Słuchała, chociaż z równym
powodzeniem mogłaby jednak zakryć uszy. Kolejne słowa wydawały się dziwnie
obce i jakby pozbawione znaczenia, a może to po prostu ona
nie chciała przyjąć ich do wiadomości.
Gai nie było.
Gai już nie było…
– Co
znaczy, że się spóźniłaś?! Co, oznacza, że się spóźniłaś, do jasnej
cholery?!
Wzdrygnęła
się. Nie potrafiła nawet stwierdzić, która z kobiet podniosła głos.
Wiedziała jedynie, że kiedy jeszcze spotkały się w podobnych
okolicznościach z Ciemnością, żadnej z nich nic podobnego nie przyszłoby
do głowy. W oszołomieniu uświadomiła sobie, że nie miałaby nic
przeciwko, żeby do tego wrócić – spokoju i ciszy, nawet jeśli
wywołanego strachem. Czuła, że wybuch gniewu żadnej z nich nie miał
przynieść niczego dobrego.
Poruszyła się
niespokojnie, wciąż nie ufając ani sobie, ani własnym zmysłom. Miała
wrażenie, że wszystko dochodzi do niej jakby z oddali, jakby oglądała
scenę oczami kogoś innego. Wciąż czuła na ramionach dłonie Lawrence’a, ale
to również okazało się odległe. Prawie nie była tego świadoma,
tak jak i tego, że w którymś momencie jednak odwróciła się, by zlustrować
wzrokiem salę.
Ariadna
wciąż tuliła do siebie Lydię. Pomogła kobiecie wstać i po prostu
przygarnęła ją do siebie, sama nienaturalnie spokojna i opanowana. To wystarczyło,
by przypomnieć Trycze, dlaczego przez bardzo długi czas to właśnie
jej ufały w większości kwestii. Ona i Gaja zdawały się mieć
największe wyczucie, kiedy chodziło o rozmowy z Ciemnością i nieformalne
dowodzenie całą grupą. Chciała tego czy nie, jej matka wciąż wydawała się
wręcz stworzona do tego, by radzić sobie w tych najbardziej emocjonalnych
momentach.
Spoglądając
na pozostałe kobiety – jej krewne, „siostry”, jak przywykły o siebie
myśleć – widziała przede wszystkim niedowierzanie. I strach. Prawie jak
nad jeziorem, kiedy jeszcze nie miały pewności, co działo się wokół
nich. Tym razem nie było gotowego zniszczyć wszystko i wszystkich
Łowcy, ale sytuacja prezentowała się nawet gorzej. Działo się coś,
wobec czego sama bogini wydawała się pozostawać bezradna, ale…
– Co teraz?
– zapytała wprost Ariadna. Wpatrywała się wprost w Selene, dosłownie
taksując ją wzrokiem. – Mówisz, że nie ma w tym przypadku. Co w takim
razie się dzieje?
Głos miała
spokojny, przynajmniej teoretycznie. Co więcej pytania, które zadała, zabrzmiały
jak jedyne sensowne, które powinny rozbrzmieć w tej sytuacji. Beatrycze
również widziała prawidłowość, ale wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej. Nie, skoro właśnie otrzymały najbardziej bolesny dowód na to, że najwyraźniej
istniało coś gorszego od śmierci. Powtórzenie jej po raz kolejny,
mając przy tym pełną świadomość kiedy i jak ta miała nadejść, brzmiało
jak najgorszy możliwy scenariusz.
– Dlatego
tutaj jesteście – rozbrzmiały w odpowiedzi słowa Ciemności. Zmierzył
Ariadnę wzrokiem, ale nawet jeśli miał względem niej jakieś uwagi,
zachował je dla siebie. Zupełnie jakby to, że przy ostatnim spotkaniu niejako ją
zdradził, wyciągając na wierzch wszystkie sekrety, które miała, nie miało
miejsca. – Po pierwsze, to ostrzeżenie. Bardzo proste, swoją drogą…
Jak chociażby to, że niektóre z was powinny trzymać się z daleka
od jeziora.
Jego spojrzenie
jakby od niechcenia powędrowało ku Cassandrze. Beatrycze w końcu
dostrzegła siostrę, stojącą u boku wyraźnie zaniepokojonej Anabelle.
Trzymały się za ręce, ale trudno było stwierdzić, która
pocieszała którą. Mimo wszystko coś w widoku Cassie sprawiło, że
wampirzyca poczuła, jakby z jej ramion zdjęto przynajmniej część ciężaru.
Nie na tyle, by odetchnęła, ale mimo wszystko.
To wciąż
nie oznacza, że jest bezpieczna…
– Trzymajcie się
razem. Urządźcie sobie mały wieczorek ze wspominkami. Mogę się założyć, że
część z was dalej ucieka przed wspomnieniami i w normalnym
wypadku absolutnie bym to popierał. Same przekonałyście się, że dużo
prościej jest nie pamiętać – podjęła Ciemność, uśmiechając się pod nosem.
– Ale w tym wypadku niepamięć może okazać się… wyjątkowo zabójcza – dodał,
a w sali na powrót zapanowało zamieszanie.
– Chwila…
Czy ty właśnie kazałeś im rozpamiętywać własną śmierć? – wyrwało się Elenie.
Dziewczyna
przestąpiła naprzód. Wydawała się lśnić pośród innych zebranych, choć zdecydowanie
nie robiła tego świadomie. Chociaż w apartamentowcu nie miała
skrzydeł, w tym świecie najwyraźniej nie była w stanie utrzymać
ich w ukryciu.
Ciemność z zaciekawieniem
spojrzała wprost ku dziewczynie.
– Tobie
również, Światłości. Uznaj to za przyjacielską radę. – Mrugnął do niej
porozumiewawczo. – Tak przy okazji, skoro wolisz, żebym nie nawiedzał
cię w snach.
Drgnęła,
wyraźnie rozjuszona jego słowami. Rafael przemieścił się, błyskawicznie
materializując tuż przed nią. Po wyrazie jego twarzy trudno było
stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.
– Co
jeszcze? – zapytał jak gdyby nigdy nic, spoglądając ojcu w oczy. – Nie sądzę,
żeby chodziło tylko o… dobre rady.
– W istocie.
Nie bez powodu zawsze byłeś moim najwierniejszym – stwierdził, ale Rafa
wydawała się całkowicie obojętny na te słowa. – Mamy swoje teorie… Chcesz
o tym opowiedzieć, moja droga? – zwrócił się do Selene.
Bogini
jedynie skinęła głową. Wciąż wyglądała marnie, ale po słowach
Ciemności otrząsnęła się na tyle, by jednak przejąć głos.
– Wydaje mi
się, że to Ophelia – wyjaśniła łagodnie, ostrożnie dobierając słowa. –
Miała w sobie tyle gniewu… Duszy, którą władają silne emocje, bardzo łatwo
upaść. Takiej, która zapędziła się w pragnieniu zemsty, tym bardziej.
Sądzę…
– Co zamierzasz
z tym zrobić?
Selene
zamilkła, wyraźnie wytrącona z równowagi pytaniem Ariadny. Kobieta wciąż obejmowała
Lydie, co jednak nie przeszkodziło jej w spojrzeniu na boginię
w niemalże oskarżycielski, wyczekujący sposób.
– Na razie
zrobię wszystko, by zapewnić wam bezpieczeństwo. To, co już zostało
powiedziane… – zaczęła, ale i tym razem nie było jej dane
dokończyć.
– Przed odejściem
Ophelia zwróciła się do niego – wtrąciła zdławionym głosem Lydia, nagle
znajdując w sobie dość siły, żeby się odezwać. Załzawione oczy
utkwiła w Ciemności. – Odmówiłaś jej pomocy. A teraz on jest
tutaj, a my… – Potrząsnęła głową. – Jak chcesz nas chronić przed kimś,
kogo porzuciłaś?
– Nikogo
nie porzuciłam! Ja nie…
– Obiecałaś,
że będziemy z tobą bezpieczne. Jak, skoro nie potrafiłaś ocalić
naszej siostry?
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby w sali znów rozpętało się małe piekło. Selene
gwałtownie pobladła i wycofała się, co najmniej jakby ktoś spróbował ją
uderzyć. Beatrycze wychwyciła ruch, kiedy u boku bogini dosłownie
zmaterializował się Dorian. Białe skrzydła łagodnie zafalowały, kiedy
stanął tuż obok, najzupełniej naturalnym gestem otaczając kobietę ramieniem.
Rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie, ale wciąż wyglądała na poruszoną.
Ciemność
milczała. Po prostu tam stał, niepokojąco piękny i niebezpieczny
zarazem. Skrzyżował ramiona na piersi, sprawiając wrażenie wręcz
znudzonego, jakby przebieg dyskusji zaczynał go męczyć. Wcale nie wyglądał
na kogoś, kto czuje się jak intruz, choć przecież niewątpliwie w nim
był. Beatrycze mimo usilnych starań nie potrafiła zrozumieć, dlaczego
Selene w ogóle zgodziła się na jego obecność.
– Jeśli
zamierzacie przejść do etapu wzajemnych oskarżeń, może najwyższa pora się
rozejść – mruknął ojciec demonów, wywracając oczami. – Nie ma sensu
litować się nad kimś, kto nie chce słuchać, więc…
– Umarłyśmy
przez ciebie – przypomniała cicho Andromeda.
Brwi Ciemności
powędrowały ku górze. Zmierzył kobietę wzrokiem, spoglądając na nią tak,
jakby widział ją po raz pierwszy.
– I zaraz
może dojść do tego po raz kolejny – odparł obojętnym tonem.
Po jego słowach
zapadła głucha cisza. Groźby to sposób na współpracę,
pomyślała w oszołomieniu, ale zanim zdążyła wyciągnąć jakiekolwiek
sensowne wnioski, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Drzwi trzasnęły,
kiedy pierwsza z kobiet po prostu zdecydowała się wyjść.
Ciemność nawet nie drgnęła, odprowadzając pierwszą odważną wzrokiem.
Chwilę jeszcze mierzył wzrokiem Andromedę, póki ta nie ruszyła ku wyjściu
w ślad za krewną.
Potrząsnął głową. Wzrokiem raz jeszcze
zmierzył wszystkie obecne w sali kobiety.
– Ktoś
jeszcze?
Nie musiał
podnosić głosu. Nie brzmiał nawet na zagniewanego, zupełnie jakby od samego
początku przewidywał taki obrót spraw.
Lydia
niespokojnie poruszyła się w ramionach Ariadny. Wyglądała na chętną,
żeby oswobodzić się z uścisku kobiety, ale powstrzymała się,
podchwyciwszy jej spojrzenie. Ostatecznie obie musiały dojść do jakieś
milczącego porozumienia, bo bez zbędnych wyjaśnień ruszyły w stronę
drzwi.
– Cassandro
– rzuciła jeszcze nagląco starsza z kobiety.
Beatrycze
odszukała siostrę wzrokiem. Cassie nawet nie drgnęła, wciąż kurczowo
ściskając dłoń zaniepokojonej Any. Nieznacznie potrząsnęła głową, wyraźnie
unikając spoglądania na matkę.
Przez twarz
Ariadny przemknął cień.
– Jak sobie
chcesz.
Nie dodała
niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Trycze wiedziała jedynie, że
to, co działo się na jej oczach, nie wróżyło niczego dobrego. Ze
ściśniętym gardłem obserwowała jak sala powoli pustoszeje, sama niezdolna zdobyć się
na jakąkolwiek reakcję. Miała jeszcze nadzieję, że Selene w porę
odzyska kontrolę i jednak coś zrobi, ale ta stała w milczeniu,
uczepiona ramienia wyraźnie poruszonego Doriana.
– Cóż… –
westchnął Rafael, wymownie spoglądając na resztkę tych, którzy pozostali.
Beatrycze potrząsnęła
głową. Zerknęła na Lawrence’a, ten jednak wydawał się myślami być
gdzieś daleko. Carlisle i Esme milczeli, wyraźnie wytrąceni z równowagi
tym, co rozegrało się na ich oczach. W tamtej chwili Trycze
mogła się założyć, że najważniejsze było dla nich to, że cokolwiek mogłoby
znów grozić ich córce. Elena dla odmiany wyglądała przede wszystkim na wzburzoną,
niespokojnie podrygując w ramionach wciąż osłaniającego ją męża.
Jedynie
Anabelle i Cassandra nie ruszyły się z miejsca. Ta druga
wciąż wpatrywała się w drzwi, jakby zaskoczona tym, że matka
zdecydowała się ją zostawić. Coś w jej postawie sprawiło, że
Beatrycze mimo wszystko zaczęła się obawiać, że dziewczyna jednak nie wytrzyma
napięcia i popędzi w ślad za Ariadną.
– Bogini? –
zmartwił się Dorian.
Selene
potrząsnęła głową.
– Dajmy im
trochę czasu. Oczywiście, że są przerażone. – Uniosła głowę, by spojrzeć
na swojego towarzysza. Wyciągnęła dłoń, by musnąć palcami jego policzek.
– Mogę na ciebie liczyć? Nie chcę zostawiać ich samych sobie, zwłaszcza
w tak silnych emocjach.
–
Oczywiście.
Mężczyzna
nawet się nie zawahał. Wycofał się, na odchodne rzucając swojej pani
jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie. Zaraz po tym zniknął im z oczu,
w drzwiach mijając się z inną osobą, która w pospiechu
wpadła do sali. Andreas wyglądała na co najmniej zaskoczonego,
zwłaszcza gdy przekonał się, że w okazałej sali została zaledwie garstka
osób.
– Mam
wrażenie, że poszło wyjątkowo źle – ocenił, z wolna podchodząc bliżej.
– Obyło się
bez ofiar – odparła niemal pogodnym tonem Ciemność.
– Czy możesz
w końcu przestać? – Tym razem Selene nie pozostała obojętna na jego słowa.
– Jestem wdzięczna za pomoc, ale w ten sposób niczego nie ułatwiasz.
Twoje zachowanie ani trochę mi nie pomogło.
– Jakoś nie protestowałaś,
kiedy próbowałem wywiązać się z twoich obowiązków – odparował,
gniewnie mrużący oczy. – Kiedyś byłoby nie do pomyślenia, żeby
ktokolwiek zwracał się do ciebie w taki sposób.
– Ich zarzuty
były słuszne – zauważyła przytomnie Selene. – Uległość… – zaczęła, ale nie pozwolił
jej dokończyć.
– Jeśli
pozwolisz im płakać i wymyślać kolejne oskarżenia, nie ocalisz żadnej.
Moje słowa przynajmniej dały im do myślenia.
Coś w tym
stwierdzeniu ostatecznie zamknęło bogini usta, chociaż wciąż nie wyglądała
na przekonaną. Obserwując tę dwójkę, Beatrycze niezmiennie miała wrażenie,
że obserwuje skłócone małżeństwo. Co więcej, choć to wydawało się nieprawdopodobne,
wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było. Ta dwójka miała
wspólną przeszłość, o wiele bardziej burzliwą, niż początkowo mogłoby się
wydawać.
Ciemność
chwilę jeszcze mierzyła kobietę wzrokiem. Wyglądał na zagniewanego, ale to wrażenie
zniknęło, wyparte przez niemalże uprzejmy uśmiech, który nagle rozjaśnił jego twarz.
Niemalże z gracją zwrócił się ku zebranym, jakby dopiero wtedy
przypomniał sobie, że ktoś jednak zdecydował się zostać w sali.
–
Podnieście ją na duchu, skoro najwyraźniej nie zamierzacie załamywać
rąk tak jak one. – Wymownie zerknął na drzwi. – Będę w pobliżu, gdyby
ktoś mnie potrzebował… Ach, nie wiem jak wy, ale ja bawiłem się znakomicie
stwierdził, nie przestając się uśmiechać.
A potem
zniknął. Tak po prostu, nawet nie trudząc się zachowywaniem
pozorów i korzystaniem z drzwi. Rozpłynął się niczym cień, zostawiając
zarówno boginię, jak i wszystkich obecnych.
Nawet wtedy
żadne z nich nie zdołało się rozluźnić.
Co tutaj się
właśnie stało…?
Ale na to pytanie
zdecydowanie nie chciała poznać odpowiedzi. Nie ruszyła się z miejsca,
wciąż czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Choć nieraz słyszała, że wampirze umysły zostały stworzone do analizowania
kilku kwestii na raz, była świadoma wyłącznie dającego jej się we
znaki mętliku. Przez chwilę miała wręcz ochotę podążyć w ślad za krewnymi,
nie tyle chcąc odwrócić się od Selene, co dla złapania oddechu i próbie
uporządkowania wszystkiego, czego właśnie doświadczyła.
Gaja była martwa.
Ciemność z jakiegoś powodu zajmowała zaszczytne miejsce u boku Selene.
A Ophelia – świadomie bądź nie – gwarantowała swoim córkom traumę…
Nie, to zdecydowanie
nie brzmiało dobrze.
–
Przepraszam was za niego. Za to wszystko – westchnęła bogini. – Za to niespodziewane
zebranie również, ale uznałam, że powinniście wiedzieć. Nie tak to planowałam,
ale…
– Nie sądzę,
żeby przy ojcu dało się zaplanować cokolwiek – stwierdził po chwili
namysłu Rafael.
Brzmiał na obojętnego,
nienaturalnie wręcz zdystansowanego, ale coś w jego słowach sprawiło,
że Selene zdołała się uśmiechnąć. Srebrzyste oczy skupiła wprost na demonie,
sprawiając, że ten wyraźnie się spiął.
– Masz
rację – przyznała po chwili zastanowienia. – Mimo wszystko dziękuję, że
przyszliście. Nawet jeśli nie mam wam do zaoferowania niczego poza
moimi przypuszczeniami.
– Lepsze to niż
uciekanie przed klątwą, o której nawet nie miało się pojęcia –
zauważyła Elena. Wciąż wyglądała na zdenerwowaną, ale coś w jej postawie
złagodniało, kiedy zwróciła się do Selene. – Możemy iść z Dorianem,
jeśli to coś pomoże – dodała, obojętna na to, że jej mąż
zesztywniał, najwyraźniej nie podzielając tego pomysłu.
– Byłabym
przeszczęśliwa.
Tyle najwyraźniej
dziewczynie wystarczyło, bo bezceremonialnie chwyciła demona za rękę.
Nawet jeśli miał jakieś uwagi, najwyraźniej ostatecznie doszedł do wniosku,
że woli to niż sprawdzanie, czy Elena byłaby w stanie popędzić
za aniołem w pojedynkę.
– Też
chcesz stąd wyjść, Radości? – usłyszała tuż przy uchu.
Skinęła
głową, nim w ogóle zdążyła się nad tym zastanowić. Spróbowała jeszcze
wysilić się na blady uśmiech, ale czuła, że wyszło jej to co
najmniej marnie. Przez chwilę była świadoma wyłącznie narastającego zmęczenia,
choć nie sądziła, że jako wampir mogłaby je odrzucać. Jakby mało było, że
powrót do tego miejsca okazał się przeżyciem samym w sobie,
teraz na domiar złego musiała być świadkiem czegoś takiego…
– Nie przejmujcie
się. Idźcie odetchnąć, jeśli potrzebujecie. – Selene wciąż próbowała sprawiać
wrażenie pewniejszej niż w rzeczywistości. – Moja w tym głowa, żeby
wszystko było w porządku. Chciałam po prostu was ostrzec, ale…
– Nie zrobiłaś
nic złego – zareagowała natychmiast Esme.
Przez twarz
bogini przemknął cień.
– Po prostu
już idźcie.
Obwiniała się
i to było widać. Beatrycze mogła tylko zgadywać, co oznaczało to w przypadku
kogoś, kto wziął na siebie aż taką odpowiedzialność. Przez chwilę szukała
w głowie czegoś równie kojącego, ale nie była w stanie znaleźć
niczego takiego. Nie, skoro nawet zebranie myśli okazało się pod każdym
względem problematyczne.
Z tym
większą ulgą przyjęła fakt, że Lawrence jednak zdecydował się wyprowadzić
ją z sali. Z ulgą wypadła na korytarz, przez chwilę zdolna co
najwyżej iść przed siebie. Niemalże kurczowo ściskała dłoń wampira, zupełnie
jakby tylko jego dotyk pozwalał jej zachować zdolność logicznego
myślenia. Czuła się niemalże jak we śnie, choć ten przywilej straciła
wraz z przemianą w nieśmiertelną.
Wszystko
było nie tak. I to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie chodziło
już nawet o to, że jednak wylądowała w tym miejscu, nie będąc w stanie
choćby przywitać się z Cassandrą albo Aną. Gdyby przynajmniej
mogła zebrać myśli…
Zatrzymała się. Początkowo nawet tego nie zarejestrowała, póki nie podchwyciła zaniepokojonego spojrzenia Lawrence’a. Spojrzała na niego w roztargnieniu, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że zaczęła drżeć. Tak po prostu, niekontrolowanie i na całym ciele, chociaż panująca dookoła temperatura nie robiła na niej wrażenie. Chłód, który dawał się Beatrycze we znaki, miał swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu.
– Przytul mnie – poprosiła bez zbędnego zastanowienia.
Nie musiała dodawać niczego więcej. Wziął ją w ramiona, zdecydowanie przyciągając do siebie. Miała wrażenie, że rozumiał, chociaż zaraz nie potrafiła stwierdzić, ile w tym prawdy. Z drugiej strony, może jako istota, którą wciąż można było określić mianem nowo narodzonej, jednak pod każdym względem pozostawała łatwa do przejrzenia.
Chciała coś powiedzieć, ale wciąż brakowało jej słów. Wtuliła się w tors L, zacisnęła powieki i odetchnęła. Uspokojenie się wciąż brzmiało jak nierealne pod każdym względem wyzwanie, ale coś w zapachu wampira sprawiło, że mimo wszystko poczuła się lepiej.
– Mogę coś powiedzieć? – usłyszała tuż przy uchu.
– Nie.
I bez patrzenia na jego twarz wyczuła, że wywrócił oczami. Znała go na tyle, by z łatwością to sobie wyobrazić.
– Kiedy zamierzasz pogadać z Leaną? Nie chcę nic sugerować, ale…
– To nie sugeruj – poprosiła wciąż zdławionym głosem. – Dlaczego musisz być rozsądny?
Prychnął, wyraźnie rozbawiony tym pytaniem. Mimochodem doszła do wniosku, że to lepsze niż wytrącony z równowagi Lawrence – i to na dodatek taki, który próbowałby prowokować Ciemność.
– Zawsze jestem rozsądny – obruszył się i tym razem to ona zapragnęła się roześmiać. Nieco histerycznie i w całkowicie pozbawiony wesołości sposób, ale jednak. – Teraz mówię poważnie. Jeśli to działa tak, jak powiedzieli, jest narażona bardziej od ciebie. My… Cóż.
Westchnęła. Wciąż nie potrafiła się skupić, ale nawet w tej sytuacji dobrze rozumiała, co właśnie sugerował. Mieszanie Leany wciąż jej się nie podobało, choć przecież wiedziała, że nie ma innego wyboru. O wiele gorzej byłoby, gdyby pozostawiła siostrę bezbronną.
Umarła, wydając na świat dziecko. Jako wampir raczej nie miała szansy tego powtórzyć, co samo w sobie wydawało się dość pozytywną myślą. Nie żeby w całym tym szaleństwie była w stanie przejmować się sobą, ale priorytety Lawrence'a jak zawsze układały się nieco inaczej.
W przypadku Leany sprawy wyglądały w o wiele bardziej skomplikowany sposób. Pozostawała zagrożona i to niezależnie od tego, że od jakiegoś czasu już nie była częścią świata, w którym trwały całe wieki.
– Pomówię z nią. Naprawdę – mruknęła, próbując przekonać samą siebie. – Może powinnam poprosić, żeby wróciła do nas. Znaczy…
Nerwowo przygryzła dolną wargę. Nie znała Ulricha, choć nie zaprzeczała, że wydawał się miły. No i na pewno nie chciał źle. Nie mieszała się między jego i siostrę, ale mimo wszystko… w grę wchodził człowiek. Chyba dopiero teraz tak naprawdę rozumiała, gdzie w tym wszystkim leżał największy problem.
– Mhm, powodzenia…
Natychmiast przeniosła wzrok na L. Gwałtownie wyprostowała się w jego ramionach, co najmniej zdezorientowana tą niewinną uwagą.
– A co to niby miało…?
– Absolutnie nic. Jedynie tyle, że zakochana kobieta to skaranie boskie – stwierdził, wzruszając ramionami. – Nie wiem, co ci powiedzieć. Na razie oboje musimy odreagować.
W to akurat nie wątpiła, nieważne jak bardzo pragnęła zaprotestować. Niczego już nie była pewna, w gruncie rzeczy marząc o wyrwaniu się z tego miejsca. Nie żeby powrót do domu mógł cokolwiek ułatwić, ale…
Lawrence bardziej stanowczo chwycił ją za rękę. Ruszyła za nim w głąb korytarza, tym razem bez problemu dotrzymując wampirowi kroku.
– Chodź, poszukajmy wyjścia – zaproponował. – A później się zobaczy.
Choć to ani trochę nie brzmiało jak plan, na dobry początek musiało wystarczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz