14 stycznia 2014

Trzynaście

Layla
Sen zaczynał się zawsze tak samo.
Stała tam – na trawniku przed domem. Wiatr bawił się jej włosami, już od samego początku pięknymi i lśniącymi, zwłaszcza kiedy na zewnątrz było jasno. Ciepły wiatr musiał jej policzki, przyjemnie ciepły i niosący ze sobą ukojenie. Były również zapachy, które wyraźnie pamiętała aż po dziś dzień; zabawne, bo chociaż nawet u wampirów niektóre wspomnienia z czasem się zacierały, te pozostawały aż nadto wyraziste i żywe. A charakterystyczną mieszankę lawendy, wrzosu i świeżych, polnych kwiatów w pełni rozkwitu była w stanie rozpoznać zawsze.
To był dobry dzień, a przynajmniej tak czuła, kiedy tak obserwowała samą siebie – i jednocześnie była sobą. Właśnie to dziwne zjawisko wyróżniało ten sen, nadając mu ten szczególny klimat i sprawiając, że po przebudzeniu nigdy w pełni nie mogła go opisać. Nie rozumiała tego dziwnego podziału, tej zależności; tego, że jednocześnie była sobą i unosiła się w powietrzu. Dwie perspektywy podczas jednego snu… Czy to w ogóle było możliwe?
Najwyraźniej tak, ale na początku zawsze była po prostu sobą.
Lekko zmarszczyła brwi, po czym rozejrzała się dookoła. Gabriela nigdzie nie było widać, ale to nie stanowiło najmniejszego problemu – oczywiście pod warunkiem, że chłopak znów nie próbował oszukiwać. Wykorzystywanie mocy, żeby zatrzeć wszystkie ślady to jedno – skoro nie potrafili obyć się bez wyostrzonych zmysłów, musieli próbować inaczej, jeśli zabawa w chowanego miała mieć jakikolwiek sens. Sprawa komplikowała się, kiedy Gabriel celowo utrudniał jej życie, prócz swoich śladów, zacierają również bicie serca i wszystko to, co dawało jej jakiekolwiek szanse na to, żeby mogła go odnaleźć. Zawsze oszukiwał, najwyraźniej zadowolony z siebie i tego, jak dobrze opanował sztuczki, których ojciec kiedyś ich nauczył.
Zadrżała. Nie, nie chciała myśleć o ojcu. To były bardzo złe myśli, a w przypadku takich jak ona myślenie potrafiło być niebezpieczne.
Lepiej żeby nie usłyszał. Żeby nie zwracał na nią uwagi…
Raz jeszcze przeczesała wzrokiem okolice, zanim zdecydowała się spojrzeć na dom za sobą. Rezydencja była duża i – wiedziała o tym doskonale – znajdowało się w niej wiele pięknych pokoi, ozdób i obrazów. Również na tyłach, gdzie znajdowały się stajnie było bardzo pięknie, podobnie zresztą jak i w okolicy, chociażby na tych licznych łąkach, które otaczały ich ze wszystkich stron, odcinając od pobliskiego miasta i ludzi. Obrzeża Chianni po prostu były piękne i – co najważniejsze – bardzo ciche, a to było bardzo ważne. Cisza była dobra.
No dobrze, nie sądziła, żeby Gabriel kolejny raz chował się gdzieś za domem, w stajniach albo zagajniku; z trudem, ale znalazła wszystkie jego najlepsze kryjówki, więc musiałby być głupi, żeby znów z nich skorzystać – a czego jak czego, ale głupoty nie mogła mu zarzucić.
W takim razie pozostawał dom – ich ogromny, piękny dom, który paradoksalnie stanowił najzimniejsze i najbardziej niepokojące miejsce, jakie znała. Dobrze, miała zaledwie dwa lata – fizycznie wyglądała na znacznie więcej, może dwanaście – ale to nie znaczyło, że nie potrafiła się bać albo stwierdzić, że coś jest nie tak. Wtedy jeszcze nie potrafiła tego nazwać, ale wiedziała, że coś się dzieje – że ten dom jest tak bardzo oddalony, bo…
Z powodu braku miłości? Nie, to nie było tak; ojciec ich kochał, na swój pokrętny sposób, którego nie rozumiała a o którym wiedziała, że istnieje. Kochał zarówno ją, jak i Gabriela, tylko…
No właśnie, cały problem leżał w miłości i tym, że kochał również Ją – kochał Gabriellę, ich mamę.
Kochał kogoś, kto był martwy – a to musiało doprowadzić do nieszczęścia.
Wciąż wpatrywała się w drzwi, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby do nich podejść i wejść do środka. Och, oczywiście, to był jej dom i zawsze do niego wracała, ale tym razem czuła… coś. Jakiś wewnętrzny opór. Próbowała z nim walczyć, ale w miarę jak walczyła, niepokój wydawał się narastać, stając się jeszcze intensywniejszy.
Światło. Chciała zostać w świetle.
Pamiętała, co działo się za każdym razem, chociaż sen czasami się zmieniał. Zawsze wchodziła do domu, żeby znaleźć Gabriela – i za każdym razem lądowała w pokoju mamy; tym pokoju, którego wszyscy instynktownie unikali, bo On bardzo się denerwował, kiedy ktokolwiek naruszał to miejsce. Już samo to było powodem, żeby tam nie wchodzić – nie tylko do pokoju, ale i do domu – ale dla niej ważniejsze było to, co niejednokrotnie się tam działo. Kiedy ojciec tym w tym charakterystycznym nastroju, działo się zdecydowanie gorzej.
Nie, zdecydowanie nie chciała tam wchodzić…
Ale wiedziała, że i tak to zrobi. Zawsze wchodziła.
Drżąc, zrobiła kilka niepewnych kroków i zatrzymała się tuż przed drzwiami. Były uchylone, zupełnie jakby chwile wcześniej ktoś wślizgnął się do środka, nie dbając o to, żeby je zamknąć – a może po prostu nie chcąc, żeby usłyszała trzaśnięcie, towarzyszące. To jak najbardziej mógł być Gabriel, a przynajmniej taką miała nadzieję. Nie rozumiała, dlaczego jej brat nagle zapragnął się bawić akurat w domu, ale to akurat było najmniej istotne, a ona zamierzała się z tym pogodzić.
Sen zawsze się zmieniał, kiedy już przełamywała się i przekraczała próg. Właśnie wtedy czuła się tak, jakby się unosiła i obserwowała wszystko z pewnej perspektywy. Doskonale widziała drobną, dwunastoletnią dziewczynkę, strasznie bladą, ale przy tym niezwykle urodziwą. Złote włosy – te piękne, sprężyste loki, które ojciec tak cenił – spływały jej falami aż do pasa, puszyste i lśniące nawet w cieniu. Błękitne oczy niespokojnie rozglądały się dookoła, jakby szukając niebezpieczeństwa, chociaż wszystko wskazywało na to, że dziewczynka jest sama i nie powinna się bać.
Ona nie powinna się bać – bo chociaż patrzyła z perspektywy, jednocześnie wciąż była sobą. Ta dziwna zależność… Unosiła się, ale jednocześnie była bezpośrednio powiązana z wystraszoną dwunastolatką w progu. Słyszała, czuła i myślała o tym samym, bo tak naprawdę nią była; wszystko było wspólne – również strach. Okropny, paraliżujący strach…
Jedyna różnica leżała w tym, że ona już wiedziała, co się stanie. Jej młodsza wersja – wspomnienie dzieciństwa uwięziona we śnie – jeszcze nie miała o tym pojęcia, a może po prostu nie chciała wiedzieć. Była niewinna, tak rozkosznie niewinna, chociaż czystość już wtedy została jej odebrana – i to niejednokrotnie, zawsze w okrutny sposób. I to zawsze się powtarzało.
Zawsze.
Właśnie dlatego próbowała się ostrzec. Pragnęła zrobić cokolwiek, może zacząć krzyczeć albo przekazać myśl, ale to była jedyna rzecz, która pozostawała w tym miejscu neutralna. Mogła czuć, myśleć i obserwować, ale nic poza tym – bo chociaż była połączona z ciałem, nie miała nad nim kontroli.
Obserwowała, kiedy jasnowłosa dziewczynka w końcu weszła do przedsionka i rozejrzała się dookoła. Lekko wzdrygnęła się, kiedy zobaczyła drzwi do salonu i szybko skierowała się w stronę schodów, chcąc znaleźć się jak najdalej. Salon, marmurowy kominek ze złotymi zdobieniami… Nie, to miejsce było zbyt… Po prostu nie mogła. A Gabriel o tym wiedział, więc na pewno by się tam nie schował.
Korytarz na piętrze był pogrążony w ciemności. Kiedyś odważyła się zapytać ojca, dlaczego zawsze musi być tutaj tak ciemno, ale nie chciał jej odpowiedzieć. Powiedział jedynie coś o tym, że po co potrzebne jest mu więcej światła, skoro ma ze sobą dwie iskierki, które dawały mu dość jasności i ciepła? Uśmiechnął się nawet wtedy, chociaż w jego uśmiechu było coś wymuszonego, jakby wiele go kosztował. Teraz podejrzewała, że w ciemnościach było mu łatwiej, bo nie musiał na nich patrzeć – zwłaszcza na nią. Ani na dom. Odcinał się od wszystkiego, co przypominało mu Gabriellę, chociaż jednocześnie wciąż żył we wspomnieniach o niej. To go niszczyło – a ją i Gabriela przy okazji.
Czy odsuwając ich, próbował jakoś zapewnić im bezpieczeństwo? Nawet jeśli, to wciąż było za mało – albo to on był zbyt słaby.
Dom miał wiele pokoi, więc znalezienie Gabriela miało się okazać trudniejsze niż mogłaby podejrzewać. Niepewnie szła przed siebie, nasłuchując i czujnie rozglądając się dookoła. Czuła się źle, a ochota na zabawę minęła jej momentalnie.
– Gabrielu? – wyszeptała cicho. Jeśli był w pobliżu, musiał ją usłyszeć. – Gabrielu, proszę. Gdzie jesteś? Chce wyjść na zewnątrz – poprosiła.
Dziecięcy głos, drżący i delikatny. Była na siebie zła za to, że okazała słabość – ojciec mówił, że nigdy nie należy tego robić. Nie chciała się bać, tym bardziej, że nie miała powodów.
Dom. Była w domu…
– Gabrielu…?
Gdzieś z korytarza doszedł ją cichy szelest, zwiastujący czyjąś obecność. Drgnęła niespokojnie i skoncentrowała się na nasłuchiwaniu, ale nie dźwięk się nie powtórzył. Zaniepokojona, znów ruszyła przed siebie, instynktownie wiedząc, gdzie powinna się udać i skąd doszedł ją ów dźwięk. Nie miała pojęcia skąd ta pewność, ale taki był już urok snów, że nie wszystko miało sens, nie wspominając już o logice.
Nie minęła sekunda, jak zatrzymała się przed drzwiami pokoju Gabrielli. Poruszając się niczym w transie, stanowczo nacisnęła klamkę i…
Ale pokój nie wyglądał tak, jak zawsze widywała go w tym śnie albo w rzeczywistości, chociaż układ mebli o kolory ścian przeczyły temu stwierdzeniu. Aż zmrużyła oczy, żeby osłonić się przed blaskiem promieni słonecznych. Ktoś rozsunął ciężkie zasłony, pozwalając żeby całą sypialnię zalał jasny blask. Światło zmieniało wszystko, wyróżniając ponad połowę sypialni. Jasność sprawiała, że wszystkie kolory i kształt stały się wyraźniejsze, a przy tym intensywne jak nigdy. Chyba nigdy nie widziała tego pokoju w tak dokładny sposób i to odkrycie na moment całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Kolejne bodźce zaczęły dochodzić do niej z pewnym opóźnieniem, więc nie od razu uświadomiła sobie, co jeszcze jest w tym pokoju innego – a zarazem innego we śnie, bo tej wersji jeszcze nie doświadczyła. Podświadomie wiedziała, że śpi (a przynajmniej wiedziała o tym ta jej wersja, która została uwięziona w powietrzu, ni więcej, ni mniej, a po prostu jako bierny obserwator), ale chociaż ta świadomość zawsze jej towarzyszyła, nigdy nie potrafiła zmusić się do tego, żeby w porę się obudzić. Tym razem również tak było, chociaż istniała pewna różnica, bo chyba nigdy aż tak bardzo nie pragnęła tego, żeby się ocknąć – i zarazem tak bardzo tego nie chciała.
Szybko przyszła świadomość, że w pokoju wcale nie ma Gabriela. Był za to ktoś inny, chociaż uświadomiła to sobie dopiero po dłuższej chwili, kiedy już przyzwyczaiła oczy do jasności i bezradnie rozejrzała się dookoła. Większość pokoju Gabrielli skąpana była w jasnym świetle, pomijając najbardziej oddalony kąt, wciąż pogrążony w ciemności. Właśnie tam dostrzegła znajomą, dobrze zbudowaną sylwetkę, odrobinę przygarbioną, jakby wszelakie problemy i ciążące na jej barkach troski zaczynały ją przytłaczać. Instynktownie drgnęła, cofając się o krok, ale nie zmusiła się do ucieczki; nawet gdyby była w stanie, siedząca w kącie postać nie pozwoliłaby jej na to.
Marco powoli uniósł głowę, po czym uważnie zmierzył ją wzrokiem. Wyglądał jak starsza wersja Gabriela, ciemnowłosy i przystojny. Blada skóra mocno kontrastowała z czarnymi puklami, sprawiając, że wampir sprawiał wrażenie chorego i zmęczonego. Jego oczy błyszczały czerwienią, jak zwykle zresztą, chociaż zwykle widywała go z ciemniejszymi oczami – a jednak te miały barwę świeżej krwi, co znaczyło, że musiał polować.
W jednej chwili strach ścisnął ją za gardło, ale nawet to nie skłoniło jej do ruszenia się z miejsca. Miała wręcz wrażenie, że spojrzenie iskrzących się lekko tęczówek wampira przyszpila ją do podłogi, nie dając okazji na to, żeby przynajmniej spróbowała się ruszyć. To było niczym paraliż i nawet gdyby próbowała, wiedziała, że nie będzie w stanie się uwolnić; zawsze tak było i nawet we śnie nie można było tego zmienić.
Dalej wszystko działo się dokładnie w ten sam sposób… A przynajmniej do tej pory tak było, bo tym razem zobaczyła coś, czego nigdy wcześniej nie widziała we śnie. Nie chodziło nawet o siedzącego w obitym czarną skórą fotelu Marco; nawet nie o sposób, w jaki zakładał nogę na nogę albo na nią patrzył, bo to jeszcze niczego nie znaczyło, skoro w ogóle się pojawił.
Nie. Chodziło o coś, co stało tuż obok fotela.
O starannie zdobioną, drewnianą kołyskę.
Pomalowane na biało drewno mocno odcinało się, nawet w cieniu będąc w stanie wyłapać najdrobniejsze załamania światła. Dziecięce posłanie zakołysało się lekko, jakby wprawione w ruch przez nieistniejący wiatr; znów usłyszała ten znajomy szelest, bardzo podobny do tego z korytarza i aż wzdrygnęła się, nagle wyrwana z zamyślenia.
Marco uśmiechnął się, po czym z gracją podniósł z fotela i zajrzał do kołyski. Już nie patrzył na nią, w zamian całą uwagę koncentrując na czymś, co znajdowało się w środku – albo raczej na kimś.
– Podejdź bliżej – odezwał się cicho wampir. Jego głos był cichy i łagodny, ale i tak przyprawił ją o dreszcze. – Słyszałaś, co powiedziałem?
Ledwo powstrzymała jęk, ale zrobiła krok do przodu. Marco z uznaniem skinął głową, po czym lekko nachylił się i z zaskakującą wprawą wyjął z kołyski małe, owinięte materiałem zawiniątko. Zrobiła kolejny krok, tym razem zdecydowanie mniejszy, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby jednak pozostała w miejscu albo spróbowała odwrócić wzrok.
Z tym, że nie była w stanie.
Marco – wciąż się uśmiechając, w zaskakująco szczery i jednocześnie niepokojący sposób – powoli odwrócił się w jej stronę. Teraz wyraźniej widziała zawiniątko w jego ramionach, tym bardziej, że materiał nagle się poluzował, w pełnej krasie ukazując anielską twarzyczkę małego dziecka. Maleństwo przypominało małego cherubinka, nadludzko piękne i doskonałe; jasne oczy spoglądały wprost w jej stronę, błyszcząc intensywnie, jakby z radością. Blond loczki sięgały niemal ramion, ale i tak trudno było określić płeć noworodka, którego w swoich ramionach trzymał Marco. Jedno było pewne: dziecko wręcz porażało urodą i niezwykłym urokiem.
A ona zapragnęła go dotknąć.
Nigdy wcześniej z własnej woli nie próbowała podejść do ojca – nie w takim śnie, tym okropnym śnie… Jednak nigdy Marco nie pokazywał jej dziecka, a to musiało o czymś znaczyć. Nie mogła się powstrzymać, podobnie jak i nie potrafiła oprzeć się pokusie, żeby wyciągnąć rękę i…
Bez ostrzeżenia dziecko w ramionach wampira wybuchło płaczek. Dźwięk miał w sobie coś przeszywającego i niemal rozerwał jej serce. Przerażona, natychmiast cofnęła się o krok i aż jęknęła, mocno zaciskając obie dłonie na skroniach. Wciąż widziała dziecko – teraz bladą, zapłakaną twarzyczkę – ale to nie ono okazało się najbardziej przerażające.
Twarz Marco wykrzywił grymas. Wampir mocno objął dziecko w swoich ramionach, po czym odwrócił je tak, żeby dłużej nie musiało na nią patrzeć. Płacz ustał nienaturalnie szybko, a już w następnej sekundzie, cudowne dziecko na powrót znalazło się bezpiecznie w kołysce.
– Widzisz, co takiego narobiłaś? Wystraszyłaś je. Wystraszyłaś… – Lekko zmrużył szkarłatne oczy. – Ale nie ma w tym nic dziwnego. W końcu nie jesteś taka jak Gabriella, nigdy taka nie będziesz… O tak, ona umarła, ale przynajmniej mogła cieszyć się tym, że zostanie matką. Ty jednak nie nadajesz się nawet do tego…
Wrażenie było takie, jakby ją spoliczkował. Jęknęła i w pośpiechu cofnęła się o krok, nagle odzyskując kontrole nad własnym ciałem, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Ledwo wykonała jakikolwiek ruch, Marco ruszył w jej stronę; jego oczy błyszczały intensywnie, poza tym przybrały ten charakterystyczny wyraz, który…
Zamrugała pospiesznie. Kołyska i dziecko zniknęły, pokój wrócił do normalności – ciemny, nieprzyjemny i porzucony. Został jedynie powoli zbliżający się do niej Marco i ten nieustępliwy, narastający z każdą kolejną sekundą niepokój.
Właśnie wtedy drzwi za jej plecami po prostu się zamknęły.
Już w następnej sekundzie sen wrócił na swój zwykły, przerażający tor…

Layla gwałtownie poderwała się na łóżku. Dyszała ciężko, oszołomiona i drżąca, chociaż wysoka temperatura jej ciała sprawiała, że nigdy nie odczuwała chłodu. Czuła, że cała jest zgrzana, chociaż i to miało miejsce bardzo rzadko, nigdy z przyczyn upału albo gorączki – ktoś taki jak ona nie chorował, a przynajmniej nie w taki zwyczajny sposób.
Potrzebowała chwili, żeby zapanować nad drżeniem i uświadomić sobie, że jest bezpieczna. Leżała na łóżku w niewielkim pokoiku Rufusa, dokładnie tam, gdzie się położyła. W pamięci wciąż miała długie godziny w samotności oraz jazdę konno; Fiamma naprawdę jej pomogła, przynosząc swego rodzaju ukojenie, ale ostatecznie i tak zmusiła się do tego, żeby odprowadzić ją na miejsce. Sama nie była pewna dlaczego zdecydowała się jednak wrócić do laboratorium, zamiast zanocować w Niebiańskiej Rezydencji albo Gabriela czy Isabeau, ale to już nie miało najmniejszego znaczenia. Podobnie jak i jej rozżalenie; przecież tak naprawdę wiedziała, że nie powinna była się gniewać, ale…
Łzy nagle napłynęły jej do oczu, więc otarła je gniewnym ruchem. Nie pomogło, więc z jękiem ukryła twarz w dłoniach i podciągnęła kolana pod brodę, przy okazji strącając z siebie koc (zabawne, bo na pewno się nie przykrywała). Szloch narastał i już nie była w stanie nad nim zapanować, chociaż próbowała, tak bardzo próbowała…
– Layla? – Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. Rufus wpadł do środka, tak spięty i niespokojny, jakby spodziewał się, że zastanie z nią kogoś, kto co najmniej próbował ją zamordować. – Krzyczałaś. Dlaczego…? – zaczął, odrobinę spuszczając z tonu, kiedy zorientował się, że musi chodzić o kogoś innego.
Energicznie potrząsnęła głową, więc zamilkł. Przez chwilę stał w progu, chyba bardziej zdezorientowany niż zaniepokojony; obserwował ją, kiedy próbowała nad sobą zapanować i jakoś doprowadzić się do porządku. Nie zamierzała płakać, zwłaszcza przy Rufusie, ale to wcale nie było takie łatwe.
Czuła chłód i sporą przepaść pomiędzy sobą a stojącym zaledwie kawałek dalej naukowcem, ale wiedziała, że sama jest sobie winna. Jakby nie patrzeć, ich ostatnia rozmowa nie należała do przyjemnych, nie wspominając o jej bezceremonialnym wyjściu. Wciąż czuła opór i narastającą gorycz, chociaż jednocześnie nade wszystko pragnęła, żeby ją przytulił – obojętnie wydawało się to dziecinne.
– Wystraszyłam cię? – mruknęła w końcu, uparcie na niego nie patrząc. Cisza zaczynała jej ciążyć. – Wybacz. Nie chciałam, ale… – Wzruszyła ramionami.
– Wróciłaś. – Zachowywał się tak, jakby nie usłyszał jej wcześniejszych słów. – Byłem zaskoczony, że przyszłaś, ale to dobrze. Laylo…
– Nie zamierzam o tym rozmawiać – przerwała mu, zanim zdążyła ugryźć się w język. Westchnął, ale skinął głową. – Nie chciałam ci przeszkadzać. Myślałam, że mnie nie zauważyłeś.
Lekko uniósł brwi.
– Jakby to było możliwe – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Ale po tym, jak próbowałaś prześlizgnąć się niezauważenie, doszedłem do wniosku, że raczej nie życzysz sobie mojego towarzystwa.
– Aha… – Dlaczego było jej tak bardzo przykro? – A co robiłeś do tej pory? – dodała, próbując ocenić, która jest godzina; bacząc na to, jak jasny miała umysł, musiał być środek nocy.
– A jak sądzisz? – Rufus uśmiechnął się blado. – Siedziałem w laboratorium. W końcu noc jest moim dniem, czyż nie?
Zamierzała powiedzieć coś o tym, że w zasadzie cała doba jest dla niego dniem – zwłaszcza jeśli chodziło o przesiadywanie w laboratorium – ale powstrzymała się. W zamian w końcu uniosła głowę i spojrzała na niego z wahaniem.
– Pracujesz dla przyjemności, czy po prostu bałeś się wejść do własnego pokoju, skoro ja tutaj byłam?
Nie odpowiedział, ale uznała milczenie za jednoznaczną odpowiedź. Znów zapadła przeciągła, irytująca cisza, która stopniowo zaczynała doprowadzać ją do szału, chociaż jednocześnie przynosiła ukojenie, którego potrzebowała.
– Laylo…? – Poczuła, że materac ugiął się lekko pod ciężarem Rufusa. Kiedy jej dotknął, cała zesztywniała i odsunęła się, chociaż nie robiła tego od bardzo dawna. – Co się stało? – powtórzył, starając się ukryć grymas; szybko zabrał rękę, wyraźnie speszony.
– Przepraszam! – jęknęła, porażona własnym zachowaniem. Przyłożyła obie dłonie do ust, całkowicie oszołomiona. – Znowu zaczynam to robić, tak? Przepraszam, ale… Och, po prostu coś złego mi się śniło. Coś, czego nie widziałam od bardzo dawna.
Rufus rzucił jej nieodgadnione spojrzenie. Poczuła się źle, kiedy uświadomiła sobie, że mógł jej nie uwierzyć albo miał wątpliwości. Momentalnie przypomniała sobie ten okres, kiedy każde z nich miało jakąś tajemnicę z przeszłości i aż wypuściła powietrze ze świstem, czując narastającą bezradność. Musiała mu powiedzieć…
A przynajmniej część.
– Mówię poważnie – westchnęła, lekko pocierając skronie. Nie odważyła się do niego przysunąć, ale zmusiła się do tego, żeby opuścić rękę i z wahaniem musnąć palcami wierzch jego dłoni. Zadrżał. – To był sen, koszmar… Dobra bogini, nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie nawiedził. Ale zawsze był taki sam, przynajmniej w większości. I przychodził zawsze, bardzo długo, długo po tym, jak ja i Gabriel… – Westchnęła. Przecież wiedział, co miała na myśli.
– Wiesz, że mnie możesz powiedzieć, prawda? – Rzucił jej niepewne spojrzenie, wciąż niepewny jej reakcji.
– Wiem, ale… – Westchnęła cicho. – Zawsze jest podobnie. Wyglądam na dwanaście lat, stoję przed domem… Zawsze jest ciepło. Jest lato, wszędzie czuję zapach kwiatów i to jest przyjemne. Bawimy się z Gabrielem w chowanego, a konkretnie to on się chowa, a ja próbuję go znaleźć… Czasami szukam go na zewnątrz, czasami w domu, ale nigdy mi się to nie udaje. Zawsze za to znajduję… Marco. Znajduję go, a on…
Nie dał jej okazji, żeby dokończyła. Nagle znalazła się w jego ramionach i chociaż instynktownie zapragnęła go od siebie odepchnąć, jakaś część niej powstrzymała się przed taką reakcją. W zamian rozluźniła się i mocniej przywarła do Rufusa, niepewnie opierając głowę na jego torsie.
Westchnęła i zamknęła oczy. Czuła się zmęczona, a jego ramiona jedynie potęgowały to uczucie, niosąc ze sobą przyjemne ukojenie. Ukojenie, którego potrzebowała, a którego za nic nie mogła zaznać.
Dlaczego sen powrócił? Dlaczego teraz i dlaczego…?
Nie miała pojęcia, a może po prostu nie chciała wiedzieć. Ona chciała po prostu zapomnieć.

1 komentarz:

  1. Biedna Layla miala taki przerazajacy sen. Wspolczuje ;( ale domyslam sie czemu akurat snil sie jej ojciec i czemu snilo sie jej akurat to co jej robil =( Ech, czy to dziecko mialo zwiazek z jej poprzednia rozmowa z Rufusem o powiekszeniu rodziny? Ech, mimo, ze Marco to niezbyt pozytywna postac czekam, az sie pojawi. Baaardzo, Mam nadzieje, ze juz sie pogodza, bo lubie ich razem. Jako taka porzadna pare^.^
    Przepraszam, ze tak krotko, ale siedze na lekcji i niezbyt moge pisac :/// rozdzial bardzo mi sie podobal ;**

    Gabrysia

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa