Renesmee
Z entuzjazmem wybiegłam przed
dom, żeby przywitać się z naszymi gośćmi. Nie spodziewałam się pojawienia
Jacoba i Shelby, niemniej jednak ucieszyłam się na widok przyjaciela. Moja
niedoszła zabójczyni też nie wywołała u mnie jakiś nad wyraz negatywnych
emocji, miałam bowiem przynajmniej pewność, że dziewczyna żyje i już za
nią nie odpowiadam. Nie życzyłam jej śmierci, mimo wszystko, od jakiegoś czasu
bowiem rozumiałam ją chyba lepiej niż bym chciała.
Kiedy tylko
Jake mnie zobaczył, natychmiast podbiegł bliżej, żeby porwać mnie w swoje
objęcia. Na moment zapomniałam o tym, że powinnam bardzo uważać, jeśli
chodzi o nasze relacje; po prostu dałam się ponieść emocjom i uściskałam
go mocno. Tęskniłam za nim i chociaż to było egoistyczne, pragnęłam żeby
pozostał w moim życiu, nawet jeśli wpojenie było przeszkodą, żeby
zaakceptował mój związek z Gabrielem. Na razie wolałam nie myśleć o tym,
że to raczej nie będzie możliwe – po prostu cieszyłam się chwilą, o resztę
zamierzając się martwić później.
– Żyjesz...
– Jacob był wyraźnie zachwycony tym odkryciem. Mocno tulił mnie do siebie,
przeczesując palcami moje włosy i jakby chcąc się upewnić, że nie jestem
wampirem. Fakt, że ani telepaci, ani poród mnie nie zabiły wydawał się napawać
go jeszcze większym entuzjazmem. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest – odetchnął,
w końcu stawiając mnie na ziemi; był wyższy ode mnie, więc chcąc mnie
przytulić, musiał unieść mnie o kilka ładnych centymetrów.
– Nic mi
nie jest – potwierdziłam, odsuwając się o kilka kroków, żeby móc na niego
spojrzeć bez konieczności zadzierania głowy. Zdążyłam już zapomnieć jak bardzo
był wysoki. – Też się cieszę, że cię widzę – dodałam, bo jego ostatnia
wypowiedź niejako do takiego właśnie wniosku się sprowadzała. Poza tym mówiłam
prawdę – bardzo cieszyłam się na jego widok.
Na moment
całkowicie zapomniałam o bożym świecie. Jedynie resztkami świadomości
wychwytywałam, że nie tylko ja wyszłam przed dom, ale i zaintrygowani
obecnością zmiennokształtnych Cullenowie oraz – naturalnie – Gabriel. Dzieci
zostały w domu same, co w normalnych warunkach byłoby nie do
przyjęcia, jednak nie w przypadku naszej rodziny. Plusem bycia
nieśmiertelnym i posiadania dwójki równie niezwykłych dzieci było to, że
nie trzeba ich było non stop pilnować. Zresztą ja, podobnie jak inni, cały czas
nasłuchiwaliśmy uważnie, żeby w razie potrzeby natychmiast popędzić do
maluchów, gdyby zaszła taka potrzeba.
Ponownie
skupiłam się na Jacoba. Z tego wszystkiego nie zauważyłam, kiedy tuż obok
mnie znalazł się Gabriel i wzdrygnęłam się, kiedy znajome ramiona owinęły
się wokół mojej talii. W pierwszej chwili obejrzałam się, żeby promiennie
uśmiechnąć się do ukochanego, zaraz jednak poczułam się speszona; wiedziałam,
że dla Jacoba to niejako jak cios poniżej pasa, ale przecież musiał w końcu
oswoić się z tym, że ja już zrezygnowałam. Jeśli przez to miałam go
stracić, trudno – sama też musiałam pogodzić się z tym, że nie da się mieć
wszystkiego.
Ale nawet
jeśli obecność mojego ukochanego Jake'a denerwowała, nie dał nic po sobie
poznać. Jedynie rzucił Gabrielowi przelotne spojrzenie, po czym znów wbił swoje
czarne tęczówki we mnie. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale jak długo
obywało się bez kłótni, mogłam szczerze powiedzieć, że jestem naprawdę
szczęśliwa.
– Co cię
sprowadza, Jacobie? – odezwał się Carlisle, bo zapadła chwila milczenia;
wszyscy nieufnie wpatrywali się w przybyszy, zwłaszcza Shelby. Może moją
decyzję pochwalali, jeśli chodziło o darowanie dziewczynie życia, ale to
nie zmieniało faktu, że dziewczyna omal mnie nie zabiła; nie ufali jej i sama
też nie powinnam, nie potrafiłam jednak czuć się w obecności
zmiennokształtnej źle.
– Głównie
dwie sprawy – odparł Jacob pogodnie. Rzadko widywałam go tak rozluźnionego,
kiedy przebywał w otoczeniu wampirów. – Naturalnie przyszedłem dla Nessie.
Już dawno chciałem to zrobić, ale pan „czytający w myślach” – zerknął z ukosa
na Edwarda – dał mi do zrozumienia, że albo nie jestem mile widziany, albo ona
nie jest w zbyt dobrej formie na to, żeby przyjmować jakiekolwiek
odwiedziny.
Edward
mruknął coś, co zabrzmiało jak „oba”, postanowiłam go jednak zignorować.
Obojętnie jak układały się relacje moje i Jake'a, sama z siebie nie
zdobyłabym się na to, żeby ostatecznie zakończyć tę znajomość. Co do tego, że
byłam w marnej formie, to akurat była prawda, ale nie dlatego, że czułam
się osłabiona po porodzie – to wcześniejszy zły stan Alessi uczynił mnie niemal
bezdusznym zombie, które do niczego się nie nadawało. Cieszyłam się, że Jacob
nie widział mnie w takim stanie, z pewnością bowiem rozpętałaby się
kolejna kłótnia, gdyby zwalił winę na Gabriela i moją małą córeczkę. Dość
miałam potyczek jak na jeden miesiąc.
– A ta
druga sprawa? – zapytałam, żeby przerwać ciszę.
Zerknął
krótko na Shelby, ta jednak z premedytacją unikała patrzenia w naszym
kierunku. Nie byłam pewna, czy jakkolwiek się zmieniła – na pewno była
pokorniejsza i już tak bardzo nie wyrywała się do tego, żeby rzucać się na
wampiry. Możliwe, że sama inaczej na nią patrzyłam po tym, jak zrozumiałam
przyczyny jej zachowania, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. Poza tym byłam
świadoma jej uczuć do Jake'a i ona to wiedziała. Czułam, że przeze mnie
jest niczym dzikie zwierze schwytane w pułapkę – fakt, że ktokolwiek
dostrzegł rysę w masce, którą przybierała, przerażał ją.
– Chciałem
cię przeprosić – odezwał się w końcu Jake, tym samym odrywając moje myśli
od Shelby. Całkowicie mnie zaskoczył, bo nie tego się spodziewałam. Nie
wydawało mi się, żeby musiał mnie za cokolwiek przepraszać. – Za to, że nie
byłem w stanie jakkolwiek ci pomóc, kiedy te pijawki cię schwytały. No i że
wtedy uciekłem tak bez słowa. Ale sama zrozum, miałem wrażenie, jakby moje
życie zatoczyło koło – usprawiedliwił się. – Z tym, że chodziło o ciebie,
moje wpojenie, a nie twoją matkę. W jej przypadku zdawało mi się, że
łączy nas coś więcej, ale to przez cały czas sprowadzało się do tego, że dzięki
niej miałaś się pojawić...
Uniosłam
obie ręce ku górze, byleby tylko przestał mówić. Nie sądziłam, że rozmowa
przybierze taki kierunek i czułam się zdezorientowana, poza tym peszyło
mnie, że zaczynaliśmy rozmawiać o uczuciach na szerszym forum, zwłaszcza w towarzystwie
Gabriela i Shelby. Byłam jednak jednocześnie świadoma, że jeśli spróbuję
od tego uciec, żadne z nas nie odważy się ponownie zacząć tego tematu,
postanowiłam więc wziąć się w garść.
– Jake,
przecież nie masz mnie za co przepraszać – zaoponowałam. – Wiem, jaką podjęłam
decyzję. Jeśli już, to ja powinnam przeprosić za to, że tym samym zraniłam
ciebie. I że wciąż jestem zbyt wielką egoistką, żeby kazać ci iść w cholerę
– westchnęłam.
Zachichotał,
co mnie zirytowało. Właśnie się przed nim otwierałam, a on mnie wyśmiewał?
To nic, że za to, że przekleństwa dziwnie brzmiały w moich ustach – liczył
się sam fakt tego, że zareagował w taki właśnie sposób.
– Wybacz – zreflektował
się, widząc moją minę. – Swoją drogą, to zaczyna robić się chore, nie uważasz?
Oboje mamy wyrzuty sumienia przez coś na co żadne z nas nie ma wpływu – zauważył,
tym samym trafiając w sedno. – Ale, Ness... – Skrzywiłam się, kiedy użył
nielubianej przeze mnie wersji skrótu mojego imienia, pozwoliłam mu jednak kontynuować.
– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale twoja ciąża wszystko zmieniła. To
początkowo mnie oszołomiło, jasne, ale sprawiło też, że stało się coś... Sam
nie wiem – westchnął z irytacją.
Jego słowa
spowodowały, że do tej pory udająca obojętność Shelby raptownie poderwała
głowę. Teraz patrzyła na swojego towarzysza intensywnie, uważnie nasłuchując,
jakby nie chciała stracić nawet jednego słowa.
– To tak,
jakbym spojrzał na wszystko z nowej perspektywy. A może po prostu w końcu
pojąłem, że ciebie straciłem i nie mogę oczekiwać po tej miłości niczego
więcej prócz bólu. – Wzruszył ramionami. – Nagle, ot tak – pstryknął palcami – przypomniałem
sobie, że we wpojeniu przecież najważniejsze jest to, żebyś była szczęśliwa. A nie
byłaś, z mojej winy na dodatek, prawda? – Nie dał mi czasu, żebym
udzieliła mu odpowiedzi. – Raniłem cię wpojeniem, błędne koło, zauważ. W tamtym
momencie to jakby do mnie dotarło i wtedy....
– Nagle
zrozumiałeś, gdzie twoje miejsce? – podsunęłam mu, chociaż sama nie byłam
pewna, skąd przyszła mi do głowy ta myśl.
– Tak. – Uśmiechnął
się nieco zaskoczony, spoglądając mi prosto w oczy. – Nie wiem, czy już
wszystko spieprzyłem, czy jeszcze nie, ale gdybyś mi pozwoliła, chciałbym być
po prostu twoim przyjacielem – dodał nieco spiętym tonem.
Gabriel
zupełnie machinalnie przytulił mnie mocniej, tym samym przypominając mi o swojej
obecności. Niemożliwe, na moment zapomniałam o Gabrielu...,
pomyślałam w roztargnieniu, jednocześnie próbując znaleźć słowa
odpowiednie do tego, żeby Jacobowi odpowiedzieć. Nie wiedziałam, co zrobić,
żeby przypadkiem nie zranić do tego wszystkiego ukochanego. Kochałam Jacoba,
ale jak brata i teraz miałam okazję go odzyskać, nie byłam jednak pewna,
czy...
Po
prostu zrób to, ja wszystko rozumiem, usłyszałam w głowie łagodny głos
ukochanego. Nie musimy się lubić. Wystarczy, że będziemy się wzajemnie
tolerować. No i nie toczymy wojny, więc spokojnie. Co prawa mam mu ochotę
łeb urwać po tym, jak odmówił mi pomocy... Pewien
fragment jego wypowiedzi nie nadawał się do zacytowania, Gabriela bowiem na
chwilę poniosło i aż wzdrygnęłam się oburzona jakże wyszukanymi
przekleństwami, na określenie tego, jak Jake zachował się, woląc dumnie
próbować pomagać mi na własną rękę, zamiast wesprzeć moich bliskich i zwiększyć
ich szanse. Tak czy inaczej, zreflektował się w końcu,
jestem skłonny go jakoś znieść. Chciałbym powiedzieć, że chłopak ma złe
intencje, ale musiałbym skłamać. On naprawdę pragnie jedynie być w twoim
życiu obecny, wyjaśnił.
Siedzisz
w jego głowie?, obruszyłam się. Nie ważne, zresztą. Dziękuję,
Gabrielu.
Przerwałam
telepatyczne połączenie, po czym ostrożnie wyplątałam się z objęć
ukochanego i podeszłam do Jacoba. A potem skoczyłam na niego, on zaś
zareagował zupełnie automatycznie i w sposób, który wyćwiczyliśmy
jeszcze kiedy byłam dzieckiem, pochwycił mnie i przytulił. Teraz byłam tak
blisko, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie nie wyczuć jego
emocji – wiedziałam, że jest szczęśliwy, moja reakcja bowiem była jaśniejsza
niż jakiekolwiek słowa.
Odsunęliśmy
się od siebie zdecydowanie zbyt szybko, ale oboje byliśmy speszeni tak dużo
liczbą obserwatorów. A jednak ten krótki uścisk wystarczył, żebym
przekonała się, że odzyskałam mojego Jacoba. Wróciliśmy do punktu wyjścia,
kiedy nie łączyły nas relacje bardziej skomplikowane od bratersko-siostrzanej
miłości i to było fantastyczne.
Aż kręciło
mi się w głowie, kiedy myślałam o tym, jak wiele dobrego ostatnio mi
się przydarzyło. Miałam dosłownie wszystko: kochającą rodzinę, miłość swojego
życia, dzieci, a do tego właśnie odzyskałam przyjaźń kogoś, kogo
traktowałam jak brata. Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu pojawiła się
niepokojąca myśl, że tak wielkie szczęście nie może trwać wiecznie i jeszcze
przyjdzie mi za to wszystko zapłacić, nie miałam jednak zamiaru się teraz nad
tym zastanawiać.
– Ach, więc
jednak wystarczyło... – usłyszałam cichy szept Shelby. Wszyscy momentalnie
skupili na niej wzrok, to do mnie jednak się zwracała: – To, że jesteś
szczęśliwa. Jestem ci winna przeprosiny, bo to naprawdę wystarczy – powtórzyła.
I nagle
zrozumiałam, jako jedyna w całym towarzystwie. Nawet Jacob wpatrywał się w Shelby
pytająco, co chyba znaczyło, że nie słyszał tej z plemiennych legend,
która opowiadała o tym, że istnieje sposób na zerwanie wpojenia. Teraz
wiedziałam, że historia ta nie była do końca prawdziwa – wpojenie nie zostało
zerwane, a po prostu w końcu zaczęło spełniać swoją rolę. To nie była
już obsesyjna miłość, która raniła w przypadku, gdy obiekt magii Quileutów
nie odwzajemniał uczucia. W końcu było tak, jak miało być – zarówno
wpojenie, jak i wpojony zmiennokształtni mogli być szczęśliwi.
– Och... – wyrwało
mi się; nie zamierzałam odpowiadać na pytające spojrzenia bliskich, szybko też
zablokowałam umysł przed Gabrielem, chociaż wiedziałam, że chłopak nie złamie
obietnicy i nie wniknie do moich myśli bez zaproszenia. To była tajemnica
moja i Shelby, nasza wspólna sprawa, i chciałam, żeby tak pozostało.
– Poza tym
muszę ci podziękować – ciągnęła dalej zmiennokształtna, chociaż to wyznanie
musiało ją kosztować naprawdę wiele. Ludzie nie zmieniają się tak szybko, więc
ze strony Shelby było to i tak spory postęp. – Jakby nie patrzeć, jedno
twoje słowo i byłabym martwa.
Spojrzałam
na nią skrępowana. Zasłużyłam sobie czy nie, zawsze czułam się dziwnie, kiedy
ktokolwiek coś mi zawdzięczał albo mnie komplementował. To jak nic musiałam
odziedziczyć po mamie, która była wręcz uczulona na bycie w centrum uwagi.
Poza tym bądźmy szczerzy – jedyna osoba dla której chciałam być wyjątkowa,
znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki; wystarczyło po prostu, że się
odwrócę i wyciągnę ramiona w stronę Gabriela.
– Zrobiłam
po prostu to, co było słuszne – wyjaśniłam pośpiesznie. – Nie zasłużyłaś na to,
żeby ktokolwiek...
Przerwała
mi, nagle wybuchając serdecznym śmiechem. Dźwięk ten tak bardzo mnie zaskoczył,
że przez chwilę stałam i gapiłam się na nią bezmyślnie, jakby nie
dowierzając, że tak czysty i cudowny dźwięk mógł wydobyć się z jej
gardła. Nie przypominało to sarkastycznego, wymuszonego śmiechu na który sobie
czasami pozwalała – to było jak najbardziej szczere. Musiałam zresztą przyznać,
że była jeszcze piękniejsza, kiedy pozwoliła sobie na okazanie tak pozytywnych
uczuć.
– Och,
proszę – powiedziała w końcu. – Dziewczyno, gdzie twój instynkt łowcy?
Chciałam cię zabić, a ty masz opory przed zemstą? – zapytała, kręcąc z niedowierzaniem
głową. – A niech to, Jacob ma rację. Możesz chcieć wampira znienawidzić,
ale nic z tego. Zawsze znajdzie się taki, który zrobi coś, przez co
zaczynasz mieć wyrzuty sumienia.
Zastanowiłam
się o kim Jake mógł coś takiego powiedzieć. Stawiałam albo na Edwarda,
albo na Gabriela – z przewagą na tego drugiego, bo jakby nie patrzeć,
chłopak od początku dawał mi wolną rękę, jeśli chodziło o relacje z Jake'm.
W kwestii uczuć ufał mi całkowicie i nawet wiedząc, że kocham Jacoba,
zdawał sobie sprawę, że nigdy bym go nie wybrała.
– Nie
jestem wampirem – zauważyłam inteligentnie, a potem – co zaskoczyło nawet
mnie – niepewnie uśmiechnęłam się do Shelby.
– Też
prawda – zgodziła się. Jej uśmiech był nieco zdystansowany, jakby chciała mnie
uświadomić, że przyjaciółkami to my nie zostaniemy. – Tak czy inaczej, dzięki –
dodała i pojęłam, że to koniec rozmowy na ten temat.
Dopiero
wtedy do rozmowy włączyli się pozostali, zwłaszcza Carlisle i Esme.
Dziadek chciał się upewnić, czy pakt wciąż obowiązuje, babcia zaś próbowała
przekonać naszych gości do tego, żeby na chwilę weszli. Wiedziałam, że Jake był
bardzo speszony, kiedy jej odmawiał – zawsze porażało go to, jak bardzo Esme
jest ludzka – w głębi duszy jednak mi ulżyło. Nie byłam pewna, jak
zareagują na widom moich dzieci; w głębi duszy nawet obawiałam się, że
Jake jakimś cudem wpoi się na nowo, chociażby z Alessię. Zdecydowanie
chciałam zakończyć dziwną tradycję zakochiwania się w kolejnych
pokoleniach mojej rodziny na mnie.
Jake
zasłużył sobie na to, żeby znaleźć sobie kogoś, kto go pokocha. Pomyślałam
sobie o tym akurat wtedy, kiedy zarówno Shelby, jak i Jacob zbierali
się już do odejścia. Momentalnie podjęłam decyzję i zanim chłopak zdążyłby
przemienić się w wilka, wykorzystałam moc, żeby wniknąć do jego umysłu i móc
mentalnie przekazać mu wiadomość.
Była to
krótka myśl, ale istotniejsza niż tysiące słów.
Jake,
zrób coś dla mnie: bądź szczęśliwy, poprosiłam. Poczułam jego
zdezorientowanie, a potem zaskoczenie i nutkę złości, kiedy
zorientował się, że to ja do niego mówię. Nie przepadał za czytaniem w myślach,
na mnie jednak nie potrafił się zdenerwować. To może ci się wydać
dziwne, ale postaraj się zaufać Shelby. Ona w głębi duszy jest dobra,
wierz mi, dodałam; kiedy wspomniałam o Shelby, wyczułam w jego
emocjach coś dziwnego, nie byłam jednak w stanie tego zinterpretować.
Pośpiesznie
wycofałam się, nie chcąc narzucać mu się swoją obecnością, zanim jednak
ostatecznie zerwałam połączenie, wyczułam, że Jake właśnie podjął jakąś decyzję;
i chociaż nie byłam już w stanie zobaczyć ani Shelby, ani Jacoba,
mogłabym przysiąc, że w tym właśnie momencie mój przyjaciel odważył się
wziąć dziewczynę za rękę.
Damien
Damien siedział na dywanie w salonie,
obserwując. Wszyscy wyszli w popłochu i chociaż nikt mu tego nie
powiedział, chłopczyk wiedział, że powinien przypilnować swojej siostry.
Alessia bardzo różniła się od niego, chociaż nie rozumiał dlaczego. Była
dziwnym, kruchym stworzeniem, które uczyło się zdecydowanie wolniej od niego.
Poza tym każdą swoją potrzebę wyrażała płaczem, który powodował, że wszyscy
dorośli momentalnie tłoczyli się wokół niej, głaskając ją, tuląc i próbując
zorientować się, czegóż to ich mała księżniczka mogła pragnąć.
Zupełnie
tego nie pojmował. Nie czuł się odsunięty, wręcz przeciwnie – musiał przyznać,
że to kruche stworzenie potrzebowało opieki zdecydowanie bardziej niż on. Nigdy
nie płakał, a kiedy czegoś chciał, mógł liczyć na to, że mama albo tata
sami się domyślą. Zawsze wiedzieli – podobnie jak Damien i Alessia byli
uzdolnieni, więc potrafili odebrać potrzeby swoich dzieci; właśnie dlatego nie
rozumiał, dlaczego Ali musiała dodatkowo płakać.
Teraz
obserwował ją, jak raczkowała przez pokój, wyraźnie speszona tym, że nie ma
nikogo, kto zwróciłby na nią uwagę. Ostatecznie zatrzymała się przed stołem i usiadłszy
na podłodze, zadarła główkę, obserwując mebel. Damien nie miał pojęcia, co
takiego niezwykłego mogło być w tej rzeczy, ale przecież myślał zupełnie
inaczej niż to dziwne stworzenie, jego siostra.
W tym samym
momencie mała wyciągnęła ręce i podtrzymawszy się nogi stołu, spróbowała
się podnieść. Damien obserwował ją teraz z większym zainteresowaniem;
nawet podczołgał się nieco bliżej, patrząc jak jego bliźniaczka niepewnie staje
na nogi. Kiedy złapała równowagę, uśmiechnęła się promiennie, a z jej
usteczek wyrwał się radosny pisk. Wiedział, że już wcześniej denerwowało ją, że
może się przemieszczać jedynie u kogoś na rękach – zazdrościła pozostałym,
którzy chodzili gdzie chcieli, więc może nawet nie powinno go zdziwić to, co
robiła.
Spróbowała
zrobić kroczek do przodu i nagle się zachwiała. Znów spróbowała chwycić
się stołu, ale tym razem trafiła na róg obrusa i ściągnęła materiał, razem
z ozdobnym wazonem, który z brzdękiem wylądował na podłodze i rozsypał
się na tysiące drobnych kawałeczków. Alessia wylądowała na podłodze i nagle
wybuchła niepohamowanym płaczem – i to nie takim, jak w przypadku,
kiedy czegoś chciała; w tym łkaniu było coś więcej.
Wtedy do
Damiena doszedł słodki zapach czegoś, co momentalnie zidentyfikował. Kiedy
spojrzał na zapłakaną siostrę, zauważył, że jej ręce pokryte są kuszącą,
czerwoną cieczą, którą zawsze dostawali, kiedy byli głodni. Krew sączyła się z drobnych
ranek, bo mała, upadając, wyciągnęła rączki przed siebie i poraniła się o kawałeczki
wazonu.
Damien
przez moment jedynie siedział, wpatrując się w siostrę. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że nie tylko gardło go piecze, ale i jego dłonie wydają
się pulsować ciepłem, chociaż nie rozumiał, co to miało znaczyć; nigdy nie
doświadczył czegoś podobnego i tego nie rozumiał, chociaż w jego
umyśle pojawiła się jedna, jedyna myśl, której nie potrafił zignorować.
Zaintrygowany,
bez pośpiechy poraczkował w kierunku siostry.
Cudowny rozdzial. Ciekawe czy Shelby i Jake beda razem. Jak na niecierpliwa istote przystalo czekam z utesknieniem na kolejna notke w oczywiscie twoim wykonaniu. Oraz zycze duuuuzo weeeeeny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Aleks
No, dziecka tracącego kontrolę na zapach krwi zdecydowanie się nie spodziewałam :D
OdpowiedzUsuń