8 marca 2022

Sto siedemdziesiąt dwa

Renesmee

– Ty potrzebujesz… O bogini.

Wpatrywałam się w Jocelyne, raz po raz potrząsając głową. Chociaż nie wątpiłam, że dobrze zrozumiałam to, co próbowała mi powiedzieć, musiałam przeanalizować jej w myślach jej słowa kilka kolejnych razy, nim nabrałam pewności, że jednak niczego nie pomyliłam. Nawet wtedy nie poczułam się jakkolwiek lepiej, w równym stopniu oszołomiona, co i zmartwiona możliwymi konsekwencjami zgody, której miałabym udzielić.

Jakaś cząstka mnie wciąż przeżywała to, co miało miejsce raptem kilka dni wcześniej. Oczywiście, kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Joce z jakiegoś powodu nie zareagowała na pełnie. Już nie wyglądała, jakby mogła przelewać się w rękach, w gruncie rzeczy dużo bardziej żywa niż przez minione miesiące. Spoglądała na mnie z błyskiem w oczach, zarumieniona, spokojna i – och, nie mogłam zaprzeczyć – jak nic zdeterminowana, żeby postawić na swoim. Od dawna jej takiej nie widziałam, ale przynajmniej chwilowo nie potrafiłam się z tego cieszyć.

Westchnęłam. Pewnie powinnam, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń. Przywykłam myśleć o Jocelyne jak o dziecku, zwłaszcza że bliżej było jej do człowieka. Gdybym miała określić wiek córki, wciąż byłaby przed osiemnastką, a więc potencjalną pełnoletniością. Nie żeby to miało znaczenie, skoro mimo wszystko pozostawała nieśmiertelna, ale z przyzwyczajenia i tak pragnęłam ją chronić. Była inna niż Alessia, o wiele bardziej krucha i ludzka, co w pewnym stopniu wszystko komplikowało.

A jednak spoglądając na nią teraz, czułam się tak, jakbym obserwowała jej siostrę. Jakbym znów miała przed sobą Ali, która z pełnym przekonaniem oznajmiała mi, że po całych latach mijania się z Arielem, ten w końcu zaproponował, żeby przeniosła się do Lille.

Z wolna wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić. Okej, tym razem nie chodziło o faceta, a tym bardziej wyjazd na stałe, na dodatek na inny kontynent, ale…

– Poczekaj, daj mi to sobie poukładać – westchnęłam, na moment przyciskając dłoń do czoła. Przymknęłam oczy, by łatwiej się skupić. – Chcesz jechać do Virginii. Tak po prostu, bo… poprosił cię o to duch.

Własne słowa wydały mi się abstrakcyjne, bynajmniej nie przez to, że w grę wchodziły jakiekolwiek istoty nadnaturalne. Och, wręcz przeciwnie. Nie miała pewności, jak źle sprawy się miały, skoro bardziej od duchów martwiła mnie perspektywa puszczenia Jocelyne do innego stanu, ale nie dbałam o to.

– Nie sama – przypomniała cicho Joce, prostując się na fotelu. Posłała mi uśmiech i, bogini mi świadkiem, przez moment naprawdę przypominała mi pod tym względem Gabriela. – Ryan chce się ze mną zabrać. No i na pewno poproszę kogoś jeszcze – dodała pośpiesznie, widać, że otwieram usta.

– Oczywiście, że weźmiesz. I to nie dlatego, że mogłabym nie ufać Ryanowi.

Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że moje słowa niejako zabrzmiały jak zgoda. Skrzywiłam się, ale co tak naprawdę miałam zrobić? Nie podobało mi się ani trochę to, o co właśnie prosiła, jednak zatrzymanie jej w domu ani trochę  nie brzmiało jak właściwe posuniecie. Nie zrobiłam tego, kiedy zaczęła naciskać na Projekt Beta i choć po wszystkim żałowałam, nie wyobrażałam sobie, by po tym wszystkim zamknąć ją pod kloszem. To raczej brzmiało jak coś, na co mógłby zdecydować się mój ojciec, więc – z całą miłością do Edwarda – natychmiast odrzuciłam od siebie taką możliwość.

Prawda była taka, że nie miałam pojęcia, jak inaczej mogłabym jej pomóc. Doświadczyłam zaledwie przedsmaku tego, z czym mierzyła się Joce. Aż za dobrze pamiętałam zarówno co oznacza spotkanie z duchem, jak i niejako bycie jednym z nich. Skoro po takich doświadczeniach nie miałam pojęcia, jak poradzić sobie z podobnym tematem, co dopiero miała powiedzieć Jocelyne? Zresztą, o bogini, zbyt długo obserwowałam jak uciekała, zamykając się w sobie i swoim pokoju, nie potrafiąc znaleźć wsparcia w żadnym z nas – i to niezależnie od tego, że byliśmy obok. Skoro po tym wszystkim zdecydowała się o siebie zawalczyć…

Och, poza tym nie mogłam zaprzeczyć, że wszystko wydawało lepsze, niż pozwolić jej zostać w Seattle. Wciąż nie mieliśmy żadnych informacji o Charonie. Co więcej, z lakonicznych informacji od dziadka wiedziałam, że kolejny raz działo się coś nie do końca jasnego, co miało związek z Ciemnością. Co prawda sprawy wydawały się kręcić wokół Eleny, Beatrycze i pozostałych kobiet, które trwały pod opieką Selene, ale wcale nie czułam się z tą myślą lepiej. Nie, skoro ostatnim razem również Jocelyne została wciągnięta w polowanie Łowcy przez wzgląd na swoje zdolności.

Gabriel się ucieszy…

– Pomówimy jeszcze o tym. Musimy wszystko zaplanować, no i kilka dni was nie zbawi – podjęłam, czując na sobie przenikliwe spojrzenie córki. – Sama bym z tobą pojechała. Uczelnia może zaczekać, chociaż powinnam w końcu się zdecydować. No i Charlie… – zaczęłam, ale tym razem Joce nie pozwoliła mi dokończyć.

Znalazła się przy mnie, dosłownie wpadając mi w ramiona. Natychmiast zamilkłam, przygarniając ją do siebie i raz po raz przeczesując włosami jej jasne włosy. Chciałam tego czy nie, zdobyłam się na uśmiech, kiedy tak po prostu do mnie przywarła.

– Dziękuję! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie musisz się mną martwić, mamo. Sama zorganizuję wyjazd, jeśli nie będziesz mogła pojechać. Nie chcę, żebyś rezygnowała z uczelni, jeśli chcesz tam wrócić.

– Ale…

– Naprawdę. – Odchyliła się w moich ramionach, by spojrzeć mi w oczy. Policzki miała zarumienione; oczy zabłysły, zdradzając entuzjazm i wdzięczność. Nie, zdecydowanie nie widziałam jej w takim stanie od bardzo dawna. – W zasadzie… sama ciągle o tym myśleć. O szkole, mam na myśli – przyznała, a ja uniosłam brwi. – Nie skończyłam ani Akademii, ani liceum. Nie umiałabym tam wrócić po tym jak… Sama wiesz. – Potrząsnęła głową. – Ale może mogłabym spróbować gdzieś indziej. Znaczy…

– Jasne, że tak – zapewniłam, wciąż zaskoczona. – O tym też możemy pomyśleć, kiedy już wszystko się uspokoi.

Przytaknęła i uściskawszy mnie raz jeszcze, wycofała się z kuchni. Z westchnieniem oparłam się o blat, w myślach raz po raz przetwarzając to, na co właśnie się zgodziłam. Słodka bogini, zaskoczyła mnie, ale zwłaszcza po drugiej części naszej rozmowy czułam, że to było właściwe.

Nie rozmawiałam z Jocelyne na temat liceum od dnia, w którym Damien przywiózł nieprzytomną siostrę do domu, twierdząc, że niejako zabrał ją z dachu szkoły. Nawet później, gdy wszystko w końcu stało się jasne, ani przez moment nie wzięłam pod uwagę, by zmuszając do powrotu do tego miejsca. To, że mogłaby nie chcieć wracać do ludzi, z których przynajmniej cześć musiała uznać ją za obłąkaną, było aż nazbyt jasne. Zwłaszcza przy szalejącej mocy i wymykających się spod kontroli emocjach, efekty mogły okazać się co najmniej opłakane.

Teraz Jocelyne wydawała się inna, choć nie miałam pewności, skąd brała się ta zmiana. No, prawie, bo przynajmniej jeden z czynników, który miał na nią wpływ, potrafiłam wskazać i nawet nadać mu imię. Ryan po prostu się u nas zadomowił i już nie próbował udawać, że dziewczyna była mu obojętna. Może powinno mnie to szokować, zwłaszcza przy świadomości tego, kim był i do czego mógł okazać się zdolny, ale nie potrafiłam patrzeć na niego jak na potwora. Wystarczyło, że wciąż towarzyszyło mi poczucie winy związane z Cassandrą. Gdybym nie okazała się „niedysponowana” po tym, jak obiecałam jej, że…

– Cześć, mamo.

Wzdrygnęłam się. W pośpiechu poderwałam głowę, spoglądając wprost na Damiena, choć w roztargnieniu praktycznie nie zauważyłam jego pojawienia się.

– Tym razem bez Liz? – rzuciłam zaczepnym tonem. W ostatnim czasie ciągle znikali, głównie razem, choć i to nie wydawało mi się dziwne.

– Miała sprawy do załatwienia. – Wzruszył ramionami. Po wymownym spojrzeniu poznałam, że za tym stwierdzeniem nie kryły się ani zakupy, ani nic równie przyziemnego, ale zdecydowałam się nie wnikać. – Wszystko w porządku? – zmartwił się, po uważniejszym przyjrzeniu mojej twarzy.

Mogłam tylko zgadywać, jak wyglądałam. Mimo wszystko wyprostowałam się i uśmiechnęłam, próbując zachowywać swobodnie.

– Pomijając, że twoja siostra wspomniała mi o wyjeździe… – mruknęłam, a Damien nagle się spiął.

– Wiedziałem, że Ali nie będzie trzymać języka za zębami.

Zamarłam, co najmniej jakbym zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Natychmiast przeniosłam wzrok na syna, spoglądając nań tak, jakbym widziała go po raz pierwszy.

– A co to niby miało…?

Nie dokończyłam. Damien wyraźnie się zawahał, zmieszany bardziej niż do tej pory.

– Och, więc ty nie… – W jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Nic takiego. Po prostu mamy z Liz pewne… plany, ale to jeszcze nic oficjalnego – wyjaśnił, w poddańczym geście unosząc dłonie ku górze. – Ali się zorientowała, ale skoro nic ci nie powiedziała…

– Mówiłam o Jocelyne – wyjaśniłam, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż spoglądałam na syna podejrzliwie, całą sobą czując, że najwyraźniej umknęło mi coś istotnego. – Oznajmiła mi, że planuje szybki wyjazd do Virginii.

– Do Virginii? – powtórzył, nie kryjąc zaskoczenia.

Westchnęłam. Opadłam na najbliższe krzesło, jakby od niechcenia wspierając brodę na dłoni. Co prawda wciąż miałam kilka pytań, chociażby o to, o czym miałabym dowiedzieć się od Alessi, ale powstrzymałam się od poruszeniem tematu. W Jocelyne mogłam widzieć dziecko, ale nie w Damienie, który paradoksalnie mógł pochwalić się doświadczeniem o wile większym niż ja sama.

– Kiedy jeszcze była u Cullenów, dziadek przypadkiem przyprowadził do domu ducha. Twierdzi, że obiecała coś tej kobiecie i… – Spuściłam wzrok. Co ja zrobiłabym w podobnej sytuacji? – Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. Nie umiem jej zatrzymać, skoro w końcu zaczyna ufać sobie, ale…

Nie dodałam niczego więcej, ale Damien nie próbował drążyć. Wyczułam ruch, kiedy znalazł się tuż obok mnie, zajmując miejsce naprzeciwko. Było coś kojącego w spojrzeniu brązowych oczu, jakże znajomych, skoro takie same widywałam za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro.

Nie zaprotestowałam, kiedy ujął mnie za rękę.

– Przynajmniej powiedziała – zauważył i zabrzmiało to niemal pogodnie. – Alessia pewnie wspomniałaby po fakcie.

Parsknęłam, chcąc nie chcąc przyznając mu rację. Może nie do końca w przypadku bliźniaczki, ale…

– Alessia by nie poprosiła, tylko oznajmiła, że ma zarezerwowane bilety i możemy odwieść ją na lotnisko – poprawiłam machinalnie. – To ja dałabym znać po dotarciu na miejsce.

Jakby nie patrzeć, dokładnie to zrobiłam, gdy – w ciąży, świeżo po odzyskaniu pamięci – bez zastanowienia zdecydowałam się na wyjazd do Francji. Nie żeby urywany telefon do domu można było uznać za dawanie znaku, ale wciąż… Skoro ja byłam zdolna do czegoś takiego, tym bardziej mogłam spodziewać się tego po Joce.

Londyn, uświadomiłam sobie. Jakby poprosiła Lawrence’a, pewnie nawet by ją tam zawiózł.

Z trudem powstrzymałam pragnienie, żeby wrócić oczami.

– No dobrze… A o czym powinnam podobno mogłabym wiedzieć, ale wciąż nie wiem? – zapytałam, decydując się zmienić temat.

– O niczym. – Ale uśmiech, który dostrzegłam na twarzy Damiena, wydawał się sugerować coś zupełnie innego. – Powiem ci w odpowiednim momencie.

– Hm… Powinnam gratulować? Znaczy…

Chłopak jedynie potrząsnął głową. Jego palce bardziej stanowczo zacisnęły się wokół mojej dłoni.

– Wszystko w swoim czasie – obiecał, choć to tak naprawdę nie okazało się nawet w połowie satysfakcjonującą odpowiedzią. – Swoją drogą, gdzie tata?

– Poluje. I nie, nie chciał słyszeć, że mogłabym pomóc – skrzywiłam się, machinalnie muskając palcami szyję. – Zresztą nieważne. Ty dalej nie…

– Mogę obiecać, że będę bardziej subtelny od Alessi. Swoją drogą, jeden ślub w tym miesiącu wystarczy, prawda?

Ze świstem wypuściłam powietrze. O, tak. Jeszcze to. Chciałam cieszyć się szczęściem Charliego i Sue, ale nie byłam pewna czy potrafię, zwłaszcza przy niebezpiecznym wilkołaku, który omal nie zabił mi córki. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby Charon zamierzał się pokazać, ale i tak woleliśmy być ostrożni.

– To dalej nie jest odpowiedź na moje pytanie – wymamrotałam, ukrywając twarz w dłoniach.

Roześmiał się melodyjnie, tak kojąco, że mimowolnie sama również się rozluźniłam. Może nie na tyle, bym ot tak wyrzuciła z pamięci rozmowę z Jocelyne, ale wystarczająco, bym zdecydowała się wycofać z dalszego przesłuchania. Och, komu jak komu, ale Damienowi ufałam. Jeśli do tego wszystkiego nie zamierzał uraczyć nas równie bezpośrednim „Mamo, tato, biorę ślub!”, co i jego siostra, mogłam znieść naprawdę wiele.

Tak było lepiej. I chociaż czułam, że szykowały się zmiany, niektóre z nich zamierzałam przywitać z wdzięcznością.

 

Gabriel znalazł mnie w salonie, gdzie z największą starannością próbowałam przenieść wcześniej przygotowaną kompozycję z przedmiotów martwych (dwóch fikuśnych wazonów i przypadkowego jabłka) na papier. Nie była to najbardziej ambitna praca w moim życiu, ale zdecydowałam się tego nie komentować. Jeśli chciałam w ogóle myśleć o uczelni, musiałam zacząć nadrabiać zaległości, nawet jeśli zdecydowanie nie miałam do tego głowy.

– Urocze – ocenił, nachylając się nade mną i bynajmniej nie patrząc na rozłożony na kolanach szkicownik.

– Mhm. – Uniosłam głowę, by móc go pocałować. Dłonie ostrożnie ułożyłam na jego policzkach, przez chwilę skupiona wyłącznie na bijącym od ciała męża cieple. – Trochę ci zeszło – zauważyłam, odsuwając rysunek na bok i prostując się, by łatwiej sięgnąć ust Gabriela.

Nie zareagował na ten zarzut. Nie żeby w ogóle musiał, zwłaszcza że w ułamku sekundy znalazłam się w jego ramionach.

– Pracowałaś w tym czasie – zauważył przytomnie.

Prychnęłam. Wymownie zerknęłam na szkic, który zajął mi raptem kilka minut.

– To mocne słowo. W zasadzie…

Chciałam powiedzieć mu o Jocelyne, dobrze wiedząc, że raczej nie podejdzie do tematu z aż takim spokojem jak ja. Co prawda wątpiłam, by ją zatrzymywał, ale i tak spodziewałam się pytań i dodatkowych argumentów. Wcześniej próbowałam ułożyć jakiś sensowny scenariusz, dobrze wiedząc, że puszczenie dziewczyny samej nie wchodziło w grę. Ryan w tej sytuacji też nie był wystarczającą obstawą, nawet jeśli miał więcej możliwości niż przeciętny człowiek. Tego nie mogłam mu odmówić, ale nadal potrzebowaliśmy kogoś jeszcze.

Wciąż o tym myślałam, kiedy ciszę przerwała komórka Gabriela. Krótko zerknął na telefon, na mnie, a potem jakby od niechcenia odebrał.

– Tak, Isabeau? – rzucił tonem wystarczająco szorstkim, by dać wampirzycy do zrozumienia, że powinna się streszczać.

I bez trybu głośnomówiącego wyraźnie usłyszałam odpowiedź.

– Ile czasu potrzebujecie, by spotkać się ze mną w centrum? Podeślę ci adres hotelu, w którym zatrzymaliśmy się z Dimitrem – oznajmiła bez ogródek wampirzyca. Brzmiała rzeczowo, wręcz władczo, zresztą jak zawsze, gdy decydowała się przejąć dowodzenie. – Laylę i Rufusa już ściągnęłam, powinni zaraz tu być.

Gabriel spoważniał. Oboje wyprostowaliśmy się, co najmniej zaskoczeni brzmieniem jej głosu.

– Co się dzieje? – wyrwało mi się.

– Na miejscu. – W głosie Isabeau pobrzmiewało zniecierpliwienie. – Może coś mam. Albo Eve coś ma – wyjaśniła wymijająco – ale to w każdej chwili może się zmienić. Daje nam najwyżej pół godziny, więc…

– Już wychodzimy – zapewnił Gabriel.

Rozłączyła się, najwyraźniej usatysfakcjonowana. Tym razem nawet nie próbowałam pytać, pospiesznie podrywając z miejsca. Zdążyłam jeszcze pochwycić kurtkę, głównie dla pozostawionych w kieszeni kluczyków. I tak oddałam je Gabrielowi, zwłaszcza że to jemu Isabeau obiecała wysłać adres.

Alessia i Ariel zdecydowali się na powrót do Miasta Nocy raptem dwa dni wcześniej, kiedy jasnym stało się, że Joce jakimś cudem nie zareagowała na ugryzienie Charona. Wciąż nie potrafiliśmy stwierdzić jak do tego doszło, ale żadne z nas nie zamierzało narzekać. Może w grę wchodził cud, przychylność bogini (zwłaszcza teraz łatwo mogłam sobie to wyobrazić), a może coś jeszcze innego – nie dbałam o to. Tak czy siak, skoro nic jej nie zagrażało, zadręczanie Jocelyne tematem wydawało się niepotrzebnym stresem. Co więcej, choć nie chciałam mówić tego głośno, wolałam żeby Ali nie przebywała aż tak blisko potwora, który już omal jej nie zabił.

Inaczej sprawy miały się z Beau i Dimitrem. Przynajmniej Isabeau zdawała się czegoś szukać, choć zdecydowanie nie próbowała się nam zwierzać. Miałam wrażenie, że trwała w jakimś milczącym porozumieniu z Rufusem, choć naturalnie nie pracowali razem. Z drugiej strony, ta dwójka zwykle działała po swojemu, z lepszym lub gorszym efektem. Jeśli wampirzyca w takim pośpiechu zaczęła nalegać na spotkanie…

Słodka bogini, czego powinniśmy się spodziewać? Wpadnięcia na trop Charona czy może od razu Isobel? Sama nie potrafiłam stwierdzić, które niepokoiło mnie bardziej.

Przebicie się do centrum zajęło dłuższą chwilę i to mimo wieczornej pory. Seattle jak zwykle okazało się zbyt głośne i zatłoczone, a może to po prostu ja nie potrafiłam się skupić, o zachowaniu cierpliwości nie wspominając. Tak czy siak, miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Gabrielowi udało się wjechać na podziemny parking hotelu, który wybrali sobie Dimitr i Isabeau. Nie trudził się nawet próbami wytłumaczenia pilnującemu wjazdu mężczyźnie celu wizyty, ale tym razem nie miałam nic przeciwko telepatii i odrobiny mieszania w głowie.

Beau doskoczyła do drzwiczek po mojej stronie, ledwo tylko zatrzymaliśmy się na wolnym miejscu. Jeden rzut oka na jej twarz wystarczył, bym zorientowała się, że była podekscytowana.

– Przejdź na tył – rzuciła zamiast powitania. Zauważyłam, że w dłoni nerwowo obracała telefon. – Swoją drogą, mogliście się pospieszyć.

– Jestem szybciej niż w trzydzieści minut – zauważył Gabriel, ale puściła jego słowa mimo uszu.

Chcąc nie chcąc wysiadłam, żeby ustąpić Isabeau miejsca u boku kierowcy. Czując, że szybko nie wyciągnę od niej szczegółów, pytająco spojrzałam na Laylę i Rufusa. W istocie pojawili się przed nami, ale wątpiłam, by zdołali dowiedzieć się czegoś konkretnego. Tyle przynajmniej wywnioskowałam, szybko orientując się, że podczas gdy Lay sprawiała wrażenie przede wszystkim zmartwionej, mój szwagier okazał się… poirytowany.

– Twierdzi, że może wie, gdzie powinniśmy szukać przypadkowej wampirzycy, która może znać Claudię – wyjaśnił, podchwyciwszy mój wzrok. – Sama słyszysz jak to brzmi.

Może – obruszyła się Isabeau – to pozwolę ci z nami jechać, jeśli dalej będziesz złośliwy. Wymyśl coś lepszego, jeśli jesteś taki mądry. Swoją droga, mogłoby być prościej, gdybyś wcześniej wspomniał, kogo szuka Charon – dodała, ale choć w jej głosie pobrzmiewała pretensja, Rufus nie wyglądał na urażonego.

– Wiem tyle, co i ty. Przerabialiśmy ten temat chwilę temu – przypomniał chłodno.

Chciała mu odpowiedzieć, ale w porę zdążyła wtrącić się Layla. W pośpiechu przemieściła się i – wcześniej spojrzawszy to na siostrę, to znów na męża – ostrzegawczo uniosła ręce.

– Po prostu to sprawdźmy, skoro tu jesteśmy. Nie zaszkodzi, prawda?

Zauważyłam, że Rufus wywrócił oczami, ale nawet jeśli miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Przyjęłam to z ulgą, bo choć pomysł Beau nie brzmiał na najskuteczniejszy na świecie, pozostawał jedynym, który mieliśmy. Z dwojga złego i tak wolałam to, niż nerwowe czekanie albo kolejne pretensje pod adresem Gabriela.

A może chciałam w to wierzyć. Z tym przekonaniem wślizgnęłam się na tylne siedzenie, mimowolnie rozluźniając się, kiedy Layla zajęła miejsce obok mnie. Uśmiechnęła się, przy pierwszej okazji ujmując pod ramię. Czułam bijące od niej ciepło, jakże znajome i kojące, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wampirzyca mimo wszystko wydawała się spięta.

– A co z Dimitrem? – zapytał Gabriel, odpalając silnik.

– Puściłam go przodem. Wisi z Eve na telefonie – wyjaśniła usłużnie Isabeau. – Nie chciałam aż tak ryzykować, że coś się zmieni. Co prawda nie sądzę, żeby ta dziewczyna zorientowała się, że ktoś jej szuka, ale wolałam się zabezpieczyć.

Zabrzmiało sensownie, nawet jeśli plan wciąż wydawał się wątpliwy. Zresztą nawet gdybyśmy dotarli do Claudii, co dalej? Zapytalibyśmy o Charona? Zasugerowali pomoc? Pomijając to, że kobieta, która tak bardzo namieszała między Beau a jej mężem raczej nie miała zechcieć się zaprzyjaźnić, to wciąż nie rozwiązywało najważniejszego problemu: jeśli Charon był nieśmiertelny w pełnym znaczeniu tego słowa, wciąż niewiele mogliśmy z nim zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa