Cassandra zacisnęła powieki.
Raz po raz potrząsała głową, zupełnie jakby w ten sposób mogła opędzić się
od niechcianych myśli. Znów spróbowała oswobodzić się z uścisku
Andreasa, ale ten nie wyglądał na chętnego, żeby ją puścić. Wręcz
przeciwnie – w odpowiedzi na starania kobiety, bezceremonialnie przesunął się
jeszcze bliżej.
– Dlaczego
poszłaś nad jezioro? – powtórzył stanowczym, wyzutym ze zbędnych emocji
głosem.
Coś w jego tonie
skojarzyło się Carlisle’owi ze sposobem, który sporadycznie widywał u Jaspera.
Krótkie, stanowcze polecenia. Niczym rozkazy, które bez wątpienia sprawdzały
się, kiedy próbowało utrzymać się w ryzach rozemocjonowane wampiry.
Ten sam ton skutkował w przypadku Alice, kiedy tej zdarzały się cięższe,
bardziej skomplikowane widzenia. To, że podobna metoda mogłaby zadziałać w przypadku
Cassandry, nagle wydało się prawdopodobne.
Dużo gorsze
okazało się, że dziewczyna była przerażona. W zasadzie wyglądała jak ktoś,
kto w każdej chwili mógłby rzucić się do ucieczki; zrobić
cokolwiek, byleby bronić się przed wspomnieniami, które…
– Proszę… –
jęknęła, ale nie zabrzmiało to tak pewnie jak wcześniej.
Demon
zresztą nie zamierzał się wycofać. Nawet nie drgnął, wciąż zaciskając
dłonie na ramionach Cassie. W zasadzie wcale nie wyglądało to tak,
jakby próbował ją zaatakować albo do czegokolwiek zmuszać. Stał
spokojnie, trzymając ją za barki i raz po raz powtarzając to samo
pytanie. Tak długo, aż do dziewczyny w końcu dotarło, że spieranie się
z kimś tak zawziętym było z góry skazane na niepowodzenie.
– Tamten wieczór
– nie dawał za wygraną Andreas. – Skup się na mnie i tamtym
wieczorze. Byłem tam, więc nie stanie ci się krzywda. Nawet jeśli
zaczniesz się topić, wyciągnę cię.
Otworzyła
oczy. Błękitne tęczówki wydały się nienaturalnie wręcz duże, kiedy spojrzała
wprost na Andreasa. Cassandra nagle zesztywniała, prostując niczym struna.
Coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy.
Carlisle
kątem oka wychwycił ruch. Bezceremonialnie chwycił Anabelle za rękę, kiedy
zorientował się, że dziewczyna przesunęła się bliżej, niespokojnie patrząc
na krewną. Nieznacznie potrząsnął głowa, choć wciąż nie miał pewności
czy to, co robili, było słuszne. Możliwe, że nie, ale mimo wszystko…
– Słyszałam…
głos – doszedł go drżący szept Cassandry. Zawahała się na moment, ale tym
razem nie zdecydowała się wycofać. W zamian w pośpiechu
mówiła dalej: – Tak mi się wydaje. Ktoś mnie wołał, więc po prostu…
– Spuściła wzrok. Jasne włosy opadły jej na twarz, ale i tak dało się
zauważyć świeże łzy, które spłynęły po bladych policzkach. – Od strony
jeziora. Nie wiem, dlaczego tam poszłam. Czułam, że muszę i… Chociaż –
zreflektowała się, w pośpiechu podrywając głowę – wydaje mi się, że ktoś
mnie o to prosił. Nie mogłam odmówić. Czułam taki smutek, ja…
Chyba nawet nie wiem, jak to opisać. Ale nie potrafiłam z tym
walczyć. Nikt nie powinien być tak smutny, ja…
Urwała.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, a potem nagle wybuchła niepohamowanym płaczem,
niezdolna wykrztusić niczego więcej. Choć wyjaśnienia, na które się zdobyła,
w opinii Carlisle’a ani trochę nie rozjaśniły sytuacji, Andreasowi
najwyraźniej musiały wystarczyć, bo poluzował uścisk i przygarnął
dziewczynę do siebie. Wtuliła się w jego tors, równie ufna co i wtedy,
gdy wyciągnął ją z głębi jeziora – przerażoną i ledwo żywą.
Przez
chwilę panowała cisza. Carlisle słyszał przyspieszony oddech Esme i stopniowo
przybierający na sile uścisk Any.
– Wieki
temu – oznajmił łagodnie Andreas, jakby od niechcenia przeczesując blond
loki Cassandry palcami – Selene i Ciemność zapędzili się w konflikcie,
który trwał… w zasadzie od zawsze. Sami mogliście się przekonać,
jak wyglądała ich dzisiejsza rozmowa. To nic, zresztą bogini jest
inna odkąd wróciła. Kiedyś to… wyglądało trochę inaczej – przyznał wymijająco. –
Wciąż nie jestem pewien, co zadecydowało o jej odejściu. Wiem
jedynie, że kiedy się wycofała, załamał się cały porządek świata,
który wtedy znałem. Powstał Przedsionek, wzmianki o Selene odeszły w zapomnienie,
pośród nieśmiertelnych zapanował chaos… Aż do wydarzeń sprzed trzech
miesięcy. Oczywiście zmiany i wtedy, i teraz zachodziły dekadami, ale
nie o tym teraz mowa.
Andreas
uwał, po czym lekko zmarszczył brwi, jakby dopiero wtedy dotarło do niego,
że powiedział za dużo. Potrząsnął głową, po czym – wciąż tuląc do siebie
Cassandrę – bezceremonialnie zwrócił się w stronę jeziora.
–
Andreasie… – rzuciła z wahaniem Esme. Jej głos brzmiał dziwnie,
zdławiony i jakby niepewny.
Demon
puścił jej słowa mimo uszu. Nie pozostawił im innego wyboru, jak
tylko ruszyć za nim, póki nie dotarli do jeziora. Przystanął
w niewielkim oddaleniu od brzegu, przezornie odsuwając Cassandrę na tyle,
by mogła schować się za jego plecami. Wzrok wbił w spokojną
taflę, po chwili przenosząc spojrzenie na rozświetlone dwoma
księżycami niebo.
– Wierzę,
że nie muszę przypominać wam wzmianek o nadejściu Światłości. To chyba
najbardziej znana z pieśni, które krążyły między moimi pobratymcami… I najpewniej
tutaj również, skoro problem bezpośrednio wiązał się z decyzjami
mojego ojca. Zresztą nawet gdybym miał wątpliwości, piękna Elena lśni bardziej
i bardziej, ilekroć zjawia się w tym miejscu – przyznał,
uśmiechając się niepewnie.
Wpatrywał się
w dal, a kiedy Carlisle podążył za jego spojrzeniem, zorientował
się, że Elena, Rafael i Dorian najwyraźniej również wylądowali przy
jeziorze. Bez trudu wypatrzył córkę, zwłaszcza że ta wyróżniała się
w towarzystwie nieśmiertelnych. Gestykulowała żywo, zwrócona bezpośrednio
do męża, ale to nie wydało się wampirowi dziwne. W zasadzie
ta dwójka sprzeczała się ze sobą przez cały czas, w większości
przypadków tylko dla zasady. To, że nawet nie słyszał wyrzucanych
przez dziewczynę słów, jedynie utwierdziło Carlisle’a w przekonaniu, że
wcale się nie kłócili. Gdyby było inaczej, krzyków Eleny zdecydowanie
nie dałoby się przeoczyć.
Nie miał
pojęcia, po kim to odziedziczyła, ale chyba wolał nie wiedzieć.
Nawet jeśli iście płomienny temperament zdecydowanie zbyt często sprawiał, że
jego córka wpadała w kłopoty, nie potrafił sobie wyobrazić, by mogła
zachowywać się inaczej. I to zwłaszcza biorąc pod uwagę to, kim
była.
Elena
poruszyła się, rozkładając skrzydła – białe, łagodnie lśniące w blasku księżyca.
Uniosła głowę i najwyraźniej zauważyła, że ją obserwują, bo uśmiechnęła się
i jak gdyby nigdy nic pomachała w ich kierunku. Carlisle rozluźnił się,
pierwszy raz od chwili przybycia do tego miejsca wysilając na uśmiech.
– Niezwykła
kobieta – ocenił Andreas, nie odrywając wzroku od Eleny. Za jego słowami
mogło kryć się dosłownie wszystko. – I zarazem najbardziej wyrazista
ingerencja ze strony Selene. Nie zrozumcie mnie źle, zwłaszcza że ma męża –
zreflektował się pospiesznie demon. – Po prostu kiedy widziało się
tyle, co i ja, patrząc na Światłość, dostrzegam przede wszystkim
nadzieję.
– Nadzieję…
– powtórzyła cicho Esme. Nawet jeśli wciąż był poruszona tym, jak wcześniej
potraktował Cassandrę, tych kilka słów wystarczyło, by przykuć jej uwagę.
Spojrzała na Andreasa z błyskiem we wciąż pociemniałych oczach. –
Boję się o nią. Zwłaszcza teraz – dodała i tyle wystarczyło, by Carlisle
natychmiast zmaterializował się u jej boku.
Przygarnął ją
do siebie, przez chwilę sam niepewny, czy chciał w ten sposób
uspokoić ją, czy może jednak siebie. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie podzielał
jej obaw. To niezależnie od wszystkiego nie miało się zmienić,
nawet jeśli i jemu słowa Andreasa dały do myślenia.
Demon musiał
zdawać sobie z tego sprawę, bo podjął temat, nim którekolwiek z nich
zdążyło dodać coś jeszcze.
– Osobiście
zacząłbym bać się tych, którzy podniosą rękę na tę dziewczynę. Nie tylko przez
wzgląd na mojego brata – ocenił, krzyżując ramiona na piersi. – Bogini
pobłogosławiła ją w sposób, który zapowiadano od wieków. Nie sądzę,
by obecna sytuacja coś w tej kwestii zmieniła. W zasadzie… Do tego
cały czas dążę. Elena to najpiękniejsza oznaka zmian, o których wspomniałem,
ale jest ich więcej. – Jego spojrzenie na powrót uciekło ku
niebu. – Cały czas je dostrzegam.
– W niebie?
– zapytał wprost Carlisle. Natychmiast poczuł na sobie spojrzenie
Andreasa. – Nie odrywasz wzroku od księżyców, odkąd tutaj
przyszliśmy. I też mógłbym przysiąc, że coś się w nich zmieniło,
ale…
– W jednym.
– Dre nawet się nie zawahał. – Ale dobrze kombinujesz. Nie opowiedziałem
wam o Krwawym Księżycu, prawda?
Brzmiał
beztrosko, prawie jak wtedy, gdy jak gdyby nigdy nic spacerowali w pobliżu
jeziora. Wcale nie jak ktoś, kto czymkolwiek faktycznie się przejmował,
a jednak…
Carlisle potrząsnął
głową. Na więcej się nie zdobył, nie chcąc prowokować
Andreasa do tego, żeby ten jednak porzucił temat. Wolał nie sprawdzać
na ile rozmowny tego dnia mógł okazać się ten z braci
Rafaela.
– Tej
historii się tu nie opowiada? – rzucił jeszcze demon, pytająco zerkając
na Cassandrę i Anabelle.
– Księżyce
pojawiły się wraz boginią –
zauważyła przytomnie Ana. Z powątpiewaniem spojrzała w niebo. –
Podobno między tu a teraz było jedynie wycinkiem świata
bogini… Tak?
– W istocie
– zreflektował się Andreas. – No cóż, ona sama nie lubi, kiedy o tym
wspominam… Ale prawdą jest, że ten tutaj – skinął głowa w kierunku
nieba – nazywany jest Krwawym Księżycem. Niektóre opowieści mówią, że
obserwując go, można przewidzieć przyszłe nieszczęścia. To oczywiście
trochę naciągana teoria, ale nie wzięła się znikąd. Jego nazwa też
– dodał, nie odrywając wzroku od czerwieniącego się punktu na niebie.
– Światło i Ciemność walczyły ze sobą od zarania dziejów. A wraz
z nimi królowały Śmierć i Szaleństwo, dwie siostry, będące niczym ukoronowanie
ich konfliktu. – Zaśmiał się nerwowo. – Brzmi jak bajka, ale równie
nieprawdopodobnie brzmiały wzmianki o Światłości. Aczkolwiek ujmując temat
bardziej… przyziemnie – Andreas uśmiechnął się pod nosem – to zauważcie,
że jezioro jest potężnym skupiskiem mocy. Sam uczyłem Elenę, w jaki sposób
działa Niebiański Ogień. Wiem, że i wy odkryłyście moc tego miejsca –
dodał, a Ana energicznie pokiwała głową. – Za wymyślnymi przenośniami
zwykle kryje się przynajmniej odrobina prawdy.
– A Krwawy
Księżyc? – zaniepokoiła się Cassandra.
Zdążyła się
uspokoić, ale wciąż czaiła się za plecami Andreasa, z niepokojem
obserwując jezioro. Demon najwyraźniej nie miał nic przeciwko, nawet gdy
dziewczyna wpiła mu place w ramię, trzymając się zaskakująco blisko.
– Moc jest
neutralna. Każdą energię można wykorzystać w dobrym albo złym celu,
ale to my nadajemy jej intencje. Pewnie właśnie powielam największe
na świecie frazesy, ale tak właśnie jest. – Dre wzruszył ramionami. –
To samo można powiedzieć o wszystkim, łącznie z konfliktem, o którym
wspominałem. I to nawet jeśli bez wahania wskazalibyście mi strony,
gdybym zapytał. Oczywiście to nic złego, zresztą jak i zrzucanie tego
co najgorsze na mojego ojca, chociaż… to nie takie proste. Zwłaszcza
jeśli pomyślimy o równowadze. A przecież właśnie o to w tym
chodzi – oznajmił z naciskiem. – Wracając jednak do Krwawego Księżyca…
Krążą historie, które całkowicie zaprzeczają temu, co właśnie powiedziałem. Mam
na myśli równowagę, mimo że znany mi świat dąży właśnie do tego. Podobno
Krwawy Księżyc… nie tylko symbolizuje nieszczęścia, ale dosłownie się
nimi syci. Trochę jak my – dodał z wymuszonym uśmiechem.
Jak my.
Demony. Odkąd tylko wróciła Isobel, Carlisle słyszał podobne sugestie przynajmniej
kilkukrotnie. Jeśli coś w tym było, słowa Andreasa brzmiały źle.
To wszystko się
takie wydawało, choć starał się o tym nie myśleć. Same wierzenia
okazały się fascynujące – padające z ust demona słowa tym bardziej –
ale w tej sytuacji wampir chcąc nie chcąc nie potrafił ich docenić.
Z drugiej strony…
– Kiedy
Rafael opowiadał Elenie o międzyświatach i… cóż, sektorach, które podobno
wam przysługują – oznajmił pod wpływem impulsu – przyrównałem je do kręgów
piekielnych. Jak bardzo się pomylę, jeśli teraz nasuwa mi się skojarzenie
z Pandorą?
O dziwo,
demon jedynie się roześmiał.
– A niech to…
Pewnie nie aż tak bardzo. Ludzie zawsze wiedzieli więcej niż chcieli
przyznać – przyznał niechętnie Andreas. – Tylko trochę, ale coś w tym
jest. Chociaż moja historia nie przewiduje pięknej naiwnej niewiasty,
która uwolni całe zło tego świata. Obawiam się, że to nigdy nie zostało
uwięzione.
– Jedno
spaceruje po ogrodach bogini – mruknęła bez większego entuzjazmu Ana.
Andreas
wywrócił oczami. Mimo wszystko nie wyglądał na rozbawionego, wyraźnie
poruszony tematem, który przyszło mu omawiać.
– Krwawy Księżyc
– oznajmił grobowo – podobno powstał, kiedy Selene przytłoczyły negatywne
emocje. Jakby to ująć… Cóż, jedna wersja mówi, że to grzech samej
bogini. Mój ojciec zaprzecza, jakby miał coś w tym wspólnego. Ona również.
Wiec
dlaczego brzmisz, jakbyś w to wierzył?, pomyślał z powątpiewaniem
Carlisle. Wpatrywał się w Andreasa, ale nic nie wskazywało
na to, żeby ten zamierzał rozwinąć myśl. W zasadzie nagle
zmieszał się, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo. Co prawda wszystko
trwało zaledwie chwilę, ale…
– Tak czy siak
– podjął w pośpiechu Dre – daleko mu od bycia neutralnym. A teraz się
zmienia… I szczerze mówiąc, mam swoje podejrzenia. Zaczynając od tego,
co właśnie powiedziała Ana – przyznał, wymownie zerkając na dziewczynę. –
Wasz świat od zawsze był cząstką tego. Kiedy wróciła Selene, zniknęły
wszystkie wpływy, którymi między tu a teraz otaczał ojciec.
Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, więc wybaczcie mi bezpośredniość,
ale… Cóż, nie żyjecie. Wasze ludzkie życia urwały się gwałtownie.
Macie w sobie sporo żalu, co jest zrozumiałe, tak jak i w pełni
zrozumiały jest gniew waszej krewnej. Powiedziałbym wręcz, że linię rodową
Ophelii przesyca jedno wielkie cierpienie. – Zawahał się. Przez kilka kolejnych
sekund po prostu spoglądał na czerwieniący się na niebie
punkt. – Załóżmy, że księżyc go pochłania. Niczym demon. Ale skoro tak… Co się
stanie, kiedy już się nasyci?
Ostatnie
słowa wypowiedział niemalże szeptem, ale i tak okazały się aż
nazbyt wyraźne. Carlisle bez słowa mocniej przygarnął do siebie Esme,
świadom wyłącznie tego, że ta poruszyła się niespokojnie. Był pewien,
że gdyby oboje wciąż pozostawali ludźmi, rewelacje Andreasa wystarczyłyby, żeby
przyspieszyć wszystkim wokół puls.
– To, co
stało się w sali… nie pomaga, prawda? – zapytała cicho Cassie.
– Pewnie
nie. Ale trzymajmy się tego, że to tylko moja teoria –
przypomniał Dre, potrząsając głową. – Bogini sobie poradzi. Nawet jeśli kilka z was
będzie miało wątpliwości, wątpię, żeby doszło do buntu.
Ale wcale
nie brzmiał jak ktoś, kto faktycznie odrzucał taką możliwość. Wręcz
przeciwnie – zabrzmiał raczej jak ktoś, kto nieudolnie próbował pocieszyć
obecnych po tym, jak jednak powiedział za dużo.
– Wydaje mi
się, że pora odpocząć – zasugerował pospiesznie, próbując zapanować nad sytuacją.
Wymienił krótkie spojrzenie z Esme, nim zdecydował się dodać: –
Dzisiaj już nic się nie stanie. Cassie też poradziła sobie świetnie –
dodał, kiwając kobiecie głową. Uśmiechnął się i chyba nawet spróbowała
odwzajemnić gest, ale wyszło jej to marnie. – Od gdybania daleko
nie zabrniemy, więc…
– Otóż to –
podchwycił niemal z ulgą demon.
Nawet jeśli
Cassandra i Anabelle miały jakieś wątpliwości, nie okazały ich. Carlisle
miał wręcz wrażenie, że z ulgą przyjęły perspektywę powrotu do domu.
Co prawda szczerze wątpił, żeby którakolwiek zdołała spokojnie zasnąć, ale wszystko
wydawało się lepsze, niż gdyby mieli dalej tkwić w pobliżu jeziora,
mierzyć ze śmiercią Gai i słuchać niepokojących opowieści o Krwawym
Księżycu.
Mimo
wszystko słowa Andreasa nie dawały doktorowi spokoju. To nie był
pierwszy raz, kiedy wszystko wydawało się kręcić wokół wierzeń. W zasadzie
od chwili powrotu Isobel i wszystkiego, co się z nim
wiązało, odrzucenie jakichkolwiek wydawało się czystą ignorancją. Co
prawda nie miał pojęcia, gdzie miałby szukać jakichś dodatkowych
informacji, na których ewentualnie mogliby się oprzeć, ale i tak zapragnął
wrócić do domu i spróbować zaszyć się w bibliotece.
Przejrzenie ludzkich wierzeń brzmiało jak dobry plan, choć zarazem wydawało się
czymś, co mogłoby zająć wieki – w końcu biblijne kręgi piekielne i grecka
Persefona niekoniecznie musiały iść ze sobą w parze. Z drugiej strony…
Och, gdzieś
wciąż miał księgę, która blisko wiek wcześniej tak fascynowała L.
Momentalnie pomyślał też o pamiętniku, który zabrała Jocelyne, a który
okazał się powiązany z Ophelią na tyle, by rozbudzić wspomnienia
Beatrycze. Wciąż nie podobała mu się myśl o wplątywaniu we
wszystko prawnuczki, ale przynajmniej o notes mógł ją poprosić. Na dobry
początek musiało wystarczyć.
Gniew Ophelii,
pierwotna wampirzyca… i nieśmiertelny wilkołak. Co jeszcze?
I choć
brzmiało to niedorzecznie, Carlisle wcale nie byłby zdziwiony, gdyby
okazało się, że te sprawy są ze sobą powiązane. Gdyby przynajmniej wiedzieli
jak, może wszystko stałoby się prostsze. W końcu zdefiniowanie zagrożenia
od zawsze było podstawowym krokiem.
Wycofując się,
krótko jeszcze obejrzał się na jezioro. Wyglądało na spokojne,
choć to o niczym nie świadczyło – i to zwłaszcza wtedy, gdy
spoglądało się na odbijające się w tafli księżyce. W szczególności
krwistoczerwony punkt nagle okazał się bardziej niepokojący niż do tej
pory. Niczym nabrzmiałe, pulsujące, spoglądające na dotychczas spokojny
świat bogini.
To ani trochę
nie brzmiało pocieszająco.
Gdzieś po drugiej
stronie jeziora Elena, Rafael i Dorian wciąż zawzięcie dyskutowali, przynajmniej
do pewnego momentu. Carlisle zawahał się, kiedy dostrzegł jak dziewczyna
cofa się, przybierając pozycję kogoś gotowego do ataku. Ostatecznie
potrząsnął głową, nie chcąc ingerować bardziej niż powinien. Tyle razy widział
już, jak jego córka traci cierpliwość przez demona, że chyba zdążył już do tego
przywyknąć. O ile było to możliwe.
Czasami
dużo prościej było udawać, że absolutnie nie dostrzegał tego, co działo się
między tą dwójką. Zupełnie jakby wiara w to, że Rafael poświęcił za dużo,
by sprowadzić dziewczynę z powrotem, więc teraz nie miał
powodów jej krzywdzić, w zupełności wystarczyła.
Dom wyglądał
na opustoszały, kiedy do niego dotarli. Co prawda po dokładniejszym
skupieniu, Carlisle zdążył wyczuć kilka zamieszkujących go kobiet, ale żadna
nie kręciła się w pobliżu ani na korytarzu. Anabelle i Cassandra
również pożegnały się przy pierwszej możliwej okazji, każda kierując się
w swoją stronę. Doktor wciąż się o nie martwił, ale nie miał
pojęcia, co mógłby zrobić, by pomóc którejkolwiek z nich. Och, tak naprawdę
żadnej. Wszystkie musiały uporać się z żałobą i nowymi
informacjami w swoim czasie.
– Mam was
odesłać? – zapytał Andreas, kiedy zostali sami w opustoszałym przedsionku.
W roztargnieniu przeczesał włosy palcami. W tamtej chwili sprawiał
wrażenie przede wszystkim zmęczonego. – Elena i Rafa pewnie wrócą w swoim
czasie, a jeśli chodzi o pozostałą dwójkę, to mogę ich poszukać.
– Tak chyba
będzie najlepiej – przyznał, zerkając na Esme. Ona też wyglądała na wymęczoną,
przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w przypadku
wampira. Mimo wszystko coś w uścisku jej dłoni zapewniało Carlisle’owi
spokój ducha. – O ile nie ma niczego do dodania…
– Nie ma.
Chyba, chociaż… – Andreas zmarszczył brwi. – Ach, tak mi się przypomniało.
W temacie tego, o czym rozmawialiśmy… Wiedźmy też miały swoje
zwyczaje, jeśli chodzi o wpływ księżyca. Może warto popytać – zasugerował,
po czym uniósł brwi, kiedy Carlisle spojrzał na niego tak, jakby
widzieli się po raz pierwszy. – No, co?
– Wiedźmy?
Demon
zmierzył go wzrokiem. W jego oczach pojawiło się zrozumienie; mina
niewiniątka, która nagle przybrał, kolejny raz dała doktorowi do zrozumienia,
że jego rozmówca wiedział więcej, niż faktycznie chciał przyznać.
– To tylko sugestia
– odparł wymijająco Dre. – Macie w rodzinie wieszczki. Nie wierzycie
w magię?
– No tak,
ale…
– Idę
poszukać pozostałych. Jeśli coś jeszcze sobie przypomnę, na pewno dam
znać.
Oddalił się
zbyt szybko, by wyglądało to naturalnie. Carlisle z niedowierzaniem
odprowadził demona wzrokiem, nim ostatecznie przeniósł spojrzenie na Esme.
Wampirzyca otworzyła i zaraz zamknęła usta, najwyraźniej nie będąc w stanie
znaleźć żadnego sensownego komentarza.
Cóż, też go
nie miał. Mętlik w głowie jak najbardziej, ale nic ponadto.
Ostatecznie zdobył się jedynie na to, by przygarnąć żonę do siebie
i pod wpływem impulsu uspokajająco ucałować ją w czoło. Wtuliła się
w niego, więc po prostu oparł brodę na jej głowie, palcami
raz po raz przeczesując kasztanowe loki.
Może jednak przeprowadzenie małego śledztwa wcale nie było takim złym pomysłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz