16 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt pięć

Beatrycze

Jeden rzut oka na twarz Rafaela wystarczył, żeby zorientować się, że demon ani trochę nie był zadowolony z towarzystwa. Przyczaił się przy prowadzących na taras drzwiach, próbując ignorować wszystkich wokół i sprawiając wrażenie chętnego, żeby po prostu wyjść. Beatrycze łatwo mogła sobie wyobrazić, jak rozkłada skrzydła i wypada na zewnątrz, zostawiając zgromadzone w apartamentowcu towarzystwo same sobie.

Ani trochę mu się nie dziwiła. Już od chwili, w której odebrała telefon od Eleny, sprawy miały się co najmniej nieciekawie. Złe przeczucia nasiliły się, kiedy okazało się, że dziewczyna tak naprawdę nie miała pojęcia, co kryło się za lakonicznym stwierdzeniem „mamy kłopoty”. Tak naprawdę była w stanie przekazać im wyłącznie tyle, bo i z tymi słowami miał zwrócić się do niej Andreas. Co prawda dodając jeszcze, że planowali natychmiastowe spotkanie w świecie bogini, ale to ani trochę nie rozjaśniało sytuacji.

Beatrycze już od dawna miała nadzieję na spotkanie z krewnymi, ale zdecydowanie nie w takich okolicznościach. W zasadzie od chwili, w której uświadomiła sobie, że niejako wybierali się między tu a teraz, zapragnęła zacząć niespokojnie krążyć, choć nie miała pojęcia, jak to miało się do przekonania, że wampiry zostały stworzone do czekania. Przynajmniej w tamtej chwili wampirzyca ani trochę nie czuła się cierpliwa. Och, wręcz przeciwnie.

– Tata powinien być za pięć minut – stwierdziła Elena, spoglądając na wyświetlacz telefonu.

– Przynajmniej sam, czy mam skoczyć po dodatkową kanapę? – sarknął Rafa, wznosząc oczy ku górze.

Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Jak gdyby nigdy nic podeszła bliżej męża, najzupełniej naturalnym ruchem obejmując go ramionami. Demon drgnął, ale nie zaprotestował, wyraźnie rozluźniając się pod jej dotykiem. Jak gdyby nigdy nic ujął Elenę za dłoń, ściskając ją i unosząc sobie do ust.

– A Mira? – zapytała cicho Elena. Przynajmniej ona jedna brzmiała na względnie rozluźnioną.

– Dotrze w swoim czasie.

Niepokój wrócił, silniejszy niż do tej pory. Beatrycze miała złe przeczucia, nad którymi nie potrafiła zapanować. Coś było nie tak. Ewentualnie panikowała bez powodu, zwłaszcza że ostatnie wspomnienie większego spotkania w świecie bogini nie należało do najprzyjemniejszych – i to mimo pozytywnego finału. Trycze uświadomiła sobie, że wcale nie była taka pewna, czy jest gotowa nie tyle na zobaczenie się z krewnymi, co ewentualne spotkanie z Ariadną. W ogóle nie była już niczego pewna.

To wcale nie tak, że dopiero co zadręczała się Jocelyne. Do tego stopnia, że Lawrence musiał dosłownie zmusić ją do siedzenia w domu, kiedy okazało się, że nie jest w stanie ot tak dotrzeć do samochodu, o dłuższej podróży przez Seattle nie wspominając. Wiedziała, że samokontrola nie jest czymś, co nabywało się ot tak, na dodatek w kilka zaledwie miesięcy, ale nie sądziła, że będzie aż tak źle – i że głód uderzy w nią aż tak gwałtownie, jakby w odpowiedni na nadmierny stres. Mogła przetrwać rodzinne uroczystości, znieść myśl o wyprowadzce Leany do absolutnie obcego (choć podobno miłego) gościa, a nawet względnie spokojnie przyjąć skutki wycieczki Aldero i Miriam do hotelu, w którym odbył się Zlot Uzdolniony, a jednak kiedy do tego wszystkiego doszła Joce…

Nerwowo przygryzła dolną wargę. Wstrzymała oddech, choć sama nie była pewna dlaczego. Wystarczyło, że całą drogę do apartamentowca spędziła spięta, skulona na tylnym siedzeniu i absolutnie nie mając odwagi odetchnąć. Obecność Eleny jej nie kusiła, jej męża tym bardziej, ale mimo wszystko…

– Radości!

Wzdrygnęła się, słysząc podniesiony głos Lawrence’a. Natychmiast odwróciła się w jego stronę, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że najpewniej próbował zwrócić na siebie jej uwagę od dłuższego już czasu. Zamrugała. Spojrzała na niego w roztargnieniu, przez chwilę nie będąc w stanie skupić się na jego twarzy. Ostatecznie skoncentrowała się na jego rubinowych tęczówkach, próbując traktować je jako punkt zaczepienia, poniekąd w nadziei na to, że będzie w stanie wpłynąć na nią, gdyby zdecydowała się zrobić coś głupiego.

– Wybacz – westchnęła, przesuwając się bliżej. Poczuła się lepiej, kiedy jego dłonie wylądowały na jej ramionach. – Chyba się zamyśliłam.

Prychnął, co jedynie utwierdziło wampirzycę w przekonaniu, że miał o jej zachowaniu trochę inne zdanie. Uścisk na ramionach wzmógł się, kiedy L. bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie.

– Na pewno chcesz…?

– Oczywiście, że tak – obruszyła się. Odetchnęła, próbując się uspokoić. – Dam sobie radę. I tak nie mam wyboru.

Nie wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie próbował się z nią sprzeczać. Przyjęła to z ulgą, woląc nie sprawdzać, jak daleko aktualnie sięgała jej cierpliwość. O ile w ogóle istniała, bo to wcale nie wydało się Beatrycze takie oczywiste. Ani trochę nie czuła się jak ktoś, kto nadawał się do dyskusji, a co dopiero przebywania w większym towarzystwie. Cóż, nie tego wieczoru, choć o tym zdecydowanie nie planowała Lawrence’owi mówić.

Gdzieś za plecami usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Przyjęła to z ulga, mając powód, by porzucić temat i spróbować skupić się na czymś innym. Udało jej się nawet wysilić na blady uśmiech, kiedy dostrzegła Carlisle’a i Esme. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy Rafael przemieścił się, tym samym potwierdzając, że nie czekali na nikogo więcej.

– Zbieramy się – zadecydował, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Nie, wciąż niczego nie wiemy. W zasadzie… – Zawahał się. Jego błękitne oczy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia powędrowały wprost ku Beatrycze. – O ile jednak nie chcesz uwzględnić siostry…

– Nie.

Nawet się nie zawahała. Mimo wszystko poczuła się dziwnie, samą siebie zaskakująco stanowczością, z jaka wypowiedziała to jedno słowo.

Rafael uniósł brwi, ale ostatecznie nie skomentował jej reakcji w żaden sposób.

– Więc możemy iść. Czyń honory, lilan.

Beatrycze z wolna wypuściła powietrze. Czuła na sobie niemalże oskarżycielskie spojrzenie Lawrence’a, ale zmusiła się do tego, żeby je zignorować. Okej, jakoś nie wątpiła, że powinna przynajmniej pomówić z Leaną. To wszystko dotyczyło również jej, co dość jednoznacznie zasugerował Andreas, ale mimo wszystko… Słodka bogini, nie wyobrażała sobie ściągnięcia tutaj siostry. I to nie tylko dlatego, że wcale nie była pewna, czy przebywanie pod jednym dachem z człowiekiem było w jej przypadku aż takim dobrym rozwiązaniem.

L. twierdził, że zachowywała się nadopiekuńczo. Najpewniej słusznie, zwłaszcza że dobrze pamiętała, jak sama czuła się, kiedy wszyscy pomijali ją w planach tylko dlatego, że była człowiekiem. Teraz łatwiej mogła sobie wyobrazić dlaczego, choć wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Rozsądek podpowiadał jej, że popełniała błąd, ale nie potrafiła zmusić się do zmiany decyzji. Wystarczyło, że już i tak stresowała się przed powrotem do świata, z którego przez tyle czasu chciała uciec.

Później mogła porozmawiać z Leaną. Na spokojnie, kiedy już nabierze pewności, na czym tak naprawdę stali.

A przynajmniej to próbowała sobie wmówić.

– Dobra, ehm… Chodźcie bliżej, co? – doszedł ją nieco spięty głos Eleny. Dziewczyna stanęła na środku salonu, nerwowo podrygując. Rafael podążał za nią niczym cień, ale wyglądał na względnie spokojnego. – Wciąż nie jestem pewna, jak to działa.

Jeszcze kiedy mówiła, zamknęła oczy. Wyglądała na zestresowaną, ale najwyraźniej nie zamierzała sprzeczać się z demonem o to, które z nich miało przenieść towarzystwo do świata bogini. Beatrycze z zaciekawieniem spojrzała na wnuczkę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Elena przy każdym kolejnym spotkaniu wyglądała inaczej – bardziej pewnie, nawet jeśli do swoich zdolności wydawała się podchodzić z dozą rezerwy. Wampirzyca mogła tylko zgadywać, co to oznaczało, ale podejrzewała, że to przede wszystkim wpływ Rafaela. To, że mógłby dziewczynę uczyć, wydało jej się najprawdopodobniejszym rozwiązaniem.

Jakkolwiek nie wyglądałaby prawda, efekty okazały się zadowalające. Wciąż zaciskając powieki, Elena wyciągnęła przed siebie dłonie, zupełnie jakby w ten sposób mogła łatwiej się skupić. Trycze wciąż nie mogła przywyknąć do widoku białych skrzydeł i złocistego blasku, którym wydawała się emanować dziewczyna, a który nagle przybrał na sile. Zmrużyła oczy, zaskoczona jasnością, nim jednak zdążyła do niej przywyknąć, blask przygasł.

Do Beatrycze dopiero po chwili dotarło, że coś się zmieniło. Już nie stała w apartamentowcu, ale okazałej i niepokojąco znajomej, przestronnej sali. Wzdrygnęła się, nie tyle zaskoczona nagłymi przenosinami, co nieprzyjemnym uczuciem déjà vu. Czuła się niemal jak kilka tygodni wcześniej, kiedy sama Selene zgromadziła wszystkich w tym samym miejscu, by zapowiedzieć zmiany i zaoferować krewnym Trycze opiekę.

Tym razem atmosfera okazała się zupełnie inna. Wampirzyca nie potrafiła jednoznacznie określić, na czym polegała różnica, ale…

– Ojciec tutaj jest.

Zesztywniała, słysząc pełen napięcia głos Rafaela. Natychmiast zwróciła się ku demonowi, przy okazji odkrywając, że wciąż trzymał się blisko Eleny, dla pewności ściskając dziewczynę za nadgarstek.

– Co ty gadasz? – obruszyła się, ale wcale nie zabrzmiała jak ktoś, kto wątpi w taki stan rzeczy. Najpewniej sama doszła do dokładnie tych samych wniosków.

– Szlag… Co tak naprawdę powiedział wam Andreas? – wtrącił Lawrence.

Żadne z obecnych nie miało okazji mu odpowiedzieć.              Pojawienie się Selene wystarczyło, by to na bogini skupiła się cała uwaga i to zanim ta w ogóle zdecydowała się odezwać. Pojawiła się w sali bezszelestnie, milcząca i pozbawiona blasku, który zapamiętała Beatrycze. W zasadzie patrząc na tę istotę, wampirzyca nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta wyglądała przede wszystkim na zmęczoną, zupełnie jakby w kilka godzin przeżyła kilka dodatkowych dekad.

Coś jest nie tak…

A potem uświadomiła sobie, że Selene nie przyszła sama. Wyprostowała się niczym struna, początkowo nawet nieświadoma, że zdecydowała się poruszyć. Wyczuła poruszenie w sali, ale to działo się jakby poza nią, odległe i mało istotne. Przez chwilę była w stanie wyłącznie patrzeć na kroczącą na równi z boginią Ciemność – ramię w ramię, niczym partnerzy, nie zaś dwa toczące boje byty.

Był tutaj. Mogła zorientować się już po uwadze Rafaela, ale mimo wszystko…

– Was też dobrze widzieć, moje miłe – oznajmił bez cienia skruchy ojciec demonów, uważnie wodząc wzrokiem po zaniepokojonych kobietach.

Musiał sobie żartować. Nie wyobrażała sobie tego inaczej, tak jak i jego obecności w tym miejscu. Niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa, instynktownie przesunęła się bliżej Lawrence’a, przez moment sama niepewna, czy szukała w jego bliskości pocieszenia, czy może chciała się upewnić, czy przypadkiem nie zrobi niczego głupiego. Miała wrażenie, że oba.

Ktoś chwycił ją za rękę. Zdołała oderwać wzrok od Ciemności i spojrzeć na splecione dłonie, z zaskoczeniem odkrywając, że to nie L. ją trzymał. Ta, którą czuła w swoim uścisku, okazała się dużo drobniejsza. Zamrugała i w roztargnieniu spojrzała wprost w kojące, topazowe tęczówki Esme. Spróbowała się uśmiechnąć, chcąc odwzajemnić gest synowej, ale czuła, że wyszło jej to co najmniej marnie.

Nie, skoro w sali wciąż panowało zamieszanie. Kolorowe witraże i zdobienia już nie wydawały się piękne, przynajmniej w tamtej chwili. Cisza miała w sobie coś przytłaczającego, choć przecież nie działo się nic złego. Selene tutaj była, tak? Blada, milcząca, ale mimo wszystko…

– Bogini? – doszło ją jakby z oddali. Zdołała rozpoznać głos Freyi, choć nie ufała sobie na tyle, by stwierdzić to z całą pewnością. – Co się dzieje? Czy…?

Selene natychmiast przeniosła na nią wzrok. Coś złagodniało w jej spojrzeniu, kiedy podchwyciła przerażony wzrok dziewczyny. Otrząsnęła się na tyle, by jednak zareagować i wystąpić przed Ciemność, gestem sugerując, że ma się wycofać. Choć Beatrycze nie sądziła, że będzie do tego skłonny, w istocie wysłuchał.

– Czuję wasz niepokój, ale mogę przysiąc, że nie macie się czego obawiać. Nie przy mnie – oznajmiła i, całe szczęście, jej głos zabrzmiał równie pewnie, co i zazwyczaj. Wciąż wyglądała marnie, ale nie jak ktoś, kto nagle stracił pozycję. Cóż, Trycze miała taką nadzieję. – Ciemność… jest tutaj z mojego przyzwolenia. Wierzę, że wymagam naprawdę wiele – zapewniła pospiesznie bogini, podnosząc głos, by przebić się przez wynikłe z jej oświadczenia zamieszanie – ale muszę prosić was o odrobinę zaufania. Ja…

– Gdzie jest Gaja?

Kobieta natychmiast zamilkła. Jakimś cudem pobladła, choć to wydawało się niemożliwe – nie, skoro zwłaszcza ze swoimi srebrzystymi włosami już i tak wyglądała jak duch. Poruszyła się niespokojnie, zaskoczona pytaniem, które nieoczekiwanie rozbrzmiało po drugiej stronie sali. Selene natychmiast odwróciła się w odpowiednim kierunku, a kiedy Beatrycze podążyła za jej spojrzeniem, dostrzegła wciąż tkwiącą w progu, przytrzymującą ciężkie dwuskrzydłowe drzwi, Lydię.

Ta z jej krewnych wyglądała co najmniej źle. W zasadzie wyglądała jak ktoś, kto dopiero co wstał z łóżka i to po wyjątkowo ciężkiej nocy. Jasne, wciąż poplątane włosy kleiły się do twarzy – wilgotnej od potu albo łez, Trycze nie miała pewności. Napuchnięte oczy mimo wszystko sugerowały to drugie. To oraz wciąż urywany, z trudem chwytany oddech, zupełnie jakby Lydia ledwo radziła sobie z czynnością tak prostą, jak konieczność zaczerpnięcia tchu. Na pierwszy rzut oka wyglądała na chorą, choć jej zachowanie i pytanie, które zadała, sugerowały coś zupełnie innego.

– Moja kochana… – Selene uniosła dłoń do ust. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dostrzegła słaniającą się na nogach kobietę. Przestąpiła naprzód, ale ostatecznie nie zdecydowała się podejść bliżej, zwłaszcza że w odpowiedzi dusza gwałtownie się odsunęła. – Już dobrze. Posłuchaj…

– Powiedz mi, że zwariowałam… Albo że po prostu śniłam – wyszeptała rozgorączkowanym tonem Lydia. Potrząsnęła głową, jakby chcąc opędzić się od jakiejś niechcianej myśli. – Proszę… Proszę, powiedz mi to – nie dawała za wygraną, wciąż uważnie wpatrzona w Selene.

Beatrycze nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała ją w takim stanie. Nawet tych kilka miesięcy wcześniej, kiedy świat, który dotychczas traktowały jako jedyny dom, powoli zaczął się rozpadać, w miarę jak Ciemność wycofywała swoje wpływy. Lydia zwykle należała do tych silniejszych, nawet jeśli część tego, co mówiła, zwykle pozostawiała wiele do życzenia. Trycze łatwo mogła sobie wyobrazić wybuch gniewu u tej ze swoich krewnych; protesty, podważenie zaufania, a może oznajmienie Selene, że jednak nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Wiele, ale nie to – nie zapłakaną Lydię, która zachowywała się tak, jakby właśnie odebrano jej coś bardzo, ale to bardzo ważnego.

W tamtej chwili przypominała przerażoną małą dziewczynkę. Błękitne oczy rozszerzyły się i wypełniły świeżymi łzami. Kiedy kobieta jednak zdecydowała się ruszyć z miejsca, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby nie Dorian, który znikąd zmaterializował się u jej boku. Anioł pomógł Lydii odzyskać pion i nawet zrobił taki ruch, jakby był gotów ją przytrzymać, ale nie pozwoliła mu na to, wyrywając się z obejmującym ją ramion tak gwałtownie, jakby ich dotyk sprawiał jej ból.

– Nie dotykaj mnie! Też tam byłeś! – załkała, gwałtownie się wycofując. – I ona… I… i…

Składne słowa przeszły w bliżej niezrozumiały jęk. Zaraz po tym wybuchła płaczem, przyciskając obie dłonie do twarzy i już tylko bezradnie potrząsając głową. Bijące od niej czyste przerażenie okazało się równie bolesne do oglądania, co i jej zachowanie w tamtej chwili. Beatrycze przyłapała się na pragnieniu, by jak najszybciej dopaść do Lydii i wziąć ją w ramiona, a później zapewnić, że przecież wszystko było w porządku. Musiało, ale mimo wszystko…

Bezradnie powiodła wzrokiem po sali. Nie chciała o tym myśleć, ale uświadomiła sobie, że w istocie nigdzie nie widziała Gai. Co to oznaczało? I dlaczego Selene tak nagle zadecydowała o spotkaniu, na dodatek chcąc widzieć ich wszystkich, kiedy…?

– Co to znaczy? – To Andromeda zdecydowała się zadać wiszące w powietrzu pytanie. – Co się stało? Gdzie jest nasza siostra i…?

– Co on tu robi?

Tym razem już nawet obecność Selene i Ciemności nie wystarczyła, by opanować zamieszanie. Beatrycze skrzywiła się, w duchu przeklinając wyostrzone zmysły. Kiedy wszyscy zaczęli mówić na raz, już nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie się skupić. Z trudem powstrzymała instynktowne pragnienie, by w dziecinnym odruchu zakryć uszy dłońmi, zupełnie jakby w ten sposób mogła odciąć się od panującego dookoła chaosu.

Jakby tego było mało, wciąż słyszała płacz Lydii. Zauważyła, że ktoś jednak zdecydował się do dziewczyny podejść i wziąć ją w ramiona. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy uświadomiła sobie, że to Ariadna. Klęczała tuż obok, bez słowa tuląc krewną do siebie i raz po raz przeczesując jej włosy palcami. Niczym dobra matka, próbując pocieszyć przerażone złym snem dziecko. Och, Beatrycze widziała ten scenariusz zdecydowanie zbyt wiele razy.

Napięła mięśnie, co najmniej wytrącona z równowagi tym widokiem. Nie mogła na to patrzeć. Nie mogła słuchać, ale…

– Beatrycze.

Nawet nie miała pewności, kto wypowiedział jej imię. To i tak było bez znaczenia, zwłaszcza w panującym dookoła zamieszaniu. Miała wrażenie, że podsuwane przez zmysły bodźce napierają na nią ze wszystkich stron, drażniąc już i tak zbyt wyostrzone zmysły. Zupełnie jakby nagle znalazła się w odciętej od wszystkiego i wszystkich bańce, z dystansu obserwując to, co działo się na jej oczach. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła się od tego odciąć…

Czyjeś dłonie z siłą zacisnęły się na jej ramionach. Lawrence szarpnięciem odwrócił ją w swoją stronę, po czym bez słowa przygarnął do siebie. Zamarła w jego ramionach, co najmniej zaskoczona taką reakcją. Mogła tylko zgadywać, w jaki sposób w tamtej chwili prezentował się jej wyraz twarzy.

– W tej chwili proszę o spokój.

Zesztywniała, mimowolnie się wzdrygając. Ciemność nie podniosła głosu, a jednak polecenie, które padło z jego ust, w zupełności wystarczyło, by przebić się przez panujące w sali zamieszanie. Jedno zdanie, tylko tyle, a jednak wystarczyło, by dookoła znów zapadła głucha cisza. Przez chwilę słychać było wyłącznie przyspieszony oddech wciąż uspokajanej przez Ariadnę Lydii.

Beatrycze zmusiła się do tego, żeby jednak się obejrzeć. Dostrzegła Ciemność na samym środku pomieszczenia, wciąż u boku milczącej Selene. Nie wyglądał na zagniewanego, choć to wciąż o nim nie musiało świadczyć. W przeszłości zbyt wiele razy przekonała się, że względny spokój w jego przypadku potrafił być wróżbą niewiele lepszą, niż gdyby nagle wpadł w niepohamowany gniew.

– Proszę, moja miła – zwrócił się do Selene, machnięciem ręki wskazując na zebranych. – Teraz powinni cię wysłuchać.

– To nie było konieczne – szepnęła, ale nie zabrzmiała na przekonaną.

Mężczyzna uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Wciąż wpatrywał się w boginię – w dziwny, pozbawiony wrogości sposób, którego Beatrycze za nim nie potrafiła zinterpretować. A może po prostu nie chciała, zbytnio zaniepokojona niedorzecznością wniosków, które nagle nasunęły jej się na myśl.

– Oczywiście. W końcu masz wszystko pod kontrolą – rzucił jakby od niechcenia, nie kryjąc, że nawet nie brał takiego rozwiązania pod uwagę. – Właśnie dlatego potrzebujesz mojego wsparcia.

Selene puściła te słowa mimo uszu. W zamian wyprostowała się, ostatecznie chcąc nie chcąc decydując się wykorzystać zapewnioną przez Ciemność szansę, by znów się odezwać. Sprawiała wrażenie przede wszystkim zatroskanej, kiedy powiodła wzrokiem dookoła, spoglądając na zebranych w łagodny, wręcz przepraszający sposób.

– Nie wyobrażałam sobie tego w taki sposób. Już od jakiegoś czasu… dzieje się tutaj coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Nie ukrywałam tego przed wami, kiedy Cassandra wpadła do jeziora, ani gdy Ana zachorowała. Wciąż jestem szczęśliwa, że żadnej z was nie spotkało nic złego – zapewniła, ale tym razem nie zdobyła się nawet na uśmiech. – Wiem, że jesteście świadome, co niepokojącego jest w tych przypadkach. Nie winię was za obawy, ani wątpliwości… Zapewnienie wam bezpieczeństwa to moje zadanie. – Urwała. Przez jej bladą twarz przemknął cień; w oczach pojawił się niepokojący błysk. – Dlatego tu jesteśmy. A ja muszę was przeprosić, choć to nie zmieni tego, co stało się wczoraj. Ja… spóźniłam się – wyszeptała, niezdolna dodać niczego więcej.

Nie musiała. Kiedy w sali ponownie rozbrzmiało zawodzenie Lydii, wszystko stało się jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa