Obudziła się kilka minut przed
budzikiem. W pośpiechu wyślizgnęła z łóżka, w pośpiechu
poprawiając włosy i wciągając na siebie porzuconą na krześle
bluzę. Czuła się pobudzona, zresztą jak zawsze, gdy po jednej z tych
nocy wyruszała na spotkanie z Arielem.
Wcześniej
zdarzało jej się czuwać, ale po czasie nauczyła się, że to bez sensu.
Nie, skoro powtarzało się regularnie i tak naprawdę żadne z nich
nie miało na to wpływu. Przesiadywanie do rana niczego nie zmieniało,
o czym przekonała się podczas krótkiego pobytu w Lille. Dużo
prościej było przejść do porządku dziennego z tym, co działo się
podczas pełni. W końcu tylko ona i jej podobni mogli tak naprawdę
pożałować ewentualnego ugryzienia, gdyby do tego doszło.
Pochwyciła
jeszcze przygotowany wcześniej tobołek z ubraniami, po czym
bezszelestnie wyślizgnęła się na korytarz. Przez chwile nasłuchiwała,
świadoma wyłącznie panującego w domu spokoju. Z sąsiedniego pokoju
słyszała miary oddech Jocelyne i to wystarczyło, by Alessia
mimowolnie się uśmiechnęła. Świadomość, że siostrę jakimś cudem ominęło
to, co najgorsze, okazała się co najmniej kojąca.
Nie
wiem, czy to twoja zasługa, pomyślała mimochodem, przed oczami mając
spokojną twarz Selene, ale dziękuję. Naprawdę.
Liczyła, że
przynajmniej teraz wszyscy odetchną. Co prawda wciąż pozostawała kwestia tego,
czego chciał Charon i na ile przypadkowy był jego atak, ale nad tym
wolała się nie zastanawiać. Jak długo nie musieli działać pod presją,
była wdzięczna. Jeśli o czymś zdążyła się przekonać, to na pewno
o tym, jak nieprzyjemnym uczuciem mógł się okazać wyścig z czasem.
Była w połowie
drogi do schodów, kiedy uświadomiła sobie, że najwyraźniej nie tylko jej przyszło
zerwać się wcześniej niż zwykle. W zasadzie przekonała się o tym
niemal boleśnie, kiedy omal nie oberwała drzwiami do pokoju, który zajmowali
Damien i Liz. Zdążyła uskoczyć, zatoczyć się na ścianę i soczyście
zakląć, nim uświadomiła sobie, co właściwie się wydarzyło. Natychmiast
podążyła wzrokiem za drobną postacią, która zniknęła w głębi
korytarza, by ostatecznie zamknąć się w łazience.
Wiedziona
dziwnymi przeczuciami, Ali natychmiast zawróciła.
– Ehm… Liz?
– rzuciła, przystając przed zamkniętymi drzwiami.
Mogła albo zapukać,
albo wejść do środka w mniej uprzejmy sposób. Skrzyżowała
ramiona na piersi, w duchu odliczając kolejne sekundy. Nie chciała
komentować tego, że poranek Elizabeth najwyraźniej nie należał do najprzyjemniejszych,
zwłaszcza że nazbyt charakterystyczny dźwięk, który doszedł zza zamkniętych
drzwi, okazał się wystarczająco wymowny.
Alessia
poruszyła się niespokojnie. Spojrzała na komórkę, by sprawdzić
godzinę i westchnęła. Cóż, najwyraźniej Ariel będzie musiał chwilę
poczekać.
– Mogę
wejść? – zaryzykowała raz jeszcze, opierając się o ścianę.
Doszedł ją
cichy, zdławiony jęk.
– A posłuchasz,
jeśli powiem, że nie? – doszedł ją w odpowiedzi słaby głos.
Wywróciła
oczami. Niby jak miała to rozumieć? To wcale nie tak, że czasami
bywała zbyt bezpośrednia, ale…
Nacisnęła klamkę.
Zajrzała do środka, próbując pospiesznie ocenić sytuację. Elizabeth wciąż
kucała przy toalecie, chorobliwie blada, ale – Alessia mogłaby to przysiąc
– przynajmniej nie aż tak, jak jeszcze chwilę w korytarzu. Ciemne
włosy kleiły się do policzków, stercząc we wszystkie możliwe strony.
Dokładnie tak jak i materiał koszuli nocnej, którą dziewczyna wciąż
miała na sobie, a która ostatecznie przyległa do jej drobnego
ciała, podkreślając kształty. Kiedy jedno z ramiączek się obsunęło, Ali
po raz pierwszy dostrzegła fragment odcinającego się na skórze
tatuażu, o którym do tej pory wiedział jedynie tyle, że pojawił się
po tym, jak razem z Damienem cudem zatrzymali przemianę.
Spojrzenia
jej i Elizabeth na moment się spotkały. Dziewczyna z przeciągłym
westchnieniem odsunęła się od toalety, przy wstawaniu pociągając za spłuczkę.
W pośpiechu poderwała się na równe nogi i nieco tylko chwiejnie
dopadła do umywalki, by przemyć twarz.
– Wszystko
gra?
– Ani trochę.
– Dzięki lustru zauważyła, że Liz wywraca oczami. Zaraz po tym jęknęła i na moment
ukryła twarz w dłoniach. – Rany, nie wiem… Już nic mi nie jest.
No i tym razem nawet nie krwawię – dodała, a brwi Alessi jak na zawołanie
powędrowały ku górze.
– Że co? – wyrwało
jej się.
Elizabeth
westchnęła. Z wolna zwróciła się w stronę drzwi, jakby od niechcenia
opierając się plecami o umywalkę.
– Wiesz,
przez to. – Musnęła palcami tatuaż. Pospiesznie poprawiła koszulę, starannie zakrywając
znaki. – Dalej nie wiem, jak to działa, chociaż podobno nie powinnam się
przejmować. Wychodzi na to, że wpływ naszyjnika przeszedł na mnie permanentnie.
Tyle przynajmniej wywnioskowałam sama i z tego, co powiedziała mi
Elena, więc… – Wzruszyła ramionami. – Ale czasami moje ciało… chyba nie do końca się
z tym zgadza, chociaż to na szczęście coraz rzadziej.
Słuchając
tych wyjaśnień, Ali sama nie była pewna, czy przyjąć je ze spokojem,
czy może jednak skwitować histerycznym śmiechem. Okej, pewne rzeczy
zdążyła zaobserwować. Cokolwiek działo się z Elizabeth, nie było
normalne, zresztą tak jak i ludzie, którzy jakimś cudem dorównywali
szybkością i siłom nieśmiertelnym. Do tej pory nie znalazła jakiegoś
sensownego wyjaśnienia dla naszyjnika, o którym wspominała Liz, a który
podobno był jakimś rodzinnym skarbem. Nie żeby to miało znaczenie, skoro
dla samej zainteresowanej i Damiena najwyraźniej wynikły z tego
wyłącznie korzyści, ale…
– Na pewno
dobrze się czujesz? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.
Możliwe, że
niepotrzebnie się martwiła. Liz brzmiała na wyjątkowo pewną swoich
słów, co samo w sobie wydało się Ali… kojące. Na tyle, na ile
było możliwe. Tak czy siak, dziewczyna wyglądała lepiej, choć wciąż
sprawiała wrażenie przede wszystkim bladej i zmęczonej.
– Jasne,
jasne… – Liz posłała jej nieco wymuszony uśmiech. – Stresuję się, to wszystko.
– Ach…
Przez
chwilę korciło ją, żeby o coś zapytać. O plany, które mieli z Damienem,
tym bardziej po rozmowie, którą dopiero co odbyła z bratem. Jakoś nie wątpiła,
że Elizabeth zdążyła poznać ich na tyle, by podejrzewać, że bliźniak
tak czy siak miał ją we wszystko wtajemniczyć. Nawet jeśli więź tej
dwójki przysłoniła wszystko inne, Alessia wciąż pozostawała mu najbliższa.
W ostatniej
chwili ugryzła się w język. Mimo wszystko wątpiła, by rozmowa w takich
warunkach była spełnieniem czyichkolwiek marzeń. No i Ariel…
– Spieszysz
się.
To nie było
pytanie, ale i tak skinęła głową. Zdołała nawet odwzajemnić uśmiech,
który posłała jej Elizabeth.
– Już
powinno być po wszystkim – przyznała, mocniej przygarniając poskładane
ubrania do piersi. – Ale jeśli czegoś potrzebujesz…
– To obudzę
Damiena. Nie przejmuj się – zapewniła, niecierpliwie machając ręką. –
Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że Joce nic nie jest. To tak przy
okazji.
Alessia
jedynie się uśmiechnęła. Och, pod tym względem zgadzały się w zupełności.
Co prawda to wciąż nie sprawiało, że jakkolwiek mniej martwiła się
o Liz, zwłaszcza że brat poświęcił dla niej aż tyle, ale…
Och,
Elizabeth była dorosła. Co więcej, wciąż pozostawała człowiekiem. Ci z natury
mieli to do siebie, że czasami chorowali. Zwłaszcza przy Jocelyne Ali
zdążyła po części do tego przywyknąć.
– W razie co wiesz, gdzie mnie szukać. Do później
– rzuciła jeszcze, wycofując się do drzwi.
– Pani, czy mógłbym…?
Kieliszek
zadrżał jej w dłoni. Natychmiast nad sobą zapanowała, próbując
trzymać emocje na wodzy. Wdech, wydech. To nic, że powietrze
już od dawna nie było jej potrzebne do tego, żeby normalnie
funkcjonować.
Nie chciała
widzieć Simona na oczy od dnia, w którym tak naprawdę
zaprzepaścił wszystko, nad czym pracował. Nie żeby go obwiniała. Cóż,
nie do końca, zwłaszcza że dobrze wiedziała, do czego był zdolny
Charon. Niedoświadczony nowo narodzony wampir, nieważne jak inteligentny, nie miał
z nim żadnych szans. No i wciąż mógł jej się przydać, ale…
– Prosiłam
cię, żebyś przyszedł? – zapytała chłodno, ostrożnie dobierając słowa.
Cienie
zafalowały gdzieś w ciemnościach, wyczuwając bijący od królowej
gniew. Ich nie była w stanie zwieść, ale to nie miało znaczenia.
Przynajmniej tak długo, jak nie próbowały szeptać i zdradzać
więcej, niż mogłaby uznać za stosowne.
– Nie, ale…
Urwał,
jakby zdając sobie sprawę z tego, że jednak popełnił błąd. Wciąż na niego
nie patrzyła, w zamian skupiona na podsuwanych przez zmysły
bodźcach. Słyszała każdy ruch, kiedy nerwowo przestępował z nogi na nogę.
Czuła gorzki posmak na języku i dobrze wiedziała, że to strach –
ten sam, którym w równym stopniu gardziła, co i sprawiał jej przyjemność.
Bał się. Słusznie, zwłaszcza że znów postąpił w sposób, który ani trochę
nie przypadł wampirzycy do gustu.
Czekała, w duchu
odliczając kolejne sekundy. W ostentacyjnym odruchu uniosła wypełniony
krwią kieliszek do ust, jakby od niechcenia robiąc kilka łyków. Piła
powoli, metodycznie, cierpliwie wypatrując momentu, w którym Simon straci
nad sobą panowanie. Wciąż był młody, a przy tym chcąc nie chcąc
porywczy. Isobel dobrze wiedziała, że w jego wypadku w grę wchodziły
tak naprawdę dwa scenariusze.
Mógł wyjść.
Gdyby jednak się postarał…
Został.
Wiedziała, że nie ruszył się z miejsca, co z równym
powodzeniem mogłaby uznać za przejaw głupoty albo wyjątkowej odwagi.
Taka mieszanka niezmiennie ją zadziwiała, przez co nie potrafiła jej nie docenić.
– W porządku
– powiedziała w końcu, z wolna ruszając się z miejsca. Z gracją
zwróciła się ku obserwującego ją mężczyzny. – Jestem na ciebie
wściekła. Nie tyle za to, co zastałam, kiedy poszłam sprawdzić
twoich… Hm, podopiecznych. Aczkolwiek to, że wykazałeś się taką
ignorancją…
Spojrzała
mu w oczy. Dostrzegła błysk niepokoju w pociemniałych od nadmiaru
emocji tęczówkach. Wyglądał na chętnego, żeby zaprotestować albo spróbować się
wytłumaczyć, ale ostatecznie zdecydował się trzymać język za zębami.
To również chcąc nie chcąc doceniła, mimowolnie myśląc o tym, że
najwyraźniej uczył się na błędach. Miała ochotę dać mu nauczkę, więc gdyby
tylko wszedł jej w słowo, bez cienia wahania wyrzuciłaby go
za drzwi.
Znów
uniosła kieliszek. Zakołysała resztą zawartości, po czym przechyliła
naczynie, pozwalając, by posoka spłynęła na ziemię. Reakcja była
natychmiastowa; krew zniknęła, nim w ogóle zdążyła dosięgnąć posadzki.
Krążące wokół Isobel demony zamruczały z zadowolenia.
– Teraz
może powiedzieć to, co sobie zaplanowałeś – rzuciła jakby od niechcenia,
przestępując naprzód. Zauważyła, że drgnął, instynktownie się od niej
odsuwając. Powstrzymała uśmiech, po czym niecierpliwie wyciągnęła rękę. –
Śmiało. Nie lubię rozmawiać na odległość.
– Pani…
– Jakbym
była taka zła, zabiłabym cię dawno temu. Albo pozwoliła, żeby on to zrobił
– ucięła szorstko.
Nie
zamierzała komukolwiek przyznawać, jak prezentował się jej układ z Charonem.
Na pewno nie planowała powiedzieć na głos, że nie miała nad tą
istotą żadnej kontroli. Chciała, by przynajmniej Simon żył w przeświadczeniu,
że to przede wszystkim jej wola się liczyła. Może i spoglądał
na nią jak na obrazek, odkąd podarowała mu nieśmiertelność, ale to jeszcze
nie znaczyło, że Isobel darzyła go jakimkolwiek zaufaniem. Faceci bywali
zwodniczy i zdążyła się o tym już przekonać.
Miała za wiele
do stracenia, by pozwolić sobie na błędy. Nie żeby zdawanie się
na pierwotnego demona i jego małą wiedźmę było lepszą alternatywą,
ale…
Simon z wolna
przesunął się bliżej. Stanął tuż przed nią, spięty i oczarowany
zarazem. Wyciągnęła rękę, jakby od niechcenia muskając policzek wampira opuszkami
palców. Pod wieloma względami mężczyźni byli aż za prości, jeśli
chodziło o manipulację. No, część z nich. Na pewno młodziak,
który widział w niej nie tylko stwórczynię, ale przede
wszystkim jedyną szansę. To, że chciał jej względów, było dla Isobel aż
nazbyt oczywiste i zamierzała to wykorzystać.
Przesunęła
palcami wzdłuż jego twarzy, delikatnie rysując zarys szczęki. Uśmiechnęła się
łagodnie, niemal troskliwie, choć mogła się założyć, że gest ten nie objął
jej oczu. Nigdy nie obejmował.
Rozchyliła
wargi. Wciąż czuła posmak krwi i – och, widziała to w jego spojrzeniu
– on również zdawał sobie z tego sprawę. Mógł ją wyczuć, może nawet lepiej
od niej. W takich chwilach zawsze zastanawiała się, czy jemu
podobni bardziej pożądali jej, czy najnędzniejszych ochłapów ludzkiej
krwi, które znajdowały się w ich zasięgu.
Wahała się,
czy dalej się z nim podroczyć, czy jednak go pocałować,
kiedy jej myśli powędrowały ku… Sage’owi. Spodziewała się wielu
rzeczy, ale na pewno nie tego. Aż zachłysnęła się powietrzem,
w popłochu cofając tak gwałtownie, że tylko cudem nie potknęła się
o zalegający na podłodze dywan. Co prawda natychmiast odzyskała rezon
i równowagę, ale i tak nie potrafiła stwierdzić, co właśnie się
stało. Jakby mało było, że ta przeklęta istota nawiedzała ją zdecydowanie
zbyt często i nie tam, gdzie trzeba!
– Pani? Czy wszystko…?
Potrząsnęła
głową. Uciszyła Simona spojrzeniem, choć i tak czuła na sobie jego podejrzliwe
spojrzenie. Czuła się niemal jak zapędzone w ślepy zaułek zwierzę.
Krążyła niespokojnie, niezdolna ot tak ustać w miejscu.
Dlaczego o nim
myślała? Dlaczego w tej sytuacji, skoro…?
Odchrząknęła.
Dyskretnie zacisnęła dłonie w pieści, dla pewności chowając je za plecami.
Przybrała neutralny, pozbawiony głębszych emocji wyraz twarzy, po czym jak
gdyby nigdy nic spojrzała na obserwującego ją niespokojnie mężczyzny.
– Do rzeczy
– niemal warknęła, spoglądając na niego wyczekująco. – Tylko się streszczaj.
Nie mam nastroju do dalszego kluczenia.
Przynajmniej
usłuchał, zachowując wszelakie uwagi dla siebie. Choć początkowo wciąż wyglądał
na chętnego, żeby zacząć się jąkać, kiedy w końcu się odezwał,
przypomniała sobie, co ujęło ją w Simonie, kiedy spotkała go po raz
pierwszy. I chociaż nadal miała mu sporo do zarzucenia, zdecydowała się
przymknąć na to oko – a już zwłaszcza na jego nadmierne ambicje.
– Chciałbym
wciąż być ci przydatny. Zabroniłaś mi przemieniać kolejnych, więc tego
nie robię, ale… czuję się źle z tym, że jestem na uboczu –
wyjaśnił, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Nie chcę,
żeby to źle zabrzmiało i z góry przepraszam za bezczelność,
ale nawet Jaques… – Zacisnął usta. Przez jego twarz przemknął cień. –
Mam na myśli…
– Czyżbyś
wciąż oczekiwał, że zabiorę Jaquesowi jego małą podopieczną?
Uniosła
brwi, spoglądając na wampira z zaciekawieniem. Wciąż czułą gniew, ale zepchnęła
go gdzieś na dalszy plan. Och, nie mogła sobie pozwolić na zadręczanie
mężczyzną, który… nie miał znaczenia. Po prostu nie.
Isobel
musiała skupić się na dużo istotniejszych kwestiach. Obserwowanie
nieformalnej walki między nowo narodzonym łowcą a wampirem, który miał dość
powodów, by nie darzyć go sympatią, mogło okazać się… wyjątkowo
interesujące.
– Nie, nie…
Nic z tych rzeczy – zreflektował się pospiesznie Simon, ale w
jego rubinowych tęczówkach królowa wyraźnie doszukała się błysku. Mściwe
z nas istoty… I bardzo zazdrosne, pomyślała mimochodem. – Po prostu
dostaje bardzo dużo swobody.
– On mnie
nie zawiódł – odparła ze spokojem.
Och, to była
trochę naciągana teoria, zwłaszcza że w ostatnim czasie przyniósł
Cassandrę w dość marnym stanie. Jeśli nie on, zawiodła ona, ale to
nie miało dla Isobel znaczenia. Ta dziewczyna ją bawiła. Sadystyczne
skłonności, które przejawiała względem swoich ofiar, były zabawne.
– Chciałbym…
Simon się
zawahał. Wyczuła, że stracił pewność siebie, jakby nagle dotarło do niego,
że wcale nie miał tak dobrych argumentów, jak początkowo zakładał.
Spojrzała na niego wyczekująco spod uniesionych brwi, przez chwilę jeszcze
zamierzając się z nim podręczyć. Przynajmniej mogła zająć czymś myśli
i zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, które wywołała chwilową słabością. Gdyby
przynajmniej rozumiała, skąd to się wzięło i dlaczego akurat teraz,
kiedy tak bardzo zależało jej na poczuciu, że wciąż panuje nad sytuacją…
– Chciałbyś?
– powtórzyła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Chwilowo mnie nudzisz.
Sądziłam, że stać cię na więcej, więc…
– Chciałbym się
zreflektować! – poprawił się pospiesznie mężczyzna. – Powiedz tylko, jak
mógłbym to zrobić. Czegokolwiek sobie zażyczysz… – wyrzucił i zabrzmiało
to niemal błagalnie.
W
zamyśleniu przekrzywiła głowę. To wcale nie tak, że słuchała jego zapewnień
przez długie tygodnie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że zrzuciła na Simona
dużo, zwłaszcza że wciąż pozostawał przede wszystkim niedoświadczonym małolatem,
któremu wydawało się, że jest gotowy na nieśmiertelność, ale nie dbała
o to. Zawdzięczał jej dość, by miała prawo od niego wymagać
– od wiecznego życia zaczynając.
– Skoro tak…
– mruknęła, bezceremonialnie materializując tuż przed nim. Jak gdyby nigdy nic
ujęła wampira pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. –
Będę miała dla ciebie zadanie. Dość… dyskretne – zadecydowała, ostrożnie dobierając
słowa. – I uwierz mi, że nie doczekasz się łaski z mojej
strony, jeśli mnie zawiedziesz. Nie tym razem.
– J-ja… –
Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Przez twarz jak na zawołanie
przemknął cień. – Oczywiście, bogini – zapewnił bez chwili zastanowienia.
Musiało jej
to wystarczyć. Nie żeby w grę wchodziło jakiekolwiek inne
rozwiązanie, zwłaszcza że sprawy miały się w dość… delikatny sposób.
Możliwe, że zaangażowanie byłego łowcy, który przywykł do trzymania języka
za zębami i działania za cudzymi plecami, stanowiło jedyne
sensowne rozwiązanie. Na pewno wydawało się lepsze, niż gdyby miała
działać na własną rękę.
– Jest
ktoś, kto… bardzo mnie intryguje – przyznała w końcu, starannie dobierając
słowa. – Szczegóły zachowam dla siebie, bo tak naprawdę nie mają dla
ciebie znaczenia. Co ważne, ten mężczyzna jest bardziej doświadczony od ciebie,
więc nawet nie próbuj się do niego zbliżać. Pragnę wyłącznie
informacji – zapowiedziała, zaplatając dłonie za plecami. – Tak wiele,
jak tylko zdołasz zgromadzić. A jeśli jakimś cudem cię przyłapie… W cokolwiek
wierzysz, Simonie, lepiej zacznij się do tego modlić, by przypadkiem
nie wspomnieć o mnie. Rozumiemy się?
Sztywno
skinął głową. Wyczuła bijące od niego podenerwowanie, równie silne, co i narastające
podekscytowanie. Chciał szansy i ostatecznie ją otrzymał. Tak, pod wieloma
względami mężczyźni pozostawali nieznośnie prości.
Przez
chwilę Simon tkwił przed nią, niespokojnie mierząc Isobel wzorkiem. Kiedy w końcu
oswoił się z treścią jej słów, w końcu się odezwał,
choć – mogła się o to założyć – powstrzymał się od zadania
przynajmniej kilku cisnących mu się na usta pytań.
– Kogo… mam
obserwować? – wykrztusił w końcu.
Niecierpliwie
machnęła ręką.
– Ma na imię
Sage – wyjaśniła niemal beztrosko – i ma irytujący zwyczaj wpychania nosa
tam, gdzie nie powinien. Później powiem ci więcej, ale na tę
chwilę chcę zostać sama. Nie każ mi się powtarzać, dobrze?
Na
szczęście tym razem nie próbował z nią dyskutować. Odprowadziła go
wzrokiem, kiedy wycofał się w głąb mieszkania, wkrótce po tym
znikając za drzwiami. Nie ruszyła się z miejsca, nawet gdy
w końcu zniknął jej z oczu. Nie miała pewności, co o tym
wszystkim myśleć, a już na pewno co do tego, czy postępowała
słusznie. Z drugiej strony, skoro Sage dręczył ją nawet wtedy, gdy nie było
go obok…
Niech cię
szlag.
Nie
widziała go od dnia, w którym napatoczył się na nią, kiedy
śledziła tamtą kobietę. Leanę, jak się dowiedziała. Cholerną potomkinię
jej przeklętej siostry, która z jakiegoś powodu biegała sobie po Seattle,
równie beztrosko, co i ukochana żona Lawrence’a albo Światłość. A jednak
zamiast przejmować się obecnością kolejnej krewnej, myśli Isobel wciąż zaprzątał
pewien irytujący wampir, którego nie potrafiła wyrzucić z pamięci.
Dała mu
szansę, więcej niż jedną, choć wciąż nie wiedziała dlaczego. Czemu wciąż
wracał, obojętny na rozkazy, które wydawała – i to nawet wtedy, gdy
próbowała wymóc na nim swoją wolę? Gdyby przynajmniej byli związani,
potrafiłaby zrozumieć słabszy wpływ na wspomnienia, ale w tej
sytuacji…?
Wszystko
było nie tak. Zrzucenie winy na Sage’a okazało się wygodną
wymówką, którą z chęcią wykorzystała.
Z tym, że
jej nietypowy prześladowca, wciąż pozostawał zaledwie jednym z problemów,
które tymczasowo ją dręczyły. Kolejnym okazał się sam Charon i jego mała
wiedźma, zwłaszcza gdy po raz kolejny wezwali ją do siebie.
Przyjdę,
jak uznam to za słuszne, zadecydowała w przypływie frustracji.
A potem westchnęła i – wiedziona przede wszystkim ciekawością – szybkim krokiem ruszyła w ślad za Simonem do wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz