30 stycznia 2014

Dwadzieścia sześć

Renesmee
Droga miała w sobie coś nużącego. Chociaż podążające tuż przed nami światełko przynajmniej trochę okazywało to, co znajdowało się bezpośrednio przed nami, zasięg niecałego metra był tak marny, że właściwie niewiele nam pomagał. Właściwie wszystko to, co widzieliśmy, sprowadzało się do fragmentu kamiennej posadzki i ścian. Nawet kiedy tunel zaczynał skręcać albo się obniżać, wiedzieliśmy o tym dopiero po tym, jak niemal zderzyliśmy się ze ścianą – albo któreś na nią wpadło. Nie wiedziałam dlaczego, ale za każdym razem tą poszkodowaną byłam ja i to nawet mimo tego, że szłam u boku Isabeau, podążając za Rufusem.
Wampir prowadził nas szybkim krokiem, dziwnie spięty. Nerwy w obecnej sytuacji nie powinny być niczym dziwnym, ale w przypadku naukowca nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jemu wcale nie chodzi i obecność srebra, ciemność albo to, że nie byliśmy pewni gdzie jesteśmy i tak powinniśmy stąd wyjść. Co więcej, widząc jak zdecydowanie Rufus wybiera kolejne korytarze, kiedy dochodziliśmy do rozwidleń, byłam gotowa wysnuć dość odważną teorię, że wampir doskonale wie, gdzie się znajdujemy.
– Poznajesz to miejsce? – zapytałam, nie mogą dłużej wytrzymać.
Rufus, który akurat skręcał w lewo, zatrzymał się i obejrzał na mnie. Lekko zmarszczył brwi, wyraźnie moim pytaniem zaskoczony.
– Nie. A dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
– Czy ja wiem? Wyglądasz tak, jakbyś wiedział dokąd idziesz – przyznałam, siląc się na obojętny ton głosu, ale i tak nie powstrzymałam nieco oskarżycielskiej nuty, która wkradła się do mojego głosu.
– Idę, bo nie lubię tracić czasu. Jeśli po drodze zorientuję się, gdzie jesteśmy, świetnie, ale jak na razie wszystkie korytarze wyglądają tak samo beznadziejnie.
– Więc dlaczego w lewo? – wtrąciła się Isabeau. Nie miałam pojęcia, co musiała sobie myśleć, ale podejrzewałam, że odezwała się dla samego przerwania ciszy.
– Z powodów czysto logicznych – żachnął się Rufus. Spojrzałyśmy na niego pytająco, aż westchnął z irytacją. – Na litość Selene… – jęknął, wznosząc oczy ku górze w niemej prośbie o cierpliwość. – Ostatnio skręcaliśmy w prawo. Próbuje prowadzić nas na zachód, bo podejrzewam, że gdzieś tam jest Niebiańska Rezydencja… A przynajmniej mam nadzieję, że uda nam się trafić do jakiegokolwiek wyjścia. Jeśli chcecie, kręćcie się w kółko, ale ja nie zamierzam się tutaj błąkać – obruszył się; jeszcze kiedy mówił, ruszył w stronę wybranego korytarza, najwyraźniej faktycznie będą w stanie nas zostawić, gdybyśmy dały mu po temu powód.
Spojrzałam niespokojnie na Isabeau, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, zdradzając rozbawienie. Najwyraźniej wątpiła, żeby Rufus okazał się aż tak bezwzględny, nawet mimo irytacji, którą wywołało w nim moje pytanie. Brak zaufania nie był dla niego czymś nowym, więc tym dziwniejsze było dla mnie to, że nagle aż tak wziął to do siebie.
Szybko okazało się, że Isabeau miała rację. Doszło mnie ciche przekleństwo, a potem warknięcie. Rufus prawie natychmiast wyskoczył z korytarza, poirytowany i jeszcze bardziej zagniewany niż wcześniej. W jego czekoladowych oczach pojawiły się czerwone błyski, co na moment mnie zdezorientowało, ale nie na tyle, żebym nie zorientowała się, że coś jest nie tak. Skórę na dłoniach miał niezdrowo zaczerwienioną; wyglądało to jak poparzenia.
– Co się stało, doktorku? – zagaiła przesadnie słodkim tonem Isabeau. Rufus rzucił jej mordercze spojrzenie, ale na dziewczynie nie zrobiło to żadnego wrażenia. – A tyle mówiłeś, żebyśmy uważali na ściany, bo jest w nich srebro… Sprawdzasz własną teorię, czy może jest tam zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć?
Zamrugałam, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że srebrny blask zawisł w powietrzu u boku Isabeau, najwyraźniej nie zamierzając ruszyć się z miejsca. Nie powstrzymałam bladego uśmiechu. No cóż, chciał czy nie, Rufus jednak nas potrzebował.
– Nawet mnie nie denerwujcie – warknął sam zainteresowany, machinalnie pocierając dłonie. Skrzywił się i westchnąwszy, warknął obie ręce w kieszenie laboratoryjnego płaszcza. – Zresztą mniejsza. Idziemy. I pośpieszcie się trochę!
– Jakbyś jeszcze dodał jedno słowo, chociażby „proszę”…
– Isabeau!
Wampirzyca rzuciła mu krótkie, wyzywające spojrzenie, zanim łaskawie ruszyła się z miejsca. Odrzuciwszy włosy do tyłu, minęła Rufusa i w końcu weszła w kolejny tunel. Zawieszona w powietrzu grudka mocy ruszyła za nią niczym anioł stróż, jak zwykle dostosowując się do tempa swojej stwórczyni.
Nie mając lepszej perspektywy, szybko ruszyłam za nią. Rufus wciąż wyglądał na zagniewanego, ale kiedy na niego spojrzałam, wyraz jego twarzy nieco złagodniał i stał się bardziej neutralny.
– Naprawdę powinniśmy się pośpieszyć – wyjaśnił cicho, zrównując się ze mną. Srebrny blask sprawiał, że w jego jasnych włosach tańczyły świetlne refleksy.
– Jasne. – Nie byłam pewna, czy oczekiwał odpowiedzi. – Wszystko w porządku? Nie miałam niczego złego na myśli, tylko…
– Oczywiście, że nie miałaś – przerwał mi, ale sama nie byłam pewna czy jego wypowiedź była szczera, czy może powinnam doszukiwać się w niej sarkazmu. – I jakbyś nie zauważyła, raczej nic nie jest w porządku – dodał. Poczułam się trochę tak jak skarcone dziecko.
– Ale to jeszcze nie znaczy, że masz się na mnie wyżywać – zauważyłam, odwracając wzrok.
Rufus mi nie odpowiedział, więc chciałam przyspieszyć i zrównać się z Isabeau, ale ledwo zrobiłam krok do przodu, palce naukowca zacisnęły się na moim ramieniu. Cała zesztywniałam, po czym odwróciłam się, machinalnie próbując się wyszarpnąć. Czekoladowe oczy Rufusa pociemniały i teraz przypominały dwie czarne dziury (coś przewróciło mi się w żołądku, kiedy na myśl momentalnie przyszedł mi Gabriel), ale przynajmniej mnie puścił.
– No co? – warknęłam. Wszyscy byliśmy poirytowani, ale nie zamierzałam pozwolić na to, żeby zachowywał się wobec mnie w taki sposób.
– Nic… No dobra, przepraszam – westchnął. Aż zamrugałam, bo nie sądziłam, że Rufus będzie zdolny do tego, żeby zdobyć się na taki gest. Rzadko przepraszał, więc chyba teoretycznie powinnam czuć się zaszczycona… Tylko teoretycznie. – Jestem… Och, po prostu jestem zdenerwowany.
– Wszyscy jesteśmy – zauważyłam przytomnie, ale już nie tak oschle jak na początku.
– Tak… – Wampir uśmiechnął się z goryczą. Nigdy nie nadążałam za jego ciągłymi zmianami nastroju. – Ale w moim przypadku to trochę bardziej skomplikowane.
Gwałtownie nabrałam powietrza do płuc, czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie.
– O cholera, ty chyba nie zamierzasz… Rufus, dobrze się czujesz, prawda? – zapytałam. Przypomniałam sobie czerwone błyski w jego oczach, ale kiedy teraz na nie patrzyłam, widziałam jedynie naturalny czekoladowy kolor. – Layla nie mówiła mi, że to wciąż się dzieje.
– Bo się nie dzieje, a przynajmniej ja nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz straciłem kontrolę – uspokoił mnie. – Już się kontroluję, przynajmniej w większości przypadków. Ale teraz, zwłaszcza kiedy ze wszystkich stron otacza nas srebro… – Spojrzał na mnie wymownie; nic więcej nie było mi potrzebne, żebym zrozumiała.
– Och… – Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że w którymś momencie nieświadomie ujęłam go pod ramię. Speszyłam się trochę, ale skoro Rufus mnie nie powstrzymywał… Wciąż nieco oszołomiona, zmusiłam go żeby wyjął dłoń, by móc ją obejrzeć. Nie podszedł do tego entuzjastycznie, ale przynajmniej nie próbował protestować. – Więc jest wszystko w porządku czy nie? I pytam się o ciebie, a nie o to, jak prezentuje się sytuacja – dodałam, uśmiechając się blado.
W roztargnieniu popatrzył na mnie, ja jednak uparcie nie odrywałam wzroku od jego dłoni. Oparzenia zaczynały już znikać, ale obecność srebra sprawiała, że gojenie postępowało zdecydowanie wolniej.
– Na razie jest dobrze. I wierz mi, lepiej, żeby tak pozostało.
Wzdrygnęłam się, słysząc jego słowa, ale zdecydowałam się ich nie komentować. Rufus jeszcze przez moment mi się przypatrywał, po czym ostrożnie oswobodził obie dłonie z mojego uścisku. Zamrugałam i szybko się odsunęłam, z braku lepszych pomysłów zaplatając obie ręce na piersi. Miałam wrażenie, że nastrój Rufusa po raz kolejny się zmienia, a naukowiec drastycznie odcina się ode mnie i Isabeau, pogrążając się we własnych myślach.
Nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, jakim cudem Layla potrafi do niego dotrzeć. Był niebezpieczny, nieprzewidywalny i zmienny jak pogoda, poza tym indywidualizm w jego przypadku wydawał się przekraczać pewne normy. Rufus wolał samotność, woląc cały wolny czas poświęcać na to, co stanowiło cześć jego życia – na naukę. Inni – nie tylko ludzie – po prostu go nie obchodziło, tym bardziej, że wiedza jaką dysponowali, czyniła ich w oczach naukowca głupcami. To był przygnębiający sposób patrzenia na świat, ale Rufus pozostawał Rufusem i nic nie miało być w stanie tego zmienić.
Z drugiej strony, był jeszcze jeden Rufus – albo raczej jeden z wielu, bo nigdy nie widziałam bardziej nieprzewidywalnej osoby – ten zdecydowanie bardziej przystępny i zdolny do miłości. Layli udało się go odnaleźć, a i ja miałam kilka razy sposobność poznać go z tej łagodniejszej strony, ale ostatecznie i tak wracaliśmy do punktu wyjścia. Tak było o tym razem, a ja przekonałam się o tym, kiedy Rufus jak gdyby nigdy nic mnie wyminął, jakby chcąc podkreślić, że nie ma ochoty na dalszą rozmowę – zwłaszcza jeśli miała dotyczyć jego.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę. Czy chodziło o mnie? Sama nie byłam pewna skąd taka myśl, ale wciąż nie opuszczał mnie dziwny niepokój, który od jakiegoś czasu nie dawał mi chwili wytchnienia. Teoretycznie nie miałam podstaw, żeby obawiać się tego, jak spogląda na mnie Rufus, bo nasze relacje już dawno się unormowały, ale z drugiej strony…
Czy możliwe było, żeby wciąż widział we mnie Rosę? Minęło mnóstwo czasu od momentu, w którym ostatni raz nazwał mnie tym imieniem, a jednak wciąż nie miałam pewności, czy ten temat został ostatecznie zamknięty. Teoretycznie powinien, ale przecież nie raz miałam wrażenie, że Rufus patrzy na mnie w jakiś dziwny sposób, którego nie rozumiałam, ale napawał mnie niepokojem. Wiedziałam już, że intencje wampira względem mnie nie są w żaden sposób niewłaściwe, ale jednocześnie niepokoiło mnie świadomość tego, że na swój sposób wciąż traktował mnie w wyjątkowy sposób. Coś nakazywało mu się mną opiekować, to podobieństwo, którego nie był w stanie w żaden sposób zignorować, nawet gdyby faktycznie tego chciał – przynajmniej tak mi powiedział na początku naszej znajomości, ale wciąż nie byłam pewna, co powinnam o tym sądzić.
– Cholera! – doszedł mnie gniewny okrzyk Isabeau. Momentalnie odrzuciłam od siebie wszelakie myśli i przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej przekonać się, co się dzieje. – Co to, na litość bogini…? – warknęła gdzieś z ciemności; z jakiegoś powodu towarzyszący nam srebrny błysk znikł, pozostawiając nas w całkowitym mroku.
Z rozpędu omal na nią nie wpadłam. Powstrzymały mnie ręce Rufusa, kiedy wampir chwycił mnie w talii, lekko odciągając do tyłu. Wzdrygnęłam się, kiedy mnie dotknął, ale nie próbowałam się wyrywać, w zamian starając się zrobić wszystko, byleby jakoś zapanować nad oddechem i kołacącym w zawrotnym tempie sercem.
– Beau, co jest? – zapytałam bezradnie. Nie miałam pojęcia, co się stało, a brak wzroku i światła jedynie bardziej mnie dekoncentrował.
– Wywróciłam się – uspokoiła mnie, jeśli oczywiście mianem uspokajającego tonu określić można gniewne warknięcie. – Nie wiem co tutaj jest, ale… Cholera – powtórzyła i ze świstem wypuściła powietrze z płuc.
Zaledwie sekundę później ciemność znów rozproszył znajomy srebrny blask, który początkowo otoczył klęczącą na ziemi Isabeau, a chwilę później zawisł w powietrzu, tworząc kolejną świetlistą kulę. Zamrugałam pośpiesznie, żeby przyzwyczaić oczy do jasności; mój wzrok natychmiast powędrował w stronę zdenerwowanej Isabeau, dopiero po chwili przenosząc się niżej. Machinalnie przyjrzałam się ziemi, chcąc odnaleźć przeszkodę, którą napotkała Isabeau. Doskonale widziałam jakiś niewyraźny kształt, którego nie byłam w stanie rozpoznać, przynajmniej początkowo. Widziałam jedynie, że coś łagodnie srebrzy się w blasku mocy; coś metalowego, dużego i niewymiarowego.
Coś, co chyba było… Wyrwaną kratą?
Jeśli miałam jeszcze jakieś wątpliwości co do materiału z jakiego wykonane było dziwne znalezisko, wyzbyłam się ich, kiedy Isabeau z sykiem poderwała się na równe nogi. Skórę w miejscu, gdzie otarła się o kraty, miała zaczerwienioną od poparzeń. Znów zaczęła mruczeć coś pod nosem, klnąc na czym świat stoi i kręcąc z niedowierzaniem głową. W którymś momencie przerzuciła się na włoski, ale prawie nie byłam tego świadoma, zbyt skoncentrowana na czymś innym, co momentalnie przykuło moją uwagę.
Na widok krat Rufus dziwnie pobladł i cofnął się o krok, nieświadomie ciągnąc mnie za sobą. Szarpnęłam się w proteście, więc mnie puścił, ale jego zachowanie i tak wydało mi się co najmniej niepokojące, nie wspominając już o tym, że tym razem bez wątpienia musiał rozpoznawać miejsce, w którym się znajdowaliśmy.
– O nie – szepnął. – Nie, nie, nie… To już przesada.
Mruczał coś jeszcze, ale ja nie musiałam znasz szczegółów, żeby zrozumieć jedno: coś zdecydowanie było nie tak, a my najprawdopodobniej kolejny raz wpadliśmy w kłopoty. Co prawda nie sądziłam, żeby Rufus przywiódł nas tutaj celowo, ale nie zamierzałam też uwierzyć, że nie ma pojęcia, co się dzieje. W którymś momencie musiał nas jednak okłamać albo coś przemilczeć, chociaż sama nie byłam pewna kiedy i dlaczego.
Ja nie oczekiwałam wyjaśnień, ale Isabeau była zbyt spięta i zdenerwowana, żeby zignorować to, co się działo. Jej błękitne oczy ciskały błyskawice, poza tym musiało być w nich coś, co sprawiło, że Rufus z wrażenia aż cofnął się o krok, kiedy dziewczyna skoczyła w jego stronę.
– No dobra, doktorku – warknęła, szczupłe palce zaciskając na ramionach wampira. Z gniewnym błyskiem w oczach i ciemnymi, wzburzonymi włosami, wyglądała niczym groźna bogini zemsty i zniszczenia, która zstąpiła na ziemię, żeby zaprowadzić porządek. – Pogadamy sobie teraz. I dobrze ci radzę: jeśli spróbujesz mnie okłamać, osobiście przetrącę ci kark…
Gabriel
Coś było nie tak.
Gabriel uświadomił to sobie w momencie, kiedy wraz z Damienem skręcili w kolejny korytarz. Poruszali się stałym systemem sprowadzającym się głównie do tego, że na każdym rozwidleniu dróg skręcali w lewo, chyba, że nie było to możliwe. Co prawda Gabriel nie miał pewności, czy w ten sposób przypadkiem nie kręcą się w kółko, ale jakikolwiek system był lepszy od błądzenia po ciemku. I tak byli zagubieni, więc równie dobrze mogli błądzić dalej.
Krążenie w ciemnościach w którymś momencie stało się uciążliwe, więc w końcu zaryzykowali wykorzystanie mocy, żeby wytworzyć odrobinę światła. Z niejaką ulgą przyjęli fakt, że przynajmniej to było możliwe i nie narażało ich na dość bolesne zderzenie z rozszalałą, wymykającą się spod kontroli mocą. Gabriel czuł się okropnie zirytowany tym, że jego telepatycznie zdolności okazały się nagle przeszkodą, tym bardziej, że dopiero wtedy uświadomił sobie, iż jest aż do tego stopnia uzależniony od daru. Pewne kwestie były dla niego czymś oczywistym i dopiero ograniczenie mocy uświadomiło mu, jak wielkim udogodnieniem bywała telepatia.
Ich wampirze zmysły również zostały ograniczone, ale nie aż do tego stopnia, żeby stracili je całkowicie. Wciąż zresztą pozostawał wyostrzony, wampirzy instynkt i to właśnie on teraz podpowiadał mu, że coś zdecydowanie jest nie tak. Co prawda w obecnej sytuacji i w miejscu, w którym się znajdowali, paranoja była więcej niż prawdopodobna, ale Gabriel nie sądził, żeby dziwne uczucie czyjejś obecności brało się znikąd. Coś musiało być na rzeczy, chociaż chłopak sam nie potrafił stwierdzić, czego powinien się spodziewać. Wiedział jedynie, że z Damienem nie są sami; teraz pozostawało się modlić, żeby jednak udało im się trafić na któregokolwiek z bliskich albo znajomych, a nie… coś innego.
– Czujesz? – odezwał się cicho Damien, przerywając panującą ciszę. Przez większość czasu nie odzywali się do siebie, więc jego głos zabrzmiał trochę dziwnie.
Gabriel jedynie skinął głową, w duchu czując swego rodzaju ulgę, że nie był w swoich odczuciach całkiem odosobniony. Wraz z Damienem wymienili krótkie spojrzenia, po czym machinalnie przyśpieszyli, nasłuchując i jeszcze uważniej rozglądając się dookoła. Srebrny blask mocy nie dawał zbyt wielkiego pola manewru, pozwalając widzieć co najwyżej na metr do przodu, ale nawet to było lepsze niż ślepota.
Coś poruszyło się gdzieś poza zasięgiem ich wzroku, nie na tyle blisko, żeby to zobaczyli, ale na pewno usłyszeli i wyczuli. Gabriel zesztywniał i zatrzymał się, zmuszając syna do tego samego. Czuł napięcie Damiena, co dało mu do zrozumienia, że i tym razem chłopak wyczuł dokładnie to samo – poczucie zagrożenia, które zdecydowanie nie pojawiłoby się, gdyby mieli do czynienia z kimś znajomym. Ta myśl wystarczyła, nie pozostawiając najmniejszych złudzeń co do tego, co powinni w obecnej sytuacji zrobić – tym bardziej, że wyraźnie czuli czyjąś obecność co najwyżej kilka metrów za sobą.
