17 stycznia 2013

Sto czterdzieści sześć

Renesmee
Z entuzjazmem wybiegłam przed dom, żeby przywitać się z naszymi gośćmi. Nie spodziewałam się pojawienia Jacoba i Shelby, niemniej jednak ucieszyłam się na widok przyjaciela. Moja niedoszła zabójczyni też nie wywołała u mnie jakiś nad wyraz negatywnych emocji, miałam bowiem przynajmniej pewność, że dziewczyna żyje i już za nią nie odpowiadam. Nie życzyłam jej śmierci, mimo wszystko, od jakiegoś czasu bowiem rozumiałam ją chyba lepiej niż bym chciała.
Kiedy tylko Jake mnie zobaczył, natychmiast podbiegł bliżej, żeby porwać mnie w swoje objęcia. Na moment zapomniałam o tym, że powinnam bardzo uważać, jeśli chodzi o nasze relacje; po prostu dałam się ponieść emocjom i uściskałam go mocno. Tęskniłam za nim i chociaż to było egoistyczne, pragnęłam żeby pozostał w moim życiu, nawet jeśli wpojenie było przeszkodą, żeby zaakceptował mój związek z Gabrielem. Na razie wolałam nie myśleć o tym, że to raczej nie będzie możliwe – po prostu cieszyłam się chwilą, o resztę zamierzając się martwić później.
– Żyjesz... – Jacob był wyraźnie zachwycony tym odkryciem. Mocno tulił mnie do siebie, przeczesując palcami moje włosy i jakby chcąc się upewnić, że nie jestem wampirem. Fakt, że ani telepaci, ani poród mnie nie zabiły wydawał się napawać go jeszcze większym entuzjazmem. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest – odetchnął, w końcu stawiając mnie na ziemi; był wyższy ode mnie, więc chcąc mnie przytulić, musiał unieść mnie o kilka ładnych centymetrów.
– Nic mi nie jest – potwierdziłam, odsuwając się o kilka kroków, żeby móc na niego spojrzeć bez konieczności zadzierania głowy. Zdążyłam już zapomnieć jak bardzo był wysoki. – Też się cieszę, że cię widzę – dodałam, bo jego ostatnia wypowiedź niejako do takiego właśnie wniosku się sprowadzała. Poza tym mówiłam prawdę – bardzo cieszyłam się na jego widok.
Na moment całkowicie zapomniałam o bożym świecie. Jedynie resztkami świadomości wychwytywałam, że nie tylko ja wyszłam przed dom, ale i zaintrygowani obecnością zmiennokształtnych Cullenowie oraz – naturalnie – Gabriel. Dzieci zostały w domu same, co w normalnych warunkach byłoby nie do przyjęcia, jednak nie w przypadku naszej rodziny. Plusem bycia nieśmiertelnym i posiadania dwójki równie niezwykłych dzieci było to, że nie trzeba ich było non stop pilnować. Zresztą ja, podobnie jak inni, cały czas nasłuchiwaliśmy uważnie, żeby w razie potrzeby natychmiast popędzić do maluchów, gdyby zaszła taka potrzeba.
Ponownie skupiłam się na Jacoba. Z tego wszystkiego nie zauważyłam, kiedy tuż obok mnie znalazł się Gabriel i wzdrygnęłam się, kiedy znajome ramiona owinęły się wokół mojej talii. W pierwszej chwili obejrzałam się, żeby promiennie uśmiechnąć się do ukochanego, zaraz jednak poczułam się speszona; wiedziałam, że dla Jacoba to niejako jak cios poniżej pasa, ale przecież musiał w końcu oswoić się z tym, że ja już zrezygnowałam. Jeśli przez to miałam go stracić, trudno – sama też musiałam pogodzić się z tym, że nie da się mieć wszystkiego.
Ale nawet jeśli obecność mojego ukochanego Jake'a denerwowała, nie dał nic po sobie poznać. Jedynie rzucił Gabrielowi przelotne spojrzenie, po czym znów wbił swoje czarne tęczówki we mnie. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale jak długo obywało się bez kłótni, mogłam szczerze powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwa.
– Co cię sprowadza, Jacobie? – odezwał się Carlisle, bo zapadła chwila milczenia; wszyscy nieufnie wpatrywali się w przybyszy, zwłaszcza Shelby. Może moją decyzję pochwalali, jeśli chodziło o darowanie dziewczynie życia, ale to nie zmieniało faktu, że dziewczyna omal mnie nie zabiła; nie ufali jej i sama też nie powinnam, nie potrafiłam jednak czuć się w obecności zmiennokształtnej źle.
– Głównie dwie sprawy – odparł Jacob pogodnie. Rzadko widywałam go tak rozluźnionego, kiedy przebywał w otoczeniu wampirów. – Naturalnie przyszedłem dla Nessie. Już dawno chciałem to zrobić, ale pan „czytający w myślach” – zerknął z ukosa na Edwarda – dał mi do zrozumienia, że albo nie jestem mile widziany, albo ona nie jest w zbyt dobrej formie na to, żeby przyjmować jakiekolwiek odwiedziny.
Edward mruknął coś, co zabrzmiało jak „oba”, postanowiłam go jednak zignorować. Obojętnie jak układały się relacje moje i Jake'a, sama z siebie nie zdobyłabym się na to, żeby ostatecznie zakończyć tę znajomość. Co do tego, że byłam w marnej formie, to akurat była prawda, ale nie dlatego, że czułam się osłabiona po porodzie – to wcześniejszy zły stan Alessi uczynił mnie niemal bezdusznym zombie, które do niczego się nie nadawało. Cieszyłam się, że Jacob nie widział mnie w takim stanie, z pewnością bowiem rozpętałaby się kolejna kłótnia, gdyby zwalił winę na Gabriela i moją małą córeczkę. Dość miałam potyczek jak na jeden miesiąc.
– A ta druga sprawa? – zapytałam, żeby przerwać ciszę.
Zerknął krótko na Shelby, ta jednak z premedytacją unikała patrzenia w naszym kierunku. Nie byłam pewna, czy jakkolwiek się zmieniła – na pewno była pokorniejsza i już tak bardzo nie wyrywała się do tego, żeby rzucać się na wampiry. Możliwe, że sama inaczej na nią patrzyłam po tym, jak zrozumiałam przyczyny jej zachowania, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. Poza tym byłam świadoma jej uczuć do Jake'a i ona to wiedziała. Czułam, że przeze mnie jest niczym dzikie zwierze schwytane w pułapkę – fakt, że ktokolwiek dostrzegł rysę w masce, którą przybierała, przerażał ją.
– Chciałem cię przeprosić – odezwał się w końcu Jake, tym samym odrywając moje myśli od Shelby. Całkowicie mnie zaskoczył, bo nie tego się spodziewałam. Nie wydawało mi się, żeby musiał mnie za cokolwiek przepraszać. – Za to, że nie byłem w stanie jakkolwiek ci pomóc, kiedy te pijawki cię schwytały. No i że wtedy uciekłem tak bez słowa. Ale sama zrozum, miałem wrażenie, jakby moje życie zatoczyło koło – usprawiedliwił się. – Z tym, że chodziło o ciebie, moje wpojenie, a nie twoją matkę. W jej przypadku zdawało mi się, że łączy nas coś więcej, ale to przez cały czas sprowadzało się do tego, że dzięki niej miałaś się pojawić...
Uniosłam obie ręce ku górze, byleby tylko przestał mówić. Nie sądziłam, że rozmowa przybierze taki kierunek i czułam się zdezorientowana, poza tym peszyło mnie, że zaczynaliśmy rozmawiać o uczuciach na szerszym forum, zwłaszcza w towarzystwie Gabriela i Shelby. Byłam jednak jednocześnie świadoma, że jeśli spróbuję od tego uciec, żadne z nas nie odważy się ponownie zacząć tego tematu, postanowiłam więc wziąć się w garść.
– Jake, przecież nie masz mnie za co przepraszać – zaoponowałam. – Wiem, jaką podjęłam decyzję. Jeśli już, to ja powinnam przeprosić za to, że tym samym zraniłam ciebie. I że wciąż jestem zbyt wielką egoistką, żeby kazać ci iść w cholerę – westchnęłam.
Zachichotał, co mnie zirytowało. Właśnie się przed nim otwierałam, a on mnie wyśmiewał? To nic, że za to, że przekleństwa dziwnie brzmiały w moich ustach – liczył się sam fakt tego, że zareagował w taki właśnie sposób.
– Wybacz – zreflektował się, widząc moją minę. – Swoją drogą, to zaczyna robić się chore, nie uważasz? Oboje mamy wyrzuty sumienia przez coś na co żadne z nas nie ma wpływu – zauważył, tym samym trafiając w sedno. – Ale, Ness... – Skrzywiłam się, kiedy użył nielubianej przeze mnie wersji skrótu mojego imienia, pozwoliłam mu jednak kontynuować. – Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale twoja ciąża wszystko zmieniła. To początkowo mnie oszołomiło, jasne, ale sprawiło też, że stało się coś... Sam nie wiem – westchnął z irytacją.
Jego słowa spowodowały, że do tej pory udająca obojętność Shelby raptownie poderwała głowę. Teraz patrzyła na swojego towarzysza intensywnie, uważnie nasłuchując, jakby nie chciała stracić nawet jednego słowa.
– To tak, jakbym spojrzał na wszystko z nowej perspektywy. A może po prostu w końcu pojąłem, że ciebie straciłem i nie mogę oczekiwać po tej miłości niczego więcej prócz bólu. – Wzruszył ramionami. – Nagle, ot tak – pstryknął palcami – przypomniałem sobie, że we wpojeniu przecież najważniejsze jest to, żebyś była szczęśliwa. A nie byłaś, z mojej winy na dodatek, prawda? – Nie dał mi czasu, żebym udzieliła mu odpowiedzi. – Raniłem cię wpojeniem, błędne koło, zauważ. W tamtym momencie to jakby do mnie dotarło i wtedy....
– Nagle zrozumiałeś, gdzie twoje miejsce? – podsunęłam mu, chociaż sama nie byłam pewna, skąd przyszła mi do głowy ta myśl.
– Tak. – Uśmiechnął się nieco zaskoczony, spoglądając mi prosto w oczy. – Nie wiem, czy już wszystko spieprzyłem, czy jeszcze nie, ale gdybyś mi pozwoliła, chciałbym być po prostu twoim przyjacielem – dodał nieco spiętym tonem.
Gabriel zupełnie machinalnie przytulił mnie mocniej, tym samym przypominając mi o swojej obecności. Niemożliwe, na moment zapomniałam o Gabrielu..., pomyślałam w roztargnieniu, jednocześnie próbując znaleźć słowa odpowiednie do tego, żeby Jacobowi odpowiedzieć. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby przypadkiem nie zranić do tego wszystkiego ukochanego. Kochałam Jacoba, ale jak brata i teraz miałam okazję go odzyskać, nie byłam jednak pewna, czy...
Po prostu zrób to, ja wszystko rozumiem, usłyszałam w głowie łagodny głos ukochanego. Nie musimy się lubić. Wystarczy, że będziemy się wzajemnie tolerować. No i nie toczymy wojny, więc spokojnie. Co prawa mam mu ochotę łeb urwać po tym, jak odmówił mi pomocy... Pewien fragment jego wypowiedzi nie nadawał się do zacytowania, Gabriela bowiem na chwilę poniosło i aż wzdrygnęłam się oburzona jakże wyszukanymi przekleństwami, na określenie tego, jak Jake zachował się, woląc dumnie próbować pomagać mi na własną rękę, zamiast wesprzeć moich bliskich i zwiększyć ich szanse. Tak czy inaczej, zreflektował się w końcu, jestem skłonny go jakoś znieść. Chciałbym powiedzieć, że chłopak ma złe intencje, ale musiałbym skłamać. On naprawdę pragnie jedynie być w twoim życiu obecny, wyjaśnił.
Siedzisz w jego głowie?, obruszyłam się. Nie ważne, zresztą. Dziękuję, Gabrielu.
Przerwałam telepatyczne połączenie, po czym ostrożnie wyplątałam się z objęć ukochanego i podeszłam do Jacoba. A potem skoczyłam na niego, on zaś zareagował zupełnie automatycznie i w sposób, który wyćwiczyliśmy jeszcze kiedy byłam dzieckiem, pochwycił mnie i przytulił. Teraz byłam tak blisko, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie nie wyczuć jego emocji – wiedziałam, że jest szczęśliwy, moja reakcja bowiem była jaśniejsza niż jakiekolwiek słowa.
Odsunęliśmy się od siebie zdecydowanie zbyt szybko, ale oboje byliśmy speszeni tak dużo liczbą obserwatorów. A jednak ten krótki uścisk wystarczył, żebym przekonała się, że odzyskałam mojego Jacoba. Wróciliśmy do punktu wyjścia, kiedy nie łączyły nas relacje bardziej skomplikowane od bratersko-siostrzanej miłości i to było fantastyczne.
Aż kręciło mi się w głowie, kiedy myślałam o tym, jak wiele dobrego ostatnio mi się przydarzyło. Miałam dosłownie wszystko: kochającą rodzinę, miłość swojego życia, dzieci, a do tego właśnie odzyskałam przyjaźń kogoś, kogo traktowałam jak brata. Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu pojawiła się niepokojąca myśl, że tak wielkie szczęście nie może trwać wiecznie i jeszcze przyjdzie mi za to wszystko zapłacić, nie miałam jednak zamiaru się teraz nad tym zastanawiać.
– Ach, więc jednak wystarczyło... – usłyszałam cichy szept Shelby. Wszyscy momentalnie skupili na niej wzrok, to do mnie jednak się zwracała: – To, że jesteś szczęśliwa. Jestem ci winna przeprosiny, bo to naprawdę wystarczy – powtórzyła.
I nagle zrozumiałam, jako jedyna w całym towarzystwie. Nawet Jacob wpatrywał się w Shelby pytająco, co chyba znaczyło, że nie słyszał tej z plemiennych legend, która opowiadała o tym, że istnieje sposób na zerwanie wpojenia. Teraz wiedziałam, że historia ta nie była do końca prawdziwa – wpojenie nie zostało zerwane, a po prostu w końcu zaczęło spełniać swoją rolę. To nie była już obsesyjna miłość, która raniła w przypadku, gdy obiekt magii Quileutów nie odwzajemniał uczucia. W końcu było tak, jak miało być – zarówno wpojenie, jak i wpojony zmiennokształtni mogli być szczęśliwi.
– Och... – wyrwało mi się; nie zamierzałam odpowiadać na pytające spojrzenia bliskich, szybko też zablokowałam umysł przed Gabrielem, chociaż wiedziałam, że chłopak nie złamie obietnicy i nie wniknie do moich myśli bez zaproszenia. To była tajemnica moja i Shelby, nasza wspólna sprawa, i chciałam, żeby tak pozostało.
– Poza tym muszę ci podziękować – ciągnęła dalej zmiennokształtna, chociaż to wyznanie musiało ją kosztować naprawdę wiele. Ludzie nie zmieniają się tak szybko, więc ze strony Shelby było to i tak spory postęp. – Jakby nie patrzeć, jedno twoje słowo i byłabym martwa.
Spojrzałam na nią skrępowana. Zasłużyłam sobie czy nie, zawsze czułam się dziwnie, kiedy ktokolwiek coś mi zawdzięczał albo mnie komplementował. To jak nic musiałam odziedziczyć po mamie, która była wręcz uczulona na bycie w centrum uwagi. Poza tym bądźmy szczerzy – jedyna osoba dla której chciałam być wyjątkowa, znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki; wystarczyło po prostu, że się odwrócę i wyciągnę ramiona w stronę Gabriela.
– Zrobiłam po prostu to, co było słuszne – wyjaśniłam pośpiesznie. – Nie zasłużyłaś na to, żeby ktokolwiek...
Przerwała mi, nagle wybuchając serdecznym śmiechem. Dźwięk ten tak bardzo mnie zaskoczył, że przez chwilę stałam i gapiłam się na nią bezmyślnie, jakby nie dowierzając, że tak czysty i cudowny dźwięk mógł wydobyć się z jej gardła. Nie przypominało to sarkastycznego, wymuszonego śmiechu na który sobie czasami pozwalała – to było jak najbardziej szczere. Musiałam zresztą przyznać, że była jeszcze piękniejsza, kiedy pozwoliła sobie na okazanie tak pozytywnych uczuć.
– Och, proszę – powiedziała w końcu. – Dziewczyno, gdzie twój instynkt łowcy? Chciałam cię zabić, a ty masz opory przed zemstą? – zapytała, kręcąc z niedowierzaniem głową. – A niech to, Jacob ma rację. Możesz chcieć wampira znienawidzić, ale nic z tego. Zawsze znajdzie się taki, który zrobi coś, przez co zaczynasz mieć wyrzuty sumienia.
Zastanowiłam się o kim Jake mógł coś takiego powiedzieć. Stawiałam albo na Edwarda, albo na Gabriela – z przewagą na tego drugiego, bo jakby nie patrzeć, chłopak od początku dawał mi wolną rękę, jeśli chodziło o relacje z Jake'm. W kwestii uczuć ufał mi całkowicie i nawet wiedząc, że kocham Jacoba, zdawał sobie sprawę, że nigdy bym go nie wybrała.
– Nie jestem wampirem – zauważyłam inteligentnie, a potem – co zaskoczyło nawet mnie – niepewnie uśmiechnęłam się do Shelby.
– Też prawda – zgodziła się. Jej uśmiech był nieco zdystansowany, jakby chciała mnie uświadomić, że przyjaciółkami to my nie zostaniemy. – Tak czy inaczej, dzięki – dodała i pojęłam, że to koniec rozmowy na ten temat.
Dopiero wtedy do rozmowy włączyli się pozostali, zwłaszcza Carlisle i Esme. Dziadek chciał się upewnić, czy pakt wciąż obowiązuje, babcia zaś próbowała przekonać naszych gości do tego, żeby na chwilę weszli. Wiedziałam, że Jake był bardzo speszony, kiedy jej odmawiał – zawsze porażało go to, jak bardzo Esme jest ludzka – w głębi duszy jednak mi ulżyło. Nie byłam pewna, jak zareagują na widom moich dzieci; w głębi duszy nawet obawiałam się, że Jake jakimś cudem wpoi się na nowo, chociażby z Alessię. Zdecydowanie chciałam zakończyć dziwną tradycję zakochiwania się w kolejnych pokoleniach mojej rodziny na mnie.
Jake zasłużył sobie na to, żeby znaleźć sobie kogoś, kto go pokocha. Pomyślałam sobie o tym akurat wtedy, kiedy zarówno Shelby, jak i Jacob zbierali się już do odejścia. Momentalnie podjęłam decyzję i zanim chłopak zdążyłby przemienić się w wilka, wykorzystałam moc, żeby wniknąć do jego umysłu i móc mentalnie przekazać mu wiadomość.
Była to krótka myśl, ale istotniejsza niż tysiące słów.
Jake, zrób coś dla mnie: bądź szczęśliwy, poprosiłam. Poczułam jego zdezorientowanie, a potem zaskoczenie i nutkę złości, kiedy zorientował się, że to ja do niego mówię. Nie przepadał za czytaniem w myślach, na mnie jednak nie potrafił się zdenerwować. To może ci się wydać dziwne, ale postaraj się zaufać Shelby. Ona w głębi duszy jest dobra, wierz mi, dodałam; kiedy wspomniałam o Shelby, wyczułam w jego emocjach coś dziwnego, nie byłam jednak w stanie tego zinterpretować.
Pośpiesznie wycofałam się, nie chcąc narzucać mu się swoją obecnością, zanim jednak ostatecznie zerwałam połączenie, wyczułam, że Jake właśnie podjął jakąś decyzję; i chociaż nie byłam już w stanie zobaczyć ani Shelby, ani Jacoba, mogłabym przysiąc, że w tym właśnie momencie mój przyjaciel odważył się wziąć dziewczynę za rękę.
Damien
Damien siedział na dywanie w salonie, obserwując. Wszyscy wyszli w popłochu i chociaż nikt mu tego nie powiedział, chłopczyk wiedział, że powinien przypilnować swojej siostry. Alessia bardzo różniła się od niego, chociaż nie rozumiał dlaczego. Była dziwnym, kruchym stworzeniem, które uczyło się zdecydowanie wolniej od niego. Poza tym każdą swoją potrzebę wyrażała płaczem, który powodował, że wszyscy dorośli momentalnie tłoczyli się wokół niej, głaskając ją, tuląc i próbując zorientować się, czegóż to ich mała księżniczka mogła pragnąć.
Zupełnie tego nie pojmował. Nie czuł się odsunięty, wręcz przeciwnie – musiał przyznać, że to kruche stworzenie potrzebowało opieki zdecydowanie bardziej niż on. Nigdy nie płakał, a kiedy czegoś chciał, mógł liczyć na to, że mama albo tata sami się domyślą. Zawsze wiedzieli – podobnie jak Damien i Alessia byli uzdolnieni, więc potrafili odebrać potrzeby swoich dzieci; właśnie dlatego nie rozumiał, dlaczego Ali musiała dodatkowo płakać.
Teraz obserwował ją, jak raczkowała przez pokój, wyraźnie speszona tym, że nie ma nikogo, kto zwróciłby na nią uwagę. Ostatecznie zatrzymała się przed stołem i usiadłszy na podłodze, zadarła główkę, obserwując mebel. Damien nie miał pojęcia, co takiego niezwykłego mogło być w tej rzeczy, ale przecież myślał zupełnie inaczej niż to dziwne stworzenie, jego siostra.
W tym samym momencie mała wyciągnęła ręce i podtrzymawszy się nogi stołu, spróbowała się podnieść. Damien obserwował ją teraz z większym zainteresowaniem; nawet podczołgał się nieco bliżej, patrząc jak jego bliźniaczka niepewnie staje na nogi. Kiedy złapała równowagę, uśmiechnęła się promiennie, a z jej usteczek wyrwał się radosny pisk. Wiedział, że już wcześniej denerwowało ją, że może się przemieszczać jedynie u kogoś na rękach – zazdrościła pozostałym, którzy chodzili gdzie chcieli, więc może nawet nie powinno go zdziwić to, co robiła.
Spróbowała zrobić kroczek do przodu i nagle się zachwiała. Znów spróbowała chwycić się stołu, ale tym razem trafiła na róg obrusa i ściągnęła materiał, razem z ozdobnym wazonem, który z brzdękiem wylądował na podłodze i rozsypał się na tysiące drobnych kawałeczków. Alessia wylądowała na podłodze i nagle wybuchła niepohamowanym płaczem – i to nie takim, jak w przypadku, kiedy czegoś chciała; w tym łkaniu było coś więcej.
Wtedy do Damiena doszedł słodki zapach czegoś, co momentalnie zidentyfikował. Kiedy spojrzał na zapłakaną siostrę, zauważył, że jej ręce pokryte są kuszącą, czerwoną cieczą, którą zawsze dostawali, kiedy byli głodni. Krew sączyła się z drobnych ranek, bo mała, upadając, wyciągnęła rączki przed siebie i poraniła się o kawałeczki wazonu.
Damien przez moment jedynie siedział, wpatrując się w siostrę. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie tylko gardło go piecze, ale i jego dłonie wydają się pulsować ciepłem, chociaż nie rozumiał, co to miało znaczyć; nigdy nie doświadczył czegoś podobnego i tego nie rozumiał, chociaż w jego umyśle pojawiła się jedna, jedyna myśl, której nie potrafił zignorować.
Zaintrygowany, bez pośpiechy poraczkował w kierunku siostry.

2 komentarze:

  1. Cudowny rozdzial. Ciekawe czy Shelby i Jake beda razem. Jak na niecierpliwa istote przystalo czekam z utesknieniem na kolejna notke w oczywiscie twoim wykonaniu. Oraz zycze duuuuzo weeeeeny.
    Pozdrawiam.
    Aleks

    OdpowiedzUsuń
  2. No, dziecka tracącego kontrolę na zapach krwi zdecydowanie się nie spodziewałam :D

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa