17 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt sześć

Beatrycze

Słuchała, chociaż z równym powodzeniem mogłaby jednak zakryć uszy. Kolejne słowa wydawały się dziwnie obce i jakby pozbawione znaczenia, a może to po prostu ona nie chciała przyjąć ich do wiadomości.

Gai nie było.

Gai już nie było…

– Co znaczy, że się spóźniłaś?! Co, oznacza, że się spóźniłaś, do jasnej cholery?!

Wzdrygnęła się. Nie potrafiła nawet stwierdzić, która z kobiet podniosła głos. Wiedziała jedynie, że kiedy jeszcze spotkały się w podobnych okolicznościach z Ciemnością, żadnej z nich nic podobnego nie przyszłoby do głowy. W oszołomieniu uświadomiła sobie, że nie miałaby nic przeciwko, żeby do tego wrócić – spokoju i ciszy, nawet jeśli wywołanego strachem. Czuła, że wybuch gniewu żadnej z nich nie miał przynieść niczego dobrego.

Poruszyła się niespokojnie, wciąż nie ufając ani sobie, ani własnym zmysłom. Miała wrażenie, że wszystko dochodzi do niej jakby z oddali, jakby oglądała scenę oczami kogoś innego. Wciąż czuła na ramionach dłonie Lawrence’a, ale to również okazało się odległe. Prawie nie była tego świadoma, tak jak i tego, że w którymś momencie jednak odwróciła się, by zlustrować wzrokiem salę.

Ariadna wciąż tuliła do siebie Lydię. Pomogła kobiecie wstać i po prostu przygarnęła ją do siebie, sama nienaturalnie spokojna i opanowana. To wystarczyło, by przypomnieć Trycze, dlaczego przez bardzo długi czas to właśnie jej ufały w większości kwestii. Ona i Gaja zdawały się mieć największe wyczucie, kiedy chodziło o rozmowy z Ciemnością i nieformalne dowodzenie całą grupą. Chciała tego czy nie, jej matka wciąż wydawała się wręcz stworzona do tego, by radzić sobie w tych najbardziej emocjonalnych momentach.

Spoglądając na pozostałe kobiety – jej krewne, „siostry”, jak przywykły o siebie myśleć – widziała przede wszystkim niedowierzanie. I strach. Prawie jak nad jeziorem, kiedy jeszcze nie miały pewności, co działo się wokół nich. Tym razem nie było gotowego zniszczyć wszystko i wszystkich Łowcy, ale sytuacja prezentowała się nawet gorzej. Działo się coś, wobec czego sama bogini wydawała się pozostawać bezradna, ale…

– Co teraz? – zapytała wprost Ariadna. Wpatrywała się wprost w Selene, dosłownie taksując ją wzrokiem. – Mówisz, że nie ma w tym przypadku. Co w takim razie się dzieje?

Głos miała spokojny, przynajmniej teoretycznie. Co więcej pytania, które zadała, zabrzmiały jak jedyne sensowne, które powinny rozbrzmieć w tej sytuacji. Beatrycze również widziała prawidłowość, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro właśnie otrzymały najbardziej bolesny dowód na to, że najwyraźniej istniało coś gorszego od śmierci. Powtórzenie jej po raz kolejny, mając przy tym pełną świadomość kiedy i jak ta miała nadejść, brzmiało jak najgorszy możliwy scenariusz.

– Dlatego tutaj jesteście – rozbrzmiały w odpowiedzi słowa Ciemności. Zmierzył Ariadnę wzrokiem, ale nawet jeśli miał względem niej jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Zupełnie jakby to, że przy ostatnim spotkaniu niejako ją zdradził, wyciągając na wierzch wszystkie sekrety, które miała, nie miało miejsca. – Po pierwsze, to ostrzeżenie. Bardzo proste, swoją drogą… Jak chociażby to, że niektóre z was powinny trzymać się z daleka od jeziora.

Jego spojrzenie jakby od niechcenia powędrowało ku Cassandrze. Beatrycze w końcu dostrzegła siostrę, stojącą u boku wyraźnie zaniepokojonej Anabelle. Trzymały się za ręce, ale trudno było stwierdzić, która pocieszała którą. Mimo wszystko coś w widoku Cassie sprawiło, że wampirzyca poczuła, jakby z jej ramion zdjęto przynajmniej część ciężaru. Nie na tyle, by odetchnęła, ale mimo wszystko.

To wciąż nie oznacza, że jest bezpieczna…

– Trzymajcie się razem. Urządźcie sobie mały wieczorek ze wspominkami. Mogę się założyć, że część z was dalej ucieka przed wspomnieniami i w normalnym wypadku absolutnie bym to popierał. Same przekonałyście się, że dużo prościej jest nie pamiętać – podjęła Ciemność, uśmiechając się pod nosem. – Ale w tym wypadku niepamięć może okazać się… wyjątkowo zabójcza – dodał, a w sali na powrót zapanowało zamieszanie.

– Chwila… Czy ty właśnie kazałeś im rozpamiętywać własną śmierć? – wyrwało się Elenie.

Dziewczyna przestąpiła naprzód. Wydawała się lśnić pośród innych zebranych, choć zdecydowanie nie robiła tego świadomie. Chociaż w apartamentowcu nie miała skrzydeł, w tym świecie najwyraźniej nie była w stanie utrzymać ich w ukryciu.

Ciemność z zaciekawieniem spojrzała wprost ku dziewczynie.

– Tobie również, Światłości. Uznaj to za przyjacielską radę. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Tak przy okazji, skoro wolisz, żebym nie nawiedzał cię w snach.

Drgnęła, wyraźnie rozjuszona jego słowami. Rafael przemieścił się, błyskawicznie materializując tuż przed nią. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.

– Co jeszcze? – zapytał jak gdyby nigdy nic, spoglądając ojcu w oczy. – Nie sądzę, żeby chodziło tylko o… dobre rady.

– W istocie. Nie bez powodu zawsze byłeś moim najwierniejszym – stwierdził, ale Rafa wydawała się całkowicie obojętny na te słowa. – Mamy swoje teorie… Chcesz o tym opowiedzieć, moja droga? – zwrócił się do Selene.

Bogini jedynie skinęła głową. Wciąż wyglądała marnie, ale po słowach Ciemności otrząsnęła się na tyle, by jednak przejąć głos.

– Wydaje mi się, że to Ophelia – wyjaśniła łagodnie, ostrożnie dobierając słowa. – Miała w sobie tyle gniewu… Duszy, którą władają silne emocje, bardzo łatwo upaść. Takiej, która zapędziła się w pragnieniu zemsty, tym bardziej. Sądzę…

– Co zamierzasz z tym zrobić?

Selene zamilkła, wyraźnie wytrącona z równowagi pytaniem Ariadny. Kobieta wciąż obejmowała Lydie, co jednak nie przeszkodziło jej w spojrzeniu na boginię w niemalże oskarżycielski, wyczekujący sposób.

– Na razie zrobię wszystko, by zapewnić wam bezpieczeństwo. To, co już zostało powiedziane… – zaczęła, ale i tym razem nie było jej dane dokończyć.

– Przed odejściem Ophelia zwróciła się do niego – wtrąciła zdławionym głosem Lydia, nagle znajdując w sobie dość siły, żeby się odezwać. Załzawione oczy utkwiła w Ciemności. – Odmówiłaś jej pomocy. A teraz on jest tutaj, a my… – Potrząsnęła głową. – Jak chcesz nas chronić przed kimś, kogo porzuciłaś?

– Nikogo nie porzuciłam! Ja nie…

– Obiecałaś, że będziemy z tobą bezpieczne. Jak, skoro nie potrafiłaś ocalić naszej siostry?

Tych kilka słów wystarczyło, żeby w sali znów rozpętało się małe piekło. Selene gwałtownie pobladła i wycofała się, co najmniej jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Beatrycze wychwyciła ruch, kiedy u boku bogini dosłownie zmaterializował się Dorian. Białe skrzydła łagodnie zafalowały, kiedy stanął tuż obok, najzupełniej naturalnym gestem otaczając kobietę ramieniem. Rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie, ale wciąż wyglądała na poruszoną.

Ciemność milczała. Po prostu tam stał, niepokojąco piękny i niebezpieczny zarazem. Skrzyżował ramiona na piersi, sprawiając wrażenie wręcz znudzonego, jakby przebieg dyskusji zaczynał go męczyć. Wcale nie wyglądał na kogoś, kto czuje się jak intruz, choć przecież niewątpliwie w nim był. Beatrycze mimo usilnych starań nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Selene w ogóle zgodziła się na jego obecność.

– Jeśli zamierzacie przejść do etapu wzajemnych oskarżeń, może najwyższa pora się rozejść – mruknął ojciec demonów, wywracając oczami. – Nie ma sensu litować się nad kimś, kto nie chce słuchać, więc…

– Umarłyśmy przez ciebie – przypomniała cicho Andromeda.

Brwi Ciemności powędrowały ku górze. Zmierzył kobietę wzrokiem, spoglądając na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

– I zaraz może dojść do tego po raz kolejny – odparł obojętnym tonem.

Po jego słowach zapadła głucha cisza. Groźby to sposób na współpracę, pomyślała w oszołomieniu, ale zanim zdążyła wyciągnąć jakiekolwiek sensowne wnioski, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Drzwi trzasnęły, kiedy pierwsza z kobiet po prostu zdecydowała się wyjść. Ciemność nawet nie drgnęła, odprowadzając pierwszą odważną wzrokiem. Chwilę jeszcze mierzył wzrokiem Andromedę, póki ta nie ruszyła ku wyjściu w ślad za krewną.

 Potrząsnął głową. Wzrokiem raz jeszcze zmierzył wszystkie obecne w sali kobiety.

– Ktoś jeszcze?

Nie musiał podnosić głosu. Nie brzmiał nawet na zagniewanego, zupełnie jakby od samego początku przewidywał taki obrót spraw.

Lydia niespokojnie poruszyła się w ramionach Ariadny. Wyglądała na chętną, żeby oswobodzić się z uścisku kobiety, ale powstrzymała się, podchwyciwszy jej spojrzenie. Ostatecznie obie musiały dojść do jakieś milczącego porozumienia, bo bez zbędnych wyjaśnień ruszyły w stronę drzwi.

– Cassandro – rzuciła jeszcze nagląco starsza z kobiety.

Beatrycze odszukała siostrę wzrokiem. Cassie nawet nie drgnęła, wciąż kurczowo ściskając dłoń zaniepokojonej Any. Nieznacznie potrząsnęła głową, wyraźnie unikając spoglądania na matkę.

Przez twarz Ariadny przemknął cień.

– Jak sobie chcesz.

Nie dodała niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Trycze wiedziała jedynie, że to, co działo się na jej oczach, nie wróżyło niczego dobrego. Ze ściśniętym gardłem obserwowała jak sala powoli pustoszeje, sama niezdolna zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Miała jeszcze nadzieję, że Selene w porę odzyska kontrolę i jednak coś zrobi, ale ta stała w milczeniu, uczepiona ramienia wyraźnie poruszonego Doriana.

– Cóż… – westchnął Rafael, wymownie spoglądając na resztkę tych, którzy pozostali.

Beatrycze potrząsnęła głową. Zerknęła na Lawrence’a, ten jednak wydawał się myślami być gdzieś daleko. Carlisle i Esme milczeli, wyraźnie wytrąceni z równowagi tym, co rozegrało się na ich oczach. W tamtej chwili Trycze mogła się założyć, że najważniejsze było dla nich to, że cokolwiek mogłoby znów grozić ich córce. Elena dla odmiany wyglądała przede wszystkim na wzburzoną, niespokojnie podrygując w ramionach wciąż osłaniającego ją męża.

Jedynie Anabelle i Cassandra nie ruszyły się z miejsca. Ta druga wciąż wpatrywała się w drzwi, jakby zaskoczona tym, że matka zdecydowała się ją zostawić. Coś w jej postawie sprawiło, że Beatrycze mimo wszystko zaczęła się obawiać, że dziewczyna jednak nie wytrzyma napięcia i popędzi w ślad za Ariadną.

– Bogini? – zmartwił się Dorian.

Selene potrząsnęła głową.

– Dajmy im trochę czasu. Oczywiście, że są przerażone. – Uniosła głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza. Wyciągnęła dłoń, by musnąć palcami jego policzek. – Mogę na ciebie liczyć? Nie chcę zostawiać ich samych sobie, zwłaszcza w tak silnych emocjach.

– Oczywiście.

Mężczyzna nawet się nie zawahał. Wycofał się, na odchodne rzucając swojej pani jeszcze jedno zaniepokojone spojrzenie. Zaraz po tym zniknął im z oczu, w drzwiach mijając się z inną osobą, która w pospiechu wpadła do sali. Andreas wyglądała na co najmniej zaskoczonego, zwłaszcza gdy przekonał się, że w okazałej sali została zaledwie garstka osób.

– Mam wrażenie, że poszło wyjątkowo źle – ocenił, z wolna podchodząc bliżej.

– Obyło się bez ofiar – odparła niemal pogodnym tonem Ciemność.

– Czy możesz w końcu przestać? – Tym razem Selene nie pozostała obojętna na jego słowa. – Jestem wdzięczna za pomoc, ale w ten sposób niczego nie ułatwiasz. Twoje zachowanie ani trochę mi nie pomogło.

– Jakoś nie protestowałaś, kiedy próbowałem wywiązać się z twoich obowiązków – odparował, gniewnie mrużący oczy. – Kiedyś byłoby nie do pomyślenia, żeby ktokolwiek zwracał się do ciebie w taki sposób.

– Ich zarzuty były słuszne – zauważyła przytomnie Selene. – Uległość… – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.

– Jeśli pozwolisz im płakać i wymyślać kolejne oskarżenia, nie ocalisz żadnej. Moje słowa przynajmniej dały im do myślenia.

Coś w tym stwierdzeniu ostatecznie zamknęło bogini usta, chociaż wciąż nie wyglądała na przekonaną. Obserwując tę dwójkę, Beatrycze niezmiennie miała wrażenie, że obserwuje skłócone małżeństwo. Co więcej, choć to wydawało się nieprawdopodobne, wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było. Ta dwójka miała wspólną przeszłość, o wiele bardziej burzliwą, niż początkowo mogłoby się wydawać.

Ciemność chwilę jeszcze mierzyła kobietę wzrokiem. Wyglądał na zagniewanego, ale to wrażenie zniknęło, wyparte przez niemalże uprzejmy uśmiech, który nagle rozjaśnił jego twarz. Niemalże z gracją zwrócił się ku zebranym, jakby dopiero wtedy przypomniał sobie, że ktoś jednak zdecydował się zostać w sali.

– Podnieście ją na duchu, skoro najwyraźniej nie zamierzacie załamywać rąk tak jak one. – Wymownie zerknął na drzwi. – Będę w pobliżu, gdyby ktoś mnie potrzebował… Ach, nie wiem jak wy, ale ja bawiłem się znakomicie stwierdził, nie przestając się uśmiechać.

A potem zniknął. Tak po prostu, nawet nie trudząc się zachowywaniem pozorów i korzystaniem z drzwi. Rozpłynął się niczym cień, zostawiając zarówno boginię, jak i wszystkich obecnych.

Nawet wtedy żadne z nich nie zdołało się rozluźnić.

Co tutaj się właśnie stało…?

Ale na to pytanie zdecydowanie nie chciała poznać odpowiedzi. Nie ruszyła się z miejsca, wciąż czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Choć nieraz słyszała, że wampirze umysły zostały stworzone do analizowania kilku kwestii na raz, była świadoma wyłącznie dającego jej się we znaki mętliku. Przez chwilę miała wręcz ochotę podążyć w ślad za krewnymi, nie tyle chcąc odwrócić się od Selene, co dla złapania oddechu i próbie uporządkowania wszystkiego, czego właśnie doświadczyła.

Gaja była martwa. Ciemność z jakiegoś powodu zajmowała zaszczytne miejsce u boku Selene. A Ophelia – świadomie bądź nie – gwarantowała swoim córkom traumę…

Nie, to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.

– Przepraszam was za niego. Za to wszystko – westchnęła bogini. – Za to niespodziewane zebranie również, ale uznałam, że powinniście wiedzieć. Nie tak to planowałam, ale…

– Nie sądzę, żeby przy ojcu dało się zaplanować cokolwiek – stwierdził po chwili namysłu Rafael.

Brzmiał na obojętnego, nienaturalnie wręcz zdystansowanego, ale coś w jego słowach sprawiło, że Selene zdołała się uśmiechnąć. Srebrzyste oczy skupiła wprost na demonie, sprawiając, że ten wyraźnie się spiął.

– Masz rację – przyznała po chwili zastanowienia. – Mimo wszystko dziękuję, że przyszliście. Nawet jeśli nie mam wam do zaoferowania niczego poza moimi przypuszczeniami.

– Lepsze to niż uciekanie przed klątwą, o której nawet nie miało się pojęcia – zauważyła Elena. Wciąż wyglądała na zdenerwowaną, ale coś w jej postawie złagodniało, kiedy zwróciła się do Selene. – Możemy iść z Dorianem, jeśli to coś pomoże – dodała, obojętna na to, że jej mąż zesztywniał, najwyraźniej nie podzielając tego pomysłu.

– Byłabym przeszczęśliwa.

Tyle najwyraźniej dziewczynie wystarczyło, bo bezceremonialnie chwyciła demona za rękę. Nawet jeśli miał jakieś uwagi, najwyraźniej ostatecznie doszedł do wniosku, że woli to niż sprawdzanie, czy Elena byłaby w stanie popędzić za aniołem w pojedynkę.

– Też chcesz stąd wyjść, Radości? – usłyszała tuż przy uchu.

Skinęła głową, nim w ogóle zdążyła się nad tym zastanowić. Spróbowała jeszcze wysilić się na blady uśmiech, ale czuła, że wyszło jej to co najmniej marnie. Przez chwilę była świadoma wyłącznie narastającego zmęczenia, choć nie sądziła, że jako wampir mogłaby je odrzucać. Jakby mało było, że powrót do tego miejsca okazał się przeżyciem samym w sobie, teraz na domiar złego musiała być świadkiem czegoś takiego…

– Nie przejmujcie się. Idźcie odetchnąć, jeśli potrzebujecie. – Selene wciąż próbowała sprawiać wrażenie pewniejszej niż w rzeczywistości. – Moja w tym głowa, żeby wszystko było w porządku. Chciałam po prostu was ostrzec, ale…

– Nie zrobiłaś nic złego – zareagowała natychmiast Esme.

Przez twarz bogini przemknął cień.

– Po prostu już idźcie.

Obwiniała się i to było widać. Beatrycze mogła tylko zgadywać, co oznaczało to w przypadku kogoś, kto wziął na siebie aż taką odpowiedzialność. Przez chwilę szukała w głowie czegoś równie kojącego, ale nie była w stanie znaleźć niczego takiego. Nie, skoro nawet zebranie myśli okazało się pod każdym względem problematyczne.

Z tym większą ulgą przyjęła fakt, że Lawrence jednak zdecydował się wyprowadzić ją z sali. Z ulgą wypadła na korytarz, przez chwilę zdolna co najwyżej iść przed siebie. Niemalże kurczowo ściskała dłoń wampira, zupełnie jakby tylko jego dotyk pozwalał jej zachować zdolność logicznego myślenia. Czuła się niemalże jak we śnie, choć ten przywilej straciła wraz z przemianą w nieśmiertelną.

Wszystko było nie tak. I to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie chodziło już nawet o to, że jednak wylądowała w tym miejscu, nie będąc w stanie choćby przywitać się z Cassandrą albo Aną. Gdyby przynajmniej mogła zebrać myśli…

Zatrzymała się. Początkowo nawet tego nie zarejestrowała, póki nie podchwyciła zaniepokojonego spojrzenia Lawrence’a. Spojrzała na niego w roztargnieniu, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że zaczęła drżeć. Tak po prostu, niekontrolowanie i na całym ciele, chociaż panująca dookoła temperatura nie robiła na niej wrażenie. Chłód, który dawał się Beatrycze we znaki, miał swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu.

– Przytul mnie – poprosiła bez zbędnego zastanowienia.

Nie musiała dodawać niczego więcej. Wziął ją w ramiona, zdecydowanie przyciągając do siebie. Miała wrażenie, że rozumiał, chociaż zaraz nie potrafiła stwierdzić, ile w tym prawdy. Z drugiej strony, może jako istota, którą wciąż można było określić mianem nowo narodzonej, jednak pod każdym względem pozostawała łatwa do przejrzenia.

Chciała coś powiedzieć, ale wciąż brakowało jej słów. Wtuliła się w tors L, zacisnęła powieki i odetchnęła. Uspokojenie się wciąż brzmiało jak nierealne pod każdym względem wyzwanie, ale coś w zapachu wampira sprawiło, że mimo wszystko poczuła się lepiej.

– Mogę coś powiedzieć? – usłyszała tuż przy uchu.

– Nie.

I bez patrzenia na jego twarz wyczuła, że wywrócił oczami. Znała go na tyle, by z łatwością to sobie wyobrazić.

– Kiedy zamierzasz pogadać z Leaną? Nie chcę nic sugerować, ale…

– To nie sugeruj – poprosiła wciąż zdławionym głosem. – Dlaczego musisz być rozsądny?

Prychnął, wyraźnie rozbawiony tym pytaniem. Mimochodem doszła do wniosku, że to lepsze niż wytrącony z równowagi Lawrence – i to na dodatek taki, który próbowałby prowokować Ciemność.

– Zawsze jestem rozsądny – obruszył się i tym razem to ona zapragnęła się roześmiać. Nieco histerycznie i w całkowicie pozbawiony wesołości sposób, ale jednak. – Teraz mówię poważnie. Jeśli to działa tak, jak powiedzieli, jest narażona bardziej od ciebie. My… Cóż.

Westchnęła. Wciąż nie potrafiła się skupić, ale nawet w tej sytuacji dobrze rozumiała, co właśnie sugerował. Mieszanie Leany wciąż jej się nie podobało, choć przecież wiedziała, że nie ma innego wyboru. O wiele gorzej byłoby, gdyby pozostawiła siostrę bezbronną.

Umarła, wydając na świat dziecko. Jako wampir raczej nie miała szansy tego powtórzyć, co samo w sobie wydawało się dość pozytywną myślą. Nie żeby w całym tym szaleństwie była w stanie przejmować się sobą, ale priorytety Lawrence'a jak zawsze układały się nieco inaczej.

W przypadku Leany sprawy wyglądały w o wiele bardziej skomplikowany sposób. Pozostawała zagrożona i to niezależnie od tego, że od jakiegoś czasu już nie była częścią świata, w którym trwały całe wieki.

– Pomówię z nią. Naprawdę – mruknęła, próbując przekonać samą siebie. – Może powinnam poprosić, żeby wróciła do nas. Znaczy…

Nerwowo przygryzła dolną wargę. Nie znała Ulricha, choć nie zaprzeczała, że wydawał się miły. No i na pewno nie chciał źle. Nie mieszała się między jego i siostrę, ale mimo wszystko… w grę wchodził człowiek. Chyba dopiero teraz tak naprawdę rozumiała, gdzie w tym wszystkim leżał największy problem.

– Mhm, powodzenia…

Natychmiast przeniosła wzrok na L. Gwałtownie wyprostowała się w jego ramionach, co najmniej zdezorientowana tą niewinną uwagą.

– A co to niby miało…?

– Absolutnie nic. Jedynie tyle, że zakochana kobieta to skaranie boskie – stwierdził, wzruszając ramionami. – Nie wiem, co ci powiedzieć. Na razie oboje musimy odreagować.

W to akurat nie wątpiła, nieważne jak bardzo pragnęła zaprotestować. Niczego już nie była pewna, w gruncie rzeczy marząc o wyrwaniu się z tego miejsca. Nie żeby powrót do domu mógł cokolwiek ułatwić, ale…

Lawrence bardziej stanowczo chwycił ją za rękę. Ruszyła za nim w głąb korytarza, tym razem bez problemu dotrzymując wampirowi kroku.

– Chodź, poszukajmy wyjścia – zaproponował. – A później się zobaczy.

Choć to ani trochę nie brzmiało jak plan, na dobry początek musiało wystarczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa