Isabeau
Isabeau siedziała na dachu,
obserwując wschód słońca. Musiała przyznać, że nawet na niej wrażenie robiła
ognista kula, która powoli wyłaniała się na horyzoncie. Niezwykłe było, jak
wszystko, co do tej pory było pogrążone w nieprzeniknionych ciemnościach,
teraz zaczęło nabierać kolorów; początkowo szare, teraz różowe i pomarańczowe.
Świtało, a to
znaczyło, że najwyższa pora była szykować się na spotkanie z Dimitrem.
Isabeau westchnęła, po czym ostrożnie przesunęła się w stronę klapy w dachu
i zgrabnie wślizgnęła się do niej, lądując na samym środku swojego pokoju
na poddaszu.
Pomijając
to, że wszędzie było pełno kurzu, nic w tym miejscu się nie zmieniło od
momentu, w którym postanowiła odejść. To była ta sama sypialnia, utrzymana
w ciepłych kolorach pomarańczy i brązów, którą pamiętała. Niewielki
pokój, w którym ledwo mieściło się wygodne łóżko i komplet mebli z wiśniowego
drewna, znaczył dla niej wiele i nigdy nie chciała go zamienić na
zdecydowanie przestronniejsze, ale przy tym sprawiające wrażenie zimnych,
liczne sypialnie w rezydencji.
Kiedyś był
tutaj strych, ale Isabeau postanowiła przerobić go na pokój, kiedy jako
kilkumiesięczna dziewczynka (wyglądała wtedy na jakieś pięć lat), trafiła w to
miejsce, kiedy podczas zabawy w chowanego postanowiła się skryć za
wiszącym na ścianie gobelinem. Nawet Allegra potrzebowała kilku godzin, żeby ją
znaleźć, a przecież była pół-wampirem. Isabeau mało kiedy widziała swoją
matkę tak zaniepokojoną i czasami wracała do tego dnia pamięcią, żeby
przypomnieć samą siebie, że Allegra naprawdę ją kochała. Mogła mówić o uczuciach
co chciała, ale wciąż pozostawała matką – nie mogła oszukać instynktu.
Tak czy
inaczej, kiedy w końcu znalazła Isabeau, była bardzo zdziwiona tym, że jej
córka była tak urzeczona strychem. Nie rozumiała tego, ale nie miała też nic
przeciwko, żeby Beau przeniosła swoje rzeczy w to miejsce; nawet pomogła
jej w urządzaniu sypialni, co było jedną z najmniej wspominanych form
wspólnego spędzania czasu, jaki potrafiła sobie przypomnieć.
Aldero też
pomagał…
Od tamtej
pory był to jej mały magiczny kącik – prywatna przestrzeń do której nikt nie
miał wstępu, jeśli tego nie chciała. Mimo upływu lat niewiele się zmieniło;
teraz jedynie ona wiedziała, gdzie znajduje się przejście na schody do tego
miejsca.
– Isabeau?!
– zawołał ktoś z dołu.
Rozpoznała
głos Esme i to przypomniało jej, że mają mało czasu, jeśli chcą się
spotkać z Dimitrem. Nie dziwiłam się, że wampirzyca była podekscytowana i zaniepokojona
jednocześnie. Wszyscy czuli się podobnie, bo jakby nie patrzeć, dzisiaj mieli
się przekonać, czy ich wyprawa w ogóle miała sens.
A Isabeau
była dodatkowo przerażona i to z sobie tylko znanych powodów.
– Zaraz
przyjdę! – odkrzyknęła, mając nadzieję, że nie będą chcieli jej szukać. Nie
chciała, żeby ktokolwiek znalazł to miejsce.
Podeszła do
zajmującej najwięcej w całym pokoju miejsca szafy i otworzyła ją z wahaniem.
Jej ubrania – wszystkie sukienki i stroje – wisiały i leżały ułożone w tych
samych miejscach, w których je zostawiła. Przez chwilę wpatrywała się w nie,
po czym pośpiesznie chwyciła jeden wieszak i szybkim krokiem wyszła z pokoju.
Zbiegła ze
starych schodów, przeskakując po kilka stopniu na raz. Zawahała się dopiero
przed wyjściem, kiedy jednak już zdecydowała się odchylić gobelin, z ulgą
przekonała się, że korytarz na piętrze jest pusty. Na samym jego końcu po lewej
stronie, znajdowała się łazienka i to właśnie ona była jej celem.
Starannie
zamknęła za sobą drzwi, po czym powiesiła swój strój na klamce i podeszła
do wanny. Z zaskoczeniem zorientowała się, że pomieszczenie to wyglądało
zaskakująco czysto, jakby niedawno ktoś w nim sprzątał i to ją
zdezorientowało.
Niemal z rozczarowaniem
odsunęła się od wanny. Chociaż marzyła o gorącej kąpieli, nie było teraz
na to czasu i musiała zadowolić się szybkim prysznicem. Poniekąd nie mogła
zapomnieć, jak omal się nie utopiła i trochę obawiała się wejścia do wody,
ale nie chciała popadać w paranoję.
Poczuła
ulgę, kiedy w końcu mogła zdjąć zimne, jeszcze nie do końca suche po
wczorajszym przejściu pod wodospadem ubranie. Gorący strumień wody pozwolił jej
się rozluźnić, z ulgą też przyjęła to, że instalacja wodna w tym
miejscu okazała się w zaskakująco dobrym stanie; wampiry dobrze potrafiły
dbać o technologię w tym miejscu.
Wyszła spod
prysznica i starannie wytarła się znalezionym w szafce prysznicem.
Stanęła przed lustrem, zamaszystymi ruchami próbując wysuszyć swoje ciemne
póki, ostatecznie jednak odrzuciła mokre loki na plecy. Przez moment wpatrywała
się w swoje odbicie, skonsternowana.
Wyglądała
jak duch, a może nawet demon. Skórę miała bladą i gładką, pomijając
długie blizny na plecach – pamiątkę po dawnym spotkaniu z sadystyczną
Taylor. Rany na ramionach udało jej się w końcu zaleczyć, kiedy całkowicie
spokojna siedziała na dachu, początkowo licząc gwiazdy, a później
obserwując wschód słońca. Chociaż zarzekała się, że jest zmęczona i faktycznie
tak było, nie była w stanie zmrużyć oka i ostatecznie czuwała przez
całą noc, co dodatkowo wpłynęło na odcień jej skóry. Temu również zawdzięczała
ciemne cienie pod oczami, chociaż jej błękitne oczy wyglądały nader przytomnie.
Zaryzykowała
wykorzystać moc, żeby wysuszyć włosy. O dziwo, tym razem obyło się bez
wodnych gejzerów i jakichkolwiek zniszczeń – zdolności były jej całkowicie
posłuszna. Usatysfakcjonowana, czule pogładziła swój lekko już zaokrąglony
brzuch, jakby chcąc podziękować bliźniakom za wszystko, co im zawdzięczała – bo
jakby nie patrzeć, gdyby nie one, byłaby zdecydowanie słabsza.
Powoli
wypuściła powietrze z płuc. Będzie matką. Zawsze o tym marzyła,
chociaż nigdy nie przypuszczała, że z jej pechem do szukania miłości
kiedykolwiek zajdzie w ciążę. A jednak się stało, ale jak na złość
akurat wtedy, gdy pisana była jej śmierć, a ojcem był ostatni mężczyzna,
którego chciała znów spotkać na swojej drodze. Och, bogini, dlaczego Drake
Devile?
Ale to nie
zmieniało faktu, że kochała dzieci całym sercem. Zawsze uwielbiała dzieci, co
wydawało się być sprzeczne z jej naturą samotnika i specyficznym
charakterem. Dlatego tak lubiła spędzać czas z Alessią i Damienem, i dlatego
też nie zamierzała pozwolić, żeby któremukolwiek stała się krzywda. Nawet gdyby
to miało ją zabić.
Odrzuciła
od siebie te myśli i sięgnęła po wieszak. Ostrożnie ściągnęła plastikowy
pokrowiec na ubrania i wciągnęła na siebie czarną suknię z lekkiego i tak
zwiewnego materiału, że równie dobrze mogłoby wcale jej nie być. Taką suknie
mogłaby mieć Selene, której pomnik znajdował się w ogrodzie…
Przeczesała
włosy i zostawiła je rozpuszczone. Materiał sukni mocno kontrastował z jej
bladą skórą, zasłoną włosów zaś dopełniała całości, dodając Isabeau
tajemniczości i czegoś drapieżnego w postawie. Ostrożnie wsunęła
stopy w czarne sandałki na lekkim obcasie i okręciwszy się dookoła, z czystym
sumieniem stwierdziła, że wygląda doskonale.
Suknia była
prosta, ale efektowna. Miała długi rękaw i dość głęboki dekolt, częściowo
też odsłaniała plecy. Isabeau nie bała się odsłaniać blizn; zdążyła się do nich
przyzwyczaić. W pasje zwężała się, by po chwili opaść luźno aż do samej
ziemi. Miejscami zdobiona była srebrną nitką, która połyskiwała subtelnie,
kiedy wychwyciła załamanie światła.
Na szyi
zostawiła naszyjnik w kształcie półksiężyca; nie mogła się z nim
tutaj rozstać.
Kiedy
zeszła do kuchni, przez moment wydawało jej się, że pomyliła pokoje.
Pomieszczenie było jasne i wysprzątane, i zupełnie nie przypominało
tego, w którym dzień wcześniej zastali Sunny.
Jeśli zaś
chodziło o dziewczynkę, siedziała na kuchennym krześle, bawiąc się czymś,
co Isabeau zidentyfikowała jako szklaną kulkę. Turlała ją po blacie stołu i w porę
zatrzymywała, zanim drobiazg zdążyłby przypadkiem upaść na ziemię. Carlisle
obserwował ją z rozczuleniem, od czasu do czasu łapiąc kulkę, jeśli Sunny
nie zareagowała zbyt szybko.
Kiedy tylko
zauważyli Isabeau, oboje spojrzeli w jej kierunku; Sunny pochwyciła swoją
zabawkę i cała się zarumieniła.
– Znalazłam
ją w salonie, pomiędzy odłamkami. Mam ją oddać? – zapytała wystraszona,
jakby spodziewając się, że Isabeau się zdenerwuje.
Uniosła
obie brwi, zaskoczona.
– Oczywiście,
że nie – zapewniła, przeciągając się niczym kotka. – Jeśli coś ci się podoba,
to sobie weź. Mama zbierała takie drobiazgi, a później robiła z nich
ozdoby i biżuterię. W pokoju na piętrze są tego całe szuflady – dodała,
zamierzając później pokazać je Sunny. I tak tego nie potrzebowała.
Twarz małej
rozjaśnił promienny uśmiech.
– Jak ty
ślicznie wyglądasz – westchnęła, opierając brodę na splecionych dłoniach. – Idziecie
do pana? – zapytała, bo najwyraźniej słyszała ostatnie słowa Yves'a.
– Idziemy –
poprawiła, spoglądając na Sunny w taki sposób, żeby ta nie miała
wątpliwości, że wyprawa obejmuje również ją. – Jeśli chcesz – dodała
pośpiesznie, nie chcąc żeby przypadkiem zabrzmiało to jak rozkaz.
Oczy Sunny
rozszerzyły się i zabłysły. Zerwała się tak gwałtownie, że omal nie
wywróciła krzesła i potykając się podbiegła do Isabeau.
– Och, tak!
Tak! – wykrzyknęła, pod wpływem impulsu rzucając jej w ramiona. Beau
pochwyciła ją machinalnie i podniosła. – Nigdy nie byłam w Niebiańskiej
Rezydencji… -jęknęła rozmarzona.
Isabeau
uśmiechnęła się, ale jej entuzjazm nieco przygasł, kiedy podchwyciłam
spojrzenie Carlisle'a. Zmrużyła oczy.
– No co? – zapytała,
jednocześnie okręcając się wokół własnej osi wraz z rozochoconą Sunny.
Wampir
dostrzegł blizny na jej plecach i skrzywił się nieznacznie.
– To
bezpieczne zabrać tam Sunny? – zapytał, a Isabeau zatrzymała się, pojmując
jego obawy.
– A bezpieczne
jest zostawić ją tutaj samą? Albo pozwolić gdziekolwiek stąd wyjść? To miasto
jest niebezpieczne i taka jest prawda – stwierdziła, tym samym kończąc
dyskusje zanim w ogóle zdążyłaby się rozwinąć. Carlisle niechętnie
przyznał jej rację. – A gdzie Esme? – zapytała nieco zniecierpliwiona,
spoglądając w okno, żeby ocenić pozycję słońca.
Na twarzy
doktora pojawił się cień uśmiechu.
– Sprząta –
wyjaśnił, a Isabeau zamrugała zaskoczona. – Wydaje mi się, że jest w swoim
żywiole. Próbuje doprowadzić dom do porządku i nie chce nawet brać pod
uwagę, że ktokolwiek mógłby jej pomóc.
To
wyjaśniało zaskakująco czystą łazienkę, chociaż nikt nie korzystał z niej
od lat. No i ta kuchnia... Mając jedną noc Esme wydawała się zdziałać
cuda. Salon też musiał być już względnie wysprzątany, przynajmniej jeśli chodzi
o niebezpieczne odłamki, bo inaczej oczywiste było, że nie wpuściliby tam
kruchej Sunny.
– Przecież
to strata czasu – zauważyła przytomnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie
będziemy tutaj dłużej niż kilka dni.
– Powiedz
to Esme – zaproponował.
Isabeau
wzruszyła ramionami, po czym spojrzała na Sunny. Znów zwróciła uwagę na jej
wyniszczone ubranie i to, że skóra dziewczynki była lodowata, chociaż
teraz cały czas chodziła owinięta kocem. Okręciła się z nią raz jeszcze,
co rozbawiło Sunny do tego stopnia, że zaczęła chichotać.
– Tak
chcesz się pokazać na dworze? – zapytała, a widząc błysk niepokoju w błękitnych
oczach Sunny, uśmiechnęła się szeroko. – Mam niespodziankę – oznajmiła, po czym
postawiła małą na ziemi i chwyciwszy ją za rękę, zaprowadziła ją wprost na
piętro.
Przejrzały
kilka pokoi, zanim znalazły to, czego potrzebowała Isabeau. Garderoba mieściła
się w tej części domu, której Esme nie zdążyła jeszcze tknąć, więc pokój
był nieco zakurzony i zagracony, ale poza tym dało się po nim poruszać.
Isabeau zostawiła Sunny na korytarzu, po czym pośpiesznie zaczęła przeszukiwać
porozstawiane wszędzie kartony, aż w końcu znalazła to, czego szukałam i uśmiechnęła
się tryumfalnie.
Warto było
stracić trochę czasu już dla samej reakcji Sunny na widok błękitnej sukienki,
które idealnie pasowała do jej jasnych włosów i oczu barwy lapis-lazuli.
Kiedy pomogła się małej umyć i przebrać, Sunny można było z czystym
sumieniem określić mianem pięknej; gdyby nie bijące serce i typowo ludzkie
cechy, można by ja nawet było pomylić z pół-wampirzycą.
Kiedy
wróciły do kuchni, w końcu zastały Esme. Sunny szybko zdążyła się do niej
przywiązać, bo od razu podbiegła do swojej nowej opiekunki, cała rozochocona i chętna
do tego, żeby pochwalić się swoim wyglądem. Wampirzyca zareagowała dokładnie
tak, jak dziecko mogło się po niej spodziewać, bo zaraz przy mniej przykucnęła i zaczęła
prawić jej komplementy, co tym bardziej wzmogło entuzjazm, którym mała
tryskała.
Isabeau
westchnęła, widząc to; wydawało się, że zarówno Esme, jak i Sunny idealnie
się dopasowały – jedna pragnęła dziecka, a druga mamy. Wolała nie myśleć,
jak będzie wyglądała sytuacja, kiedy będą musieli wracać do domu.
Esme
wyprostowała się z Sunny na rękach i spojrzała na Isabeau.
– Chyba
jesteśmy już trochę spóźnieni – zauważyła i spojrzawszy na suknię Isabeau,
zawahała się na moment. – Jesteś pewna, że powinniśmy z tobą iść? – upewniła
się, najwyraźniej obawiając się, że przypadkiem może coś swoją obecnością
zepsuć.
Isabeau
uniosła dumnie podbródek.
– Oczywiście.
Mówiłam, że nie spodziewałam się, że tak szybko zostaniemy zaproszeni na dwór,
dlatego nie do końca się na to przygotowałam, ale to żaden problem. Na górze
jest pełno rzeczy moich i mojej mamy, więc pewnie coś dla siebie
znajdziesz. Sunny ci pokaże – stwierdziła spokojnie. Mała zaczęła się wyrywać
na górę, kiedy tylko usłyszała swoje imię. – No a ty, no cóż... – Spojrzała
nieco speszona na Carlisle'a. – Na górze, piąte drzwi po lewej... – powiedziała
na wydechu i chociaż próbowała jakoś nad sobą zapanować, przy końcu głos
jej się załamał.
Na całe
szczęście Sunny i Esme wyszły chwilę wcześniej, więc nie miała zbyt wielu
świadków, ale wystarczającym utrudnieniem było to, że sam Carlisle zorientował
się, że coś jest nie tak. Spojrzał na nią troskliwie, podchodząc bliżej.
– Coś jest
nie tak? – zapytał, chętny jakkolwiek jej pomóc, chociaż doskonale wiedział, że
będzie się przed tym opierała. Położył jej dłoń na ramieniu, czym ostatecznie
udało mu się ją nakłonić, żeby spojrzała mu w oczy. – Co się dzieje,
Isabeau?
Pośpiesznie
wzięła się w garść.
– Nie
ważne. Po prostu coś mi się przypomniało – odparła lakonicznie, niemal
agresywnie. – To pokój, który wolałabym omijać szerokim łukiem, dlatego nie
zamierzam się stąd ruszyć – dodała, po wpatrywał się w nią wyczekująco.
W jego
oczach pojawiło się coś, jakby zrozumienie, chociaż niemożliwe było, żeby znał
powody jej reakcji.
– Należał
do twojego ojca? – zaryzykował, próbując zrozumieć, dlaczego w tym miejscu
zachowywała się tak dziwnie.
Uznała to
za doskonałą wymówkę.
– Tak, to
pokój mojego ojca – skłamała, po czym strząsnęła jego dłoń z ramienia i odsunęła
się o krok. – Tam raczej powinno być coś odpowiedniego – dodała, po czym
odwróciła się na pięcie i pośpiesznie wyszła, myśląc jedynie o tym,
że w tym domu nigdy nie było ani jednej rzeczy Marco Licavoli, a już
na pewno nie miał tutaj pokoju.
Miejsce w którym
znajdowała się Niebiańska Rezydencja, znajdowało się poza granicami miasta. Było
to dość nietypowe, bo zwykle ośrodek władzy znajdował się w samym centrum,
ale nie w Mieście Nocy. Dimitr Falcone zresztą cenił sobie spokój i prywatność,
a tego z pewnością by nie zaznał, gdyby mieszkał w mieście.
Położenie
rezydencji było dość specyficzne, poza tym w jakimś stopniu wyjaśniało,
dlaczego mówiono o niej „niebiańska”. Przypominało to wyłom w otaczających
dolinę skalnych ścianach – na tyle rozległy punkt na wzniesieniu, że bez trudu
można było zbudować tam okazałą rezydencję, zdolną pewnie wygodnie pomieścić
przynajmniej stu mieszkańców. Nie obyłoby się również bez ogrodu, jeszcze
bardziej okazałego i urokliwego niż ten, który należał do matki Isabeau.
Idąc pnącą
się lekko pod górę ścieżką, Isabeau czuła się coraz bardziej zdenerwowana. Okolica
była naprawdę piękna – starannie wydeptana ścieżka, otoczona z obu stron
różnorodnymi drzewami i roślinami, które nawet zimą wyglądały
fantastycznie – ale mimo wszystko spokój i urok tego miejsca nie pozwalały
jej się rozluźnić. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać po nadchodzącym
spotkaniu, ale obawiała się, że sprawy mogą przybrać zły obrót.
Czy Dimitr
nadal był na nią zły? A może już nie, ale wciąż miał do niej żal i przez
to miał nie chcieć jej pomóc? Jeśli jednak tak było, dlaczego ją zaprosił,
kiedy tylko dowiedział się, że jest w okolicy? Czy wciąż coś do niej
czuł...?
Miała
mnóstwo wątpliwości, których wcale nie chciała wyjaśnić.
Jedynie
Sunny wyglądała na rozluźnioną. Biegła przodem, cały czas trzymając Esme za
rękę i zachwycając wszystkim, co tylko zobaczyła. Kiedy tylko ujrzała
zarys rezydencji, zaczęła zachowywać się jak radosny psiak, skacząc i wygłupiając
się, jak tylko mała dziewczyna potrafi. Obserwowanie jej miało w sobie coś
kojącego, chociaż nawet to nie było w stanie ukoić nerwów Isabeau.
No i do
tego wszystkiego dochodził Carlisle. Isabeau starała się na niego nie patrzeć i to
z kilku istotnych powodów. Po pierwsze, już i tak się o nią
martwił, a widząc po jej oczach, jak bardzo jest spanikowana, pewnie znów
zacząłby ją o wszystko wypytywać. Troska doprowadziłaby ją do szału, tym
bardziej teraz, kiedy miał na sobie jeden z garniturów, które wchodziły w skład
garderoby na piętrze, w pokoju, który mu wskazała.
Już
wcześniej ze swoimi jasnymi włosami przypominał jej Aldero. Co więc miała
powiedzieć teraz, kiedy miał na sobie coś, co przecież należało do niego?
Szkoda, że nie potrafiła również siebie oszukać i wmówić sobie, że to
faktycznie coś, co należało do jej ojca, ale przecież tyle razy bywała w tamtym
pokoju i przeglądała te ubrania... Znała je na pamięć, kiedy zaś na nie
patrzyła, momentalnie powracały wszystkie te wspomnienia od których chciała
uciec, a to zdecydowanie nie pomagało jej w normalnym funkcjonowaniu.
Swoją drogą, ciekawe co by zrobili, gdyby nagle wybuchła histerycznym płaczem
albo uciekła z krzykiem, zupełnie jakby zobaczyła ducha?
Dlatego też
ani raz od czterech wieków nie zajrzała do pokoju na piętrze. Nigdy, odkąd
Aldero umarł. Po jego śmierci było to miejsce dla niej zakazane – nie zniosłaby
pobytu tam, dlatego kazała Carlisle'owi samemu tam się porozglądać. Sama nie
dałaby rady, a była teraz tego tym pewniejsza, że nawet sam widok czegoś,
co należało do Aldero sprawiał, że musiała walczyć o oddech.
Sama już
nie była pewna, co jest gorsze – zamartwianie się przed spotkaniem z Dimitrem,
czy walka ze wspomnieniami, które przywoływało wszystko, co miało związek z Aldero.
A może
nawet żadna z tych rzeczy, kiedy pomyślało się, że zaledwie pół kilometra
od dworu, znajdował się klif, poniżej którego znajdowało się jezioro – coś, co
ewentualnie mogłoby być idealnym odzwierciedleniem miejsca jej śmierci...
Przestała o tym
myśleć, bo nagle tuż przed nią wyrosła potężna, zdobiona brama. Omal się z nią
nie zderzyła, zamyślona bowiem nawet nie zauważyła, że są już prawie na
miejscu. Spojrzała na wejście szeroko otwartymi oczami, ledwo powstrzymując
dziesiątki przekleństw w różnych językach, które nagle zaczęły cisnąć jej
się na usta. Cullenowie nie byliby tym zachwyceni, nie wspominając już o samej
Sunny, której lepiej było oszczędzić konieczności słuchania takich słów.
Przez
moment wpatrywała się w bramę, wtedy jednak coś innego przykuło jej uwagę.
Trzy postacie zbliżały się w ich kierunku, idealnie wyczuwając moment w którym
Isabeau i pozostali się pojawili. Dwie z nich szły przodem, jakby
osłaniając trzecią, ale Beau prawie nie zdawała sobie sprawy z ich
obecności. Dla niej liczył się jedynie mężczyzna, który szedł za nimi.
Zacisnęła
dłonie w pięści, po czym uniosła głowę i spojrzała prosto w ciemne
oczy Dimitra.
Dimitr.. Dimitr.. kojarzy mi się z Volturi. ^^ Ale wiem, że to będzie coś ciekawego. Czekaj, to ona była z nim? Znaczy z tego co zrozumiałam, coś do niego czuła, ale się przed sobą nie przyznawała. Oh, już się nie mogę doczekać.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejną notkę. Życzę weny.
Co jest w tym pokoju?Nie wiem!(Albo mam opóźniony mózg,i nie doczytałam)Mi tak jak Aleks,Dimitr kojarzy się z Volturi.
OdpowiedzUsuńCzekam na nn i życzę weny.
Pozdrawiam Ola.
P.S.Jakbyś chciała przeczytać to rozdział już wstawiłam.Nie jest za dobry,ale zawsze coś.