18 lutego 2022

Sto sześćdziesiąt siedem

Carlisle

Selene wyglądała marnie – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie sądził, że kiedykolwiek wysnuje akurat takie wnioski względem kogoś, kogo określano mianem bogini, ale tak właśnie było. Spoglądając na tę kobietę, Carlisle miał wrażenie, że widzi człowieka. To, jak ludzko wyglądała, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.

Wciąż próbował poukładać sobie w głowie to, co właśnie się wydarzyło. Już wcześniej, siedząc przy Anabelle i obserwując zamartwiającą się Selene, zorientował się, ze coś musiało być na rzeczy. Wtedy żadne z nich nie brało pod uwagę konkretnego scenariusza, ale jedno pozostawało jasne: sprawy przybrały co najmniej niepokojący obrót. Nawet słysząc teorię, którą ostatecznie wysnuli Selene i… cóż, Ciemność, Carlisle wcale nie poczuł się pewniej. Nie w tej sytuacji.

Elena i Rafael zniknęli, zresztą tak jak i Lawrence oraz Beatrycze. Zwłaszcza coś w postawie matki sprawiło, że zapragnął odnaleźć ją i porozmawiać.  Nie mógł pozbyć się wrażenia, że tego potrzebowała. On zresztą też, a jakby tego było mało…

– Nie wiem, czy to jakiekolwiek pocieszenie, ale w Przedsionku jest spokojnie. – Głos Andreasa wyrwał go z zamyślenia. Demon zwrócił się do Selene, brzmiąc przy tym niemal pogodnie, choć to wydawało się dość naciąganym podejściem. Wyglądało to raczej tak, jakby nieudolnie próbował kobietę uspokoić. – Zostawiłem tam Mirę, tak w razie co.

– Dziękuję, Dre.

Selene posłała mu jeden z piękniejszych, chociaż wyraźnie wymuszonych uśmiechów. Wyglądała na zmęczoną, choć w przypadku istoty nieśmiertelnej to niezmiennie wydawało się nieprawdopodobne. Poruszyła się niespokojnie, wyraźnie zmieszana spojrzeniami, które rzucała jej garstka tych, którzy zdecydowali się zostać w sali. Na krótką chwilę obejrzała się przez ramie, wymownie spoglądając na strzeliste, zdobione witrażami okna, jakby była w stanie dostrzec tam coś, co rozumiała wyłącznie ona.

– Wszystko w porządku? – zaryzykował, nie mogąc się powstrzymać.

Drgnęła, natychmiast przenosząc na niego wzrok. Wciąż wyraźnie widział smutek w jej srebrzystych oczach.

– Powiedziałabym, że tak, ale i tak mi nie uwierzycie. I słusznie – przyznała z westchnieniem. – Jestem wdzięczna za troskę. Za to, że tutaj przyszliście… Chociaż to nie powinno wyglądać w ten sposób. – Spojrzała na swoje zaciśnięte w pięści dłonie. – Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi za złe, jeśli was teraz zostawię. Wszyscy potrzebujemy chwili dla siebie, kochani.

Wydawała się tylko czekać na okazję, by pójść w ślady Ciemności i jednak zniknąć. W zasadzie zanim ktokolwiek zdążył zareagować na jej słowa, zniknęła, pozostawiając po sobie wyłącznie wymowną, pełną napięcia ciszę.

– Pięknie – mruknął Andreas, spod uniesionych brwi spoglądając na miejsce, w którym dopiero co stała bogini.

– To źle wygląda – zauważyła cicho Ana. Ściskała dłonie Cassandry, jakby tylko to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. – Nie widziałam jej takiej. W zasadzie żadnej z nich. No i Ciemność…

– Dalej nie wierzę, że on tak po prostu tu przyszedł – wyrwało się Cassie.

Andreas zmierzył obie wzrokiem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonego. W zasadzie od demona bił zaskakujący wręcz spokój, jakby wszystko to, czego był świadkiem, było dla niego równie oczywiste, co i całe dnie spędzone w opustoszałym Przedsionku.

– Selene i Ciemność to temat na osobną dyskusję – stwierdził wymijająco, wzruszając ramionami. – Ale sądząc po tym, że zostało was tak niewiele, podejrzewam, że rozmowy poszły… dość kiepsko.

– Przeraziły się – uświadomiła go Esme. Carlisle i bez patrzenia na żonę wyczuł, że sama miała się niewiele lepiej. Instynktownie przesunął się, by móc otoczyć ja ramieniem. – Większość wyszła. Pewnie w nerwach, ale… – Urwała, wyraźnie zmartwiona. – Na pewno będzie w porządku. Nie sądzę, żeby to, co się stało, było winą Selene.

– Oczywiście, że to nie była jej wina. – Nawet się nie zawahał. – Nie jest w stanie chronić ich na każdym kroku. Widziałem, jak szybko zareagowała, kiedy tylko coś się stało – dodał, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Cassandry i Anabelle. – Cokolwiek spotkało Gaję…

– Nie sądzę, żeby moja matka widziała to w ten sam sposób.

Natychmiast przeniósł wzrok na Cassie. Wyglądała marnie, ale to w tej sytuacji wydało mu się w pełni zrozumiałe. To, że wszystkie te kobiety mogłyby być w szoku po pojawieniu się Ciemności i stracie krewnej, było oczywiste.

Mimo wszystko coś w słowach… No cóż, niejako ciotki, dało mu do myślenia. Już wcześniej zorientował się, że Ariadna nie należała do osób łatwych do obdarzenia sympatią. Nie chodziło nawet o Lawrence’a, który żywiołowo reagował na samą wzmiankę o teściowej. Carlisle znał specyficzny charakter ojca na tyle, by nie spodziewać się po nim niczego innego. Z drugiej strony, kiedy sam miał kilka razy okazję, by samemu ocenić zachowanie Ariadny, wydała mu się przede wszystkim zdystansowana i surowa. Nie miał pewności, co o tym myśleć, ale po wszystkim, co stało się podczas konfrontacji w sali…

– Ariadna ma tu dużo do powiedzenia. Przynajmniej zwykle miała, bo to najczęściej ona porozumiewała się z Ciemnością – wtrąciła Ana. Przez jej twarz przemknął cień. – Ostatnio była dziwna, zwłaszcza odkąd to Gaję wybrałyśmy na naszą przywódczynię. Może wyczuła okazję, żeby odzyskać kontrolę.

– Ana… – skrzywiła się Cassandra.

Dusza westchnęła. Spojrzała na krewną dużo łagodniej, jakby dopiero wtedy uświadomiła sobie, że niejako miała przed sobą jedną z córek Ariadny.

– Wybacz – zreflektowała się – ale taka jest prawda. Twoja matka…

– Wiem, jaka jest moja matka. – Cassie w nerwowym geście objęła się ramionami. – Jest… trudna, ale to może być wina Leany i Beatrycze. No i martwiła się o mnie, więc…

Urwała, jakby sama nie do końca wierzyła we własne słowa. Ostatecznie spuściła głowę, pozwalając, żeby jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając. Anabelle obserwowała ją z wyraźną rezerwą, ale tym razem zachowała wszelakie uwagi dla siebie.

Carlisle zawahał się, czując obecne między tymi dwiema napięcie. Mieszanie się wydawało się niewłaściwe, ale nie wyobrażał sobie obojętnego obserwowania, zwłaszcza że chodziło o jego krewne. Jakby mało było, że kolejny raz nie miał gwarancji co do bezpieczeństwa córki, o matce nie wspominając i…

– Może Selene ma rację – zasugerował, ostrożnie dobierając słowa – i wszyscy powinniśmy odpocząć. Kiedy emocje opadną…

– Gaja nie żyje. O jakich emocjach rozmawiamy?

Te słowa zabrzmiały źle, zwłaszcza gdy padły z ust kogoś o dziecięcej aparycji Anabelle. To nie był pierwszy raz, kiedy Carlisle musiał upomnieć się w duchu, że przecież miał do czynienia z kimś, kto żył nawet dłużej od niego. To, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak dziecko – i to takie, którym instynktownie pragnął się zająć – o niczym nie świadczyło.

Chciał się wycofać. Temat był wrażliwy, zbyt świeży i trudnych dla wszystkich, dlatego właśnie to wydało się wampirowi najrozsądniejszą reakcją. W pamięci wciąż miał udręczoną Selene, która obwiniała się o coś, na co i tak nie miała wpływu. Te wszystkie przerażone kobiety, reagujące w najbardziej naturalny, ludzki sposób – kierujące się strachem, choć ten nigdy nie był dobrym doradcą. Sam Carlisle czuł się niewiele lepiej, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że najrozsądniej było po prostu milczeć i zaufać, że wszystko samo się ułoży, ale…

A jednak patrząc na zacięty wyraz twarzy Anabelle, uświadomił sobie, że uciekanie od tematu wcale nie było takim dobrym posunięciem.

– Co tak naprawdę się stało? – zapytał wprost.

Ta jedna rzecz nie dawała mu spokoju. „Spóźniłam się” – powiedziała Selene i to zapoczątkowało chaos, ale wciąż nie tłumaczyło najważniejszego. Stojąc pośród własnych krewnych był świadom ich przerażenia, ale to nie zmieniało tego, że pozostawały mu obce. Nigdzie nie było również ciała i to z jakiegoś powodu wydało mu się nienaturalne. Jasne, nie sądził, by Selene wystawiła je na publiczny widok, ale z drugiej strony… Czyż nie naturalnym było to, by właściwie żegnać zmarłych? Nie mógł pozbyć się wrażenia, że wszystkie te dusze tego potrzebowały.

– Lydia znalazła Gaję w pobliżu jeziora – odparł Andreas. – Nie było mnie przy tym, ale tego jestem pewien. Ona…

– Powiesiła się – wykrztusiła Ana. – Wiem, że tak umarła. Nie wspominała o tym za często, ale… ale mogę sobie to wyobrazić.

Esme jęknęła cicho. Przygarnął ją do siebie bardziej stanowczo, próbując jakkolwiek uspokoić. Och, jakby to w ogóle było możliwe.

Więc samobójstwo. Czymkolwiek spowodowane, tym bardziej nie wydało mu się czymś, czym można było obarczyć Selene. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby bogini podzielała takie myślenie, ale Carlisle wiedział swoje. Co prawda to nadal nie wyjaśniało przyczyn rozgrywającego się dookoła szaleństwa, ale na dobry początek musiało wystarczyć.

– Znów jezioro… – wyrwało się Cassandrze.

Poruszyła się niespokojnie, nerwowo otaczając ramionami. Nieznacznie pobladła, choć przynajmniej nie wyglądała na aż tak przerażoną jak wtedy, gdy omal nie utonęła.

– Znów – podchwycił, z uwagą przypatrując się dziewczynie. – Mogę cię o coś zapytać?

Przeniosła na niego błękitne oczy. Tyle wystarczyło, by pożałował swoich słów, ale zmusił się do tego, żeby zachować spokój. Niechętnie to przyznawał, ale omijania tematu zdecydowanie nie mieli niczego ustalić.

– Jasne.

– Tamtej nocy… – Zawahał się. Przez chwilę skupił na uścisku wtulonej w niego Esme, próbując znaleźć w nim choć odrobinę ukojenia. – Pamiętasz coś? Mam na myśli…

– Och. – Oczy Cassandry rozszerzyły się nieznacznie. – Dorian już próbował mnie o to pytać. I wierzcie mi, że próbowałam powiedzieć mu coś, co mogłoby pomóc, ale ja naprawdę… – Potrząsnęła głową. Nagle wydała mu się przede wszystkim udręczona. – Czułam się, jakbym śniła. A potem tonęłam i już nic nie mogłam na to poradzić.

Zadrżała. Zacisnęła dłonie w pieści, ale nawet wtedy nie zapanowała nad drżeniem. Stała tam, cała blada, pogrążona we własnych myślach i złych wspomnieniach, od których nie potrafiła się opędzić.

Sen na jawie, przeszło Carlisle’owi przez myśl. Takie stwierdzenie wydało mu się niepokojąco adekwatne, jednocześnie kojarząc się z tym, co kilka miesięcy wcześniej powiedział im Rafael na temat Łowcy. To, że wszystko mogłoby się sprowadzać do udręczonej Ophelii i jej towarzysza, nagle wydało się aż nadto prawdopodobne.

Wciąż o tym myślał, kiedy podchwycił spojrzenie Andreasa. Demon przysłuchiwał się rozmowie w ciszy, wciąż zamyślony. W jego oczach pojawił się niepokojący błysk, prawie jak wtedy, gdy nieśmiertelny dobył swoją zmyślną broń, gotów bronić podlegającego mu Przedsionka. To wciąż nie musiało o niczym świadczy, ale…

– Coś nie tak?

Andreas potrząsnął głową.

– Macie ochotę na wycieczkę nad jezioro? – wypalił takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.

Spojrzeli na niego tak, jakby widzieli go po raz pierwszy. Nawet się nie skrzywił, być może spodziewając się takiej reakcji.

– Ale… – zaczęła Cassandra. A potem wyprostowała się niczym struna, bez wahania spoglądając demonowi prosto w oczy. – W porządku.

– Też idę – zapowiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem Ana.

Nikt nie próbował protestować. Carlisle zerknął na Esme, próbując ocenić, jak podchodziła do pomysłu. Nie mieli planu, a ten Andreasa brzmiał raczej jako impulsywnie podjęta decyzja, niż faktycznie przemyślane działanie, ale to wciąż wydawało się lepsze od zadręczania w ciszy. Co prawda pod każdym możliwym względem brzmiało jak zaprzeczenie wszystkim dobrym radom, które dopiero co padły z ust Ciemności, ale o tym wampir wolał nie myśleć. Nie wyobrażał sobie, by pod opieką ich wszystkich Cassandrę mogło spotkać coś złego.

Co więcej nie mógł pozbyć się wrażenia, że Andreas coś wiedział. Może przekonanie brało się z czasu, który Carlisle zdążył spędzić z demonem, kiedy ten oprowadzał jego, Elenę i Rafaela po okolicy, wspominając o konflikcie i zasadach, którymi rządził się świat bogini. A może w grę wchodziło zwykłe przeczucie i nadzieja, ale mimo wszystko…

– Prowadź – zadecydował, przez moment sam niedowierzając, że się na to godził.

Andreas wydawał się tylko na to czekać.

 

Dotarcie nad jezioro zajęło im niecały kwadrans. Samo wyjście z sali okazało się proste, a może to po prostu demon kolejny raz zakrzywił rzeczywistość, przenosząc sztuczki z Przedsionka do świata bogini. Tak czy siak, wystarczyła chwila, by opuścili zdobioną salę i wylądowali na zewnątrz. Blask dwóch księżyca łagodnie rozświetlał noc, przy okazji uświadamiając Carlisle’owi, że było późno. Być może wychodzenie o tej godzinie w towarzystwie dwóch potencjalnie narażonych kobiet, jednak nie należało do najrozsądniejszych posunięć, ale o tym wolał nie myśleć – i to w szczególności mając świadomość, że Elena i Beatrycze znajdowały się w niewiele lepszym położeniu.

Mimo wszystko droga minęła im w ciszy i spokoju, co uznał za dobrą wróżbę. Nie żeby w ogóle podejrzewał, czego powinni się spodziewać. Z drugiej strony nie sądził, by z ciemności nagle miała wyłonić się oszalała Ophelia, gotowa skrzywdzić którąś ze swoich krewnych. Myśląc o całej sytuacji, wampir czuł, ze chodziło o coś subtelniejszego.

Mętlik w głowie wrócił, nie dając mu spokoju. To wszystko brzmiało jak czysta abstrakcja, choć zarazem Carlisle nie potrafił w nią nie uwierzyć. Nie po wszystkim, czego doświadczyli w ostatnim czasie. Przez myśl przeszło mu nawet, że może najprostszym rozwiązaniem okazałaby się Jocelyne. Wspominając zachowanie wnuczki w jego gabinecie, kiedy tak po prostu zaczęła dyskutować z duchem, którego nieświadomie sprowadził ze szpitala, naprawdę uwierzył, że dziewczyna miałaby szansę nie tyle uspokoić, co skomunikować się z Ophelią. Oczywiście prawie natychmiast odrzucił ten pomysł, ale myśl i tak nie chciała opuścić jego głowy. Szukanie rozwiązania w tej sytuacji wydawało się naturalne, zwłaszcza że wciąż chodziło o jego rodzinę.

Z drugiej strony, jak miałoby wmieszać w to Joce? Zabranie jej tutaj, by próbowała mierzyć się z duszą, która już raz omal jej nie zabiła, zdecydowanie nie wchodziło w grę. Carlisle aż za dobrze pamiętał moment, w którym Łowca opętał dziewczynę, powtarzając, że ta była doskonałym naczyniem. Narażenie jej na coś takiego, na dodatek krótko po tym, jak kolejny raz omal nie straciła życia, pozostawało pod każdym względem niewyobrażalne.

Coś innego… Na pewno da się wymyślić coś bezpieczniejszego.

– Carlisle?

W roztargnieniu spojrzał na Esme. Widząc jej zatroskany wyraz twarzy, wysilił się na blady uśmiech.

– Będzie dobrze – zapewnił pod wpływem impulsu, naprawdę pragnąc jej to obiecać.

Nie wyglądała na przekonaną. Chwyciła go za rękę, ściskając ją w niemalże kurczowy sposób. Odwzajemnił uścisk, bezskutecznie próbując ją uspokoić.

– Nie wiem, czy powinniśmy się rozdzielać – przyznała, nerwowo oglądając się przez ramię.

– Sprawdźmy to miejsce, a potem poszukamy reszty – zaproponował. – Też martwię się o Elenę, ale na pewno jest bezpieczna.

– Światłość nie należy do osób, o które aż tak bardzo bym się obawiał – wtrącił że swojego miejsca Andreas. Szedł przodem, co jednak nie przeszkodziło mu w przysłuchiwaniu się rozmowie. – Zwłaszcza w ostatnim czasie radzi sobie nieźle. Rafa wie, co robi.

– Elena nie… – zaczęła Esme, ale demon jednak zdecydował się jej przerwać.

– Przeniosła was tu, o ile się nie mylę. I lśni o wiele bardziej, niż kiedy spotkałem ją po raz pierwszy. Choć to naturalnie może być moim wrażeniem. – Dre wzruszył ramionami. – Świat wciąż się zmienia. Ona też, zwłaszcza odkąd przebywa tutaj wcześniej. Jakby jeszcze Dorian wziął ją pod swoje skrzydła, to mogłoby być ciekawe.

Tym razem Carlisle już nie miał wątpliwości co do tego, czy demon wiedział więcej niż przyznawał. Oczywiście, lubił Andreasa, choć coraz częściej miał wątpliwości co do tego, czy powinien mu ufać. Nie żeby sam zainteresowany cokolwiek ułatwiał, w gruncie rzeczy wydając się robić tylko to, co w danym momencie było mu na rękę. Na pewno pozostawał wierny Selene, ale biorąc pod uwagę to, że ta właśnie gościła w swoim świecie samą Ciemność…

Był jeszcze Dorian, ale również jego postać pozostawała dla doktora niejasna. Nieśmiertelny – anioł, sądząc po skrzydłach i jego zachowaniu – niczym cień podążał za boginią, zachowując jak jej osobisty ochroniarz. Co więcej, w istocie wydawał się być dokładnie taki sam jak Elena, choć i córki Carlisle nie potrafił utożsamić z boskim wysłannikiem. Zupełnie jakby mało było, że w krótkim czasie podważono wszystko to, w co próbował wierzyć jako człowiek! Teraz z kolei załatwiał się bezpieczeństwem krewnych, których nadal w pełni nie poznał, choć wciąż był w stanie myśleć o nich jak o rodzinie. Ta od zawsze pozostawała dla wampira najważniejsza.

Miał sporo pytań, również do uwag Andreasa, ale chcąc nie chcąc zostawił je dla siebie. Nie miał wyboru, bo demon nagle przystanął, wymownie spoglądając na przestrzeń przed sobą.

– O ile się nie mylę, to tutaj – ocenił, skinieniem głowy wskazując na najbliższe drzewo.

Okolica nie wyróżniała się niczym szczególnym. W niewielkim oddaleniu dało się dostrzec jezioro, jak zwykle czyste, odbijające dwa jarzące się na niebie księżyce. Wiatr igrał z liśćmi drzew, tworząc przyjemną dla ucha, kojącą melodie. Świat bogini wydawał się przyjemny i godzinny jak zawsze, zdecydowanie nie wyglądając jak miejsce, w którym mogłoby wydarzyć się coś złego.

– Na pewno? – zapytała drżącym głosem Ana. – Lydia i tak nie byłaby w stanie nam powiedzieć, ale…

Jeszcze kiedy mówiła, niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, jakby chcąc wypatrzeć jakiekolwiek oznaki tego, że coś było nie tak.

– Jestem w stanie to wyczuć – odparł lakonicznie Andreas.

Carlisle mógł sobie to wyobrazić. Zwłaszcza po rozmowie z Jocelyne pojęcie wrażliwości na śmierć wydało mu się aż nazbyt jasne. I choć w normalnym wypadku podobne zagadnienie wydałoby mu się interesujące, zdecydowanie nie chciał weryfikować go w takich warunkach.

– Jesteśmy blisko jeziora – zauważyła Cassandra, widząc wzrokiem dookoła – ale to nie jest to samo miejsce, w którym ja… Mylę się? – rzuciła z wahaniem. Wyraźnie unikała spoglądania w stronę wody.

– To było tam dalej. – Oczy Andreasa nieznacznie pociemniały. – Czujesz coś?

Zwracał się do Cassandry. W zasadzie dosłownie taksował dziewczynę wzrokiem, spojrzeniem zbyt przenikliwym, by mogła pozostać względem niego obojętna. Carlisle wyraźnie usłyszał, że gwałtownie zassała powietrza, nieznacznie krzywiąc się i cofając o krok.

– Ja… – Jej oczy nieznacznie się rozszerzyły. – Ch-chyba tak. 

Sama wydawała się zaskoczona tym odkryciem. Poruszyła się niespokojnie, spoglądając kolejno najpierw na otaczające ją drzewa, a potem z powrotem na jezioro. Obserwująca tę dwójkę Ana wyglądała przede wszystkim na zdezorientowaną.

– A ja nie – obruszył się.

Demon puścił tę uwagę mimo uszu. Całą uwagę skupiał na stojącej przed nim kobiecie. Kiedy wyciągnął ku niej ręce, ujęła je zaskakująco pewien, ani trochę nie zmieszana tym, kogo miała przed sobą. 

Jak Elena. Może to nic nie znaczyło, ale ufność Cassandry momentalnie skojarzyła się Carlisle'owi z córką.

– Chcę… czegoś spróbować – zapowiedział Andreas, ostrożnie dobierając słowa. – Odsuńcie się, co? I dajcie nam chwilę. Zaraz wszystko wyjaśnię.

Jego słowa ani trochę nie zabrzmiały przekonująco. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że w grę wchodziło zaufanie demonowi, ale najwyraźniej nie mieli wyboru. Carlisle bez słowa ujął Esme za rękę, odsuwając ją na bok i wciąż czujnie obserwując Andreasa. Stał naprzeciwko drżącej Cassandry, ściskając obie jej dłonie i ani na moment nie odrywając wzroku od bladej twarzy.

Błysk w jego oczach stał się jeszcze bardziej niepokojący.

– Okej. Nie spodoba ci się to, ale trudno – zapowiedział, starannie dobierając słowa. – Musisz na mnie patrzeć. I spróbuj się uspokoić.

– Nie wiem, czy potrafię – mruknęła, wyraźnie zmieszana.

– I tak spróbujemy. Skup się na mnie – ponaglił, nie dając za wygraną. – Byłem tam tamtej nocy. Nie od początku, ale to teraz nie ma znaczenia. Muszę wystarczyć – stwierdził, tym samym jeszcze bardziej dezorientując Cassandrę.

– Nie to…

– Chcę, żeby sobie przypomniała. – Głos demona się zmienił, naglący i dużo bardziej natarczywy. – Tamtą noc i jezioro. Wyciągnąłem cię, bo się topiłaś – podjął, a ona poruszyła się niespokojnie, próbując wyrwać dłonie z uścisku demona. Nie pozwolił jej na to.

Jęknęła. Krew odpłynęła jej z twarzy i przez moment Carlisle miał ochotę instynktownie jej pomóc, ale nie zrobił tego. Widział, do czego zmierzał Andreas.

Być może tak było lepiej. Musieli zrozumieć, a skoro tak…

– Jak do tego doszło? – nie dawał za wygraną demon. – Dlaczego tamtej nocy poszłaś nad jezioro, Cassandro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa