2 lutego 2022

Sto pięćdziesiąt osiem

Claire

Jeden rzut oka na Isabeau wystarczył, by dojść do wniosku, że ta wyglądała kwitnąco. Przy pierwszej okazji obdarowała siostrzenicę jednym z piękniejszych uśmiechów, po czym zachęcająco wyciągnęła ramiona, bezceremonialnie biorąc zaskoczoną Claire w ramiona.

– No i proszę – rzuciła w ramach powitania Beau. – Przynajmniej ty jedna wydajesz się promienieć – oceniła, odsuwając dziewczynę na tyle, by móc zmierzyć ją wzrokiem.

– Chyba nie rozumiem – wyrwało jej się.

Ciotka skwitowała to melodyjnym śmiechem. Odsunęła się, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnęła rękę, by pogładzić czarne futerko wciąż ułożonego w ramionach Claire kota. Błękitne oczy zabłysły. Nawet jeśli widok zwierzęcia sprawił, że wampirzyca pomyślała o Allegrze, nie dała niczego po sobie poznać.

– Tak sobie tylko gdybam. Po prostu twoja aura lśni… I to inaczej, niż kiedy widziałam cię po raz ostatni – wyjaśniła i coś w tych słowach wystarczyło, by serce podeszło Claire aż do gardła. Och, doprawdy… – To oczywiście nic takiego, ale… Hm, pisałaś coś ostatnio?

Gdyby sytuacja była normalna, odpowiedziałaby bez wahania. Kto jak kto, ale Isabeau ze swoją intuicją i zdolnościami dostrzegania więcej niż inni, mogłaby zrozumieć pewne kwestie. Jeśli chodziło o wyjątkową intuicję, Claire naprawdę zaczynała pojmować jej wyjątkowość bardziej niż do tej pory. I, o bogini, spoglądając na kapłankę, naprawdę miała ochotę z nią o tym porozmawiać.

Wysiliła się na uśmiech. Chcąc zyskać na czasie, pogłaskała kota, wygodniej układając czarną kulkę w swoich ramionach. Nie miała pewności, czy powinna uznać jego zachowanie za tęsknotę za Jocelyne, ale wydawał się do niej łasić z większym zaangażowaniem niż zazwyczaj.

– Nic wyjątkowego – odparła wymijająco. Wątpiła, by Rufus chciał z kimkolwiek dyskutować o wierszu, który przy pierwszej okazji podsunęła akurat jemu. – Na pewno nic, co dotyczyłoby Joce. W zasadzie… – Urwała. Miała wrażenie, że błękitne oczy Isabeau wciąż śledziły jej ruchy z przesadnym wręcz zainteresowaniem. – Czemu patrzysz na mnie tak dziwnie, ciociu?

– Hm? Och, bez powodu. Albo przez twoją aurę. – Wampirzyca wzruszyła ramionami. – Nie przejmuj się. W zasadzie chciałabym porozmawiać. Masz ochotę się przejść?

Jeszcze kiedy mówiła, bezceremonialnie pociągnęła dziewczynę za rękę. Claire zdążyła jeszcze rzucić zdezorientowane spojrzenie Layli i Dimitrowi, zwłaszcza że ta dwójka nie miała nawet okazji się odezwać. W pośpiechu puściła kota, pozwalając, by ten lekko wylądował na czterech łapach i – prychając, by okazać niezadowolenie – pobiegł w sobie tylko znanym kierunku.

– Dobrze cię widzieć, Claire – zdążył jeszcze rzucić Dimitr.

Odwzajemniła mu się uśmiechem, nim ostatecznie pozwoliła, by Isabeau wyprowadziła ją przed dom. Zdążyła otrząsnąć się na tyle, by zrównać z wampirzycą krok. Poczuła się dziwnie spięta, choć sama nie potrafiła stwierdzić dlaczego. Już dawno przestała czuć się skrępowana, kiedy chodziło o przebywanie z Isabeau.

Ukrywanie prawdy jest dużo prostsze, kiedy cała rodzina nagle nie decyduje się zwalić z bagażami pod wspólny adres, pomyślała mimochodem. W takich momentach naprawdę mogła zrozumieć niechęć ojca do jakiekolwiek towarzystwa.

Uścisk Beau zelżał, co przyjęła z ulgą. Claire obserwowała ją w milczeniu, kiedy wampirzyca z lekkością zbiegła po schodach werandy. Przez chwilę szła w ciszy, sprawiając wrażenie pogrążonej we własnych myślach. Czarne loki falowały przy każdym kroku, naelektryzowane czy to za sprawą towarzyszącej telepatce mocy, a może po prostu reagując na deszczową aurę. Tego dnia nie padało, choć spoglądając w zachmurzone niebo, miało się wrażenie, że niebo w każdej chwili mogło się otworzyć.

– Więc… – Isabeau w końcu zwróciła się w stronę swojej towarzyszki. Uśmiechnęła się zachęcająco, po czym jak gdyby nigdy nic podeszła do zawieszonej na drzewie huśtawki. Przysiadła, od niechcenia wprawiając skrzypiące łańcuchy w ruch. – Po pierwsze, wiem, co zrobiłaś. O tym, że Gabriel już ci podziękował też, ale i tak chcę to powiedzieć… Cokolwiek tam zaszło, jestem dumna, Claire.

Zamrugała, nie kryjąc zaskoczenia. Poczuła się prawie jak wtedy, gdy wujek po prostu wziął ją w ramiona, zapewniając, że dobrze się spisała. Claire wcale nie miała poczucia, by zrobiła coś wyjątkowego, zwłaszcza że gdyby nie Claudia i Razjel, wszyscy skończyliby marnie. Zresztą gdyby nie zawahała się wtedy, gdy Charon zapytał ją o imię…

Potrząsnęła głową. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść tamtego dnia źle.

– Ja przecież… – zaczęła, ale Beau nie pozwoliła jej dokończyć.

– Nie patrz tak na mnie. Do diabła, walczyłam z nim, Claire. – W błękitnych oczach ciotki pojawił się niebezpieczny błysk. – A zresztą… Znasz mnie, prawda? Zwykle mówię prosto z mostu, więc teraz też to zrobię. Nikomu nie życzę spotkania z Charonem. Myślę o tym i mam przed oczami rany Alessi, a ona przecież… – Urwała. Odchrząknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dokończeniem. – Mam na myśli to, że…

– … że jestem słabsza. – Claire nawet się nie zawahała. Wysiliła się na blady, pozbawiony wesołości uśmiech. – Możesz to powiedzieć. Nie obrażę się przecież. Ja i wilkołaki… – Bezwiednie przycisnęła obie dłonie do piersi. Skryta pod ubraniem blizna zapulsowała nieprzyjemnym ciepłem. – I na pewno walczę gorzej niż Alessia.

– Nie sądzę, by jakiekolwiek umiejętności walki zadziałały, kiedy ktoś jest nieśmiertelny – zauważyła przytomnie Isabeau i zabrzmiało to niemal łagodnie. – Ale cieszę się, że córka mojej siostry potrafi się bronić. Nie będę ukrywać: jesteś jedną z tych osób, o które zawsze będę się bała. Zwłaszcza o to, że za którymś razem nie będziesz miała nikogo, kto zdoła cię obronić, ale…

Isabeau zamilkła. Dziwne, przenikliwe spojrzenie wróciło, jakby wampirzyca dostrzegła coś, co skutecznie wytrąciło ją z wcześniejszego toru myśli. Przez chwilę siedziała w bezruchu, leniwie bujając się na huśtawce. Ani na moment nie odrywając wzroku od siostrzenicy, co jedynie wzbudziło w Claire jeszcze więcej wątpliwości.

Czy ona też mogła dostrzec to, o czym wspominał Razjel? Nie widziała Isabeau od chwili rytuału. W zasadzie kiedy ostatnim razem mijała się z wampirzycą, ta odprawiała uroczystości u boku samej Selene. Tak czy siak, na pewno nie miała do czynienia z żadną z wrażliwych kobiet w rodzinie, które miałyby szansę zwrócić uwagę na… nadnaturalne sprawy. No, może pomijając Jocelyne, ale nie sądziła, by kuzynka była wrażliwa akurat na te aspekty nadnaturalności.

Z wieszczką sprawy miały się inaczej. Sama wzmianka o lśniącej aurze zdawała się mówić sama za siebie.

Co z nimi dzisiaj jest?, jęknęła w duchu Claire. Jakby mało było, że Lucas też spoglądał na nią tak dziwnie, zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy…

– Nie będę ukrywać, że chciałam zapytać cię o Charona. O Florencję też – oznajmiła wprost Isabeau, podrywając się na równe nogi. Nagle znalazła się tuż obok, wciąż zamyślona. – Prawda jest taka, że powinnam przycisnąć Rufusa, ale w porę się gdzieś ewakuował. Usłyszałam ostatnio od Carlisle’a coś takiego…

– Mówisz bardzo zawile, ciociu – przyznała zgodnie z prawdą, uśmiechając się niepewnie.

– Och, no tak… – Wampirzyca westchnęła. Wciąż wyglądała na podminowaną. – Chodzi o to, co powiedziała Rufusowi Alessia. Wiedziałaś, że Charon podobno podąża za Claudią? – zapytała wprost, tym razem nie przebierając w słowach.

Claire nawet nie drgnęła. Ze spokojem zniosła spojrzenie błękitnych oczu, samej sobie dziwiąc się, że wciąż mogła cieszyć się normalnym pulsem. Prawda była taka, że serce już dawno powinno wyskoczyć jej z piersi ze zdenerwowania.

O, tak… Oczywiście. Za nią i za mną, ale to nic nowego. Masz informacje przestarzałe o dobre dwa miesiące.

Wątpiła, by Isabeau doceniła akurat taki przypływ szczerości.

– Mnie też o nią zapytał. Wtedy, we Florencji – przyznała w zamian. Ostrożnie dobierała słowa, nagle po prostu zaczynając mówić. I choć nie pierwszy raz nie była pewna, czy mogła uznać to za cudowny wpływ rzekomej intuicji, postanowiła się temu poddać. – A teraz jest tutaj, chociaż żadna z nas go nie pokierowała. Nie wiem, co o tym sądzić.

– Niech to szlag… – wyrwało się wampirzycy. Wycofała się, wciąż pogrążona we własnych myślach. – Skoro szuka jej, nie rozumiem dlaczego zaatakował Jocelyne. Co mu to dało? Słodka bogini, mam wrażenie, że coś mi umyka, ale…

– Kontrolę? – zasugerowała z wahaniem Claire. – Wiem, jak działa ugryzienie wilkołaka. Mam na myśli…

Zawahała się. Myślała nad różnymi scenariuszami, choć naturalnie nie mogła żadnego zweryfikować. Nie, skoro nie wyobrażała sobie pisania SMS-ów do Claudii, a normalna rozmowa jak na razie nie wchodziła w grę.

Isabeau uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób.

– To miałoby sens, gdyby stwórca mógł pstryknąć palcami i w ten sposób powstrzymać pierwszą przemianę. Może nawet byłabym pod wrażeniem takiego szantażu – dodała Beau, wywracając oczami. – Ale w tej sytuacji? Tak naprawdę wciąż nie ma nam niczego do zaoferowania. Raczej nie zadzwoni godzinę przed pełnią oznajmić, że jeśli damy mu informację o Claudii, pozwoli, by Jocelyne poderżnęła mu gardło.

Chcąc nie chcąc musiała przyznać temu rację. To jednak nasuwało inną, co najmniej niepokojącą odpowiedź, o której w teorii wiedziała od samego początku, a jednak…

Zrobił to, bo mógł. Albo żeby ją ukarać tylko dlatego, że nie odpowiedziała od razu, gdy zażądał odpowiedzi na pytanie. Biorąc pod uwagę to, z kim mieli do czynienia, oba rozwiązania wydawały się równie prawdopodobne.

– To sadysta – przypomniała cicho.

Tym razem ciotka po prostu skinęła głową.

– Wiem. Uwierz mi, że wiem… – mruknęła, krzyżując ramiona na piersi. Kiedy spojrzała na Claire, jej spojrzenie znów wydało się dziewczynie dziwne; zbyt przenikliwe, zbyt… – Nie miałam tego w planach, ale teraz patrzę na ciebie i naprawdę dostrzegam coś, czego nie rozumiem. Nie potrafię tego nazwać i nie mogę pozbyć się wrażenia, że to dobra zmiana – oznajmiła, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągając dłoń, by ułożyć ją na policzku siostrzenicy. Dwie pary błękitnych oczu spotkały się, pod wieloma względami jakże do siebie podobne. – Czasami czuję różne rzeczy. I wierzę, że ty też, choć nie zawsze to do siebie dopuszczasz. Ale w tej rodzinie utalentowane kobiety objawiają się od pokoleń, Claire. Będę to powtarzać, zwłaszcza że mam wrażenie, że to dobry moment, żebyś to usłyszała.

Wątpliwości wróciły. Inne niż do tej pory, ale jednak. Słuchała słów Isabeau, przez chwilę świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które rozeszło się po całym jej ciele. Zupełnie jakby to, co mówiła kapłanka, było właściwe. Zupełnie inne niż lata wcześniej, kiedy siedziała przerażona na kanapie w domu Devile’ów, świadoma wyłącznie tego, że jej dotychczas cudownie prosty, oparty na wytyczonych przez naukę zasadach świat właśnie rozpada się na kawałeczki.

Teraz rozumiała lepiej. Zupełnie jakby równowaga i otwarty umysł, o którym mówiła jej Selene, w istocie miały prawo funkcjonować.

– To takie dziwne… I nie daje mi spokoju – przyznała po chwili namysłu Isabeau. Uśmiechnęła się, ale w jej oczach Claire doszukała się wyłącznie niepokoju. – Gdybym miała przed sobą telepatkę, pomyślałabym, że właśnie rozwinęłaś zdolności.

– Nic z tych rzeczy. Chociaż chwilami…

– Hm?

Potrząsnęła głową. Musiała z kimś porozmawiać, a skoro chwilowo nie miała pod ręką Claudii…

– Nie jestem pewna – przyznała cicho. – Moje wiersze to raczej nie coś, co można kontrolować. Ale chwilami mam wrażenie, że wcale nie muszę ich pisać. Czasem po prostu znam ich treść i to, do kogo powinny trafić. W zasadzie to działało już wcześniej, ale… nie tak.

O dziwo, wampirzyca jedynie parsknęła śmiechem – nieco wymuszonym, wręcz gorzkim, ale jakimś cudem wciąż szczerym.

– Och, Claire… Okazyjnie płaczę krwią albo zapominam własne wizje – przypomniała usłużnie. – Mów mi jeszcze o zdolnościach, które zmieniają się, choć i tak nie masz nad tym kontroli. Może to naturalny proces w przypadku kogoś takiego jak ty czy ja. Świat się zmienia, więc i my… – Beau nagle się rozpogodziła. – A może to przede wszystkim ty w końcu otwierasz się na to, co robisz. Strach to zły doradca. Zdecydowanie często mam poczucie, że zbyt wiele w tobie lęków.

– Ja wcale nie…

– To nie jest zarzut – zapewniła pospiesznie Beau. – Jestem w stanie to zrozumieć, chociaż nie ukrywam, że jesteśmy zupełnie inne. Mam… naprawdę wiele do zarzucenia Rufusowi w tym temacie, ale to teraz bez znaczenia. Wolę po prostu cieszyć się z tego, że widzę cię taką. A jeśli chcesz ode mnie najbardziej sensowną, absolutnie niezwiązaną z nauką radę, to… Zaufaj sobie. Zwłaszcza to.

Coś w tych słowach sprawiło, że Claire udało się uśmiechnąć. Och, zaufaj sobie. Słyszała to zdecydowanie zbyt często, zwłaszcza w ostatnim czasie.

W pośpiechu odrzuciła od siebie myśl o Florze. W zamian skupiła się przede wszystkim na Beau, nie chcąc pozwolić sobie na przygnębienie i prowokować niewygodnych pytań. Wolała nie sprawdzać, czy intuicja za którymś razem jednak mogła zawieść.

– Więc już nie miłości? – rzuciła zaczepnym tonem. Rada Beau aż za bardzo przypomniała jej spontaniczne życzenia, które dostała od wampirzycy na urodziny.

– Och, ależ tak. Miłość to zawsze dobra opcja. – Isabeau natychmiast się ożywiła. Jej oczy zabłysły podejrzliwie. – Sugerujesz coś? Wiesz, wspomniałam już, że twoja aura się zmieniła, więc… – dodała, odsłaniając kły w uśmiechu.

A potem najzupełniej spontanicznym gestem położyła dłoń na brzuchu Claire. Dziewczyna oskoczyła jak oparzona, przez chwilę niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.

– Nie, nie! Oczywiście, że nie! – Wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Beau, na litość bogini…

– Żartuję tylko. Wiem jak wygląda aura ciężarnej. – Wzruszyła ramionami. – Albo liczę, że zwabię twojego ojca i jednak będę mogła przybić go kołkiem do drzewa. Może wtedy okaże się, że jest jeszcze coś, o czym zapomniał nam wspomnieć. Wiesz, gdybym wiedziała o Claudii… Już i tak kręcę się jak dziecko we mgle – westchnęła, nie kryjąc frustracji.

Atmosfera znów zgęstniała – tylko nieznacznie, ale to wystarczyło, by dało się to odczuć. Claire zawahała się, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę oczekiwała Isabeau. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, by powstrzymać się przed ułożeniem dłoni na brzuchu. Zupełnie jakby w całym tym szaleństwie potrzebowała czegoś takiego…

– Nie wspomniał o Claudii, bo tak naprawdę nie było kiedy. Zdenerwował się mną, a później… – Tak naprawdę wcale nie musiała kończyć. Isabeau aż za dobrze wiedziała, jak wyglądały zawirowania z Łowcą i Ciemnością. – Zresztą co to tak naprawdę zmienia?

Tym razem nie była w stanie ukryć przyspieszonego pulsu. To jedno pytanie wydało jej się aż nazbyt istotne. Jeśli istniały osoby, które mogłyby się okazać problematyczne, Isabeau z pewnością do nich należała. Jak długo wampirzyca przesiadywała w Mieście Nocy, spotkania jej Claudii dało się uniknąć, ale w tym wypadku…

Och, to na dłuższą metę prowadziło donikąd. Czuła się, jakby stąpała po kruchym lodzie, wręcz widząc jak ten zaczyna pękać. Musiała się przygotować i coś zrobić, by mieć szansę to przetrwać. W innym wypadku mogło się wydarzyć cokolwiek, zwłaszcza teraz, gdy Charon poczynał sobie coraz śmielej.

– Co masz na myśli? – rzuciła po chwili zastanowienia Beau. – Zrozumienie jego intencji to dobry początek.

– Oczywiście, że tak. Ale w tym wypadku… Co zmienia to, że już wiesz o jego polowaniu na Claudię?

Przez twarz kapłanki przemknął cień. Skrzywiła się na samą wzmiankę o wampirzycy i to utwierdziło Claire w przekonaniu, że jej obawy były słuszne. Nie żeby jakkolwiek dziwiło ją to, w jaki sposób Beau mogłaby reagować na tę kobietę. Oczywiście, że miała powody. Wszystko to, co się stało, kiedy Claudia…

A potem Isabeau z wolna wypuściła powietrze i potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Ale mam wrażenie, że w tym wypadku powinniśmy dotrzeć do niej pierwsi – oznajmiła, starannie dobierając słowa.

– I co potem? – drążyła, coraz bardziej zaniepokojona. Jak miała rozumieć te słowa…? – Załóżmy, że Charon poluje na Claudię. Czegokolwiek może od niej chcieć. Jeśli udałoby się ją znaleźć… Co wtedy?

Czuła, że ryzykuje. Miała wrażenie, że dotarła do granicy, aż prosząc się o to, by jednak padły niewygodne pytania. Co takiego miała pomyśleć Isabeau, widząc ją tak dziwnie pobudzoną, stojącą tuż przed nią i wypytującą z rosnącym niepokojem? Co więcej, obawiała się tego, co mogłaby usłyszeć. Aż za dobrze pamiętała rozgoryczenie Beau i to, jak bardzo ona i Rufus uwzięli się na Claudię.

Nie była naiwna. Wierzyła, że wobec kogoś, kto niemalże doprowadził do wyrzeknięcia się przez wampira człowieczeństwa, żywiło się nie tyle gniew, co może wręcz nienawiść, ale…

– Dowiem się, kiedy już ją znajdę – doszło ją jakby z oddali. Choć wciąż wpatrywała się w Isabeau, sylwetka ciotki powoli zaczynała rozmazywać jej się przed oczami. Przez chwilę była świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. – Czegokolwiek on chce, trzeba go powstrzymać. Skoro Claudia jest naszym jedynym tropem…

To brzmiało niewinnie, ale Claire wcale nie poczuła się spokojniejsza. W gruncie rzeczy wtedy mogło wydarzyć się cokolwiek. Jeśli Beau zdecydowałaby, że najprościej będzie rzucić byłą kochankę męża wilkołakowi na pożarcie, wtedy mogłoby wydarzyć się wszystko.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Przez moment była gotowa przysiąc, że w dotychczas błękitnych oczach Isabeau dostrzegła domieszkę szkarłatu…

A potem poczuła ciepłą dłoń, która na powrót wylądowała na jej policzkach.

– Hej, Claire… W porządku? – zaniepokoiła się Beau. – Bardzo pobladłaś. I właśnie zaczęłaś krwawić. Widywałam to u Joce, ale ty…

Natychmiast uniosła dłoń do twarzy. Z zaskoczeniem spojrzała na ślady czerwieni, które dostrzegła na palcach, kiedy zdecydowała się otrzeć przestrzeń pod nosem. Skrzywiła się, wciąż zaskoczona obecnością krwi. Jasne, widziała, jak bardzo zmęczona potrafiła być Claudia, kiedy wróciła do praktykowania magii, ale sama do tej pory tego nie doświadczyła. Z drugiej strony, może przy nerwach i godzinach, które spędziła na zabawie świecą, mogła się tego spodziewać.

Isabeau bardziej stanowczo pochwyciła ją za ramię. Niepokojący wyraz twarzy znikł, wyparty przez uspokajający, pełen zrozumienia uśmiech.

– Chodź do środka. Myślałam już o ziołach dla Joce, ale dla ciebie też coś znajdę. Poczujesz się lepiej – zapewniła, ciągnąć dziewczynę w stronę domu. – Przyzwyczaisz się. Och, no i w końcu rozumiem, dlaczego kot tak się do ciebie wyrywa.

– Nie wiem, czy do czegoś takiego da się przyzwyczaić.

Ale myślami wciąż była gdzieś daleko. Mimo wszystko nie zaprotestowała, kiedy Beau poprowadziła ją prosto do łazienki, by mogła doprowadzić się do porządku. Natychmiast nachyliła się nad umywalką, pozwalając, by rubinowe krople spłynęły do odpływu.

Gdzieś za plecami usłyszała trzask zamykanych drzwi, kiedy Isabeau zdecydowała się wycofać. Słyszała spokojny głos ciotki, próbującej wytłumaczyć pozostałym, co się stało. Przez chwilę nasłuchiwała, wręcz podejrzewając, że zaraz znajdzie się w ogniu pytań, ale nic podobnego nie miało miejsca. Głosy ucichły, co samo w sobie było jej na rękę.

Przemyła twarz chłodną wodą. Przez chwilę jeszcze trwała w jednej pozycji, póki nie nabrała pewności, że krew przestała płynąć. Z wolna wyprostowała się, by móc spojrzeć w lustru i upewnić, że przypadkiem nie wygląda jak siódme nieszczęście. Zawsze była blada, więc widok własnego odbicia ani trochę jej nie zaskoczył. Mogła się tego spodziewać, zresztą…

Gwałtownie się wycofała. Jeszcze jakiś czas temu krzyknęłaby, widząc drapieżny uśmiech i błysk w oczach, które dostrzegła u dziewczyny po drugiej stronie lustra, ale tym razem zdołała się powstrzymać. Och, przyzwyczaiła się.

Z tym, że przecież nie śniła.

Jeszcze tylko trochę, rozbrzmiało w jej głowie. Była pewna, że ta myśl nie należała do niej… No, nie do końca. Życzyłabym ci cierpliwości, ale… Och, sama dasz mi znać, jak jednak stwierdzisz, że się potrzebujemy.

Głos umilkł. Odbicie wróciło do normy, ale Claire nie poczuła się ani trochę lepiej.

Spoglądając we własne, lśniące niezdrowo, nienaturalnie rozszerzone oczy, czuła tylko i wyłącznie narastający niepokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa