1 lutego 2022

Sto pięćdziesiąt siedem

Claire

Rufus nie chciał, żeby wychodziła. Mogła się tego po nim spodziewać, zresztą nawet nie próbowała sprzeczać się w tej kwestii. Jak długo dookoła panowało zamieszanie, a żadne z nich nie miało pewności, czego spodziewać się po Charonie, Claire sama wolała zostać w domu. Kontrolowanie sytuacji w ten sposób też stało się dla niej dużo łatwiejsze.

Nie miała pewności, co działo się z Jocelyne. W międzyczasie udało jej się dopaść Renesmee, choć zdążyła zamienić z ciotką zaledwie dwa słowa. Zmęczony uśmiech, który te jej posłała, w gruncie rzeczy nie tłumaczył niczego, ale w jakiś pokrętny sposób okazał się lepszy od trwania w ciszy. W efekcie Claire nie miała innego wyboru, jak uwierzyć w lakoniczne zapewnienia, które na dobry początek przekazała jej mama, kiedy przy pierwszej okazji wzięła ją w ramiona. „Wszystko jest w porządku” – powiedziała wtedy i choć słowa te brzmiały jak najgorsze, zdecydowanie zbyt często powtarzane pocieszenie, dziewczyna doszukała się w nich czegoś więcej.

Kamień spadł jej z serca, kiedy spróbowała napisać do Claudii, a ta odpowiedziała. Krótko, bo krótko, ale jednak. W zasadzie „Siedź na tyłku i nie wychylaj się” w przypadku tej wampirzycy mogła uznać za przejaw sympatii, prawda?

Skoro tak, tym bardziej nie zamierzała się wychylać. Co prawda przesiadywanie w pokoju nie należało do najbardziej ambitnych zajęć i tak naprawdę prowadziło donikąd, ale Claire w końcu znalazła czas na skupienie na dwóch istotnych kwestiach. Po pierwsze, wciąż pozwalała sobie na sporadyczne zapalanie i gaszenie świec, choć wciąż z nikim nie podzieliła się nowo odkrytą zdolnością.

A po drugie, pierwszy raz od dnia, w którym Razjel zabrał ją do biblioteki, przejrzała notatki i plany, które zabrała z jego pracowni.

Przeglądając pokryte rysunkami, starannie zakreślonymi słowami i czasem nie do końca jasnymi dla niej inskrypcjami zapiski, poczuła się równie zafascynowana, co i podenerwowana. Och, na swój sposób to było znajome. Z równym zaangażowaniem chłonęła wszystko, co podsuwał jej Rufus, kiedy akurat przesiadywali w laboratorium. Po czasie pewne kwestie stały się dla niej oczywiste, ale pośród pomysłów ojca wciąż była w stanie wynaleźć coś, co ją zaskakiwało. Mogła zresztą przysiąc, że wampir i tak nigdy nie pokazał jej wszystkiego. Sądząc po tym, jak reagował na jakąkolwiek wzmiankę o przeszłości, mogła się tego spodziewać. Poza tym słyszała dość, by podejrzewać, że jego podejście z czasem i tak złagodniało – a może to po prostu mama swoją obecnością wybiła mu co głupsze pomysły z głowy.

Tak czy siak, prośba Razjela okazała się pod każdym względem wyjątkowa. Claire z niedowierzaniem wracała pamięcią do ich rozmowy. Do panującej na szczycie zawieszonej pośród nicości wieży, blasku dwóch księżyców i tego przenikliwego spojrzenia błękitnych oczu demona. Analizowała każde słowo, wciąż nie pojmując jak doszło do tego, że właśnie próbowała rozpisać na kawałku papieru coś, co zabrzmiałoby na w miarę logiczny, wykonalny plan stworzenia czegoś, co okazałoby się duplikatem Przedsionka.

Pomijając wizytę między tu a teraz, dokąd zresztą pomogła jej się przedostać Claudia, Claire nie miała zbyt wielkiego pojęcia o innych światach. Oczywiście, już wcześniej zdała sobie sprawę z istnienia czegoś takiego. Gdzieś w końcu musiały znajdować się dusze, które widywała Jocelyne. To, co robiła jej kuzynka, wielokrotnie określano kroczeniem na granicy światów, więc gdyby wziąć to określenie dosłownie…

Był jeszcze świat snów – ten najbardziej naturalny, najbliższy telepatom. To też nie wzbudziło w dziewczynie większych emocji. W całym tym szaleństwie pozostawało elementem, który mogła zrozumieć i uznać za logiczny. Skoro tak, pokuszenie się o stwierdzenie, że podobnych wymiarów istniało więcej, przyszło jej nader łatwo.

Problem polegał na tym, że teoria niekoniecznie chciała iść w parze z praktyką. Claire próbowała trzymać się z daleka od niewygodnych pytań – a już zwłaszcza takich, które zaczynały się od nieśmiertelnego „dlaczego” – ale te w naturalny sposób przychodziły jej do głowy. Dlaczego w ogóle Razjel oczekiwał czegoś takiego? Jego konflikt w Ciemnością nie dawał dziewczynie spokoju, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, dokąd doprowadził Rafaela. Co w takim razie musiało wytrącić ojca demonów z równowagi do tego stopnia, by dosłownie wydziedziczył innego ze swoich synów? Dużo prościej było o tym nie myśleć.

Claire zawahała się. Postukała ołówkiem w zapiski, po czym delikatnie zakreśliła kolejny z interesujących ją fragmentów tego, co zgromadził dla niej Razjel. To były nowe fakty, na które zdecydowanie nie napatoczyłaby się w żadnej ze znanych jej książek – czy to tych w zbiorach ojca, czy nawet znajdujących się pod świątynią. Co prawda dawne wierzenia mniej lub bardziej nawiązywały do Upadku, Isobel i służącego jej kwartetu, ale zdecydowanie nie wspominały o pewnym znudzonym demonie, który przesiadywałby na pograniczu światów, strzegąc przejść do poszczególnych z nich – w tym świata, który miałby podlegać jurysdykcji samej Ciemności.

Jeśli miała wierzyć dalszym wyjaśnieniom, istniało kilku wybranych, którzy z jakiegoś powodu zostali ukochani przez ojca. Oni też mieli swój wpływ na poszczególne dzielnice, nad którymi sprawowali władzę. Cokolwiek to oznaczało. Z drugiej strony, taki podział wydał się Claire w pełni naturalny, zwłaszcza że już zetknęła się z nim na kartach historii. Władcy, którzy rozdzielali majątki i wpływy między dzieci, nie stanowili wyjątków.

Kręgi piekielne, pomyślała mimochodem. Musiała zapytać o to Razjela. Tak naprawdę miała bardzo dużo pytań.

Nie wiedziała jeszcze, jak podejść do tematu samego przejścia, skoro sama Ciemność zamknęła przed demonem dostęp do międzyświatów, ale to mogło poczekać. Najpierw chciała zrozumieć, jak naprawdę działały te miejsca. Co prawda wizyta do Przedsionka wiele by ułatwiła, ale Claire nie wyobrażała, jak miałaby o coś podobnego poprosić. Ani trochę nie chciała znaleźć się między Rafaelem a jego braćmi, wrażliwymi na każdy przejaw strachu, wątpliwości i, co ważniejsze, również kłamstwa. O Rufusie, który pewnie prędzej zamknąłby ją w piwnicy, aniżeli pozwolił by krótko po ataku Charona, zaczęła prowadzać się z demonami, nie wspominając.

Westchnęła cicho. Z powątpiewaniem spojrzała na stworzone naprędce notatki, bynajmniej nie mając poczucia, że przez ostatnie dwie godziny osiągnęła cokolwiek nadzwyczajnego. Wręcz przeciwnie. Jedynie uporządkowała to, co w czasie swoich badań zdążył nagromadzić Razjel. Po spisaniu wszystkich luźnych zapisków i ułożeniu ich w notesie, wyszło zaledwie kilka stron.

Cóż, nie po raz pierwszy musiała pracować na czymś takim. Ojciec zwykle też nie dawał jej gotowych rozwiązań na tacy, zwykle zostawiając z tematem i kilkoma wskazówkami, które mogła wykorzystać, by obrać odpowiedni kierunek przy przetrząsaniu biblioteki. Wtrącał się zwykle dopiero wtedy, gdy utknęła albo miała poczucie, że wyczerpała wszystkie źródła. Po czasie była mu za te wymagania wdzięczna, przyzwyczajona zwracać uwagę na szczegóły, które zdawały się umykać wszystkim wokół.

Gdyby tylko jedyna właściwa biblioteka nie wisiała gdzieś w pustce…

Claire wywróciła oczami. Nie miała pewności, jak do tego doszło, ale nawet ta myśl już aż tak bardzo jej nie szokowała. Wręcz przeciwnie – dziewczyna liczyła na to, że za którymś razem jednak będzie miała okazję, żeby tam wrócić.

Starannie zebrała notatki, po czym schowała je do szafki. Nie bała się, że ktoś przetrząśnie jej pokój, ale dla pewności i tak wsunęła zapiski między stare notesy z wierszami a pierwsze, zadbane wydanie wierszy Blake’a, które dostała od Rufusa na urodziny. Wciąż nie miała żadnego sensownego wyjaśnienia na usprawiedliwienie tego, dlaczego w ogóle interesowała się tematem Przedsionka, dlatego wolała dmuchać na zimne. Łatwiej było unikać niewygodnych pytań niż naprędce wymyślać naciągane kłamstwa.

Zacisnęła usta. Dlaczego miała wrażenie, że taki tok rozumowanie zdecydowanie zbyt często praktykował jej własny ojciec…?

Natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Zamknęła szafkę, opierając się o nią plecami i jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po pokoju. Nie powstrzymała się od spojrzenia na świece. Wyciągnęła przed siebie rękę, nieznacznym tylko gestem sprawiając, że ta zapłonęła jasnym, równym blaskiem. Claire uśmiechnęła się, choć jeszcze jakiś czas temu podobny widok przyprawiłby ją o zawroty głowy. Co prawda podejrzewała, że drobne gesty wciąż wypadały jak marne sztuczki, ale lekkość, z jaką jej przychodziły, była czymś, czego za nic nie potrafiła zignorować.

Zamyśliła się. Na jakie odległości to działało? I co jeszcze mogła zdziałać, zwłaszcza gdyby nagle wpakowała się w kłopoty. Zdołała powstrzymać Charona i zabrać Jocelyne, co samo w sobie było dobre, ale…

Zacisnęła dłoń w pięść. Płomień posłusznie się wygasił, pozostawiając po sobie wyłącznie smugę dymu.

Tym raczej go nie powstrzymam…

Wyprostowała się, próbując ruszyć z miejsca. Prawie natychmiast tego pożałowała, musząc przytrzymać się szafki, kiedy nagle zawirowało jej w głowie.

– O bogini… – wymamrotała, spuszczając wzrok. W takich chwilach naprawdę rozumiała Claudię.

Dla pewności dopadła do biurka, ciężko osuwając się na krzesło. Zawroty głowy ustąpiły prawie natychmiast, zresztą na pewno dało się do nich przyzwyczaić, ale Claire wolała tego nie sprawdzać. W tamtej chwili żałowała, że nie mogła tak po prostu zadzwonić do ciotki i zadać jej kilka konkretnych pytań. Jakoś nie wątpiła, że ucieszyłaby się z nich dużo bardziej niż tych, które znów krążyłyby wokół opowieści z Salem.

W zamyśleniu postukała palcami w nieszczęsnego różowego laptopa od Marissy. Chcąc nie chcąc pozwoliła mu dumnie stać na biurku, korzystając z prezentu zdecydowanie zbyt rzadko. Nawet jeśli chciałaby porozmawiać z przyjaciółką, nie mogła powiedzieć jej nawet połowy tego, co się działo, ale…

Nie dając sobie czasu na wątpliwości, odpaliła system. Potrzebowała zaledwie chwili, by nawiązać połączenie. Issie odebrała po zaledwie kilku sygnałach, już na wstępie obdarowując przyjaciółkę jednym z piękniejszych uśmiechów.

– O, proszę. A już myślałam, że Matt ma rację i jednak opchnęłaś tego laptopa gdzieś na czarnym rynku – oznajmiła zamiast powitania.

Claire poczuła, jak z miejsca uchodzi z niej całe napięcie. Chyba właśnie tego potrzebowała po godzinach spędzonych nad notatkami.

– Próbowałam. Chciałam nawet dopłacić, ale nikt i tak go nie wziął – rzuciła zaczepnym tonem.

– Ej, to już prawie dobry żart. – Issie uniosła brwi. – Wszystko tam u ciebie w porządku, kochanie?

– Dlaczego wyczuwam sarkazm? – obruszyła się.

Marissa zawahała się. Jasne włosy opadły jej na ramiona, kiedy przekrzywiła głowę. Rubinowe tęczówki lśniły, nawet w połowie nie tak niepokojące, jak w przypadku większości żywiących się tradycyjnie wampirów.

– Wiesz, prawie nie widziałyśmy się podczas wesela – zauważyła przytomnie. – Potem też się nie odzywałaś. No i słyszałam kilka niepokojących rzeczy, więc… – Marissa momentalnie spoważniała. – Ponawiam pytanie, tym razem na poważnie. Czy wszystko w porządku?

– Tak sadzę, ale…

Urwała, przez chwilę po prostu wpatrując się w ekran. A potem uświadomiła sobie, że właśnie próbowała okłamać zarówno samą siebie, jak i wyraźnie zatroskaną wampirzycę. Tyle wystarczyło, by wycofała się z pierwotnej odpowiedzi, w zamian decydując się na prawdę. Okrojoną pod wieloma względami wersję, którą wraz z Ryanem zaserwowali wszystkim wokół, ale wciąż bliższą rzeczywistości niż lakoniczne zapewnienie, że nie działo się nic wartego uwagi.

Poczuła się lepiej, ledwo tylko skończyła mówić. Marissa słuchała w skupieniu, skulona na łóżku i wyraźnie zatroskana. Co prawda wciąż pozostawała pod każdym względem urocza i pozornie niewinna, ale Claire aż nazbyt wyraźnie czuła zmiany, które zaszły w przyjaciółce od chwili przemiany. Zresztą sama zobaczyła we Florencji dość, by zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i tego, co tak naprawdę oznaczała obecność Charona.

– O rany… – Issie uniosła drobną dłoń do ust. – To nie zabrzmiało dobrze. Ani trochę.

– Chyba nie po raz pierwszy, prawda?

Wampirzyca nie wyglądała na przekonaną. Claire zresztą też, ale i tak rozmowa z dziewczyną wydała jej się lepsza niż zadręczanie się w ciszy. Musiała sobie wszystko poukładać, zwłaszcza że szczerze wątpiła, by temat Charona przeszedł bez echa. No i była jeszcze Joce, ale…

Odrzuciła od siebie tę myśl. W zamian w końcu zwróciła uwagę na sypialnię, w której przesiadywała Marissa, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że ta wyglądała inaczej niż pokój, który dziewczyna zajmowała w domu Rosalee. Początkowo Claire nie zauważyła zmiany, zwłaszcza że i obecny wystrój pomieszczenia był jej znajomy. Tylko jedna osoba lubiła utrzymywać tak charakterystyczny, nastawiony na przepych i wygodę wygląd.

– Chwila… Jesteś w Niebiańskiej Rezydencji? – upewniła się, dla pewności przesuwając bliżej ekranu.

O, tak, zdecydowanie mogła to wyczuć. Sama spędziła w domu Dimitra dość czasu, by przywyknąć do panującej tam atmosfery.

Marissa uśmiechnęła się, momentalnie odzyskując dobry humor. Jej oczy zabłysły figlarnie.

– Na to wychodzi. Wiedziałabyś o tym już dawno, gdybyś nie ewakuowała się podczas wesela – stwierdziła, ale w jej głosie Claire nie wyczuła wyrzutów. Raczej rozbawienie, jakby Issie już dawno przywykła do myśli, że musiałaby osobiście chodzić z przyjaciółką za rękę, by utrzymać ją dłużej na jakiejkolwiek imprezie. – Matt i Lucas już dawno mieli wrócić. Chyba tylko ja byłam problemem, ale… – Wzruszyła ramionami. – Chyba się cieszę. Znaczy kocham Rosalee, naprawdę, ale to miejsce…

– Chyba rozumiem – zapewniła cicho.

Miasto Nocy miało w sobie coś, czego żadne z nich nie potrafiło nazwać, a co prędzej czy później zdawało się przyciągać każdego. Dla Claire było przede wszystkim domem. Jakaś jej cząstka naprawdę chciała tam wrócić – gdzieś daleko od chaosu, łowców i całego związanego z Seattle zamieszania. Co prawda zarazem nie wyobrażała sobie powrotu do rutyny i miejsca, które pod każdym możliwym względem pozostawało odcięte od zewnętrznego świata, ale…

Kiedyś, obiecała sobie stanowczo. Wiedziała, że prędzej czy później musiało do tego dojść, zwłaszcza gdy sytuacja się uspokoi.

A przynajmniej w to chciała wierzyć.

– Tak czy siak, tu mam więcej swobody. Poznaje wasze tradycje. – Śmiech Marissy wystarczył, by wyrwać ją z zamyślenia. – Podoba mi się świątynia. No i ostatnio dorwałam Alessię. Poprosiłam, żeby opowiedziała mi to i owo… Kapłanki są fascynujące – przyznała, a Claire wymownie uniosła brwi.

– Chcesz zostać kapłanką?

– Nie wiem… A mogę? – zapytała Issie, szczerząc się w uśmiechu. – Mają fajne kiecki. Jakbym mogła taką nosić cały czas…

– Wątpię, by o byciu kapłanką decydowało coś takiego – zauważyła przytomnie. – Zwykle chodzi o powołanie.

Te słowa ani trochę nie ostudziły zapału wampirzycy. Dziewczyna ułożyła się na brzuchu, krzyżując łydki w powietrzu.

– No, przecież mówię. Chęć wciśnięcia się w ładną kieckę raz na jakiś czas to już powołanie.

Roześmiała się melodyjnie – w miły, przyjemny dla ucha sposób. Claire pokręciła z niedowierzaniem głową, nawet nie próbując powstrzymywać się od odwzajemnienia uśmiechu. Tak, chyba właśnie tego mogła się po tej dziewczynie spodziewać.

Gdzieś jakby w oddali usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Issie poruszyła się błyskawicznie, porywając pierwszą z brzegu poduszkę i ciskając ją w stronę intruza, zanim ten w ogóle zdążył wejść do pokoju.

– Puka się! – zażądała i zabrzmiało to niemal gniewnie. – Pukanie to świetny wynalazek, jeśli chcesz wejść do cudzego pokoju, Lucas!

– Ostatnio jak pukałem, ani ty, ani Matt nie zareagowaliście, więc… – odparł ze spokojem wampir. Claire dostrzegła go w kadrze, jak gdyby nigdy nic przyciskającego poduszkę do piersi. Mogła tylko zgadywać, czy pozwolił Marissie trafić, czy może od razu ją pochwycił, nim zdążyłaby sięgnąć jego twarzy. – O, cześć, Claire!

Nie zabrzmiał na zaskoczonego tym, że mogłyby rozmawiać. W zasadzie miała wrażenie, że Lucas właśnie dlatego zdecydował się zakłócić prywatność Issie, pod byle pretekstem wślizgując się do pokoju. Wychwyciła ulgę w jego spojrzeniu, zaraz też zmaterializował się przy komputerze, ignorując fakt, że wampirzyca spróbowała zepchnąć go z materaca. Również to, że przy pierwszej okazji zdzieliła go łokciem w żebra, nie zrobiło na wampirze większego wrażenia.

– Lucas… – westchnęła Claire, ale ani trochę nie zabrzmiało to tak, jak planowała. Mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok.

To był jeden z tych momentów, w których żałowała, że nie miała go obok. Absolutnie nie miałaby nic przeciwko bliskości przyjaciela, zwłaszcza gdy ten pojawiał się znikąd, bez zbędnych pytań i z awaryjną paczką chusteczek pod ręką. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie potrzebowała ich aż za dużo.

– Dobrze, że nic ci nie jest – westchnął Lucas, nie odrywając od niej wzroku. – Dimitr i Isabeau zniknęli, poza tym nie chcieli obstawy, ale…

– Jest w porządku – przerwała mu pospiesznie. – Serio, damy sobie radę. Właśnie opowiadałam Issie o tym, że jakoś się tutaj trzymamy.

Skinął głową, ale myślami wydawał się być gdzieś daleko. Claire zawahała się, aż nazbyt świadoma spojrzenia, którym ją obdarował. Być może wszystko sprowadzało się do dziwnego kadru albo tego, że wciąż nie przywykła do rozmowy przez kamerkę, ale coś w przenikliwym wzroku Lucasa sprawiło, że poczuła się nieswojo. Dla pewności wyprostowała się i nawet obejrzała przez ramie, wręcz spodziewając, że za sobą zauważy coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego wampir obserwował ją w taki dziwny sposób, ale…

Nerwowo przygryzła dolną wargę. Gdyby aktualnie przebywali w jednym pomieszczeniu, pomachałaby Pavarottiemu dłonią przed twarzą – tak po prostu, by upewnić się, czy czasem nie odleciał.

– Ehm, Lucas? – zaryzykowała, uświadamiając sobie, że zdecydowanie zbyt długo trwali w ciszy.

Drgnął i w końcu zamrugał, choć w przypadku wampira to zdecydowanie nie było potrzebne mu do normalnego funkcjonowania. Ewentualnie nie był w stanie zignorować Marissy, zwłaszcza że ta ponownie spróbowała go znokautować.

– Hm? – wyrwało mu się. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, jedynie utwierdzając Claire w przekonaniu, że był… pod każdym względem dziwny.

– Wszystko w porządku? – zapytała wprost. – Patrzysz na mnie tak dziwnie…

– Ani trochę. Po prostu się stęskniłem – odparł wymijająco, raptownie poważniejąc. Odchrząknął, gwałtownie prostując się na swoim miejscu. – Dzwoń do nas częściej, co? Nie podoba mi się, co się tam u was dzieje. No i koniecznie daj mi znać, co z Jocelyne.

– Jasne, ale…

Ekran zgasł. Zdążyła jeszcze usłyszeć protest Marissy, ale i ten został przerwany, kiedy Lucas tak po prostu zakończyć połączenie. Claire zamrugała, przez kilka kolejnych sekund z zaskoczeniem wpatrują się w wygaszonego laptopa. Przez chwilę nawet miała ochotę oddzwonić, gotowa przysiąc, że w grę wchodziła zwykła pomyłka, ale…

Pokręciła głową. Co to, na litość bogini, było?, pomyślała, w pamięci wciąż mając to dziwne, zdecydowanie zbyt przenikliwe spojrzenie wampira. Nie żeby Pavarotti pierwszy raz zachowywał się przy niej dziwnie, ale była gotowa przysiąc, że tym razem chodziło o coś więcej. Ewentualnie naprawdę zaczynała zachowywać się jak histeryczka, doszukując się wszędzie wokół rzeczy, których nie powinna.

To tylko Lucas, tak? Jakby zaczynała panikować za każdym razem, gdy robił coś, co nie było dla niej jasne…

Clairie! – doszło ją z dołu.

Natychmiast poderwała się na równe nogi, słysząc głos mamy. Jeszcze przed dotarciem do drzwi wyczuła znajome zapachy i to wystarczyło, by nabrała pewności co do tego, kogo zastanie, kiedy zejdzie na dół. To, że Dimitr i Isabeau w końcu się pojawią, było dla niej oczywiste już od chwili, w której nabrała pewności, że ta dwójka faktycznie pojawiła się w mieście. Świadomość, że będą chcieli się z nią zobaczyć, również od początku wydała jej się w pełni oczywista.

Niewiele brakowało, by potknęła się w przedpokoju o przechadzającą się po domu czarną kulkę futra. Pod nieobecność Joce jej kot wydawał się być wszędzie. Dosłownie. Claire ostatecznie przestało to dziwić w chwili, w której znalazła go drzemiącego na Star – tak po prostu, jakby integracja z kilkukrotnie większym od siebie psem była najnormalniejsza na świecie. Kto wie, może była.

Pochwyciła stworzonko na ręce, mimowolnie uśmiechając się, kiedy kociak z miauknięciem zaczął się o nią ocierać. Zaraz po tym w pośpiechu zbiegła na dół.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa