
niepewny jej reakcji.
– Wiem,
ale… – Westchnęła cicho. – Zawsze jest podobnie. Wyglądam na dwanaście lat,
stoję przed domem… Zawsze jest ciepło. Jest lato, wszędzie czuję zapach kwiatów
i to jest przyjemne. Bawimy się z Gabrielem w chowanego, a konkretnie
to on się chowa, a ja próbuję go znaleźć… Czasami szukam go na zewnątrz,
czasami w domu, ale nigdy mi się to nie udaje. Zawsze za to znajduję…
Marco. Znajduję go, a on…
Nie dał jej
okazji, żeby dokończyła. Nagle znalazła się w jego ramionach i chociaż
instynktownie zapragnęła go od siebie odepchnąć, jakaś część niej powstrzymała
się przed taką reakcją. W zamian rozluźniła się i mocniej przywarła
do Rufusa, niepewnie opierając głowę na jego torsie.
Westchnęła i zamknęła
oczy. Czuła się zmęczona, a jego ramiona jedynie potęgowały to uczucie,
niosąc ze sobą przyjemne ukojenie. Ukojenie, którego potrzebowała, a którego
za nic nie mogła zaznać.
Dlaczego
sen powrócił? Dlaczego teraz i dlaczego…?
Nie miała
pojęcia, a może po prostu nie chciała wiedzieć. Ona chciała po prostu
zapomnieć.
Biedna Layla miala taki przerazajacy sen. Wspolczuje ;( ale domyslam sie czemu akurat snil sie jej ojciec i czemu snilo sie jej akurat to co jej robil =( Ech, czy to dziecko mialo zwiazek z jej poprzednia rozmowa z Rufusem o powiekszeniu rodziny? Ech, mimo, ze Marco to niezbyt pozytywna postac czekam, az sie pojawi. Baaardzo, Mam nadzieje, ze juz sie pogodza, bo lubie ich razem. Jako taka porzadna pare^.^
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ze tak krotko, ale siedze na lekcji i niezbyt moge pisac :/// rozdzial bardzo mi sie podobal ;**
Gabrysia