– Ty potrzebujesz… O bogini.
Wpatrywałam się
w Jocelyne, raz po raz potrząsając głową. Chociaż nie wątpiłam,
że dobrze zrozumiałam to, co próbowała mi powiedzieć, musiałam przeanalizować
jej w myślach jej słowa kilka kolejnych razy, nim nabrałam
pewności, że jednak niczego nie pomyliłam. Nawet wtedy nie poczułam się
jakkolwiek lepiej, w równym stopniu oszołomiona, co i zmartwiona
możliwymi konsekwencjami zgody, której miałabym udzielić.
Jakaś
cząstka mnie wciąż przeżywała to, co miało miejsce raptem kilka dni wcześniej.
Oczywiście, kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Joce z jakiegoś
powodu nie zareagowała na pełnie. Już nie wyglądała, jakby mogła
przelewać się w rękach, w gruncie rzeczy dużo bardziej żywa niż
przez minione miesiące. Spoglądała na mnie z błyskiem w oczach,
zarumieniona, spokojna i – och, nie mogłam zaprzeczyć – jak nic
zdeterminowana, żeby postawić na swoim. Od dawna jej takiej nie widziałam,
ale przynajmniej chwilowo nie potrafiłam się z tego
cieszyć.
Westchnęłam.
Pewnie powinnam, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń. Przywykłam myśleć
o Jocelyne jak o dziecku, zwłaszcza że bliżej było jej do człowieka.
Gdybym miała określić wiek córki, wciąż byłaby przed osiemnastką, a więc potencjalną
pełnoletniością. Nie żeby to miało znaczenie, skoro mimo wszystko
pozostawała nieśmiertelna, ale z przyzwyczajenia i tak pragnęłam
ją chronić. Była inna niż Alessia, o wiele bardziej krucha i ludzka,
co w pewnym stopniu wszystko komplikowało.
A jednak spoglądając
na nią teraz, czułam się tak, jakbym obserwowała jej siostrę.
Jakbym znów miała przed sobą Ali, która z pełnym przekonaniem oznajmiała
mi, że po całych latach mijania się z Arielem, ten w końcu
zaproponował, żeby przeniosła się do Lille.
Z wolna
wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić. Okej, tym razem nie chodziło
o faceta, a tym bardziej wyjazd na stałe, na dodatek na inny
kontynent, ale…
– Poczekaj,
daj mi to sobie poukładać – westchnęłam, na moment przyciskając dłoń
do czoła. Przymknęłam oczy, by łatwiej się skupić. – Chcesz
jechać do Virginii. Tak po prostu, bo… poprosił cię o to duch.
Własne
słowa wydały mi się abstrakcyjne, bynajmniej nie przez to, że w grę
wchodziły jakiekolwiek istoty nadnaturalne. Och, wręcz przeciwnie. Nie miała
pewności, jak źle sprawy się miały, skoro bardziej od duchów martwiła
mnie perspektywa puszczenia Jocelyne do innego stanu, ale nie dbałam
o to.
– Nie sama
– przypomniała cicho Joce, prostując się na fotelu. Posłała mi uśmiech
i, bogini mi świadkiem, przez moment naprawdę przypominała mi pod tym
względem Gabriela. – Ryan chce się ze mną zabrać. No i na pewno
poproszę kogoś jeszcze – dodała pośpiesznie, widać, że otwieram usta.
–
Oczywiście, że weźmiesz. I to nie dlatego, że mogłabym nie ufać
Ryanowi.
Z opóźnieniem
uświadomiłam sobie, że moje słowa niejako zabrzmiały jak zgoda. Skrzywiłam się,
ale co tak naprawdę miałam zrobić? Nie podobało mi się ani trochę
to, o co właśnie prosiła, jednak zatrzymanie jej w domu ani trochę
nie brzmiało jak właściwe
posuniecie. Nie zrobiłam tego, kiedy zaczęła naciskać na Projekt Beta
i choć po wszystkim żałowałam, nie wyobrażałam sobie, by po tym
wszystkim zamknąć ją pod kloszem. To raczej brzmiało jak coś, na co
mógłby zdecydować się mój ojciec, więc – z całą miłością do Edwarda
– natychmiast odrzuciłam od siebie taką możliwość.
Prawda była
taka, że nie miałam pojęcia, jak inaczej mogłabym jej pomóc.
Doświadczyłam zaledwie przedsmaku tego, z czym mierzyła się Joce. Aż
za dobrze pamiętałam zarówno co oznacza spotkanie z duchem, jak i niejako
bycie jednym z nich. Skoro po takich doświadczeniach nie miałam
pojęcia, jak poradzić sobie z podobnym tematem, co dopiero miała
powiedzieć Jocelyne? Zresztą, o bogini, zbyt długo obserwowałam jak
uciekała, zamykając się w sobie i swoim pokoju, nie potrafiąc
znaleźć wsparcia w żadnym z nas – i to niezależnie od tego,
że byliśmy obok. Skoro po tym wszystkim zdecydowała się o siebie
zawalczyć…
Och, poza
tym nie mogłam zaprzeczyć, że wszystko wydawało lepsze, niż pozwolić jej zostać
w Seattle. Wciąż nie mieliśmy żadnych informacji o Charonie. Co więcej,
z lakonicznych informacji od dziadka wiedziałam, że kolejny raz
działo się coś nie do końca jasnego, co miało związek z Ciemnością.
Co prawda sprawy wydawały się kręcić wokół Eleny, Beatrycze i pozostałych
kobiet, które trwały pod opieką Selene, ale wcale nie czułam się
z tą myślą lepiej. Nie, skoro ostatnim razem również Jocelyne została
wciągnięta w polowanie Łowcy przez wzgląd na swoje zdolności.
Gabriel się
ucieszy…
– Pomówimy
jeszcze o tym. Musimy wszystko zaplanować, no i kilka dni was
nie zbawi – podjęłam, czując na sobie przenikliwe spojrzenie córki. –
Sama bym z tobą pojechała. Uczelnia może zaczekać, chociaż powinnam w końcu się
zdecydować. No i Charlie… – zaczęłam, ale tym razem Joce nie pozwoliła
mi dokończyć.
Znalazła się
przy mnie, dosłownie wpadając mi w ramiona. Natychmiast zamilkłam,
przygarniając ją do siebie i raz po raz przeczesując włosami jej jasne
włosy. Chciałam tego czy nie, zdobyłam się na uśmiech, kiedy tak po prostu
do mnie przywarła.
– Dziękuję!
– wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie musisz się mną
martwić, mamo. Sama zorganizuję wyjazd, jeśli nie będziesz mogła pojechać.
Nie chcę, żebyś rezygnowała z uczelni, jeśli chcesz tam wrócić.
– Ale…
– Naprawdę.
– Odchyliła się w moich ramionach, by spojrzeć mi w oczy.
Policzki miała zarumienione; oczy zabłysły, zdradzając entuzjazm i wdzięczność.
Nie, zdecydowanie nie widziałam jej w takim stanie od bardzo
dawna. – W zasadzie… sama ciągle o tym myśleć. O szkole, mam na myśli
– przyznała, a ja uniosłam brwi. – Nie skończyłam ani Akademii,
ani liceum. Nie umiałabym tam wrócić po tym jak… Sama
wiesz. – Potrząsnęła głową. – Ale może mogłabym spróbować gdzieś indziej. Znaczy…
– Jasne, że
tak – zapewniłam, wciąż zaskoczona. – O tym też możemy pomyśleć,
kiedy już wszystko się uspokoi.
Przytaknęła
i uściskawszy mnie raz jeszcze, wycofała się z kuchni. Z westchnieniem
oparłam się o blat, w myślach raz po raz przetwarzając to,
na co właśnie się zgodziłam. Słodka bogini, zaskoczyła mnie, ale zwłaszcza
po drugiej części naszej rozmowy czułam, że to było właściwe.
Nie
rozmawiałam z Jocelyne na temat liceum od dnia, w którym
Damien przywiózł nieprzytomną siostrę do domu, twierdząc, że niejako
zabrał ją z dachu szkoły. Nawet później, gdy wszystko w końcu stało się
jasne, ani przez moment nie wzięłam pod uwagę, by zmuszając
do powrotu do tego miejsca. To, że mogłaby nie chcieć wracać do ludzi,
z których przynajmniej cześć musiała uznać ją za obłąkaną, było aż
nazbyt jasne. Zwłaszcza przy szalejącej mocy i wymykających się spod
kontroli emocjach, efekty mogły okazać się co najmniej opłakane.
Teraz
Jocelyne wydawała się inna, choć nie miałam pewności, skąd brała się
ta zmiana. No, prawie, bo przynajmniej jeden z czynników, który miał
na nią wpływ, potrafiłam wskazać i nawet nadać mu imię. Ryan po prostu się
u nas zadomowił i już nie próbował udawać, że dziewczyna była mu
obojętna. Może powinno mnie to szokować, zwłaszcza przy świadomości tego,
kim był i do czego mógł okazać się zdolny, ale nie potrafiłam
patrzeć na niego jak na potwora. Wystarczyło, że wciąż towarzyszyło
mi poczucie winy związane z Cassandrą. Gdybym nie okazała się „niedysponowana”
po tym, jak obiecałam jej, że…
– Cześć,
mamo.
Wzdrygnęłam
się. W pośpiechu poderwałam głowę, spoglądając wprost na Damiena,
choć w roztargnieniu praktycznie nie zauważyłam jego pojawienia
się.
– Tym razem
bez Liz? – rzuciłam zaczepnym tonem. W ostatnim czasie ciągle
znikali, głównie razem, choć i to nie wydawało mi się dziwne.
– Miała
sprawy do załatwienia. – Wzruszył ramionami. Po wymownym spojrzeniu poznałam,
że za tym stwierdzeniem nie kryły się ani zakupy, ani nic
równie przyziemnego, ale zdecydowałam się nie wnikać. – Wszystko
w porządku? – zmartwił się, po uważniejszym przyjrzeniu mojej twarzy.
Mogłam
tylko zgadywać, jak wyglądałam. Mimo wszystko wyprostowałam się i uśmiechnęłam,
próbując zachowywać swobodnie.
–
Pomijając, że twoja siostra wspomniała mi o wyjeździe… – mruknęłam, a Damien
nagle się spiął.
–
Wiedziałem, że Ali nie będzie trzymać języka za zębami.
Zamarłam,
co najmniej jakbym zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą.
Natychmiast przeniosłam wzrok na syna, spoglądając nań tak, jakbym widziała
go po raz pierwszy.
– A co
to niby miało…?
Nie
dokończyłam. Damien wyraźnie się zawahał, zmieszany bardziej niż do tej
pory.
– Och, więc
ty nie… – W jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Nic takiego.
Po prostu mamy z Liz pewne… plany, ale to jeszcze nic
oficjalnego – wyjaśnił, w poddańczym geście unosząc dłonie ku górze. – Ali się
zorientowała, ale skoro nic ci nie powiedziała…
– Mówiłam o Jocelyne
– wyjaśniłam, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż spoglądałam na syna
podejrzliwie, całą sobą czując, że najwyraźniej umknęło mi coś istotnego. – Oznajmiła
mi, że planuje szybki wyjazd do Virginii.
– Do Virginii?
– powtórzył, nie kryjąc zaskoczenia.
Westchnęłam.
Opadłam na najbliższe krzesło, jakby od niechcenia wspierając brodę
na dłoni. Co prawda wciąż miałam kilka pytań, chociażby o to, o czym
miałabym dowiedzieć się od Alessi, ale powstrzymałam się od poruszeniem
tematu. W Jocelyne mogłam widzieć dziecko, ale nie w Damienie, który
paradoksalnie mógł pochwalić się doświadczeniem o wile większym niż
ja sama.
– Kiedy
jeszcze była u Cullenów, dziadek przypadkiem przyprowadził do domu
ducha. Twierdzi, że obiecała coś tej kobiecie i… – Spuściłam wzrok. Co ja zrobiłabym
w podobnej sytuacji? – Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej. Nie umiem
jej zatrzymać, skoro w końcu zaczyna ufać sobie, ale…
Nie dodałam
niczego więcej, ale Damien nie próbował drążyć. Wyczułam ruch, kiedy
znalazł się tuż obok mnie, zajmując miejsce naprzeciwko. Było coś kojącego
w spojrzeniu brązowych oczu, jakże znajomych, skoro takie same widywałam
za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro.
Nie
zaprotestowałam, kiedy ujął mnie za rękę.
–
Przynajmniej powiedziała – zauważył i zabrzmiało to niemal pogodnie. –
Alessia pewnie wspomniałaby po fakcie.
Parsknęłam,
chcąc nie chcąc przyznając mu rację. Może nie do końca w przypadku
bliźniaczki, ale…
– Alessia
by nie poprosiła, tylko oznajmiła, że ma zarezerwowane bilety i możemy
odwieść ją na lotnisko – poprawiłam machinalnie. – To ja dałabym
znać po dotarciu na miejsce.
Jakby nie patrzeć,
dokładnie to zrobiłam, gdy – w ciąży, świeżo po odzyskaniu pamięci
– bez zastanowienia zdecydowałam się na wyjazd do Francji.
Nie żeby urywany telefon do domu można było uznać za dawanie
znaku, ale wciąż… Skoro ja byłam zdolna do czegoś takiego, tym bardziej
mogłam spodziewać się tego po Joce.
Londyn,
uświadomiłam sobie. Jakby poprosiła Lawrence’a, pewnie nawet by ją tam zawiózł.
Z trudem
powstrzymałam pragnienie, żeby wrócić oczami.
– No
dobrze… A o czym powinnam podobno mogłabym wiedzieć, ale wciąż
nie wiem? – zapytałam, decydując się zmienić temat.
– O niczym.
– Ale uśmiech, który dostrzegłam na twarzy Damiena, wydawał się sugerować
coś zupełnie innego. – Powiem ci w odpowiednim momencie.
– Hm…
Powinnam gratulować? Znaczy…
Chłopak
jedynie potrząsnął głową. Jego palce bardziej stanowczo zacisnęły się
wokół mojej dłoni.
– Wszystko
w swoim czasie – obiecał, choć to tak naprawdę nie okazało się
nawet w połowie satysfakcjonującą odpowiedzią. – Swoją drogą, gdzie tata?
– Poluje. I nie,
nie chciał słyszeć, że mogłabym pomóc – skrzywiłam się, machinalnie muskając
palcami szyję. – Zresztą nieważne. Ty dalej nie…
– Mogę obiecać,
że będę bardziej subtelny od Alessi. Swoją drogą, jeden ślub w tym
miesiącu wystarczy, prawda?
Ze świstem
wypuściłam powietrze. O, tak. Jeszcze to. Chciałam cieszyć się szczęściem
Charliego i Sue, ale nie byłam pewna czy potrafię, zwłaszcza
przy niebezpiecznym wilkołaku, który omal nie zabił mi córki. Co prawda
nic nie wskazywało na to, żeby Charon zamierzał się pokazać, ale i
tak woleliśmy być ostrożni.
– To dalej
nie jest odpowiedź na moje pytanie – wymamrotałam, ukrywając twarz w dłoniach.
Roześmiał się
melodyjnie, tak kojąco, że mimowolnie sama również się rozluźniłam.
Może nie na tyle, bym ot tak wyrzuciła z pamięci rozmowę z Jocelyne,
ale wystarczająco, bym zdecydowała się wycofać z dalszego
przesłuchania. Och, komu jak komu, ale Damienowi ufałam. Jeśli do tego
wszystkiego nie zamierzał uraczyć nas równie bezpośrednim „Mamo, tato,
biorę ślub!”, co i jego siostra, mogłam znieść naprawdę wiele.
Tak było
lepiej. I chociaż czułam, że szykowały się zmiany, niektóre z nich
zamierzałam przywitać z wdzięcznością.
Gabriel znalazł mnie w salonie,
gdzie z największą starannością próbowałam przenieść wcześniej
przygotowaną kompozycję z przedmiotów martwych (dwóch fikuśnych wazonów i przypadkowego
jabłka) na papier. Nie była to najbardziej ambitna praca w moim
życiu, ale zdecydowałam się tego nie komentować. Jeśli chciałam
w ogóle myśleć o uczelni, musiałam zacząć nadrabiać zaległości, nawet
jeśli zdecydowanie nie miałam do tego głowy.
– Urocze –
ocenił, nachylając się nade mną i bynajmniej nie patrząc na rozłożony
na kolanach szkicownik.
– Mhm. – Uniosłam
głowę, by móc go pocałować. Dłonie ostrożnie ułożyłam na jego policzkach,
przez chwilę skupiona wyłącznie na bijącym od ciała męża cieple. –
Trochę ci zeszło – zauważyłam, odsuwając rysunek na bok i prostując
się, by łatwiej sięgnąć ust Gabriela.
Nie
zareagował na ten zarzut. Nie żeby w ogóle musiał, zwłaszcza że
w ułamku sekundy znalazłam się w jego ramionach.
–
Pracowałaś w tym czasie – zauważył przytomnie.
Prychnęłam.
Wymownie zerknęłam na szkic, który zajął mi raptem kilka minut.
– To mocne
słowo. W zasadzie…
Chciałam
powiedzieć mu o Jocelyne, dobrze wiedząc, że raczej nie podejdzie do tematu
z aż takim spokojem jak ja. Co prawda wątpiłam, by ją zatrzymywał,
ale i tak spodziewałam się pytań i dodatkowych argumentów.
Wcześniej próbowałam ułożyć jakiś sensowny scenariusz, dobrze wiedząc, że
puszczenie dziewczyny samej nie wchodziło w grę. Ryan w tej sytuacji
też nie był wystarczającą obstawą, nawet jeśli miał więcej możliwości niż
przeciętny człowiek. Tego nie mogłam mu odmówić, ale nadal
potrzebowaliśmy kogoś jeszcze.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy ciszę przerwała komórka Gabriela. Krótko zerknął na telefon,
na mnie, a potem jakby od niechcenia odebrał.
– Tak,
Isabeau? – rzucił tonem wystarczająco szorstkim, by dać wampirzycy do zrozumienia,
że powinna się streszczać.
I bez trybu
głośnomówiącego wyraźnie usłyszałam odpowiedź.
– Ile czasu
potrzebujecie, by spotkać się ze mną w centrum? Podeślę ci adres
hotelu, w którym zatrzymaliśmy się z Dimitrem – oznajmiła bez ogródek
wampirzyca. Brzmiała rzeczowo, wręcz władczo, zresztą jak zawsze, gdy
decydowała się przejąć dowodzenie. – Laylę i Rufusa już ściągnęłam,
powinni zaraz tu być.
Gabriel
spoważniał. Oboje wyprostowaliśmy się, co najmniej zaskoczeni brzmieniem jej głosu.
– Co się
dzieje? – wyrwało mi się.
– Na miejscu.
– W głosie Isabeau pobrzmiewało zniecierpliwienie. – Może coś mam. Albo Eve
coś ma – wyjaśniła wymijająco – ale to w każdej chwili może się zmienić.
Daje nam najwyżej pół godziny, więc…
– Już
wychodzimy – zapewnił Gabriel.
Rozłączyła
się, najwyraźniej usatysfakcjonowana. Tym razem nawet nie próbowałam
pytać, pospiesznie podrywając z miejsca. Zdążyłam jeszcze pochwycić kurtkę,
głównie dla pozostawionych w kieszeni kluczyków. I tak oddałam je
Gabrielowi, zwłaszcza że to jemu Isabeau obiecała wysłać adres.
Alessia i Ariel
zdecydowali się na powrót do Miasta Nocy raptem dwa dni
wcześniej, kiedy jasnym stało się, że Joce jakimś cudem nie zareagowała na ugryzienie
Charona. Wciąż nie potrafiliśmy stwierdzić jak do tego doszło, ale żadne
z nas nie zamierzało narzekać. Może w grę wchodził cud,
przychylność bogini (zwłaszcza teraz łatwo mogłam sobie to wyobrazić), a może
coś jeszcze innego – nie dbałam o to. Tak czy siak, skoro
nic jej nie zagrażało, zadręczanie Jocelyne tematem wydawało się niepotrzebnym
stresem. Co więcej, choć nie chciałam mówić tego głośno, wolałam żeby Ali
nie przebywała aż tak blisko potwora, który już omal jej nie zabił.
Inaczej
sprawy miały się z Beau i Dimitrem. Przynajmniej Isabeau zdawała się
czegoś szukać, choć zdecydowanie nie próbowała się nam zwierzać.
Miałam wrażenie, że trwała w jakimś milczącym porozumieniu z Rufusem,
choć naturalnie nie pracowali razem. Z drugiej strony, ta dwójka
zwykle działała po swojemu, z lepszym lub gorszym efektem. Jeśli
wampirzyca w takim pośpiechu zaczęła nalegać na spotkanie…
Słodka
bogini, czego powinniśmy się spodziewać? Wpadnięcia na trop Charona
czy może od razu Isobel? Sama nie potrafiłam stwierdzić, które niepokoiło
mnie bardziej.
Przebicie się
do centrum zajęło dłuższą chwilę i to mimo wieczornej pory. Seattle
jak zwykle okazało się zbyt głośne i zatłoczone, a może to po prostu
ja nie potrafiłam się skupić, o zachowaniu cierpliwości nie wspominając.
Tak czy siak, miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Gabrielowi
udało się wjechać na podziemny parking hotelu, który wybrali sobie
Dimitr i Isabeau. Nie trudził się nawet próbami wytłumaczenia
pilnującemu wjazdu mężczyźnie celu wizyty, ale tym razem nie miałam
nic przeciwko telepatii i odrobiny mieszania w głowie.
Beau doskoczyła
do drzwiczek po mojej stronie, ledwo tylko zatrzymaliśmy się
na wolnym miejscu. Jeden rzut oka na jej twarz wystarczył, bym
zorientowała się, że była podekscytowana.
– Przejdź
na tył – rzuciła zamiast powitania. Zauważyłam, że w dłoni nerwowo
obracała telefon. – Swoją drogą, mogliście się pospieszyć.
– Jestem
szybciej niż w trzydzieści minut – zauważył Gabriel, ale puściła jego słowa
mimo uszu.
Chcąc nie chcąc
wysiadłam, żeby ustąpić Isabeau miejsca u boku kierowcy. Czując, że szybko
nie wyciągnę od niej szczegółów, pytająco spojrzałam na Laylę i Rufusa.
W istocie pojawili się przed nami, ale wątpiłam, by zdołali
dowiedzieć się czegoś konkretnego. Tyle przynajmniej wywnioskowałam, szybko
orientując się, że podczas gdy Lay sprawiała wrażenie przede wszystkim
zmartwionej, mój szwagier okazał się… poirytowany.
– Twierdzi,
że może wie, gdzie powinniśmy szukać
przypadkowej wampirzycy, która może znać
Claudię – wyjaśnił, podchwyciwszy mój wzrok. – Sama słyszysz jak to brzmi.
– Może – obruszyła się Isabeau – to pozwolę
ci z nami jechać, jeśli dalej będziesz złośliwy. Wymyśl coś lepszego,
jeśli jesteś taki mądry. Swoją droga, mogłoby być prościej, gdybyś
wcześniej wspomniał, kogo szuka Charon – dodała, ale choć w jej głosie
pobrzmiewała pretensja, Rufus nie wyglądał na urażonego.
– Wiem
tyle, co i ty. Przerabialiśmy ten temat chwilę temu – przypomniał
chłodno.
Chciała mu
odpowiedzieć, ale w porę zdążyła wtrącić się Layla. W pośpiechu
przemieściła się i – wcześniej spojrzawszy to na siostrę,
to znów na męża – ostrzegawczo uniosła ręce.
– Po prostu
to sprawdźmy, skoro tu jesteśmy. Nie zaszkodzi, prawda?
Zauważyłam,
że Rufus wywrócił oczami, ale nawet jeśli miał jakieś uwagi, zachował je
dla siebie. Przyjęłam to z ulgą, bo choć pomysł Beau nie brzmiał
na najskuteczniejszy na świecie, pozostawał jedynym, który mieliśmy.
Z dwojga złego i tak wolałam to, niż nerwowe czekanie albo kolejne
pretensje pod adresem Gabriela.
A może chciałam
w to wierzyć. Z tym przekonaniem wślizgnęłam się na tylne
siedzenie, mimowolnie rozluźniając się, kiedy Layla zajęła miejsce obok mnie. Uśmiechnęła
się, przy pierwszej okazji ujmując pod ramię. Czułam bijące od niej
ciepło, jakże znajome i kojące, choć nie mogłam pozbyć się wrażenia,
że wampirzyca mimo wszystko wydawała się spięta.
– A co
z Dimitrem? – zapytał Gabriel, odpalając silnik.
– Puściłam
go przodem. Wisi z Eve na telefonie – wyjaśniła usłużnie Isabeau. –
Nie chciałam aż tak ryzykować, że coś się zmieni. Co prawda nie sądzę,
żeby ta dziewczyna zorientowała się, że ktoś jej szuka, ale wolałam się
zabezpieczyć.
Zabrzmiało sensownie, nawet jeśli plan wciąż wydawał się wątpliwy. Zresztą nawet gdybyśmy dotarli do Claudii, co dalej? Zapytalibyśmy o Charona? Zasugerowali pomoc? Pomijając to, że kobieta, która tak bardzo namieszała między Beau a jej mężem raczej nie miała zechcieć się zaprzyjaźnić, to wciąż nie rozwiązywało najważniejszego problemu: jeśli Charon był nieśmiertelny w pełnym znaczeniu tego słowa, wciąż niewiele mogliśmy z nim zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz