Renesmee
Obudził mnie gwałtowny atak
kaszlu, który momentalnie pozbawił mnie tchu. Wystraszona, spróbowałam jakoś
zapanować nad własnym ciałem, ale nie byłam w stanie – czułam się
strasznie słabo, poza tym kaszel był tak silny, że miałam wrażenie, że zaraz
rozerwie mi płuca.
– Nessie? –
usłyszałam zaniepokojony głos, a chwilę później ktoś dotknął mojego
policzka. Miałam wrażenie, że lodowaty dotyk dosłownie pali moją skórę, ale z powodu
kaszlu nie byłam w stanie nawet jęknąć. – Musisz usiąść. Tak będzie ci
łatwiej oddychać – wyjaśnił mi ten sam głos, a potem ktoś wsunął mi rękę
pod plecy i delikatnie pomógł mi się podnieść.
Momentalnie
zawirowało mi w głowie i jednak wyrwał mi się cichy jęk. Mocno
przywarłam do podtrzymującej mnie osoby, wciąż kaszląc i ledwo łapiąc
oddech. Chciałam, żeby ktoś mi pomógł – kaszel może i był normalny dla
ludzi, ale nie dla mnie, więc byłam przerażona.
– Cii… – Podtrzymujące
mnie ramiona mocniej zacisnęły się wokół mnie. – Co ci jest, skarbie? Cała
jesteś rozpalona – westchnął mój opiekun, a ja w końcu rozpoznałam
zatroskany głos Carlisle'a.
Chciałam mu
odpowiedzieć, że nie wiem i że strasznie źle się czuję, ale kaszel nie
zamierzał mnie tak szybko puścić. Kiedy znów mnie sparaliżował, machinalnie
spróbowałam jakoś go powstrzymać, co jednak spowodowało jedynie tyle, że
dodatkowo się zakrztusiłam.
Doktor
odsunął mnie od siebie na długość wyciągniętych ramion, żeby dać mi więcej
swobody przy oddychaniu. Wciąż miałam wrażenie, że jego skóra, w kontakcie
z moim rozpalonym ciałem, sprawia mi ból, ale teraz przynajmniej
rozumiałam co się dzieje.
– Nie
powstrzymuj tego. Po prostu oddychaj głęboko – upomniał mnie Carlisle. W pokoju
było ciemno i nie widziałam jego twarzy, ale mogłam sobie wyobrazić jaki
ma wyraz. – No, już… Za chwilę przejdzie – obiecał, a ja bardzo chciałam
mu uwierzyć.
Spróbowałam
się dostosować do tego, co mówił, ale było to o tyle trudne, że przy
każdym wdechu powietrze zdawało się trzeć o moje gardło niczym papier
ścierny. Byłam zmęczona i chciało mi się płakać, ale co mogłam zrobić?
Minęła
dłuższa chwila zanim w końcu atak przeszedł, chociaż mnie wydawało się to
wiecznością. Kiedy wreszcie mogłam normalnie oddychać, zamarłam w bezruchu,
bojąc się, że objaw powróci.
– Dziadku? –
zapytałam cicho, a właściwie to wychrypiałam, bo zdążyłam już zedrzeć
sobie gardło, kiedy walczyłam o oddech. – Co mi jest? – zapytałam niemal
płaczliwym tonem, zbyt zmęczona żeby nawet myśleć.
Coś
pstryknęło i oślepiło mnie światło, kiedy Carlisle zapalił stojącą na
stoliku nocnym lampkę. Zmrużyłam oczy; jasny blask drażnił mnie bardziej niż
zwykle, kiedy musiałam przyzwyczaić tęczówki do gwałtownej zmiany oświetlenia.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby odzyskać wzrok i skupić się na doktorze. Siedział
tuż przy mnie (nie było z tym problemu – łóżko było na tyle duże, że
spokojnie mieściłam się na nim z Gabrielem, a i dzieci były w stanie
jeszcze swobodnie wcisnąć się pomiędzy nas), podtrzymując mnie, bo inaczej już
dawno nie byłabym w stanie utrzymać się w pozycji pionowej. Chciałam
ponowić pytanie, ale rozpraszały mnie świetlne refleksy, które dostrzegłam w jego
jasnych włosach oraz to, że wciąż miał na sobie lekarski kitel.
– Dopiero
wróciłem – wyjaśnił mi uspokajającym tonem, bez trudu dostrzegając strach w moich
oczach. Uderzyło mnie to, że nie odpowiedział na moje pytanie, chociaż z drugiej
strony być może w tym momencie niczego jeszcze nie stwierdził. – Gdzie
pozostali? – zapytał, chyba zaskoczony faktem, że nie ma przy mnie Gabriela.
– Polują – powiedziałam
pośpiesznie i musiałam przerwać na moment, bo znów wstrząsnął mną kaszel.
Tym razem atak był łagodniejszy i zdecydowanie szybciej doszłam do siebie.
– A Gabriel naturalnie wszystkiego pilnuje – dokończyłam zmęczonym głosem.
Byłam
pewna, że tata i babcia są bezpieczni, bo trochę po wyjściu ukochanego
wychwyciłam w powietrzu znajomą moc, którą pewnie rozsyłał na wszystkie
strony, żeby upewnić się, że okolica jest bezpieczna. Chociaż od tamtego
momentu musiało minąć zaledwie kilka godzin – w końcu jeszcze nie wrócili –
wspomnienie wydało mi się bardzo odległe.
– Rozumiem.
– Poznałam po głosie, że dziadek mimo wszystko martwi się, przede wszystkim o Esme.
Zaraz jednak skupił się na mnie. – Jak się czujesz, Nessie? Musisz mi
powiedzieć, żebym mógł cokolwiek stwierdzić – przypomniał, postanawiając
przejść do rzeczy, póki jeszcze byłam w stanie zachować przytomność. – Chyba
ból głowy nie był tylko wynikiem zmęczenia – westchnął, sięgając po swoją
lekarską torbę.
Musiał
faktycznie dopiero co wrócić z pracy, bo nie tylko nie zdążył się
przebrać, ale chyba nawet nie był w swoim gabinecie, od razu ściągnięty
moim kaszlem. Poczułam się trochę winna, ale zaraz przestałam o tym myśleć
– byłam zbyt zmęczona.
– Chcę spać
– mruknęłam jedynie. Było mi słabo, czego byłam świadoma tym bardziej, że
doktor wciąż podtrzymywał mnie w pozycji siedzącej. – Wcześniej czułam się
dobrze, byłam po prostu trochę zmęczona i się położyłam… – zaczęłam i nagle
urwałam. – Och, nie! Alessia i Damien… – przypomniałam sobie nagle i mimo
osłabienia chciałam wstać, ale doktor powstrzymał mnie, stanowczo zaciskając
dłoń na moim ramieniu.
– Spokojnie,
skarbie. Są z Isabeau – uspokoił mnie. Potrzebowałam chwili, żeby oswoić
się z tą informacją, bo nie spodziewałam się, że dziewczyna po kłótni
zrobi dla mnie cokolwiek. Byłam jej wdzięczna, chociaż coś w tonie dziadka
mnie zaniepokoiło. – Właściwie Isabeau jedynie je obserwuje i to z drugiego
końca pokoju. Dawno nie widziałem ich tak spokojnych i właściwie nie wiem,
co o tym myśleć, ale z pewnością nie ma czym się martwić. Teraz
bardziej niepokoi mnie to, co dzieje się z tobą – przyznał, a ja w tym
samym momencie znów się rozkaszlałam, jakby chcąc podkreślić jego słowa.
Spojrzał na
mnie troskliwie, po czym pomógł mi usadowić się nieco wygodniej i podwinął
mi koszulkę, żeby móc mnie osłuchać. Kiedy chłodna końcówka stetoskopu dotknęła
mojej nagrzanej skóry, w pierwszej chwili momentalnie chciałam się
odsunąć, ale jakoś zmusiłam się, żeby siedzieć spokojnie.
Siedzenie
mnie męczyło, podobnie jak kaszel, chociaż teraz łatwiej go znosiłam, bo mogłam
swobodnie oddychać. Próbowałam ignorować kolejne napady i oddychać
głęboko, żeby ulżyć sobie i jednocześnie ułatwić doktorowi pracę, ale to
wcale nie było dla mnie łatwe. Nie rozumiałam też dlaczego dziadek musi
wykorzystywać sprzęt, skoro doskonale słyszał rytm mojego serca, ale
uprzytomniłam sobie, że w tym momencie musiało chodzić mu bardziej o płuca.
Badanie
trwało może minutę, ale mnie zdawało się ciągnąć w nieskończoność.
Chciałam się położyć, kiedy tylko Carlisle skończy, ale mi nie pozwolił.
Jęknęłam w proteście, bo przecież doskonale wiedział, że jestem osłabiona –
dosłownie przelewałam mu się w rękach, kiedy mnie podtrzymywał.
– Już,
Nessie, już… – Zorientowałam się, że zmuszał mnie do siedzenia nie żeby zrobić
mi na złość (to była głupia myśl, ale wymęczona tak to w pierwszej chwili
odebrałam), ale chcąc spiętrzyć poduszki tak, że kiedy na nie opadłam,
właściwie na wpół siedziałam. Przynajmniej było mi łatwiej oddychać, również
przy napadach kaszlu, szybko więc zrozumiałam jego intencje. – Ja wiem, że
jesteś bardzo zmęczona, ale musisz wytrzymać jeszcze kilka minut – powiedział
przepraszającym tonem. Wiedział, że zachowanie przytomności coraz więcej mnie
kosztuje.
Mimo
wszystko nie protestowałam, kiedy mnie badał. Udało mi się wyłączyć – nie
musiałam kontaktować podczas mierzenia ciśnienia czy kiedy sprawdzał mi więzy
chłonne, co wykorzystałam, żeby chociaż trochę odpocząć. Poza tym – chociaż
wciąż nieprzyjemny – dotyk lodowatej skóry przynosił mi przynajmniej odrobinę
ulgi.
Poczułam
lodowatą dłoń na czole i uświadomiłam sobie, że doktor nie tyle sprawdza
moją temperaturę, co zorientował się, że to mi pomaga. Zamrugałam nieco
nieprzytomnie, na powrót skupiając na nim wzrok, chociaż zdecydowanie bardziej
byłam chętna zamknąć oczy i w końcu odpłynąć.
– Nie ma
sensu, żebym cię dalej męczył – stwierdził zaskakująco spokojnym głosem.
Łagodny ton był u niego czymś naturalnym, ale wcześniej udawało mi się
wychwycić w nim odrobinę zdenerwowania, które starał się przede mną ukryć.
Teraz dla odmiany słyszałam ulgę, co być może znaczyło, że wiedział co mi jest i jak
mi pomóc. – To mi wygląda na zwyczajną grypę, chociaż nie wiem jakim cudem
mogłaś się rozchorować. Możliwe, że to osłabienie po porodzie, ale mimo
wszystko minęło tyle czasu... – westchnął w zamyśleniu, po czym wysilił
się na uśmiech. – Podam ci coś na zbicie temperatury, a jutro będę miał
możliwość, żeby zorganizować odpowiednie lekarstwa. Za chwilę wrócę – obiecał
mi, podnosząc się.
Przed
wyjściem podał mi jeszcze termometr, ale to chyba głównie po to, żebym nie
mogła zasnąć. Miałam ochotę odłożyć przyrząd na stolik nocny i po prostu
pójść spać, ale na myśl o tym, że potem będzie musiał mnie rozbudzić,
żebym wzięła leki, momentalnie wybiła mi ten pomysł z głowy. Przerywany
sen mi nie służył – zdążyłam się już o tym przekonać.
Doszły mnie
jakieś głosy, a chwilę później drzwi do mojego pokoju otworzyły się
gwałtownie – tyle, że to nie Carlisle wrócił. Gabriel spojrzał na mnie krótko,
po czym momentalnie dopadł do łóżka i delikatnie wziął mnie w ramiona.
– O bogini,
kochanie moje – westchnął, przyglądając mi się z taką intensywnością,
jakby chciał się upewnić, że jestem cała. – Niepotrzebnie cie zostawiałem.
Powinienem był... – zaczął, najwyraźniej zamierzając się obwiniać o coś,
co przecież nie było jego winą.
Wyjęłam
termometr, żeby móc mu przerwać. Zaraz wyrwał mi go z rąk, żeby sprawdzić
wynik, ja jednak nie byłam nim zainteresowana.
– Przestań,
Gabrielu. Zanim poszedłeś, czułam się dobrze – przypomniałam mu stanowczo.
Chciałam wtulić twarz w jego tors, ale w tym samym momencie po prostu
się rozkaszlałam. Pośpiesznie odwróciłam głowę; Carlisle był wampirem, więc
przy nim nie musiałam uważać, ale skąd miałam mieć pewność, że będąc kimś takim
jak ja, Gabriel nie będzie w stanie się zarazić?
Westchnął i wywrócił
oczami, ale chyba go uspokoiłam tym, że próbowałam się kłócić. Delikatnie ujął
mój podbródek i zmusił, żebym na niego spojrzała. Zajrzał mi w oczy, w jego
własnych zaś było tyle czułości, że momentalnie poczułam się lepiej.
– I tak
się martwię. Być może niepotrzebnie, ale nigdy nie spotkałem się w chorobą,
która wpływałaby na takich jak my. Mam na myśli ludzką chorobą – poprawił. – Ale
my nie chorujemy tak. Czasami zdarza się, że nagle pół-wampirowi coś uderzy do
głowy i zaczyna się zachowywać, jakby był szalony, dręczony ciągłym
pragnieniem, ale to, co dzieje się z tobą... – Pokręcił z niedowierzaniem
głową. – Najważniejsze, że żadne z nas nie pozwoli, żeby stała ci się
krzywda. Zwłaszcza ja – szepnął, po czym ucałował moje rozpalone czoło; przy
mojej temperaturze nawet jego skóra wydawała się przyjemnie chłodna.
Sama
obecność Gabriela wystarczyła, żebym poczuła się lepiej. Przecież doskonale
wiedziałam, że przy nim nie mam się czego obawiać – to było tak naturalne, jak
stwierdzenie, że nocą jest ciemno. Gabriel przytulał mnie, delikatnie kołysząc,
przynajmniej do momentu w którym sobie nie przypomniał, że przyniósł mi
szklankę wody, którą dopadając do mnie odstawił na stolik nocny.
Podał mi
naczynie, a ja dosłownie się na nie rzuciłam, opróżniając je niemal
duszkiem, bo gorączka powodowała, że okropnie chciało mi się pić. Chyba jedynie
cudem udało mi się przy tym nie zakrztusić – rozkaszlałam się dopiero później,
ale to po prostu choroba dawała o sobie znać.
Znów doszły
mnie głosy. Tym razem udało mi się rozpoznać, że to tata i dziadek; obaj
kierowali się w stronę mojego pokoju, a Edward najwyraźniej
postanowił przeprowadzić przesłuchanie, żeby dokładniej rozeznać się w moim
stanie. Z myśli mógł wywnioskować jedynie to, co w danym momencie
Carlisle sobie myślał, a skoro już byłam po badaniach, musiał poznać
wyniki w tradycyjny sposób, najzwyczajniej w świecie pytając. Już
samo to zdawało się go drażnić, wolałam więc nawet nie zastanawiać się nad tym,
jak miał znosić całą sytuację.
Drzwi znów
się otworzyły, tym razem zdecydowanie mnie gwałtownie.
– Wszystko
będzie w porządku. To po prostu zwykła grypa – zakończył temat dziadek,
najwyraźniej nie zamierzając pozwolić, żeby Edward próbował się z nim
spierać przy mnie.
– Tylko... –
powtórzył sceptycznie tata, ale zamilkł, kiedy wszedł do pokoju. Kiedy na mnie
spojrzał, jedynie po oczach było znać, że się o mnie martwi. – Jak się
czujesz, Nessie? – zapytał natychmiast, woląc otrzymać odpowiedź ode mnie.
Wiedziałam,
że sama wzmianka o grypie budziła w nim najgorsze wspomnienia, nawet
jeśli przemiana część z nich zamazała. Nie zmieniało to jednak faktu, że
choroba ta momentalnie kojarzyła mu się z hiszpanką, która zabiła jego
rodziców i na którą właściwie sam umarł – jakby nie patrzeć, wampiry nie
były żywe z medycznego punktu widzenia.
Zadrżałam
na samą myśl o tym, co musiał przeżyć i czuć w tym momencie,
zaraz też odrzuciłam od siebie tę myśl.
– Chyba
dobrze. Trochę mi słabo – przyznałam, dobrze wiedząc, że w tym momencie
nie uda mi się go oszukać. Nie miałam siły, żeby ukrywać myśli.
Edward
skinął głową, ale i tak dla pewności położył dłoń na moim czole. Zaraz
odskoczył ode mnie jak oparzony – i to chyba dosłownie. Mocno
zaniepokojony, momentalnie przeniósł wzrok na przybranego ojca.
– Nie
powiesz mi, że to zwyczajna gorączka – stwierdził spiętym głosem, spoglądając
na mnie z taką obawą, jakbym zaraz miała umrzeć.
Carlisle
przeniósł wzrok na Gabriela.
– Ile? – zapytał
go, mając oczywiście na myśli moją temperaturę; Gabriel wciąż bawił się
termometrem, pośpiesznie obracając go w palcach.
– Czterdzieści
pięć – odparł cicho, machinalnie wzmacniając uścisk wokół mnie. – Ale to nic.
Już kiedyś taką miała – dodał pośpiesznie, chcąc najwyraźniej uspokoić samego
siebie, przypominając, że zabójcza dla człowieka gorączka nie jest dla mnie
groźna.
Mimo
wszystko i tak wszyscy na moment zamarli, wyraźnie zszokowani. Nawet
dziadek przez chwilę nie był w stanie ukryć tego, że ma pewne obawy co do
mojego stanu. Oczywiście pośpiesznie wziął się w garść i podszedł do
mnie, wysilając się nawet na uspokajający uśmiech w moim kierunku, ale i tak
byłam świadoma, że odbiegam od zwyczajnych pacjentów, których zazwyczaj leczył.
– Musimy
kontrolować temperaturę i spróbować jakoś ją obniżyć – wyjaśnił mi, dobrze
wiedząc, że jestem nie tylko zmęczona, ale i odrobinę zaniepokojona
ewentualnym leczeniem. Nigdy wcześniej nie chorowałam – objawy ciąży czy ataku
telepatycznego to było zupełnie coś innego. – Masz bardzo wysoką gorączkę,
skarbie i obawiam się, że może być niebezpieczna nawet dla kogoś takiego
jak ty... Ale to jedyne, czym trzeba się martwić i to nie tobie, ale nam –
dodał uspokajającym tonem. – Podam ci lekarstwa i poczujesz się lepiej, a za
kilka dni wszystko powinno samo minąć. Ty musisz jedynie odpoczywać i dużo
pić – oznajmił, podając mi szklankę, którą sam przyniósł.
Wciąż byłam
spragniona, dlatego natychmiast ją ujęłam i chociaż po pierwszym łyku
zorientowałam się, że to nie woda – było gorzkie i w normalnym
wypadku natychmiast tym to wypluła – posłusznie dopiłam wszystko do końca.
Carlisle pogłaskał mnie po policzku i zabrał ode mnie naczynie, Gabriel
zaś przycisnął swoją twarz do mojego ramienia.
– Chcesz jeszcze
się napić? – zapytał mnie czule, ale zaprzeczyłam. Wciąż byłam spragniona, ale
nie chciałam nawet myśleć o tym, że po wypiciu zbyt dużej ilości płynów,
będę musiała zmusić się do tego, żeby ruszyć się do łazienki. – Powiedz mi,
gdybyś czegoś potrzebowała – poprosił, wyjątkowo postanawiając się ze mną nie
kłócić.
Ułożyłam
się wygodnie w jego ramionach, wtulając twarz w jego tors. Pogłaskał
mnie po lokach i ucałował w czoło, czując wyraźnie bezradnym – nawet
jego moc była bezsilna wobec choroby. Musiał czekać, aż lekarstwa zaczną
działać i to go martwiło.
– Nessie
jest zmęczona – stwierdził dziadek, który przez cały czas nas obserwował.
Zwracał się do Gabriela, zupełnie jakby mnie nie było, ale wyjątkowo nie miałam
nic przeciwko. Słowa i tak prześlizgiwały się przez mój umysł, z trudem
do mnie docierając. – Trzeba będzie mierzyć jej temperaturę co kilka godzin.
Nie chcę nawet myśleć o tym, że jeszcze mogłaby wzrosnąć – przyznał,
zmartwiony taką możliwością. – Lek powinien chociaż trochę obniżyć gorączkę, chociaż
nie jestem pewien, czy przy takiej temperaturze cokolwiek zadziała. Postaram
się podać coś mocniejszego, chociaż chyba najlepiej zrobiłaby małej krew.
– Mamy
jeszcze trochę – wtrącił Edward. – Maluchy są już na tyle duże, że można uczyć
je polować, więc nie będzie problemu – stwierdził.
Jego słowa
momentalnie mnie rozbudziły.
– Ale... co
z dziećmi? – zapytałam nieco niewyraźnie, bo niewiele brakowało, żebym
zasnęła. – Alessia i Damien... – zaczęłam, próbując wyprostować się w ramionach
Gabriela, ale widząc moje starania, ukochany jedynie mocniej mnie przytulił.
– Cii... – szepnął.
Poczułam jego ciepły oddech na karku. – Są bezpieczne z Esme i Isabeau.
Niczym nie musisz się martwić – zapewnił, kołysząc mnie delikatnie. To było
nieuczciwe, bo przez jego zabiegi jeszcze trudniej było mi zachować
przytomność.
– Ale... – zaczęłam,
chcąc się kłócić.
Ktoś
westchnął, a chwilę później dostrzegłam twarz dziadka, zaledwie jakiś metr
od mojej.
– Skarbie –
zaczął niemal czule – obawiam się, że lepiej będzie, jeśli na razie nie
będziesz miała kontaktu z dziećmi – powiedział łagodnie i przez
moment sens jego słów po prostu do mnie nie dotarł. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem,
oczy zaś jak na zawołanie wypełniły mi się łzami. – Nie płacz, słońce. Może to
przypadek, że się zaraziłaś, ale to dzieci i istnieje duża szansa, że mogą
się rozchorować. A tego nie chcesz, prawda?
Pokiwałam
głową, próbując się jakoś opanować, ale szło mi to marnie. W końcu po
prostu się poddałam i szlochając, wtuliłam się w Gabriela. Rozumiałam,
że ważne było bezpieczeństwo Alessi i Damiena, ale nie mogłam znieść tego,
że miałam być od nich izolowana.
Nagle
naszła mnie okropna myśl, zanim jednak wypowiedziałam ją na głos, musiałam
zwalczyć kolejny atak kaszlu, tym intensywniejszy, że zaczynałam się już
krztusić łzami.
– A co
z Gabrielem? – zapytałam słabym głosem. Spróbowałam wzmocnić uścisk i mocniej
przywarłam do ukochanego, ale faktycznie byłam tak słaba, że gdyby chciał
wstać, strząsnąłby mnie ze swoich kolan bez problemu. – Czy...? Ja nie chcę! Ja
tego nie wytrzymam! – wybuchłam nagle, przerażona tym, że i ukochany
musiałby trzymać się ode mnie z daleka.
Moja
reakcja zaskoczyła wszystkich, zwłaszcza samego Gabriela. Przytulił mnie tak
mocno, jak tylko mógł, nie robiąc mi przy tym krzywdy, po czy zdecydowanie ujął
moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczu.
– Ja
nigdzie nie idę – powiedział stanowczo. – Moja śliczna, już dobrze. Nie
zamierzam cię zostawić ani na moment – obiecał z taką gorliwością, że po
prostu nie było możliwości, żebym w jego słowa nie uwierzyła. Gabriel by
mnie nie okłamał.
Pokiwałam
głową, ledwo łapiąc oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia co,
dlatego ostatecznie pozwoliłam, żeby ukochany znów wygodnie ułożył mnie w swoich
ramionach. Nikt nie zaprotestował, słysząc jego słowa, co chyba znaczyło, że
nie zamierzali pozbawić mnie obecności Gabriela. Dziadek musiał podejrzewać, że
żadne z nas się nie zgodzi, dlatego nawet nie proponował, poza tym pewnie
najbardziej zależało mu na moim zdrowiu, a nerwy zdecydowanie mi nie
służyły.
Zaczęłam
przysypiać, osłabiona zbyt mocno, żeby być w stanie dalej płakać.
Usłyszałam jeszcze, że Carlisle i Edward się wycofują, po czym w końcu
poddałam się zmęczeniu i osunęłam się w znajomych ramionach Gabriela,
zapadając w niezbyt spokojny sen.
Mam nadzieję,że Renesmee nic się nie stanie.Oby to była tylko-jak mówi Carlisle-zwykła grypa.No i jeszcze Isabeau...
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam Ola.
Jestem tak samo ciekawa, jak Ola.
OdpowiedzUsuńchcę wiedzieć wszystko, ale. Ale poczekam aż samo się wyjaśni.
życzę weny.
Będzie dziś rozdział ;D ?
OdpowiedzUsuńBędzie. Już się kończy pisać :D
UsuńJeszcze kilka akapitów.
Dziękuje ;>
Usuń