Renesmee
Nie zdążyłam właściwie nic
zobaczyć, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Cofnęłam się w głąb
korytarza, po czym plecami przywarłam do ściany, próbując zrobić wszystko, żeby
nie stracić przytomności. Mięśnie ostatecznie odmówiły mi posłuszeństwa i powoli
osunęłam się do pozycji siedzącej, po czym na chwilę wsadziłam głowę między
kolana, żeby zapanować nad zawrotami.
Nie
miałabym siły się podnieść, nawet gdybym faktycznie chciała. Bałam się
poruszyć, żeby nie pogorszyć swojego stanu, ale bynajmniej nie byłam w stanie
zmusi się do tego, żeby żałować ruszenia się z łóżka. Coś się działo, a ja
czułam, że poznanie prawdy jest bardzo ważne, poza tym osłabienie nie powinno
być w stanie mnie zatrzymać.
I nie
zatrzymało. Kiedy oddychając głęboko, zaczęłam dochodzić do siebie (a raczej do
względnego stanu używalności, bo w ostatnim czasie nie mogłam liczyć na
zbyt wiele, jeśli chodziło o zdolności zachowania koncentracji), znów
usłyszałam głosy dochodzące z pokoju i w końcu byłam w stanie
rozróżnić poszczególne słowa.
– … i naprawdę
nie rozumiem jak – mówił spiętym głosem Gabriel, całkowicie wytrącony z równowagi.
Teraz, kiedy nie był świadom mojej obecności, mógł ostatecznie przestać grać.
Byłam w stanie bez problemu wyobrazić sobie wyraz jego twarzy – pałające
oczy, zaciśnięte usta i blada, naciągnięta skóra. – Przecież robiliśmy
wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Chyba, że panikuję i to jednak nie
jest to, co myślę? – zapytał kogoś, ale ton zdradzał, że nie wierzy w żaden
cud i doskonale zdaje sobie sprawę, że jego nadzieje są płonne.
Nie byłam
pewna do kogo się zwracał – ciężko było mi w ogóle stwierdzić, kto
znajduje się w pokoju, bo to było ponad moje przytępione w niemal
brutalny sposób zmysły. Tym bardziej zamarłam i spróbowałam się skupić,
oczekując odpowiedzi.
– Poczekaj
chwilę, Gabrielu – skarcił go spiętym głosem Carlisle. – Za chwilę zobaczymy…
Ali, kochanie, ja wiem, że to zimne, ale jak mam cie zbadać, kiedy ciągle mi
się wyrywasz? – westchnął zmęczonym głosem i chyba dodał coś jeszcze, ale
ja już nie słuchałam.
Zakręciło
mi się w głowie, ale tym razem choroba nie miała z tym żadnego
związku. Poczułam się tak, jakbym w jednej chwili cały mój świat rozpadł
się na mikroskopijne kawałki, a ja wraz z nim. Sens podsłuchanej
rozmowy momentalnie do mnie dotarł i chociaż miałam problemy z myśleniem
oraz kojarzeniem faktów, nie miałam wątpliwości co do tego, co się właśnie
wydarzyło.
Alessia
była chora.
Chciałam
tak jak Gabriel uwierzyć w to, że małej faktycznie nic nie jest albo że to
coś zupełnie innego, ale nawet ja nie byłam naiwna aż do tego stopnia. Czy
naprawdę zaledwie rano moja córeczka zakradła się do mojego pokoju, nie mogąc
znieść tęsknoty? Dlaczego byłam na tyle głupia, żeby od razu jej nie wygonić
albo kogoś nie zawołałam? To była moja wina i byłam tego boleśnie
świadoma.
Kochałam
małą nade wszystko – ona, jej brat i Gabriel byli znaczyli dla mnie więcej
niż moje własne życie – a jednak pozwoliłam, żeby była przy mnie chociaż
chwilę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo to niebezpieczne.
Co była ze mnie za matka?!
Wyrwał mi
się głośny szloch, którego nie byłam w stanie powstrzymać. Doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, że jednocześnie zdradzę swoją obecność, ale w tym
momencie o to nie dbałam. Czułam się wykończona, wszystko mnie bolało i kręciło
mi się w głowie, a do tego wszystkiego nie byłam w stanie
powstrzymać łez – i to nie tylko poczucia winy, ale przede wszystkim
dławiącego strachu, który sparaliżował mnie całą, kiedy tylko zorientowałam
się, co zrobiłam.
Drżałam na
całym ciele i jakby tego było mało, rozkaszlałam się, dodatkowo krztusząc
łzami. Nawet się nie obejrzałam, jak absolutnie bezszelestnie zmaterializował
się przy mnie Gabriel; jego palce musnęły moje nadgarstki, kiedy delikatnie
odciągnął mi dłonie od twarzy.
– Och,
kochanie moje – westchnął, po czym wprawnie wziął mnie na ręce.
Wtuliłam
twarz w jego tors, mocząc mu koszulę łzami, ale wydawał się tym zupełnie
nie przejmowa. Wciąż pokasływałam i ledwo łapałam oddech, ale przynajmniej
nie musiałam już walczyć o zachowanie przytomności. Gdybym chciała,
mogłabym się poddać i po prostu zapaść w bezpieczną ciemność – to
byłoby najprostsze rozwiązanie, bo przynajmniej przez kilka godzin nie byłabym
zmuszona do mierzenia się z rzeczywistością.
Na moment
musiałam faktycznie odpłynąć, bo kiedy otworzyłam oczy, Gabriel już układał
mnie na łóżku w pokoju. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma sensu
dłużej udawać, że nic się nie stało, bo nie zabrał mnie do mojego pokoju, a do
tego gościnnego, który tymczasowo musiały zajmować nasze dzieci.
Nieprzytomnie
rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to zwykła sypialnia, urządzona w prosty
sposób – dwa łóżka, jasne ściany i dopasowane dębowe meble. Gabriel
siedział przy mnie, głaskając mnie po policzku, zajmując łóżku, które wcześniej
musiało należeć do Damiena – wyczuwałam na pościeli jego słodki zapach, poza
tym nawet gdybym miała wątpliwości, wystarczyło żebym spojrzała na drugie
łóżko.
Alessia
wyglądała co najmniej marnie; jej zazwyczaj blada skóra, wydawała się teraz
niemal całkowicie przeźroczysta, pomijając policzki – te rumieniły się od
gorączki. Oczy również błyszczały jej niezdrowo, kiedy wystraszona spojrzała na
mnie, podchwyciwszy moje spojrzenie.
Carlisle
siedział przy niej, podtrzymując ją, żeby móc wykonać podstawowe badania, chociaż
wszyscy wiedzieliśmy, że są one właściwie zbędne. Nie trzeba było nawet
medycznej wiedzmy, żeby z całkowitą pewnością stwierdzić, że Ali się
zaraziła – i to z mojej winy, bo nie powstrzymałam jej w porę od
podejścia do mnie.
Spojrzałam
na Gabriela skrzywdzonym wzrokiem; do oczu znowu napłynęły mi łzy, tym razem
nie tylko strachu, ale przede wszystkim narastającego gniewu.
– Nie
powiedziałeś mi – zarzuciłam mu słabym, ale wyrażającym wszystkie targające mną
emocje głosem. – Jak mogłeś, Gabrielu? Jak mogłeś chcieć to przede mną ukrywać?
– załkałam.
Mówiłam
szeptem, nie będąc w stanie podnieś głosu, ale może przez to moje słowa
zabrzmiały jeszcze bardziej dobitnie, niż mogłabym sobie wyobrazić. Nie
zamierzałam tłumaczyć się ukochanemu i dziadkowi, dlaczego w ogóle
ruszyłam się z łóżka – to było oczywiste.
Gabriel
pokręcił głową.
– Nie
chciałem ukrywać – sprostował. – Po prostu najpierw chciałem się upewnić –
usprawiedliwił się cicho, po czym westchnął. – Nie zrobiłbym ci tego,
przysięgam. Powiedziałbym ci… Cóż, skłamałbym, gdybym stwierdził, że kiedy
będziesz na to gotowa, bo to oczywiste, że nie będziesz, ale kiedy tylko
zyskałbym pewność. Chciałem, żebyś odpoczęła…
Nie
chciałam słuchać jego tłumaczeń, ale nie miałam większego wyjścia. Poza tym
jego słowa zabrzmiały szczerze – doskonale znałam Gabriela i wiedziałam,
że jeśli coś mi przysięgał, to musiało być prawdą. Nie złamałby obietnicy,
nawet gdyby od tego zależało jego życie.
Gniew
momentalnie mnie opuścił, pozostawiając przede wszystkim zmęczenie, strach i żal
do samej siebie. Skuliłam się na łóżku i wbiłam wzrok w moją córeczkę
oraz doktora. Carlisle zawahał się, jakby chcąc coś powiedzieć albo upewnić
się, czy ze mną wszystko w porządku, ale coś w moim spojrzeniu
musiało go przekonać, bo na powrót skupił się na wymęczonej małej. Ali
właściwie przysypiała na siedząco, poza tym diagnoza była oczywista, dlatego
wcale nie zdziwiło mnie, że po zmierzeniu temperatury (czterdzieści pięć stopni
brzmiało jeszcze bardziej przerażająco, kiedy tyczyło się dziecka, zwłaszcza
tak drobnej istotki) i osłuchanie jej, po prostu pomógł dziewczynce ułożyć
się na łóżku.
Alessia
była zmęczona, ale uparcie zmuszała się do otwarcia oczu, przez cały czas
wpatrując się we mnie. Nagle coś we mnie pękło i zanim ktokolwiek zdążył mnie
powstrzymać, jakimś cudem zdołałam znów zwlec się z łóżka i przenieść
na to na którym leżała moja córeczka. Bez wahania wyciągnęłam ramiona i po
prostu ją przytuliłam, przyciągając jej drobne ciałko do siebie; już bardziej
nie mogłam jej zaszkodzić, a w tym momencie po prostu musiałam się
nią zaopiekować.
Zapadła
długa, wymowna cisza, która ciążyła mi bardziej, niż nawet najgorszy harmider.
Chociaż trwała może kilka minut, mnie zdawała się ciągnąć w nieskończoność
i po prostu myślałam, że zaraz zwariuję.
– Ma to
samo, co ty, Nessie – odezwał się w końcu dziadek. Chociaż wiedziałam, że
tak to wygląda, słysząc jego słowa znów nie powstrzymałam łez. Diagnoza była
czymś ostatecznym, czego nie byłam w stanie zmienić. – Nie wiem, jak mogła
się zarazić. Wydawało mi się… – zaczął, a ja poczułam się tak, jakby ktoś
kopnął mnie w żołądek.
– To ja –
jęknęłam. Alessia przysnęła w moich ramionach i teraz poruszyła się
nieco niespokojnie. – Mała przyszła do mnie rano. Nie zauważyliście, że się
wymknęła – przyznałam niechętnie. – Przepraszam. Nie powstrzymałam jej, a… – zaczęłam.
Gabriel
zaraz rzucił się mnie pocieszać. Usiadł na skraju łóżka i delikatnie
pogłaskał mnie po policzku, zbierając łzy, po czym ucałował w czoło.
Spojrzał bezradnie na skuloną u mojego boku Ali, po czym nachylił się,
żeby musną wargami jej rozpalone czółko.
– Cii… – szepnął
uspokajającym tonem. – To nic. Wszystko będzie dobrze – obiecał z przekonaniem,
chociaż miałam pojęcie, że wszyscy już dawno zaczęli tracić nadzieję na to, że
są jakiekolwiek szanse na znalezienie skutecznego lekarstwa albo samoistny
zanik objawów. – Carlisle? – zwrócił się do doktora, patrząc na niego wręcz
nagląco.
Dziadek
nachylił się nade mną i zupełnie machinalnie na chwilę przyłożył mi dłoń
do czoła. Zadrżałam, więc zaraz ją zabrał, przenosząc rękę na mój policzek.
– Coś
wymyślimy, kochanie – obiecał mi. – Damien na razie jest z Esme, Edwardem i Isabeau,
więc nic mu nie grozi, bo wychodzi na to, że kwarantanna mimo wszystko daje
efekty. Ali może zostać z tobą, jeśli chcesz, poza tym tak łatwiej będzie
mi się wami opiekować – zapewnił, bo mocniej objęłam córeczkę, gotowa walczyć o to,
żeby nikt nie próbował mi jej zabrać. Odrobinę się rozluźniłam. – Powinnaś
odpocząć, skarbie – dodał troskliwie, obserwując, jak z trudem przymuszam
się do otwarcia oczu.
Pokiwałam
głową, musząc przyzna mi rację i już miałam ostatecznie opuścić powieki,
kiedy zorientowałam się, że doktor wciąż badawczo mi się przygląda. Spojrzałam
na niego pytająco.
Westchnął.
– Później
chciałbym zrobić jeszcze jedno badanie, ale wydaje mi się, że wcześniej
powinniście się z Ali przespać – wyjaśnił, słusznie podejrzewając, że nie
odpuszczę. – Wezmę próbki krwi, bo to może nam pomóc – dodał uspokajającym
tonem, doskonale wiedząc, że miałam skłonność do panikowania, kiedy chodziło o tak
inwazyjną formę badania, jak zastrzyk czy cokolwiek innego, związanego z użyciem
strzykawki.
Zadrżałam
mimowolnie. Gabriel, który od jakiegoś czasu kreślił mi palcem na plecach
jakieś fantazyjne wzory, momentalnie przeniósł dłoń na moją twarz. Jego dotyk
pozwolił mi się rozluźnić, poza tym przypomniałam sobie, że ukochany bez trudu
mógłby mnie znieczulić i właściwie nie zorientowałabym się, kiedy igła
wbiłaby się w skórę, ale mimo wszystko…
– Dziadku… –
zaczęłam nieco niepewnie. Spojrzał na mnie zachęcająco. – A nie mógłbyś
tego zrobić, kiedy zasnę? – poprosiłam niemal błagalnie, zwijając się w kłębek.
Carlisle
uważnie zmierzył mnie wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na moich wystraszonych
oczach. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że
jestem tak wymęczona, że właściwie moment w którym zasnę jest jedynie
kwestią kilku minut, dlatego ostatecznie skiną głową.
– Dobrze,
Nessie, dobrze… Śpij, słońce.
Uspokojona w końcu
zamknęłam oczy, chociaż nie zamierzałam odpłynąć, póki nie upewnię się, że
Gabriel zostanie. Kiedy poczułam, że ktoś zarzuca na mnie koc, a chwilę
później materac lekko się ugiął, kiedy ukochany ułożył się obok mnie, w końcu
ostatecznie udało mi się rozluźnić. Przytulił mocno mnie i Alessię, a ja
przez moment prawie uwierzyłam, że to jednak może skończyć się dobrze.
Prawie.
Isabeau
Isabeau stała w progu
pokoju Renesmee. Gabriel przeniósł tam i swoją narzeczoną, i córkę,
kiedy tylko obie zasnęły, dochodząc do wniosku, że na większym łóżku będzie im obu
wygodniej. Teraz po prostu siedział, obserwując i pilnując obu, i wyglądając
przy tym tak, jakby za chwilę miał postradać zmysły.
Nawet
Isabeau musiała przyznać, że to zdecydowanie zbyt wiele. Ledwo radził sobie z chorobą
Nessie, a kiedy do tego wszystkiego doszła Alessia… Przerażające nawet
było patrzenie na ten pozornie rodzinny obrazek, zwłaszcza na rozdartego
Gabriela, który w jednej chwili znalazł się pomiędzy dwiema
najważniejszymi kobietami w swoim życiu.
Zostałyśmy
z Laylą zdegradowane, pomyślała mimochodem, po czym westchnęła. Tak
bardzo chciałaby mu pomóc, jakkolwiek, ale przecież jej nie pozwalali. A żadne
inne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy, chociaż zastanawiała się tyle
razy…
Usłyszała
kroki na schodach i cofnęła się w głąb korytarza, żeby przekonać się,
że to Carlisle. Gabriel momentalnie wypadł z sypialni, zostawiając śpiącą
narzeczoną i córkę, byleby tylko spotkać się z doktorem. Nie tylko
on, bo i Edward pojawił się za swoim przybranym ojcem. Esme musiała zostać
z Damieniem.
– Nie… – Jęk
Gabriela był jednoznaczny. Oczywiście, że nie doczekał momentu, w którym
Carlisle w ogóle otworzy usta i wyjątkowo złamał narzucone sobie
jakiś czas temu zasady, zaglądając w myśli doktora. Isabeau nie musiała by
wybitnie uzdolniona, żeby zorientować się, że badania nie wykazały nic. –
Trzeba wymyślić coś innego. Jeśli nie we krwi, to…
Urwał,
najzwyczajniej w świecie nie mając już pomysłu na to, co jeszcze
sprawdzić. Sądząc po minie doktora, on również powoli zaczynał się poddawać,
być może zaczynając godzić się z tym, że nie da się zdiagnozować tego,
dlaczego właściwie obie pół-wampirzyce się rozchorowały, a co dopiero jak
to leczyć.
Isabeau
również nie miała pojęcia, chociaż przecież chodziła po świecie ponad cztery
wieki. Ale chociaż był to imponujący wiek, zwłaszcza z perspektywy
człowieka, najwyraźniej nawet kilka wieków nie wystarczyło, żeby dowiedzieć się
wszystkiego, a przynajmniej chociaż absolutnego minimum, które pomogłoby
podjąć jakąkolwiek decyzję, jeśli chodzi o rozwiązanie problemu.
Mimo
wszystko tutaj nawet nie chodziło o sam wiek. Brakuje
nam doświadczenia, pomyślała mimochodem, bezradnie obserwując twarz brata i żałując,
że w żaden sposób nie potrafi mu pomóc.
Doświadczenie…
Poczuła się
tak, jakby nagle oberwała czymś ciężkim po głowie. A niech to diabli,
przecież od samego początku okłamywała wszystkich dookoła i samą siebie,
nawet o tym nie wiedząc! Oczywiście, że miała pomysł na to, jak pomóc,
chociaż wymagał od niej naprawdę wielkiego poświęcenia i być może właśnie
dlatego wpadła na to tak późno.
Powoli
opuściła powieki. Ani ona, ani Gabriel, ani nawet Carlisle nigdy nie spotkali
się z taką chorobą i mieli zbyt małą wiedzę, żeby cokolwiek w tej
sytuacji zaradzić, ale przecież świat nie ograniczał się jedynie do ich trójki.
Isabeau żyła dość, żeby zawrzeć wiele różnorodnych znajomości i teraz
nadeszła najwyższa pora, żeby je wykorzystać.
Coś
przewróciło jej się w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, co to oznacza.
Odcięła się całkowicie od znanego sobie świata, kiedy Aldero… Na litość bogini,
jak miała to zrobić, skoro do tej pory nie była w stanie ostatecznie
pogodzić się z jego śmiercią i uporać z wspomnieniami, a rozwiązanie
poniekąd się z nim łączyło? Nie wyobrażała sobie tego, ale przecież
doskonale wiedziała, że to jedyna nadzieja, jaką dysponują – nie wybaczyłaby
sobie, gdyby nawet o tym nie wspomniała.
Otworzyła
oczy i uświadomiła sobie, że wszyscy – Gabriel, Carlisle i Edward –
uważnie jej się przepatrują. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że stoi jak
sparaliżowana i ledwo łapie oddech, co wyglądało przynajmniej niepokojąco…
Albo raczej tak, jakby była szalona.
– Isabeau?
– zapytał cicho Gabriel, obserwując ją i próbując zinterpretować jej wyraz
twarzy. Przynajmniej w jej wypadku zachował na tyle taktu, żeby
powstrzymać się od zaglądania do jej myśli, chociaż może powinno ją to urazić –
to tak jakby potwierdzić, że nie ufali jej pomysłom i nie chcieli żadnych
rad w obecnej sytuacji. – Beau, co jest?
Zamrugała
pośpiesznie i pokręciła głową.
– Czas
wrócić do domu… – wyszeptała zupełnie nieświadomie, spoglądając na brata, ale
prawie nie widząc jego twarzy. Myślami była daleko, próbując walczyć ze
wspomnieniami, które za wszelką cenę chciały zalać jej umysł niosącymi ból
obrazami.
Teraz już z pewnością
patrzyli się tak, jakby sądzili, że jest szalona. To jakoś pomogło wziąć się
jej w garść; odrzuciła włosy zamaszystym gestem i spojrzała na całą
trójkę.
– Wiem, co
powinniśmy zrobić – oznajmiła bez ogródek, zanim zdążyłaby stchórzyć i jednak
się rozmyślić.
Oczy
Gabriela zdradzały narastającą złość.
– Jeśli
znów chcesz bredzić o jakichś wierzbach i bratkach, czy co to tam
było, mogę ci powiedzieć, gdzie sobie możesz je… – zaczął gniewnie, ale
uciszyła go spojrzeniem.
– To nie
była jakaś tam wierzba, ale mniejsza. I tak z gwoli ścisłości, nigdy
nie powiedziałabym ci o bratkach, bo tym możesz ją najwyżej struć. Mówiłam
o fiołku… – zaczęła.
Gabriel
warknął.
– Dobrze,
już dobrze – zreflektowała się, unosząc obie dłonie w obronnym geście. –
To nie ma żadnego związku z zielarstwem, chociaż gdyby twoja mama żyła,
sama potwierdziłaby, że mam rację… Już się zamykam! – Westchnęła zrezygnowana;
co za ignorant! – Pomyślałam, że ta choroba nie mogła wziąć się znikąd. Jeśli
jest coś, co jest w stanie zaatakować takich jak my, inni na pewno już o tym
słyszeli i może wiedzą coś więcej – wyjaśniła, coraz bardziej przekonana o słuszności
swojego toku rozumowania.
Jak się
okazało, najwyraźniej była w tym odosobniona. Gabriel wciąż spoglądał na
nią gniewnie, przede wszystkim jednak przeważały spojrzenia sceptyczne i pytające.
– Inni? –
powtórzył Edward. Jak zwykle, kiedy nie był w stanie skorzystać ze swojego
daru, wydawał się być zniecierpliwiony. – Co masz na myśli? – dociekał.
– Elitę
nieśmiertelnych, to chyba oczywiste. Wszystkie wieści i tak ostatecznie docierają
w jedno miejsce, w ekspresowym tempie na dodatek. Poza tym znam
kogoś, kto może pomóc, nawet jeśli ta choroba to jakiś ewenement – powiedziała z zapałem.
Na twarzy
Gabriela dostrzegła szok i zrozumienie, najbardziej bolesna jednak była
nadzieja, która zabłysła w jego oczach. Nie chciała dopuścić do tego, żeby
przekonany o powodzeniu, doznał największego w życiu rozczarowania,
gdyby jednak się myliła.
Spokojnie.
Wiem, jak może być, podesłał jej telepatycznie, nagle schodząc na ziemię.
Mimo wszystko i tak był podekscytowany, najwyraźniej nie mogąc nic na to
poradzić. Dla Renesmee i Alessi zrobiłby wszystko, tym bardziej w sytuacji,
kiedy wydawało się, że traci je bezpowrotnie z każdym kolejnym dniem.
Carlisle
również wyglądał na zaciekawionego.
– Ale mówiąc
o elicie, nie masz na myśli Volturi? – upewnił się, ostrożnie dobierając
słowa.
Zapragnęła
się roześmiać. Oczywiście, że nie chodziło o Volturi – to była jedynie
potężna rodzina, której zdawało się, że trzyma władzę, ale prawda była taka, że
żyli w błędzie. Prawdziwa elita – nie tylko wampiry, ale i hybrydy,
zmiennokształtni oraz prawdziwe dzieci księżyca – żyła w cieniu, jak być
powinno. Nie powinna się dziwić, że ktoś, kto unikał bycia prawdziwym wampirem i upodabniał
się do człowieka, nie miał pojęcia o jednym z najmroczniejszych
miejsc na ziemi, ale mimo wszystko…
– Oczywiście,
że nie! – zaprzeczyła pośpiesznie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Mam
na myśli…
– Miasto
Nocy – wtrącił cicho Gabriel, wciąż wstrząśnięty. – Na litość bogini, Isabeau,
myślisz, że mamy na to czas? Minie kilka dni, zanim tam dotrzemy i to pod
warunkiem, że naprawdę będziemy się streszczać. Wprowadzisz nas, co do tego nie
mam wątpliwości, ale nie wydaje ci się, że w tym czasie może się zdarzyć…
wszystko? – zapytał.
Gdyby ktoś
go nie znał, nie zorientowałby się, że na moment zawahał się przy końcu. Ale
nie Isabeau – ta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej brat się
boi i wcale mu się nie dziwiła. Oczywiste było, że podejrzewał, że
dziewczyny nie dożyją dość długo, żeby sprowadzić pomoc… O ile oczywiście
się nie myliła i jednak mieli ja tam uzyskać.
Odrzuciła
od siebie te myśli, podobnie jak tysiące innych – zwłaszcza egoistycznych
powodów, dla których mogłaby wykorzystać sytuację, żeby jednak się wycofać.
– Coś
wymyślę – oznajmiła hardo, głosem zdecydowanie pewniejszym niż się czuła. –
Właściwie czas jest naszym sprzymierzeńcem, bo gdyby coś się stało, zawsze mogę
kazać Michaelowi natychmiast przenieść nas z powrotem i to nawet w tym
samym momencie, w którym wyruszyliśmy. Nic nie stracimy, a możemy
jedynie zyskać – nalegała.
Rozmawiała z Gabrielem,
całkowicie ignorując Cullenów. Wiedziała, że nawet jeśli nic nie rozumieją,
schwytają się wszystkiego, co może okazać się przydatne, a przecież
właśnie to było najważniejsze. Posiadanie nawet abstrakcyjnego planu było czymś
nader pożądanym w ostatnich dniach – niezależnie od szans na powodzenie.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że mówiąc o Michaelu kłamała jak z nut, bo wcale
nie była pewna, czy wampir zechce jej pomóc – zwłaszcza po kłótni. Poza tym
jasno dał jej do zrozumienia, że nie ma prawa mu rozkazywać i nawet gdyby
prosiła, prawdopodobnie nigdy więcej nie zakrzywiłby czasoprzestrzeni.
No cóż, ale
Gabriel i pozostali wcale nie musieli tego wiedzieć…
– A więc
dobrze – skapitulował. Wiedziała, że nawet jeśli zarzekał się, że zdaje sobie
sprawę z możliwości niepowodzenia, nie potrafił zmusić się do tego, żeby
nie odczuwać nadziei na to, że jednak się uda. – Dobrze. Nie wiem jak to
zorganizujemy, ale ja mogę jechać chociażby zaraz… – zaczął, ale jednej rzeczy
zupełnie nie przewidział.
– Nie! –
zawołał ktoś niemal histerycznie i oczywiste się stało, że sprawa wcale
nie będzie taka łatwa.
Biedna Ali.Szkoda że zachorowała.Mam nadzieję,że Damien nie podzieli losu siostry i matki.Oby udało się je uratować.
OdpowiedzUsuńCzekam na nn i życzę weny.
Pozdrawiam Ola.