13 marca 2022

Sto siedemdziesiąt cztery

Claudia

Gdyby Claudia wciąż mogła cieszyć się człowieczeństwem, w tamtej chwili jej serce jak nic biłoby jak oszalałe. Stojąc przed grupą wpatrzonych w nią nieśmiertelnych, czuła wyłącznie narastający niepokój. Nie miało znaczenia, że w razie potrzeby bez trudu znalazłaby sposób na to, żeby uciec. Równie nieistotne pozostawało życzliwe spojrzenie wyraźnie zatroskanej Layli i to, że tym samym miała najbardziej niebezpieczną dziewczynę po swojej stronie. Nie, skoro te wszystkie czynniki nie rozwiązywały najważniejszego problemu: tego, że Claudia absolutnie nie wiedziała jak się z nimi wszystkimi porozumieć.

Nie skłamała twierdząc, że to instynkt przywołał ją do tego miejsca. Już od dłuższego czasu rozważała za i przeciw ujawnienia się, dobrze wiedząc, że na dłuższą metę jedynie bardziej narażała Claire, zmuszając ją do trzymania wszystkiego w sekrecie. Po ostatnich wydarzeniach tym bardziej nie wyobrażała sobie ciągnięcia tej szopki dłużej, niż było to potrzebne. Kiedy zaś tego wieczoru myślami raz po raz zaczęła uciekać ku Melanie, pierwszy raz od dawna walcząc z wyrzutami sumienia po tym, jak zostawiła tę dziewczynę samą sobie…

Och, kiedy w podobnych okolicznościach ruszyła na miasto i pierwszy raz napatoczyła się na Claire, decyzja ta – choć brzemienna w skutkach – okazała się słuszna. Skoro z uporem powtarzała bratanicy, że instynkt to najcenniejsze, co obie miały, sama również musiała zacząć się do tego stosować.

Gdyby to było takie proste…

Nie wyobrażała sobie tego… Cóż, w zasadzie w żaden konkretny sposób. Nie układała w myślach ani wyniosłych przemówień, ani wyjaśnień albo nic nieznaczących próśb. Tym bardziej nie oczekiwała, że w ułamku sekundy spowoduje, iż wszyscy wokół obdarzą ją zaufaniem. Jeśli miała być ze sobą szczera, nie chciała tego. Przyszła tylko i wyłącznie przez wzgląd na Claire i poczucie, że konfrontacja z rodziną dziewczyny wciąż pozostawała lepsza, niż nerwowe oczekiwanie na pojawienie się Charona. Może i była zdesperowana, ale to już nie miało znaczenia. W końcu tonący brzytwy się chwytał, czyż nie?

Starała się nie zwracać większej uwagi na obecnych, również na wpatrzoną w nią Laylę. Mnóstwo wysiłku kosztowało ją opuszczenie tarczy, którą dla pewności się otaczała, ale rozsądek podpowiadał Claudii, że tak będzie lepiej. Co prawda zmęczenie wciąż nie dawało jej się we znaki, ale używanie mocy nadal pozostawało ryzykowne. Musiała być gotowa, gdyby okazało się, że Isabeau ponownie straci nad sobą panowanie. Choć zdaniem wampirzycy takie zachowanie ze strony królowej było równie śmieszne, co i sceny zazdrości, które odgrywała w Mieście Nocy, na dłuższą metę nie potrafiła mieć kapłance tego za złe.

Był jeszcze Rufus, po którym Claudia spodziewała się dosłownie wszystkiego. Nie miała pewności, co sądzić po sposobie, w jaki z nią rozmawiał, ale jak długo praktykował obojętność, nie zamierzała się sprzeczać. Czegokolwiek nie powiedziałaby o ojcu Claire, w tamtej chwili wydawał się rozsądny… A przynajmniej praktyczny w sposób, który mogłaby docenić. W gruncie rzeczy właśnie tego oczekiwała po tej rozmowie – przejścia do konkretów, bez zbędnej emocjonalności i roztrząsania więzów rodzinnych, które nigdy tak naprawdę nie miały znaczenia.

Dalej w to wierzysz?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Claudia niemal gniewnie nakazała mu się zamknąć.

Przybywając do Miasta Nocy, nie szukała ani zemsty, ani rodziny. Później wszystko poszło nie tak, ale bezpieczniej było się nad tym nie zastanawiać.

Słowa, które ostatecznie padły z jej ust, wydawały się temu zaprzeczać. Wiedziała, że rozpęta zamieszanie, ale sytuacja wymagała poświęceń. Zresztą jeden rzut oka na zebranych wystarczył, żeby nabrała pewności, że Rufus raczej nie chwalił się nabytą w Lille wiedzą. Prawie udało jej się uśmiechnąć – w nieco wymuszony, pozbawiony wesołości sposób. Pewnie na jego miejscu zrobiłaby dokładnie to samo, przynajmniej jakiś czas temu.

Trzy miesiące konkretnie. Mniej więcej od tego czasu Claudia pogodziła się z widywaniem pewnej uroczej dziewczyny w swoim mieszkaniu.

– Czekaj… Czekaj, stop. – Głos Isabeau zabrzmiał obojętnie, czego jednak nie dało się doszukać w jej spojrzeniu. Błękitne oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy w pośpiechu zaczęła łączyć fakty. – O czym ona właśnie…?

– O niczym, co miałoby znaczenie – uciął szorstko Rufus. – Wracając do tematu…

Ale wampirzyca nie pozwoliła mu dokończyć.

– To znaleźliście w Lille, tak? – warknęła, tym razem nie próbując tłumić zdenerwowania. – Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale… To – machnęła ręką w kierunku Claudii – twoja siostra?

– Na papierze sprzed kilku stuleci najwyraźniej tak.

Claudia spojrzała na niego z zaciekawieniem. Nie tego się spodziewała, ale coś w słowach wampira sprawiło, że prawie się uśmiechnęła. Puściła mimo uszu nawet to, że Isabeau mówiła na jej temat prawie tak, jakby wspominała rzecz. „To”… Cóż za klasa!, pomyślała z przekąsem, ale zachowała uwagi dla siebie.

– I nie wspomniałeś o tym, bo…? – doszedł ją ponownie podenerwowany głos kapłanki. Zagniewane spojrzenie wbiła w Rufusa.

– A czy to coś zmienia?

To pytanie i obojętność, z jaką je zadał, na moment zamknęły Isabeau usta. Wciąż wyglądała na wzburzoną, ale wycofała się, nieznacznie tylko wzdrygając, kiedy Dimitr położył jej obie dłonie na ramionach. Nie patrzył w stronę Claudii, ale nie poczuła się z tym źle. Chociaż miała poczucie, że również jemu była winna wyjaśnienia, nie sądziła, żeby chciał słuchać. Prawda zresztą była taka, że nie stała przed nimi wszystkimi po to, żeby się płaszczyć i nieudolnie próbować uzdrowić jakiekolwiek relacje.

Skrzyżowała ramiona na piersiach, próbując sprawiać wrażenie zniecierpliwionej. Gdzieś od strony stanowiącego kryjówkę Melanie blaszaka doszedł ją ledwo słyszalny szelest, ale nie dała niczego po sobie poznać. Mimo wszystko coś ścisnęło ją w gardle, kiedy zorientowała się, że wampirzyca najwyraźniej ukrywała się w takich warunkach. Opustoszały dok wyglądał niewiele lepiej niż puste mieszkanie, w którym ukryła się Claudia.

To moja wina, uświadomiła sobie. Zacisnęła usta, próbując powstrzymać grymas. Sądziła, że wyrobiła sobie nawyk, dzięki któremu trzymała niechciane emocje na wodzy, zwłaszcza że zawsze miała dla swoich decyzji usprawiedliwienie, ale od jakiegoś czasu stare sztuczki nie działały. W chwili, w której zdecydowała się zatrzymać, coś się zmieniło i…

A czy to coś zmienia?

Nagle zapragnęła, by to faktycznie stało się tak proste, jak sugerował jej brat. Och, jakkolwiek to brzmiało. Unikała myślenia takimi kategoriami tak długo, że nazywając rzeczy po imieniu, poczuła się co najmniej dziwnie.

– To nic nie zmienia – oznajmiła, przez moment niepewna czy odpowiadała Rufusowi, czy może przede wszystkim samej sobie. – Dokładnie tak, jak powiedziałam. Ale mamy wspólny cel, a ja oferuję odpowiedzi, których szukaliście.

Rozłożyła ręce, jakby chcąc podkreślić, że nie miała niczego do ukrycia. Wciąż trzymała się na dystans, gotowa zablokować atak albo zrobić coś, dzięki czemu zdołałaby się pospiesznie ewakuować. Och, nie chcieli zmusić jej do tego, by musiała walczyć, więc…

– Teraz przynajmniej wiem, co z tym wszystkim łączyło Claire – westchnął Gabriel, ostrożnie dobierając słowa. Rzucił Claudii nieprzychylne spojrzenie, dosłownie przenikając ją czarnymi oczyma. Zniosła to w spokoju, starając się sprawiać wrażenie równie dumnej i pewnej siebie, co zazwyczaj. – Świetnie, więc powiedz mi tylko jedno: czego on chciał od mojej córki?

– Nie spotkałam jej osobiście, więc mogę się mylić, ale… Och, dużo w niej z człowieka, prawda? Więcej niż u przeciętnego pół-wampira – zauważyła, nawet nie czekając na potwierdzenie. Starała się zabrzmieć łagodnie i rzeczowo, ale wątpiła, by z perspektywy Gabriela to cokolwiek zmieniało. Trudno. – Charon uważa się za tradycjonalistę. Wieki temu powszechnym było przekonanie, że ludzie nie mają znaczenia, a mieszanie się z nimi to splamienie własnej rasy. Oczywiście później czasy się zmieniły – dodała pospiesznie – ale wielu zachowało konserwatywne poglądy. Nie sądzę, żeby potrzebował dodatkowego zaproszenia, kiedy wpadła mu w ręce.

W zasadzie powiedziałabym, że i tak miała szczęście. Już lepiej, żeby się tam wykrwawiła, dopowiedziała w myślach. Tę uwagę jednak zachowała dla siebie, dobrze wiedząc, że nie zabrzmiałaby co najmniej źle, zwłaszcza w tej sytuacji.

W napięciu czekała na kolejne uwagi i pytania. W duchu odliczała kolejne sekundy, próbując się uspokoić. Pomijając pierwszą reakcję Isabeau, wciąż obywało się bez rękoczynów, przynajmniej na razie. O więcej nie śmiała prosić, ale…

– Czego on chce?

Wstrzymała oddech, słysząc to pytanie. Podchwyciła spojrzenie błyszczących niespokojnie, czekoladowych oczu. Rozpoznała Renesmee, zwłaszcza że ta okazała się aż nazbyt charakterystyczna przez wzgląd na rude włosy i sposób, w jaki uczepiła się ramienia męża. Z całego towarzystwa wydawała się najłagodniejsza, a przynajmniej do takiego wniosku doszła Claudia. Co więcej – pomijając milczącą, wyraźnie wycofaną Laylę – dziewczyna jako jedyna spoglądała na nią bez aż tak wyraźnej wrogości. Och, no i całkiem świadomie, ale…

Layla jej powiedziała? Claudia nie potrafiła tego stwierdzić, zresztą to wydawało się mało istotne. Nie, skoro musiała odpowiedzieć.

– Wiesz… Kilka miesięcy temu odpowiedziałabym ci bardzo prosto – przyznała, siląc się na blady uśmiech. – Teraz to bardziej skomplikowane.

– Po prostu odpowiedz – ponaglił Gabriel.

Claudia westchnęła. Ani trochę nie podobał jej się taki ton.

– Sam to zrób. Wydawało mi się, że to dość oczywiste – obruszyła się. Prawie natychmiast pożałowała tego, że pozwoliła się sprowokować. Chcąc nie chcąc spuściła z tonu, jednak decydując się przejść do rzeczy: – Mnie. A odkąd pierwszy raz pomylił mnie z Claire, najpewniej również jej.

Przez twarz Gabriela przemknął cień, ale przynajmniej nie próbował drążyć. Zauważyła, że jego oczy jakimś cudem jeszcze bardziej pociemniały. Renesmee pobladła, a może wrażenie to brało się z obecności jej męża i tego, że on sam wyglądał, jakby składał się z dwóch kontrastowych kolorów. Przynajmniej Isabeau z uporem milczała, nieruchoma niczym posąg i pogrążona we własnych myślach. Gdzieś ponad ramieniem kapłanki, Claudia podchwyciła spojrzenie Dimitra, ale ten prawie natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Zabawne, ale coś w jego reakcji sprawiło, że poczuła się trochę tak, jakby się na nią zamachnął.

– Ciebie, co? – rzuciła bez przekonania Isabeau. Tym razem jej głos zabrzmiał inaczej, o wiele spokojniej niż do tej pory. Kiedy spojrzała na Claudię, jej spojrzenie okazało się niemalże wyzywające. – Więc może to rozwiązuje problem. Daj mi jeden powód, dla którego nie powinniśmy rozegrać tego najprościej, jak się da.

– Ach… Oddając mnie w jego ręce? – podsunęła niemal pogodnym tonem. – Zrobiłabyś to z radością.

– Dokładnie taką samą, z jaką ty chciałaś mi zagwarantować spotkanie z bratem – wycedziła, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

Chociaż nie powinna, nie powstrzymała się od śmiechu. Przycisnęła dłoń do ust, próbując nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne. To nie tak, że kiedykolwiek życzyła Isabeau Falcone źle – nie miała powodów, niezależnie od zadania, które otrzymała. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowanie kapłanki ją bawiło. Claudia miała wrażenie, że niezależnie od warunków, w których przyszłoby im się poznać, nie polubiłby się.

– Klasa sama w sobie – rzuciła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Zresztą nie słuchasz mnie. Spóźniłaś się, droga królowo. Nawet jeśli dotrze do mnie, to go nie zadowoli, skoro może dorwać również Claire.

– Ty…

Layla znikąd zmaterializowała się u boku siostry. Chwyciła Isabeau za ramię, wyraźnie zaniepokojona.

– Beau, proszę – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Nie mówisz poważnie, prawda? Claudia przecież…

– Claudia co? – Spojrzenie kapłanki momentalnie powędrowało na siostrę. Coś w wyrazie jej twarzy nieznacznie złagodniało, ale Layla i tak skuliła się pod tym spojrzeniem. – Zapomniałaś już, że ona… że wtedy… – Przez twarz wampirzycy przemknął cień. – Wiedziałaś?

– Beau…

Kapłanka w zdecydowanie niedelikatny sposób odsunęła trzymające ją dłonie. Wycofała się, gniewnie spoglądając to na zmartwioną Laylę, to znów wszystkich wokół.

– Świetnie. To takie w twoim stylu… Zostaw mnie, Lay – warknęła, cofając się gwałtownie, kiedy siostra znów spróbowała do niej podejść. – Daj znać, jak już sobie przypomnisz, która z nas faktycznie jest twoją rodziną. Dobrej zabawy.

Wraz z tymi słowami bezceremonialnie odwróciła się, ruszając w swoją stronę. Layla drgnęła, przez moment wyglądając na chętną, by za nią pobiec, ale ostatecznie powstrzymał ją Dimitr. Wampirzyca w roztargnieniu spojrzała na zaciśnięte wokół jej nadgarstka palce.

– Oboje wiemy, że to zły pomysł – zauważył cicho. Uśmiechnął się smutno, spoglądając Layli w oczy. – Ja za nią pójdę.

Nie wyglądała na przekonaną, ale ostatecznie skinęła głową. Claudia mimowolnie pomyślała, że w tej wampirzycy było coś, przez co atakowanie jej w ten sposób przypominało kopanie szczeniaka. I chociaż nie żałowała ani jednego słowa, które wypowiedziała pod adresem Isabeau, efekt wcale nie okazał się zadowalający.

Odprowadziła Dimitra wzrokiem, aż nazbyt świadoma, że ten unikał jej wzroku. Oczywiście, że tak, westchnęła w duchu. Czego innego mogłaby się po nim spodziewać.

– Ja przecież nie… O bogini – westchnęła Layla, w roztargnieniu przeczesując włosy palcami. Niespokojnie spojrzała to na brata i jego żonę, to znów na obojętnie obserwującego rozwój wypadków Rufusa. Ten ostatni wydawał się… niemalże znudzony. – Wiedziałam o niej. Znaczy my… Cóż, jakiś czas…

– Czasami za tobą nie nadążam, sis – przyznał Gabriel, rzucając siostrze wymowne spojrzenie.

Przez twarz wampirzycy przemknął cień.

– I tak nie mamy większego wyboru. Claudia chce pomóc – wyjaśniła cicho. Zaraz po tym spojrzała Gabrielowi w oczy. – Wiem, jak to brzmi. I na początku też jej nie wierzyłam, ale później Charon zaatakował i… – Potrząsnęła głową. Natychmiast zwróciła się ku Claudii. – Powiesz im?

– O czym? Że tam byłam? – Wzruszyła ramionami. – To Claire uratowała Jocelyne.

– Ale to ty powstrzymałaś przemianę.

Skrzywiła się na te słowa. Layla chciała dobrze, ale tłumaczenie się ze wszystkiego w tym miejscu i po niedawnej scenie wydało się Claudii co najmniej niewłaściwe. Nie chciała tutaj stać, błagać i wyciągać kolejnych dowodów, które miałyby przekonać obecnych, że powinni jej zaufać. Zupełnie jakby kilka dobrych uczynków mogło naprawić to, co poszło nie tak za pierwszym razem! Zresztą szybki wykład o magii również pozostawał ostatnim, na co miała ochotę. Dawanie potencjalnych wrogom kolejnych argumentów, by mogli spalić ją na stosie, nigdy nie było dobrym pomysłem.

– Joce… – wyrwało się Renesmee. – Ale…

Claudia wywróciła oczami.

– Przerwałam więź Charona i małej nekromantki. Nie dziękujcie. – Niecierpliwie machnęła ręką. – Jeśli macie pytania, odpowiem na wszystkie, o ile uznam je za wartościowe. Ale to za chwilę, zresztą to złe miejsce, żeby o czymkolwiek rozmawiać. – Z powątpiewaniem rozejrzała się po pogrążonym w mroku doku. – Zróbcie mi tę przysługę i zostawcie Melanie. Niczym nie zawiniła, zresztą… Och, za dużo ma problemów z mojego powodu.

Jeszcze kiedy mówiła, bez pośpiechu, w pełni ludzkim krokiem ruszyła w kierunku kryjówki wampirzycy. Przechodząc koło Gabriela, przez ułamek sekundy wahała się nad przywołaniem tarczy, ale powstrzymała odruch. Nie atakował, po prostu obserwując ją nieufnie. Tak czy siak, w tej sytuacji musiała przynajmniej spróbować jej zaufać.

Zdążyła odejść zaledwie kilka metrów, kiedy zorientowała się, że ktoś za nią podąża. Podejrzliwie zmrużyła oczy, po czym obejrzała się przez ramię, niemalże spodziewając się zobaczyć Laylę. Mimowolnie spięła się, kiedy w zamian podchwyciła przenikliwe spojrzenie Rufusa.

– Chcesz czegoś? – mruknęła bez większego zainteresowania. – Idę uspokoić Melanie. Nie potrzebuję do tego obstawy.

– Nie skończyliśmy tematu – zauważył przytomnie.

Przystanęła, co najmniej zaskoczona. Chciał rozmawiać na osobności? Bardziej spodziewałaby się, że jednak spróbuje skoczyć jej do gardła. Ten nienaturalny spokój wydał się Claudii nienaturalny, nawet jeśli słyszała o Rufusie to i owo. Na pewno tyle, że był genialny, co w teorii powinni iść w parze ze zdrowym rozsądkiem i praktycznością, ale…

Och, nie, jeśli w grę wchodziło również szaleństwo. Podobno, choć i to aż tak bardzo Claudii nie dziwiło. Nikt w pełni poczytalny sam z siebie nie próbowałby porozumieć się z kimś takim jak Isobel. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła stwierdzić, ile z informacji, które miała, pokrywało się z prawdą, może przewidzenie reakcji tego wampira stałoby się dużo prostsze. Przynajmniej wiedziałaby, na ile mógł okazać się niebezpieczny.

– Oczywiście – przyznała, pospiesznie odzyskując rezon. – Więc porozmawiać z Melanie, a później możemy się przejść.

To był impuls, choć do samego końca zwątpiła, czy zgodzi się na coś podobnego. Z drugiej strony była gotowa przysiąc, że wolałby przepytać ją na osobności. Mogła tylko zgadywać czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.

Och, ale to, kim dla siebie byli, nie miało przecież znaczenia. Claudia nie szukała rodziny ani wybaczenia. Jeśli dobrze podejrzewała, że Rufusowi zachowanie obojętności było na rękę, a ponad wszystko preferował praktyczność…

Odczekała kilka sekund, a kiedy nie doczekała się odpowiedzi, bez zbędnego tłumaczenia ruszyła w swoją stronę. Drzwi do przybudówki otworzyły się, nim w ogóle zdążyła ich dotknąć. Melanie wypadła ze środka, z niedowierzaniem spoglądając na stojącą przed nią kobietę. Wyglądała jak siódme nieszczęście, choć w przypadku nieśmiertelnego wydawało się to co najmniej nienaturalne. A jednak Claudia z łatwością mogła sobie wyobrazić, co oznaczało żyć w lęku, a co dopiero nie otrzymać pomocy od osób, które uważało się za jedyną deskę ratunku.

Ona w ten sposób zostawiła zdecydowanie zbyt wielu dawnych towarzyszy. W przypadku Melanie okazało się to niemal bolesne, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie ostatnią rozmowę. To i panikę, która przysłoniła wszystko inne, kiedy – obojętna na wszystko – uciekła, skupiona wyłącznie na własnym problemie. I chociaż wszystko wskazywało na to, że Melanie nie wpadła ani w ręce Volturi, ani niczyje inne, Claudia nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.

– Jesteś sama – oceniła, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt. – Nie czuję Jasona.

Melanie prychnęła. To uświadomiło Claudii, co najbardziej poraziło ją w widoku tej dziewczyny w takim stanie. Zwykle miała charakterek, a jednak teraz wyglądała jak zagubiona mała dziewczynka.

– Miałam dość. Nie wiem, co robi. – Potrząsnęła głową. – Jeśli przyszłaś proponować pomoc, to trochę się spóźniłaś. Niczego od ciebie nie potrzebuję.

– Ach… Więc nie będę się narzucać – zapewniła, siląc się na obojętność. – Wybacz najście. Ale gdybyś jednak chciała znać moje zdanie – dodała, nie czekając na jakiekolwiek protesty ze strony byłej towarzyszki – to chyba dobry moment, żeby wyjechać. Gdyby mieli cię dopaść, już by to zrobili.

Nie doczekała się reakcji. Kątem oka zauważyła jedynie, że Melanie otwiera usta, jakby chcąc zaprotestować. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, być może nie będąc w stanie znaleźć żadnego sensownego argumentu. Claudia mogła sobie to wyobrazić, aż za dobrze wiedząc, co tak naprawdę trzymało kobietę w Seattle. Albo raczej kto.

Wycofała się, nawet nie krzywiąc, kiedy drzwi za jej plecami gwałtownie się zamknęły. Uśmiechnęła się pod nosem, mimo że ani trochę nie czuła się rozbawiona. Wręcz przeciwnie – coś ścisnęło ją w gardle, zbyt prawdziwe i żywe, by mogła to zignorować.

Kiedy do tego doszło? Wcześniej uciekanie i porzucanie wszystkich wokół było łatwiejsze? Kiedy i jakim cudem stała się taka miękka, a tym bardziej…

Och, kiedy zaczęło jej zależeć…?

Nieznacznie potrząsnęła głową, porażona własnymi myślami. Były niebezpieczne i Claudia aż nazbyt zdawała sobie z tego sprawę. Zwracanie się ku własnym słabościom mogło okazać się śmiertelną pułapką, o czym zresztą zdążyła się przekonać. Sądziła, że po wiekach nieśmiertelnego życia i ciągłej ucieczki zdążyła się tego nauczyć, ale teraz nie była już tego taka pewna. Popełniając kolejne błędy, czuła się jak absolutnie niedoświadczony człowiek.

Sęk w tym, że było za późno. W chwili, w której sięgnęła po swoje dziedzictwo, odzyskała coś więcej, niż tylko odrzuconą moc. Czuła się sobą i to pod każdym możliwym względem, mimo że wciąż nie miała pewności, co to oznaczało.

W chwili, w której przestała uciekać, zza dawno już zamkniętych drzwi wymknęło się coś, o czym sądziła, że już dawno zostało pogrzebane. I choć nie miała pojęcia, czy to dobrze, prawda była taka, że już nie potrafiła tego zatrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa