Gabriel
Coś cicho kliknęło, a potem
korytarz rozjaśnił się jaskrawym światłem szalejących płomieni. Gabriel miał
zaledwie ułamek sekundy na to, żeby w panice odskoczyć do tyłu, zanim
zmierzające ze wszystkich możliwych stron wiązki ognia skrzyżowały się ze sobą,
tworząc coś na kształt płonącej kraty. Widok był w istocie piękny, a raczej
byłby, gdyby nie świadomość, że przynajmniej sekundowe opóźnienie mogłoby go
kosztować życie.
Dysząc
ciężko, szybko wycofał się o jeszcze kilka kroków. Wpadł na ścianę i wzdrygnął
się, mając wrażenie, że w kamiennej konstrukcji jest coś od czego
zdecydowanie lepiej trzymać się z daleka. Czuł się oszołomiony jak nigdy
dotąd, a niemal paranoiczne wrażenie tego, że coś jest nie tak, nie
opuszczało go praktycznie przez cały czas, powoli doprowadzając do szaleństwa.
Gabriel sam nie rozumiał dlaczego tak się dzieje, ale z drugiej strony…
Cóż, ciężko było trzymać nerwy na wodzy, kiedy nie miało się pojęcia, co
takiego się dzieje, a chwile wcześniej omal się nie zginęło – i to
dosłownie.
Teoretycznie
mógł przewidzieć, że wizyta a laboratorium Rufusa nie skończy się dobrze.
Niejednokrotnie miał okazję się przekonać, że wampir sam w sobie jest
jednym wielkim problemem dla innych; bywał albo niebezpieczny, albo
nieprzewidywalny, co w efekcie tak czy inaczej kończyło się z tym, że
w kłopoty wpadał nie tylko on, ale i ci, którzy znajdowali się w pobliżu.
Już przy pierwszej wizycie w laboratorium, Rufus omal nie zabił jego żony,
a później – podczas jednego z ataków – był bliski tego, żeby pokusić
się o próbę zabicia Gabriela. Aż strach było wspominać, jak wiele razy
zdarzało mu się zaatakować Laylę, oczywiście zawsze nieświadomie , ale to
niczego nie usprawiedliwiało. Tak przynajmniej sądził Gabriel, ale starał się
jakoś przymknąć oko na fakt, że jego siostra jest po uszy zakochana w kimś
takim. No i nie miał wątpliwości, że naukowiec jego siostrę kochał.
No tak, ale
to zdecydowanie nie był powód, żeby mu ufać. Gabriel nie potrafił zmusić się do
tego, żeby w pełni uznać partnera swojej siostry. Łatwiej też było zwalić
na Rufusa całą odpowiedzialność za wszystko to, co się wydarzyło (Gabriel
wiedział od Dimitra, że co któryś wynalazek naukowca kończył się niewypałem
albo wybuchał), ale przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym
razem wina leży gdzieś na zewnątrz. To była moc, potężna telepatyczna energia,
której zdecydowanie nie odważyłoby się wykorzystać żadne z nich. Gabriel
nie miał pewności, ale coś podpowiadało mu, że gdyby ktokolwiek stanął na
drodze fali, która została wymierzona w urządzenie Rufusa, zginąłby na
miejscu – oczywiście pomijając wampiry. Sam odłamek mocy był w stanie
powalić ich na kolana, więc lepiej było nie wiedzieć, co mogłoby się wydarzyć,
gdyby przy wybuchu energia nie została rozproszona.
Dość marne
pocieszenie, skoro teraz znalazł się w ciemności, całkowicie odcięty od
świata. Nie miał wątpliwości, że teraz znajduje się w tunelach, ale na tym
jego wiedza ostatecznie się kończyła. Nic zresztą nie niepokoiło go tak bardzo,
jak brak jakiejkolwiek świadomości, jeśli chodziło o stan pozostałych.
Kiedy maszyna eksplodowała, a podłoga i sufit ostatecznie się
poddały, wszyscy było rozproszeniu po całym laboratorium, więc ewentualne
skutki dla każdego z nich mogły być różne.
Gabriel
miał to szczęście, że udało mu się wyjść z upadku praktycznie bez szwanku.
Co prawda oberwał, a samo uderzenie było bolesne, ale mogło być
zdecydowanie gorzej, gdyby w porę się nie ewakuował. Przywykł do bólu, a kilka
siniaków nie robiło na nim żadnego wrażenia. Prawdziwy problem pojawił się
dopiero później, kiedy – tuż po uświadomieniu sobie, co takiego się wydarzyło –
próbował wykorzystać moc, żeby skontaktować się z pozostałymi, a najlepiej
z Renesmee. Był tak zaniepokojony i zdeterminowany, żeby upewnić się,
co takiego działo się z jego żoną, że omal nie przypłacił tego życiem,
kiedy stało się coś naprawdę dziwnego. Spodziewał się wielu rzeczy, ale na
pewno nie tego, że jego moc zwróci się przeciwko niemu; energia po prostu nie
była w stanie przeniknąć przez ściany, w zamian odbijając się od nich
rykoszetem i omal w niego nie uderzając. Przez kolejnych kilkanaście
sekund zmuszony był uważać, żeby przypadkiem nie oberwać, a finalnie nie
pozostało mu nic innego, jak rzucić się do ucieczki, kiedy energia naruszyła
strukturę tunelu, sprawiając, że już i tak naruszony z powodu
eksplozji strop ostatecznie się poddał.
– A teraz,
tak dla równowagi, właściwie bez powodu coś usmażyłoby mnie żywcem – mruknął
pod nosem, sarkazmem decydując się zamaskować zdenerwowanie.
Cudownie,
właśnie o tym marzył – o pieprzonych kłopotach, jakby wieść o powrocie
ojca nie okazała się wystarczającym ciosem.
Gabriel
wziął kilka głębszych wdechów, po czym powoli osunął się po ścianie, żeby
znaleźć się bliżej ziemi. Na oślep zaczął badać palcami podłożę, póki nie
natrafił na kilka większych kamyków. Zaciskając dłoń wokół największego z nich,
cisnął odłamek przed siebie.
Efekt był
natychmiastowy. Płomienie pojawiły się na nowo, rozjaśniając korytarz i kolejny
raz tworząc fantazyjny wzór, który w najgorszym wypadku mógł okazać się
jego końcem. Piękna śmierć. Jeśli coś takiego istniało, ogień mógł spokojnie
zaliczać się do tej kategorii – a przy okazji do tej, która odpowiadała za
największe katusze.
Gabriel
zamrugał pospiesznie, chcąc przyzwyczaić oczy do światła i zobaczyć cokolwiek,
zanim znów załamują ciemności. Czuł bijący od płomieni żar, ale wystarczająco
wiele razy miał do czynienia z darem Layli, żeby gorąco robiło na nim
jakiekolwiek wrażenie. Teraz zaczął żałować, że jego bliźniaczki nie ma nigdzie
w pobliżu, bo gdyby z nim była, przejście na drugi koniec korytarza
byłoby dziecinną igraszką.
– Przysięgam,
że jeśli to twoje dzieło, Rufusie… – Nie skończył groźby, ale dźwięk własnego
głosu sprawił, że poczuł się lepiej.
Znalazł
jeszcze jeden kamień. Obracając go w palcach, powoli podniósł się z klęczka
i wbił wzrok w to, co miał przed sobą. Nie był pewien, jak działał
cały mechanizm, ale musiał reagować na ruch. Płomienie atakowały zarówno z lewej
i prawej, jak i góry i dołu, tworząc dość niebezpieczną sieć,
która zamykają przejście w głąb korytarza. Z założenia musiało to
znaczyć, że wejście do tej części tunelów nie jest najlepszym pomysłem, ale
Gabriel nie sądził, żeby miał jakąkolwiek lepszą perspektywę. Cześć korytarza
była zawalona, więc miał tylko jeden kierunek, w którym mógł się poruszać,
a przez całą drogę nie natknął się na ani jedno rozwidlenie. To była
jedyna droga, oczywiście pod warunkiem, że nie zamierzał siedzieć tutaj przez
resztę wieczności.
Całkiem już
oszalałem, stwierdził, w pamięci starając się odtworzyć układ i zasięg
płomieni. O ile się nie pomylił, miał do pokonania odcinek mniej więcej
dziesięciu metrów. Szczeliny między pionowymi snopami ognia były wąskie, poza
tym musiałby uważać na ogień na wysokości kolan i głowy, ale gdyby
reagował wystarczająco szybko…
Nie, to nie
mogło się udać.
Ale
musiało.
Nie dał
sobie szansy na to, żeby się rozmyślić. Dłuższe zastanawianie się nie miało
sensu, wiedział zresztą, że im dłużej będzie rozważał różne możliwości, tym
bardziej prawdopodobne było, że w którymś momencie popełni błąd i na
własne życzenie zakończy życie. Co prawda taka możliwość była również teraz
bardziej niż tylko prawdopodobna, ale po cichu liczył na to, że jeśli zareaguje
szybko i pozwoli sobie na instynktownie działanie, będzie miał jakiekolwiek
szanse na to, żeby przedostać się na drugą stronę. Plan był zresztą dziecinnie
prosty i sprowadzał się do ciągłego biegu – i tego, żeby nie dać się
usmażyć.
Już
wcześniej zdążył się zorientować, że coś jest nie tak nie tylko z jego
mocą, ale również zmysłami i tymi zdolnościami, które upodabniały go do
wampira. Nie miał pojęcia, co powinien o tym myśleć, ale to odkrycie go
niepokoiło, nie wspominając już o tym, że znacznie ograniczało jego
możliwości. Wampirzy refleks był podstawą, a gdyby nagle go zawiódł… Wolał
nawet nie myśleć o tym, co wtedy by się wydarzyło. Chyba i tak
powinien był błogosławić, że mimo wszystko i tak był znacznie szybszy i sprawniejszy
od człowieka, a przynajmniej taką miał nadzieję. Gdyby było inaczej,
pewnie już dawno coś by mu się tutaj stało, prawda?
Być może,
ale to wciąż było zbyt mało, żeby nieść ze sobą jakiekolwiek pocieszenie.
Gabriel
rzucił się do przodu, instynktownie kierując się w stronę miejsca, w którym
– a przynajmniej miał taką nadzieję – zwykle pojawiała się wolna przestrzeń.
Płomienie pojawiły się prawie natychmiast, zaskakując go i motywując do
tego, żeby spróbować przyśpieszyć. W porę uskoczył, próbując trzymać się
jak najdalej od szalejącego żywiołu, ale i tak czuł bijący żar oraz
napierające ze wszystkich stron gorąco. Serce natychmiast mu przyśpieszyło,
kiedy zaś tuż przed nim pojawił się znikąd kolejny snop ognia, ledwo zdołał
uskoczyć. Błyskawicznie ruszył dalej, starając się wyczuć rytm pojawiania się
ognia i wytyczyć najlepszą możliwą drogę, ale ciężko było mu się
skoncentrować, zwłaszcza, że przejście między płomieniami bez szwanku wydawało
się czymś niemożliwym. Wiedział, że musiał się poparzyć; skóra piekła, ale i tak
ból był przytłumiony przez adrenalinę, która krążyła w jego żyłach,
działając niczym idealny środek pobudzający i znieczulający. Dobrze znał
ten stan, podobnie jak i ból oparzeń, bo niejednokrotnie miał styczność z darem
Layli. Myśl o tym sprawiła, że omal się nie uśmiechnął, ale jakikolwiek
entuzjazm wydawał się czymś nieprawidłowym w sytuacji, kiedy śmierć była
tak niepokojąco blisko. Jeden fałszywy krok mógł skończyć się dużo gorzej niż
tylko poparzeniami, a to zdecydowanie nie była perspektywa, której miał
ochotę doświadczyć.
W którymś
momencie zauważył pewną prawidłowość. To było niczym przełom, który pozwolił mu
na trochę większą pewność siebie. Starając się nie zwalniać, raz po raz
wskakiwał w szczeliny między kolejnymi ognistymi wzorami, próbując zrobić
wszystko, byleby nie narażać się na kontakt z żywiołem. Ogień był
wszędzie, a droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność (czy to
możliwe, że się pomylił, a odcinek był znacznie dłuższy niż tylko dziesięć
metrów?), ale możliwość ruchu, a nawet ból, skutecznie dawały mu do
zrozumienia, że wciąż żyje. Teraz tylko pozostawało metodycznie powtarzać
dokładnie te same ruchy, a może wtedy…
Pewność
siebie okazała się zgubna. Gabriel zaklął, kiedy przy kolejnym skoku wybił się
zbyt mocno, omal nie wpadając wprost w szalejące płomienie, które wyrosły
tuż przed nim. W ostatniej chwili uskoczył, stracił równowagę i musiał
ratować się szybkim przewrotem w przód, chyba jedynie cudem prześlizgując
się między kolejnymi skrzyżowanymi wiązkami. Z trudem wsparł się na
rękach, wybił w powietrze i praktycznie na oślep skoczył przed
siebie, ciężko lądując na lekko ugiętych nogach. Uderzenie przeszyło całe jego
ciało, sprawiając, że osunął się na kolana i dysząc ciężko, zaległ na
ziemi, całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek motywacji do dalszego ruchu. Jakąś
cząstką siebie czekał na ból i kolejne płomienie, tym razem mające go
dosięgnąć, ale wraz z upływem kolejnych sekund nic się nie działo, a jego
przejęła niepokojąca i nieco idiotyczna myśl, że być może już był martwy.
Co prawda nie przypominał sobie samego umierania, nigdy też nie zastanawiał się
nad tym, czy plotki o życiu po śmierci są prawdziwe, ale być może coś w tym
było.
Mocno
zaciskając powieki, spróbował zapanować nad oddechem i własnym ciałem.
Nie, zdecydowanie nie było mowy o śmierci, skoro czuł się tak bardzo
zesztywniały, a skóra w wielu miejscach pulsowała bólem. Dopiero
teraz zaczynał tak naprawdę odczuwać działanie ognia, zwłaszcza na twarzy i ramionach.
Zacisnął dłonie w pięści, po czym zamrugał i otworzył oczy – z tym,
że nawet wtedy nic się nie mieniło. Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność,
na swój sposób kojąca, chociaż wciąż nienaturalnie nieprzystępna. Mrok
doprowadzał go do szału, ale jednocześnie uświadomił jedno: udało się. Nie
wiedział jakim cudem, poza tym ulga mogła być zaledwie chwilowa, ale jeśli się nie
pomylił, naprawdę musiało się udać.
Bał się
poruszyć, w pamięci wciąż mając to, że ogień reagował na ruch, ale
przecież nie po to tyle się męczył, żeby teraz tkwić w ciemnościach.
Ostrożnie przesunął się do przodu, a kiedy nic się nie wydarzyło, dla pewności
odczołgał się jeszcze kilka metrów, przysuwając się do ściany i z westchnieniem
opierając o nią plecami. Wciąż mrugając pośpiesznie, ze świstem wypuścił
powietrze z płuc i rozluźnił się, boleśnie świadom każdej komórki
swojego ciała. Ból był dobry, bo świadczył o życiu, ale to chyba nie
znaczyło, że powinien był odkryć w sobie masochistyczne skłonności.
Sam nie był
pewien, jak wiele czasu minęło, zanim zdecydował się zmusić do wstania i ruszenia
w dalszą drogę. W tunelach czas zdawał się płynąć inaczej albo stać w miejscu,
przemieszczanie się zresztą było utrudnione przez ból i instynktowną
ostrożność, która nakazywała mu uważać na każdy kolejny krok. Nie mógł mieć
pewności, że w dalszej części korytarza nie czekają go kolejne przykre
niespodzianki; nie widział niczego, wątpił zresztą, żeby nawet odrobina światła
pozwoliła mu przewidzieć, kiedy powinien zachować ostrożność.
Rozwiązanie
przyszło samo, kiedy omal nie potknął się o coś w ciemności. To
musiał być kolejny kamień albo coś w tym rodzaju, ale idealnie nadawało
się do tego, żeby kopać je przed sobą, w ten sposób sprawdzając teren.
Jeśli cokolwiek znajdowało się przed nim, wtedy bez wątpienia dowiedziałby się o tym
zanim zdążyłoby stać mu się coś złego… A przynajmniej miał taką nadzieję.
Ciągła niepewność była okropna i powoli doprowadzała go do obłędu, ale
zmuszał się do tego, żeby iść dalej. Nie miał pojęcia, jaki to właściwie miało
sens, ale wszystko wydawało się lepsze od ciągłego stania w miejscu. Co
więcej, musiał znaleźć pozostałych – Renesmee, bliźnięta, swoje siostry… To oni
byli dla niego najważniejsi, chociaż martwił się również o rodzinę
dziewczyny i… No dobrze, niech już będzie, że trochę przejmował się Rufusem.
Nie żeby życie naukowca jakkolwiek go obchodziło, ale gdyby coś mu się stało,
Layla byłaby załamana, a w życiu wycierpiała już dość. Poza tym w swoich
najmroczniejszych wizjach Gabriel zakładał, że to właśnie on kiedyś w afekcie
coś wampirowi zrobi, a to byłoby dość problematyczne, gdyby Rufus był
martwy już teraz.
Chyba
zaczyna mi się udzielać charakter Isabeau, przeszło mu przez myśl.
Wzdrygnął się mimowolnie i zaraz tego pożałował, bo świeże oparzenia dały o sobie
znać. O tak,
to zdecydowanie jest charakter Isabeau…
Coś
stuknęło, kiedy wraz z kolejnym kopnięciem kamień odbił się do czegoś i wrócił,
lekko uderzając Gabriela w kolana. Chłopak zmarszczył brwi i zrobił
krok do przodu, wyciągając obie ręce przed siebie, żeby móc zbadać przestrzeń
przed sobą. Przed oczami do tej pory tańczyły mu kolorowe plamy wywołane
blaskiem ognia, wzrok zresztą okazał się w tunelach najmniej przydatnym ze
zmysłów. Już więcej podpowiadał mu dotyk, kiedy zaś wyczuł pod palcami coś
twardego i chropowatego, nie miał wątpliwości, że dotarł do końca
korytarza. Instynktownie przesunął się w lewo, żeby przekonać się, że z tego
miejsca odchodzi kolejna odnoga, równie ciemna i poza zasięgiem jego
wzroku. Dla pewności cofnął się i ruszył w prawo, również i tam
odkrywając przejście. Musiał znajdować się na rozwidleniu i po raz
pierwszy miał do dyspozycji dwie drogi, ale to wcale nie sprawiło, że poczuł
się pewniej. Nie miał nastroju na podejmowanie decyzji, poza tym po
niespodziance z ogniem, obawiał się, że może trafić już tylko gorzej.
– Cudownie…
– mruknął pod nosem. Jego głos odbił się echem od ścian korytarza,
zwielokrotniony i nieprzyjemnie głośny.
Gabriel
westchnął teatralnie i raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Jego oczy
stopniowo zaczynały przyzwyczajać się do ciemności, ale wciąż widział niewiele.
Co prawda rozróżniał już niewyraźne kontury ścian, ale to wciąż było zbyt mało,
skoro pozostawał bezbronny. Zwłaszcza teraz, kiedy każdy krok przypominał
katusze, brak wzroku wydawał się jeszcze bardziej uciążliwy.
Cichy
szelest sprawił, że Gabriel natychmiast zesztywniał i odwrócił się na
pięcie w stronę – tak mu się wydawało – prawego korytarza. Zamarł w nasłuchiwaniu,
po kilku sekundach będąc w stanie uchwycić jakiś cichy dźwięk, który po
chwili zastanowienia rozróżnił jako niepewne kroki. Ktokolwiek to był, skradał
się w jego stronę, stopniowo zbliżając się do miejsca, którym stał
Gabriel. Niewiele myśląc, chłopak przywarł plecami do ściany i zamarł w oczekiwaniu,
gotowy do ataku, kiedy tylko nadarzy się po temu okazja. Niewiele widział w ciemności,
ale wydało mu się, że widzi szybko powiększający się kształt, czyjąś sylwetkę…
Reakcja
była instynktowna i właściwie nie był w stanie nad nią zapanować. Z cichym
warknięciem skoczył do przodu, powalając potencjalnego wroga na ziemię i w szybkim
czasie unieruchamiając go. Wciąż czuł ból, ale zdołał go zignorować i zachowując
się tak, jakby w istocie był w pełni sił, nachylił się nad próbującą z nim
walczyć postacią.
– Kim
jesteś? – wydyszał. W jego głosie pobrzmiewało zmęczenie, chociaż sam się o nie
nie podejrzewało; to odkrycie na moment go rozproszyło, ale nie na tyle, żeby
pokusił się o poluzowanie uścisku. – Odpowiadaj, bo…
Postać pod
nim nagle się rozluźniła, całkiem nieruchomiejąc.
– Tata?
Tato, to ja! Puść mnie – jęknął w proteście Damien. Jego głos zaskoczył
Gabriela do tego stopnia, że dopiero po chwili był w stanie wszystko sobie
uporządkować i zmusić do jakiejkolwiek reakcji.
– Damien…?
Na ogrody pięknej Selene, przepraszam. Ja… – Gabriel natychmiast zerwał się na
równe nogi. – O bogini… Nic ci nie jest? Myślałem…
– Szczerze
powiedziawszy, ja też. – W głosie Damiena pobrzmiewała niewysłowiona ulga.
Gabriel natychmiast nachylił się, żeby pomóc mu wstać, jednocześnie
instynktownie obejmując syna ramieniem. – Co ci jest? – zapytał natychmiast.
Damien nie potrzebował wzroku, żeby wyczuć cierpienie.
Gabriel
westchnął i jedynie pokręcił głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie,
że to bez sensu, bo Damien i tak nie może go zobaczyć.
– Tutaj
jest niebezpiecznie – powiedział jednie, raptownie poważniejąc. – Powiedzmy, że
dopiero co omal nie zostałem usmażony żywcem. Nie wiem co o tym sądzić,
ale miotacze płomieni w ścianach to raczej nie jest normalna sprawa.
– Brzmi
trochę jak fantazja wujka Rufusa, nie? – Gabriel poczuł, jak pulsujące ciepłem
dłonie chłopaka zaciskając się na jego ramieniu. Natychmiast poczuł się lepiej,
świadom tego, że Damien robi wszystko, żeby przynajmniej pobieżnie go uleczyć.
– Lepiej? – upewnił się, chociaż pytanie było zbędne, skoro sam musiał
doskonale wiedzieć.
– O niebo.
– Westchnął cicho. – Tobie nic nie jest? – upewnił się. Damien jedynie cicho
prychnął; nawet gdyby coś mu się stało, rana natychmiast by się zasklepiła. –
Martwię się. Czy Alessia albo…
– Nie
widziałem nikogo. Próbowałem skontaktować się z Ali, ale… – odparł cicho
Damien, po czym wymownie zwiesił głos. Gabrielowi wydało się, że zadrżał,
chociaż pewnie za nic nie przyznałby się do słabości. Mimo łagodnego
charakteru, który upodabniał go do Carlisle’a, dumę jak nic odziedziczył po
nim. – To chyba przez ściany. Jest w nich srebro.
Kiwając w zamyśleniu
głową, niezbyt zainteresowany techniczną stroną tego, dlaczego tunele były
takie dziwne. Machinalnie zacisnął palce na ramieniu Damiena, woląc trzymać
chłopaka blisko siebie. Wciąż czuł się oszołomiony, ale teraz przynajmniej
dzięki obecności syna miał mniej powodów, żeby się zadręczać.
– W takim
razie musimy ich poszukać… Chodź, trzymaj się blisko mnie. Coś mi tutaj nie gra
i wcale nie mam na myśli tylko tego wybuchu.
Kurcze, mam nadzieje, że reszcie nic nie jest i jakoś znajdą drogę ucieczki.Jak na razie to tylko dwie osoby przychodzą mi do głowy, które mogłyby za tym stać.Kiepska sprawa z tymi ścianami i jeszcze te pułapki, ale z drugiej strony to miła odmiana kiedy nie mogą używać swoich mocy i są zdani tylko i wyłącznie na siebie.Oby wkrótce wszystko się wyjaśniło.Rozdział jak zwykle boski:)
OdpowiedzUsuńWeny,
Renesmee:3
Jezu... Trochę niepokojące. Mam wrażenie, że za tym stał ten, jak mu tam, yyyyy.... Marco? W każdym razie, sukinsyn za to odpowiedzialny powinien ponieść konsekwencje. Czekam na to, mówiąc szczerze. Tak, więc, nie przedłużając, życzę weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTwoja Aleks.