12 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt trzy

Isobel

Jeszcze przed wejściem do budynku uderzył ją zapach świeżej krwi. Wszędzie byłaby w stanie rozpoznać obecność posoki, nie tylko przez fakt, że ta jak na zawołanie rozbudziła w niej głód. Isobel zacisnęła usta, czując palenie jadu. Zignorowała pragnienie, przyzwyczajona do regularnie powracającego pieczenia, zwłaszcza że przed wyjściem zdążyła się posilić. Ostatnim, czego chciała, to zamienić się w dzikie zwierzę przy kimś, kto na każdym kroku próbował ją prowokować.

Z tym, że wcale nie była pewna, czy Charon faktycznie myślał o psuciu jej nerwów. Nie tym razem, o czym przekonała się, ledwo przekroczyła próg. W korytarzu panowała ciemność, ale to nie powstrzymało wyostrzonych wampirzych zmysłów przed wychwyceniem kilku istotnych szczegółów.

Po pierwsze, kusząca słodycz przybrała na sile. Drażniła gardło, wciąż świeża i wszechobecna. Kobieta spod uniesionych brwi spojrzała na krwawą smugę na podłodze, choć ta okazała się niczym w porównaniu do długiego, ciągnącego się w głąb korytarza śladu, biegnącego wzdłuż zakurzonej posadzki. Jakby ktoś kogoś ciągnął, co mimo wszystko ani trochę jej nie zaskoczyło. Miała okazję widywać równie urocze obrazki, kiedy to na jej życzenie czasami sprowadzano więźniów. Co prawda nie miała pewności, czego w takim razie powinna spodziewać się po tym wilkołaku, ale wolała się nad tym nie zastanawiać.

A po drugie, w powietrzu wyczuła coś jeszcze, choć nie potrafiła tego nazwać. Rodzaj napięcia, który z miejsca skojarzył jej się z momentem, w którym pierwszy raz zobaczyła Alexandrę w akcji.

Interesujące.

Wiedziona stopniowo narastającymi wątpliwościami, szybkim korkiem ruszyła za śladami krwi. Dla pewności gestem przywołała do siebie jak zawsze podążające za nią cienie. Słowem nie skomentowała tego, że rzuciły się na resztki, dochodząc do wniosku, że nie ma żadnego powodu, by odmawiała im darmowego posiłku. Kto jak kto, ale ta istota i tak nie dbała akurat o krew.

Potrzebowała zaledwie chwilę, by namierzyć miejsce, w którym zazwyczaj przesiadywał Charon. Weszła do sporych rozmiarów hali magazynowej – tej samej, w której nie tak dawno temu walczyli, a jeszcze wcześniej Simon doglądał swoich martwych podopiecznych. Na ziemi wciąż walały się odłamki szkła, ale to nie przeszkadzało pierwotnemu w tym, by czuć się swobodnie. Co więcej, spora przestrzeń najwyraźniej miała swoje zalety, kiedy potrzebowało się pomocy wiedźmy. Nie żeby ten temat był Isobel obcy, zwłaszcza gdy przypomniała sobie niektóre praktyki Amelie.

Przestała o tym myśleć, zbytnio zainteresowana zamieszaniem, które zastała. Tu również dostrzegła krew, zwłaszcza że cienie prawie natychmiast podążyły za resztą śladów. Isobel skrzyżowała ramiona na piersi, po czym z wolna podeszła bliżej, jakby od niechcenia omiatając pomieszczenie wzrokiem. I bez większego wysiłku zorientowała się, że najwyraźniej sporo ją ominęło. Przez panujący dookoła chaos początkowo nie zwróciła uwagi na nowe zniszczenia, ale kiedy przyjrzała się dokładniej, zauważyła kilka nowych ubytków w tynku – innych niż te, które osobiście uczynili podczas pierwszej walki.

Och, no i resztki tego, co kiedyś musiało być ludzkim ciałem, nim rozszalała bestia zdecydowała się rozerwać je na kawałeczki, ale to akurat nie zrobiło na wampirzycy wrażenia. Kiedy igrało się z demonami, taki widok bywał dość częsty.

– Wróci niedługo. Może lepiej, że nie przyszłaś na czas, pani.

Skrzywiła się na te słowa. Nie miała pojęcia, skąd w cieniu nagle pojawiła się Alexandra, ale zdecydowała się tego nie komentować. Siląc się na obojętny wyraz twarzy, zwróciła się ku podopiecznej Charona. Płomiennorude włosy wyróżniały się na tle ciemności, wzburzone i jakby naelektryzowane. Dziewczyna miała na sobie biała sukienkę, całą w zaschniętej już krwi. Była boso, ale to najwyraźniej jej nie przeszkadzało, tak jak i to, że jak gdyby nigdy nic stanęła na kawałkach porozrzucanego szkła.

Czasami niepokoiła nawet Isobel. Co więcej królowa obawiała się, że sama zainteresowana doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

– Chciał się spotkać tylko po to, żeby ewakuować się przed czasem? – zapytała bez większego zainteresowania.

– Zdenerwował się. Odreagował i zniknął, ale to nic takiego. – Alexandra wzruszyła ramionami. Nawet prezentując się jak uciekinierka z domu dla obłąkanych, emanowała jakąś dziwną, na swój sposób niepokojącą aurą. Przynajmniej Isobel z łatwością mogła wyobrazić ją sobie jako panią z bogatego domu, którą rzekomo niegdyś była. – Również jestem w stanie udzielić ci informacji.

– Nie mam cierpliwości, by na kogokolwiek czekać – odparła szorstko, z uwagą mierząc wiedźmę wzrokiem. – Możesz zacząć od tego, co tutaj się stało.

– Och… – Na ustach dziewczyny pojawił się blady uśmiech. – Claudia go zdenerwowała.

Tym razem Isobel nie powstrzymała się przed okazaniem emocji. Nawet nie próbowała ukrywać zaskoczenia, choć zarazem prywatne sprawy Charona ani trochę jej nie interesowały. Jeśli zamierzał biegać za tą kobietą, proszę bardzo. Nawet chętnie udzieliła mu informacji o małej Prime, kiedy zaczął o nią wypytywać, choć o samej dziewczynie nie dowiedziała się zbyt wiele. Dość, by rozpoznać kolejną Licavoli, choć wciąż bawiło ją, że akurat Rufus zdobyłby się na coś tak banalnego, jak zdobycie rodziny.

Tak czy siak, nie mieszała się. Jak długo ich interesy nie stały do siebie w kontrze…

– Znalazł ją? – zapytała bez większego zainteresowania.

– Och, to już jakiś czas temu. Zresztą nie o to chodzi. – Wiedźma zachichotała. – Powiedzmy, że… popsuła mu plany. Chyba nawet jestem pod wrażeniem. Wydawała się taka słaba…

– Do rzeczy – warknęła, nie kryjąc zniecierpliwienia.

Dziewczyna posłała jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Isobel nawet nie drgnęła, choć coś w wyrazie twarzy Alexandry sprawiło, że poczuła się nieswojo. Och, byłaby naiwna, gdyby nie doceniła kogoś takiego. Aż za dobrze pamiętała, kim była jej matka, choć z samą Aurorą nie miała większej styczności. Sęk w tym, że nie dało się ot tak wyrzucić z pamięci jednej z kobiet, które pomogły Amelie w stworzeniu podziemnego więzienia, w którym Isobel przyszło trwać przez całe wieki. Mogła tylko zgadywać, na ile w takim razie stać było drobnego rudzielca przed nią, tym bardziej że sam Charon najwyraźniej dziewczynę cenił.

– Charon ugryzł nekromantkę – odparła ze spokojem wiedźma. Tyle wystarczyło, by kolejny raz wprawić królową w konsternację. – To mogłoby być interesujące, zwłaszcza że mieliśmy pełnię.

– Ugryzienie małej Licavoli dalej nie tłumaczy związku z Claudią – zauważyła przytomnie.

– Och, to nie… Ale fakt, że dziewczyna się nie przemieniła, jak najbardziej. – Alexandra przekrzywiła głowę. – Sprawdziłam to. Claudia najwyraźniej odprawiła rytuał i to skutecznie. Biorąc pod uwagę to, że na całe wieki wyrzekła się magii, a do tego wszystkiego jest wampirem, chyba jednak jestem pod wrażeniem. Może jednak krew Lily Anne się nie zmarnowała – dodała po chwili zastanowienia. – Ale dla Charona to problem. Chyba wolałby, żeby jednak okazała się słaba i dalej kryła się przed nim po kątach.

Królowa w żaden sposób nie skomentowała tych wyjaśnień. Tak naprawdę nie interesowało ją, czy pierwotny spełni swoje chore rządze, czy może jednak poniesie klęskę. Cóż, przynajmniej tak długo, jak nie zamierzał pociągnąć jej za sobą na dno.

Mimo wszystko pomyślała, że powinna być ostrożna. Kiedy osobiście widziała Claudię po raz ostatni, ta wydała jej się niewiele silniejsza od zwykłego człowieka. Isobel pamiętała, z jaką łatwością zmusiła kobietę, by ta dosłownie się przed nią płaszczyła. Nie miała poczucia, by wampirzyca w ogóle mogła się przed nią obronić, kiedy w przypływie frustracji postanowiła ukarać podopieczną Amelie za to, że ją zawiodła. Czyżby jednak się pomyliła?

Co więcej, jak miała rozumieć część dotyczącą wampiryzmu? To zabrzmiało tak, jakby nieśmiertelność stanowiła problem, choć Isobel nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Z drugiej strony…

Potrząsnęła głową. Wiedźmy bywały podstępne i fałszywe. Zdążyła się o tym przekonać.

– Dlaczego chciał spotkać się ze mną? – rzuciła chłodno, bez wahania zmieniając temat.

– Ponieważ ja o to poprosiłam. Proszę o wybaczenie. – Alexandra skłoniła się, ale Isobel wcale nie odebrała tego gestu jako szczerego. Czuła, że dziewczyna mimo wszystko nie darzyła jej szacunkiem, ale zdecydowała się tego nie komentować. – Jest coś, o co chciałabym poprosić.

– Mnie? – parsknęła, spoglądając na dziewczynę z zaciekawieniem. – Nie ze mną się układasz, więc…

– Mogłabym poprosić Charona, ale mam wrażenie, że na tym wasze relacje by ucierpiały. Preferuję bardziej pokojowe rozwiązanie.

Coś w słowach dziewczyny sprawiło, że Isobel zapragnęła się roześmiać. Och, z pewnością! Zupełnie jakby jakiekolwiek relacje w przypadku jej i kundla wchodziły w grę! Prawda była taka, że toczyli przede wszystkim grę – i to taką, której zasady zmieniały się tak dynamicznie, że sama już ich nie pojmowała. Na każdym kroku spodziewała się usłyszeć brzdęk łańcucha, tak jak i sama nie zawahałaby się przed próbą rozerwania wilkołakowi gardła. Ot tak po prostu.

– Wcale nie brzmisz tak, jakbyś właśnie mi groziła – stwierdziła i zabrzmiało to niemal podejrzliwie. Za długo żyła, by nabrać się na nawet najpiękniejsze uwagi.

– Gdzież bym śmiała – obruszyła się dziewczyna. – Gdybym jednak mogła wyrazić swoją prośbę…

– Niczego ci nie obiecam.

Ale też nie zamierzała zabraniać Alexandrze mówić. Czuła, że to byłoby nierozważne. I choć szlag ją trafiał, kiedy musiała prowadzić rozmowę w taki sposób, zmusiła się do zachowania wszelkich uwag dla siebie. Mogła to znieść, zwłaszcza że nie miała wyboru.

– W porządku. Chciałabym porozmawiać o jednym z twoich podopiecznych, królowo – oznajmiła dziewczyna, tym razem od razu przechodząc do sedna.

– Podopiecznym… Mówimy teraz o Jaquesie czy Simonie?

Wątpiła, żeby chodziło o demony. Chciała tego czy nie, lista jej sojuszników pozostawała ograniczona bardziej niż kiedykolwiek. W grę wchodzili tylko dwaj mężczyźni – i to na dodatek tacy, którzy ani trochę za sobą nie przepadali.

– O tym, w którego żyłach płynie wyjątkowa krew – odparła dziewczyna. – Chciałabym… czegoś spróbować. Możliwe, że będę w stanie się odwdzięczyć – dodała pospiesznie. – Czy nie byłby ci bardziej przydatny, gdyby mógł poruszać się również za dnia?

Isobel zesztywniała. Nie chciała okazywać zainteresowania, a jednak coś w słowach dziewczyny momentalnie ściągnęło jej uwagę. Prawda była taka, że nawet przez moment nie brała pod uwagę takie rozwiązania. Porzuciła je dawno temu, uznając za naturalną cenę, którą jej dzieci musiały zapłacić za dodatkowe możliwości. Wieki temu wiele rzeczy byłoby dla niej nie do pomyślenia, a później nie było nikogo, komu mogłaby zlecić poprawę tego, co już wtedy okazało się przełomem. Tak czy siak…

Wiedźma wykorzystała okazję i szybko mówiła dalej:

– Mogłabym tego dokonać. Tak sądzę, ale najpierw chciałabym zobaczyć się z Jaquesem. Jeśli życzysz sobie, żebym rozwinęła szczegóły…

– Rób, co tylko chcesz. Nie interesują mnie twoje ustalenia z Charonem – ucięła, w pośpiechu odzyskując panowanie nad sobą. Wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy. – Powiem Jaquesowi, żeby się tutaj pojawił. Jeśli zgodzi się z tobą współpracować, nie będę oponowała.

– Dziękuję. – Alexandra ponownie się skłoniła. – Ach… Pani?

Chociaż zbierała się do odejścia, natychmiast przystanęła. Z wolna zwróciła się do dziewczyny, mimo obaw spoglądając jej prosto w oczy.

Isobel ani trochę nie spodobał się niepokojący błysk, który w nich dostrzegła.

– To nic wielkiego, ale muszę to powiedzieć. W zasadzie… Przeszłość lubi dopadać nas w najmniej oczekiwanych momentach – oznajmiła, starannie dobierając słowa. – Zwłaszcza ta, którą naznaczyły cienie. Pamiętaj o tym, proszę.

Zacisnęła usta. Nie zareagowała, w tamtej chwili błogosławiąc fakt, że nie była człowiekiem. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdyby było inaczej, nie powstrzymałaby się od drżenia, zwłaszcza że słowa Alexandry zabrzmiały… dość jednoznacznie.

Do diabła z przeszłością.

Nie zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Isobel bez słowa się odwróciła. Skinieniem przywołała wciąż podekscytowane posiłkiem demony i czym prędzej opuściła magazyn.

Dorian

Srebrzysta poświata księżyca rozświetliła okolicę. To nie był pierwszy raz, kiedy po zachodzie słońca nogi powiodły go wprost nad jezioro, do ulokowanej tam altany. Również nie po raz pierwszy zastał tam Selene, choć tym razem nie grała na ustawionym wewnątrz pianinie. Co prawda palcami kreśliła jakieś bliżej nieokreślone wzory na klawiszach, ale sam instrument pozostał nieznośnie cichy.

Dorian zawahał się. Prawda była taka, że praktycznie nie rozmawiali od dnia, w którym świat bogini nawiedziła Ciemność. Wciąż miał mieszane uczucia po tym, co się wydarzyło, zaczynając od wstydu, który towarzyszył mu na samo wspomnienie momentu, w którym puściły mu nerwy. Aż za dobrze pamiętał wszystko to, co wydarzyło się później – walkę z demonami i moment, w którym ich ojciec nie tylko spacyfikował wszystkich, ale dodatkowo go poniżył. To i troskliwy dotyk Selene, która nawet w tej sytuacji nie zawahała się przed rzuceniem mu się na pomoc.

Tyle że to nie powinno wyglądać w ten sposób. To w jego gestii leżało nie tylko wierne stanie u boku bogini, ale przede wszystkim zapewnienie jej bezpieczeństwa. Był wściekły, kiedy okazało się, że znów dzieje się coś niepokojącego, a kiedy do tego wszystkiego jedną z ofiar została Anabelle… Och, znał ją za dobrze. Nie wierzył, by dziewczyna, która tak naprawdę już raz umarła, zupełnym przypadkiem doświadczała dokładnie tego samego. Nie po tym, co niewiele wcześniej spotkało Cassandrę.

Cokolwiek się działo, Dorian nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia na swoje zachowanie. Powinien był trzymać nerwy na wodzy. Powstrzymać się, zwłaszcza w tej sytuacji. Niech to szlag, tak w końcu przystało na strażnika samej bogini. A jednak kiedy przyszło co do czego, zachował się niczym nadpobudliwy dzieciak, którego przerosła presja.

Właśnie dlatego nie potrafił ot tak stanąć przed Selene i spojrzeć jej w oczy. Oczywiście, wciąż był obok, gotów znaleźć się przy niej, gdyby tylko wyczuł, że potrzebowała jego wsparcia, ale…

A teraz tkwił przy tej cholernej altance, dyskretnie obserwując siedzącą przy pianinie Selene. Nie pierwszy raz widział ją zamyśloną, zapatrzoną w srebrzący się nad okolicą księżyc. W tamtej chwili przypominała rusałkę albo równie eteryczną, wręcz nierzeczywistą istotę. Trwała w bezruchu, wpatrzona w przestrzeń, tak bardzo nieruchoma… I smutna. Zwłaszcza to przykuło jego uwagę, sprawiając, że nie potrafił pozostać obojętny. Po czasie, który spędzili tylko we dwoje, zdążył nauczyć się reagować na nastroje Selene, zdecydowanie zbyt długo będąc jej jedynym pocieszycielem.

Nie wątpił, że go wyczuła. Mimo wszystko nie dała w żaden sposób znać, że zdawała sobie sprawę z jego obecności. Uniosła głowę dopiero w chwili, w której zdecydował się podejść bliżej, bez słowa zajmując miejsce u jej boku.

– Cieszę się, że do mnie przyszedłeś – szepnęła z łagodnym uśmiechem i zabrzmiało to szczerze.

– Bogini…

– Nie katuj się, najdroższy. Nic się nie stało – ucięła bez cienia wahania. Jej srebrzyste oczy okazały się nieznośnie łagodne, kiedy spojrzała w jego stronę. – Już wszystko jest dobrze.

– Nie sądzę, żeby to było takie proste – mruknął, zmuszając się do spojrzenia jej w oczy.

Nie chciał się kłócić. Tak naprawdę nie było o co, ale i tak uważał, że powinni porozmawiać. Niedopowiedzenia go dręczyły i to na równi ze wszechobecnym poczuciem winy. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ot tak zakończyć temat, przystając na rozwiązanie, które sugerowała mu bogini. Jakby zignorowanie wszystkiego i uznanie, że nie wydarzyło się nic wartego uwagi, mogło w magiczny sposób wszystko uzdrowić.

Och, magia… Ta, którą kiedyś poznał, również nie działała w taki sposób.

– Chciałbym przynajmniej cię przeprosić – podjął, kiedy nabrał pewności, że nie zamierzała mu przerywać. Na jej ustach pojawił się jeden z piękniejszych, kojących uśmiechów. – Nie powinienem ani z nimi walczyć, ani prowokować Ciemności. Ja tylko…

– Och, nie przejmuj się nim. Jeśli chciał się ze mną zobaczyć, nie potrzebował ani zaproszenia, ani prowokacji. – Selene z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Atakując Rafaela również zaszkodziłeś wyłącznie samemu sobie, aczkolwiek… – Urwała. Cicho westchnęła, po czym z gracją poderwała się na równe nogi. – Skoro tak bardzo dręczy cię ten temat, najdroższy, to się wypowiem. Nie chciałabym, żeby to kiedykolwiek się powtórzyło. Nie chciałabym znów widzieć jak najbliższe memu sercu osoby stają przeciwko sobie, nawet nie próbując rozmawiać. Jestem w stanie sobie wyobrazić, co tobą kierowało – zapewniła, przyciskając obie dłonie do piersi – ale proszę… Proszę, następnym razem porozmawiaj ze mną. Zwłaszcza jeśli z jakiegoś powodu mi nie ufasz.

Otworzył i zaraz zamknął usta. Zaskoczyła go, zaraz też zapragnął zaprotestować przed wnioskami, które wyciągnęła. To nie tak, że kiedyś w nią zwątpił! Przynajmniej nie powinien, przyzwyczajony do trwania u jej boku niezależnie od tego, jak męcząca okazywała się bierność. Robił to od zawsze, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zadanie okaże się pod każdym względem wymagające. Czasami miał wrażenie, że podążanie za Selene wiązało się wyłącznie z wyrzeczeniami i ćwiczeniem cierpliwości.

Jego myśli jak na zawołanie powędrowały ku Claudii i pytaniom, które jak zawsze chciał zadać. Regularnie miał ochotę chwycić boginię za ramiona, energicznie nią potrząsnąć i poprosić, by chociaż raz powiedziała mu coś innego. Miał dość współczującego uśmiechu i zapewnień, które prowadziły donikąd. Wyjaśnień, które słyszał tak wiele razy, a które wciąż sprowadzały się do czekania. Zupełnie jakby…

– Spójrz tam.

Selene wyprostowała się, po czym wyciągnęła dłonie w kierunku rozgwieżdżonego nieba. Dorian zamrugał, w roztargnieniu spoglądając to na nią, to znów na znajome dwa księżyce, rozświetlające niebo. Srebrzysty jak zwykle przysłaniał wszystko inne, ale drugi, intensywnie czerwony satelita, z uporem walczył z nim o miejsce. W tamtej chwili przypominał oko, spoglądające z góry na świat samej bogini.

– Wydaje się… – zaczął, ale nie dokończył. W pośpiechu odrzucił od siebie niepokojącą myśl, że czerwień z każdą kolejną nocą przybierała na intensywnością.

– Krwawy Księżyc – odparła cicho Selene. Ona jedna nie brzmiała na zmartwioną. – Znam historie, które wokół niego krążą, ale całą wierzę, że to dobry znak. Zmiany zawsze są dobre – dodała z przekonaniem.

Miał inne zdanie i kilka mocnych dowodów, by je umotywować, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Dużo lepiej czuł się, mogąc obserwować Selene w dobrym nastroju. Ten świat tak na nią działał, tak jak i zamieszkujące go kobiety. Po ostatnim zamieszaniu ostatnim, czego potrzebowali, było zbędne dyskutowanie na tematy mało istotne. Znaczenie zmieniającego się księżyca takie było, chociaż…

Och, Dorian wierzył w nieszczęścia. I potężne zjawiska, z których znaczeniem lepiej było nie igrać. Jakby stojąca u jego bogini kobieta nie była najlepszym przykładem na to, że potęgi nigdy nie należało ignorować!

– Tęskniłam za tobą, Dorianie. Cieszę się, że do mnie przyszedłeś – podjęła Selene, nie odrywając wzroku od nieba. – I że nic ci się nie stało.

– Dzięki tobie – zauważył przytomnie. – Za to też powinienem podziękować.

– Nie chcę podziękowań za to, że wywiązuję się z moich obowiązków. Dla ciebie i każdej z nich – niemalże z czułością spojrzała w stronę pogrążonego w ciszy domu – zrobiłabym wszystko, co tylko mogę, więc…

Nie dokończyła. Resztę słów Selene zagłuszył rozdzierający, wręcz histeryczny wrzask. Dorian natychmiast się wyprostował, tak jak i bogini, momentalnie reagując na zamieszanie. Było niemalże jak w wieczór, w który Cassandra wpadła do jeziora, choć tym razem krzyki nie dochodziły od strony wody, ale wypełnionego owocami sadu.

Złe przeczucia wróciły, silniejsze niż do tej pory. Bez zbędnych pytań rozłożył skrzydła, wzbijając się ku górze i podążając w ślad za Selene. Nie zdziwiło go, że nagle zniknęła mu z oczu, dosłownie rozpływając się, by – był tego pewien – pojawić się w zupełnie innym miejscu.

Zdążył jedynie dostrzec blask niepokoju w jej oczach. Ich wyraz prześladował go aż do chwili, w której namierzył miejsce, w którym najwyraźniej swoje źródło miało zamieszanie. Dostrzegł jasnowłosą postać, u której boku natychmiast zmaterializowała się Selene i…

A potem opadł na ziemię i zrozumiał, że dotychczasowe komplikacje były niczym w porównaniu do tego, co czekało go na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa