Renesmee
Zapach krwi podziałał na
wszystkich, niczym czerwona płachta na byka. Kiedy tylko go poczułam, bez
zastanowienia rzuciłam się w stronę domu. Tym bardziej, że płacz Alessi
był jednoznaczny z tym, że coś się stało i powinnam natychmiast
znaleźć się przy córce.
Kiedy
wpadłam do salonu, momentalnie porwałam zapłakaną małą na ręce. Wtuliła się we
mnie, chociaż była jakby spokojniejsza; nie miałam pewności, czy to moja
obecność, czy coś innego, liczyło się jednak, że się uspokoiła. Teraz jedynie
szlochała, zakołysałam więc nią delikatnie, z przerażeniem obserwując
liczne kawałki wazonu, które walały się po podłodze.
– Pewnie
tylko się przestraszyła – uspokoił mnie Gabriel, który wraz z pozostałymi
pojawił się w pokoju dosłownie sekundę po mnie. – Sama zobacz. Nic jej nie
jest – dodał, ujmując rączkę córeczki, żebym na własne oczy przekonała się, że
jest cała.
– Ale ja
czuję krew – zaoponowałam; jak na zawołanie, cała uwaga spoczęła na
obserwującym nas z podłogi Damienie.
Gabriel
wziął naszego synka na ręce, a ja aż jęknęłam, kiedy zobaczyłam na jego
rączkach lepki, czerwony płyn. Mocniej przytuliłam Alessię, w duchu
wyklinając swoja nieodpowiedzialność. Co to za matka, która zostawia małe
dzieci chociaż na pięć minut? Co z tego, że szybciej się rozwijały, skoro
jakby nie patrzeć, w połowie były ludzkie i podatne na urazy? No i,
do cholery, to wciąż były dzieci – prawdy nie dało się oszukać.
– Nie wiem,
co o tym sądzić, ale to z pewnością nie jest jego krew – usłyszałam
głos dziadka i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Stał przy
Gabrielu, żeby móc obejrzeć Damiena i wyglądał na zdezorientowanego. – Małemu
nic nie jest – zapewnił mnie, widząc mojego spanikowane spojrzenie.
Teraz już
nic nie rozumiałam. Skoro zarówno Damien, jak i Alessia byli cali, skąd w takim
razie wzięła się krew? To nie miało dla mnie sensu, bo przecież nie
zostawiliśmy im butelki, poza tym w takim wypadku ciecz byłaby wszędzie i nie
w tak małej ilości. Poza tym byłam pewna, że ta krew nie należała do
człowieka – przecież rozpoznawałam zapach własnych dzieci!
– Nie
rozumiem... – poskarżyłam się, delikatnie kołysząc Alessię, która z tego
wszystkiego zamknęła oczy i zaczęła przysypiać w moich ramionach.
Ucałowałam ją w czoło, wciąż wystraszona tym, co mogło się stać jej albo
Damienowi.
– Nie
zrozumiesz dopiero za chwilę – poprawił mnie tata, pierwszy raz zabierając w tej
sprawie głos. – Spójrz na to – doradził mi, skinieniem głowy wskazując na
kawałki rozbitego wazonu, które walały się po podłodze.
Wzmocniłam
uścisk wokół Alessi i przykucnęłam, żeby lepiej się przyjrzeć, bo po
prostu nie dowierzałam własnym oczom. Część drobnych odłamków lśniła na
rubinowo, co bynajmniej nie miało związku ze wzorem wazonu; to była krew, nie
miałam co do tego wątpliwości.
Podniosłam
się, czując, że cały świat zaczyna wirować.
– Skarbie,
ktoś kogoś skrzywdził? – zapytałam pod wpływem impulsu, zerkając na Damiena. To
było jedyne, co przyszło mi do głowy, chociaż miałam wątpliwości, co do tego,
czy mały będzie potrafił mi odpowiedzieć.
Postanowił
mnie zaskoczyć.
– Wazon.
Alessię – wyjaśnił, zerkając na swoją śpiącą siostrę. – Ale ja już to
naprawiłem – dodał, a ja przekonałam się, że ta sytuacja może stać się
jeszcze bardziej bezsensowna; teraz już naprawdę nic nie rozumiałam.
– Naprawiłeś?
– powtórzył łagodnym głosem Carlisle, próbując dowiedzieć się czegoś więcej.
Wiedziałam, że jest równie zdezorientowany, co my wszyscy. – Co masz na myśli,
Damienie? – zapytał go zaintrygowany.
Damien
jedynie wzruszył ramionkami i uśmiechnął się w tak uroczy sposób, że
gdyby nie powaga sytuacji, momentalnie zapomniałabym nad wszystkim i zaczęła
zachwycać się niezwykłym urokiem swojego synka. Ale w tym momencie nie
mogłam sobie na to pozwolić.
– Och, po
prostu zajrzyj do jego umysłu, braciszku – usłyszeliśmy nagle głos Isabeau;
wzdrygnęłam się, bo nie miałam pojęcia, kiedy dziewczyna się pojawiła. Tak po
prawdzie to nawet nie wiedzieliśmy, gdzie w ostatnim czasie młodsza
siostra Gabriela znika. Od momentu w którym stary szpital eksplodował,
Beau była jeszcze bardziej skryta i jakby nas unikała. – No, dalej. Zobacz
sam i po prostu im powiedz – ponagliła Gabriela, stając u jego boku.
Gabriel
zerknął pytająco na mnie, jakby szukając przyzwolenia. Rozczuliło mnie, że ma
nawet opory przed dręczeniem własnych dzieci i celowo nie ukryłam tej
myśli przed Edwardem; powinien zacząć uczyć się zapewniać innym prywatność, bo
bynajmniej tego nie robił. W odpowiedzi na moją uwagę rzucił mi swój
łobuzerski uśmiech, co chyba znaczyło, że niestety nie mam na co liczyć, ale
przynajmniej wiedziałam, że spróbowałam.
– Zróbmy to
– zgodziłam się. – Razem. Ja też chcę to zobaczyć – dodałam, bo odkąd panowałam
nad mocami, nie musiałam się ograniczać, musząc opierać się wyłącznie na
niezwykłych zdolnościach ukochanego.
Skinął
głową, ja zaś dla pewności oddałam Alessię Esme, nie byłam bowiem pewna, czego
mogę się spodziewać. Wnikanie w cudze wspomnienia było proste, zwłaszcza w przypadku
tak prostego i niewinnego umysłu, jak ten dziecka, dlatego nie musiałam
się nawet jakoś specjalnie skupiać. Uczepiłam się Gabriela, który miał większą
wprawę w przeglądaniu cudzej pamięci, co okazało się dobrym posunięciem – w kilka
chwil przed oczami stanęła mi cała sytuacja, naturalnie wdziana z perspektywy
Damiena, ja zaś zamarłam z wrażenia.
Połączenie
raptownie się urwało, prawie jednak tego nie zauważyłam. Gabriel z kolei
wyglądał na równie zaskoczonego, co cholernie z siebie dumnego. Oboje
wymieniliśmy krótkie spojrzenia, ja zaś w końcu spróbowałam wziąć się w garść
i stwierdzić, czy jestem bardziej zachwycona, czy zszokowana odkryciem,
którego dokonaliśmy.
– Co
takiego zobaczyliście? – zirytował się Edward, który miał dostęp wyłącznie do
tych myśli, które pojawiały się na bieżąco, nie mógł więc zobaczyć tego, co my,
skoro Damien tego nie wspominał. – Coraz bardziej denerwuje mnie, że potrafisz
blokować myśli – skrzywił się, zerkając na mnie, ja zaś wysiliłam się na
szczery uśmiech.
– Witaj w świecie
nas, szaraczków, które nie słyszą głosów w głowie – powiedziała nieco
sarkastycznym tonem Isabeau, spoglądając na mojego ojca w dość wyzywający
sposób. Kiedyś jak nic miała się doigrać, niekoniecznie wyprowadzając z równowagi
jego, ale kogoś, kto będzie w stanie naprostować ją do pionu. Jak na razie
jednak bynajmniej nie zamierzała się tym przejmować. – No, powiedzcie im, bo
nie tylko Edward za chwilę wyjdzie z siebie – doradziła spokojnie,
zerkając na moich bliski, zwłaszcza na zaciekawionego Carlisle'a.
W jednym
musiałam się zgodzić – dziadka z pewnością miało to zainteresować. Sama
zaczynałam już przywykać do tego, że właśnie się okazało, że nie tylko Alessia
posiada niezwykłe zdolności, wychodzące poza typowe umiejętności telepatów. To,
co potrafił Damien, było fantastycznie i zaczynałam w końcu podzielać
entuzjazm Gabriela.
– Dobrze,
już dobrze – odezwałam się w końcu, żeby przypadkiem między Edwardem a Isabeau
nagle nie doszło do rękoczynów. Tata był porywczy, poza tym jako trzyletni
wampir wciąż nie do końca panował nad emocjami, można więc było powiedzieć, że
Isabeau igrała z ogniem. – Dziadku, moim zdaniem to ci się spodoba – stwierdziłam,
zwracając się do doktora. – Damien uzdrawia dotykiem – oznajmiłam z przekonaniem,
całkowicie swoich słów pewna.
Przecież
dopiero co zobaczyłam to na własne oczy. Najbardziej wstrząsnęło mną, jak w pamięci
synka dostrzegłam Alessię pośród tych wszystkich odłamków, którymi poraniła
rączki. Stąd krew, stąd tyle bólu w jej płaczu – w końcu nigdy tak
nie zawodziła, kiedy była głodna albo czegoś potrzebowała. Damien zareagował
instynktownie, bo chociaż krew kojarzyła mu się z czymś, czego ciało i palące
gardło potrzebowało, coś podpowiadało mu, żeby nie krzywdził siostry. Wręcz
przeciwnie – musiał jej jakoś pomóc. Czuł, że również ręce ma dziwnie ciepłe,
dlatego po prostu podczołgał się do siostry i dotknął ranek, żeby je
zasklepić.
Stąd i krew
na jego dłoniach. I na odłamkach. Wszystko nagle stało się jasne, ja zaś czułam
się fantastycznie z myślą o tym, jak niezwykłe jest moje dziecko. Nie
powinno mnie to dziwić, w końcu Gabriel również robił różne nietypowe
rzeczy, a i ja zaczynałam odkrywać moce, ale było niczym w porównaniu
z tym, co potrafiły nasze dzieci.
Wszyscy
zareagowali podobnie jak ja i po prostu zamarli, wpatrując się w Damiena.
Mały zmarszczył czoło, nie do końca wiedząc dlaczego nagle znalazł się w centrum
uwagi, po czym nagle szeroko ziewnął, czym idealnie rozluźnił atmosferę.
Roześmiałam się i wyciągnęłam ręce, żeby zabrać synka od Gabriela i chociaż
przez chwilę móc go potrzymać.
– Zmęczył
się – stwierdził Gabriel. – Moc to moc, zbyt wymagająca jak dla dziecka. Pójdę
po krew – zaproponował spokojnie i jak gdyby nigdy nic, bez pośpiechu udał
się wprost do kuchni. Pokiwałam głową, przyznając mu rację.
Ale
Cullenowie wciąż się na nas patrzyli, jakoś nie potrafiąc sobie tego wyobrazić.
W końcu Carlisle zdołał się odezwać, wyraźnie zszokowany, ale i przede
wszystkim zaintrygowany. W jego złocistych tęczówkach pojawił się dobrze
znany mi błysk zainteresowania, który widziałam za każdym razem, kiedy mógł
dowiedzieć się czegoś więcej o mnie lub innych nieśmiertelnych. Uwielbiał
poszerzać swoją wiedzę o istotach takich jak wampiry czy zmiennokształtni,
poza tym ze względu na dar Damiena byłam pewna, że będzie się nim interesował
jeszcze bardziej niż mną, kiedy byłam mała.
– Uzdrawia
dotykiem – powtórzył. – Ale jak...? Gdybym tylko mógł to zaobserwować – westchnął,
odrobinę rozczarowany, że przyszliśmy zbyt późno.
Zdenerwowało
mnie to odrobinkę, bo chociaż wiedziałam, że nie żałował, że Damien pomógł
Alessi, ale mimo wszystko przez moment poczułam się tak, jakby jednak o to
właśnie w jego wypowiedzi chodziło. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl;
wciąż dochodziłam do siebie po porodzie, więc bardzo możliwe, że hormony wciąż
szalały.
– Mówisz,
masz – odpowiedziała na słowa doktora Isabeau i zanim którekolwiek z nas
zdążyło ją powstrzymać, ugryzła się w nadgarstek. Momentalnie pojawiło się
tyle krwi, że Esme i Edward pośpiesznie wypadli z salonu, wcześniej
oddając Carlisle'owi Alessię. Zaskoczona mała otworzyła oczka i rozejrzała
się nieco nieprzytomnie dookoła. – Damien... – zagruchała Beau, podsuwając
mojemu synkowi rękę z zachęcającym uśmiechem.
Zauważyłam,
że Alessia zareagowała na krew zupełnie inaczej niż Damien – zaczęła wyrywać
się Carlisle'owi, byleby tylko dostać się do ciotki. Dopiero po chwili
pomyślałam o tym, że równie dobrze mogła chcieć, żeby Isabeau wzięła ją na
ręce, zaraz jednak przestałam o tym myśleć, skupiona na reakcji Damiena.
Na widok
krwi, zmarszczył czółko i obejrzał się na mnie, jakby szukając
przyzwolenia. Skinęłam zachęcająco głową, ten jednak nawet nie wyciągnął w stronę
młodszej siostry Gabriela ręki, wyraźnie nie mogąc czegoś zrozumieć.
– Dlaczego
ona się ugryzła? – zapytał mnie, wyraźnie nie mogąc znaleźć w postępowaniu
ciotki żadnej logiki; powstrzymałam chichot, Isabeau zaś wydęła usta.
– Oszalałam.
Zresztą nie ważne, zrób coś, skarbie – zagruchała; chyba jedynie w stosunku
do dzieci potrafiła powstrzymać się od złośliwości.
Damien
jeszcze przez moment się wahał, ostatecznie jednak wyciągnął rączki i dotknął
rany na nadgarstku Isabeau. Poczułam niepokój, bo trzymając Damiena
zorientowałam się, że temperatura nagle mu skoczyła i wydaje się mieć
gorączkę, nim jednak zdążyłam to przeanalizować, po prostu zapomniałam o wszystkich
widząc to, co nagle się stało.
Pod wpływem
jego dotyku, krew momentalnie przestała płynąć, ranka zaś zabliźniła się i nie
było po niej ani śladu. Isabeau wyprostowała się, wyraźnie z siebie
zadowolona, ja zaś poczułam, że temperatura Damiena wraca do normy. Nie
zmieniało to jednak faktu, że byłam oszołomiona, nawet jeśli wiedziałam, czego
mogę się spodziewać.
– Dobrze? –
zapytał mnie spokojnie Damien, tym samym wyrywając z zamyślenia;
zamrugałam i skupiłam na nim wzrok.
– Znakomicie
– pochwaliłam.
A jednak
przez cały czas dręczyło mnie to, jak szybko on i jego siostra dorastali.
Wiedziałam, że mamy przed sobą całe lata, ale to tempo po prostu mnie
oszołamiało i sprawiało, że czułam się okropnie z myślą, że ani się
obejrzę, a moje dzieci będą dorosłe. Siedem lat było niczym z perspektywy
wieczności, a przecież właśnie tyle trwało dorastanie pół-wampirów. Już
teraz mówiły i miałam wrażenie, że czas ucieka mi między palcami; było go
coraz mniej, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
Alessia w końcu
dorwała się do Isabeau i ciotka nie miała większego wyboru, jak poświęcić
jej czas. Mała była wyraźnie zachwycona tym, że podczas nieobecności Beau w końcu
zaczęła mówić i teraz wyrzucała z siebie mniej lub bardziej składne
zdania, byleby pochwalić się swojej ulubienicy osiągnięciami. Siostra Gabriela
idealnie sprawdzała się w roli słuchaczki, reagując dokładnie tak, jak Ali
mogłaby oczekiwać, czyli zachwycając się nią i chwaląc.
Carlisle
dopiero po chwili zdołał jakkolwiek zareagować i oczywiście zaraz znalazł
się przy mnie, zafascynowany Damienem. Nie miałam jakoś nastroju do tego, żeby
chociaż próbować dyskutować na temat tego, co zaobserwował i jakie miał
teorie, jeśli chodziło o mojego synka, dlatego uśmiechnęłam się
przepraszająco i podałam mu dziecko.
Na
szczęście w końcu wrócił Gabriel nie tylko z krwią dla Damiena, ale i kanapkami,
które zaczął przed wizytą Jacoba przyrządzać z Ali, dziadek więc miał z kim
rozmawiać, a mnie zostawił w spokoju. Skorzystałam z tego, że
doktor i mój ukochany są pochłonięci dyskusją, kiedy zaś dołączył do nich
Edward, który wraz z Esme zdecydował się wrócić do domu, postanowiłam
dyskretnie się wycofać, żeby chociaż na chwilę zostać samą.
Dokąd
idziesz?, usłyszałam nagle w głowie. Niestety, nie przewidziałam tego,
jak bardzo czujny jest Gabriel. Wciąż rozmawiał z Carlisle'm, ale to nie
przeszkadzało mu w podsyłaniu mi zupełnie osobnych myśli.
Muszę
się przejść, uspokoiłam go. Przypilnujecie dzieci, prawda? Chcę się
tylko przewietrzyć, zapewniłam. Napotkałam się z jego powątpieniem,
nie był bowiem przekonany, czy mówię szczerze, postanowił jednak nie wnikać.
Tylko
wróć szybko. Wiesz, że wciąż się zamartwiam, kiedy cię zostawiam,
przypomniał, a ja skinęłam głową. Cieszyłam się, że starał się nie być
nadopiekuńczym po tym, jak telepaci mnie porwali i omal nie zabili.
Jasne,
obiecałam i w końcu wyszłam, żeby przypadkiem nie zmienił zdania albo
żeby ktoś inny nie spróbował mnie zatrzymać.
Kiedy tylko
znalazłam się na świeżym powietrzu, ruszyłam w stronę ściany lasu.
Odnalazłam dobrze znaną mi ścieżkę i bez pośpiechu zaczęłam zagłębiać się w gęstwinę.
Poruszałam się ludzkim tempem, naprawdę bowiem zależało mi na spacerze.
Musiałam ochłonąć i zastanowić się nad pewnymi rzeczami, od zdolności
Damiena zaczynając, a na ocenie własnych możliwości kończąc. Chodziło
przede wszystkim o to, jak odnajdywałam się w roli matki, zdolności
bowiem rozwinęłam już do tego stopnia, że mogłam nieskromnie przyznać, że byłam
bardzo dobrą telepatką.
Ale matką
już niekoniecznie.
Wzdrygnęłam
się i pośpiesznie wyrzuciłam z pamięci obraz, który wychwyciłam w myślach
Damiena – Alessia pośród tych licznych odłamków z pokaleczonymi dłońmi. To
jedno wspomnienie wystarczyło, żebym momentalnie przypomniała sobie o tym,
jak mała była chora i leżała w tym nieszczęsnym inkubatorze, przez
cały czas śpiąc. A potem momentalnie przypomniałam sobie chwilę, kiedy po
moim przebudzeniu serce mojej córeczki stanęło i dziadek musiał ją
reanimować...
Tak, z tym,
że na chorobę nie miałam wpływu i ostatecznie odkryłam, że chodziło o to,
że mała potrzebowała energii. Wtedy jej pomogłam, teraz jednak mogła przeze
mnie zrobić sobie krzywdę. I tak się przecież stało, bo gdyby nie
zdolności Damiena, może nawet skończyłoby się na szwach, a tego z pewnością
mojej małej córeczce nie życzyłam.
Jak mogłam
zostawić ich samych, nawet na chwilę? Pobiegłam na spotkanie z Jacobem bez
zastanowienia, a reszta poszła za mną. Nie mogłam mieć do nich pretensji,
bo to nie ich obowiązkiem było non stop pilnować bliźniąt. Wszyscy byliśmy
przekonani, że wampirzy słuch wystarczy, żeby ich dopilnować, ale jako matka
powinnam się uprzeć i poprosić kogoś żeby został albo przynajmniej wziąć
dzieci ze sobą. Musiałam myśleć za wszystkich, planując wszystko z wyprzedzeniem
i biorąc pod uwagę różne możliwości, byłam bowiem odpowiedzialna nie tylko
za siebie, ale za dwa dodatkowe istnienia – i to nic, że już żyły poza
mną; one wciąż mnie potrzebowały.
Z tym, że
ja nie byłam matką.
Uświadomiłam
to sobie nagle i momentalnie zawładnął mną paniczny strach. Taka była
prawda. Urodziłam, ale nie nadawałam się na to, żeby być matką, bo w gruncie
rzeczy sama byłam jeszcze dzieckiem. Nie byłam dorosła – ani patrząc na wiek
pół-wampira, ani tym bardziej na ludzki. I bynajmniej nie czułam się
dorosła. Po prostu byłam dzieckiem, które zbyt wcześnie zostało wrzucone do
świata dorosłych; wszystko dodatkowo utrudniał fakt, że do tej pory byłam
chowana pod kloszem.
Gabriel
sprawiał, że zaczynałam dorastać i momentami czułam się wręcz doświadczoną
kobietą, ale nie w tym momencie. Nagle po prostu poczułam się mała,
bezradna i zupełnie niezdolna do roli, którą sama sobie wyznaczyłam, kiedy
zdecydowałam się donosić ciążę. Za nic nie oddałabym dzieci, obojętnie kogo
miałabym do wyboru, teraz jednak zaczynałam się bać, czy sobie poradzę. Zbyt
późno, możliwe, ale przecież nie miałam dziewięciu miesięcy, które normalnej
kobiecie pozwalały się oswoić z nową sytuacją. Zresztą, wątpiłam żeby
nawet i roczna ciąża pozwalała przygotować się na wszystkie zmiany, które
niósł ze sobą poród.
Powoli
wpuściłam powietrze z płuc, po czym się zatrzymałam się i oparłam
plecami o najbliższe drzewo. Beznamiętnym wzrokiem rozejrzałam się
dookoła, na moment skupiając na śnieżnym krajobrazie. Dopiero w tamtym
momencie dotarło do mnie, że niewiele zostało czasu do tego, aż zima minie i w końcu
nadejdzie wiosna. Aż nie mogłam się tego doczekać, miałam bowiem wrażenie, że
odkąd tutaj trafiłam, zima ciągnęła się w nieskończoność.
Upływ czasu
również mnie poraził. Kończył się luty, wkrótce miał zacząć się marzec. Cztery
miesiące. Tyle wystarczyło, żeby moje życie wywróciło się do góry nogami,
całkowicie się odmieniając. Ale też w ciągu tych kilku miesięcy naprawdę
zaczęłam żyć, w końcu poznając prawdziwą i pełną niebezpieczeństw
miłość. Kilka razy otarłam się również o śmierć, ale przynajmniej
wiedziałam, że to wszystko, co miałam było tego warte.
Dlaczego
więc nagle w siebie zwątpiłam? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to
pytanie w pełni. Po prostu czułam, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Ja
też byłam dzieckiem, miałam zaledwie sześć lat. Jak mogłam dawać opiekę
bliźniętom, skoro sama jej potrzebowałam? W tym momencie znów zatęskniłam
za mamą, ale tej niestety nie było, żeby mnie pocieszyć. Byłam w tym obcym
wciąż świecie sama i mogłam co najwyżej – albo raczej aż – liczyć na
dziadków, tatę i naturalnie Gabriela.
Z tym, że
nie byłam pewna, czy ukochany moje wątpliwości zrozumie. On nigdy nie miał
prawdziwej rodziny, dlatego nie mógł wiedzieć jak się czuję, pragnąć poczuć się
bezpiecznie przy rodzicach. Nie zrozumiałby, że w tym momencie
potrzebowałam czegoś więcej niż uczucia, którym mnie darzył i kojących
słów, które mógł wypowiedzieć.
Ale mogłam
przynajmniej spróbować z nim o tym porozmawiać. Kto wie, może miało
mi to pomóc. Poza tym kto miał mnie wysłuchać, jeśli nie mój partner i zarazem
najważniejsza osoba w życiu, ojciec moich dzieci...?
Ledwo to
postanowiłam, usłyszałam kroki.
Super Blog ! masz naprawdę twórczą wenę, czego ci życzę :D Zapraszam również na swój Blog http://jacob-zmierzch.blog.pl/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Wilkołak
Bardzo ciekawe. Ciekawe kto się skrada. Gabriel czy ktoś inny. Ale zakładam ze inny. ^^
OdpowiedzUsuńNiecierpliwa istota - czekam na następny
Weeeeeny.
Uff, jednak nie krwiożercze niemowlaki xD Swoją drogą, ciekawa jestem, jak te zdolności małych jeszcze się rozwiną, bo mam wrażenie, że naprawdę będą potężne. Po takich rodzicach chyba nie ma innej opcji :)
OdpowiedzUsuń