12 lutego 2013

Szesnaście

Renesmee
Obudził mnie gwałtowny atak kaszlu, który momentalnie pozbawił mnie tchu. Wystraszona, spróbowałam jakoś zapanować nad własnym ciałem, ale nie byłam w stanie – czułam się strasznie słabo, poza tym kaszel był tak silny, że miałam wrażenie, że zaraz rozerwie mi płuca.
– Nessie? – usłyszałam zaniepokojony głos, a chwilę później ktoś dotknął mojego policzka. Miałam wrażenie, że lodowaty dotyk dosłownie pali moją skórę, ale z powodu kaszlu nie byłam w stanie nawet jęknąć. – Musisz usiąść. Tak będzie ci łatwiej oddychać – wyjaśnił mi ten sam głos, a potem ktoś wsunął mi rękę pod plecy i delikatnie pomógł mi się podnieść.
Momentalnie zawirowało mi w głowie i jednak wyrwał mi się cichy jęk. Mocno przywarłam do podtrzymującej mnie osoby, wciąż kaszląc i ledwo łapiąc oddech. Chciałam, żeby ktoś mi pomógł – kaszel może i był normalny dla ludzi, ale nie dla mnie, więc byłam przerażona.
– Cii… – Podtrzymujące mnie ramiona mocniej zacisnęły się wokół mnie. – Co ci jest, skarbie? Cała jesteś rozpalona – westchnął mój opiekun, a ja w końcu rozpoznałam zatroskany głos Carlisle'a.
Chciałam mu odpowiedzieć, że nie wiem i że strasznie źle się czuję, ale kaszel nie zamierzał mnie tak szybko puścić. Kiedy znów mnie sparaliżował, machinalnie spróbowałam jakoś go powstrzymać, co jednak spowodowało jedynie tyle, że dodatkowo się zakrztusiłam.
Doktor odsunął mnie od siebie na długość wyciągniętych ramion, żeby dać mi więcej swobody przy oddychaniu. Wciąż miałam wrażenie, że jego skóra, w kontakcie z moim rozpalonym ciałem, sprawia mi ból, ale teraz przynajmniej rozumiałam co się dzieje.
– Nie powstrzymuj tego. Po prostu oddychaj głęboko – upomniał mnie Carlisle. W pokoju było ciemno i nie widziałam jego twarzy, ale mogłam sobie wyobrazić jaki ma wyraz. – No, już… Za chwilę przejdzie – obiecał, a ja bardzo chciałam mu uwierzyć.
Spróbowałam się dostosować do tego, co mówił, ale było to o tyle trudne, że przy każdym wdechu powietrze zdawało się trzeć o moje gardło niczym papier ścierny. Byłam zmęczona i chciało mi się płakać, ale co mogłam zrobić?
Minęła dłuższa chwila zanim w końcu atak przeszedł, chociaż mnie wydawało się to wiecznością. Kiedy wreszcie mogłam normalnie oddychać, zamarłam w bezruchu, bojąc się, że objaw powróci.
– Dziadku? – zapytałam cicho, a właściwie to wychrypiałam, bo zdążyłam już zedrzeć sobie gardło, kiedy walczyłam o oddech. – Co mi jest? – zapytałam niemal płaczliwym tonem, zbyt zmęczona żeby nawet myśleć.
Coś pstryknęło i oślepiło mnie światło, kiedy Carlisle zapalił stojącą na stoliku nocnym lampkę. Zmrużyłam oczy; jasny blask drażnił mnie bardziej niż zwykle, kiedy musiałam przyzwyczaić tęczówki do gwałtownej zmiany oświetlenia.
Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby odzyskać wzrok i skupić się na doktorze. Siedział tuż przy mnie (nie było z tym problemu – łóżko było na tyle duże, że spokojnie mieściłam się na nim z Gabrielem, a i dzieci były w stanie jeszcze swobodnie wcisnąć się pomiędzy nas), podtrzymując mnie, bo inaczej już dawno nie byłabym w stanie utrzymać się w pozycji pionowej. Chciałam ponowić pytanie, ale rozpraszały mnie świetlne refleksy, które dostrzegłam w jego jasnych włosach oraz to, że wciąż miał na sobie lekarski kitel.
– Dopiero wróciłem – wyjaśnił mi uspokajającym tonem, bez trudu dostrzegając strach w moich oczach. Uderzyło mnie to, że nie odpowiedział na moje pytanie, chociaż z drugiej strony być może w tym momencie niczego jeszcze nie stwierdził. – Gdzie pozostali? – zapytał, chyba zaskoczony faktem, że nie ma przy mnie Gabriela.
– Polują – powiedziałam pośpiesznie i musiałam przerwać na moment, bo znów wstrząsnął mną kaszel. Tym razem atak był łagodniejszy i zdecydowanie szybciej doszłam do siebie. – A Gabriel naturalnie wszystkiego pilnuje – dokończyłam zmęczonym głosem.
Byłam pewna, że tata i babcia są bezpieczni, bo trochę po wyjściu ukochanego wychwyciłam w powietrzu znajomą moc, którą pewnie rozsyłał na wszystkie strony, żeby upewnić się, że okolica jest bezpieczna. Chociaż od tamtego momentu musiało minąć zaledwie kilka godzin – w końcu jeszcze nie wrócili – wspomnienie wydało mi się bardzo odległe.
– Rozumiem. – Poznałam po głosie, że dziadek mimo wszystko martwi się, przede wszystkim o Esme. Zaraz jednak skupił się na mnie. – Jak się czujesz, Nessie? Musisz mi powiedzieć, żebym mógł cokolwiek stwierdzić – przypomniał, postanawiając przejść do rzeczy, póki jeszcze byłam w stanie zachować przytomność. – Chyba ból głowy nie był tylko wynikiem zmęczenia – westchnął, sięgając po swoją lekarską torbę.
Musiał faktycznie dopiero co wrócić z pracy, bo nie tylko nie zdążył się przebrać, ale chyba nawet nie był w swoim gabinecie, od razu ściągnięty moim kaszlem. Poczułam się trochę winna, ale zaraz przestałam o tym myśleć – byłam zbyt zmęczona.
– Chcę spać – mruknęłam jedynie. Było mi słabo, czego byłam świadoma tym bardziej, że doktor wciąż podtrzymywał mnie w pozycji siedzącej. – Wcześniej czułam się dobrze, byłam po prostu trochę zmęczona i się położyłam… – zaczęłam i nagle urwałam. – Och, nie! Alessia i Damien… – przypomniałam sobie nagle i mimo osłabienia chciałam wstać, ale doktor powstrzymał mnie, stanowczo zaciskając dłoń na moim ramieniu.
– Spokojnie, skarbie. Są z Isabeau – uspokoił mnie. Potrzebowałam chwili, żeby oswoić się z tą informacją, bo nie spodziewałam się, że dziewczyna po kłótni zrobi dla mnie cokolwiek. Byłam jej wdzięczna, chociaż coś w tonie dziadka mnie zaniepokoiło. – Właściwie Isabeau jedynie je obserwuje i to z drugiego końca pokoju. Dawno nie widziałem ich tak spokojnych i właściwie nie wiem, co o tym myśleć, ale z pewnością nie ma czym się martwić. Teraz bardziej niepokoi mnie to, co dzieje się z tobą – przyznał, a ja w tym samym momencie znów się rozkaszlałam, jakby chcąc podkreślić jego słowa.
Spojrzał na mnie troskliwie, po czym pomógł mi usadowić się nieco wygodniej i podwinął mi koszulkę, żeby móc mnie osłuchać. Kiedy chłodna końcówka stetoskopu dotknęła mojej nagrzanej skóry, w pierwszej chwili momentalnie chciałam się odsunąć, ale jakoś zmusiłam się, żeby siedzieć spokojnie.
Siedzenie mnie męczyło, podobnie jak kaszel, chociaż teraz łatwiej go znosiłam, bo mogłam swobodnie oddychać. Próbowałam ignorować kolejne napady i oddychać głęboko, żeby ulżyć sobie i jednocześnie ułatwić doktorowi pracę, ale to wcale nie było dla mnie łatwe. Nie rozumiałam też dlaczego dziadek musi wykorzystywać sprzęt, skoro doskonale słyszał rytm mojego serca, ale uprzytomniłam sobie, że w tym momencie musiało chodzić mu bardziej o płuca.
Badanie trwało może minutę, ale mnie zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Chciałam się położyć, kiedy tylko Carlisle skończy, ale mi nie pozwolił. Jęknęłam w proteście, bo przecież doskonale wiedział, że jestem osłabiona – dosłownie przelewałam mu się w rękach, kiedy mnie podtrzymywał.
– Już, Nessie, już… – Zorientowałam się, że zmuszał mnie do siedzenia nie żeby zrobić mi na złość (to była głupia myśl, ale wymęczona tak to w pierwszej chwili odebrałam), ale chcąc spiętrzyć poduszki tak, że kiedy na nie opadłam, właściwie na wpół siedziałam. Przynajmniej było mi łatwiej oddychać, również przy napadach kaszlu, szybko więc zrozumiałam jego intencje. – Ja wiem, że jesteś bardzo zmęczona, ale musisz wytrzymać jeszcze kilka minut – powiedział przepraszającym tonem. Wiedział, że zachowanie przytomności coraz więcej mnie kosztuje.
Mimo wszystko nie protestowałam, kiedy mnie badał. Udało mi się wyłączyć – nie musiałam kontaktować podczas mierzenia ciśnienia czy kiedy sprawdzał mi więzy chłonne, co wykorzystałam, żeby chociaż trochę odpocząć. Poza tym – chociaż wciąż nieprzyjemny – dotyk lodowatej skóry przynosił mi przynajmniej odrobinę ulgi.
Poczułam lodowatą dłoń na czole i uświadomiłam sobie, że doktor nie tyle sprawdza moją temperaturę, co zorientował się, że to mi pomaga. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, na powrót skupiając na nim wzrok, chociaż zdecydowanie bardziej byłam chętna zamknąć oczy i w końcu odpłynąć.
– Nie ma sensu, żebym cię dalej męczył – stwierdził zaskakująco spokojnym głosem. Łagodny ton był u niego czymś naturalnym, ale wcześniej udawało mi się wychwycić w nim odrobinę zdenerwowania, które starał się przede mną ukryć. Teraz dla odmiany słyszałam ulgę, co być może znaczyło, że wiedział co mi jest i jak mi pomóc. – To mi wygląda na zwyczajną grypę, chociaż nie wiem jakim cudem mogłaś się rozchorować. Możliwe, że to osłabienie po porodzie, ale mimo wszystko minęło tyle czasu... – westchnął w zamyśleniu, po czym wysilił się na uśmiech. – Podam ci coś na zbicie temperatury, a jutro będę miał możliwość, żeby zorganizować odpowiednie lekarstwa. Za chwilę wrócę – obiecał mi, podnosząc się.
Przed wyjściem podał mi jeszcze termometr, ale to chyba głównie po to, żebym nie mogła zasnąć. Miałam ochotę odłożyć przyrząd na stolik nocny i po prostu pójść spać, ale na myśl o tym, że potem będzie musiał mnie rozbudzić, żebym wzięła leki, momentalnie wybiła mi ten pomysł z głowy. Przerywany sen mi nie służył – zdążyłam się już o tym przekonać.
Doszły mnie jakieś głosy, a chwilę później drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie – tyle, że to nie Carlisle wrócił. Gabriel spojrzał na mnie krótko, po czym momentalnie dopadł do łóżka i delikatnie wziął mnie w ramiona.
– O bogini, kochanie moje – westchnął, przyglądając mi się z taką intensywnością, jakby chciał się upewnić, że jestem cała. – Niepotrzebnie cie zostawiałem. Powinienem był... – zaczął, najwyraźniej zamierzając się obwiniać o coś, co przecież nie było jego winą.
Wyjęłam termometr, żeby móc mu przerwać. Zaraz wyrwał mi go z rąk, żeby sprawdzić wynik, ja jednak nie byłam nim zainteresowana.
– Przestań, Gabrielu. Zanim poszedłeś, czułam się dobrze – przypomniałam mu stanowczo. Chciałam wtulić twarz w jego tors, ale w tym samym momencie po prostu się rozkaszlałam. Pośpiesznie odwróciłam głowę; Carlisle był wampirem, więc przy nim nie musiałam uważać, ale skąd miałam mieć pewność, że będąc kimś takim jak ja, Gabriel nie będzie w stanie się zarazić?
Westchnął i wywrócił oczami, ale chyba go uspokoiłam tym, że próbowałam się kłócić. Delikatnie ujął mój podbródek i zmusił, żebym na niego spojrzała. Zajrzał mi w oczy, w jego własnych zaś było tyle czułości, że momentalnie poczułam się lepiej.
– I tak się martwię. Być może niepotrzebnie, ale nigdy nie spotkałem się w chorobą, która wpływałaby na takich jak my. Mam na myśli ludzką chorobą – poprawił. – Ale my nie chorujemy tak. Czasami zdarza się, że nagle pół-wampirowi coś uderzy do głowy i zaczyna się zachowywać, jakby był szalony, dręczony ciągłym pragnieniem, ale to, co dzieje się z tobą... – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Najważniejsze, że żadne z nas nie pozwoli, żeby stała ci się krzywda. Zwłaszcza ja – szepnął, po czym ucałował moje rozpalone czoło; przy mojej temperaturze nawet jego skóra wydawała się przyjemnie chłodna.
Sama obecność Gabriela wystarczyła, żebym poczuła się lepiej. Przecież doskonale wiedziałam, że przy nim nie mam się czego obawiać – to było tak naturalne, jak stwierdzenie, że nocą jest ciemno. Gabriel przytulał mnie, delikatnie kołysząc, przynajmniej do momentu w którym sobie nie przypomniał, że przyniósł mi szklankę wody, którą dopadając do mnie odstawił na stolik nocny.
Podał mi naczynie, a ja dosłownie się na nie rzuciłam, opróżniając je niemal duszkiem, bo gorączka powodowała, że okropnie chciało mi się pić. Chyba jedynie cudem udało mi się przy tym nie zakrztusić – rozkaszlałam się dopiero później, ale to po prostu choroba dawała o sobie znać.
Znów doszły mnie głosy. Tym razem udało mi się rozpoznać, że to tata i dziadek; obaj kierowali się w stronę mojego pokoju, a Edward najwyraźniej postanowił przeprowadzić przesłuchanie, żeby dokładniej rozeznać się w moim stanie. Z myśli mógł wywnioskować jedynie to, co w danym momencie Carlisle sobie myślał, a skoro już byłam po badaniach, musiał poznać wyniki w tradycyjny sposób, najzwyczajniej w świecie pytając. Już samo to zdawało się go drażnić, wolałam więc nawet nie zastanawiać się nad tym, jak miał znosić całą sytuację.
Drzwi znów się otworzyły, tym razem zdecydowanie mnie gwałtownie.
– Wszystko będzie w porządku. To po prostu zwykła grypa – zakończył temat dziadek, najwyraźniej nie zamierzając pozwolić, żeby Edward próbował się z nim spierać przy mnie.
– Tylko... – powtórzył sceptycznie tata, ale zamilkł, kiedy wszedł do pokoju. Kiedy na mnie spojrzał, jedynie po oczach było znać, że się o mnie martwi. – Jak się czujesz, Nessie? – zapytał natychmiast, woląc otrzymać odpowiedź ode mnie.
Wiedziałam, że sama wzmianka o grypie budziła w nim najgorsze wspomnienia, nawet jeśli przemiana część z nich zamazała. Nie zmieniało to jednak faktu, że choroba ta momentalnie kojarzyła mu się z hiszpanką, która zabiła jego rodziców i na którą właściwie sam umarł – jakby nie patrzeć, wampiry nie były żywe z medycznego punktu widzenia.
Zadrżałam na samą myśl o tym, co musiał przeżyć i czuć w tym momencie, zaraz też odrzuciłam od siebie tę myśl.
– Chyba dobrze. Trochę mi słabo – przyznałam, dobrze wiedząc, że w tym momencie nie uda mi się go oszukać. Nie miałam siły, żeby ukrywać myśli.
Edward skinął głową, ale i tak dla pewności położył dłoń na moim czole. Zaraz odskoczył ode mnie jak oparzony – i to chyba dosłownie. Mocno zaniepokojony, momentalnie przeniósł wzrok na przybranego ojca.
– Nie powiesz mi, że to zwyczajna gorączka – stwierdził spiętym głosem, spoglądając na mnie z taką obawą, jakbym zaraz miała umrzeć.
Carlisle przeniósł wzrok na Gabriela.
– Ile? – zapytał go, mając oczywiście na myśli moją temperaturę; Gabriel wciąż bawił się termometrem, pośpiesznie obracając go w palcach.
– Czterdzieści pięć – odparł cicho, machinalnie wzmacniając uścisk wokół mnie. – Ale to nic. Już kiedyś taką miała – dodał pośpiesznie, chcąc najwyraźniej uspokoić samego siebie, przypominając, że zabójcza dla człowieka gorączka nie jest dla mnie groźna.
Mimo wszystko i tak wszyscy na moment zamarli, wyraźnie zszokowani. Nawet dziadek przez chwilę nie był w stanie ukryć tego, że ma pewne obawy co do mojego stanu. Oczywiście pośpiesznie wziął się w garść i podszedł do mnie, wysilając się nawet na uspokajający uśmiech w moim kierunku, ale i tak byłam świadoma, że odbiegam od zwyczajnych pacjentów, których zazwyczaj leczył.
– Musimy kontrolować temperaturę i spróbować jakoś ją obniżyć – wyjaśnił mi, dobrze wiedząc, że jestem nie tylko zmęczona, ale i odrobinę zaniepokojona ewentualnym leczeniem. Nigdy wcześniej nie chorowałam – objawy ciąży czy ataku telepatycznego to było zupełnie coś innego. – Masz bardzo wysoką gorączkę, skarbie i obawiam się, że może być niebezpieczna nawet dla kogoś takiego jak ty... Ale to jedyne, czym trzeba się martwić i to nie tobie, ale nam – dodał uspokajającym tonem. – Podam ci lekarstwa i poczujesz się lepiej, a za kilka dni wszystko powinno samo minąć. Ty musisz jedynie odpoczywać i dużo pić – oznajmił, podając mi szklankę, którą sam przyniósł.
Wciąż byłam spragniona, dlatego natychmiast ją ujęłam i chociaż po pierwszym łyku zorientowałam się, że to nie woda – było gorzkie i w normalnym wypadku natychmiast tym to wypluła – posłusznie dopiłam wszystko do końca. Carlisle pogłaskał mnie po policzku i zabrał ode mnie naczynie, Gabriel zaś przycisnął swoją twarz do mojego ramienia.
– Chcesz jeszcze się napić? – zapytał mnie czule, ale zaprzeczyłam. Wciąż byłam spragniona, ale nie chciałam nawet myśleć o tym, że po wypiciu zbyt dużej ilości płynów, będę musiała zmusić się do tego, żeby ruszyć się do łazienki. – Powiedz mi, gdybyś czegoś potrzebowała – poprosił, wyjątkowo postanawiając się ze mną nie kłócić.
Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach, wtulając twarz w jego tors. Pogłaskał mnie po lokach i ucałował w czoło, czując wyraźnie bezradnym – nawet jego moc była bezsilna wobec choroby. Musiał czekać, aż lekarstwa zaczną działać i to go martwiło.
– Nessie jest zmęczona – stwierdził dziadek, który przez cały czas nas obserwował. Zwracał się do Gabriela, zupełnie jakby mnie nie było, ale wyjątkowo nie miałam nic przeciwko. Słowa i tak prześlizgiwały się przez mój umysł, z trudem do mnie docierając. – Trzeba będzie mierzyć jej temperaturę co kilka godzin. Nie chcę nawet myśleć o tym, że jeszcze mogłaby wzrosnąć – przyznał, zmartwiony taką możliwością. – Lek powinien chociaż trochę obniżyć gorączkę, chociaż nie jestem pewien, czy przy takiej temperaturze cokolwiek zadziała. Postaram się podać coś mocniejszego, chociaż chyba najlepiej zrobiłaby małej krew.
– Mamy jeszcze trochę – wtrącił Edward. – Maluchy są już na tyle duże, że można uczyć je polować, więc nie będzie problemu – stwierdził.
Jego słowa momentalnie mnie rozbudziły.
– Ale... co z dziećmi? – zapytałam nieco niewyraźnie, bo niewiele brakowało, żebym zasnęła. – Alessia i Damien... – zaczęłam, próbując wyprostować się w ramionach Gabriela, ale widząc moje starania, ukochany jedynie mocniej mnie przytulił.
– Cii... – szepnął. Poczułam jego ciepły oddech na karku. – Są bezpieczne z Esme i Isabeau. Niczym nie musisz się martwić – zapewnił, kołysząc mnie delikatnie. To było nieuczciwe, bo przez jego zabiegi jeszcze trudniej było mi zachować przytomność.
– Ale... – zaczęłam, chcąc się kłócić.
Ktoś westchnął, a chwilę później dostrzegłam twarz dziadka, zaledwie jakiś metr od mojej.
– Skarbie – zaczął niemal czule – obawiam się, że lepiej będzie, jeśli na razie nie będziesz miała kontaktu z dziećmi – powiedział łagodnie i przez moment sens jego słów po prostu do mnie nie dotarł. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, oczy zaś jak na zawołanie wypełniły mi się łzami. – Nie płacz, słońce. Może to przypadek, że się zaraziłaś, ale to dzieci i istnieje duża szansa, że mogą się rozchorować. A tego nie chcesz, prawda?
Pokiwałam głową, próbując się jakoś opanować, ale szło mi to marnie. W końcu po prostu się poddałam i szlochając, wtuliłam się w Gabriela. Rozumiałam, że ważne było bezpieczeństwo Alessi i Damiena, ale nie mogłam znieść tego, że miałam być od nich izolowana.
Nagle naszła mnie okropna myśl, zanim jednak wypowiedziałam ją na głos, musiałam zwalczyć kolejny atak kaszlu, tym intensywniejszy, że zaczynałam się już krztusić łzami.
– A co z Gabrielem? – zapytałam słabym głosem. Spróbowałam wzmocnić uścisk i mocniej przywarłam do ukochanego, ale faktycznie byłam tak słaba, że gdyby chciał wstać, strząsnąłby mnie ze swoich kolan bez problemu. – Czy...? Ja nie chcę! Ja tego nie wytrzymam! – wybuchłam nagle, przerażona tym, że i ukochany musiałby trzymać się ode mnie z daleka.
Moja reakcja zaskoczyła wszystkich, zwłaszcza samego Gabriela. Przytulił mnie tak mocno, jak tylko mógł, nie robiąc mi przy tym krzywdy, po czy zdecydowanie ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczu.
– Ja nigdzie nie idę – powiedział stanowczo. – Moja śliczna, już dobrze. Nie zamierzam cię zostawić ani na moment – obiecał z taką gorliwością, że po prostu nie było możliwości, żebym w jego słowa nie uwierzyła. Gabriel by mnie nie okłamał.
Pokiwałam głową, ledwo łapiąc oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia co, dlatego ostatecznie pozwoliłam, żeby ukochany znów wygodnie ułożył mnie w swoich ramionach. Nikt nie zaprotestował, słysząc jego słowa, co chyba znaczyło, że nie zamierzali pozbawić mnie obecności Gabriela. Dziadek musiał podejrzewać, że żadne z nas się nie zgodzi, dlatego nawet nie proponował, poza tym pewnie najbardziej zależało mu na moim zdrowiu, a nerwy zdecydowanie mi nie służyły.
Zaczęłam przysypiać, osłabiona zbyt mocno, żeby być w stanie dalej płakać. Usłyszałam jeszcze, że Carlisle i Edward się wycofują, po czym w końcu poddałam się zmęczeniu i osunęłam się w znajomych ramionach Gabriela, zapadając w niezbyt spokojny sen.

5 komentarzy:

  1. Mam nadzieję,że Renesmee nic się nie stanie.Oby to była tylko-jak mówi Carlisle-zwykła grypa.No i jeszcze Isabeau...
    Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
    Pozdrawiam Ola.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tak samo ciekawa, jak Ola.
    chcę wiedzieć wszystko, ale. Ale poczekam aż samo się wyjaśni.
    życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Będzie dziś rozdział ;D ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie. Już się kończy pisać :D
      Jeszcze kilka akapitów.

      Usuń
    2. Dziękuje ;>

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa