Renesmee
Droga miała w sobie coś
nużącego. Chociaż podążające tuż przed nami światełko przynajmniej trochę
okazywało to, co znajdowało się bezpośrednio przed nami, zasięg niecałego metra
był tak marny, że właściwie niewiele nam pomagał. Właściwie wszystko to, co
widzieliśmy, sprowadzało się do fragmentu kamiennej posadzki i ścian.
Nawet kiedy tunel zaczynał skręcać albo się obniżać, wiedzieliśmy o tym
dopiero po tym, jak niemal zderzyliśmy się ze ścianą – albo któreś na nią
wpadło. Nie wiedziałam dlaczego, ale za każdym razem tą poszkodowaną byłam ja i to
nawet mimo tego, że szłam u boku Isabeau, podążając za Rufusem.
Wampir
prowadził nas szybkim krokiem, dziwnie spięty. Nerwy w obecnej sytuacji
nie powinny być niczym dziwnym, ale w przypadku naukowca nie mogłam się
pozbyć wrażenia, że jemu wcale nie chodzi i obecność srebra, ciemność albo
to, że nie byliśmy pewni gdzie jesteśmy i tak powinniśmy stąd wyjść. Co
więcej, widząc jak zdecydowanie Rufus wybiera kolejne korytarze, kiedy
dochodziliśmy do rozwidleń, byłam gotowa wysnuć dość odważną teorię, że wampir
doskonale wie, gdzie się znajdujemy.
– Poznajesz
to miejsce? – zapytałam, nie mogą dłużej wytrzymać.
Rufus,
który akurat skręcał w lewo, zatrzymał się i obejrzał na mnie. Lekko
zmarszczył brwi, wyraźnie moim pytaniem zaskoczony.
– Nie. A dlaczego?
Wzruszyłam
ramionami.
– Czy ja
wiem? Wyglądasz tak, jakbyś wiedział dokąd idziesz – przyznałam, siląc się na
obojętny ton głosu, ale i tak nie powstrzymałam nieco oskarżycielskiej
nuty, która wkradła się do mojego głosu.
– Idę, bo
nie lubię tracić czasu. Jeśli po drodze zorientuję się, gdzie jesteśmy,
świetnie, ale jak na razie wszystkie korytarze wyglądają tak samo
beznadziejnie.
– Więc
dlaczego w lewo? – wtrąciła się Isabeau. Nie miałam pojęcia, co musiała
sobie myśleć, ale podejrzewałam, że odezwała się dla samego przerwania ciszy.
– Z powodów
czysto logicznych – żachnął się Rufus. Spojrzałyśmy na niego pytająco, aż
westchnął z irytacją. – Na litość Selene… – jęknął, wznosząc oczy ku górze
w niemej prośbie o cierpliwość. – Ostatnio skręcaliśmy w prawo.
Próbuje prowadzić nas na zachód, bo podejrzewam, że gdzieś tam jest Niebiańska
Rezydencja… A przynajmniej mam nadzieję, że uda nam się trafić do
jakiegokolwiek wyjścia. Jeśli chcecie, kręćcie się w kółko, ale ja nie
zamierzam się tutaj błąkać – obruszył się; jeszcze kiedy mówił, ruszył w stronę
wybranego korytarza, najwyraźniej faktycznie będą w stanie nas zostawić,
gdybyśmy dały mu po temu powód.
Spojrzałam
niespokojnie na Isabeau, ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Kąciki jej ust
uniosły się nieznacznie, zdradzając rozbawienie. Najwyraźniej wątpiła, żeby
Rufus okazał się aż tak bezwzględny, nawet mimo irytacji, którą wywołało w nim
moje pytanie. Brak zaufania nie był dla niego czymś nowym, więc tym dziwniejsze
było dla mnie to, że nagle aż tak wziął to do siebie.
Szybko
okazało się, że Isabeau miała rację. Doszło mnie ciche przekleństwo, a potem
warknięcie. Rufus prawie natychmiast wyskoczył z korytarza, poirytowany i jeszcze
bardziej zagniewany niż wcześniej. W jego czekoladowych oczach pojawiły
się czerwone błyski, co na moment mnie zdezorientowało, ale nie na tyle, żebym
nie zorientowała się, że coś jest nie tak. Skórę na dłoniach miał niezdrowo
zaczerwienioną; wyglądało to jak poparzenia.
– Co się
stało, doktorku? – zagaiła przesadnie słodkim tonem Isabeau. Rufus rzucił jej
mordercze spojrzenie, ale na dziewczynie nie zrobiło to żadnego wrażenia. – A tyle
mówiłeś, żebyśmy uważali na ściany, bo jest w nich srebro… Sprawdzasz
własną teorię, czy może jest tam zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć?
Zamrugałam,
z opóźnieniem uświadamiając sobie, że srebrny blask zawisł w powietrzu
u boku Isabeau, najwyraźniej nie zamierzając ruszyć się z miejsca.
Nie powstrzymałam bladego uśmiechu. No cóż, chciał czy nie, Rufus jednak nas
potrzebował.
– Nawet
mnie nie denerwujcie – warknął sam zainteresowany, machinalnie pocierając dłonie.
Skrzywił się i westchnąwszy, warknął obie ręce w kieszenie
laboratoryjnego płaszcza. – Zresztą mniejsza. Idziemy. I pośpieszcie się
trochę!
– Jakbyś
jeszcze dodał jedno słowo, chociażby „proszę”…
– Isabeau!
Wampirzyca
rzuciła mu krótkie, wyzywające spojrzenie, zanim łaskawie ruszyła się z miejsca.
Odrzuciwszy włosy do tyłu, minęła Rufusa i w końcu weszła w kolejny
tunel. Zawieszona w powietrzu grudka mocy ruszyła za nią niczym anioł
stróż, jak zwykle dostosowując się do tempa swojej stwórczyni.
Nie mając
lepszej perspektywy, szybko ruszyłam za nią. Rufus wciąż wyglądał na
zagniewanego, ale kiedy na niego spojrzałam, wyraz jego twarzy nieco złagodniał
i stał się bardziej neutralny.
– Naprawdę
powinniśmy się pośpieszyć – wyjaśnił cicho, zrównując się ze mną. Srebrny blask
sprawiał, że w jego jasnych włosach tańczyły świetlne refleksy.
– Jasne. – Nie
byłam pewna, czy oczekiwał odpowiedzi. – Wszystko w porządku? Nie miałam
niczego złego na myśli, tylko…
– Oczywiście,
że nie miałaś – przerwał mi, ale sama nie byłam pewna czy jego wypowiedź była
szczera, czy może powinnam doszukiwać się w niej sarkazmu. – I jakbyś
nie zauważyła, raczej nic nie jest w porządku – dodał. Poczułam się trochę
tak jak skarcone dziecko.
– Ale to
jeszcze nie znaczy, że masz się na mnie wyżywać – zauważyłam, odwracając wzrok.
Rufus mi
nie odpowiedział, więc chciałam przyspieszyć i zrównać się z Isabeau,
ale ledwo zrobiłam krok do przodu, palce naukowca zacisnęły się na moim
ramieniu. Cała zesztywniałam, po czym odwróciłam się, machinalnie próbując się
wyszarpnąć. Czekoladowe oczy Rufusa pociemniały i teraz przypominały dwie
czarne dziury (coś przewróciło mi się w żołądku, kiedy na myśl momentalnie
przyszedł mi Gabriel), ale przynajmniej mnie puścił.
– No co? – warknęłam.
Wszyscy byliśmy poirytowani, ale nie zamierzałam pozwolić na to, żeby
zachowywał się wobec mnie w taki sposób.
– Nic… No
dobra, przepraszam – westchnął. Aż zamrugałam, bo nie sądziłam, że Rufus będzie
zdolny do tego, żeby zdobyć się na taki gest. Rzadko przepraszał, więc chyba
teoretycznie powinnam czuć się zaszczycona… Tylko teoretycznie. – Jestem… Och,
po prostu jestem zdenerwowany.
– Wszyscy
jesteśmy – zauważyłam przytomnie, ale już nie tak oschle jak na początku.
– Tak… – Wampir
uśmiechnął się z goryczą. Nigdy nie nadążałam za jego ciągłymi zmianami
nastroju. – Ale w moim przypadku to trochę bardziej skomplikowane.
Gwałtownie
nabrałam powietrza do płuc, czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił mnie
czymś ciężkim po głowie.
– O cholera,
ty chyba nie zamierzasz… Rufus, dobrze się czujesz, prawda? – zapytałam.
Przypomniałam sobie czerwone błyski w jego oczach, ale kiedy teraz na nie
patrzyłam, widziałam jedynie naturalny czekoladowy kolor. – Layla nie mówiła
mi, że to wciąż się dzieje.
– Bo się
nie dzieje, a przynajmniej ja nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz
straciłem kontrolę – uspokoił mnie. – Już się kontroluję, przynajmniej w większości
przypadków. Ale teraz, zwłaszcza kiedy ze wszystkich stron otacza nas srebro… –
Spojrzał na mnie wymownie; nic więcej nie było mi potrzebne, żebym zrozumiała.
– Och… – Z opóźnieniem
uświadomiłam sobie, że w którymś momencie nieświadomie ujęłam go pod
ramię. Speszyłam się trochę, ale skoro Rufus mnie nie powstrzymywał… Wciąż
nieco oszołomiona, zmusiłam go żeby wyjął dłoń, by móc ją obejrzeć. Nie
podszedł do tego entuzjastycznie, ale przynajmniej nie próbował protestować. – Więc
jest wszystko w porządku czy nie? I pytam się o ciebie, a nie
o to, jak prezentuje się sytuacja – dodałam, uśmiechając się blado.
W
roztargnieniu popatrzył na mnie, ja jednak uparcie nie odrywałam wzroku od jego
dłoni. Oparzenia zaczynały już znikać, ale obecność srebra sprawiała, że
gojenie postępowało zdecydowanie wolniej.
– Na razie
jest dobrze. I wierz mi, lepiej, żeby tak pozostało.
Wzdrygnęłam
się, słysząc jego słowa, ale zdecydowałam się ich nie komentować. Rufus jeszcze
przez moment mi się przypatrywał, po czym ostrożnie oswobodził obie dłonie z mojego
uścisku. Zamrugałam i szybko się odsunęłam, z braku lepszych pomysłów
zaplatając obie ręce na piersi. Miałam wrażenie, że nastrój Rufusa po raz
kolejny się zmienia, a naukowiec drastycznie odcina się ode mnie i Isabeau,
pogrążając się we własnych myślach.
Nigdy nie
byłam w stanie zrozumieć, jakim cudem Layla potrafi do niego dotrzeć. Był
niebezpieczny, nieprzewidywalny i zmienny jak pogoda, poza tym
indywidualizm w jego przypadku wydawał się przekraczać pewne normy. Rufus
wolał samotność, woląc cały wolny czas poświęcać na to, co stanowiło cześć jego
życia – na naukę. Inni – nie tylko ludzie – po prostu go nie obchodziło, tym
bardziej, że wiedza jaką dysponowali, czyniła ich w oczach naukowca
głupcami. To był przygnębiający sposób patrzenia na świat, ale Rufus pozostawał
Rufusem i nic nie miało być w stanie tego zmienić.
Z drugiej
strony, był jeszcze jeden Rufus – albo raczej jeden z wielu, bo nigdy nie
widziałam bardziej nieprzewidywalnej osoby – ten zdecydowanie bardziej
przystępny i zdolny do miłości. Layli udało się go odnaleźć, a i ja
miałam kilka razy sposobność poznać go z tej łagodniejszej strony, ale ostatecznie
i tak wracaliśmy do punktu wyjścia. Tak było o tym razem, a ja
przekonałam się o tym, kiedy Rufus jak gdyby nigdy nic mnie wyminął, jakby
chcąc podkreślić, że nie ma ochoty na dalszą rozmowę – zwłaszcza jeśli miała
dotyczyć jego.
Zacisnęłam
usta w wąską linijkę. Czy chodziło o mnie? Sama nie byłam pewna skąd
taka myśl, ale wciąż nie opuszczał mnie dziwny niepokój, który od jakiegoś
czasu nie dawał mi chwili wytchnienia. Teoretycznie nie miałam podstaw, żeby
obawiać się tego, jak spogląda na mnie Rufus, bo nasze relacje już dawno się
unormowały, ale z drugiej strony…
Czy możliwe
było, żeby wciąż widział we mnie Rosę? Minęło mnóstwo czasu od momentu, w którym
ostatni raz nazwał mnie tym imieniem, a jednak wciąż nie miałam pewności,
czy ten temat został ostatecznie zamknięty. Teoretycznie powinien, ale przecież
nie raz miałam wrażenie, że Rufus patrzy na mnie w jakiś dziwny sposób,
którego nie rozumiałam, ale napawał mnie niepokojem. Wiedziałam już, że
intencje wampira względem mnie nie są w żaden sposób niewłaściwe, ale
jednocześnie niepokoiło mnie świadomość tego, że na swój sposób wciąż traktował
mnie w wyjątkowy sposób. Coś nakazywało mu się mną opiekować, to
podobieństwo, którego nie był w stanie w żaden sposób zignorować,
nawet gdyby faktycznie tego chciał – przynajmniej tak mi powiedział na początku
naszej znajomości, ale wciąż nie byłam pewna, co powinnam o tym sądzić.
– Cholera!
– doszedł mnie gniewny okrzyk Isabeau. Momentalnie odrzuciłam od siebie
wszelakie myśli i przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej przekonać się, co
się dzieje. – Co to, na litość bogini…? – warknęła gdzieś z ciemności; z jakiegoś
powodu towarzyszący nam srebrny błysk znikł, pozostawiając nas w całkowitym
mroku.
Z rozpędu
omal na nią nie wpadłam. Powstrzymały mnie ręce Rufusa, kiedy wampir chwycił
mnie w talii, lekko odciągając do tyłu. Wzdrygnęłam się, kiedy mnie
dotknął, ale nie próbowałam się wyrywać, w zamian starając się zrobić
wszystko, byleby jakoś zapanować nad oddechem i kołacącym w zawrotnym
tempie sercem.
– Beau, co
jest? – zapytałam bezradnie. Nie miałam pojęcia, co się stało, a brak
wzroku i światła jedynie bardziej mnie dekoncentrował.
– Wywróciłam
się – uspokoiła mnie, jeśli oczywiście mianem uspokajającego tonu określić
można gniewne warknięcie. – Nie wiem co tutaj jest, ale… Cholera – powtórzyła i ze
świstem wypuściła powietrze z płuc.
Zaledwie
sekundę później ciemność znów rozproszył znajomy srebrny blask, który
początkowo otoczył klęczącą na ziemi Isabeau, a chwilę później zawisł w powietrzu,
tworząc kolejną świetlistą kulę. Zamrugałam pośpiesznie, żeby przyzwyczaić oczy
do jasności; mój wzrok natychmiast powędrował w stronę zdenerwowanej
Isabeau, dopiero po chwili przenosząc się niżej. Machinalnie przyjrzałam się
ziemi, chcąc odnaleźć przeszkodę, którą napotkała Isabeau. Doskonale widziałam
jakiś niewyraźny kształt, którego nie byłam w stanie rozpoznać,
przynajmniej początkowo. Widziałam jedynie, że coś łagodnie srebrzy się w blasku
mocy; coś metalowego, dużego i niewymiarowego.
Coś, co
chyba było… Wyrwaną kratą?
Jeśli
miałam jeszcze jakieś wątpliwości co do materiału z jakiego wykonane było
dziwne znalezisko, wyzbyłam się ich, kiedy Isabeau z sykiem poderwała się
na równe nogi. Skórę w miejscu, gdzie otarła się o kraty, miała
zaczerwienioną od poparzeń. Znów zaczęła mruczeć coś pod nosem, klnąc na czym
świat stoi i kręcąc z niedowierzaniem głową. W którymś momencie
przerzuciła się na włoski, ale prawie nie byłam tego świadoma, zbyt
skoncentrowana na czymś innym, co momentalnie przykuło moją uwagę.
Na widok
krat Rufus dziwnie pobladł i cofnął się o krok, nieświadomie ciągnąc
mnie za sobą. Szarpnęłam się w proteście, więc mnie puścił, ale jego
zachowanie i tak wydało mi się co najmniej niepokojące, nie wspominając
już o tym, że tym razem bez wątpienia musiał rozpoznawać miejsce, w którym
się znajdowaliśmy.
– O nie
– szepnął. – Nie, nie, nie… To już przesada.
Mruczał coś
jeszcze, ale ja nie musiałam znasz szczegółów, żeby zrozumieć jedno: coś
zdecydowanie było nie tak, a my najprawdopodobniej kolejny raz wpadliśmy w kłopoty.
Co prawda nie sądziłam, żeby Rufus przywiódł nas tutaj celowo, ale nie
zamierzałam też uwierzyć, że nie ma pojęcia, co się dzieje. W którymś
momencie musiał nas jednak okłamać albo coś przemilczeć, chociaż sama nie byłam
pewna kiedy i dlaczego.
Ja nie
oczekiwałam wyjaśnień, ale Isabeau była zbyt spięta i zdenerwowana, żeby
zignorować to, co się działo. Jej błękitne oczy ciskały błyskawice, poza tym
musiało być w nich coś, co sprawiło, że Rufus z wrażenia aż cofnął
się o krok, kiedy dziewczyna skoczyła w jego stronę.
– No dobra,
doktorku – warknęła, szczupłe palce zaciskając na ramionach wampira. Z gniewnym
błyskiem w oczach i ciemnymi, wzburzonymi włosami, wyglądała niczym
groźna bogini zemsty i zniszczenia, która zstąpiła na ziemię, żeby
zaprowadzić porządek. – Pogadamy sobie teraz. I dobrze ci radzę: jeśli
spróbujesz mnie okłamać, osobiście przetrącę ci kark…
Gabriel
Coś było nie tak.
Gabriel
uświadomił to sobie w momencie, kiedy wraz z Damienem skręcili w kolejny
korytarz. Poruszali się stałym systemem sprowadzającym się głównie do tego, że
na każdym rozwidleniu dróg skręcali w lewo, chyba, że nie było to możliwe.
Co prawda Gabriel nie miał pewności, czy w ten sposób przypadkiem nie
kręcą się w kółko, ale jakikolwiek system był lepszy od błądzenia po ciemku.
I tak byli zagubieni, więc równie dobrze mogli błądzić dalej.
Krążenie w ciemnościach
w którymś momencie stało się uciążliwe, więc w końcu zaryzykowali
wykorzystanie mocy, żeby wytworzyć odrobinę światła. Z niejaką ulgą
przyjęli fakt, że przynajmniej to było możliwe i nie narażało ich na dość
bolesne zderzenie z rozszalałą, wymykającą się spod kontroli mocą. Gabriel
czuł się okropnie zirytowany tym, że jego telepatycznie zdolności okazały się
nagle przeszkodą, tym bardziej, że dopiero wtedy uświadomił sobie, iż jest aż
do tego stopnia uzależniony od daru. Pewne kwestie były dla niego czymś
oczywistym i dopiero ograniczenie mocy uświadomiło mu, jak wielkim
udogodnieniem bywała telepatia.
Ich
wampirze zmysły również zostały ograniczone, ale nie aż do tego stopnia, żeby
stracili je całkowicie. Wciąż zresztą pozostawał wyostrzony, wampirzy instynkt i to
właśnie on teraz podpowiadał mu, że coś zdecydowanie jest nie tak. Co prawda w obecnej
sytuacji i w miejscu, w którym się znajdowali, paranoja była
więcej niż prawdopodobna, ale Gabriel nie sądził, żeby dziwne uczucie czyjejś
obecności brało się znikąd. Coś musiało być na rzeczy, chociaż chłopak sam nie
potrafił stwierdzić, czego powinien się spodziewać. Wiedział jedynie, że z Damienem
nie są sami; teraz pozostawało się modlić, żeby jednak udało im się trafić na
któregokolwiek z bliskich albo znajomych, a nie… coś innego.
– Czujesz?
– odezwał się cicho Damien, przerywając panującą ciszę. Przez większość czasu
nie odzywali się do siebie, więc jego głos zabrzmiał trochę dziwnie.
Gabriel
jedynie skinął głową, w duchu czując swego rodzaju ulgę, że nie był w swoich
odczuciach całkiem odosobniony. Wraz z Damienem wymienili krótkie
spojrzenia, po czym machinalnie przyśpieszyli, nasłuchując i jeszcze
uważniej rozglądając się dookoła. Srebrny blask mocy nie dawał zbyt wielkiego
pola manewru, pozwalając widzieć co najwyżej na metr do przodu, ale nawet to
było lepsze niż ślepota.
Coś
poruszyło się gdzieś poza zasięgiem ich wzroku, nie na tyle blisko, żeby to
zobaczyli, ale na pewno usłyszeli i wyczuli. Gabriel zesztywniał i zatrzymał
się, zmuszając syna do tego samego. Czuł napięcie Damiena, co dało mu do
zrozumienia, że i tym razem chłopak wyczuł dokładnie to samo – poczucie
zagrożenia, które zdecydowanie nie pojawiłoby się, gdyby mieli do czynienia z kimś
znajomym. Ta myśl wystarczyła, nie pozostawiając najmniejszych złudzeń co do
tego, co powinni w obecnej sytuacji zrobić – tym bardziej, że wyraźnie
czuli czyjąś obecność co najwyżej kilka metrów za sobą.
Gabriel sam
nie był pewien, który z nich pierwszy zadecydował o tym, żeby rzucić
się do ucieczki. To był impuls, któremu po prostu się poddali, równocześnie
zrywając się do biegu. Razem ruszyli przed siebie, nie tracąc czasu na
oglądanie się za siebie. Nic nie świadczyło o tym, żeby ktoś ich gonił –
nie słychać było kroków, oddechów ani bicia serca – ale Gabriel miał przeczucie
graniczące z całkowitą pewnością, że coś za nimi podąża. Machinalnie
przyśpieszył i chwyciwszy Damiena za nadgarstek, bardziej stanowczo
pociągnął go za sobą, gestem nakazując mu przyśpieszyć. Chłopak natychmiast
usłuchał, ale chociaż przemieszczanie się w ciemnościach było więcej niż
trudne, Gabriel wciąż miał wrażenie, że poruszają się zdecydowanie zbyt wolno.
To coś ich
dogodni. Nie wiedział, co się wtedy stanie, ale może…
Odrzuciwszy
od siebie tę myśl, szybko wciągnął Damiena w kolejny korytarz, niemal w ostatniej
chwili uświadamiając sobie, że muszą skręcić, żeby nie uderzyć w ścianę.
Jeszcze bardziej przyśpieszył, teraz już na granicy paniki, a potem…
– Hej! –
zaoponował ktoś.
Uderzenie
przypominało wpadnięcie na ścianę, chociaż Gabriel nie przypominał sobie, żeby
jakąkolwiek przed sobą widział. Wraz z Damienem polecieli do tyłu,
boleśnie lądując na plecach. Jęknął, kiedy przypadkiem uderzył tyłem głowy o ziemię,
a przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy, ale nie stracił przytomności.
Gdzieś obok
siebie usłyszał przyśpieszony oddech Damiena. Natychmiast spróbował się zerwać,
jednocześnie szykując się do ataku, ale kiedy w końcu udało mu się podnieść
i obrócić w stronę potencjalnego wroga, przekonał się, że nie ma z kim
walczyć.
– O Boże,
nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak dobrze was widzieć – odezwał
się nieco oszołomionym głosem Edward. – Nic wam nie jest? Co to w ogóle za
pomysł, żeby biegać w ciemnościach? – zapytał, nachylając się, żeby pomóc
Damienowi wstać.
Gabriel nie
miał czasu, żeby zastanawiać się nad tym, jak wielką ulgę poczuł, kiedy
przekonał się, że przynajmniej Edwardowi nic się nie stało. Skoro on i Damien
tutaj byli, być może reszta również była nie daleko, chociaż równie dobrze
mogło okazać się to szczytem marzeń.
Wciąż
spięty, nerwowo obejrzał się za siebie. Dziwne uczucie zniknęło, a korytarz
za nim wydawał się być pusty, ale wciąż pozostawało przekonanie, że coś musiało
tam być.
– Nie mam
pojęcia, co się dzieje, ale mógłbym przysiąc, że dopiero co coś za nami biegło
– odezwał się, nie zwracając uwagi na to, że Edward oczekiwał, że usłyszy od
niego coś zgoła innego. – Jeśli to nie byłeś ty… A jestem pewien, że nie
byłeś – dodał, nie dając wampirowi okazji na odezwanie się – to wolałbym nie
wiedzieć, co tutaj się dzieje.
W oczach
Edwarda dostrzegł dziwny błysk, który wyjaśniał wszystko. Nie tylko on i Damien
czuli się zagrożeni.
W tych
tunelach coś było, a żadne z nich nie miało pojęcia co.
Kurde, co temu Rufusowi? :/ ech, znowu przepraszam, że tak późno i krótko, ale jak zwykle wszystko mnie boli ;c cieszę się, że Nessie chce mu pomóc. Cieszę się, ze jak na razie nic im takowego nie grozi. Hm, myślę, że to Marco ich gonił, ale jak to ja zawsze mam swoje teorie :D
OdpowiedzUsuńHehe, śmiechowo, że na Edwarda tak wpadli XD śmiesznie :D heh, rozdział bardzo fajny. szybko mi się czytało^^
Gabrysia