Gabriel sam nie był pewien, który z nich pierwszy zadecydował o tym, żeby rzucić się do ucieczki. To był impuls, któremu po prostu się poddali, równocześnie zrywając się do biegu. Razem ruszyli przed siebie, nie tracąc czasu na oglądanie się za siebie. Nic nie świadczyło o tym, żeby ktoś ich gonił – nie słychać było kroków, oddechów ani bicia serca – ale Gabriel miał przeczucie graniczące z całkowitą pewnością, że coś za nimi podąża. Machinalnie przyśpieszył i chwyciwszy Damiena za nadgarstek, bardziej stanowczo pociągnął go za sobą, gestem nakazując mu przyśpieszyć. Chłopak natychmiast usłuchał, ale chociaż przemieszczanie się w ciemnościach było więcej niż trudne, Gabriel wciąż miał wrażenie, że poruszają się zdecydowanie zbyt wolno.
To coś ich dogodni. Nie wiedział, co się wtedy stanie, ale może…
Odrzuciwszy od siebie tę myśl, szybko wciągnął Damiena w kolejny korytarz, niemal w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że muszą skręcić, żeby nie uderzyć w ścianę. Jeszcze bardziej przyśpieszył, teraz już na granicy paniki, a potem…
– Hej! – zaoponował ktoś.
Uderzenie przypominało wpadnięcie na ścianę, chociaż Gabriel nie przypominał sobie, żeby jakąkolwiek przed sobą widział. Wraz z Damienem polecieli do tyłu, boleśnie lądując na plecach. Jęknął, kiedy przypadkiem uderzył tyłem głowy o ziemię, a przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy, ale nie stracił przytomności.
Gdzieś obok siebie usłyszał przyśpieszony oddech Damiena. Natychmiast spróbował się zerwać, jednocześnie szykując się do ataku, ale kiedy w końcu udało mu się podnieść i obrócić w stronę potencjalnego wroga, przekonał się, że nie ma z kim walczyć.
– O Boże, nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak dobrze was widzieć – odezwał się nieco oszołomionym głosem Edward. – Nic wam nie jest? Co to w ogóle za pomysł, żeby biegać w ciemnościach? – zapytał, nachylając się, żeby pomóc Damienowi wstać.
Gabriel nie miał czasu, żeby zastanawiać się nad tym, jak wielką ulgę poczuł, kiedy przekonał się, że przynajmniej Edwardowi nic się nie stało. Skoro on i Damien tutaj byli, być może reszta również była nie daleko, chociaż równie dobrze mogło okazać się to szczytem marzeń.
Wciąż spięty, nerwowo obejrzał się za siebie. Dziwne uczucie zniknęło, a korytarz za nim wydawał się być pusty, ale wciąż pozostawało przekonanie, że coś musiało tam być.
– Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale mógłbym przysiąc, że dopiero co coś za nami biegło – odezwał się, nie zwracając uwagi na to, że Edward oczekiwał, że usłyszy od niego coś zgoła innego. – Jeśli to nie byłeś ty… A jestem pewien, że nie byłeś – dodał, nie dając wampirowi okazji na odezwanie się – to wolałbym nie wiedzieć, co tutaj się dzieje.
W oczach Edwarda dostrzegł dziwny błysk, który wyjaśniał wszystko. Nie tylko on i Damien czuli się zagrożeni.
W tych tunelach coś było, a żadne z nich nie miało pojęcia co.

1 komentarz:

  1. Kurde, co temu Rufusowi? :/ ech, znowu przepraszam, że tak późno i krótko, ale jak zwykle wszystko mnie boli ;c cieszę się, że Nessie chce mu pomóc. Cieszę się, ze jak na razie nic im takowego nie grozi. Hm, myślę, że to Marco ich gonił, ale jak to ja zawsze mam swoje teorie :D
    Hehe, śmiechowo, że na Edwarda tak wpadli XD śmiesznie :D heh, rozdział bardzo fajny. szybko mi się czytało^^
    Gabrysia

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa