10 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt dwa

Alessia

Obudziła się kilka minut przed budzikiem. W pośpiechu wyślizgnęła z łóżka, w pośpiechu poprawiając włosy i wciągając na siebie porzuconą na krześle bluzę. Czuła się pobudzona, zresztą jak zawsze, gdy po jednej z tych nocy wyruszała na spotkanie z Arielem.

Wcześniej zdarzało jej się czuwać, ale po czasie nauczyła się, że to bez sensu. Nie, skoro powtarzało się regularnie i tak naprawdę żadne z nich nie miało na to wpływu. Przesiadywanie do rana niczego nie zmieniało, o czym przekonała się podczas krótkiego pobytu w Lille. Dużo prościej było przejść do porządku dziennego z tym, co działo się podczas pełni. W końcu tylko ona i jej podobni mogli tak naprawdę pożałować ewentualnego ugryzienia, gdyby do tego doszło.

Pochwyciła jeszcze przygotowany wcześniej tobołek z ubraniami, po czym bezszelestnie wyślizgnęła się na korytarz. Przez chwile nasłuchiwała, świadoma wyłącznie panującego w domu spokoju. Z sąsiedniego pokoju słyszała miary oddech Jocelyne i to wystarczyło, by Alessia mimowolnie się uśmiechnęła. Świadomość, że siostrę jakimś cudem ominęło to, co najgorsze, okazała się co najmniej kojąca.

Nie wiem, czy to twoja zasługa, pomyślała mimochodem, przed oczami mając spokojną twarz Selene, ale dziękuję. Naprawdę.

Liczyła, że przynajmniej teraz wszyscy odetchną. Co prawda wciąż pozostawała kwestia tego, czego chciał Charon i na ile przypadkowy był jego atak, ale nad tym wolała się nie zastanawiać. Jak długo nie musieli działać pod presją, była wdzięczna. Jeśli o czymś zdążyła się przekonać, to na pewno o tym, jak nieprzyjemnym uczuciem mógł się okazać wyścig z czasem.

Była w połowie drogi do schodów, kiedy uświadomiła sobie, że najwyraźniej nie tylko jej przyszło zerwać się wcześniej niż zwykle. W zasadzie przekonała się o tym niemal boleśnie, kiedy omal nie oberwała drzwiami do pokoju, który zajmowali Damien i Liz. Zdążyła uskoczyć, zatoczyć się na ścianę i soczyście zakląć, nim uświadomiła sobie, co właściwie się wydarzyło. Natychmiast podążyła wzrokiem za drobną postacią, która zniknęła w głębi korytarza, by ostatecznie zamknąć się w łazience.

Wiedziona dziwnymi przeczuciami, Ali natychmiast zawróciła.

– Ehm… Liz? – rzuciła, przystając przed zamkniętymi drzwiami.

Mogła albo zapukać, albo wejść do środka w mniej uprzejmy sposób. Skrzyżowała ramiona na piersi, w duchu odliczając kolejne sekundy. Nie chciała komentować tego, że poranek Elizabeth najwyraźniej nie należał do najprzyjemniejszych, zwłaszcza że nazbyt charakterystyczny dźwięk, który doszedł zza zamkniętych drzwi, okazał się wystarczająco wymowny.

Alessia poruszyła się niespokojnie. Spojrzała na komórkę, by sprawdzić godzinę i westchnęła. Cóż, najwyraźniej Ariel będzie musiał chwilę poczekać.

– Mogę wejść? – zaryzykowała raz jeszcze, opierając się o ścianę.

Doszedł ją cichy, zdławiony jęk.

– A posłuchasz, jeśli powiem, że nie? – doszedł ją w odpowiedzi słaby głos.

Wywróciła oczami. Niby jak miała to rozumieć? To wcale nie tak, że czasami bywała zbyt bezpośrednia, ale…

Nacisnęła klamkę. Zajrzała do środka, próbując pospiesznie ocenić sytuację. Elizabeth wciąż kucała przy toalecie, chorobliwie blada, ale – Alessia mogłaby to przysiąc – przynajmniej nie aż tak, jak jeszcze chwilę w korytarzu. Ciemne włosy kleiły się do policzków, stercząc we wszystkie możliwe strony. Dokładnie tak jak i materiał koszuli nocnej, którą dziewczyna wciąż miała na sobie, a która ostatecznie przyległa do jej drobnego ciała, podkreślając kształty. Kiedy jedno z ramiączek się obsunęło, Ali po raz pierwszy dostrzegła fragment odcinającego się na skórze tatuażu, o którym do tej pory wiedział jedynie tyle, że pojawił się po tym, jak razem z Damienem cudem zatrzymali przemianę.

Spojrzenia jej i Elizabeth na moment się spotkały. Dziewczyna z przeciągłym westchnieniem odsunęła się od toalety, przy wstawaniu pociągając za spłuczkę. W pośpiechu poderwała się na równe nogi i nieco tylko chwiejnie dopadła do umywalki, by przemyć twarz.

– Wszystko gra?

– Ani trochę. – Dzięki lustru zauważyła, że Liz wywraca oczami. Zaraz po tym jęknęła i na moment ukryła twarz w dłoniach. – Rany, nie wiem… Już nic mi nie jest. No i tym razem nawet nie krwawię – dodała, a brwi Alessi jak na zawołanie powędrowały ku górze.

– Że co? – wyrwało jej się.

Elizabeth westchnęła. Z wolna zwróciła się w stronę drzwi, jakby od niechcenia opierając się plecami o umywalkę.

– Wiesz, przez to. – Musnęła palcami tatuaż. Pospiesznie poprawiła koszulę, starannie zakrywając znaki. – Dalej nie wiem, jak to działa, chociaż podobno nie powinnam się przejmować. Wychodzi na to, że wpływ naszyjnika przeszedł na mnie permanentnie. Tyle przynajmniej wywnioskowałam sama i z tego, co powiedziała mi Elena, więc… – Wzruszyła ramionami. – Ale czasami moje ciało… chyba nie do końca się z tym zgadza, chociaż to na szczęście coraz rzadziej.

Słuchając tych wyjaśnień, Ali sama nie była pewna, czy przyjąć je ze spokojem, czy może jednak skwitować histerycznym śmiechem. Okej, pewne rzeczy zdążyła zaobserwować. Cokolwiek działo się z Elizabeth, nie było normalne, zresztą tak jak i ludzie, którzy jakimś cudem dorównywali szybkością i siłom nieśmiertelnym. Do tej pory nie znalazła jakiegoś sensownego wyjaśnienia dla naszyjnika, o którym wspominała Liz, a który podobno był jakimś rodzinnym skarbem. Nie żeby to miało znaczenie, skoro dla samej zainteresowanej i Damiena najwyraźniej wynikły z tego wyłącznie korzyści, ale…

– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.

Możliwe, że niepotrzebnie się martwiła. Liz brzmiała na wyjątkowo pewną swoich słów, co samo w sobie wydało się Ali… kojące. Na tyle, na ile było możliwe. Tak czy siak, dziewczyna wyglądała lepiej, choć wciąż sprawiała wrażenie przede wszystkim bladej i zmęczonej.

– Jasne, jasne… – Liz posłała jej nieco wymuszony uśmiech. – Stresuję się, to wszystko.

– Ach…

Przez chwilę korciło ją, żeby o coś zapytać. O plany, które mieli z Damienem, tym bardziej po rozmowie, którą dopiero co odbyła z bratem. Jakoś nie wątpiła, że Elizabeth zdążyła poznać ich na tyle, by podejrzewać, że bliźniak tak czy siak miał ją we wszystko wtajemniczyć. Nawet jeśli więź tej dwójki przysłoniła wszystko inne, Alessia wciąż pozostawała mu najbliższa.

W ostatniej chwili ugryzła się w język. Mimo wszystko wątpiła, by rozmowa w takich warunkach była spełnieniem czyichkolwiek marzeń. No i Ariel…

– Spieszysz się.

To nie było pytanie, ale i tak skinęła głową. Zdołała nawet odwzajemnić uśmiech, który posłała jej Elizabeth.

– Już powinno być po wszystkim – przyznała, mocniej przygarniając poskładane ubrania do piersi. – Ale jeśli czegoś potrzebujesz…

– To obudzę Damiena. Nie przejmuj się – zapewniła, niecierpliwie machając ręką. – Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że Joce nic nie jest. To tak przy okazji.

Alessia jedynie się uśmiechnęła. Och, pod tym względem zgadzały się w zupełności. Co prawda to wciąż nie sprawiało, że jakkolwiek mniej martwiła się o Liz, zwłaszcza że brat poświęcił dla niej aż tyle, ale…

Och, Elizabeth była dorosła. Co więcej, wciąż pozostawała człowiekiem. Ci z natury mieli to do siebie, że czasami chorowali. Zwłaszcza przy Jocelyne Ali zdążyła po części do tego przywyknąć.

– W razie co wiesz, gdzie mnie szukać. Do później – rzuciła jeszcze, wycofując się do drzwi.

Isobel

– Pani, czy mógłbym…?

Kieliszek zadrżał jej w dłoni. Natychmiast nad sobą zapanowała, próbując trzymać emocje na wodzy. Wdech, wydech. To nic, że powietrze już od dawna nie było jej potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować.

Nie chciała widzieć Simona na oczy od dnia, w którym tak naprawdę zaprzepaścił wszystko, nad czym pracował. Nie żeby go obwiniała. Cóż, nie do końca, zwłaszcza że dobrze wiedziała, do czego był zdolny Charon. Niedoświadczony nowo narodzony wampir, nieważne jak inteligentny, nie miał z nim żadnych szans. No i wciąż mógł jej się przydać, ale…

– Prosiłam cię, żebyś przyszedł? – zapytała chłodno, ostrożnie dobierając słowa.

Cienie zafalowały gdzieś w ciemnościach, wyczuwając bijący od królowej gniew. Ich nie była w stanie zwieść, ale to nie miało znaczenia. Przynajmniej tak długo, jak nie próbowały szeptać i zdradzać więcej, niż mogłaby uznać za stosowne.

– Nie, ale…

Urwał, jakby zdając sobie sprawę z tego, że jednak popełnił błąd. Wciąż na niego nie patrzyła, w zamian skupiona na podsuwanych przez zmysły bodźcach. Słyszała każdy ruch, kiedy nerwowo przestępował z nogi na nogę. Czuła gorzki posmak na języku i dobrze wiedziała, że to strach – ten sam, którym w równym stopniu gardziła, co i sprawiał jej przyjemność. Bał się. Słusznie, zwłaszcza że znów postąpił w sposób, który ani trochę nie przypadł wampirzycy do gustu.

Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy. W ostentacyjnym odruchu uniosła wypełniony krwią kieliszek do ust, jakby od niechcenia robiąc kilka łyków. Piła powoli, metodycznie, cierpliwie wypatrując momentu, w którym Simon straci nad sobą panowanie. Wciąż był młody, a przy tym chcąc nie chcąc porywczy. Isobel dobrze wiedziała, że w jego wypadku w grę wchodziły tak naprawdę dwa scenariusze.

Mógł wyjść. Gdyby jednak się postarał…

Został. Wiedziała, że nie ruszył się z miejsca, co z równym powodzeniem mogłaby uznać za przejaw głupoty albo wyjątkowej odwagi. Taka mieszanka niezmiennie ją zadziwiała, przez co nie potrafiła jej nie docenić.

– W porządku – powiedziała w końcu, z wolna ruszając się z miejsca. Z gracją zwróciła się ku obserwującego ją mężczyzny. – Jestem na ciebie wściekła. Nie tyle za to, co zastałam, kiedy poszłam sprawdzić twoich… Hm, podopiecznych. Aczkolwiek to, że wykazałeś się taką ignorancją…

Spojrzała mu w oczy. Dostrzegła błysk niepokoju w pociemniałych od nadmiaru emocji tęczówkach. Wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować albo spróbować się wytłumaczyć, ale ostatecznie zdecydował się trzymać język za zębami. To również chcąc nie chcąc doceniła, mimowolnie myśląc o tym, że najwyraźniej uczył się na błędach. Miała ochotę dać mu nauczkę, więc gdyby tylko wszedł jej w słowo, bez cienia wahania wyrzuciłaby go za drzwi.

Znów uniosła kieliszek. Zakołysała resztą zawartości, po czym przechyliła naczynie, pozwalając, by posoka spłynęła na ziemię. Reakcja była natychmiastowa; krew zniknęła, nim w ogóle zdążyła dosięgnąć posadzki. Krążące wokół Isobel demony zamruczały z zadowolenia.

– Teraz może powiedzieć to, co sobie zaplanowałeś – rzuciła jakby od niechcenia, przestępując naprzód. Zauważyła, że drgnął, instynktownie się od niej odsuwając. Powstrzymała uśmiech, po czym niecierpliwie wyciągnęła rękę. – Śmiało. Nie lubię rozmawiać na odległość.

– Pani…

– Jakbym była taka zła, zabiłabym cię dawno temu. Albo pozwoliła, żeby on to zrobił – ucięła szorstko.

Nie zamierzała komukolwiek przyznawać, jak prezentował się jej układ z Charonem. Na pewno nie planowała powiedzieć na głos, że nie miała nad tą istotą żadnej kontroli. Chciała, by przynajmniej Simon żył w przeświadczeniu, że to przede wszystkim jej wola się liczyła. Może i spoglądał na nią jak na obrazek, odkąd podarowała mu nieśmiertelność, ale to jeszcze nie znaczyło, że Isobel darzyła go jakimkolwiek zaufaniem. Faceci bywali zwodniczy i zdążyła się o tym już przekonać.

Miała za wiele do stracenia, by pozwolić sobie na błędy. Nie żeby zdawanie się na pierwotnego demona i jego małą wiedźmę było lepszą alternatywą, ale…

Simon z wolna przesunął się bliżej. Stanął tuż przed nią, spięty i oczarowany zarazem. Wyciągnęła rękę, jakby od niechcenia muskając policzek wampira opuszkami palców. Pod wieloma względami mężczyźni byli aż za prości, jeśli chodziło o manipulację. No, część z nich. Na pewno młodziak, który widział w niej nie tylko stwórczynię, ale przede wszystkim jedyną szansę. To, że chciał jej względów, było dla Isobel aż nazbyt oczywiste i zamierzała to wykorzystać.

Przesunęła palcami wzdłuż jego twarzy, delikatnie rysując zarys szczęki. Uśmiechnęła się łagodnie, niemal troskliwie, choć mogła się założyć, że gest ten nie objął jej oczu. Nigdy nie obejmował.

Rozchyliła wargi. Wciąż czuła posmak krwi i – och, widziała to w jego spojrzeniu – on również zdawał sobie z tego sprawę. Mógł ją wyczuć, może nawet lepiej od niej. W takich chwilach zawsze zastanawiała się, czy jemu podobni bardziej pożądali jej, czy najnędzniejszych ochłapów ludzkiej krwi, które znajdowały się w ich zasięgu.

Wahała się, czy dalej się z nim podroczyć, czy jednak go pocałować, kiedy jej myśli powędrowały ku… Sage’owi. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego. Aż zachłysnęła się powietrzem, w popłochu cofając tak gwałtownie, że tylko cudem nie potknęła się o zalegający na podłodze dywan. Co prawda natychmiast odzyskała rezon i równowagę, ale i tak nie potrafiła stwierdzić, co właśnie się stało. Jakby mało było, że ta przeklęta istota nawiedzała ją zdecydowanie zbyt często i nie tam, gdzie trzeba!

– Pani? Czy wszystko…?

Potrząsnęła głową. Uciszyła Simona spojrzeniem, choć i tak czuła na sobie jego podejrzliwe spojrzenie. Czuła się niemal jak zapędzone w ślepy zaułek zwierzę. Krążyła niespokojnie, niezdolna ot tak ustać w miejscu.

Dlaczego o nim myślała? Dlaczego w tej sytuacji, skoro…?

Odchrząknęła. Dyskretnie zacisnęła dłonie w pieści, dla pewności chowając je za plecami. Przybrała neutralny, pozbawiony głębszych emocji wyraz twarzy, po czym jak gdyby nigdy nic spojrzała na obserwującego ją niespokojnie mężczyzny.

– Do rzeczy – niemal warknęła, spoglądając na niego wyczekująco. – Tylko się streszczaj. Nie mam nastroju do dalszego kluczenia.

Przynajmniej usłuchał, zachowując wszelakie uwagi dla siebie. Choć początkowo wciąż wyglądał na chętnego, żeby zacząć się jąkać, kiedy w końcu się odezwał, przypomniała sobie, co ujęło ją w Simonie, kiedy spotkała go po raz pierwszy. I chociaż nadal miała mu sporo do zarzucenia, zdecydowała się przymknąć na to oko – a już zwłaszcza na jego nadmierne ambicje.

– Chciałbym wciąż być ci przydatny. Zabroniłaś mi przemieniać kolejnych, więc tego nie robię, ale… czuję się źle z tym, że jestem na uboczu – wyjaśnił, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało i z góry przepraszam za bezczelność, ale nawet Jaques… – Zacisnął usta. Przez jego twarz przemknął cień. – Mam na myśli…

– Czyżbyś wciąż oczekiwał, że zabiorę Jaquesowi jego małą podopieczną?

Uniosła brwi, spoglądając na wampira z zaciekawieniem. Wciąż czułą gniew, ale zepchnęła go gdzieś na dalszy plan. Och, nie mogła sobie pozwolić na zadręczanie mężczyzną, który… nie miał znaczenia. Po prostu nie.

Isobel musiała skupić się na dużo istotniejszych kwestiach. Obserwowanie nieformalnej walki między nowo narodzonym łowcą a wampirem, który miał dość powodów, by nie darzyć go sympatią, mogło okazać się… wyjątkowo interesujące.

– Nie, nie… Nic z tych rzeczy – zreflektował się pospiesznie Simon, ale w jego rubinowych tęczówkach królowa wyraźnie doszukała się błysku. Mściwe z nas istoty… I bardzo zazdrosne, pomyślała mimochodem. – Po prostu dostaje bardzo dużo swobody.

– On mnie nie zawiódł – odparła ze spokojem.

Och, to była trochę naciągana teoria, zwłaszcza że w ostatnim czasie przyniósł Cassandrę w dość marnym stanie. Jeśli nie on, zawiodła ona, ale to nie miało dla Isobel znaczenia. Ta dziewczyna ją bawiła. Sadystyczne skłonności, które przejawiała względem swoich ofiar, były zabawne.

– Chciałbym…

Simon się zawahał. Wyczuła, że stracił pewność siebie, jakby nagle dotarło do niego, że wcale nie miał tak dobrych argumentów, jak początkowo zakładał. Spojrzała na niego wyczekująco spod uniesionych brwi, przez chwilę jeszcze zamierzając się z nim podręczyć. Przynajmniej mogła zająć czymś myśli i zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, które wywołała chwilową słabością. Gdyby przynajmniej rozumiała, skąd to się wzięło i dlaczego akurat teraz, kiedy tak bardzo zależało jej na poczuciu, że wciąż panuje nad sytuacją…

– Chciałbyś? – powtórzyła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Chwilowo mnie nudzisz. Sądziłam, że stać cię na więcej, więc…

– Chciałbym się zreflektować! – poprawił się pospiesznie mężczyzna. – Powiedz tylko, jak mógłbym to zrobić. Czegokolwiek sobie zażyczysz… – wyrzucił i zabrzmiało to niemal błagalnie.

W zamyśleniu przekrzywiła głowę. To wcale nie tak, że słuchała jego zapewnień przez długie tygodnie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że zrzuciła na Simona dużo, zwłaszcza że wciąż pozostawał przede wszystkim niedoświadczonym małolatem, któremu wydawało się, że jest gotowy na nieśmiertelność, ale nie dbała o to. Zawdzięczał jej dość, by miała prawo od niego wymagać – od wiecznego życia zaczynając.

– Skoro tak… – mruknęła, bezceremonialnie materializując tuż przed nim. Jak gdyby nigdy nic ujęła wampira pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. – Będę miała dla ciebie zadanie. Dość… dyskretne – zadecydowała, ostrożnie dobierając słowa. – I uwierz mi, że nie doczekasz się łaski z mojej strony, jeśli mnie zawiedziesz. Nie tym razem.

– J-ja… – Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Przez twarz jak na zawołanie przemknął cień. – Oczywiście, bogini – zapewnił bez chwili zastanowienia.

Musiało jej to wystarczyć. Nie żeby w grę wchodziło jakiekolwiek inne rozwiązanie, zwłaszcza że sprawy miały się w dość… delikatny sposób. Możliwe, że zaangażowanie byłego łowcy, który przywykł do trzymania języka za zębami i działania za cudzymi plecami, stanowiło jedyne sensowne rozwiązanie. Na pewno wydawało się lepsze, niż gdyby miała działać na własną rękę.

– Jest ktoś, kto… bardzo mnie intryguje – przyznała w końcu, starannie dobierając słowa. – Szczegóły zachowam dla siebie, bo tak naprawdę nie mają dla ciebie znaczenia. Co ważne, ten mężczyzna jest bardziej doświadczony od ciebie, więc nawet nie próbuj się do niego zbliżać. Pragnę wyłącznie informacji – zapowiedziała, zaplatając dłonie za plecami. – Tak wiele, jak tylko zdołasz zgromadzić. A jeśli jakimś cudem cię przyłapie… W cokolwiek wierzysz, Simonie, lepiej zacznij się do tego modlić, by przypadkiem nie wspomnieć o mnie. Rozumiemy się?

Sztywno skinął głową. Wyczuła bijące od niego podenerwowanie, równie silne, co i narastające podekscytowanie. Chciał szansy i ostatecznie ją otrzymał. Tak, pod wieloma względami mężczyźni pozostawali nieznośnie prości.

Przez chwilę Simon tkwił przed nią, niespokojnie mierząc Isobel wzorkiem. Kiedy w końcu oswoił się z treścią jej słów, w końcu się odezwał, choć – mogła się o to założyć – powstrzymał się od zadania przynajmniej kilku cisnących mu się na usta pytań.

– Kogo… mam obserwować? – wykrztusił w końcu.

Niecierpliwie machnęła ręką.

– Ma na imię Sage – wyjaśniła niemal beztrosko – i ma irytujący zwyczaj wpychania nosa tam, gdzie nie powinien. Później powiem ci więcej, ale na tę chwilę chcę zostać sama. Nie każ mi się powtarzać, dobrze?

Na szczęście tym razem nie próbował z nią dyskutować. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy wycofał się w głąb mieszkania, wkrótce po tym znikając za drzwiami. Nie ruszyła się z miejsca, nawet gdy w końcu zniknął jej z oczu. Nie miała pewności, co o tym wszystkim myśleć, a już na pewno co do tego, czy postępowała słusznie. Z drugiej strony, skoro Sage dręczył ją nawet wtedy, gdy nie było go obok…

Niech cię szlag.

Nie widziała go od dnia, w którym napatoczył się na nią, kiedy śledziła tamtą kobietę. Leanę, jak się dowiedziała. Cholerną potomkinię jej przeklętej siostry, która z jakiegoś powodu biegała sobie po Seattle, równie beztrosko, co i ukochana żona Lawrence’a albo Światłość. A jednak zamiast przejmować się obecnością kolejnej krewnej, myśli Isobel wciąż zaprzątał pewien irytujący wampir, którego nie potrafiła wyrzucić z pamięci.

Dała mu szansę, więcej niż jedną, choć wciąż nie wiedziała dlaczego. Czemu wciąż wracał, obojętny na rozkazy, które wydawała – i to nawet wtedy, gdy próbowała wymóc na nim swoją wolę? Gdyby przynajmniej byli związani, potrafiłaby zrozumieć słabszy wpływ na wspomnienia, ale w tej sytuacji…?

Wszystko było nie tak. Zrzucenie winy na Sage’a okazało się wygodną wymówką, którą z chęcią wykorzystała.

Z tym, że jej nietypowy prześladowca, wciąż pozostawał zaledwie jednym z problemów, które tymczasowo ją dręczyły. Kolejnym okazał się sam Charon i jego mała wiedźma, zwłaszcza gdy po raz kolejny wezwali ją do siebie.

Przyjdę, jak uznam to za słuszne, zadecydowała w przypływie frustracji.

A potem westchnęła i – wiedziona przede wszystkim ciekawością – szybkim krokiem ruszyła w ślad za Simonem do wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa