Rufus nie chciał, żeby
wychodziła. Mogła się tego po nim spodziewać, zresztą nawet nie próbowała
sprzeczać się w tej kwestii. Jak długo dookoła panowało zamieszanie,
a żadne z nich nie miało pewności, czego spodziewać się po Charonie,
Claire sama wolała zostać w domu. Kontrolowanie sytuacji w ten sposób
też stało się dla niej dużo łatwiejsze.
Nie miała
pewności, co działo się z Jocelyne. W międzyczasie udało jej się
dopaść Renesmee, choć zdążyła zamienić z ciotką zaledwie dwa słowa.
Zmęczony uśmiech, który te jej posłała, w gruncie rzeczy nie tłumaczył
niczego, ale w jakiś pokrętny sposób okazał się lepszy od trwania
w ciszy. W efekcie Claire nie miała innego wyboru, jak uwierzyć
w lakoniczne zapewnienia, które na dobry początek przekazała jej mama,
kiedy przy pierwszej okazji wzięła ją w ramiona. „Wszystko jest w porządku”
– powiedziała wtedy i choć słowa te brzmiały jak najgorsze, zdecydowanie
zbyt często powtarzane pocieszenie, dziewczyna doszukała się w nich
czegoś więcej.
Kamień
spadł jej z serca, kiedy spróbowała napisać do Claudii, a ta odpowiedziała.
Krótko, bo krótko, ale jednak. W zasadzie „Siedź na tyłku i nie wychylaj
się” w przypadku tej wampirzycy mogła uznać za przejaw sympatii,
prawda?
Skoro tak,
tym bardziej nie zamierzała się wychylać. Co prawda przesiadywanie w pokoju
nie należało do najbardziej ambitnych zajęć i tak naprawdę
prowadziło donikąd, ale Claire w końcu znalazła czas na skupienie
na dwóch istotnych kwestiach. Po pierwsze, wciąż pozwalała sobie na sporadyczne
zapalanie i gaszenie świec, choć wciąż z nikim nie podzieliła się
nowo odkrytą zdolnością.
A po drugie,
pierwszy raz od dnia, w którym Razjel zabrał ją do biblioteki,
przejrzała notatki i plany, które zabrała z jego pracowni.
Przeglądając
pokryte rysunkami, starannie zakreślonymi słowami i czasem nie do końca
jasnymi dla niej inskrypcjami zapiski, poczuła się równie zafascynowana,
co i podenerwowana. Och, na swój sposób to było znajome. Z równym
zaangażowaniem chłonęła wszystko, co podsuwał jej Rufus, kiedy akurat
przesiadywali w laboratorium. Po czasie pewne kwestie stały się dla
niej oczywiste, ale pośród pomysłów ojca wciąż była w stanie wynaleźć
coś, co ją zaskakiwało. Mogła zresztą przysiąc, że wampir i tak nigdy nie pokazał
jej wszystkiego. Sądząc po tym, jak reagował na jakąkolwiek
wzmiankę o przeszłości, mogła się tego spodziewać. Poza tym słyszała
dość, by podejrzewać, że jego podejście z czasem i tak złagodniało
– a może to po prostu mama swoją obecnością wybiła mu co głupsze
pomysły z głowy.
Tak czy siak,
prośba Razjela okazała się pod każdym względem wyjątkowa. Claire z niedowierzaniem
wracała pamięcią do ich rozmowy. Do panującej na szczycie
zawieszonej pośród nicości wieży, blasku dwóch księżyców i tego
przenikliwego spojrzenia błękitnych oczu demona. Analizowała każde słowo, wciąż
nie pojmując jak doszło do tego, że właśnie próbowała rozpisać na kawałku
papieru coś, co zabrzmiałoby na w miarę logiczny, wykonalny plan
stworzenia czegoś, co okazałoby się duplikatem Przedsionka.
Pomijając
wizytę między tu a teraz, dokąd zresztą pomogła jej się przedostać
Claudia, Claire nie miała zbyt wielkiego pojęcia o innych światach.
Oczywiście, już wcześniej zdała sobie sprawę z istnienia czegoś takiego.
Gdzieś w końcu musiały znajdować się dusze, które widywała Jocelyne.
To, co robiła jej kuzynka, wielokrotnie określano kroczeniem na granicy
światów, więc gdyby wziąć to określenie dosłownie…
Był jeszcze
świat snów – ten najbardziej naturalny, najbliższy telepatom. To też
nie wzbudziło w dziewczynie większych emocji. W całym tym
szaleństwie pozostawało elementem, który mogła zrozumieć i uznać za logiczny.
Skoro tak, pokuszenie się o stwierdzenie, że podobnych wymiarów
istniało więcej, przyszło jej nader łatwo.
Problem
polegał na tym, że teoria niekoniecznie chciała iść w parze z praktyką.
Claire próbowała trzymać się z daleka od niewygodnych pytań – a już
zwłaszcza takich, które zaczynały się od nieśmiertelnego „dlaczego” –
ale te w naturalny sposób przychodziły jej do głowy.
Dlaczego w ogóle Razjel oczekiwał czegoś takiego? Jego konflikt w Ciemnością
nie dawał dziewczynie spokoju, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała,
dokąd doprowadził Rafaela. Co w takim razie musiało wytrącić ojca demonów
z równowagi do tego stopnia, by dosłownie wydziedziczył innego
ze swoich synów? Dużo prościej było o tym nie myśleć.
Claire
zawahała się. Postukała ołówkiem w zapiski, po czym delikatnie
zakreśliła kolejny z interesujących ją fragmentów tego, co zgromadził dla
niej Razjel. To były nowe fakty, na które zdecydowanie nie napatoczyłaby się
w żadnej ze znanych jej książek – czy to tych w zbiorach
ojca, czy nawet znajdujących się pod świątynią. Co prawda dawne
wierzenia mniej lub bardziej nawiązywały do Upadku, Isobel i służącego
jej kwartetu, ale zdecydowanie nie wspominały o pewnym
znudzonym demonie, który przesiadywałby na pograniczu światów, strzegąc
przejść do poszczególnych z nich – w tym świata, który miałby
podlegać jurysdykcji samej Ciemności.
Jeśli miała
wierzyć dalszym wyjaśnieniom, istniało kilku wybranych, którzy z jakiegoś
powodu zostali ukochani przez ojca. Oni też mieli swój wpływ na poszczególne
dzielnice, nad którymi sprawowali władzę. Cokolwiek to oznaczało. Z drugiej
strony, taki podział wydał się Claire w pełni naturalny,
zwłaszcza że już zetknęła się z nim na kartach historii. Władcy,
którzy rozdzielali majątki i wpływy między dzieci, nie stanowili
wyjątków.
Kręgi
piekielne, pomyślała mimochodem. Musiała zapytać o to Razjela. Tak naprawdę
miała bardzo dużo pytań.
Nie
wiedziała jeszcze, jak podejść do tematu samego przejścia, skoro sama
Ciemność zamknęła przed demonem dostęp do międzyświatów, ale to mogło
poczekać. Najpierw chciała zrozumieć, jak naprawdę działały te miejsca. Co
prawda wizyta do Przedsionka wiele by ułatwiła, ale Claire nie wyobrażała,
jak miałaby o coś podobnego poprosić. Ani trochę nie chciała
znaleźć się między Rafaelem a jego braćmi, wrażliwymi na każdy
przejaw strachu, wątpliwości i, co ważniejsze, również kłamstwa. O Rufusie,
który pewnie prędzej zamknąłby ją w piwnicy, aniżeli pozwolił by krótko
po ataku Charona, zaczęła prowadzać się z demonami, nie wspominając.
Westchnęła
cicho. Z powątpiewaniem spojrzała na stworzone naprędce notatki,
bynajmniej nie mając poczucia, że przez ostatnie dwie godziny osiągnęła
cokolwiek nadzwyczajnego. Wręcz przeciwnie. Jedynie uporządkowała to, co w czasie
swoich badań zdążył nagromadzić Razjel. Po spisaniu wszystkich luźnych
zapisków i ułożeniu ich w notesie, wyszło zaledwie kilka stron.
Cóż, nie po raz
pierwszy musiała pracować na czymś takim. Ojciec zwykle też nie dawał
jej gotowych rozwiązań na tacy, zwykle zostawiając z tematem i kilkoma
wskazówkami, które mogła wykorzystać, by obrać odpowiedni kierunek przy
przetrząsaniu biblioteki. Wtrącał się zwykle dopiero wtedy, gdy utknęła
albo miała poczucie, że wyczerpała wszystkie źródła. Po czasie była
mu za te wymagania wdzięczna, przyzwyczajona zwracać uwagę na szczegóły,
które zdawały się umykać wszystkim wokół.
Gdyby
tylko jedyna właściwa biblioteka nie wisiała gdzieś w pustce…
Claire
wywróciła oczami. Nie miała pewności, jak do tego doszło, ale nawet
ta myśl już aż tak bardzo jej nie szokowała. Wręcz przeciwnie –
dziewczyna liczyła na to, że za którymś razem jednak będzie miała
okazję, żeby tam wrócić.
Starannie
zebrała notatki, po czym schowała je do szafki. Nie bała się, że
ktoś przetrząśnie jej pokój, ale dla pewności i tak wsunęła
zapiski między stare notesy z wierszami a pierwsze, zadbane wydanie
wierszy Blake’a, które dostała od Rufusa na urodziny. Wciąż nie miała
żadnego sensownego wyjaśnienia na usprawiedliwienie tego, dlaczego w ogóle
interesowała się tematem Przedsionka, dlatego wolała dmuchać na zimne.
Łatwiej było unikać niewygodnych pytań niż naprędce wymyślać naciągane
kłamstwa.
Zacisnęła
usta. Dlaczego miała wrażenie, że taki tok rozumowanie zdecydowanie zbyt
często praktykował jej własny ojciec…?
Natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśl. Zamknęła szafkę, opierając się o nią
plecami i jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po pokoju. Nie powstrzymała się
od spojrzenia na świece. Wyciągnęła przed siebie rękę, nieznacznym
tylko gestem sprawiając, że ta zapłonęła jasnym, równym blaskiem.
Claire uśmiechnęła się, choć jeszcze jakiś czas temu podobny widok przyprawiłby
ją o zawroty głowy. Co prawda podejrzewała, że drobne gesty wciąż wypadały
jak marne sztuczki, ale lekkość, z jaką jej przychodziły, była
czymś, czego za nic nie potrafiła zignorować.
Zamyśliła
się. Na jakie odległości to działało? I co jeszcze mogła
zdziałać, zwłaszcza gdyby nagle wpakowała się w kłopoty. Zdołała
powstrzymać Charona i zabrać Jocelyne, co samo w sobie było dobre,
ale…
Zacisnęła
dłoń w pięść. Płomień posłusznie się wygasił, pozostawiając po sobie
wyłącznie smugę dymu.
Tym raczej
go nie powstrzymam…
Wyprostowała
się, próbując ruszyć z miejsca. Prawie natychmiast tego pożałowała, musząc
przytrzymać się szafki, kiedy nagle zawirowało jej w głowie.
– O bogini…
– wymamrotała, spuszczając wzrok. W takich chwilach naprawdę rozumiała
Claudię.
Dla
pewności dopadła do biurka, ciężko osuwając się na krzesło.
Zawroty głowy ustąpiły prawie natychmiast, zresztą na pewno dało się
do nich przyzwyczaić, ale Claire wolała tego nie sprawdzać. W tamtej
chwili żałowała, że nie mogła tak po prostu zadzwonić do ciotki
i zadać jej kilka konkretnych pytań. Jakoś nie wątpiła, że
ucieszyłaby się z nich dużo bardziej niż tych, które znów krążyłyby
wokół opowieści z Salem.
W
zamyśleniu postukała palcami w nieszczęsnego różowego laptopa od Marissy.
Chcąc nie chcąc pozwoliła mu dumnie stać na biurku, korzystając z prezentu
zdecydowanie zbyt rzadko. Nawet jeśli chciałaby porozmawiać z przyjaciółką,
nie mogła powiedzieć jej nawet połowy tego, co się działo, ale…
Nie dając sobie
czasu na wątpliwości, odpaliła system. Potrzebowała zaledwie chwili, by nawiązać
połączenie. Issie odebrała po zaledwie kilku sygnałach, już na wstępie
obdarowując przyjaciółkę jednym z piękniejszych uśmiechów.
– O,
proszę. A już myślałam, że Matt ma rację i jednak opchnęłaś tego laptopa
gdzieś na czarnym rynku – oznajmiła zamiast powitania.
Claire
poczuła, jak z miejsca uchodzi z niej całe napięcie. Chyba właśnie
tego potrzebowała po godzinach spędzonych nad notatkami.
–
Próbowałam. Chciałam nawet dopłacić, ale nikt i tak go nie wziął
– rzuciła zaczepnym tonem.
– Ej, to już
prawie dobry żart. – Issie uniosła brwi. – Wszystko tam u ciebie w porządku,
kochanie?
– Dlaczego
wyczuwam sarkazm? – obruszyła się.
Marissa
zawahała się. Jasne włosy opadły jej na ramiona, kiedy przekrzywiła
głowę. Rubinowe tęczówki lśniły, nawet w połowie nie tak niepokojące,
jak w przypadku większości żywiących się tradycyjnie wampirów.
– Wiesz,
prawie nie widziałyśmy się podczas wesela – zauważyła przytomnie. –
Potem też się nie odzywałaś. No i słyszałam kilka niepokojących
rzeczy, więc… – Marissa momentalnie spoważniała. – Ponawiam pytanie, tym razem
na poważnie. Czy wszystko w porządku?
– Tak sadzę,
ale…
Urwała,
przez chwilę po prostu wpatrując się w ekran. A potem uświadomiła
sobie, że właśnie próbowała okłamać zarówno samą siebie, jak i wyraźnie
zatroskaną wampirzycę. Tyle wystarczyło, by wycofała się z pierwotnej
odpowiedzi, w zamian decydując się na prawdę. Okrojoną pod wieloma
względami wersję, którą wraz z Ryanem zaserwowali wszystkim wokół, ale wciąż
bliższą rzeczywistości niż lakoniczne zapewnienie, że nie działo się nic
wartego uwagi.
Poczuła się
lepiej, ledwo tylko skończyła mówić. Marissa słuchała w skupieniu, skulona
na łóżku i wyraźnie zatroskana. Co prawda wciąż pozostawała pod każdym
względem urocza i pozornie niewinna, ale Claire aż nazbyt wyraźnie
czuła zmiany, które zaszły w przyjaciółce od chwili przemiany.
Zresztą sama zobaczyła we Florencji dość, by zdawać sobie sprawę z powagi
sytuacji i tego, co tak naprawdę oznaczała obecność Charona.
– O rany…
– Issie uniosła drobną dłoń do ust. – To nie zabrzmiało dobrze. Ani trochę.
– Chyba nie po raz
pierwszy, prawda?
Wampirzyca
nie wyglądała na przekonaną. Claire zresztą też, ale i tak rozmowa
z dziewczyną wydała jej się lepsza niż zadręczanie się w ciszy.
Musiała sobie wszystko poukładać, zwłaszcza że szczerze wątpiła, by temat
Charona przeszedł bez echa. No i była jeszcze Joce, ale…
Odrzuciła
od siebie tę myśl. W zamian w końcu zwróciła uwagę na sypialnię,
w której przesiadywała Marissa, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że
ta wyglądała inaczej niż pokój, który dziewczyna zajmowała w domu
Rosalee. Początkowo Claire nie zauważyła zmiany, zwłaszcza że i obecny
wystrój pomieszczenia był jej znajomy. Tylko jedna osoba lubiła utrzymywać
tak charakterystyczny, nastawiony na przepych i wygodę wygląd.
– Chwila…
Jesteś w Niebiańskiej Rezydencji? – upewniła się, dla pewności przesuwając
bliżej ekranu.
O, tak,
zdecydowanie mogła to wyczuć. Sama spędziła w domu Dimitra dość czasu,
by przywyknąć do panującej tam atmosfery.
Marissa uśmiechnęła
się, momentalnie odzyskując dobry humor. Jej oczy zabłysły figlarnie.
– Na to wychodzi.
Wiedziałabyś o tym już dawno, gdybyś nie ewakuowała się podczas
wesela – stwierdziła, ale w jej głosie Claire nie wyczuła wyrzutów.
Raczej rozbawienie, jakby Issie już dawno przywykła do myśli, że musiałaby
osobiście chodzić z przyjaciółką za rękę, by utrzymać ją dłużej
na jakiejkolwiek imprezie. – Matt i Lucas już dawno mieli wrócić.
Chyba tylko ja byłam problemem, ale… – Wzruszyła ramionami. – Chyba się
cieszę. Znaczy kocham Rosalee, naprawdę, ale to miejsce…
– Chyba
rozumiem – zapewniła cicho.
Miasto Nocy
miało w sobie coś, czego żadne z nich nie potrafiło nazwać, a co
prędzej czy później zdawało się przyciągać każdego. Dla Claire było
przede wszystkim domem. Jakaś jej cząstka naprawdę chciała tam wrócić
– gdzieś daleko od chaosu, łowców i całego związanego z Seattle
zamieszania. Co prawda zarazem nie wyobrażała sobie powrotu do rutyny
i miejsca, które pod każdym możliwym względem pozostawało odcięte od zewnętrznego
świata, ale…
Kiedyś,
obiecała sobie stanowczo. Wiedziała, że prędzej czy później musiało do tego
dojść, zwłaszcza gdy sytuacja się uspokoi.
A
przynajmniej w to chciała wierzyć.
– Tak czy siak,
tu mam więcej swobody. Poznaje wasze tradycje. – Śmiech Marissy wystarczył,
by wyrwać ją z zamyślenia. – Podoba mi się świątynia. No i ostatnio
dorwałam Alessię. Poprosiłam, żeby opowiedziała mi to i owo… Kapłanki
są fascynujące – przyznała, a Claire wymownie uniosła brwi.
– Chcesz
zostać kapłanką?
– Nie wiem…
A mogę? – zapytała Issie, szczerząc się w uśmiechu. – Mają fajne
kiecki. Jakbym mogła taką nosić cały czas…
– Wątpię,
by o byciu kapłanką decydowało coś takiego – zauważyła przytomnie. – Zwykle
chodzi o powołanie.
Te słowa
ani trochę nie ostudziły zapału wampirzycy. Dziewczyna ułożyła się
na brzuchu, krzyżując łydki w powietrzu.
– No,
przecież mówię. Chęć wciśnięcia się w ładną kieckę raz na jakiś czas
to już powołanie.
Roześmiała się
melodyjnie – w miły, przyjemny dla ucha sposób. Claire pokręciła z niedowierzaniem
głową, nawet nie próbując powstrzymywać się od odwzajemnienia
uśmiechu. Tak, chyba właśnie tego mogła się po tej dziewczynie spodziewać.
Gdzieś
jakby w oddali usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Issie poruszyła się
błyskawicznie, porywając pierwszą z brzegu poduszkę i ciskając ją w stronę
intruza, zanim ten w ogóle zdążył wejść do pokoju.
– Puka się!
– zażądała i zabrzmiało to niemal gniewnie. – Pukanie to świetny
wynalazek, jeśli chcesz wejść do cudzego pokoju, Lucas!
– Ostatnio
jak pukałem, ani ty, ani Matt nie zareagowaliście, więc… –
odparł ze spokojem wampir. Claire dostrzegła go w kadrze, jak gdyby nigdy
nic przyciskającego poduszkę do piersi. Mogła tylko zgadywać, czy pozwolił
Marissie trafić, czy może od razu ją pochwycił, nim zdążyłaby sięgnąć
jego twarzy. – O, cześć, Claire!
Nie
zabrzmiał na zaskoczonego tym, że mogłyby rozmawiać. W zasadzie miała
wrażenie, że Lucas właśnie dlatego zdecydował się zakłócić prywatność
Issie, pod byle pretekstem wślizgując się do pokoju. Wychwyciła
ulgę w jego spojrzeniu, zaraz też zmaterializował się przy
komputerze, ignorując fakt, że wampirzyca spróbowała zepchnąć go z materaca.
Również to, że przy pierwszej okazji zdzieliła go łokciem w żebra, nie zrobiło
na wampirze większego wrażenia.
– Lucas… –
westchnęła Claire, ale ani trochę nie zabrzmiało to tak,
jak planowała. Mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok.
To był
jeden z tych momentów, w których żałowała, że nie miała go obok.
Absolutnie nie miałaby nic przeciwko bliskości przyjaciela, zwłaszcza gdy
ten pojawiał się znikąd, bez zbędnych pytań i z awaryjną
paczką chusteczek pod ręką. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie
potrzebowała ich aż za dużo.
– Dobrze,
że nic ci nie jest – westchnął Lucas, nie odrywając od niej
wzroku. – Dimitr i Isabeau zniknęli, poza tym nie chcieli obstawy,
ale…
– Jest w porządku
– przerwała mu pospiesznie. – Serio, damy sobie radę. Właśnie opowiadałam Issie
o tym, że jakoś się tutaj trzymamy.
Skinął
głową, ale myślami wydawał się być gdzieś daleko. Claire zawahała
się, aż nazbyt świadoma spojrzenia, którym ją obdarował. Być może wszystko
sprowadzało się do dziwnego kadru albo tego, że wciąż nie przywykła
do rozmowy przez kamerkę, ale coś w przenikliwym wzroku Lucasa
sprawiło, że poczuła się nieswojo. Dla pewności wyprostowała się i nawet
obejrzała przez ramie, wręcz spodziewając, że za sobą zauważy coś, co
mogłoby wyjaśnić, dlaczego wampir obserwował ją w taki dziwny sposób, ale…
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Gdyby aktualnie przebywali w jednym pomieszczeniu,
pomachałaby Pavarottiemu dłonią przed twarzą – tak po prostu, by upewnić
się, czy czasem nie odleciał.
– Ehm,
Lucas? – zaryzykowała, uświadamiając sobie, że zdecydowanie zbyt długo trwali w ciszy.
Drgnął i w końcu
zamrugał, choć w przypadku wampira to zdecydowanie nie było
potrzebne mu do normalnego funkcjonowania. Ewentualnie nie był w stanie
zignorować Marissy, zwłaszcza że ta ponownie spróbowała go znokautować.
– Hm? – wyrwało
mu się. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, jedynie utwierdzając
Claire w przekonaniu, że był… pod każdym względem dziwny.
– Wszystko
w porządku? – zapytała wprost. – Patrzysz na mnie tak dziwnie…
– Ani trochę.
Po prostu się stęskniłem – odparł wymijająco, raptownie poważniejąc.
Odchrząknął, gwałtownie prostując się na swoim miejscu. – Dzwoń do nas
częściej, co? Nie podoba mi się, co się tam u was dzieje.
No i koniecznie daj mi znać, co z Jocelyne.
– Jasne,
ale…
Ekran
zgasł. Zdążyła jeszcze usłyszeć protest Marissy, ale i ten został
przerwany, kiedy Lucas tak po prostu zakończyć połączenie. Claire
zamrugała, przez kilka kolejnych sekund z zaskoczeniem wpatrują się w wygaszonego
laptopa. Przez chwilę nawet miała ochotę oddzwonić, gotowa przysiąc, że w grę
wchodziła zwykła pomyłka, ale…
Pokręciła
głową. Co to, na litość bogini, było?, pomyślała, w pamięci wciąż
mając to dziwne, zdecydowanie zbyt przenikliwe spojrzenie wampira. Nie żeby
Pavarotti pierwszy raz zachowywał się przy niej dziwnie, ale była gotowa
przysiąc, że tym razem chodziło o coś więcej. Ewentualnie naprawdę
zaczynała zachowywać się jak histeryczka, doszukując się wszędzie wokół
rzeczy, których nie powinna.
To tylko Lucas,
tak? Jakby zaczynała panikować za każdym razem, gdy robił coś, co nie było
dla niej jasne…
– Clairie!
– doszło ją z dołu.
Natychmiast
poderwała się na równe nogi, słysząc głos mamy. Jeszcze przed
dotarciem do drzwi wyczuła znajome zapachy i to wystarczyło, by nabrała
pewności co do tego, kogo zastanie, kiedy zejdzie na dół. To, że
Dimitr i Isabeau w końcu się pojawią, było dla niej oczywiste
już od chwili, w której nabrała pewności, że ta dwójka
faktycznie pojawiła się w mieście. Świadomość, że będą chcieli się
z nią zobaczyć, również od początku wydała jej się w pełni
oczywista.
Niewiele
brakowało, by potknęła się w przedpokoju o przechadzającą się
po domu czarną kulkę futra. Pod nieobecność Joce jej kot wydawał się
być wszędzie. Dosłownie. Claire ostatecznie przestało to dziwić w chwili,
w której znalazła go drzemiącego na Star – tak po prostu,
jakby integracja z kilkukrotnie większym od siebie psem była
najnormalniejsza na świecie. Kto wie, może była.
Pochwyciła stworzonko na ręce, mimowolnie uśmiechając się, kiedy kociak z miauknięciem zaczął się o nią ocierać. Zaraz po tym w pośpiechu zbiegła na dół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz