18 stycznia 2013

Sto czterdzieści siedem

Renesmee
Zapach krwi podziałał na wszystkich, niczym czerwona płachta na byka. Kiedy tylko go poczułam, bez zastanowienia rzuciłam się w stronę domu. Tym bardziej, że płacz Alessi był jednoznaczny z tym, że coś się stało i powinnam natychmiast znaleźć się przy córce.
Kiedy wpadłam do salonu, momentalnie porwałam zapłakaną małą na ręce. Wtuliła się we mnie, chociaż była jakby spokojniejsza; nie miałam pewności, czy to moja obecność, czy coś innego, liczyło się jednak, że się uspokoiła. Teraz jedynie szlochała, zakołysałam więc nią delikatnie, z przerażeniem obserwując liczne kawałki wazonu, które walały się po podłodze.
– Pewnie tylko się przestraszyła – uspokoił mnie Gabriel, który wraz z pozostałymi pojawił się w pokoju dosłownie sekundę po mnie. – Sama zobacz. Nic jej nie jest – dodał, ujmując rączkę córeczki, żebym na własne oczy przekonała się, że jest cała.
– Ale ja czuję krew – zaoponowałam; jak na zawołanie, cała uwaga spoczęła na obserwującym nas z podłogi Damienie.
Gabriel wziął naszego synka na ręce, a ja aż jęknęłam, kiedy zobaczyłam na jego rączkach lepki, czerwony płyn. Mocniej przytuliłam Alessię, w duchu wyklinając swoja nieodpowiedzialność. Co to za matka, która zostawia małe dzieci chociaż na pięć minut? Co z tego, że szybciej się rozwijały, skoro jakby nie patrzeć, w połowie były ludzkie i podatne na urazy? No i, do cholery, to wciąż były dzieci – prawdy nie dało się oszukać.
– Nie wiem, co o tym sądzić, ale to z pewnością nie jest jego krew – usłyszałam głos dziadka i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Stał przy Gabrielu, żeby móc obejrzeć Damiena i wyglądał na zdezorientowanego. – Małemu nic nie jest – zapewnił mnie, widząc mojego spanikowane spojrzenie.
Teraz już nic nie rozumiałam. Skoro zarówno Damien, jak i Alessia byli cali, skąd w takim razie wzięła się krew? To nie miało dla mnie sensu, bo przecież nie zostawiliśmy im butelki, poza tym w takim wypadku ciecz byłaby wszędzie i nie w tak małej ilości. Poza tym byłam pewna, że ta krew nie należała do człowieka – przecież rozpoznawałam zapach własnych dzieci!
– Nie rozumiem... – poskarżyłam się, delikatnie kołysząc Alessię, która z tego wszystkiego zamknęła oczy i zaczęła przysypiać w moich ramionach. Ucałowałam ją w czoło, wciąż wystraszona tym, co mogło się stać jej albo Damienowi.
– Nie zrozumiesz dopiero za chwilę – poprawił mnie tata, pierwszy raz zabierając w tej sprawie głos. – Spójrz na to – doradził mi, skinieniem głowy wskazując na kawałki rozbitego wazonu, które walały się po podłodze.
Wzmocniłam uścisk wokół Alessi i przykucnęłam, żeby lepiej się przyjrzeć, bo po prostu nie dowierzałam własnym oczom. Część drobnych odłamków lśniła na rubinowo, co bynajmniej nie miało związku ze wzorem wazonu; to była krew, nie miałam co do tego wątpliwości.
Podniosłam się, czując, że cały świat zaczyna wirować.
– Skarbie, ktoś kogoś skrzywdził? – zapytałam pod wpływem impulsu, zerkając na Damiena. To było jedyne, co przyszło mi do głowy, chociaż miałam wątpliwości, co do tego, czy mały będzie potrafił mi odpowiedzieć.
Postanowił mnie zaskoczyć.
– Wazon. Alessię – wyjaśnił, zerkając na swoją śpiącą siostrę. – Ale ja już to naprawiłem – dodał, a ja przekonałam się, że ta sytuacja może stać się jeszcze bardziej bezsensowna; teraz już naprawdę nic nie rozumiałam.
– Naprawiłeś? – powtórzył łagodnym głosem Carlisle, próbując dowiedzieć się czegoś więcej. Wiedziałam, że jest równie zdezorientowany, co my wszyscy. – Co masz na myśli, Damienie? – zapytał go zaintrygowany.
Damien jedynie wzruszył ramionkami i uśmiechnął się w tak uroczy sposób, że gdyby nie powaga sytuacji, momentalnie zapomniałabym nad wszystkim i zaczęła zachwycać się niezwykłym urokiem swojego synka. Ale w tym momencie nie mogłam sobie na to pozwolić.
– Och, po prostu zajrzyj do jego umysłu, braciszku – usłyszeliśmy nagle głos Isabeau; wzdrygnęłam się, bo nie miałam pojęcia, kiedy dziewczyna się pojawiła. Tak po prawdzie to nawet nie wiedzieliśmy, gdzie w ostatnim czasie młodsza siostra Gabriela znika. Od momentu w którym stary szpital eksplodował, Beau była jeszcze bardziej skryta i jakby nas unikała. – No, dalej. Zobacz sam i po prostu im powiedz – ponagliła Gabriela, stając u jego boku.
Gabriel zerknął pytająco na mnie, jakby szukając przyzwolenia. Rozczuliło mnie, że ma nawet opory przed dręczeniem własnych dzieci i celowo nie ukryłam tej myśli przed Edwardem; powinien zacząć uczyć się zapewniać innym prywatność, bo bynajmniej tego nie robił. W odpowiedzi na moją uwagę rzucił mi swój łobuzerski uśmiech, co chyba znaczyło, że niestety nie mam na co liczyć, ale przynajmniej wiedziałam, że spróbowałam.
– Zróbmy to – zgodziłam się. – Razem. Ja też chcę to zobaczyć – dodałam, bo odkąd panowałam nad mocami, nie musiałam się ograniczać, musząc opierać się wyłącznie na niezwykłych zdolnościach ukochanego.
Skinął głową, ja zaś dla pewności oddałam Alessię Esme, nie byłam bowiem pewna, czego mogę się spodziewać. Wnikanie w cudze wspomnienia było proste, zwłaszcza w przypadku tak prostego i niewinnego umysłu, jak ten dziecka, dlatego nie musiałam się nawet jakoś specjalnie skupiać. Uczepiłam się Gabriela, który miał większą wprawę w przeglądaniu cudzej pamięci, co okazało się dobrym posunięciem – w kilka chwil przed oczami stanęła mi cała sytuacja, naturalnie wdziana z perspektywy Damiena, ja zaś zamarłam z wrażenia.
Połączenie raptownie się urwało, prawie jednak tego nie zauważyłam. Gabriel z kolei wyglądał na równie zaskoczonego, co cholernie z siebie dumnego. Oboje wymieniliśmy krótkie spojrzenia, ja zaś w końcu spróbowałam wziąć się w garść i stwierdzić, czy jestem bardziej zachwycona, czy zszokowana odkryciem, którego dokonaliśmy.
– Co takiego zobaczyliście? – zirytował się Edward, który miał dostęp wyłącznie do tych myśli, które pojawiały się na bieżąco, nie mógł więc zobaczyć tego, co my, skoro Damien tego nie wspominał. – Coraz bardziej denerwuje mnie, że potrafisz blokować myśli – skrzywił się, zerkając na mnie, ja zaś wysiliłam się na szczery uśmiech.
– Witaj w świecie nas, szaraczków, które nie słyszą głosów w głowie – powiedziała nieco sarkastycznym tonem Isabeau, spoglądając na mojego ojca w dość wyzywający sposób. Kiedyś jak nic miała się doigrać, niekoniecznie wyprowadzając z równowagi jego, ale kogoś, kto będzie w stanie naprostować ją do pionu. Jak na razie jednak bynajmniej nie zamierzała się tym przejmować. – No, powiedzcie im, bo nie tylko Edward za chwilę wyjdzie z siebie – doradziła spokojnie, zerkając na moich bliski, zwłaszcza na zaciekawionego Carlisle'a.
W jednym musiałam się zgodzić – dziadka z pewnością miało to zainteresować. Sama zaczynałam już przywykać do tego, że właśnie się okazało, że nie tylko Alessia posiada niezwykłe zdolności, wychodzące poza typowe umiejętności telepatów. To, co potrafił Damien, było fantastycznie i zaczynałam w końcu podzielać entuzjazm Gabriela.
– Dobrze, już dobrze – odezwałam się w końcu, żeby przypadkiem między Edwardem a Isabeau nagle nie doszło do rękoczynów. Tata był porywczy, poza tym jako trzyletni wampir wciąż nie do końca panował nad emocjami, można więc było powiedzieć, że Isabeau igrała z ogniem. – Dziadku, moim zdaniem to ci się spodoba – stwierdziłam, zwracając się do doktora. – Damien uzdrawia dotykiem – oznajmiłam z przekonaniem, całkowicie swoich słów pewna.
Przecież dopiero co zobaczyłam to na własne oczy. Najbardziej wstrząsnęło mną, jak w pamięci synka dostrzegłam Alessię pośród tych wszystkich odłamków, którymi poraniła rączki. Stąd krew, stąd tyle bólu w jej płaczu – w końcu nigdy tak nie zawodziła, kiedy była głodna albo czegoś potrzebowała. Damien zareagował instynktownie, bo chociaż krew kojarzyła mu się z czymś, czego ciało i palące gardło potrzebowało, coś podpowiadało mu, żeby nie krzywdził siostry. Wręcz przeciwnie – musiał jej jakoś pomóc. Czuł, że również ręce ma dziwnie ciepłe, dlatego po prostu podczołgał się do siostry i dotknął ranek, żeby je zasklepić.
Stąd i krew na jego dłoniach. I na odłamkach. Wszystko nagle stało się jasne, ja zaś czułam się fantastycznie z myślą o tym, jak niezwykłe jest moje dziecko. Nie powinno mnie to dziwić, w końcu Gabriel również robił różne nietypowe rzeczy, a i ja zaczynałam odkrywać moce, ale było niczym w porównaniu z tym, co potrafiły nasze dzieci.
Wszyscy zareagowali podobnie jak ja i po prostu zamarli, wpatrując się w Damiena. Mały zmarszczył czoło, nie do końca wiedząc dlaczego nagle znalazł się w centrum uwagi, po czym nagle szeroko ziewnął, czym idealnie rozluźnił atmosferę. Roześmiałam się i wyciągnęłam ręce, żeby zabrać synka od Gabriela i chociaż przez chwilę móc go potrzymać.
– Zmęczył się – stwierdził Gabriel. – Moc to moc, zbyt wymagająca jak dla dziecka. Pójdę po krew – zaproponował spokojnie i jak gdyby nigdy nic, bez pośpiechu udał się wprost do kuchni. Pokiwałam głową, przyznając mu rację.
Ale Cullenowie wciąż się na nas patrzyli, jakoś nie potrafiąc sobie tego wyobrazić. W końcu Carlisle zdołał się odezwać, wyraźnie zszokowany, ale i przede wszystkim zaintrygowany. W jego złocistych tęczówkach pojawił się dobrze znany mi błysk zainteresowania, który widziałam za każdym razem, kiedy mógł dowiedzieć się czegoś więcej o mnie lub innych nieśmiertelnych. Uwielbiał poszerzać swoją wiedzę o istotach takich jak wampiry czy zmiennokształtni, poza tym ze względu na dar Damiena byłam pewna, że będzie się nim interesował jeszcze bardziej niż mną, kiedy byłam mała.
– Uzdrawia dotykiem – powtórzył. – Ale jak...? Gdybym tylko mógł to zaobserwować – westchnął, odrobinę rozczarowany, że przyszliśmy zbyt późno.
Zdenerwowało mnie to odrobinkę, bo chociaż wiedziałam, że nie żałował, że Damien pomógł Alessi, ale mimo wszystko przez moment poczułam się tak, jakby jednak o to właśnie w jego wypowiedzi chodziło. Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl; wciąż dochodziłam do siebie po porodzie, więc bardzo możliwe, że hormony wciąż szalały.
– Mówisz, masz – odpowiedziała na słowa doktora Isabeau i zanim którekolwiek z nas zdążyło ją powstrzymać, ugryzła się w nadgarstek. Momentalnie pojawiło się tyle krwi, że Esme i Edward pośpiesznie wypadli z salonu, wcześniej oddając Carlisle'owi Alessię. Zaskoczona mała otworzyła oczka i rozejrzała się nieco nieprzytomnie dookoła. – Damien... – zagruchała Beau, podsuwając mojemu synkowi rękę z zachęcającym uśmiechem.
Zauważyłam, że Alessia zareagowała na krew zupełnie inaczej niż Damien – zaczęła wyrywać się Carlisle'owi, byleby tylko dostać się do ciotki. Dopiero po chwili pomyślałam o tym, że równie dobrze mogła chcieć, żeby Isabeau wzięła ją na ręce, zaraz jednak przestałam o tym myśleć, skupiona na reakcji Damiena.
Na widok krwi, zmarszczył czółko i obejrzał się na mnie, jakby szukając przyzwolenia. Skinęłam zachęcająco głową, ten jednak nawet nie wyciągnął w stronę młodszej siostry Gabriela ręki, wyraźnie nie mogąc czegoś zrozumieć.
– Dlaczego ona się ugryzła? – zapytał mnie, wyraźnie nie mogąc znaleźć w postępowaniu ciotki żadnej logiki; powstrzymałam chichot, Isabeau zaś wydęła usta.
– Oszalałam. Zresztą nie ważne, zrób coś, skarbie – zagruchała; chyba jedynie w stosunku do dzieci potrafiła powstrzymać się od złośliwości.
Damien jeszcze przez moment się wahał, ostatecznie jednak wyciągnął rączki i dotknął rany na nadgarstku Isabeau. Poczułam niepokój, bo trzymając Damiena zorientowałam się, że temperatura nagle mu skoczyła i wydaje się mieć gorączkę, nim jednak zdążyłam to przeanalizować, po prostu zapomniałam o wszystkich widząc to, co nagle się stało.
Pod wpływem jego dotyku, krew momentalnie przestała płynąć, ranka zaś zabliźniła się i nie było po niej ani śladu. Isabeau wyprostowała się, wyraźnie z siebie zadowolona, ja zaś poczułam, że temperatura Damiena wraca do normy. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam oszołomiona, nawet jeśli wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
– Dobrze? – zapytał mnie spokojnie Damien, tym samym wyrywając z zamyślenia; zamrugałam i skupiłam na nim wzrok.
– Znakomicie – pochwaliłam.
A jednak przez cały czas dręczyło mnie to, jak szybko on i jego siostra dorastali. Wiedziałam, że mamy przed sobą całe lata, ale to tempo po prostu mnie oszołamiało i sprawiało, że czułam się okropnie z myślą, że ani się obejrzę, a moje dzieci będą dorosłe. Siedem lat było niczym z perspektywy wieczności, a przecież właśnie tyle trwało dorastanie pół-wampirów. Już teraz mówiły i miałam wrażenie, że czas ucieka mi między palcami; było go coraz mniej, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
Alessia w końcu dorwała się do Isabeau i ciotka nie miała większego wyboru, jak poświęcić jej czas. Mała była wyraźnie zachwycona tym, że podczas nieobecności Beau w końcu zaczęła mówić i teraz wyrzucała z siebie mniej lub bardziej składne zdania, byleby pochwalić się swojej ulubienicy osiągnięciami. Siostra Gabriela idealnie sprawdzała się w roli słuchaczki, reagując dokładnie tak, jak Ali mogłaby oczekiwać, czyli zachwycając się nią i chwaląc.
Carlisle dopiero po chwili zdołał jakkolwiek zareagować i oczywiście zaraz znalazł się przy mnie, zafascynowany Damienem. Nie miałam jakoś nastroju do tego, żeby chociaż próbować dyskutować na temat tego, co zaobserwował i jakie miał teorie, jeśli chodziło o mojego synka, dlatego uśmiechnęłam się przepraszająco i podałam mu dziecko.
Na szczęście w końcu wrócił Gabriel nie tylko z krwią dla Damiena, ale i kanapkami, które zaczął przed wizytą Jacoba przyrządzać z Ali, dziadek więc miał z kim rozmawiać, a mnie zostawił w spokoju. Skorzystałam z tego, że doktor i mój ukochany są pochłonięci dyskusją, kiedy zaś dołączył do nich Edward, który wraz z Esme zdecydował się wrócić do domu, postanowiłam dyskretnie się wycofać, żeby chociaż na chwilę zostać samą.
Dokąd idziesz?, usłyszałam nagle w głowie. Niestety, nie przewidziałam tego, jak bardzo czujny jest Gabriel. Wciąż rozmawiał z Carlisle'm, ale to nie przeszkadzało mu w podsyłaniu mi zupełnie osobnych myśli.
Muszę się przejść, uspokoiłam go. Przypilnujecie dzieci, prawda? Chcę się tylko przewietrzyć, zapewniłam. Napotkałam się z jego powątpieniem, nie był bowiem przekonany, czy mówię szczerze, postanowił jednak nie wnikać.
Tylko wróć szybko. Wiesz, że wciąż się zamartwiam, kiedy cię zostawiam, przypomniał, a ja skinęłam głową. Cieszyłam się, że starał się nie być nadopiekuńczym po tym, jak telepaci mnie porwali i omal nie zabili.
Jasne, obiecałam i w końcu wyszłam, żeby przypadkiem nie zmienił zdania albo żeby ktoś inny nie spróbował mnie zatrzymać.
Kiedy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu, ruszyłam w stronę ściany lasu. Odnalazłam dobrze znaną mi ścieżkę i bez pośpiechu zaczęłam zagłębiać się w gęstwinę. Poruszałam się ludzkim tempem, naprawdę bowiem zależało mi na spacerze. Musiałam ochłonąć i zastanowić się nad pewnymi rzeczami, od zdolności Damiena zaczynając, a na ocenie własnych możliwości kończąc. Chodziło przede wszystkim o to, jak odnajdywałam się w roli matki, zdolności bowiem rozwinęłam już do tego stopnia, że mogłam nieskromnie przyznać, że byłam bardzo dobrą telepatką.
Ale matką już niekoniecznie.
Wzdrygnęłam się i pośpiesznie wyrzuciłam z pamięci obraz, który wychwyciłam w myślach Damiena – Alessia pośród tych licznych odłamków z pokaleczonymi dłońmi. To jedno wspomnienie wystarczyło, żebym momentalnie przypomniała sobie o tym, jak mała była chora i leżała w tym nieszczęsnym inkubatorze, przez cały czas śpiąc. A potem momentalnie przypomniałam sobie chwilę, kiedy po moim przebudzeniu serce mojej córeczki stanęło i dziadek musiał ją reanimować...
Tak, z tym, że na chorobę nie miałam wpływu i ostatecznie odkryłam, że chodziło o to, że mała potrzebowała energii. Wtedy jej pomogłam, teraz jednak mogła przeze mnie zrobić sobie krzywdę. I tak się przecież stało, bo gdyby nie zdolności Damiena, może nawet skończyłoby się na szwach, a tego z pewnością mojej małej córeczce nie życzyłam.
Jak mogłam zostawić ich samych, nawet na chwilę? Pobiegłam na spotkanie z Jacobem bez zastanowienia, a reszta poszła za mną. Nie mogłam mieć do nich pretensji, bo to nie ich obowiązkiem było non stop pilnować bliźniąt. Wszyscy byliśmy przekonani, że wampirzy słuch wystarczy, żeby ich dopilnować, ale jako matka powinnam się uprzeć i poprosić kogoś żeby został albo przynajmniej wziąć dzieci ze sobą. Musiałam myśleć za wszystkich, planując wszystko z wyprzedzeniem i biorąc pod uwagę różne możliwości, byłam bowiem odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale za dwa dodatkowe istnienia – i to nic, że już żyły poza mną; one wciąż mnie potrzebowały.
Z tym, że ja nie byłam matką.
Uświadomiłam to sobie nagle i momentalnie zawładnął mną paniczny strach. Taka była prawda. Urodziłam, ale nie nadawałam się na to, żeby być matką, bo w gruncie rzeczy sama byłam jeszcze dzieckiem. Nie byłam dorosła – ani patrząc na wiek pół-wampira, ani tym bardziej na ludzki. I bynajmniej nie czułam się dorosła. Po prostu byłam dzieckiem, które zbyt wcześnie zostało wrzucone do świata dorosłych; wszystko dodatkowo utrudniał fakt, że do tej pory byłam chowana pod kloszem.
Gabriel sprawiał, że zaczynałam dorastać i momentami czułam się wręcz doświadczoną kobietą, ale nie w tym momencie. Nagle po prostu poczułam się mała, bezradna i zupełnie niezdolna do roli, którą sama sobie wyznaczyłam, kiedy zdecydowałam się donosić ciążę. Za nic nie oddałabym dzieci, obojętnie kogo miałabym do wyboru, teraz jednak zaczynałam się bać, czy sobie poradzę. Zbyt późno, możliwe, ale przecież nie miałam dziewięciu miesięcy, które normalnej kobiecie pozwalały się oswoić z nową sytuacją. Zresztą, wątpiłam żeby nawet i roczna ciąża pozwalała przygotować się na wszystkie zmiany, które niósł ze sobą poród.
Powoli wpuściłam powietrze z płuc, po czym się zatrzymałam się i oparłam plecami o najbliższe drzewo. Beznamiętnym wzrokiem rozejrzałam się dookoła, na moment skupiając na śnieżnym krajobrazie. Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, że niewiele zostało czasu do tego, aż zima minie i w końcu nadejdzie wiosna. Aż nie mogłam się tego doczekać, miałam bowiem wrażenie, że odkąd tutaj trafiłam, zima ciągnęła się w nieskończoność.
Upływ czasu również mnie poraził. Kończył się luty, wkrótce miał zacząć się marzec. Cztery miesiące. Tyle wystarczyło, żeby moje życie wywróciło się do góry nogami, całkowicie się odmieniając. Ale też w ciągu tych kilku miesięcy naprawdę zaczęłam żyć, w końcu poznając prawdziwą i pełną niebezpieczeństw miłość. Kilka razy otarłam się również o śmierć, ale przynajmniej wiedziałam, że to wszystko, co miałam było tego warte.
Dlaczego więc nagle w siebie zwątpiłam? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie w pełni. Po prostu czułam, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Ja też byłam dzieckiem, miałam zaledwie sześć lat. Jak mogłam dawać opiekę bliźniętom, skoro sama jej potrzebowałam? W tym momencie znów zatęskniłam za mamą, ale tej niestety nie było, żeby mnie pocieszyć. Byłam w tym obcym wciąż świecie sama i mogłam co najwyżej – albo raczej aż – liczyć na dziadków, tatę i naturalnie Gabriela.
Z tym, że nie byłam pewna, czy ukochany moje wątpliwości zrozumie. On nigdy nie miał prawdziwej rodziny, dlatego nie mógł wiedzieć jak się czuję, pragnąć poczuć się bezpiecznie przy rodzicach. Nie zrozumiałby, że w tym momencie potrzebowałam czegoś więcej niż uczucia, którym mnie darzył i kojących słów, które mógł wypowiedzieć.
Ale mogłam przynajmniej spróbować z nim o tym porozmawiać. Kto wie, może miało mi to pomóc. Poza tym kto miał mnie wysłuchać, jeśli nie mój partner i zarazem najważniejsza osoba w życiu, ojciec moich dzieci...?
Ledwo to postanowiłam, usłyszałam kroki.

3 komentarze:

  1. Super Blog ! masz naprawdę twórczą wenę, czego ci życzę :D Zapraszam również na swój Blog http://jacob-zmierzch.blog.pl/

    Pozdrawiam Wilkołak

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe. Ciekawe kto się skrada. Gabriel czy ktoś inny. Ale zakładam ze inny. ^^
    Niecierpliwa istota - czekam na następny
    Weeeeeny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff, jednak nie krwiożercze niemowlaki xD Swoją drogą, ciekawa jestem, jak te zdolności małych jeszcze się rozwiną, bo mam wrażenie, że naprawdę będą potężne. Po takich rodzicach chyba nie ma innej opcji :)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa