Renesmee
Pierwsze takty marsza
weselnego podziałały niczym niepisany znak, którego każdy podświadomie
wyczekiwał. Przez kilka pierwszych sekund po prostu słuchałam, trwając w bezruchu
i zachwycając się grą taty, zanim przypomniałam sobie, że mam coś ważniejszego
do zrobienia. Tanya musiała pociągnąć mnie za rękę, żebym zajęła odpowiednie
miejsce, po jej lewej stronie. Tuż za nami znajdowały się Kate i Irina,
Esme zaś nie miała wyboru, jak zająć miejsce przed nami i przygotować się
do tego, żeby nareszcie wyjść i zrobić to na co tak długo czekała, a co
jednocześnie ją przerażało.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim babcia zdecydowała się zrobić
pierwszy krok. Poruszała się lekko i z gracją, nawet mimo
zdenerwowania będąc w stanie trzymać się wyznaczonego przez melodię rytmu.
W dłoniach kurczowo ściskała kwiatową wiązankę, która bez wątpienia
łączyła w sobie wszystkie niezwykłe kwiaty, którymi mogła pochwalić się
Allegra. Sama starałam się nie wypaść z taktu i dostosować prędkość
do Esme oraz Denalek, ale okazało się to zaskakująco trudnym zadaniem. Raz po
raz patrzyłam pod nogi, mając wrażenie, że za moment popiszę się genami po
mamie i najzwyczajniej w świecie potknę się, psując wszystko. Nie
wybaczyłabym sobie tego, ale świadomość ta jedynie jeszcze bardziej mnie
dekoncentrowała, zamiast podziałać mobilizująco.
Nocne
powietrze miało w sobie coś kojącego. Wzięłam kilka głębszych wdechów
przesyconych zapachami lasu oraz kwiatów, co pomogło mi się rozluźnić. Poczułam
się nieco pewniej i niemal z ulgą pokonałam metry, które dzieliły nas
od klifu, a więc i od gości oraz altanki, która była celem Esme.
Wkrótce pod stopami dostrzegłam pierwsze kwiatowe płatki, co jasno uprzytomniło
mi, że już znajdujemy się w świetlistym kręgu, który skupiał w sobie
wszystkich gości. Doszły mnie pierwsze szepty, bez wątpienia dotyczące Esme i z czystym
sumieniem doceniłam to, że chociaż raz to nie ja znajduję się w centrum
uwagi.
No dobrze,
był ktoś, kto uparcie nie chciał oderwać mojego wzroku. Jeszcze zanim uniosłam
głowę i wśród gości dostrzegłam Gabriela, wiedziałam, że to on mi się
przypatruje. Podchwyciwszy moje spojrzenie, ukochany uśmiechnął się zawadiacko,
mnie zaś nie pozostało nic innego, jak gest odwzajemnić. Obecność Gabriela
dawała mi bardzo dużo, kiedy zaś dostrzegłam, że na rękach trzyma Alessię, a tuż
obok niego stoi zaciekawiony sytuacją Damien, poczułam się zdecydowanie lepiej i prawie
zapomniałam, dlaczego właściwie idę tym kwiatowym dywanem.
Edward
wciąż grał. Skoncentrowałam się przede wszystkim na muzyce, jednocześnie
starając się określić jak spory kawałek pozostał nam do pokonania. Kiedy
uniosłam głowę, zorientowałam się, że altanka jest na wyciągnięcie ręki.
Momentalnie dostrzegłam nieco oszołomionego, oczarowanego wyglądem Esme
Carlisle'a, któremu wyraźniej ulżyło na widok wampirzycy. Zauważyłam również
jeszcze jednego wampira, który miał być odpowiedzialny z przeprowadzenie
ceremonii, a którego imienia za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć.
Być może powinnam się tego zawstydzić, skoro odgrywał tak ważną rolę, ale
tożsamość nieśmiertelnego nie była dla mnie aż tak istotna, bo bardziej
koncentrowałam się na swoich dziadkach i tym, co sama musiałam zrobić.
Muzyka
zmieniła się i zaczęła cichnąć, dlatego przystanęłam instynktownie, po
czym dołączyłam do stojących najbliżej gości. Z ulgą zauważyłam, że
Denalki zachowały się dokładnie tak samo. Rozluźniona świadomością, że dobrze
odegrałam swoją rolę i nie zrobiłam przy tym z siebie idiotki,
przeniosłam wzrok na altankę, nareszcie w pełni mogąc skoncentrować się na
ceremonii.
Według
tradycji, to ojciec powinien poprowadzić pannę młodą do ołtarza, Esme jednak
nie miała takiego szczęścia. Wiedziałam, że jej ojciec zmarł kilka lat temu i że
bardzo to przeżyła, chociaż w obecnej sytuacji nie miało to żadnego
znaczenia; dla rodziny była oficjalnie martwa – taka była cena wiecznego życia,
które zostało jej przeznaczone w momencie, kiedy w rozpaczy rzuciła
się z klifu. Na jej ustach dostrzegłam uśmiech, kiedy pewnym krokiem
pokonała resztę wytyczonej przez kwiaty ścieżki, żeby nareszcie zając miejsce u boku
swojego przyszłego męża. Wszelakie wcześniejsze wątpliwości zniknęły
momentalnie, kiedy Carlisle wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona ujęła
ją z ufnością. Przez cały czas wpatrywała się w doktora, chociaż
zauważyłam, że palcami dyskretnie musnęła medalion, który jej pożyczyłam i który
ostatecznie zawisł na jej smukłej szyi. Dziadek również go zauważył, bo rzucił
swojej partnerce zaciekawione spojrzenie, ta zaś jedynie uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Edward
ostatecznie przestał grać i zapadła niemal idealna cisza, przerywana
jedynie oddechami i biciem serc tych, którzy mogli poszczycić się tym, że
wciąż są żywi. Wiatr tańczył w koronach rosnących naprzeciwko drzew, a płomienie
świec podrygiwały łagodnie, jakby w oczekiwaniu na to, co dopiero miało
nadejść. Wampirzy pastor – ten, którego imienia wciąż nie potrafiłam sobie
przypomnieć, chociaż bez wątpienia już wcześniej musiałam je słyszeć – powiódł
wzrokiem po twarzach zgromadzonych, chcąc upewnić się, że może przejść do
rzeczy i dopiero wtedy zdecydował się na to, żeby w końcu się
odezwać.
–
Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć tych dwoje świętym węzłem małżeńskim…
Słowa
nieśmiertelnego swobodnie prześlizgiwały się przez mój umysł, w zasadzie
mi obojętne. Całą uwagę koncentrowałam na Carlisle'u i Esme, oraz na myśli
o tym, że swoim przybyciem jednak niczego nie popsułam. Od początku
obawiałam się tego, że wraz z zakrzywieniem czasoprzestrzeni, coś
bezpowrotnie zostanie zniszczone, a ja nie będę mogła zrobić nic, żeby naprawić
przyszłość. Niepokoiłam się zwłaszcza wtedy, gdy oboje zachowywali się tak
ostrożnie względem siebie, długo nie mogąc się zdecydować na jakikolwiek
odważniejszy krok. Już kiedy zostali parą, byłam szczęśliwa, zaś decyzja o ślubie
była dla mnie prawdziwym szokiem, ale i źródłem niewyobrażalnej ulgi.
Kochałam ich oboje i wiedziałam, że są dla siebie stworzeni. Po prostu
musieli być razem, a ja nie widziałam ich w żaden inny sposób, a właśnie
jako małżeństwo. Już od samego początku, kiedy już poznali prawdę o mnie,
traktowałam ich tak, jak przez te wszystkie lata, dlatego ta noc była dla mnie
jedynie formalnością i scementowaniem tego, co dla mnie od początku było
naturalne.
Nie od razu
uprzytomniłam sobie, że wstęp ślubnej przemowy, obcy mi wampir ma już za sobą. Z zamyślenia
wyrwały mnie dopiero słowa „własna przysięga” i cała zesztywniałam,
podekscytowana tą perspektywą. Nie miałam pojęcia, kiedy Carlisle i Esme
zdecydowali się odrzucić standardową ślubną formułę i zamienić ją na coś
własnego, dlatego byłam przyjemnie zaskoczona.
Instynktownie
przeniosłam wzrok na Carlisle'a, bo to on miał zacząć. Chyba nigdy nie
widziałam go aż do tego stopnia spiętego i byłoby to nawet zabawne, gdyby
nie powaga sytuacji. Przygryzłam dolną wargę i zamarłam w oczekiwaniu,
podobnie jak i wszyscy inni czekając aż doktor się odezwie.
– Esme… –
Jej imię w jego ustach brzmiało niczym najpiękniejsza melodia. Przez cały
czas patrzył na wampirzycę i to w taki sposób, że nagle poczułam się
jak intruz i ledwo powstrzymałam się od tego, żeby nie odwrócić wzroku. –
Przez ponad dwieście lat nie spotkałem na swojej drodze nikogo, komu udałoby
się poruszyć moje serce. Tobie się to udało i to już za pierwszym razem.
Miałaś wtedy zaledwie szesnaście lat, a ja nawet nie brałem pod uwagi tego,
że los mógłby być dla mnie do tego stopnia łaskaw, żeby kolejny raz postawić
cię na mojej drodze. Być może zabrzmi to okrutnie, ale nie potrafię żałować
tego, że tamtego dnia zdecydowałaś się odebrać sobie życie… – Zawahał się
jedynie na moment, bo prawie natychmiast udało mu się zebrać myśli. – A teraz
jesteś tutaj i nie mogę się pozbyć wrażenia, że to jednak było
przeznaczenie. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem świadom przewrotności losu
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. – Drgnęłam, bo chociaż nie spojrzał w moją
stronę, wciąż zapatrzony w Esme, oczywiste było, że miał na myśli
przyszłość, którą im przedstawiłam. – Esme, kochana, czy uczynisz mi ten
zaszczyt i przyjmiesz mnie jako swego?
Chociaż
oszołomiona, wampirzyca nawet sekundy nie zastanawiała się nad odpowiedzią:
– Tak.
Ledwo tylko
wypowiedziała to słowo, Carlisle delikatnie ujął jej dłoń, żeby móc wsunąć na
palec serdeczny złotą obrączkę, którą natychmiast rozpoznałam. Nie doradzałam
przy wyborze sukni czy biżuterii, nie zamierzając narzucać im tego, co
wiedziałam jedynie z opowieści czy zdjęć, ale coś podpowiadało mi, że
krążek jest dokładnie taki sam jak ten, który niejednokrotnie widziałam u babci,
jeszcze zanim Michael wywrócił moje życie do góry nogami. Los wiedział swoje i najwyraźniej
niezależnie od zmian, których dokonała moja obecność, pewne rzeczy po prostu
musiały się wydarzyć.
Obserwując
Esme zauważyłam, że aż drży od nadmiaru emocji, wciąż pod wrażeniem usłyszanych
słów. Każde z nich było piękne i szczere – to dało się wyczuć, poza
tym nie miałam wątpliwości co do tego, że oboje kochali się nad życie. Teraz
przynajmniej rozumiałam, dlaczego niektórzy płakali na ślubach; sama byłam
bliska wzruszenia, ale na całe szczęście jakoś się powstrzymywałam.
Esme na
moment przymknęła oczy, chcąc zebrać myśli i dojść do siebie po tym, co
usłyszała. Chociaż jako wampirzyca nie musiała oddychać, widziałam, że jej
klatka piersiowa regularnie unosi się i opada. Carlisle przez cały czas
się jej przyglądał, a w jego oczach czaiła się czułość i bezgraniczna
miłość. Czekał, ale nie był już tak spięty jak na początku – ze strony Esme
„tak” już padło i chociaż oficjalna formułka nie została wypowiedziana,
dla doktora stojąca u jego boku kobieta już była jego żoną.
Babcia
powoli wypuściła powietrze z płuc i uniosła powieki. Coś w twarzy
Carlisle'a musiało ją odmienić, bo momentalnie wzięła się w garść, nagle
znajdując odpowiednie słowa.
– Szczerze
powiedziawszy, nie mam pojęcia, jak powinnam ująć to, co do ciebie czuję,
Carlisle – przyznała cicho. Jej szept był idealnie słyszalny w panującej
ciszy. – Zakochałam się w tobie już tego pierwszego dnia, kilka lat
temu. Dopiero teraz widzę sens piekła, które przeszłam, zanim
ponownie mogłam cię spotkać. Umarłam, ale jedynie po to, żeby naprawdę zacząć
żyć. To brzmi niczym ironia, ale jest prawdziwe i jestem za to losowi
wdzięczna. Mogłabym długo mówić na temat tego, co czuję, kiedy mnie dotykasz i kiedy
jesteś przy mnie, ale to przecież tak naprawdę sprowadza się do zaledwie dwóch
słów, które i tak wydają mi się nieidealne. Ale nie znam innych, więc
muszą wystarczyć, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak kolejny raz
powtórzyć ci, że cię kocham. – Zamrugała pośpiesznie. Nawet z tej
odległości widać było, że jej oczy są suche. – Kocham cię i jestem gotowa
spędzić z tobą wieczność. Pytanie tylko, czy ty…?
– Tak –
przerwał jej, uśmiechając się łagodnie. Spojrzała na niego z wyraźną ulgą,
wdzięczna za to, że dłużej nie musi już mówić. – Tak…
Esme
ponownie zamrugała, po czym drżącymi dłońmi zajęła się obrączką Carlisle'a. Również
i nad wyglądem tego pierścienia nie musiała się zastanawiać, bo znałam go
doskonale.
Wampir –
Quinn, jak nagle sobie przypomniałam – nie próbował nawet pytać o to, czy
ktokolwiek jest przeciwny zawarcia małżeństwa. Po takich wyznaniach żaden
argument nie byłby wystarczający, żeby obalić miłość, którą darzyli się moi
dziadkowie, dlatego nie pozostało mu nic innego, jak dopełnić ceremonii
słowami, które padały już tysiące razy wcześniej. Jeszcze zanim skoczył, Esme
puściły nerwy i dosłownie rzuciła się na swojego świeżo poślubionego męża,
żeby – w towarzystwie śmiechów i oklasków – móc nareszcie go
pocałować. Mało kiedy Carlisle i Esme okazywali sobie uczucia publicznie,
dlatego z tym większą przyjemnością patrzyłam na ich pocałunek, wreszcie
całą sobą czując, że wszystko jest na swoim miejscu.
Początkowo
niepewni, z czasem włożyli w pieszczotę więcej uczucia. Carlisle
bardziej stanowczo przyciągnął do siebie swoją żonę, ta zaś zarzuciła mu obie
ręce na szyję, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej. Potrzeba bliskości wręcz
z nich emitowała, podobnie jak i łączące ich uczucia, których po
prostu nie dało się opisać słowami. Chyba nawet zapomnieli o tym, gdzie
się znajdując, skoncentrowani wyłącznie na sobie i na pocałunku, który w ich
przypadku mógłby trwać nawet całą wieczność.
Carlisle
wsunął palce w ciemne włosy swojej żony, a ta wygięła się wdzięcznie,
jakby przeszedł ją dreszcz. Minęła dłuższa chwila, zanim oboje doszli do siebie
i przypomnieli sobie o tym, gdzie się znajdują. Kiedy w końcu
się od siebie odsunęli, oboje dyszeli ciężko, chociaż zmęczenie czy inne
ludzkie słabości już od dawna były im obce. Chociaż w innym przypadku bez
wątpienia byliby tym wybuchem czułości zawstydzeni, najwyraźniej tym razem nic
nie było w stanie wyrwać ich z prywatnej otoczki szczęścia, która ich
otaczała. To była ich noc i ich ślub, więc nie musieli się niczego
wstydzić. Co więcej, emocje były wskazane, dlatego jakoś niespecjalnie zdziwiło
mnie, że goście stanowczo zaczęli się domagać kolejnego pocałunku. Nie musieli
zresztą długo prosić, a świeżo poślubieni małżonkowie z wyraźną
przyjemnością spełnili oczekiwania zebranych, kolejny raz poddając się uczuciom
i wzajemnym pragnieniom.
Wciąż
poruszona i rozbawiona jednocześnie, ruszyłam się z miejsca, kiedy
tylko goście zaczęli dążyć do tego, żeby dostać się do pary młodej i złożyć
życzenia. Gabriel dołączył do mnie w ułamku sekundy i natychmiast
otoczył mnie ręką w pasie. Pozwoliłam mu na to i razem – nie
spuszczając przy tym oczu z bliźniąt – zaczęliśmy czekać na okazje do tego,
żeby móc zamienić chociaż słowo z moimi dziadkami. Natychmiast wpadłam
babci w ramiona, mocno ją przytulając i nie kryjąc wzruszenia.
– Nessie…
Och, tylko nie zacznij mi płakać, bo nie wytrzymam – szepnęła mi do ucha, nie
powstrzymując się od śmiechu.
Sama tez
się zaśmiałam, chociaż wciąż coś ściskało mnie w gardle, nie pozwalając
się odezwać. Byłam oszołomiona i jednocześnie szczęśliwa, tym bardziej, że
jeszcze dwa tygodnie temu nawet przez myśl by mi nie przeszło, że wszystko
mogłoby potoczyć się w tak pomyślny dla moich bliskich sposób. Przez
nadmiar emocji ledwo byłam w stanie oddychać, nie wspominając o mówieniu,
dlatego jedynie jeszcze raz uściskałam Esme, zanim zmuszona byłam wyplątać się z jej
objęć, ponaglona znaczącym chrząknięciem Gabriela.
– Mnie też
pozwól pogratulować – mruknął, mrugając do mnie porozumiewawczo.
Uśmiechnęłam
się i zrobiłam mu miejsce, dla odmiany pozwalając, żeby to Carlisle mnie
przytulił. Z nim nie miałam okazji zamienić nawet słowa, bo jednocześnie
cały czas koncentrowałam się na tym, żeby nie spuścić z oczu Ali i Damiena,
ale i tak byłam niezdolna do powiedzenia czegokolwiek, co zabrzmiałoby
sensownie. Wątpiłam zresztą, żeby jakiekolwiek słowa były potrzebne w sytuacji,
kiedy Carlisle i Esme i tak byli skoncentrowani wyłącznie na sobie
oraz tym, że wreszcie są małżeństwem.
Wraz z Gabrielem
wycofaliśmy się, pozwalając, żeby to inni goście otoczyli świeżo poślubionych
małżonków. Odetchnęłam, kiedy znaleźliśmy skrawek wolnej przestrzeni;
pamiętałam, że chociaż moment po uroczystości był fantastyczny, bo nic nie było
w stanie zepsuć radości, którą odczuwało się w podobnej sytuacji,
jednocześnie osaczenie ze wszystkich stron miało w sobie coś uciążliwego i bynajmniej
nie żałowałam, że tym razem zamieszanie nie dotyczy mnie i Gabriela.
Ali
pociągnęła mnie za rękę, domagając się mojej uwagi. Wzięłam ją na ręce i ucałowałam
w czoło, co przyjęła z entuzjazmem.
– Ładnie
wyglądasz – stwierdziła z dziecięcą szczerością. Chyba nie do końca
rozumiała, dlaczego przez całą ceremonię spędziłem z dała od niej,
Gabriela i Damiena. – Mamo, gdzie jest Beau? – dodała, wyginając się lekko
w moich ramionach i próbując znaleźć swoją ukochaną ciotkę.
Pokręciłam
głową, dając jej do zrozumienia, że nie mam pojęcia. Sama również zaczęłam się
rozglądać za dziewczyną, ale to nie na pierwsza ją zauważyłam.
– Ciocia
jest tam – stwierdził z entuzjazmem Damien, stając na palcach i spoglądając
w stronę świątyni.
Isabeau bez
pośpiechu zmierzała w naszą stronę, a poły jej czarnej sukni
powiewały za nią niczym sztandar. Alessia momentalnie zaczęła wyrywać się do
ciotki, dlatego postawiłam ją na ziemi, pozwalając żeby wpadła dziewczynie w ramiona.
Beau uśmiechnęła się i z bratanicą przy boku, podeszła do nas,
wyraźnie podekscytowana.
– Nawet
cieszę się, że was widzę – stwierdziła, kiedy znalazła się bliżej. – Czy macie
coś przeciwko temu, żebym pożyczyła na moment dzieci? – zapytała, chociaż po
sposobie w jaki Ali ściskała jej rękę, jasne się stało, że w zasadzie
nie mamy z Gabrielem nic do powiedzenia.
– To zależy
– przyznał mój mąż, po czym parsknął śmiechem, widząc rozczarowanie na twarzy
naszej córki. Ali wydęła usta, urażona. – Kolejny wielki występ, siostrzyczko?
– dodał, szczerząc się w uśmiechu.
– Sami
zobaczycie – zapewniła z przekonaniem, mimochodem oglądając się przez
ramię, żeby w tłumie wypatrzeć moich dziadków. – Jak sądzicie, powinnam
brutalnie pozbawić ich przyjemności całonocnego przebywania w centrum
uwagi? – zapytała, uśmiechając się niewinnie.
Parsknęłam
śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
– Wydaje mi
się, że jeszcze będą ci za to wdzięczni – zapewniłam.
Isabeau
uśmiechnęła się, odsłaniając dwa wydłużone kły. Mimowolnie wzdrygnęłam się,
wciąż czując się nieswojo na ten widok, po czym odprowadziłam dziewczynę
wzrokiem, tym bardziej, że ze sobą zabrała podekscytowanych Alessię i Damiena.
Nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że dzieci są przy niej
bezpieczne, ale i tak wciąż dręczyła mnie myśl o tym, że Isabeau nie
zawsze jest sobą. Była inna i chociaż wcześniej nie zwracałam na to uwagi,
teraz byłam tego świadoma.
Pośpiesznie
odrzuciłam od siebie tę myśl, nie chcąc zachowywać się tak, jak wszyscy inni,
kiedy chodziło o to, co nieznane. Co prawda po wyjaśnieniach Rufusa ciężko
było nie zacząć zastanawiać się nad tym, czego możemy spodziewać się po tych
„nowych” wampirach, ale Beau wciąż pozostawała Beau i nawet instynkt nie
mógł sprawić, żebym nagle zmieniła w tej kwestii zdanie. Ufałam siostrze
Gabriela całą sobą i chociaż momentami potrafiła być przerażająca, ja i tak
zamierzałam ją traktować tak, jak zawsze. Chyba jedynie w ten sposób
mogłam się do nowego stanu rzeczy przyzwyczaić, najważniejsze zresztą było to,
że dziewczyna żyła i miała się dobrze.
Poczułam
muśnięcie palców Gabriela, kiedy ukochany wciął mnie za rękę. Uśmiechnęłam się
blado, zerkając w jego stronę z zaciekawieniem, kiedy poprowadził
mnie przed siebie. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że wiedział więcej ode mnie,
co takiego miało wydarzyć się na klifie albo że przynajmniej się tego domyślał.
Chociaż zaciekawiona, zdecydowałam się nie pytać o nic i po prostu mu
zaufałam, jednocześnie rozglądając się dookoła. Wciąż czułam się nieco
przytłoczona liczbą gości i tym, że znamienita ich większość była mi obca,
ale już tak bardzo mi to nie przeszkadzało, bo czułam się przy Gabrielu bezpieczna.
Zauważyłam,
że Carlisle’owi i Esme udało się w końcu opędzić od osób, które
wcześniej pragnęły złożyć im życzenia. Nie byłam pewna, czy nas zauważyli,
zajęci sobą i tym, żeby znaleźć sobie jakieś bardziej odludne miejsce. Z tego
wszystkiego dosłownie w ostatniej chwili zauważyłam linię utworzonych w świec
granic i przeskoczyłam nad nimi, zanim zdążyłabym się potknąć i przypadkiem
poparzyć. Bez trudu złapałam równowagę i zrównałam się z Gabrielem,
zamierzając go zapytać, dokąd idziemy, kiedy odpowiedź pojawiła się sama.
Jak na
zawołanie, w niebo wystrzeliły pierwsze płomienie, które mogły należeć
wyłącznie do Layli; już w następnej sekundzie doszła mnie cicha muzyka, a potem
noc ostatecznie została przejęta przez siostry Gabriela, Dimitra i Allegrę.
Ślub
dobiegł końca, ale ceremonia ku czci Selene miała dopiero się rozpocząć – i właśnie
to było fantastyczne.
Z dedykacją dla Eriss - za to, że tak bardzo tę dwójkę kocha =)
OdpowiedzUsuńNessa.
*.* Popłakałam się, kochana... Dziękuję za dedykację. Nie mogę się wysłowić, tak bardzo mi się podobało. Wyobrażałam sobie Esme w pięknej sukni i Carlisle'a- "MŁODEGO BOGA". tO TERAZ POZOSTAJE IM NOC POŚLUBNA ;d hAHAHAHAHAHAHA ;* jESTEM CIEKAWA DALSZEJ CZĘŚCI. tAK POZA TYM, TO JA PŁACZĘ NA ŚLUBACH ^^ bO TO TAKIE ROMANTYCZNE, ŚLICZNE I CUDOWNE... tAKIE SŁODKIE ♥ dZIECI SIĘ NIE POŻYCZA ;p jESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ ZA DEDYKACJĘ. bYŁO PIĘKNIE, TAK TRZYMAJ.
OdpowiedzUsuńprzepraszam za caps lock'a.
OdpowiedzUsuńEriss
Jestem pod wrażeniem. Wzruszyłam się. Romantyczne i cudowne. Bardzo... nawet nie wiem jak to napisać. Wiem, że to jest niesamowite. Mówiłam ci już kilka razy, że jesteś zajebista. Utrzymuję moje zdanie.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego, niż życzyć weny, oraz czekać na kolejną notkę.
Pozdrawiam,
Aleks
P.S. Ceremonia ku czci Selene.. Intrygujące.
Co to za końcówka? Kurde, dziewczyno - Rufus sie udziela xD - co to będzie. Pewnie jakieś wielkie widowisko, z udziałem dzieciaków, tak? Znaczy tak myśle po tym co mówiła Gabrielowi i Nessie Isabeau. Rozdział był świetny i aż sie nie mogę doczekać następnego. Zawsze jak wchodzę na bloga i widzę nowy rozdział to od razu mam lepszy humor. Esme musiała piekńie wyglądać w sukni ślubnej *,* zastanawia mnie tylko czy jak przyjdzie odpowiedni moment to przeprowadza sie do Rochester, gdzie mieszka nasza blondyneczka :3 aż, mnie skręca. Ale to chyba dopiero za dziesięć lat xD czy jakoś tak :p
OdpowiedzUsuńPopis Layli niezwykle widowisko. Dlaczego to tylko wyobrazńia xD
Czekam na wiecej i życzę weny :*
Gabi