7 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt jeden

Alessia

– Naprawdę musimy sprawdzać to w ten sposób?

Joce nie wyglądała na zadowoloną. Szła powoli, ostrożnie stawiając kolejne kroki – i to bynajmniej nie przez to, że źle się czuła. Tak przynajmniej sądziła Alessia, dobrze wiedząc, co zniechęcało siostrę do poruszania się po lesie. W zasadzie gdyby była, sama również zostałaby w domu, zwłaszcza że jak nic zbierało się na deszcz. Kolejny, bo chyba tylko cudem po kilku godzinach opadów pogoda uspokoiła się, jakby wyczuwając, że nadchodzący wieczór miał okazać się wyjątkowy.

Tak czy inaczej, w lesie było mokro, zimno, a ściółka zamieniła się w bagno. Biorąc pod uwagę to, że nie poruszali się żadną znaną ścieżką, próbując znaleźć w gęstwinie w miarę bezpieczne, odległe miejsce, spacer w najmniejszym stopniu nie nosił znamion przyjemnego.

– Wiesz… To lepsza opcja niż salon – rzuciła zaczepnym tonem, próbując rozluźnić atmosferę. – Za długo szukałyście z mamą tego domu, więc…

– Daj mi jeszcze pięć minut i będziemy mogli się zatrzymać – wtrącił Ariel.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Szedł przodem, tak naprawdę niczego żadnej z nich nie tłumacząc. Czuła go aż nazbyt wyraźnie, tak jak i to, że za jakaś godzinę najbezpieczniej będzie trzymać się od niego z daleka. Przechodzili przez to tak wiele razy, że Alessia z łatwością mogła to wyczuć. Instynkt podpowiadał jej, że najbezpieczniej będzie zabrać Jocelyne i w popłochu oddalić się, póki nie zajdzie księżyc, ale stanowczo kazała się zamknąć tej części swojej podświadomości. Na paniczną ucieczkę czas miał przyjść później, zresztą jak zawsze.

Kątem oka zerknęła na Joce, jednak wobec niej nie poczuła absolutnie niczego. No, może opiekuńczy odruch, który nakazał jej doskoczyć do siostry, kiedy ta znów potknęła się na nierówności terenu. W porę pochwyciła pół-wampirzycę za ramię, zanim ta zdążyłaby wylądować na błotnistym podłożu.

– W porządku?

Właściwie sama nie była pewna, o co pyta. Przyłapała się na tym, że na dłuższą chwilę skoncentrowała się zarówno na zapachu, jak i temperaturze dziewczyny. Nie wyczuła niczego niewłaściwego, co w równym stopniu ją uspokoiło, co i zmartwiło. Gdzieś w pamięci wciąż miała Nattie – niedoszłą wilkołaczycę, która kilka miesięcy wcześniej dosłownie wykrwawiła się w jej ramionach, niezdolna poradzić sobie z przemianą. Ją też najpewniej ukąsił Charon, co jedynie bardziej niepokoiło Alessię. Gdyby do tego wszystkiego doświadczyła czegoś podobnego, kiedy chodziło o Jocelyne…

Natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl.

– Poza tym, że zaraz zamarznę? – mruknęła bez większego entuzjazmu Joce. – Nie jest źle.

Kichnęła, jakby na potwierdzenie swoich słów. Mocniej otuliła się kurtką. Ani trochę nie wyglądała jak ktoś, kto w najbliższym czasie miałby zwijać się, podczas gdy jego ciało próbowałoby całkowicie zmienić postać. I choć ani Alessia, ani żadne z jej bliskich nie było pewne, co to oznaczało, coś w takim stanie rzeczy napawało wszystkich nadzieją.

Cokolwiek się wydarzyło, być może Charon zawiódł. Co prawda Ariel zarzekał się, że nie istniała możliwość, by ugryzienie tak po prostu nie zadziałało, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały coś innego. Ali chciała wierzyć, że to przychylność bogini albo po prostu sama Joce. Kto wie, może jej ludzka natura jednak była nie do ruszenia? To brzmiało jak najsłabsze wyjaśnienie na świecie, ale co z tego? Liz też pozostawała człowiekiem, choć przecież ukąsił ją wampir. Co z tego, że w międzyczasie potrzebne było poświecenie ze strony Damiena, który bez chwili wahania oddał dla dziewczyny wszystko to, co miał najcenniejszego.

W temacie bliźniaka, Alessia czuła, że powinna z nim porozmawiać. Mijali się, co prawda nieświadomie, ale to nie zmieniało najważniejszego: że wyczuwała, kiedy Damiena coś dręczyło. Tym razem bez wątpienia tak było, choć nie potrafiła określić, co kryło się za tym przekonaniem. Na pewno spędzał sporo czasu z Elizabeth poza domem, co mogłoby oznaczać dosłownie wszystko, ale… Och, Ali nie była głupia. A w ostatnim czasie mijając się Liz zauważyła, że ta podejrzanie szybko zminimalizowała strony internetowe, które akurat w skupieniu przeglądała przy kuchennym stole. Jeśli ta dwójka coś kombinowała, Alessia czuła się w obowiązku tego dowiedzieć.

Uśmiechnęła się pod nosem na samą myśl. Czasami czuła się niemal tak, jakby znów była nastolatką, której życiowym celem pozostawało drażnienie się z najukochańszym (bo i jedynym) bratem.

– Tu chyba może być – ocenił Ariel, przy okazji skutecznie wyrywając Ali z zamyślenia.

Drzewa ustąpiły, zapewniając całej trójce więcej wolnej przestrzeni. Alessia przestąpiła naprzód, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. W Mieście Nocy potrafiła wskazać przynajmniej kilka ładnych polan, ale Seattle wydawało się pod tym względem ograniczone. Miejsce, które ostatecznie wskazał Ariel, również pozostawało wiele do życzenia, pod każdym względem zwyczajne. I mokre. W zasadzie patrząc na zarośniętą okolicę, miała wrażenie, że trafili po prostu na pamiątkę po kilku wyciętych drzewach.

Cóż, musiało wystarczyć. Przecież i tak nie szukali miejsca na odprawienie publicznych uroczystości, ale czegoś, co mogłoby zadowolić zmieniającego się wilkołaka… Bądź dwa. Pamiętając ból, który towarzyszył jej samej, kiedy wylądowała w podobnym położeniu, szczerze wątpiła, żeby

Dla pewności spojrzała na siostrę, ale ta sprawiała wrażenie przede wszystkim zniechęconej. Nie, zdecydowanie nie wyglądała na zmieniające się dziecko księżyca.

Dzięki bogini, westchnęła w duchu Ali, ale zmusiła się do tego, by nie dopuścić do siebie ulgi zbyt wcześniej. Wciąż musieli się upewnić.

Plan było bardzo prostu i wcale nie aż tak ryzykowny, jak mogłoby się wydawać. Cóż, przynajmniej jej zdaniem. Przywykła do towarzyszenia Arielowi wtedy, gdy zbliżała się pełnia – w granicach rozsądku, oczywiście. Zdecydowanie wolała nie sprawdzać, jak świadomy mógł okazać się pod postacią podążającego za zwierzęcymi instynktami wilka. Tak czy siak, jej obecność podczas całego procesu wydała się równie naturalna, co i zabranie samego Ariela. Co prawda nie mógł więcej, prócz ewentualnego poprowadzenia Jocelyne przez proces – przynajmniej tak długo, jak oboje wiedzieliby, co się dzieje – ale nawet to wydawało lepsze, niż gdyby mieli zostawić dziewczynę samą.

Początkowo delegacja miała być większa. Wciąż pozostawało zagrożenie ze strony samego Charona, choć i ten tej nocy miał okazać się raczej nieosiągalny. Chyba, bo jedynie bogini raczyła wiedzieć, czego spodziewać się po facecie, który pozostawał nieczuły na srebro i samą śmierć. Tyle wystarczyło, by wzbudzić wątpliwości co do bezpieczeństwa wyjścia po zmroku do lasu. Ostatecznie to Ariel uciął wszelakie dyskusje, przytomnie zauważając, że podatne na pełnię dziecko księżyca mogło okazać się dużo większym niebezpieczeństwem, zwłaszcza gdyby po lesie biegała cała grupa nieśmiertelnych. Ich trójka wydawała się wystarczająca, zwłaszcza gdyby okazało się, że Joce jednak nie miała się przeistoczyć.

Cóż, jak Alessia znała swoich najbliższych, wciąż mogła spodziewać się, że patrolowali okolicę. Może na szerszą skalę, by przypadkiem nie wpaść na Ariela, ale jednak. Jeśli nie Cullenowie, to na pewno ojciec, zwłaszcza że chodziło o jego dwie jedyne córki.

Ewentualnie Ryan… Ten chłopak wyglądał, jakby mógł za nami pójść mimo wszystko.

Och, po rozmowie z Damienem powinna przycisnąć również Jocelyne. Jak na dobrą starszą siostrę przystało.

– Dobra… Więc co teraz? – westchnęła Joce, krzyżując ramiona na piersi.

Wciąż nie wyglądała na przekonaną. Stała w pobliżu linii drzew, w oddaleniu od Ariela, choć może nawet nie była tego świadoma. Alessia mogła sobie wyobrazić, że instynkt robił swoje. I choć w normalnym wypadku uznałaby to za najzupełniej naturalne, w przypadku siostry dało jej do myślenia.

– Czekamy. Wybacz, nie mam lepszego pomysłu – wyjaśnił Ariel, posyłając dziewczynie blady uśmiech. – To kwestia godziny. Jeśli do tego wszystkiego nic się nie zadzieje… No, wrócicie do domu – zapewnił, wzruszając ramionami.

Brzmiał na spokojniejszego. Ali chciała wierzyć, że tak naprawdę nabrał pewności już w chwili, w której zauważył Jocelyne po raz pierwszy. To, że ostatecznie wylądowali w tym miejscu, pozostawało wyłącznie formalnością.

Joce skinęła głową. Uspokoiła się, kiedy przerwali marsz. Co prawda wciąż nerwowo pocierała ramiona i Alessia obawiała się, że wieczór w lesie mógł skończyć się dla niej co najwyżej przeziębieniem, ale to wcale nie wydawało się takie złe. Katar mijał, czego nie dało się powiedzieć o wpływie księżyca.

Kolejnych kilka minut spędzili w ciszy, ale to też wydawało się właściwe. Ali przywykła do takiego stanu rzeczy, zwłaszcza że w większości przypadków i tak nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Może gdyby byli sami, zdobyłaby się na żarty albo jakąś dwuznaczną uwagę pod adresem męża. Och, albo coś subtelnego, co miałoby szansę rozluźnić atmosferę.

Z drugiej strony wiedziała przecież, że najwłaściwsza w tym wszystkim pozostawała cisza. Aż za dobrze pamiętała towarzyszące jej zmęczenie i niechęć do jakichkolwiek rozmów. Ariel przez lata nauczył się wprawnie to ukrywać, ale znała go wystarczająco, by wychwycić drobne symptomy, które jednoznacznie świadczyły o nadchodzącej pełni. Bardziej rzucająca się w oczy bladość czy delikatne drżenie rąk zdawały się mówić same za siebie.

Zacisnęła usta. Chciała go przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Gdyby mogła, aż do samego końca trwałaby w jego objęciach, gotowa zabrać choć część bólu, którego doświadczał. W takich chwilach żałowała, że nawet po ślubie nie stworzyli z Arielem więzi, zwłaszcza że nie mogli pozwolić sobie na wymianę krwi. Chwilami wciąż nie była pewna jak to działało, ale czuła się rozczarowana. Tylko trochę, ale wciąż. Co prawda mogła się założyć, że chłopak czuł przede wszystkim ulgę, ale i tak…

– Ehm… Arielu? – doszedł ją niepewny szept Jocelyne.

Oboje przenieśli wzrok na dziewczynę. Stała spokojnie, spoglądając na ziemię u swoich stóp. Wciąż obejmowała się ramionami, pocierając je nieznacznie, by zapobiec utracie cierpła.

– Co tam? – rzucił jakby od niechcenia Ariel.

Zabrzmiał niewinnie, wręcz na rozluźnionego, ale i to Alessia zdołała wyciągnąć wnioski. Znała to czujne spojrzenie. Och, a potem wyczuła, że głos mu zadrżał – ledwo zauważalnie, ale jednak.

Zacisnęła dłonie w pięści, dla pewności chowając je za plecami. To jeszcze nie był ten moment, ale…

– To… boli, prawda? – zapytała w końcu Joce, ostrożnie dobierając słowa. Zmierzała, jakby żałując zaczętego tematu, ale ostatecznie kontynuowała: – Cała ta przemiana… Może to zły moment i mogłam zapytać wcześniej. Przepraszam, ja…

Urwała, ale to nie miało znaczenia. Coś w jej tonie sprawiło, że Alessia jednak ruszyła się z miejsca, błyskawicznie materializując tuż obok. Zachęcająco wyciągnęła ramiona do siostry, bez wahania przygarniając ją do siebie. Aż za dobrze pamiętała, że sama potrzebowała dokładnie tego samego, kiedy pełnia stała się faktem, nie zaś jakimś bliżej nieokreślonym terminem w przyszłości. Różnica polegała na tym, że aż za dobrze znała odpowiedź na pytanie, które dręczyło Jocelyne. Widziała dość, by nie mieć wątpliwości.

Zerknęła na Ariela, ale ten z uporem milczał, nie śpiesząc się z jakimikolwiek wyjaśnieniami. Dla zyskania na czasie uniósł twarz, zwracając się ku zachmurzonemu niebu. Podążyła za jego spojrzeniem, wciąż nerwowo obejmując Joce. W tamtej chwili nie była pewna, czy przytulała siostrę, żeby uspokoić ją, czy może jednak siebie.

Nawet przez chmury widziała łagodny zaraz księżyca. Wciąż nie aż tak wyraźny, jak być powinien, ale…

Na policzku poczuła coś mokrego. Och, więc jednak zbierało się na deszcz.

– Świetnie – jęknęła, kiedy nabrała pewności, że będzie padać. Wystarczyła chwila, by niebo otworzyło się całkowicie.

– W takich chwilach tęsknię za Miastem Nocy – mruknęła Joce, dosłownie wyjmując Alessi te słowa z ust.

Wycofały się pod najbliższe drzewo, chcąc chociaż częściowo uchronić przed ulewą. Co prawda Ali podejrzewała, że przyjdzie im wrócić do domu jako dwie przemoczone kury, ale to wcale nie było takie złe. Na pewno lepsze niż obrośniecie futerkiem i bieganie po okolicy na czterech łapach. I, o bogini, gdyby przynajmniej miała pewność, że przy wampirzej naturze taki stan nie okazałby się bolesny, a sam proces po stokroć gorszy od okresu, może nawet mogłaby się na to zgodzić. Srebrzysty wilk, w którego zamieniał się Ariel, był naprawdę piękny, chociaż…

Jakby w odpowiedzi na jej wahanie, usłyszała zdławiony jęk. Tym razem nie powstrzymał grymasu. Wyraźnie się skrzywił, nieznacznie kuląc i w nerwowym geście przykładając dłoń do brzucha.

To już. Była tego pewna, zwłaszcza że dobrze znała scenariusz. Nawet jeśli zostało im jeszcze trochę czasu, Alessia dobrze wiedziała, że chłopak zdecydowanie nie miał spędzić ich na relaksowaniu się. Miała wręcz wrażenie, że nawet nie zauważył padającego deszczu, a może po prostu chłód opadów do pewnego stopnia był dla niego kojący.

– Ariel? – zmartwiła się Jocelyne.

Ona nie miała prawa wiedzieć. Nawet jeśli rozumiała, kim był, zdecydowanie nie była na tyle szalona, by w którąś pełnię pójść i z odległości podziwiać wyjące się w agonii, przemieniające się wilki. Cóż, nie to co jej starsza siostra.

Sama Jocelyne pozostawała równie spokojna, co i do tej pory. Nie, zdecydowanie nie wyglądała na bliską przemiany, ale…

– Jest… okej – wycedził przez zaciśnięte zęby Ariel. Przeniósł spojrzenie na dwie schowane pod drzewem pół-wampirzyce, jakimś cudem wciąż będąc w stanie wysilić się na zmęczony uśmiech. – Spadajcie stąd. Nie wiem jak, ale… chyba mamy szczęście – dodał i mimo bólu, Alessia wyczuła w jego głosie przede wszystkim ulgę.

– Serio? Ale…

– Tak, spadajcie – powtórzył i tym razem jego słowa zabrzmiały dużo pewniej.

Już dawno przywykła do słuchania go w takich momentach. Co prawda zawsze kusiło ją, żeby zostać z Arielem dłużej, nawet jeśli nie mogła mu pomóc, ale dobrze wiedziała, że to nie wchodziło w grę. Nie tylko przez to, że mógł okazać się niebezpieczny. Podejrzewała, że również wolałaby zostać sama, gdyby regularnie przyszło jej przechodzić przez coś takiego.

Bez słowa pociągnęła Joce za rękę. Podchwyciła niespokojne spojrzenie dziewczyny, więc jedynie potrząsnęła głową. Przez moment miała ochotę ją uściskać, dopiero zaczynając dopuszczać do siebie nieopisaną wręcz ulgę, wynikającą ze słów Ariela. Cokolwiek zadecydowało, nie miało znaczenia. Alessia tak czy siak była za to zrządzenie losu wdzięczna.

– Chodźmy stąd.

Nie doczekała się uporu. Wkrótce po tym obie puściły się biegiem w głąb lasu, nie oglądając się za siebie. Dla pewności narzuciła zdecydowane tempo i choć kilka razy miała wrażenie, że będzie musiała jednak ratować siostrę przed upadkiem, Joce ostatecznie zdołała dotrzymać jej kroku. Milcząca, blada i niespokojna, ale jednak taka sama, jak do tej pory.

I żywa.

W gruncie rzeczy nie potrzebowała niczego więcej.

Blisko pół godziny później, kiedy całe mokre wpadły do przyjemnie ciepłego przedpokoju, Alessia mogła wręcz przysiąc, że gdzieś z oddali doszło ją znajome wilcze wycie.

 

Słyszała głosy z salonu, ale nie poświęciła im większej uwagi. Były inne niż do tej pory, bardziej swobodne, co mimo wszystko pozwoliło jej się rozluźnić. Nie żeby ją to dziwiło. W końcu sama poczuła się tak, jakby kamień spadł jej z serca, kiedy nabrała pewności, że Jocelyne jakimś cudem dopisało nieprawdopodobne wręcz szczęście. Przynajmniej na razie żadne z nich nie próbowało pytać o powody.

Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy w pewnym momencie doszły ją znajome dźwięki gitary. Miała ochotę jednak zejść na dół, aż rwąc się do tego, by usiąść przy ojcu i po prostu słuchać. Była gotowa przysiąc, że minęły całe wieki, kiedy robiła to po raz ostatni.

Przystanęła w korytarzu. Niedbałym gestem przeczesała wciąż wilgotne po gorącym prysznicu włosy palcami. Jej spojrzenie w pierwszym odruchu powędrowało ku schodom, jednak prawie natychmiast spoczęło na mijanych drzwiach.

Nie zastanawiając się długo, nacisnęła klamkę.

– Mogłaś zapukać – usłyszała już na wstępie, ale w głosie Damiena nie wyczuła nawet śladu pretensji.

– A otworzyłbyś mi?

Wyszczerzyła się, podchwyciwszy jego spojrzenie. Wiedziała, że będzie sam, zwłaszcza że dopiero co osobiście ustąpiła Elizabeth łazienkę. To dawało dobrych piętnaście minut, by spróbować przycisnąć bliźniaka i jednak zachęcić go do zwierzeń.

– Cóż… Mogłaś wejść oknem – zauważył po chwili zastanowienia. Dotychczas na wpół leżał na łóżku; ostatecznie zdecydował się usiąść, wciąż czujnie ją obserwując. – Jak się trzymasz? Wiem, że z Joce wszystko gra, ale Ariel…

Coś w jego słowach sprawiło, że poczuła przyjemne ciepło w okolicach serca. Podeszła bliżej, bez wahania siadając tuż obok bliźniaka. Oczywiście, że kiedy przyszło co do czego, Święty Damien jak zawsze zdołał wykaraskać się z niezręcznej sytuacji i powiedzieć coś, co zabrzmiałoby… choć odrobinę właściwie.

– Przyzwyczaiłam się. Pójdę do niego, kiedy księżyc straci na mocy – zapewniła i zabrzmiało to niemal pogodnie. Machinalnie potarła obrączkę. Chwilami wciąż nie wierzyła, że nosi ją na palcu. – Ale to miłe, że się przejmujesz.

– Zawsze się przejmuję – obruszył się.

Tym razem nie powstrzymała się od parsknięcia.

– Tak. Jak i ja tobą – przypomniała usłużnie. – Zwłaszcza gdy ty i Liz zachowujecie się, jakbyście mieli coś na sumieniu. Tak tylko mówię…

– Ach. – Przez twarz Damiena przemknął cień. – Zauważyłaś, czy to po prostu więź?

Przyjęła z ulgą to, że przynajmniej nie próbował kłamać. Nie żeby w ogóle mógł, zwłaszcza że znała go za dobrze. Inna sprawa, że ten chłopak zdecydowanie się do tego nie nadawał, o ile w grę nie wchodziło zwodzenie ludzi… O ile wspomnianym człowiekiem akurat nie była Elizabeth Evans.

– Oba.

Damien skinął głową. Wciąż nie wyglądał na przekonanego.

– To dość… skomplikowane – przyznał wymijająco.

– Och, czyżby? – rzuciła zaczepnym tonem. Spróbowała szturchnąć go łokciem w żebra, ale bez większego wysiłku uniknął ciosu. Mogła się tego spodziewać. – Bardziej niż związek z wilkołakiem.

– Chyba nie. Ale wiesz… Liz myśli o studiach.

Brwi Alessi powędrowały ku górze. Z zaciekawieniem spojrzała na Damiena, bynajmniej niezszokowana tym, co właśnie powiedział.

– A to źle, bo…?

– Nie wiem. Nie o to chodzi, czy to źle – wyjaśnił pospiesznie. – Po prostu jest dziwnie. Zwłaszcza że nie zamierza studiować w Seattle.

To zabrzmiało bardziej klarownie, choć wciąż nie dostrzegała problemu. Tak sądziła, że kiedy ostatnim razem widziała Elizabeth, ta przeglądała oferty mieszkań. Biorąc pod uwagę to, co właśnie mówił jej brat…

– Wyjeżdżacie razem? – rzuciła niemal pogodnym tonem. – No, nie patrz tak na mnie. Wyjechałam do Lille i jakoś nikt mnie nie zatrzymywał. Nic dziwnego, jeśli chciałaby stąd uciec. Chyba że właśnie planuje separację, ale biorąc pod uwagę to, ile czasu spędzacie razem…

Urwała, kiedy nagle otoczyły ją ciepłe ramiona. Bez słowa wtuliła się w Damiena, układając głowę na jego ramieniu. Poczuła, jak uchodzi z niej całe napięcie, zwłaszcza że już od dawna jego dotyk był tak właściwy, jak od samego początku powinien. Bez śladów dwuznaczności, jakby w chwili, w której oboje znaleźli te właściwe osoby, wszystko w końcu znalazło się na swoim miejscu.

W żaden sposób nie skomentował jej słów, ale tak naprawdę to wydawało się zbędne. Zresztą mogłaby dodać do tematu? Jeśli Liz chciała wyjechać i zacząć z nim normalnie żyć, zdecydowanie nie mieli powodów do niepokoju. Jakoś nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógł się sprzeciwiać. No, może ojciec dostałby zawału, gdyby to Jocelyne przyszła do niego z pierścionkiem zaręczynowym na palcu, zwłaszcza że sama widziała w Joce dziecko, ale…

– Jakbyś myślał o wyborze obrączek czy czymś takim, to się polecam. Tak tylko mówię – mruknęła, a Damien wyprostował się gwałtownie. – W ślubnych planach też już mam wprawę.

– Jednak zaczniemy od mieszkania. Dzięki, Ali.

Wywróciła oczami. Może i tak było lepiej. Jeśli Liz chciała zakosztować studenckiego życia, zaręczyny nie do końca mogły być jej na rękę.

– W tym też się polecam. Obiecuję, że nie wybiorę ciemnej twierdzy, w której można zamieszkać z wilkołakiem.

W chwili, w której Damien skwitował jej słowa serdecznym śmiechem, w pełni zdołała się rozluźnić.

1 komentarz:

  1. Hejo, hejo! Jeśli komuś jakimś cudem to umknęło, to wczoraj na Kroniki wleciał absolutnie cudowny dodatek z Marco i Renesmee: KLIK. Wyjątkowy tym bardziej że… nie napisałam go ja. Także zapraszam, bo warto! <3

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa