Jeden rzut oka na Isabeau
wystarczył, by dojść do wniosku, że ta wyglądała kwitnąco. Przy
pierwszej okazji obdarowała siostrzenicę jednym z piękniejszych uśmiechów,
po czym zachęcająco wyciągnęła ramiona, bezceremonialnie biorąc zaskoczoną
Claire w ramiona.
– No i proszę
– rzuciła w ramach powitania Beau. – Przynajmniej ty jedna wydajesz się
promienieć – oceniła, odsuwając dziewczynę na tyle, by móc zmierzyć
ją wzrokiem.
– Chyba nie rozumiem
– wyrwało jej się.
Ciotka
skwitowała to melodyjnym śmiechem. Odsunęła się, po czym jak gdyby
nigdy nic wyciągnęła rękę, by pogładzić czarne futerko wciąż ułożonego w ramionach
Claire kota. Błękitne oczy zabłysły. Nawet jeśli widok zwierzęcia sprawił, że
wampirzyca pomyślała o Allegrze, nie dała niczego po sobie
poznać.
– Tak sobie
tylko gdybam. Po prostu twoja aura lśni… I to inaczej, niż kiedy
widziałam cię po raz ostatni – wyjaśniła i coś w tych słowach
wystarczyło, by serce podeszło Claire aż do gardła. Och, doprawdy…
– To oczywiście nic takiego, ale… Hm, pisałaś coś ostatnio?
Gdyby
sytuacja była normalna, odpowiedziałaby bez wahania. Kto jak kto, ale Isabeau
ze swoją intuicją i zdolnościami dostrzegania więcej niż inni, mogłaby
zrozumieć pewne kwestie. Jeśli chodziło o wyjątkową intuicję, Claire
naprawdę zaczynała pojmować jej wyjątkowość bardziej niż do tej pory.
I, o bogini, spoglądając na kapłankę, naprawdę miała ochotę z nią
o tym porozmawiać.
Wysiliła się
na uśmiech. Chcąc zyskać na czasie, pogłaskała kota, wygodniej układając
czarną kulkę w swoich ramionach. Nie miała pewności, czy powinna
uznać jego zachowanie za tęsknotę za Jocelyne, ale wydawał się
do niej łasić z większym zaangażowaniem niż zazwyczaj.
– Nic wyjątkowego
– odparła wymijająco. Wątpiła, by Rufus chciał z kimkolwiek dyskutować
o wierszu, który przy pierwszej okazji podsunęła akurat jemu. – Na pewno
nic, co dotyczyłoby Joce. W zasadzie… – Urwała. Miała wrażenie, że błękitne
oczy Isabeau wciąż śledziły jej ruchy z przesadnym wręcz zainteresowaniem.
– Czemu patrzysz na mnie tak dziwnie, ciociu?
– Hm? Och,
bez powodu. Albo przez twoją aurę. – Wampirzyca wzruszyła ramionami. –
Nie przejmuj się. W zasadzie chciałabym porozmawiać. Masz ochotę się
przejść?
Jeszcze
kiedy mówiła, bezceremonialnie pociągnęła dziewczynę za rękę. Claire
zdążyła jeszcze rzucić zdezorientowane spojrzenie Layli i Dimitrowi,
zwłaszcza że ta dwójka nie miała nawet okazji się odezwać. W pośpiechu
puściła kota, pozwalając, by ten lekko wylądował na czterech
łapach i – prychając, by okazać niezadowolenie – pobiegł w sobie
tylko znanym kierunku.
– Dobrze
cię widzieć, Claire – zdążył jeszcze rzucić Dimitr.
Odwzajemniła
mu się uśmiechem, nim ostatecznie pozwoliła, by Isabeau wyprowadziła
ją przed dom. Zdążyła otrząsnąć się na tyle, by zrównać z wampirzycą
krok. Poczuła się dziwnie spięta, choć sama nie potrafiła stwierdzić
dlaczego. Już dawno przestała czuć się skrępowana, kiedy chodziło o przebywanie
z Isabeau.
Ukrywanie
prawdy jest dużo prostsze, kiedy cała rodzina nagle nie decyduje się zwalić
z bagażami pod wspólny adres, pomyślała mimochodem. W takich
momentach naprawdę mogła zrozumieć niechęć ojca do jakiekolwiek
towarzystwa.
Uścisk Beau
zelżał, co przyjęła z ulgą. Claire obserwowała ją w milczeniu, kiedy wampirzyca
z lekkością zbiegła po schodach werandy. Przez chwilę szła w ciszy,
sprawiając wrażenie pogrążonej we własnych myślach. Czarne loki falowały przy każdym
kroku, naelektryzowane czy to za sprawą towarzyszącej telepatce mocy,
a może po prostu reagując na deszczową aurę. Tego dnia nie padało,
choć spoglądając w zachmurzone niebo, miało się wrażenie, że niebo w każdej
chwili mogło się otworzyć.
– Więc… –
Isabeau w końcu zwróciła się w stronę swojej towarzyszki.
Uśmiechnęła się zachęcająco, po czym jak gdyby nigdy nic podeszła do zawieszonej
na drzewie huśtawki. Przysiadła, od niechcenia wprawiając skrzypiące
łańcuchy w ruch. – Po pierwsze, wiem, co zrobiłaś. O tym, że
Gabriel już ci podziękował też, ale i tak chcę to powiedzieć…
Cokolwiek tam zaszło, jestem dumna, Claire.
Zamrugała,
nie kryjąc zaskoczenia. Poczuła się prawie jak wtedy, gdy wujek po prostu
wziął ją w ramiona, zapewniając, że dobrze się spisała. Claire wcale
nie miała poczucia, by zrobiła coś wyjątkowego, zwłaszcza że gdyby
nie Claudia i Razjel, wszyscy skończyliby marnie. Zresztą gdyby nie zawahała się
wtedy, gdy Charon zapytał ją o imię…
Potrząsnęła
głową. Zbyt wiele rzeczy mogło pójść tamtego dnia źle.
– Ja przecież…
– zaczęła, ale Beau nie pozwoliła jej dokończyć.
– Nie patrz
tak na mnie. Do diabła, walczyłam z nim, Claire. – W błękitnych
oczach ciotki pojawił się niebezpieczny błysk. – A zresztą… Znasz
mnie, prawda? Zwykle mówię prosto z mostu, więc teraz też to zrobię.
Nikomu nie życzę spotkania z Charonem. Myślę o tym i mam
przed oczami rany Alessi, a ona przecież… – Urwała. Odchrząknęła, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed dokończeniem. – Mam na myśli to, że…
– … że
jestem słabsza. – Claire nawet się nie zawahała. Wysiliła się na blady,
pozbawiony wesołości uśmiech. – Możesz to powiedzieć. Nie obrażę się
przecież. Ja i wilkołaki… – Bezwiednie przycisnęła obie dłonie do piersi.
Skryta pod ubraniem blizna zapulsowała nieprzyjemnym ciepłem. – I na pewno
walczę gorzej niż Alessia.
– Nie sądzę,
by jakiekolwiek umiejętności walki zadziałały, kiedy ktoś jest
nieśmiertelny – zauważyła przytomnie Isabeau i zabrzmiało to niemal
łagodnie. – Ale cieszę się, że córka mojej siostry potrafi się bronić.
Nie będę ukrywać: jesteś jedną z tych osób, o które zawsze będę się
bała. Zwłaszcza o to, że za którymś razem nie będziesz miała
nikogo, kto zdoła cię obronić, ale…
Isabeau
zamilkła. Dziwne, przenikliwe spojrzenie wróciło, jakby wampirzyca dostrzegła
coś, co skutecznie wytrąciło ją z wcześniejszego toru myśli. Przez chwilę
siedziała w bezruchu, leniwie bujając się na huśtawce. Ani na moment
nie odrywając wzroku od siostrzenicy, co jedynie wzbudziło w Claire
jeszcze więcej wątpliwości.
Czy ona też
mogła dostrzec to, o czym wspominał Razjel? Nie widziała Isabeau od chwili
rytuału. W zasadzie kiedy ostatnim razem mijała się z wampirzycą,
ta odprawiała uroczystości u boku samej Selene. Tak czy siak,
na pewno nie miała do czynienia z żadną z wrażliwych
kobiet w rodzinie, które miałyby szansę zwrócić uwagę na… nadnaturalne
sprawy. No, może pomijając Jocelyne, ale nie sądziła, by kuzynka była
wrażliwa akurat na te aspekty nadnaturalności.
Z wieszczką
sprawy miały się inaczej. Sama wzmianka o lśniącej aurze zdawała się
mówić sama za siebie.
Co z nimi
dzisiaj jest?, jęknęła w duchu Claire. Jakby mało było, że Lucas też
spoglądał na nią tak dziwnie, zupełnie jakby widzieli się po raz
pierwszy…
– Nie będę
ukrywać, że chciałam zapytać cię o Charona. O Florencję też –
oznajmiła wprost Isabeau, podrywając się na równe nogi. Nagle
znalazła się tuż obok, wciąż zamyślona. – Prawda jest taka, że powinnam przycisnąć
Rufusa, ale w porę się gdzieś ewakuował. Usłyszałam ostatnio od Carlisle’a
coś takiego…
– Mówisz
bardzo zawile, ciociu – przyznała zgodnie z prawdą, uśmiechając się niepewnie.
– Och, no
tak… – Wampirzyca westchnęła. Wciąż wyglądała na podminowaną. – Chodzi o to,
co powiedziała Rufusowi Alessia. Wiedziałaś, że Charon podobno podąża za Claudią?
– zapytała wprost, tym razem nie przebierając w słowach.
Claire
nawet nie drgnęła. Ze spokojem zniosła spojrzenie błękitnych oczu, samej
sobie dziwiąc się, że wciąż mogła cieszyć się normalnym pulsem. Prawda
była taka, że serce już dawno powinno wyskoczyć jej z piersi ze
zdenerwowania.
O, tak…
Oczywiście. Za nią i za mną, ale to nic nowego. Masz
informacje przestarzałe o dobre dwa miesiące.
Wątpiła, by Isabeau
doceniła akurat taki przypływ szczerości.
– Mnie też
o nią zapytał. Wtedy, we Florencji – przyznała w zamian. Ostrożnie
dobierała słowa, nagle po prostu zaczynając mówić. I choć nie pierwszy
raz nie była pewna, czy mogła uznać to za cudowny wpływ
rzekomej intuicji, postanowiła się temu poddać. – A teraz jest tutaj,
chociaż żadna z nas go nie pokierowała. Nie wiem, co o tym
sądzić.
– Niech to szlag…
– wyrwało się wampirzycy. Wycofała się, wciąż pogrążona we własnych
myślach. – Skoro szuka jej, nie rozumiem dlaczego zaatakował Jocelyne. Co
mu to dało? Słodka bogini, mam wrażenie, że coś mi umyka, ale…
– Kontrolę?
– zasugerowała z wahaniem Claire. – Wiem, jak działa ugryzienie wilkołaka.
Mam na myśli…
Zawahała
się. Myślała nad różnymi scenariuszami, choć naturalnie nie mogła
żadnego zweryfikować. Nie, skoro nie wyobrażała sobie pisania SMS-ów do Claudii,
a normalna rozmowa jak na razie nie wchodziła w grę.
Isabeau
uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób.
– To miałoby
sens, gdyby stwórca mógł pstryknąć palcami i w ten sposób powstrzymać
pierwszą przemianę. Może nawet byłabym pod wrażeniem takiego szantażu –
dodała Beau, wywracając oczami. – Ale w tej sytuacji? Tak naprawdę
wciąż nie ma nam niczego do zaoferowania. Raczej nie zadzwoni
godzinę przed pełnią oznajmić, że jeśli damy mu informację o Claudii,
pozwoli, by Jocelyne poderżnęła mu gardło.
Chcąc nie chcąc
musiała przyznać temu rację. To jednak nasuwało inną, co najmniej
niepokojącą odpowiedź, o której w teorii wiedziała od samego
początku, a jednak…
Zrobił to,
bo mógł. Albo żeby ją ukarać tylko dlatego, że nie odpowiedziała
od razu, gdy zażądał odpowiedzi na pytanie. Biorąc pod uwagę to,
z kim mieli do czynienia, oba rozwiązania wydawały się równie
prawdopodobne.
– To sadysta
– przypomniała cicho.
Tym razem
ciotka po prostu skinęła głową.
– Wiem.
Uwierz mi, że wiem… – mruknęła, krzyżując ramiona na piersi. Kiedy
spojrzała na Claire, jej spojrzenie znów wydało się dziewczynie
dziwne; zbyt przenikliwe, zbyt… – Nie miałam tego w planach, ale teraz
patrzę na ciebie i naprawdę dostrzegam coś, czego nie rozumiem.
Nie potrafię tego nazwać i nie mogę pozbyć się wrażenia, że to dobra
zmiana – oznajmiła, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągając dłoń, by ułożyć
ją na policzku siostrzenicy. Dwie pary błękitnych oczu spotkały się, pod wieloma
względami jakże do siebie podobne. – Czasami czuję różne rzeczy. I wierzę,
że ty też, choć nie zawsze to do siebie dopuszczasz. Ale w tej
rodzinie utalentowane kobiety objawiają się od pokoleń, Claire. Będę
to powtarzać, zwłaszcza że mam wrażenie, że to dobry moment, żebyś to usłyszała.
Wątpliwości
wróciły. Inne niż do tej pory, ale jednak. Słuchała słów Isabeau,
przez chwilę świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które rozeszło się po całym
jej ciele. Zupełnie jakby to, co mówiła kapłanka, było właściwe. Zupełnie
inne niż lata wcześniej, kiedy siedziała przerażona na kanapie w domu
Devile’ów, świadoma wyłącznie tego, że jej dotychczas cudownie prosty,
oparty na wytyczonych przez naukę zasadach świat właśnie rozpada się
na kawałeczki.
Teraz rozumiała
lepiej. Zupełnie jakby równowaga i otwarty umysł, o którym mówiła jej Selene,
w istocie miały prawo funkcjonować.
– To takie
dziwne… I nie daje mi spokoju – przyznała po chwili namysłu Isabeau.
Uśmiechnęła się, ale w jej oczach Claire doszukała się wyłącznie
niepokoju. – Gdybym miała przed sobą telepatkę, pomyślałabym, że właśnie rozwinęłaś
zdolności.
– Nic z tych
rzeczy. Chociaż chwilami…
– Hm?
Potrząsnęła
głową. Musiała z kimś porozmawiać, a skoro chwilowo nie miała
pod ręką Claudii…
– Nie jestem
pewna – przyznała cicho. – Moje wiersze to raczej nie coś, co można
kontrolować. Ale chwilami mam wrażenie, że wcale nie muszę ich pisać.
Czasem po prostu znam ich treść i to, do kogo powinny trafić.
W zasadzie to działało już wcześniej, ale… nie tak.
O dziwo,
wampirzyca jedynie parsknęła śmiechem – nieco wymuszonym, wręcz gorzkim, ale jakimś
cudem wciąż szczerym.
– Och,
Claire… Okazyjnie płaczę krwią albo zapominam własne wizje – przypomniała
usłużnie. – Mów mi jeszcze o zdolnościach, które zmieniają się, choć i tak nie masz
nad tym kontroli. Może to naturalny proces w przypadku kogoś takiego
jak ty czy ja. Świat się zmienia, więc i my… – Beau nagle się
rozpogodziła. – A może to przede wszystkim ty w końcu
otwierasz się na to, co robisz. Strach to zły doradca. Zdecydowanie
często mam poczucie, że zbyt wiele w tobie lęków.
– Ja wcale
nie…
– To nie jest
zarzut – zapewniła pospiesznie Beau. – Jestem w stanie to zrozumieć,
chociaż nie ukrywam, że jesteśmy zupełnie inne. Mam… naprawdę wiele do zarzucenia
Rufusowi w tym temacie, ale to teraz bez znaczenia. Wolę po prostu
cieszyć się z tego, że widzę cię taką. A jeśli chcesz ode mnie
najbardziej sensowną, absolutnie niezwiązaną z nauką radę, to… Zaufaj
sobie. Zwłaszcza to.
Coś w tych
słowach sprawiło, że Claire udało się uśmiechnąć. Och, zaufaj sobie.
Słyszała to zdecydowanie zbyt często, zwłaszcza w ostatnim czasie.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie myśl o Florze. W zamian skupiła się przede
wszystkim na Beau, nie chcąc pozwolić sobie na przygnębienie i prowokować
niewygodnych pytań. Wolała nie sprawdzać, czy intuicja za którymś
razem jednak mogła zawieść.
– Więc już
nie miłości? – rzuciła zaczepnym tonem. Rada Beau aż za bardzo
przypomniała jej spontaniczne życzenia, które dostała od wampirzycy
na urodziny.
– Och, ależ
tak. Miłość to zawsze dobra opcja. – Isabeau natychmiast się ożywiła.
Jej oczy zabłysły podejrzliwie. – Sugerujesz coś? Wiesz, wspomniałam już, że
twoja aura się zmieniła, więc… – dodała, odsłaniając kły w uśmiechu.
A potem
najzupełniej spontanicznym gestem położyła dłoń na brzuchu Claire. Dziewczyna
oskoczyła jak oparzona, przez chwilę niepewna czy powinna się śmiać,
czy może płakać.
– Nie, nie!
Oczywiście, że nie! – Wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Beau,
na litość bogini…
– Żartuję
tylko. Wiem jak wygląda aura ciężarnej. – Wzruszyła ramionami. – Albo liczę,
że zwabię twojego ojca i jednak będę mogła przybić go kołkiem do drzewa.
Może wtedy okaże się, że jest jeszcze coś, o czym zapomniał nam wspomnieć.
Wiesz, gdybym wiedziała o Claudii… Już i tak kręcę się jak
dziecko we mgle – westchnęła, nie kryjąc frustracji.
Atmosfera znów
zgęstniała – tylko nieznacznie, ale to wystarczyło, by dało się
to odczuć. Claire zawahała się, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę
oczekiwała Isabeau. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, by powstrzymać się
przed ułożeniem dłoni na brzuchu. Zupełnie jakby w całym tym szaleństwie
potrzebowała czegoś takiego…
– Nie wspomniał
o Claudii, bo tak naprawdę nie było kiedy. Zdenerwował się mną,
a później… – Tak naprawdę wcale nie musiała kończyć. Isabeau aż
za dobrze wiedziała, jak wyglądały zawirowania z Łowcą i Ciemnością.
– Zresztą co to tak naprawdę zmienia?
Tym razem
nie była w stanie ukryć przyspieszonego pulsu. To jedno pytanie
wydało jej się aż nazbyt istotne. Jeśli istniały osoby, które mogłyby się
okazać problematyczne, Isabeau z pewnością do nich należała. Jak
długo wampirzyca przesiadywała w Mieście Nocy, spotkania jej Claudii
dało się uniknąć, ale w tym wypadku…
Och, to na dłuższą
metę prowadziło donikąd. Czuła się, jakby stąpała po kruchym lodzie, wręcz
widząc jak ten zaczyna pękać. Musiała się przygotować i coś zrobić,
by mieć szansę to przetrwać. W innym wypadku mogło się wydarzyć
cokolwiek, zwłaszcza teraz, gdy Charon poczynał sobie coraz śmielej.
– Co masz
na myśli? – rzuciła po chwili zastanowienia Beau. – Zrozumienie jego intencji
to dobry początek.
–
Oczywiście, że tak. Ale w tym wypadku… Co zmienia to, że już wiesz o
jego polowaniu na Claudię?
Przez twarz
kapłanki przemknął cień. Skrzywiła się na samą wzmiankę o wampirzycy
i to utwierdziło Claire w przekonaniu, że jej obawy były
słuszne. Nie żeby jakkolwiek dziwiło ją to, w jaki sposób Beau
mogłaby reagować na tę kobietę. Oczywiście, że miała powody. Wszystko to,
co się stało, kiedy Claudia…
A potem
Isabeau z wolna wypuściła powietrze i potrząsnęła głową.
– Nie wiem.
Ale mam wrażenie, że w tym wypadku powinniśmy dotrzeć do niej
pierwsi – oznajmiła, starannie dobierając słowa.
– I co
potem? – drążyła, coraz bardziej zaniepokojona. Jak miała rozumieć te słowa…? –
Załóżmy, że Charon poluje na Claudię. Czegokolwiek może od niej
chcieć. Jeśli udałoby się ją znaleźć… Co wtedy?
Czuła, że
ryzykuje. Miała wrażenie, że dotarła do granicy, aż prosząc się o to,
by jednak padły niewygodne pytania. Co takiego miała pomyśleć Isabeau,
widząc ją tak dziwnie pobudzoną, stojącą tuż przed nią i wypytującą z rosnącym
niepokojem? Co więcej, obawiała się tego, co mogłaby usłyszeć. Aż za dobrze
pamiętała rozgoryczenie Beau i to, jak bardzo ona i Rufus uwzięli się
na Claudię.
Nie była
naiwna. Wierzyła, że wobec kogoś, kto niemalże doprowadził do wyrzeknięcia się
przez wampira człowieczeństwa, żywiło się nie tyle gniew, co może
wręcz nienawiść, ale…
– Dowiem
się, kiedy już ją znajdę – doszło ją jakby z oddali. Choć wciąż wpatrywała się
w Isabeau, sylwetka ciotki powoli zaczynała rozmazywać jej się przed
oczami. Przez chwilę była świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca.
– Czegokolwiek on chce, trzeba go powstrzymać. Skoro Claudia jest naszym
jedynym tropem…
To brzmiało
niewinnie, ale Claire wcale nie poczuła się spokojniejsza. W gruncie
rzeczy wtedy mogło wydarzyć się cokolwiek. Jeśli Beau zdecydowałaby, że
najprościej będzie rzucić byłą kochankę męża wilkołakowi na pożarcie,
wtedy mogłoby wydarzyć się wszystko.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Przez moment była gotowa przysiąc, że w dotychczas
błękitnych oczach Isabeau dostrzegła domieszkę szkarłatu…
A potem
poczuła ciepłą dłoń, która na powrót wylądowała na jej policzkach.
– Hej,
Claire… W porządku? – zaniepokoiła się Beau. – Bardzo pobladłaś. I właśnie
zaczęłaś krwawić. Widywałam to u Joce, ale ty…
Natychmiast
uniosła dłoń do twarzy. Z zaskoczeniem spojrzała na ślady
czerwieni, które dostrzegła na palcach, kiedy zdecydowała się otrzeć
przestrzeń pod nosem. Skrzywiła się, wciąż zaskoczona obecnością krwi. Jasne,
widziała, jak bardzo zmęczona potrafiła być Claudia, kiedy wróciła do praktykowania
magii, ale sama do tej pory tego nie doświadczyła. Z drugiej
strony, może przy nerwach i godzinach, które spędziła na zabawie świecą,
mogła się tego spodziewać.
Isabeau
bardziej stanowczo pochwyciła ją za ramię. Niepokojący wyraz twarzy znikł,
wyparty przez uspokajający, pełen zrozumienia uśmiech.
– Chodź do środka.
Myślałam już o ziołach dla Joce, ale dla ciebie też coś znajdę. Poczujesz się
lepiej – zapewniła, ciągnąć dziewczynę w stronę domu. – Przyzwyczaisz się.
Och, no i w końcu rozumiem, dlaczego kot tak się do ciebie
wyrywa.
– Nie wiem,
czy do czegoś takiego da się przyzwyczaić.
Ale myślami
wciąż była gdzieś daleko. Mimo wszystko nie zaprotestowała, kiedy Beau
poprowadziła ją prosto do łazienki, by mogła doprowadzić się do porządku.
Natychmiast nachyliła się nad umywalką, pozwalając, by rubinowe
krople spłynęły do odpływu.
Gdzieś za plecami
usłyszała trzask zamykanych drzwi, kiedy Isabeau zdecydowała się wycofać.
Słyszała spokojny głos ciotki, próbującej wytłumaczyć pozostałym, co się stało.
Przez chwilę nasłuchiwała, wręcz podejrzewając, że zaraz znajdzie się w ogniu
pytań, ale nic podobnego nie miało miejsca. Głosy ucichły, co samo w sobie
było jej na rękę.
Przemyła
twarz chłodną wodą. Przez chwilę jeszcze trwała w jednej pozycji, póki nie nabrała
pewności, że krew przestała płynąć. Z wolna wyprostowała się, by móc
spojrzeć w lustru i upewnić, że przypadkiem nie wygląda jak
siódme nieszczęście. Zawsze była blada, więc widok własnego odbicia ani trochę
jej nie zaskoczył. Mogła się tego spodziewać, zresztą…
Gwałtownie się
wycofała. Jeszcze jakiś czas temu krzyknęłaby, widząc drapieżny uśmiech i błysk
w oczach, które dostrzegła u dziewczyny po drugiej stronie
lustra, ale tym razem zdołała się powstrzymać. Och, przyzwyczaiła się.
Z tym, że
przecież nie śniła.
Jeszcze
tylko trochę, rozbrzmiało w jej głowie. Była pewna, że ta myśl
nie należała do niej… No, nie do końca. Życzyłabym ci cierpliwości,
ale… Och, sama dasz mi znać, jak jednak stwierdzisz, że się potrzebujemy.
Głos
umilkł. Odbicie wróciło do normy, ale Claire nie poczuła się
ani trochę lepiej.
Spoglądając we własne, lśniące niezdrowo, nienaturalnie rozszerzone oczy, czuła tylko i wyłącznie narastający niepokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz