Jeszcze przed wejściem do budynku
uderzył ją zapach świeżej krwi. Wszędzie byłaby w stanie rozpoznać obecność
posoki, nie tylko przez fakt, że ta jak na zawołanie
rozbudziła w niej głód. Isobel zacisnęła usta, czując palenie jadu. Zignorowała
pragnienie, przyzwyczajona do regularnie powracającego pieczenia,
zwłaszcza że przed wyjściem zdążyła się posilić. Ostatnim, czego chciała,
to zamienić się w dzikie zwierzę przy kimś, kto na każdym
kroku próbował ją prowokować.
Z tym, że
wcale nie była pewna, czy Charon faktycznie myślał o psuciu jej nerwów.
Nie tym razem, o czym przekonała się, ledwo przekroczyła próg. W korytarzu
panowała ciemność, ale to nie powstrzymało wyostrzonych wampirzych zmysłów
przed wychwyceniem kilku istotnych szczegółów.
Po pierwsze,
kusząca słodycz przybrała na sile. Drażniła gardło, wciąż świeża i wszechobecna.
Kobieta spod uniesionych brwi spojrzała na krwawą smugę na podłodze,
choć ta okazała się niczym w porównaniu do długiego,
ciągnącego się w głąb korytarza śladu, biegnącego wzdłuż zakurzonej
posadzki. Jakby ktoś kogoś ciągnął, co mimo wszystko ani trochę jej nie zaskoczyło.
Miała okazję widywać równie urocze obrazki, kiedy to na jej życzenie
czasami sprowadzano więźniów. Co prawda nie miała pewności, czego w takim
razie powinna spodziewać się po tym wilkołaku, ale wolała się
nad tym nie zastanawiać.
A po drugie,
w powietrzu wyczuła coś jeszcze, choć nie potrafiła tego nazwać.
Rodzaj napięcia, który z miejsca skojarzył jej się z momentem, w którym
pierwszy raz zobaczyła Alexandrę w akcji.
Interesujące.
Wiedziona stopniowo
narastającymi wątpliwościami, szybkim korkiem ruszyła za śladami krwi. Dla
pewności gestem przywołała do siebie jak zawsze podążające za nią
cienie. Słowem nie skomentowała tego, że rzuciły się na resztki,
dochodząc do wniosku, że nie ma żadnego powodu, by odmawiała im
darmowego posiłku. Kto jak kto, ale ta istota i tak nie dbała
akurat o krew.
Potrzebowała
zaledwie chwilę, by namierzyć miejsce, w którym zazwyczaj
przesiadywał Charon. Weszła do sporych rozmiarów hali magazynowej – tej
samej, w której nie tak dawno temu walczyli, a jeszcze wcześniej
Simon doglądał swoich martwych podopiecznych. Na ziemi wciąż walały się
odłamki szkła, ale to nie przeszkadzało pierwotnemu w tym, by czuć się
swobodnie. Co więcej, spora przestrzeń najwyraźniej miała swoje zalety, kiedy
potrzebowało się pomocy wiedźmy. Nie żeby ten temat był Isobel
obcy, zwłaszcza gdy przypomniała sobie niektóre praktyki Amelie.
Przestała o tym
myśleć, zbytnio zainteresowana zamieszaniem, które zastała. Tu również
dostrzegła krew, zwłaszcza że cienie prawie natychmiast podążyły za resztą
śladów. Isobel skrzyżowała ramiona na piersi, po czym z wolna
podeszła bliżej, jakby od niechcenia omiatając pomieszczenie wzrokiem. I bez większego
wysiłku zorientowała się, że najwyraźniej sporo ją ominęło. Przez panujący
dookoła chaos początkowo nie zwróciła uwagi na nowe zniszczenia, ale kiedy
przyjrzała się dokładniej, zauważyła kilka nowych ubytków w tynku –
innych niż te, które osobiście uczynili podczas pierwszej walki.
Och, no
i resztki tego, co kiedyś musiało być ludzkim ciałem, nim rozszalała
bestia zdecydowała się rozerwać je na kawałeczki, ale to akurat
nie zrobiło na wampirzycy wrażenia. Kiedy igrało się z demonami,
taki widok bywał dość częsty.
– Wróci
niedługo. Może lepiej, że nie przyszłaś na czas, pani.
Skrzywiła się
na te słowa. Nie miała pojęcia, skąd w cieniu nagle pojawiła się
Alexandra, ale zdecydowała się tego nie komentować. Siląc się
na obojętny wyraz twarzy, zwróciła się ku podopiecznej Charona.
Płomiennorude włosy wyróżniały się na tle ciemności, wzburzone i jakby
naelektryzowane. Dziewczyna miała na sobie biała sukienkę, całą w zaschniętej
już krwi. Była boso, ale to najwyraźniej jej nie przeszkadzało, tak jak
i to, że jak gdyby nigdy nic stanęła na kawałkach porozrzucanego szkła.
Czasami
niepokoiła nawet Isobel. Co więcej królowa obawiała się, że sama zainteresowana
doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Chciał się
spotkać tylko po to, żeby ewakuować się przed czasem? – zapytała
bez większego zainteresowania.
–
Zdenerwował się. Odreagował i zniknął, ale to nic takiego. –
Alexandra wzruszyła ramionami. Nawet prezentując się jak uciekinierka z domu
dla obłąkanych, emanowała jakąś dziwną, na swój sposób niepokojącą aurą.
Przynajmniej Isobel z łatwością mogła wyobrazić ją sobie jako panią z bogatego
domu, którą rzekomo niegdyś była. – Również jestem w stanie udzielić ci informacji.
– Nie mam
cierpliwości, by na kogokolwiek czekać – odparła szorstko, z uwagą
mierząc wiedźmę wzrokiem. – Możesz zacząć od tego, co tutaj się stało.
– Och… – Na ustach
dziewczyny pojawił się blady uśmiech. – Claudia go zdenerwowała.
Tym razem
Isobel nie powstrzymała się przed okazaniem emocji. Nawet nie próbowała
ukrywać zaskoczenia, choć zarazem prywatne sprawy Charona ani trochę jej
nie interesowały. Jeśli zamierzał biegać za tą kobietą, proszę
bardzo. Nawet chętnie udzieliła mu informacji o małej Prime, kiedy zaczął
o nią wypytywać, choć o samej dziewczynie nie dowiedziała się
zbyt wiele. Dość, by rozpoznać kolejną Licavoli, choć wciąż bawiło ją, że
akurat Rufus zdobyłby się na coś tak banalnego, jak zdobycie
rodziny.
Tak czy siak,
nie mieszała się. Jak długo ich interesy nie stały do siebie
w kontrze…
– Znalazł
ją? – zapytała bez większego zainteresowania.
– Och, to już
jakiś czas temu. Zresztą nie o to chodzi. – Wiedźma zachichotała. –
Powiedzmy, że… popsuła mu plany. Chyba nawet jestem pod wrażeniem.
Wydawała się taka słaba…
– Do rzeczy
– warknęła, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Dziewczyna
posłała jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Isobel nawet nie drgnęła,
choć coś w wyrazie twarzy Alexandry sprawiło, że poczuła się nieswojo.
Och, byłaby naiwna, gdyby nie doceniła kogoś takiego. Aż za dobrze
pamiętała, kim była jej matka, choć z samą Aurorą nie miała
większej styczności. Sęk w tym, że nie dało się ot tak wyrzucić
z pamięci jednej z kobiet, które pomogły Amelie w stworzeniu podziemnego
więzienia, w którym Isobel przyszło trwać przez całe wieki. Mogła tylko zgadywać,
na ile w takim razie stać było drobnego rudzielca przed nią, tym
bardziej że sam Charon najwyraźniej dziewczynę cenił.
– Charon ugryzł
nekromantkę – odparła ze spokojem wiedźma. Tyle wystarczyło, by kolejny raz
wprawić królową w konsternację. – To mogłoby być interesujące, zwłaszcza
że mieliśmy pełnię.
–
Ugryzienie małej Licavoli dalej nie tłumaczy związku z Claudią –
zauważyła przytomnie.
– Och, to nie…
Ale fakt, że dziewczyna się nie przemieniła, jak najbardziej. –
Alexandra przekrzywiła głowę. – Sprawdziłam to. Claudia najwyraźniej odprawiła
rytuał i to skutecznie. Biorąc pod uwagę to, że na całe wieki
wyrzekła się magii, a do tego wszystkiego jest wampirem, chyba
jednak jestem pod wrażeniem. Może jednak krew Lily Anne się nie zmarnowała
– dodała po chwili zastanowienia. – Ale dla Charona to problem.
Chyba wolałby, żeby jednak okazała się słaba i dalej kryła się przed
nim po kątach.
Królowa w żaden
sposób nie skomentowała tych wyjaśnień. Tak naprawdę nie interesowało
ją, czy pierwotny spełni swoje chore rządze, czy może jednak poniesie
klęskę. Cóż, przynajmniej tak długo, jak nie zamierzał pociągnąć jej za sobą
na dno.
Mimo
wszystko pomyślała, że powinna być ostrożna. Kiedy osobiście widziała Claudię
po raz ostatni, ta wydała jej się niewiele silniejsza od zwykłego
człowieka. Isobel pamiętała, z jaką łatwością zmusiła kobietę, by ta dosłownie się
przed nią płaszczyła. Nie miała poczucia, by wampirzyca w ogóle
mogła się przed nią obronić, kiedy w przypływie frustracji postanowiła
ukarać podopieczną Amelie za to, że ją zawiodła. Czyżby jednak się pomyliła?
Co więcej,
jak miała rozumieć część dotyczącą wampiryzmu? To zabrzmiało tak, jakby nieśmiertelność
stanowiła problem, choć Isobel nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Z drugiej
strony…
Potrząsnęła
głową. Wiedźmy bywały podstępne i fałszywe. Zdążyła się o tym
przekonać.
– Dlaczego
chciał spotkać się ze mną? – rzuciła chłodno, bez wahania zmieniając
temat.
– Ponieważ
ja o to poprosiłam. Proszę o wybaczenie. – Alexandra skłoniła
się, ale Isobel wcale nie odebrała tego gestu jako szczerego. Czuła,
że dziewczyna mimo wszystko nie darzyła jej szacunkiem, ale zdecydowała się
tego nie komentować. – Jest coś, o co chciałabym poprosić.
– Mnie? –
parsknęła, spoglądając na dziewczynę z zaciekawieniem. – Nie ze
mną się układasz, więc…
– Mogłabym
poprosić Charona, ale mam wrażenie, że na tym wasze relacje by ucierpiały.
Preferuję bardziej pokojowe rozwiązanie.
Coś w słowach
dziewczyny sprawiło, że Isobel zapragnęła się roześmiać. Och, z pewnością!
Zupełnie jakby jakiekolwiek relacje w przypadku jej i kundla
wchodziły w grę! Prawda była taka, że toczyli przede wszystkim grę – i to taką,
której zasady zmieniały się tak dynamicznie, że sama już ich nie pojmowała.
Na każdym kroku spodziewała się usłyszeć brzdęk łańcucha, tak jak
i sama nie zawahałaby się przed próbą rozerwania wilkołakowi gardła.
Ot tak po prostu.
– Wcale nie brzmisz
tak, jakbyś właśnie mi groziła – stwierdziła i zabrzmiało to niemal
podejrzliwie. Za długo żyła, by nabrać się na nawet najpiękniejsze
uwagi.
– Gdzież bym
śmiała – obruszyła się dziewczyna. – Gdybym jednak mogła wyrazić swoją
prośbę…
– Niczego
ci nie obiecam.
Ale też nie zamierzała
zabraniać Alexandrze mówić. Czuła, że to byłoby nierozważne. I choć
szlag ją trafiał, kiedy musiała prowadzić rozmowę w taki sposób, zmusiła się
do zachowania wszelkich uwag dla siebie. Mogła to znieść, zwłaszcza
że nie miała wyboru.
– W porządku.
Chciałabym porozmawiać o jednym z twoich podopiecznych, królowo –
oznajmiła dziewczyna, tym razem od razu przechodząc do sedna.
– Podopiecznym…
Mówimy teraz o Jaquesie czy Simonie?
Wątpiła,
żeby chodziło o demony. Chciała tego czy nie, lista jej sojuszników
pozostawała ograniczona bardziej niż kiedykolwiek. W grę wchodzili tylko dwaj
mężczyźni – i to na dodatek tacy, którzy ani trochę za sobą
nie przepadali.
– O tym,
w którego żyłach płynie wyjątkowa krew – odparła dziewczyna. – Chciałabym…
czegoś spróbować. Możliwe, że będę w stanie się odwdzięczyć – dodała
pospiesznie. – Czy nie byłby ci bardziej przydatny, gdyby mógł poruszać się
również za dnia?
Isobel
zesztywniała. Nie chciała okazywać zainteresowania, a jednak coś w słowach
dziewczyny momentalnie ściągnęło jej uwagę. Prawda była taka, że nawet
przez moment nie brała pod uwagę takie rozwiązania. Porzuciła je
dawno temu, uznając za naturalną cenę, którą jej dzieci musiały
zapłacić za dodatkowe możliwości. Wieki temu wiele rzeczy byłoby dla niej
nie do pomyślenia, a później nie było nikogo, komu mogłaby
zlecić poprawę tego, co już wtedy okazało się przełomem. Tak czy siak…
Wiedźma wykorzystała
okazję i szybko mówiła dalej:
– Mogłabym
tego dokonać. Tak sądzę, ale najpierw chciałabym zobaczyć się z Jaquesem.
Jeśli życzysz sobie, żebym rozwinęła szczegóły…
– Rób, co
tylko chcesz. Nie interesują mnie twoje ustalenia z Charonem –
ucięła, w pośpiechu odzyskując panowanie nad sobą. Wyprostowała się,
odrzucając jasne włosy na plecy. – Powiem Jaquesowi, żeby się tutaj
pojawił. Jeśli zgodzi się z tobą współpracować, nie będę
oponowała.
– Dziękuję.
– Alexandra ponownie się skłoniła. – Ach… Pani?
Chociaż zbierała się
do odejścia, natychmiast przystanęła. Z wolna zwróciła się do dziewczyny,
mimo obaw spoglądając jej prosto w oczy.
Isobel ani trochę
nie spodobał się niepokojący błysk, który w nich dostrzegła.
– To nic
wielkiego, ale muszę to powiedzieć. W zasadzie… Przeszłość lubi
dopadać nas w najmniej oczekiwanych momentach – oznajmiła, starannie dobierając
słowa. – Zwłaszcza ta, którą naznaczyły cienie. Pamiętaj o tym, proszę.
Zacisnęła
usta. Nie zareagowała, w tamtej chwili błogosławiąc fakt, że nie była
człowiekiem. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdyby było inaczej,
nie powstrzymałaby się od drżenia, zwłaszcza że słowa Alexandry
zabrzmiały… dość jednoznacznie.
Do
diabła z przeszłością.
Nie zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Isobel bez słowa się
odwróciła. Skinieniem przywołała wciąż podekscytowane posiłkiem demony i czym
prędzej opuściła magazyn.
Srebrzysta poświata księżyca rozświetliła
okolicę. To nie był pierwszy raz, kiedy po zachodzie słońca nogi
powiodły go wprost nad jezioro, do ulokowanej tam altany. Również
nie po raz pierwszy zastał tam Selene, choć tym razem nie grała
na ustawionym wewnątrz pianinie. Co prawda palcami kreśliła jakieś bliżej nieokreślone
wzory na klawiszach, ale sam instrument pozostał nieznośnie cichy.
Dorian
zawahał się. Prawda była taka, że praktycznie nie rozmawiali od dnia,
w którym świat bogini nawiedziła Ciemność. Wciąż miał mieszane uczucia po tym,
co się wydarzyło, zaczynając od wstydu, który towarzyszył mu na samo
wspomnienie momentu, w którym puściły mu nerwy. Aż za dobrze pamiętał
wszystko to, co wydarzyło się później – walkę z demonami i moment,
w którym ich ojciec nie tylko spacyfikował wszystkich, ale dodatkowo
go poniżył. To i troskliwy dotyk Selene, która nawet w tej
sytuacji nie zawahała się przed rzuceniem mu się na pomoc.
Tyle że to
nie powinno wyglądać w ten sposób. To w jego gestii leżało
nie tylko wierne stanie u boku bogini, ale przede wszystkim
zapewnienie jej bezpieczeństwa. Był wściekły, kiedy okazało się, że znów
dzieje się coś niepokojącego, a kiedy do tego wszystkiego jedną
z ofiar została Anabelle… Och, znał ją za dobrze. Nie wierzył,
by dziewczyna, która tak naprawdę już raz umarła, zupełnym
przypadkiem doświadczała dokładnie tego samego. Nie po tym, co
niewiele wcześniej spotkało Cassandrę.
Cokolwiek się
działo, Dorian nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia na swoje zachowanie.
Powinien był trzymać nerwy na wodzy. Powstrzymać się, zwłaszcza w tej
sytuacji. Niech to szlag, tak w końcu przystało na strażnika
samej bogini. A jednak kiedy przyszło co do czego, zachował się niczym
nadpobudliwy dzieciak, którego przerosła presja.
Właśnie
dlatego nie potrafił ot tak stanąć przed Selene i spojrzeć jej w oczy.
Oczywiście, wciąż był obok, gotów znaleźć się przy niej, gdyby tylko wyczuł,
że potrzebowała jego wsparcia, ale…
A teraz
tkwił przy tej cholernej altance, dyskretnie obserwując siedzącą przy pianinie
Selene. Nie pierwszy raz widział ją zamyśloną, zapatrzoną w srebrzący się
nad okolicą księżyc. W tamtej chwili przypominała rusałkę albo równie
eteryczną, wręcz nierzeczywistą istotę. Trwała w bezruchu, wpatrzona w przestrzeń,
tak bardzo nieruchoma… I smutna. Zwłaszcza to przykuło jego uwagę,
sprawiając, że nie potrafił pozostać obojętny. Po czasie, który
spędzili tylko we dwoje, zdążył nauczyć się reagować na nastroje
Selene, zdecydowanie zbyt długo będąc jej jedynym pocieszycielem.
Nie wątpił,
że go wyczuła. Mimo wszystko nie dała w żaden sposób znać, że zdawała
sobie sprawę z jego obecności. Uniosła głowę dopiero w chwili, w której
zdecydował się podejść bliżej, bez słowa zajmując miejsce u jej boku.
– Cieszę
się, że do mnie przyszedłeś – szepnęła z łagodnym uśmiechem i zabrzmiało
to szczerze.
– Bogini…
– Nie katuj
się, najdroższy. Nic się nie stało – ucięła bez cienia wahania.
Jej srebrzyste oczy okazały się nieznośnie łagodne, kiedy spojrzała w
jego stronę. – Już wszystko jest dobrze.
– Nie sądzę,
żeby to było takie proste – mruknął, zmuszając się do spojrzenia
jej w oczy.
Nie chciał się
kłócić. Tak naprawdę nie było o co, ale i tak uważał,
że powinni porozmawiać. Niedopowiedzenia go dręczyły i to na równi ze
wszechobecnym poczuciem winy. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ot tak zakończyć
temat, przystając na rozwiązanie, które sugerowała mu bogini. Jakby
zignorowanie wszystkiego i uznanie, że nie wydarzyło się nic
wartego uwagi, mogło w magiczny sposób wszystko uzdrowić.
Och, magia…
Ta, którą kiedyś poznał, również nie działała w taki sposób.
– Chciałbym
przynajmniej cię przeprosić – podjął, kiedy nabrał pewności, że nie zamierzała
mu przerywać. Na jej ustach pojawił się jeden z piękniejszych,
kojących uśmiechów. – Nie powinienem ani z nimi walczyć, ani prowokować
Ciemności. Ja tylko…
– Och, nie przejmuj się
nim. Jeśli chciał się ze mną zobaczyć, nie potrzebował ani zaproszenia,
ani prowokacji. – Selene z niedowierzaniem potrząsnęła głową. –
Atakując Rafaela również zaszkodziłeś wyłącznie samemu sobie, aczkolwiek… –
Urwała. Cicho westchnęła, po czym z gracją poderwała się na równe
nogi. – Skoro tak bardzo dręczy cię ten temat, najdroższy, to się
wypowiem. Nie chciałabym, żeby to kiedykolwiek się powtórzyło.
Nie chciałabym znów widzieć jak najbliższe memu sercu osoby stają
przeciwko sobie, nawet nie próbując rozmawiać. Jestem w stanie sobie
wyobrazić, co tobą kierowało – zapewniła, przyciskając obie dłonie do piersi
– ale proszę… Proszę, następnym razem porozmawiaj ze mną. Zwłaszcza jeśli
z jakiegoś powodu mi nie ufasz.
Otworzył i zaraz
zamknął usta. Zaskoczyła go, zaraz też zapragnął zaprotestować przed wnioskami,
które wyciągnęła. To nie tak, że kiedyś w nią zwątpił! Przynajmniej
nie powinien, przyzwyczajony do trwania u jej boku niezależnie
od tego, jak męcząca okazywała się bierność. Robił to od zawsze,
choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zadanie okaże się pod każdym
względem wymagające. Czasami miał wrażenie, że podążanie za Selene wiązało się
wyłącznie z wyrzeczeniami i ćwiczeniem cierpliwości.
Jego myśli
jak na zawołanie powędrowały ku Claudii i pytaniom, które jak zawsze
chciał zadać. Regularnie miał ochotę chwycić boginię za ramiona, energicznie
nią potrząsnąć i poprosić, by chociaż raz powiedziała mu coś innego.
Miał dość współczującego uśmiechu i zapewnień, które prowadziły donikąd.
Wyjaśnień, które słyszał tak wiele razy, a które wciąż sprowadzały się
do czekania. Zupełnie jakby…
– Spójrz
tam.
Selene
wyprostowała się, po czym wyciągnęła dłonie w kierunku rozgwieżdżonego
nieba. Dorian zamrugał, w roztargnieniu spoglądając to na nią,
to znów na znajome dwa księżyce, rozświetlające niebo. Srebrzysty jak
zwykle przysłaniał wszystko inne, ale drugi, intensywnie czerwony
satelita, z uporem walczył z nim o miejsce. W tamtej chwili
przypominał oko, spoglądające z góry na świat samej bogini.
– Wydaje się…
– zaczął, ale nie dokończył. W pośpiechu odrzucił od siebie
niepokojącą myśl, że czerwień z każdą kolejną nocą przybierała na intensywnością.
– Krwawy
Księżyc – odparła cicho Selene. Ona jedna nie brzmiała na zmartwioną.
– Znam historie, które wokół niego krążą, ale całą wierzę, że to dobry
znak. Zmiany zawsze są dobre – dodała z przekonaniem.
Miał inne
zdanie i kilka mocnych dowodów, by je umotywować, ale w ostatniej
chwili ugryzł się w język. Dużo lepiej czuł się, mogąc obserwować
Selene w dobrym nastroju. Ten świat tak na nią działał, tak jak
i zamieszkujące go kobiety. Po ostatnim zamieszaniu ostatnim, czego
potrzebowali, było zbędne dyskutowanie na tematy mało istotne. Znaczenie zmieniającego się
księżyca takie było, chociaż…
Och, Dorian
wierzył w nieszczęścia. I potężne zjawiska, z których znaczeniem
lepiej było nie igrać. Jakby stojąca u jego bogini kobieta nie była
najlepszym przykładem na to, że potęgi nigdy nie należało ignorować!
– Tęskniłam
za tobą, Dorianie. Cieszę się, że do mnie przyszedłeś – podjęła Selene,
nie odrywając wzroku od nieba. – I że nic ci się nie stało.
– Dzięki
tobie – zauważył przytomnie. – Za to też powinienem podziękować.
– Nie chcę
podziękowań za to, że wywiązuję się z moich obowiązków. Dla
ciebie i każdej z nich – niemalże z czułością spojrzała w stronę
pogrążonego w ciszy domu – zrobiłabym wszystko, co tylko mogę, więc…
Nie
dokończyła. Resztę słów Selene zagłuszył rozdzierający, wręcz histeryczny
wrzask. Dorian natychmiast się wyprostował, tak jak i bogini,
momentalnie reagując na zamieszanie. Było niemalże jak w wieczór, w który
Cassandra wpadła do jeziora, choć tym razem krzyki nie dochodziły od strony
wody, ale wypełnionego owocami sadu.
Złe
przeczucia wróciły, silniejsze niż do tej pory. Bez zbędnych pytań
rozłożył skrzydła, wzbijając się ku górze i podążając w ślad za Selene.
Nie zdziwiło go, że nagle zniknęła mu z oczu, dosłownie rozpływając się,
by – był tego pewien – pojawić się w zupełnie innym miejscu.
Zdążył
jedynie dostrzec blask niepokoju w jej oczach. Ich wyraz prześladował
go aż do chwili, w której namierzył miejsce, w którym
najwyraźniej swoje źródło miało zamieszanie. Dostrzegł jasnowłosą postać, u której
boku natychmiast zmaterializowała się Selene i…
A potem opadł na ziemię i zrozumiał, że dotychczasowe komplikacje były niczym w porównaniu do tego, co czekało go na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz