Selene wyglądała marnie – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. Nie sądził, że kiedykolwiek wysnuje akurat takie wnioski
względem kogoś, kogo określano mianem bogini, ale tak właśnie było.
Spoglądając na tę kobietę, Carlisle miał wrażenie, że widzi człowieka. To,
jak ludzko wyglądała, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
Wciąż
próbował poukładać sobie w głowie to, co właśnie się wydarzyło. Już
wcześniej, siedząc przy Anabelle i obserwując zamartwiającą się Selene,
zorientował się, ze coś musiało być na rzeczy. Wtedy żadne z nich nie brało
pod uwagę konkretnego scenariusza, ale jedno pozostawało jasne:
sprawy przybrały co najmniej niepokojący obrót. Nawet słysząc teorię, którą
ostatecznie wysnuli Selene i… cóż, Ciemność, Carlisle wcale nie poczuł się
pewniej. Nie w tej sytuacji.
Elena i Rafael
zniknęli, zresztą tak jak i Lawrence oraz Beatrycze. Zwłaszcza
coś w postawie matki sprawiło, że zapragnął odnaleźć ją i porozmawiać.
Nie mógł pozbyć się wrażenia,
że tego potrzebowała. On zresztą też, a jakby tego było mało…
– Nie wiem,
czy to jakiekolwiek pocieszenie, ale w Przedsionku jest
spokojnie. – Głos Andreasa wyrwał go z zamyślenia. Demon zwrócił się
do Selene, brzmiąc przy tym niemal pogodnie, choć to wydawało się
dość naciąganym podejściem. Wyglądało to raczej tak, jakby nieudolnie
próbował kobietę uspokoić. – Zostawiłem tam Mirę, tak w razie
co.
– Dziękuję,
Dre.
Selene
posłała mu jeden z piękniejszych, chociaż wyraźnie wymuszonych uśmiechów.
Wyglądała na zmęczoną, choć w przypadku istoty nieśmiertelnej to niezmiennie
wydawało się nieprawdopodobne. Poruszyła się niespokojnie, wyraźnie
zmieszana spojrzeniami, które rzucała jej garstka tych, którzy zdecydowali się
zostać w sali. Na krótką chwilę obejrzała się przez ramie,
wymownie spoglądając na strzeliste, zdobione witrażami okna, jakby była w stanie
dostrzec tam coś, co rozumiała wyłącznie ona.
– Wszystko
w porządku? – zaryzykował, nie mogąc się powstrzymać.
Drgnęła,
natychmiast przenosząc na niego wzrok. Wciąż wyraźnie widział smutek w jej srebrzystych
oczach.
–
Powiedziałabym, że tak, ale i tak mi nie uwierzycie. I słusznie
– przyznała z westchnieniem. – Jestem wdzięczna za troskę. Za to,
że tutaj przyszliście… Chociaż to nie powinno wyglądać w ten sposób.
– Spojrzała na swoje zaciśnięte w pięści dłonie. – Mam nadzieję, że
nie będziecie mieć mi za złe, jeśli was teraz zostawię. Wszyscy
potrzebujemy chwili dla siebie, kochani.
Wydawała się
tylko czekać na okazję, by pójść w ślady Ciemności i jednak
zniknąć. W zasadzie zanim ktokolwiek zdążył zareagować na jej słowa,
zniknęła, pozostawiając po sobie wyłącznie wymowną, pełną napięcia ciszę.
– Pięknie –
mruknął Andreas, spod uniesionych brwi spoglądając na miejsce, w którym
dopiero co stała bogini.
– To źle
wygląda – zauważyła cicho Ana. Ściskała dłonie Cassandry, jakby tylko to dawało
jej poczucie bezpieczeństwa. – Nie widziałam jej takiej. W zasadzie
żadnej z nich. No i Ciemność…
– Dalej nie wierzę,
że on tak po prostu tu przyszedł – wyrwało się Cassie.
Andreas
zmierzył obie wzrokiem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonego. W zasadzie
od demona bił zaskakujący wręcz spokój, jakby wszystko to, czego był
świadkiem, było dla niego równie oczywiste, co i całe dnie spędzone w opustoszałym
Przedsionku.
– Selene i Ciemność
to temat na osobną dyskusję – stwierdził wymijająco, wzruszając
ramionami. – Ale sądząc po tym, że zostało was tak niewiele,
podejrzewam, że rozmowy poszły… dość kiepsko.
–
Przeraziły się – uświadomiła go Esme. Carlisle i bez patrzenia
na żonę wyczuł, że sama miała się niewiele lepiej. Instynktownie
przesunął się, by móc otoczyć ja ramieniem. – Większość wyszła.
Pewnie w nerwach, ale… – Urwała, wyraźnie zmartwiona. – Na pewno
będzie w porządku. Nie sądzę, żeby to, co się stało, było winą
Selene.
–
Oczywiście, że to nie była jej wina. – Nawet się nie zawahał.
– Nie jest w stanie chronić ich na każdym kroku. Widziałem,
jak szybko zareagowała, kiedy tylko coś się stało – dodał, a jego spojrzenie
jak na zawołanie powędrowało ku Cassandry i Anabelle. – Cokolwiek
spotkało Gaję…
– Nie sądzę,
żeby moja matka widziała to w ten sam sposób.
Natychmiast
przeniósł wzrok na Cassie. Wyglądała marnie, ale to w tej
sytuacji wydało mu się w pełni zrozumiałe. To, że wszystkie te
kobiety mogłyby być w szoku po pojawieniu się Ciemności i stracie
krewnej, było oczywiste.
Mimo
wszystko coś w słowach… No cóż, niejako ciotki, dało mu do myślenia.
Już wcześniej zorientował się, że Ariadna nie należała do osób
łatwych do obdarzenia sympatią. Nie chodziło nawet o Lawrence’a,
który żywiołowo reagował na samą wzmiankę o teściowej. Carlisle znał
specyficzny charakter ojca na tyle, by nie spodziewać się
po nim niczego innego. Z drugiej strony, kiedy sam miał kilka razy okazję,
by samemu ocenić zachowanie Ariadny, wydała mu się przede wszystkim
zdystansowana i surowa. Nie miał pewności, co o tym myśleć, ale po wszystkim,
co stało się podczas konfrontacji w sali…
– Ariadna
ma tu dużo do powiedzenia. Przynajmniej zwykle miała, bo to najczęściej
ona porozumiewała się z Ciemnością – wtrąciła Ana. Przez jej twarz
przemknął cień. – Ostatnio była dziwna, zwłaszcza odkąd to Gaję wybrałyśmy
na naszą przywódczynię. Może wyczuła okazję, żeby odzyskać kontrolę.
– Ana… –
skrzywiła się Cassandra.
Dusza
westchnęła. Spojrzała na krewną dużo łagodniej, jakby dopiero wtedy
uświadomiła sobie, że niejako miała przed sobą jedną z córek Ariadny.
– Wybacz –
zreflektowała się – ale taka jest prawda. Twoja matka…
– Wiem,
jaka jest moja matka. – Cassie w nerwowym geście objęła się ramionami.
– Jest… trudna, ale to może być wina Leany i Beatrycze. No i martwiła się
o mnie, więc…
Urwała,
jakby sama nie do końca wierzyła we własne słowa. Ostatecznie
spuściła głowę, pozwalając, żeby jasne włosy opadły jej na twarz,
częściowo ją przysłaniając. Anabelle obserwowała ją z wyraźną rezerwą, ale tym
razem zachowała wszelakie uwagi dla siebie.
Carlisle
zawahał się, czując obecne między tymi dwiema napięcie. Mieszanie się wydawało się
niewłaściwe, ale nie wyobrażał sobie obojętnego obserwowania, zwłaszcza że
chodziło o jego krewne. Jakby mało było, że kolejny raz nie miał
gwarancji co do bezpieczeństwa córki, o matce nie wspominając i…
– Może
Selene ma rację – zasugerował, ostrożnie dobierając słowa – i wszyscy
powinniśmy odpocząć. Kiedy emocje opadną…
– Gaja nie żyje.
O jakich emocjach rozmawiamy?
Te słowa
zabrzmiały źle, zwłaszcza gdy padły z ust kogoś o dziecięcej aparycji
Anabelle. To nie był pierwszy raz, kiedy Carlisle musiał upomnieć się
w duchu, że przecież miał do czynienia z kimś, kto żył nawet
dłużej od niego. To, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak dziecko –
i to takie, którym instynktownie pragnął się zająć – o niczym nie świadczyło.
Chciał się
wycofać. Temat był wrażliwy, zbyt świeży i trudnych dla wszystkich,
dlatego właśnie to wydało się wampirowi najrozsądniejszą reakcją. W pamięci
wciąż miał udręczoną Selene, która obwiniała się o coś, na co i
tak nie miała wpływu. Te wszystkie przerażone kobiety, reagujące w najbardziej
naturalny, ludzki sposób – kierujące się strachem, choć ten nigdy nie był
dobrym doradcą. Sam Carlisle czuł się niewiele lepiej, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że najrozsądniej było po prostu milczeć i zaufać,
że wszystko samo się ułoży, ale…
A jednak
patrząc na zacięty wyraz twarzy Anabelle, uświadomił sobie, że uciekanie
od tematu wcale nie było takim dobrym posunięciem.
– Co tak naprawdę się
stało? – zapytał wprost.
Ta jedna
rzecz nie dawała mu spokoju. „Spóźniłam się” – powiedziała Selene i to zapoczątkowało
chaos, ale wciąż nie tłumaczyło najważniejszego. Stojąc pośród
własnych krewnych był świadom ich przerażenia, ale to nie zmieniało
tego, że pozostawały mu obce. Nigdzie nie było również ciała i to z jakiegoś
powodu wydało mu się nienaturalne. Jasne, nie sądził, by Selene
wystawiła je na publiczny widok, ale z drugiej strony… Czyż nie naturalnym
było to, by właściwie żegnać zmarłych? Nie mógł pozbyć się wrażenia,
że wszystkie te dusze tego potrzebowały.
– Lydia
znalazła Gaję w pobliżu jeziora – odparł Andreas. – Nie było mnie
przy tym, ale tego jestem pewien. Ona…
– Powiesiła się
– wykrztusiła Ana. – Wiem, że tak umarła. Nie wspominała o tym
za często, ale… ale mogę sobie to wyobrazić.
Esme
jęknęła cicho. Przygarnął ją do siebie bardziej stanowczo, próbując
jakkolwiek uspokoić. Och, jakby to w ogóle było możliwe.
Więc
samobójstwo. Czymkolwiek spowodowane, tym bardziej nie wydało mu się czymś,
czym można było obarczyć Selene. Co prawda nic nie wskazywało na to,
żeby bogini podzielała takie myślenie, ale Carlisle wiedział swoje. Co
prawda to nadal nie wyjaśniało przyczyn rozgrywającego się dookoła
szaleństwa, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
– Znów
jezioro… – wyrwało się Cassandrze.
Poruszyła się
niespokojnie, nerwowo otaczając ramionami. Nieznacznie pobladła, choć
przynajmniej nie wyglądała na aż tak przerażoną jak wtedy, gdy
omal nie utonęła.
– Znów –
podchwycił, z uwagą przypatrując się dziewczynie. – Mogę cię o coś
zapytać?
Przeniosła
na niego błękitne oczy. Tyle wystarczyło, by pożałował swoich słów,
ale zmusił się do tego, żeby zachować spokój. Niechętnie to przyznawał,
ale omijania tematu zdecydowanie nie mieli niczego ustalić.
– Jasne.
– Tamtej
nocy… – Zawahał się. Przez chwilę skupił na uścisku wtulonej w niego
Esme, próbując znaleźć w nim choć odrobinę ukojenia. – Pamiętasz coś? Mam
na myśli…
– Och. –
Oczy Cassandry rozszerzyły się nieznacznie. – Dorian już próbował mnie o
to pytać. I wierzcie mi, że próbowałam powiedzieć mu coś, co mogłoby
pomóc, ale ja naprawdę… – Potrząsnęła głową. Nagle wydała mu się przede
wszystkim udręczona. – Czułam się, jakbym śniła. A potem tonęłam i już
nic nie mogłam na to poradzić.
Zadrżała.
Zacisnęła dłonie w pieści, ale nawet wtedy nie zapanowała nad drżeniem.
Stała tam, cała blada, pogrążona we własnych myślach i złych
wspomnieniach, od których nie potrafiła się opędzić.
Sen na jawie,
przeszło Carlisle’owi przez myśl. Takie stwierdzenie wydało mu się niepokojąco
adekwatne, jednocześnie kojarząc się z tym, co kilka miesięcy
wcześniej powiedział im Rafael na temat Łowcy. To, że wszystko mogłoby się
sprowadzać do udręczonej Ophelii i jej towarzysza, nagle wydało się
aż nadto prawdopodobne.
Wciąż o tym
myślał, kiedy podchwycił spojrzenie Andreasa. Demon przysłuchiwał się rozmowie
w ciszy, wciąż zamyślony. W jego oczach pojawił się niepokojący
błysk, prawie jak wtedy, gdy nieśmiertelny dobył swoją zmyślną broń, gotów
bronić podlegającego mu Przedsionka. To wciąż nie musiało o niczym
świadczy, ale…
– Coś nie tak?
Andreas
potrząsnął głową.
– Macie
ochotę na wycieczkę nad jezioro? – wypalił takim tonem, jakby właśnie
dyskutowali o pogodzie.
Spojrzeli
na niego tak, jakby widzieli go po raz pierwszy. Nawet się nie skrzywił,
być może spodziewając się takiej reakcji.
– Ale… –
zaczęła Cassandra. A potem wyprostowała się niczym struna, bez wahania
spoglądając demonowi prosto w oczy. – W porządku.
– Też idę –
zapowiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem Ana.
Nikt nie próbował
protestować. Carlisle zerknął na Esme, próbując ocenić, jak podchodziła do pomysłu.
Nie mieli planu, a ten Andreasa brzmiał raczej jako impulsywnie
podjęta decyzja, niż faktycznie przemyślane działanie, ale to wciąż wydawało się
lepsze od zadręczania w ciszy. Co prawda pod każdym możliwym
względem brzmiało jak zaprzeczenie wszystkim dobrym radom, które dopiero co
padły z ust Ciemności, ale o tym wampir wolał nie myśleć.
Nie wyobrażał sobie, by pod opieką ich wszystkich Cassandrę
mogło spotkać coś złego.
Co więcej
nie mógł pozbyć się wrażenia, że Andreas coś wiedział. Może
przekonanie brało się z czasu, który Carlisle zdążył spędzić z demonem,
kiedy ten oprowadzał jego, Elenę i Rafaela po okolicy,
wspominając o konflikcie i zasadach, którymi rządził się świat
bogini. A może w grę wchodziło zwykłe przeczucie i nadzieja, ale mimo
wszystko…
– Prowadź –
zadecydował, przez moment sam niedowierzając, że się na to godził.
Andreas
wydawał się tylko na to czekać.
Dotarcie nad jezioro
zajęło im niecały kwadrans. Samo wyjście z sali okazało się proste, a może
to po prostu demon kolejny raz zakrzywił rzeczywistość, przenosząc
sztuczki z Przedsionka do świata bogini. Tak czy siak,
wystarczyła chwila, by opuścili zdobioną salę i wylądowali na zewnątrz.
Blask dwóch księżyca łagodnie rozświetlał noc, przy okazji uświadamiając
Carlisle’owi, że było późno. Być może wychodzenie o tej godzinie w towarzystwie
dwóch potencjalnie narażonych kobiet, jednak nie należało do najrozsądniejszych
posunięć, ale o tym wolał nie myśleć – i to w szczególności
mając świadomość, że Elena i Beatrycze znajdowały się w niewiele
lepszym położeniu.
Mimo
wszystko droga minęła im w ciszy i spokoju, co uznał za dobrą
wróżbę. Nie żeby w ogóle podejrzewał, czego powinni się spodziewać.
Z drugiej strony nie sądził, by z ciemności nagle miała
wyłonić się oszalała Ophelia, gotowa skrzywdzić którąś ze swoich krewnych.
Myśląc o całej sytuacji, wampir czuł, ze chodziło o coś
subtelniejszego.
Mętlik w głowie
wrócił, nie dając mu spokoju. To wszystko brzmiało jak czysta
abstrakcja, choć zarazem Carlisle nie potrafił w nią nie uwierzyć.
Nie po wszystkim, czego doświadczyli w ostatnim czasie. Przez
myśl przeszło mu nawet, że może najprostszym rozwiązaniem okazałaby się Jocelyne.
Wspominając zachowanie wnuczki w jego gabinecie, kiedy tak po prostu
zaczęła dyskutować z duchem, którego nieświadomie sprowadził ze szpitala,
naprawdę uwierzył, że dziewczyna miałaby szansę nie tyle uspokoić, co
skomunikować się z Ophelią. Oczywiście prawie natychmiast odrzucił
ten pomysł, ale myśl i tak nie chciała opuścić jego głowy.
Szukanie rozwiązania w tej sytuacji wydawało się naturalne, zwłaszcza
że wciąż chodziło o jego rodzinę.
Z drugiej
strony, jak miałoby wmieszać w to Joce? Zabranie jej tutaj, by próbowała
mierzyć się z duszą, która już raz omal jej nie zabiła,
zdecydowanie nie wchodziło w grę. Carlisle aż za dobrze pamiętał
moment, w którym Łowca opętał dziewczynę, powtarzając, że ta była
doskonałym naczyniem. Narażenie jej na coś takiego, na dodatek
krótko po tym, jak kolejny raz omal nie straciła życia, pozostawało
pod każdym względem niewyobrażalne.
Coś
innego… Na pewno da się wymyślić coś bezpieczniejszego.
– Carlisle?
W roztargnieniu spojrzał na Esme. Widząc
jej zatroskany wyraz twarzy, wysilił się na blady uśmiech.
– Będzie dobrze – zapewnił pod wpływem
impulsu, naprawdę pragnąc jej to obiecać.
Nie wyglądała na przekonaną. Chwyciła go
za rękę, ściskając ją w niemalże kurczowy sposób. Odwzajemnił uścisk,
bezskutecznie próbując ją uspokoić.
– Nie wiem, czy powinniśmy się rozdzielać
– przyznała, nerwowo oglądając się przez ramię.
– Sprawdźmy to miejsce, a potem
poszukamy reszty – zaproponował. – Też martwię się o Elenę, ale na pewno
jest bezpieczna.
– Światłość nie należy do osób, o które
aż tak bardzo bym się obawiał – wtrącił że swojego miejsca Andreas.
Szedł przodem, co jednak nie przeszkodziło mu w przysłuchiwaniu się
rozmowie. – Zwłaszcza w ostatnim czasie radzi sobie nieźle. Rafa wie, co
robi.
– Elena nie… – zaczęła Esme, ale demon
jednak zdecydował się jej przerwać.
– Przeniosła was tu, o ile się nie mylę.
I lśni o wiele bardziej, niż kiedy spotkałem ją po raz pierwszy.
Choć to naturalnie może być moim wrażeniem. – Dre wzruszył ramionami. –
Świat wciąż się zmienia. Ona też, zwłaszcza odkąd przebywa tutaj
wcześniej. Jakby jeszcze Dorian wziął ją pod swoje skrzydła, to mogłoby
być ciekawe.
Tym razem Carlisle już nie miał
wątpliwości co do tego, czy demon wiedział więcej niż przyznawał.
Oczywiście, lubił Andreasa, choć coraz częściej miał wątpliwości co do tego,
czy powinien mu ufać. Nie żeby sam zainteresowany cokolwiek ułatwiał,
w gruncie rzeczy wydając się robić tylko to, co w danym
momencie było mu na rękę. Na pewno pozostawał wierny Selene, ale biorąc
pod uwagę to, że ta właśnie gościła w swoim świecie samą
Ciemność…
Był jeszcze Dorian, ale również jego postać
pozostawała dla doktora niejasna. Nieśmiertelny – anioł, sądząc po skrzydłach
i jego zachowaniu – niczym cień podążał za boginią, zachowując jak
jej osobisty ochroniarz. Co więcej, w istocie wydawał się być
dokładnie taki sam jak Elena, choć i córki Carlisle nie potrafił
utożsamić z boskim wysłannikiem. Zupełnie jakby mało było, że w krótkim
czasie podważono wszystko to, w co próbował wierzyć jako człowiek! Teraz z kolei
załatwiał się bezpieczeństwem krewnych, których nadal w pełni nie poznał,
choć wciąż był w stanie myśleć o nich jak o rodzinie. Ta od zawsze
pozostawała dla wampira najważniejsza.
Miał sporo pytań, również do uwag
Andreasa, ale chcąc nie chcąc zostawił je dla siebie. Nie miał
wyboru, bo demon nagle przystanął, wymownie spoglądając na przestrzeń
przed sobą.
– O ile się nie mylę, to tutaj
– ocenił, skinieniem głowy wskazując na najbliższe drzewo.
Okolica nie wyróżniała się niczym
szczególnym. W niewielkim oddaleniu dało się dostrzec jezioro, jak
zwykle czyste, odbijające dwa jarzące się na niebie księżyce. Wiatr
igrał z liśćmi drzew, tworząc przyjemną dla ucha, kojącą melodie. Świat
bogini wydawał się przyjemny i godzinny jak zawsze, zdecydowanie nie wyglądając
jak miejsce, w którym mogłoby wydarzyć się coś złego.
– Na pewno? – zapytała drżącym głosem Ana.
– Lydia i tak nie byłaby w stanie nam powiedzieć, ale…
Jeszcze kiedy mówiła, niespokojnie powiodła
wzrokiem dookoła, jakby chcąc wypatrzeć jakiekolwiek oznaki tego, że coś było
nie tak.
– Jestem w stanie to wyczuć – odparł
lakonicznie Andreas.
Carlisle mógł sobie to wyobrazić.
Zwłaszcza po rozmowie z Jocelyne pojęcie wrażliwości na śmierć
wydało mu się aż nazbyt jasne. I choć w normalnym wypadku
podobne zagadnienie wydałoby mu się interesujące, zdecydowanie nie chciał
weryfikować go w takich warunkach.
– Jesteśmy blisko jeziora – zauważyła
Cassandra, widząc wzrokiem dookoła – ale to nie jest to samo miejsce,
w którym ja… Mylę się? – rzuciła z wahaniem. Wyraźnie unikała
spoglądania w stronę wody.
– To było tam dalej. – Oczy Andreasa
nieznacznie pociemniały. – Czujesz coś?
Zwracał się do Cassandry. W zasadzie
dosłownie taksował dziewczynę wzrokiem, spojrzeniem zbyt przenikliwym, by mogła
pozostać względem niego obojętna. Carlisle wyraźnie usłyszał, że gwałtownie
zassała powietrza, nieznacznie krzywiąc się i cofając o krok.
– Ja… – Jej oczy nieznacznie się rozszerzyły.
– Ch-chyba tak.
Sama wydawała się zaskoczona tym
odkryciem. Poruszyła się niespokojnie, spoglądając kolejno najpierw na otaczające
ją drzewa, a potem z powrotem na jezioro. Obserwująca tę dwójkę
Ana wyglądała przede wszystkim na zdezorientowaną.
– A ja nie – obruszył się.
Demon puścił tę uwagę mimo uszu. Całą uwagę
skupiał na stojącej przed nim kobiecie. Kiedy wyciągnął ku niej ręce,
ujęła je zaskakująco pewien, ani trochę nie zmieszana tym, kogo miała
przed sobą.
Jak Elena. Może to nic nie znaczyło,
ale ufność Cassandry momentalnie skojarzyła się Carlisle'owi z córką.
– Chcę… czegoś spróbować – zapowiedział
Andreas, ostrożnie dobierając słowa. – Odsuńcie się, co? I dajcie nam
chwilę. Zaraz wszystko wyjaśnię.
Jego słowa ani trochę nie zabrzmiały
przekonująco. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że w grę wchodziło zaufanie
demonowi, ale najwyraźniej nie mieli wyboru. Carlisle bez słowa
ujął Esme za rękę, odsuwając ją na bok i wciąż czujnie
obserwując Andreasa. Stał naprzeciwko drżącej Cassandry, ściskając obie jej dłonie
i ani na moment nie odrywając wzroku od bladej twarzy.
Błysk w jego oczach stał się jeszcze
bardziej niepokojący.
– Okej. Nie spodoba ci się to, ale trudno
– zapowiedział, starannie dobierając słowa. – Musisz na mnie patrzeć. I spróbuj się
uspokoić.
– Nie wiem, czy potrafię – mruknęła,
wyraźnie zmieszana.
– I tak spróbujemy. Skup się na mnie
– ponaglił, nie dając za wygraną. – Byłem tam tamtej nocy. Nie od początku,
ale to teraz nie ma znaczenia. Muszę wystarczyć – stwierdził, tym
samym jeszcze bardziej dezorientując Cassandrę.
– Nie to…
– Chcę, żeby sobie przypomniała. – Głos demona się
zmienił, naglący i dużo bardziej natarczywy. – Tamtą noc i jezioro.
Wyciągnąłem cię, bo się topiłaś – podjął, a ona poruszyła się niespokojnie,
próbując wyrwać dłonie z uścisku demona. Nie pozwolił jej na to.
Jęknęła. Krew odpłynęła jej z twarzy
i przez moment Carlisle miał ochotę instynktownie jej pomóc, ale nie zrobił
tego. Widział, do czego zmierzał Andreas.
Być może tak było lepiej. Musieli
zrozumieć, a skoro tak…
– Jak do tego doszło? – nie dawał za wygraną
demon. – Dlaczego tamtej nocy poszłaś nad jezioro, Cassandro?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz