Jeden rzut oka na twarz
Rafaela wystarczył, żeby zorientować się, że demon ani trochę nie był
zadowolony z towarzystwa. Przyczaił się przy prowadzących na taras
drzwiach, próbując ignorować wszystkich wokół i sprawiając wrażenie chętnego,
żeby po prostu wyjść. Beatrycze łatwo mogła sobie wyobrazić, jak rozkłada
skrzydła i wypada na zewnątrz, zostawiając zgromadzone w apartamentowcu
towarzystwo same sobie.
Ani trochę
mu się nie dziwiła. Już od chwili, w której odebrała
telefon od Eleny, sprawy miały się co najmniej nieciekawie. Złe przeczucia
nasiliły się, kiedy okazało się, że dziewczyna tak naprawdę nie miała
pojęcia, co kryło się za lakonicznym stwierdzeniem „mamy kłopoty”.
Tak naprawdę była w stanie przekazać im wyłącznie tyle, bo i z tymi
słowami miał zwrócić się do niej Andreas. Co prawda dodając jeszcze,
że planowali natychmiastowe spotkanie w świecie bogini, ale to ani trochę
nie rozjaśniało sytuacji.
Beatrycze
już od dawna miała nadzieję na spotkanie z krewnymi, ale zdecydowanie
nie w takich okolicznościach. W zasadzie od chwili, w której
uświadomiła sobie, że niejako wybierali się między tu a teraz,
zapragnęła zacząć niespokojnie krążyć, choć nie miała pojęcia, jak to miało się
do przekonania, że wampiry zostały stworzone do czekania.
Przynajmniej w tamtej chwili wampirzyca ani trochę nie czuła się
cierpliwa. Och, wręcz przeciwnie.
– Tata
powinien być za pięć minut – stwierdziła Elena, spoglądając na wyświetlacz
telefonu.
–
Przynajmniej sam, czy mam skoczyć po dodatkową kanapę? – sarknął Rafa,
wznosząc oczy ku górze.
Dziewczyna
jedynie wzruszyła ramionami. Jak gdyby nigdy nic podeszła bliżej męża,
najzupełniej naturalnym ruchem obejmując go ramionami. Demon drgnął, ale nie zaprotestował,
wyraźnie rozluźniając się pod jej dotykiem. Jak gdyby nigdy nic ujął
Elenę za dłoń, ściskając ją i unosząc sobie do ust.
– A Mira?
– zapytała cicho Elena. Przynajmniej ona jedna brzmiała na względnie
rozluźnioną.
– Dotrze w swoim
czasie.
Niepokój
wrócił, silniejszy niż do tej pory. Beatrycze miała złe przeczucia, nad którymi
nie potrafiła zapanować. Coś było nie tak. Ewentualnie panikowała bez powodu,
zwłaszcza że ostatnie wspomnienie większego spotkania w świecie bogini nie należało
do najprzyjemniejszych – i to mimo pozytywnego finału. Trycze uświadomiła
sobie, że wcale nie była taka pewna, czy jest gotowa nie tyle na zobaczenie się
z krewnymi, co ewentualne spotkanie z Ariadną. W ogóle nie była
już niczego pewna.
To wcale
nie tak, że dopiero co zadręczała się Jocelyne. Do tego stopnia,
że Lawrence musiał dosłownie zmusić ją do siedzenia w domu, kiedy
okazało się, że nie jest w stanie ot tak dotrzeć do samochodu,
o dłuższej podróży przez Seattle nie wspominając. Wiedziała, że samokontrola
nie jest czymś, co nabywało się ot tak, na dodatek w kilka
zaledwie miesięcy, ale nie sądziła, że będzie aż tak źle – i że
głód uderzy w nią aż tak gwałtownie, jakby w odpowiedni na nadmierny
stres. Mogła przetrwać rodzinne uroczystości, znieść myśl o wyprowadzce
Leany do absolutnie obcego (choć podobno miłego) gościa, a nawet względnie
spokojnie przyjąć skutki wycieczki Aldero i Miriam do hotelu, w którym
odbył się Zlot Uzdolniony, a jednak kiedy do tego wszystkiego
doszła Joce…
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Wstrzymała oddech, choć sama nie była pewna
dlaczego. Wystarczyło, że całą drogę do apartamentowca spędziła spięta,
skulona na tylnym siedzeniu i absolutnie nie mając odwagi
odetchnąć. Obecność Eleny jej nie kusiła, jej męża tym bardziej, ale mimo
wszystko…
– Radości!
Wzdrygnęła
się, słysząc podniesiony głos Lawrence’a. Natychmiast odwróciła się w jego stronę,
z opóźnieniem uświadamiając sobie, że najpewniej próbował zwrócić na siebie
jej uwagę od dłuższego już czasu. Zamrugała. Spojrzała na niego
w roztargnieniu, przez chwilę nie będąc w stanie skupić się
na jego twarzy. Ostatecznie skoncentrowała się na jego rubinowych
tęczówkach, próbując traktować je jako punkt zaczepienia, poniekąd w nadziei
na to, że będzie w stanie wpłynąć na nią, gdyby zdecydowała się
zrobić coś głupiego.
– Wybacz – westchnęła,
przesuwając się bliżej. Poczuła się lepiej, kiedy jego dłonie
wylądowały na jej ramionach. – Chyba się zamyśliłam.
Prychnął,
co jedynie utwierdziło wampirzycę w przekonaniu, że miał o jej zachowaniu
trochę inne zdanie. Uścisk na ramionach wzmógł się, kiedy L. bardziej
stanowczo przygarnął ją do siebie.
– Na pewno
chcesz…?
–
Oczywiście, że tak – obruszyła się. Odetchnęła, próbując się uspokoić.
– Dam sobie radę. I tak nie mam wyboru.
Nie
wyglądał na przekonanego, ale przynajmniej nie próbował się
z nią sprzeczać. Przyjęła to z ulgą, woląc nie sprawdzać,
jak daleko aktualnie sięgała jej cierpliwość. O ile w ogóle
istniała, bo to wcale nie wydało się Beatrycze takie oczywiste.
Ani trochę nie czuła się jak ktoś, kto nadawał się do dyskusji,
a co dopiero przebywania w większym towarzystwie. Cóż, nie tego
wieczoru, choć o tym zdecydowanie nie planowała Lawrence’owi mówić.
Gdzieś za plecami
usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Przyjęła to z ulga, mając powód,
by porzucić temat i spróbować skupić się na czymś innym.
Udało jej się nawet wysilić na blady uśmiech, kiedy dostrzegła
Carlisle’a i Esme. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy Rafael przemieścił
się, tym samym potwierdzając, że nie czekali na nikogo więcej.
– Zbieramy się
– zadecydował, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Nie, wciąż niczego nie wiemy.
W zasadzie… – Zawahał się. Jego błękitne oczy bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia powędrowały wprost ku Beatrycze. – O ile jednak nie chcesz
uwzględnić siostry…
– Nie.
Nawet się
nie zawahała. Mimo wszystko poczuła się dziwnie, samą siebie
zaskakująco stanowczością, z jaka wypowiedziała to jedno słowo.
Rafael
uniósł brwi, ale ostatecznie nie skomentował jej reakcji w żaden
sposób.
– Więc możemy
iść. Czyń honory, lilan.
Beatrycze z wolna
wypuściła powietrze. Czuła na sobie niemalże oskarżycielskie spojrzenie
Lawrence’a, ale zmusiła się do tego, żeby je zignorować. Okej,
jakoś nie wątpiła, że powinna przynajmniej pomówić z Leaną. To wszystko
dotyczyło również jej, co dość jednoznacznie zasugerował Andreas, ale mimo
wszystko… Słodka bogini, nie wyobrażała sobie ściągnięcia tutaj siostry. I
to nie tylko dlatego, że wcale nie była pewna, czy przebywanie
pod jednym dachem z człowiekiem było w jej przypadku aż takim dobrym
rozwiązaniem.
L. twierdził,
że zachowywała się nadopiekuńczo. Najpewniej słusznie, zwłaszcza że dobrze
pamiętała, jak sama czuła się, kiedy wszyscy pomijali ją w planach tylko dlatego,
że była człowiekiem. Teraz łatwiej mogła sobie wyobrazić dlaczego, choć wcale
nie czuła się dzięki temu lepiej. Rozsądek podpowiadał jej, że
popełniała błąd, ale nie potrafiła zmusić się do zmiany decyzji.
Wystarczyło, że już i tak stresowała się przed powrotem do świata,
z którego przez tyle czasu chciała uciec.
Później
mogła porozmawiać z Leaną. Na spokojnie, kiedy już nabierze pewności,
na czym tak naprawdę stali.
A
przynajmniej to próbowała sobie wmówić.
– Dobra,
ehm… Chodźcie bliżej, co? – doszedł ją nieco spięty głos Eleny. Dziewczyna stanęła
na środku salonu, nerwowo podrygując. Rafael podążał za nią niczym
cień, ale wyglądał na względnie spokojnego. – Wciąż nie jestem
pewna, jak to działa.
Jeszcze
kiedy mówiła, zamknęła oczy. Wyglądała na zestresowaną, ale najwyraźniej
nie zamierzała sprzeczać się z demonem o to, które z nich
miało przenieść towarzystwo do świata bogini. Beatrycze z zaciekawieniem
spojrzała na wnuczkę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Elena
przy każdym kolejnym spotkaniu wyglądała inaczej – bardziej pewnie, nawet jeśli
do swoich zdolności wydawała się podchodzić z dozą rezerwy.
Wampirzyca mogła tylko zgadywać, co to oznaczało, ale podejrzewała,
że to przede wszystkim wpływ Rafaela. To, że mógłby dziewczynę uczyć,
wydało jej się najprawdopodobniejszym rozwiązaniem.
Jakkolwiek
nie wyglądałaby prawda, efekty okazały się zadowalające. Wciąż
zaciskając powieki, Elena wyciągnęła przed siebie dłonie, zupełnie jakby w ten sposób
mogła łatwiej się skupić. Trycze wciąż nie mogła przywyknąć do widoku
białych skrzydeł i złocistego blasku, którym wydawała się emanować
dziewczyna, a który nagle przybrał na sile. Zmrużyła oczy, zaskoczona
jasnością, nim jednak zdążyła do niej przywyknąć, blask przygasł.
Do
Beatrycze dopiero po chwili dotarło, że coś się zmieniło. Już nie stała
w apartamentowcu, ale okazałej i niepokojąco znajomej, przestronnej
sali. Wzdrygnęła się, nie tyle zaskoczona nagłymi przenosinami, co
nieprzyjemnym uczuciem déjà vu. Czuła się niemal jak kilka tygodni
wcześniej, kiedy sama Selene zgromadziła wszystkich w tym samym miejscu,
by zapowiedzieć zmiany i zaoferować krewnym Trycze opiekę.
Tym razem atmosfera
okazała się zupełnie inna. Wampirzyca nie potrafiła jednoznacznie
określić, na czym polegała różnica, ale…
– Ojciec
tutaj jest.
Zesztywniała,
słysząc pełen napięcia głos Rafaela. Natychmiast zwróciła się ku demonowi,
przy okazji odkrywając, że wciąż trzymał się blisko Eleny, dla pewności
ściskając dziewczynę za nadgarstek.
– Co ty gadasz?
– obruszyła się, ale wcale nie zabrzmiała jak ktoś, kto wątpi w taki stan
rzeczy. Najpewniej sama doszła do dokładnie tych samych wniosków.
– Szlag… Co
tak naprawdę powiedział wam Andreas? – wtrącił Lawrence.
Żadne z obecnych
nie miało okazji mu odpowiedzieć. Pojawienie się
Selene wystarczyło, by to na bogini skupiła się cała uwaga
i to zanim ta w ogóle zdecydowała się odezwać. Pojawiła się
w sali bezszelestnie, milcząca i pozbawiona blasku, który zapamiętała
Beatrycze. W zasadzie patrząc na tę istotę, wampirzyca nie mogła
pozbyć się wrażenia, że ta wyglądała przede wszystkim na zmęczoną,
zupełnie jakby w kilka godzin przeżyła kilka dodatkowych dekad.
Coś jest
nie tak…
A potem
uświadomiła sobie, że Selene nie przyszła sama. Wyprostowała się niczym
struna, początkowo nawet nieświadoma, że zdecydowała się poruszyć. Wyczuła
poruszenie w sali, ale to działo się jakby poza nią, odległe i mało
istotne. Przez chwilę była w stanie wyłącznie patrzeć na kroczącą na równi
z boginią Ciemność – ramię w ramię, niczym partnerzy, nie zaś dwa
toczące boje byty.
Był tutaj.
Mogła zorientować się już po uwadze Rafaela, ale mimo wszystko…
– Was też
dobrze widzieć, moje miłe – oznajmił bez cienia skruchy ojciec demonów,
uważnie wodząc wzrokiem po zaniepokojonych kobietach.
Musiał
sobie żartować. Nie wyobrażała sobie tego inaczej, tak jak i jego obecności
w tym miejscu. Niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa, instynktownie
przesunęła się bliżej Lawrence’a, przez moment sama niepewna, czy szukała
w jego bliskości pocieszenia, czy może chciała się upewnić, czy przypadkiem
nie zrobi niczego głupiego. Miała wrażenie, że oba.
Ktoś
chwycił ją za rękę. Zdołała oderwać wzrok od Ciemności i spojrzeć
na splecione dłonie, z zaskoczeniem odkrywając, że to nie L. ją
trzymał. Ta, którą czuła w swoim uścisku, okazała się dużo
drobniejsza. Zamrugała i w roztargnieniu spojrzała wprost w kojące,
topazowe tęczówki Esme. Spróbowała się uśmiechnąć, chcąc odwzajemnić gest
synowej, ale czuła, że wyszło jej to co najmniej marnie.
Nie, skoro
w sali wciąż panowało zamieszanie. Kolorowe witraże i zdobienia już
nie wydawały się piękne, przynajmniej w tamtej chwili. Cisza
miała w sobie coś przytłaczającego, choć przecież nie działo się
nic złego. Selene tutaj była, tak? Blada, milcząca, ale mimo wszystko…
– Bogini? –
doszło ją jakby z oddali. Zdołała rozpoznać głos Freyi, choć nie ufała
sobie na tyle, by stwierdzić to z całą pewnością. – Co się
dzieje? Czy…?
Selene
natychmiast przeniosła na nią wzrok. Coś złagodniało w jej spojrzeniu,
kiedy podchwyciła przerażony wzrok dziewczyny. Otrząsnęła się na tyle,
by jednak zareagować i wystąpić przed Ciemność, gestem sugerując, że
ma się wycofać. Choć Beatrycze nie sądziła, że będzie do tego
skłonny, w istocie wysłuchał.
– Czuję
wasz niepokój, ale mogę przysiąc, że nie macie się czego
obawiać. Nie przy mnie – oznajmiła i, całe szczęście, jej głos
zabrzmiał równie pewnie, co i zazwyczaj. Wciąż wyglądała marnie, ale nie jak
ktoś, kto nagle stracił pozycję. Cóż, Trycze miała taką nadzieję. – Ciemność…
jest tutaj z mojego przyzwolenia. Wierzę, że wymagam naprawdę wiele –
zapewniła pospiesznie bogini, podnosząc głos, by przebić się przez
wynikłe z jej oświadczenia zamieszanie – ale muszę prosić was o odrobinę
zaufania. Ja…
– Gdzie
jest Gaja?
Kobieta
natychmiast zamilkła. Jakimś cudem pobladła, choć to wydawało się niemożliwe
– nie, skoro zwłaszcza ze swoimi srebrzystymi włosami już i tak wyglądała jak
duch. Poruszyła się niespokojnie, zaskoczona pytaniem, które
nieoczekiwanie rozbrzmiało po drugiej stronie sali. Selene natychmiast
odwróciła się w odpowiednim kierunku, a kiedy Beatrycze podążyła
za jej spojrzeniem, dostrzegła wciąż tkwiącą w progu, przytrzymującą ciężkie
dwuskrzydłowe drzwi, Lydię.
Ta z jej krewnych
wyglądała co najmniej źle. W zasadzie wyglądała jak ktoś, kto dopiero co
wstał z łóżka i to po wyjątkowo ciężkiej nocy. Jasne, wciąż
poplątane włosy kleiły się do twarzy – wilgotnej od potu albo łez,
Trycze nie miała pewności. Napuchnięte oczy mimo wszystko sugerowały to drugie.
To oraz wciąż urywany, z trudem chwytany oddech, zupełnie jakby
Lydia ledwo radziła sobie z czynnością tak prostą, jak konieczność
zaczerpnięcia tchu. Na pierwszy rzut oka wyglądała na chorą, choć jej zachowanie
i pytanie, które zadała, sugerowały coś zupełnie innego.
– Moja
kochana… – Selene uniosła dłoń do ust. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie,
kiedy dostrzegła słaniającą się na nogach kobietę. Przestąpiła naprzód,
ale ostatecznie nie zdecydowała się podejść bliżej, zwłaszcza że
w odpowiedzi dusza gwałtownie się odsunęła. – Już dobrze. Posłuchaj…
– Powiedz
mi, że zwariowałam… Albo że po prostu śniłam – wyszeptała
rozgorączkowanym tonem Lydia. Potrząsnęła głową, jakby chcąc opędzić się
od jakiejś niechcianej myśli. – Proszę… Proszę, powiedz mi to – nie dawała
za wygraną, wciąż uważnie wpatrzona w Selene.
Beatrycze
nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała ją w takim
stanie. Nawet tych kilka miesięcy wcześniej, kiedy świat, który dotychczas
traktowały jako jedyny dom, powoli zaczął się rozpadać, w miarę jak
Ciemność wycofywała swoje wpływy. Lydia zwykle należała do tych silniejszych,
nawet jeśli część tego, co mówiła, zwykle pozostawiała wiele do życzenia.
Trycze łatwo mogła sobie wyobrazić wybuch gniewu u tej ze swoich krewnych;
protesty, podważenie zaufania, a może oznajmienie Selene, że jednak nie chciała
mieć z nią nic wspólnego. Wiele, ale nie to – nie zapłakaną
Lydię, która zachowywała się tak, jakby właśnie odebrano jej coś
bardzo, ale to bardzo ważnego.
W tamtej
chwili przypominała przerażoną małą dziewczynkę. Błękitne oczy rozszerzyły się
i wypełniły świeżymi łzami. Kiedy kobieta jednak zdecydowała się ruszyć
z miejsca, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby nie Dorian,
który znikąd zmaterializował się u jej boku. Anioł pomógł Lydii
odzyskać pion i nawet zrobił taki ruch, jakby był gotów ją
przytrzymać, ale nie pozwoliła mu na to, wyrywając się z obejmującym
ją ramion tak gwałtownie, jakby ich dotyk sprawiał jej ból.
– Nie dotykaj
mnie! Też tam byłeś! – załkała, gwałtownie się wycofując. – I ona…
I… i…
Składne
słowa przeszły w bliżej niezrozumiały jęk. Zaraz po tym wybuchła
płaczem, przyciskając obie dłonie do twarzy i już tylko bezradnie
potrząsając głową. Bijące od niej czyste przerażenie okazało się równie
bolesne do oglądania, co i jej zachowanie w tamtej chwili.
Beatrycze przyłapała się na pragnieniu, by jak najszybciej
dopaść do Lydii i wziąć ją w ramiona, a później zapewnić, że
przecież wszystko było w porządku. Musiało, ale mimo wszystko…
Bezradnie powiodła
wzrokiem po sali. Nie chciała o tym myśleć, ale uświadomiła
sobie, że w istocie nigdzie nie widziała Gai. Co to oznaczało? I dlaczego
Selene tak nagle zadecydowała o spotkaniu, na dodatek chcąc widzieć
ich wszystkich, kiedy…?
– Co to znaczy?
– To Andromeda zdecydowała się zadać wiszące w powietrzu pytanie.
– Co się stało? Gdzie jest nasza siostra i…?
– Co on tu robi?
Tym razem
już nawet obecność Selene i Ciemności nie wystarczyła, by opanować
zamieszanie. Beatrycze skrzywiła się, w duchu przeklinając wyostrzone zmysły.
Kiedy wszyscy zaczęli mówić na raz, już nawet gdyby chciała, nie byłaby
w stanie się skupić. Z trudem powstrzymała instynktowne
pragnienie, by w dziecinnym odruchu zakryć uszy dłońmi, zupełnie
jakby w ten sposób mogła odciąć się od panującego dookoła
chaosu.
Jakby tego
było mało, wciąż słyszała płacz Lydii. Zauważyła, że ktoś jednak zdecydował się
do dziewczyny podejść i wziąć ją w ramiona. Coś ścisnęło ją w gardle,
kiedy uświadomiła sobie, że to Ariadna. Klęczała tuż obok, bez słowa
tuląc krewną do siebie i raz po raz przeczesując jej włosy
palcami. Niczym dobra matka, próbując pocieszyć przerażone złym snem dziecko.
Och, Beatrycze widziała ten scenariusz zdecydowanie zbyt wiele razy.
Napięła
mięśnie, co najmniej wytrącona z równowagi tym widokiem. Nie mogła na
to patrzeć. Nie mogła słuchać, ale…
–
Beatrycze.
Nawet nie miała
pewności, kto wypowiedział jej imię. To i tak było bez znaczenia,
zwłaszcza w panującym dookoła zamieszaniu. Miała wrażenie, że podsuwane
przez zmysły bodźce napierają na nią ze wszystkich stron, drażniąc już i
tak zbyt wyostrzone zmysły. Zupełnie jakby nagle znalazła się w odciętej
od wszystkiego i wszystkich bańce, z dystansu obserwując to, co
działo się na jej oczach. Gdyby do tego wszystkiego potrafiła się
od tego odciąć…
Czyjeś
dłonie z siłą zacisnęły się na jej ramionach. Lawrence szarpnięciem
odwrócił ją w swoją stronę, po czym bez słowa przygarnął do siebie.
Zamarła w jego ramionach, co najmniej zaskoczona taką reakcją. Mogła tylko zgadywać,
w jaki sposób w tamtej chwili prezentował się jej wyraz
twarzy.
– W tej
chwili proszę o spokój.
Zesztywniała,
mimowolnie się wzdrygając. Ciemność nie podniosła głosu, a jednak
polecenie, które padło z jego ust, w zupełności wystarczyło, by przebić się
przez panujące w sali zamieszanie. Jedno zdanie, tylko tyle, a jednak
wystarczyło, by dookoła znów zapadła głucha cisza. Przez chwilę słychać
było wyłącznie przyspieszony oddech wciąż uspokajanej przez Ariadnę Lydii.
Beatrycze zmusiła się
do tego, żeby jednak się obejrzeć. Dostrzegła Ciemność na samym
środku pomieszczenia, wciąż u boku milczącej Selene. Nie wyglądał na zagniewanego,
choć to wciąż o nim nie musiało świadczyć. W przeszłości
zbyt wiele razy przekonała się, że względny spokój w jego przypadku
potrafił być wróżbą niewiele lepszą, niż gdyby nagle wpadł w niepohamowany
gniew.
– Proszę,
moja miła – zwrócił się do Selene, machnięciem ręki wskazując na zebranych.
– Teraz powinni cię wysłuchać.
– To nie było
konieczne – szepnęła, ale nie zabrzmiała na przekonaną.
Mężczyzna
uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Wciąż wpatrywał się
w boginię – w dziwny, pozbawiony wrogości sposób, którego Beatrycze
za nim nie potrafiła zinterpretować. A może po prostu nie chciała,
zbytnio zaniepokojona niedorzecznością wniosków, które nagle nasunęły jej się
na myśl.
–
Oczywiście. W końcu masz wszystko pod kontrolą – rzucił jakby od niechcenia,
nie kryjąc, że nawet nie brał takiego rozwiązania pod uwagę. –
Właśnie dlatego potrzebujesz mojego wsparcia.
Selene
puściła te słowa mimo uszu. W zamian wyprostowała się, ostatecznie chcąc
nie chcąc decydując się wykorzystać zapewnioną przez Ciemność szansę,
by znów się odezwać. Sprawiała wrażenie przede wszystkim zatroskanej,
kiedy powiodła wzrokiem dookoła, spoglądając na zebranych w łagodny, wręcz
przepraszający sposób.
– Nie wyobrażałam
sobie tego w taki sposób. Już od jakiegoś czasu… dzieje się tutaj
coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Nie ukrywałam tego przed
wami, kiedy Cassandra wpadła do jeziora, ani gdy Ana zachorowała. Wciąż
jestem szczęśliwa, że żadnej z was nie spotkało nic złego – zapewniła,
ale tym razem nie zdobyła się nawet na uśmiech. – Wiem, że jesteście
świadome, co niepokojącego jest w tych przypadkach. Nie winię was za obawy,
ani wątpliwości… Zapewnienie wam bezpieczeństwa to moje zadanie. –
Urwała. Przez jej bladą twarz przemknął cień; w oczach pojawił się
niepokojący błysk. – Dlatego tu jesteśmy. A ja muszę was przeprosić, choć
to nie zmieni tego, co stało się wczoraj. Ja… spóźniłam się –
wyszeptała, niezdolna dodać niczego więcej.
Nie musiała. Kiedy w sali ponownie rozbrzmiało zawodzenie Lydii, wszystko stało się jasne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz